Drugiego dnia po południu między oboma lekarzami rozgorzała kłótnia. Przynajmniej Conway uznał to za kłótnię. Co zaś o tym sądził inaczej myślący Arretapec, można było tylko zgadywać.
Zaczęło się od tego, że VUXG zażądał, by Conway milczał i trwał w bezruchu, podczas gdy on zapadnie w swoje milczenie. Arretapec wrócił na stałe miejsce na ramieniu Conwaya, wyjaśniając, że tam lepiej się skoncentruje, niż gdyby część myśli skupiał na lewitacji. Conway zrobił, co mu kazano, bez komentarza, choć na usta cisnęło się wiele pytań: Co jest pacjentowi? Co Arretapec mu robi? I jak to robi, skoro żaden z nich nawet nie dotknął dinozaura? Conway znalazł się w pożałowania godnej sytuacji lekarza, któremu nie wolno praktykować swej sztuki na pacjencie. Ciekawość go zżerała i dokuczało mu to. Mimo to jednak stał i milczał.
Ale swędzenie w uchu odezwało się znowu, dużo silniej niż poprzednio. Ledwie dostrzegł strugi błota i wody wyrzucane w górę przez dinozaura, który wygrzebywał się z płycizny na brzeg. Dręczące, nie zlokalizowane swędzenie bezlitośnie się potęgowało, aż w końcu z nagłym okrzykiem przestrachu Conway klepnął się w ucho i zaczął je zapamiętale drapać. Przyniosło mu to natychmiastową i błogosławioną ulgę, ale…
— Nie mogę pracować, gdy się pan wierci — powiedział Arretapec, którego rozdrażnienie można było poznać tylko po szybkości wypowiadania poszczególnych słów. — Proszę natychmiast odejść.
— Nie wierciłem się — gniewnie zaprotestował Conway. — Ucho mnie swędziało i…
— Swędzenie, szczególnie w takim stopniu, że spowodowało ruch, jest oznaką dolegliwości fizycznej, którą należy leczyć — przerwał mu VUXG. — Może też być spowodowane przez pasożyty lub symbionty, które zamieszkują, nawet bez pańskiej wiedzy, pana ciało. Chciałem zwrócić uwagę, że zaznaczyłem wyraźnie, by mój asystent był w doskonałym zdrowiu oraz nie należał do gatunku, który świadomie czy nieświadomie jest nosicielem pasożytów, co, rozumie pan, powoduje szczególną skłonność do wiercenia się. Może więc pan pojąć moje niezadowolenie. Gdyby nie nagłe pańskie poruszenie, może udałoby mi się coś osiągnąć. Proszę więc odejść.
— Ach, ty zarozumiały…
Dinozaur wybrał sobie ten właśnie moment, by wleźć z powrotem do wody, stracić grunt pod nogami i chlapnąć na brzuch z tak ogromnym pluskiem, jakiego Conway nigdy jeszcze nie słyszał. Lecące w powietrzu błoto i woda całkowicie go przemoczyły, a niewielka fala omyła mu stopy. Odwróciło to na tyle jego uwagę, że nie dokończył obelgi, a w chwili milczenia zdał sobie sprawę, że Arretapec nie miał zamiaru go obrazić. Istniało wiele ras inteligentnych będących nosicielami pasożytów, z których pewne były wręcz konieczne dla zdrowia organizmu gospodarza. W ich przypadku epitet „zawszony” mógł oznaczać „w doskonałym stanie zdrowia”. Może i Arretapec chciał go obrazić, ale pewności Conway mieć nie mógł. A VUXG był w końcu bardzo ważną osobistością…
— I co takiego udałoby się panu osiągnąć? — zapytał ironicznie. Nadal był wściekły, ale postanowił toczyć walkę na płaszczyźnie zawodowej, a nie osobistej. Poza tym wiedział, że autotranslator pominie cały obraźliwy wydźwięk jego słów. — Co w ogóle stara się pan uzyskać i jak zamierza pan to zrobić, skoro — tak mi się zdaje z tego, co widzę — tylko patrzy pan na pacjenta?
— Nie mogę powiedzieć — odrzekł Arretapec po kilku sekundach. — Moje przedsięwzięcie jest… jest ogromne. Dotyczy przyszłości. Nie zrozumiałby pan.
— Skąd pan wie? Gdyby pan mi powiedział, co robi, może mógłbym pomóc.
— Nie może pan pomóc.
