II

Wylądowali łagodnie niedaleko brzegu. Arretapec powiedział Conwayowi, że chce skoncentrować przez kilka chwil swoje procesy myślowe, i poprosił, żeby przez ten czas lekarz był cicho i nie ruszał się. Kilka sekund później Conway poczuł, że swędzi go gdzieś w uchu. Dzielnie porzucił myśl o tym, żeby wetknąć tam palec i się podrapać. Zamiast tego całą uwagę skupił na powierzchni jeziora.

Nagle z toni wychynęło szarobrunatne, wielkie jak góra cielsko zakończone z jednej strony długą, zwężającą się szyją, z drugiej zaś ogonem gwałtownie uderzającym o wodę. Przez chwilę Conway myślał, że potwór po prostu wyskoczył na powierzchnię jak gumowa piłka, ale potem wytłumaczył sobie, że to dno jeziora musiało się gwałtownie zapaść pod dinozaurem, dając optycznie podobny efekt. Nadal wściekle wymachując szyją, ogonem i czterema potężnymi jak kolumny nogami, olbrzymi gad dotarł do brzegu i wylazł na błoto, lub też raczej w błoto, zapadł się w nie bowiem aż po kolana. Conway ocenił, że kolana te znajdują się przynajmniej trzy metry nad ziemią, że średnica cielska w najszerszym miejscu wynosi około pięciu metrów, od głowy do ogona zaś potwór liczy sobie ich dobrze ponad trzydzieści. Ciężar cielska oszacował na mniej więcej czterdzieści tysięcy kilogramów. Potwór nie miał naturalnego pancerza, ale na końcu ogona, jak na tak ogromny narząd wykazującego zdumiewającą ruchliwość, znajdowało się zgrubienie kostne, z którego wyrastały dwa zrogowaciałe, zakrzywione do przodu, groźnie wyglądające kolce.

Gdy Conway przyglądał się ogromnemu gadowi, ten nadal kotłował się w błocie, wyraźnie podrażniony. Nagle opadł na kolana, a jego długa szyja pochyliła się do przodu, aż w końcu głowa znalazła się u podbrzusza. Była to osobliwa, ale także żałosna pozycja.

— Jest bardzo przestraszony — rzekł Arretapec. — Te warunki niezbyt dobrze udają jego naturalne środowisko.

Conway potrafił zrozumieć potwora i współczuć mu. Bez wątpienia poszczególne elementy jego środowiska zostały odtworzone dokładnie, ale zamiast rozmieścić je w sposób naturalny, rzucono je w kupę błota. Z pewnością nie zrobiono tego celowo, pomyślał. Zapewne cały ten bałagan spowodowały jakieś trudności z układem sztucznego ciążenia.

— Czy stan psychiczny pacjenta — zapytał — ma znaczenie dla powodzenia pańskiej pracy?

— I to wielkie — odrzekł Arretapec.

— Wobec tego najpierw trzeba spowodować, by pacjent był bardziej zadowolony ze swego losu — powiedział Conway i przykucnął. Pobrał próbki wody z jeziora, próbki błota i różnych odmian pobliskiej roślinności. W końcu wyprostował się. — Mamy tu jeszcze coś do roboty? — zapytał.

— Obecnie nic nie mogę zrobić — odparł Arretapec.

Głos z autotranslatora był bezbarwny i oczywiście pozbawiony emocji, ale przerwy między słowami powiedziały Conwayowi, że VUXG jest głęboko rozczarowany.

* * *

Znalazłszy się ponownie przy luku wejściowym, Conway zdecydowanie ruszył w kierunku jadalni dla ciepłokrwistych istot tlenodysznych. Był głodny.

W jadalni dostrzegł wielu kolegów po fachu: gąsienicowce DBLF, które wszędzie poruszały się powoli, z wyjątkiem sali operacyjnej; humanoidy typu ziemskiego, takie jak on sam, należące do klasy DBDG; oraz potężnych, słoniowatych Tralthańczyków klasy FGLI, którzy wraz ze swymi symbiontami OTSB byli na najlepszej drodze, by znaleźć się wśród dostojnych Diagnostyków. Zamiast jednak wdać się w rozmowy, Conway skoncentrował się na uzyskaniu jak największej liczby informacji o planecie, z której pochodził jego nowy pacjent.

Dla swobodniejszej konwersacji wyjął Arretapeca z plastykowego pojemnika i umieścił go na stole, pomiędzy talerzem z ziemniakami a sosjerką. Pod koniec posiłku ze zdumieniem ujrzał, że doktor wytrawił pięciocentymetrowy otwór w stole!

— W głębokim zamyśleniu — odrzekł Arretapec, gdy Conway dość rozdrażnionym głosem zażądał wyjaśnień — proces przyjmowania pożywienia i trawienia staje się u nas automatyczny i nieświadomy. Nie gustujemy w jedzeniu dla przyjemności, tak jak wy, zmniejsza to bowiem wartość naszych procesów myślowych. Jeśli jednak spowodowałem jakąś szkodę… Conway pospiesznie zapewnił go, że plastykowa serweta jest stosunkowo mało warta w obecnych okolicznościach, po czym szybko wymknął się z jadalni. Nie próbował wyjaśniać, że personel stołówki cokolwiek wścieknie się z powodu zniszczenia stosunkowo niewiele wartej własności.

Po obiedzie Conway odebrał analizę próbek, a następnie ruszył do gabinetu kierownika działu eksploatacji. Siedzieli tam nidiański niedźwiadek ze złoconą opaską na ramieniu oraz Ziemianin w mundurze Kontrolera, z naszywkami pułkownika na naramiennikach i odznaką dywizji technicznej w klapie. Conway przedstawił sytuację oraz to, co jego zdaniem powinno się zrobić, jeśli to w ogóle możliwe.