— Słuchaj pan — rzekł Conway, wyprowadzony z równowagi — nawet nie usiłował pan skorzystać z wszystkich możliwości Szpitala. Bez względu na to, co chce pan zrobić ze swoim pacjentem, powinien pan najpierw przeprowadzić szczegółowe badanie: unieruchomić go, następnie prześwietlić, zrobić biopsję i wszystko, co trzeba. Dałoby to panu cenne dane fizjologiczne, którymi mógłby się pan posłużyć…
— Mówiąc po prostu — przerwał mu Arretapec — sugeruje pan, że aby zrozumieć jakiś złożony organizm czy aparat, należy rozłożyć go na części, które trzeba poznawać po kolei. Moja rasa nie uważa, że obiekt należy zniszczyć, choćby częściowo, aby go poznać. Dlatego też wasze prymitywne metody badawcze są dla mnie bezwartościowe. Proponuję, by pan odszedł.
Conway wyszedł, zgrzytając zębami.
Powodowany pierwszym impulsem chciał się wedrzeć do pokoju O’Mary i zażądać, by naczelny psycholog znalazł innego chłopca na posyłki dla Arretapeca. Jednak major wspomniał, że zadanie to jest ważne, i miałby dla niego wiele niemiłych słów, gdyby uznał, że Conway poddał się, bo się obraził, gdy nie zaspokojono jego ciekawości lub urażono jego dumę. Było wielu lekarzy, szczególnie asystentów Diagnostyków, którym nie wolno było dotykać pacjentów, więc może Conwayowi nie podoba się, że ktoś taki jak Arretapec jest jego zwierzchnikiem…?
Gdyby pojawił się u O’Mary w obecnym stanie umysłu, psycholog mógłby uznać, że Conway psychicznie nie nadaje się na swe stanowisko. Niezależnie od prestiżu, jakim jest zatrudnienie w Szpitalu, praca ta przynosiła zarówno zadowolenie, jak i korzyści. Gdyby okazało się, że Conway nie nadaje się do dalszej pracy w szpitalu, i odesłano by go do jakiegoś szpitala planetarnego, byłaby to największa tragedia w jego życiu.
Skoro jednak nie mógł się zwrócić do O’Mary, do kogo miał pójść? Zwolniony z jednego zajęcia, nie otrzymawszy innego, Conway nie miał nic do roboty. Rozmyślając, stał kilka minut na przecięciu dwóch korytarzy, a obok niego przechodziły i przesuwały się istoty reprezentujące cały przekrój życia rozumnego galaktyki. Nagle wpadł na pomysł. Było coś, co mógł zrobić, co zrobiłby i tak, gdyby wszystko nie działo się w takim pośpiechu.
Biblioteka szpitalna miała kilka pozycji o czasach prehistorycznych na Ziemi, zarówno w postaci nagrań, jak i staromodnych, mniej poręcznych książek. Conway ustawił je w stos na stoliku i przygotował się do zaspokojenia w ten okrężny sposób swej ciekawości zawodowej na temat pacjenta.
Czas mijał szybko.
Od razu odkrył, że termin „dinozaur” odnosi się do wszystkich olbrzymich gadów. Pacjent Arretapeca, jeśli pominąć jego większe rozmiary i kostną narośl na końcu ogona, był identyczny z brontozaurem, który żył w bagnach okresu jurajskiego. Ten również był roślinożerny, ale w odróżnieniu od pacjenta, nie mógł się obronić przed mięsożernymi gadami owego okresu. Conway znalazł też zdumiewająco wiele danych fizjologicznych i żarłocznie je sobie przyswoił.
Stos pacierzowy składał się z olbrzymich kręgów, pustych wewnątrz, z wyjątkiem ogonowych. Ta oszczędność materiału przyczyniła się do względnie niewielkiej wagi zwierzęcia w stosunku do jego rozmiarów. Brontozaur był jajorodny. Miał małą głowę, puszka mózgowa należała do najmniejszych wśród wszystkich kręgowców. Jednak oprócz tego miał jeszcze dobrze rozwinięty ośrodek nerwowy w okolicy kręgów krzyżowych, kilka razy większy od prawdziwego mózgu. Uważano, że brontozaur rósł powoli, a jego ogromne rozmiary są wynikiem długowieczności — gad ten potrafił żyć ponad dwieście lat.
Ich jedyną obroną przeciwko drapieżcom było krycie się i pozostawanie pod wodą. Mogły tam żerować, a wyłaniały się tylko na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Zaczęły wymierać, gdy zmiany geologiczne spowodowały wysychanie ich bagnistego środowiska, pozostawiając je na łasce naturalnych wrogów.
Jeden z autorytetów twierdził, że te olbrzymie gady były największą pomyłką natury. A jednak, utrzymywał inny, przetrwały one trzy okresy geologiczne — trias, jurę i kredę — w sumie sto czterdzieści milionów lat, czyli dość długo jak na „pomyłkę”, zważywszy, że człowiek istnieje dopiero około pół miliona lat…
Conway wyszedł z biblioteki w przeświadczeniu, że odkrył coś ważnego, ale co to było, nie mógł sobie uświadomić. Bardzo go to drażniło. W czasie pospiesznego obiadu stwierdził, że potrzebuje więcej informacji, a tylko jedna osoba może mu ich udzielić. Musiał znowu pójść do O’Mary.
— A gdzież jest nasz mały przyjaciel? — zapytał ostro psycholog, gdy Conway wszedł do jego pokoju kilka minut później. — Pokłóciliście się, czy co?
Conway przełknął ślinę i spróbował zapanować nad głosem.
— Doktor Arretapec — odparł — chciał przez jakiś czas samotnie popracować nad pacjentem, ja zaś poszedłem do biblioteki poczytać trochę o dinozaurach. Chciałem zapytać, czy ma pan może dla mnie jakieś dodatkowe informacje.
— Trochę — odparł O’Mara. Przez kilka bardzo denerwujących chwil przyglądał się Conwayowi. — Oto one — powiedział w końcu.
Statek badawczy Korpusu Kontroli, który odkrył rodzinną planetę Arretapeca, stwierdziwszy wysoki stopień rozwoju cywilizacji, wyjawił jej mieszkańcom zasadę działania hipernapędu. Jedną z pierwszych planet, które te istoty odwiedziły, był surowy, młody świat pozbawiony istot rozumnych, jednak zainteresowała je tam pewna rasa zwierząt — gigantycznych gadów. Rodacy Arretapeca oświadczyli Radzie Galaktycznej, że przy odpowiedniej pomocy zdołają osiągnąć coś, co okaże się korzystne dla całej cywilizacji kosmosu, a ponieważ rasa telepatów nie mogła kłamać ani nawet pojąć istoty kłamstwa, otrzymali pomoc, o którą prosili. I tak Arretapec i jego pacjent przybyli do Szpitala.
O’Mara oświadczył również, że ma jeszcze jedną dobrą informację. Otóż, jak się wydaje, istoty klasy VUXG dysponują jakąś zdolnością prekognicji. Nie znalazła ona jednak dotąd zastosowania, nie dotyczy bowiem jednostek, lecz całych społeczeństw, a i to w tak odległej przyszłości i przypadkowo, że jest praktycznie bezużyteczna.
Conway wyszedł od O’Mary, mając jeszcze większy mętlik w głowie niż poprzednio.
Nadal próbował zebrać porozrzucane strzępy informacji w coś, co miałoby jakiś sens, ale albo był zbyt zmęczony, albo zbyt głupi. A zmęczony był na pewno; przez ostatnie dwa dni jego mózg zdawał mu się gęstą, znużoną mgłą…
Pomyślał, że między tymi dwoma zdarzeniami — przybyciem Arretapeca i owym niewyjaśnionym zmęczeniem — musi być jakiś związek. Był w dobrej kondycji, a żaden wysiłek mięśni ani umysłu nigdy jeszcze nie wyczerpał go w takim stopniu. Zresztą, czyż VUXG nie powiedział, że to swędzenie jest objawem rozstroju psychicznego?
I oto nagle praca z Arretapekiem nie wydawała mu się już tylko nużąca czy denerwująca. Conway zaczynał się obawiać o swoje zdrowie. Co, jeśli swędzenie spowodował jakiś nowy rodzaj bakterii, których jego wskaźnik osobisty nie potrafi wykryć? Pomyślał już o czymś takim, gdy z powodu wiercenia został wyrzucony przez Arretapeca, ale przez resztę dnia podświadomie starał się przekonać siebie, że to nic takiego, ponieważ natężenie owych sensacji zmalało prawie do zera. Teraz wiedział już, że powinien wtedy poprosić, by zbadał go jakiś doświadczony internista. Nawet teraz powinien to zrobić.
Był jednak bardzo zmęczony. Przyrzekł sobie, że rano poprosi doktora Mannona, swego poprzedniego zwierzchnika, by go zbadał. Rano będzie musiał także jakoś pogodzić się z Arretapekiem. Zasypiając, cały czas głowił się nad tym, jaką to dziwną chorobą mógł się zarazić, a także, jak należy przepraszać istoty klasy VUXG.