— To jest możliwe — rzekł czerwony niedźwiadek, zagłębiwszy się w stos wydruków, które przyniósł Conway — ale…

— O’Mara oświadczył mi, że koszty nie grają roli — przerwał mu lekarz, wskazując głową istotę, którą miał na ramieniu. — Maksymalna współpraca, tak powiedział.

— W takim razie możemy to zrobić — żywo wtrącił pułkownik. Przyglądał się Arretapecowi niemal ze strachem. — Zastanówmy się: transportowce do przywiezienia wszystkiego z jego rodzinnej planety. Wyjdzie szybciej i taniej niż syntezowanie jego pożywienia tutaj. Potrzebne nam będą również dwie kompanie z dywizji technicznej oraz ich roboty, aby mu wymościć gniazdko. Oprócz tych dwudziestu paru ludzi, którzy go tu przywieźli. — Chwilę patrzył przed siebie niewidzącymi oczyma, podczas gdy jego mózg błyskawicznie liczył. — Trzy dni — powiedział w końcu.

Zważywszy nawet, że podróż w nadprzestrzeni trwała dosłownie mgnienie oka, Conway i tak był zdania, że trzy dni to bardzo krótko. Powiedział to pułkownikowi.

Kontroler przyjął wyrazy uznania z ledwie dostrzegalnym uśmiechem.

— Jeszcze pan nam nie powiedział, po co to wszystko — stwierdził.

Conway odczekał minutę, by dać Arretapecowi dość czasu na odpowiedź, ale VUXG milczał. Sam mruknął tylko „Nie wiem”, po czym szybko wyszedł.

Na następnych drzwiach znajdował się napis tłustym drukiem: „Naczelny dietetyk dla klas DBDG, DBLF i FGLI, Dr KW. Hardin”. Doktor Hardin uniósł swą wspaniałą siwą głowę znad jakichś wykresów, które studiował.

— No i co cię gryzie? — ryknął.

Conway w dalszym ciągu czuł podziw i respekt dla Hardina, ale przestał już się go bać. Wiedział, że naczelny dietetyk dla obcych był czarujący, wobec znajomych stawał się nieco gwałtowny, wobec przyjaciół zaś — opryskliwy. Możliwie najzwięźlej postarał się wyjaśnić, co go gryzie.

— Powiadasz więc, że mam tam poleźć i powtykać w ziemię to świństwo, które on żre, żeby myślał, że samo wyrosło? — W pewnym momencie przerwał. — Kim ja według ciebie jestem, do cholery? A w ogóle, ile żre ta wielka brudna krowa?

Conway podał mu wyliczone dane.

— Trzy i pół tony liści palmowych dziennie! — zaryczał Hardin, bez mała unosząc się znad biurka. — I delikatne zielone pędy… Bogowie! A mnie mówią, że dietetyka to nauka ścisła. Ściśle trzy i pół tony zielska! Ha!

Conway wybrał ten moment, by wyjść. Wiedział, że wszystko będzie w porządku, Hardin bowiem nie zdradzał żadnych oznak czarującego usposobienia.

Arretapecowi wyjaśnił, że naczelny dietetyk nie jest niechętnie nastawiony do współpracy, choć mogło to tak zabrzmieć. Pomoże równie chętnie jak tamci dwaj. VUXG stwierdził, że przedstawiciele tak młodej i niedojrzałej rasy nie potrafią się powstrzymać przed tak nienormalnym zachowaniem.

* * *

Nastąpiła druga wizyta u pacjenta. Tym razem Conway wziął degrawitator i uniezależnił się od teleportacyjnych zdolności Arretapeca. Przelecieli nad tą wielką, poruszającą się górą ciała i kości, ale Arretapec ani razu nie dotknął potwora. Nie wydarzyło się nic poza tym, że pacjent znowu okazywał ożywienie, a Conwaya co jakiś czas swędziało w uchu. Przelotnie zerknął na czujnik wszczepiony w przedramię, by sprawdzić, czy jakiś obcy czynnik nie dostał mu się do krwi, ale wszystko było w porządku. Może po prostu był uczulony na dinozaury.

Wróciwszy do szpitala, Conway stwierdził, że częstotliwość i gwałtowność jego ziewania grożą zwichnięciem szczęki, i zrozumiał, że ma za sobą ciężki dzień. Pojęcie snu było całkowicie obce Arretapecowi, ale nie wyrażał sprzeciwu, by Conway popadł w ten stan, skoro to konieczne dla zachowania jego kondycji. Conway zapewnił go, że to konieczne, i najkrótszą drogą udał się do swego pokoju.

Przez chwilę martwił się, co zrobić z Arretapekiem. VUXG był ważną osobistością, więc nie mógł go tak po prostu zostawić gdzieś w szafce czy w kącie, nawet jeśli stworzenie to było tak odporne, że czułoby się dobrze i w dużo gorszych warunkach. Nie mógł również, ot tak sobie, odstawić Arretapeca na bok, jeśli nie chciał go urazić. Sam czułby się mocno urażony na jego miejscu. Żałował, że O’Mara nie przekazał mu instrukcji na taką okoliczność. W końcu umieścił stworzenie na blacie biurka i zapomniał o nim.

Arretapec musiał usilnie myśleć o czymś przez noc, rano bowiem w blacie biurka widniał ośmiocentymetrowy otwór.

Загрузка...