Późnym popołudniem Haltowi skończyły się zadania dla Willa. Obszedł chatę, przyglądając się lśniącym naczyniom, nienagannie czystemu kominkowi, dokładnie zamiecionej podłodze i chodnikowi, na którym nie było ani jednego pyłku kurzu. Obok paleniska leżał schludnie ułożony stos drewna, a koło kuchni, w przeznaczonym do tego celu wiklinowym koszu, również pełno było szczap, przyciętych nieco krócej. — Ha. Nieźle — ocenił. — Całkiem nieźle. Willowi ta niezbyt wylewna pochwała sprawiła przyjemność, nim jednak poczuł się rzeczywiście zadowolony z siebie, Halt dodał: — Potrafisz gotować, chłopcze?
— Gotować, panie? — spytał niepewnie Will. Halt wzniósł oczy ku jakiejś niewidocznej niebiańskiej istocie.
— Dlaczego wszyscy młodzi ludzie zawsze odpowiadają pytaniem na pytanie? — spytał. Nie słysząc odpowiedzi, wyjaśnił: — Tak, gotować. Przygotowywać strawę tak, by można było ją zjeść. Przyrządzać posiłki. Wiesz chyba, czym jest strawa i co to są posiłki?
— Tak — stwierdził Will, bardzo uważając, by tym razem nie zabrzmiało to jak pytanie.
— Otóż, jak wspomniałem już dziś rano, nie jest to żaden wielki zamek. Jeśli chcemy tu coś zjeść, musimy sami to sobie ugotować — oznajmił Halt. No tak, znowu „my” — pomyślał Will. Za każdym razem w ustach Halta słowo to oznaczało, iż wzmiankowane zadanie przypadnie w udziale Willowi.
— Nie umiem gotować — wyznał Will, na co Halt klasnął w dłonie i zatarł je.
— Pewnie, że nie! Większość chłopców nie potrafi gotować. Więc będę musiał ci pokazać, jak to się robi. Chodź.
Udali się do kuchni, gdzie Will został wprowadzony w tajniki sztuki kulinarnej, takie jak obieranie i szatkowanie cebuli, dobieranie kawałka wołowiny ze spiżarni, oprawienie go, a następnie posiekanie na równe kawałeczki, krojenie warzyw… Potem mięso należało przysmażyć na rozgrzanej patelni, podlać szczodrze czerwonym winem i dodać tak zwanych „sekretnych ingrediencji” Halta. Wynikiem tych starań była smakowicie pachnąca potrawka, bulgocząca w rondlu na kuchni.
Czekając, aż wieczerza będzie gotowa, usiedli na ganku. Wreszcie nadszedł czas na rozmowę.
— Korpus Zwiadowców powstał ponad sto pięćdziesiąt lat temu za panowania króla Herberta. Wiesz cośo tym władcy? — Halt zerknął z ukosa na siedzącego obok chłopaka.
Will zawahał się. Pamiętał, że słyszał to imię podczas lekcji historii, na które uczęszczał w sierocińcu, nie mógł jednak przypomnieć sobie żadnych szczegółów. Postanowił jednak, że spróbuje ukryć swoją ignorancję. Nie chciał wyjść na nieuka w pierwszym dniu terminu u nowego mistrza.
— A… tak — odezwał się. — Król Herbert. Uczyliśmy się o nim.
— Doprawdy? — spytał przeciągle zwiadowca. — To może mi o nim opowiesz? — odchylił się do tyłu i skrzyżował nogi, rozsiadając się wygodnie.
Will dokonał desperackiego przeglądu zasobów swej pamięci, próbując przypomnieć sobie jakikolwiek drobiazg dotyczący króla Herberta. Na pewno czegoś dokonał… ale czego?
— Był… — zawahał się, niby to zbierając myśli — …był królem.
To przynajmniej nie budziło wątpliwości; spojrzał w stronę Halta, żeby sprawdzić, czy to przypadkiem nie wystarczy. Zwiadowca jednak uśmiechnął się tylko i gestem zachęcił go, by mówił dalej.
— No… był królem… sto pięćdziesiąt lat temu — oznajmił Will, starając się, by jego głos brzmiał pewnie i rzeczowo. Zwiadowca znów się uśmiechnął, zapraszając ruchem ręki do dalszej opowieści. — Hm, no tak… jeśli dobrze sobie przypominam, był założycielem Korpusu Zwiadowców. — Halt uniósł brwi w kpiącym zdziwieniu.
— Czyżby? Właśnie to o nim zapamiętałeś? — W tej chwili Will poczuł się mocno nieswojo, bo właśnie zdał sobie sprawę, że Halt wspominał tylko o utworzeniu Korpusu Zwiadowców podczas rządów tego władcy, nie rzekł zaś ani słowa o tym, że król dokonał tego osobiście.
— No… to znaczy, mówiąc, że był założycielem Korpusu Zwiadowców miałem na myśli, że panował wtedy, kiedy korpus został założony — uzupełnił.
— A było to sto pięćdziesiąt lat temu? — upewnił się Halt.
Will pokiwał gorliwie głową.
— Tak jest.
— Bardzo ciekawe. Zwłaszcza, że usłyszałeś to właśnie ode mnie mniej więcej minutę temu — zauważył zwiadowca; krzaczaste brwi nad jego oczami przypominały dwie chmury burzowe. Will poniewczasie zdał sobie sprawę, że lepiej było nic nie mówić. Chwilę potem zwiadowca rzekł nieco łagodniejszym tonem: — Chłopcze, jeśli czegoś nie wiesz, nie próbuj mędrkować. Po prostu powiedz „nie wiem”. Czy to jasne?
— Tak, panie Halt. — Will spuścił oczy. Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. — Panie Halt?
— Tak?
— Jeśli chodzi o króla Herberta… To nic o nim nie wiem. — Zwiadowca parsknął cicho.
— Nigdy bym na to nie wpadł — stwierdził. — Z pewnością jednak przypomnisz coś sobie, gdy ci podpowiem, że to właśnie on odepchnął północne klany z powrotem do granicy i dalej, na Wyżyny?
Oczywiście w tej chwili Will wszystko sobie przypomniał. Teraz jednak niezręcznie byłoby się tym przechwalać. Króla Herberta zwano niekiedy „ojcem nowoczesnego Araluenu”. Władca zgromadził u swego boku siły pięćdziesięciu prowincji, tworząc potężny związek, który rozgromił północne klany. Will mógłby zyskać nieco w oczach Halta, gdyby chociaż napomknął, że króla Herberta nazywa się… — Zwie się go czasem ojcem nowoczesnego Araluenu — oznajmił w tej samej chwili Halt. Will spóźnił się o kilka sekund. — Stworzył unię pięćdziesięciu prowincji, z których wciąż składa się nasze królestwo.
— Teraz jakbym sobie przypominał — wtrącił Will. Owo „jakby” miało dać rozmówcy do zrozumienia, że nie usiłuje już udawać mądrzejszego, niż jest, tylko rzeczywiście coś mu świta.
Halt zerknął na niego, lekko unosząc brew.
— Jako twórca potęgi naszego królestwa — ciągnął Halt — król Herbert doszedł do wniosku, żeby aby je chronić, potrzebne mu są skuteczne służby specjalne.
— Specjalna służba? — nie zrozumiał Will.
— Nie jakaś tam służba, tylko służby wywiadowcze. Choć oczywiście służą one krajowi. Działalność wywiadu polega na zdobywaniu informacji o tym, co knują nasi wrogowie lub nasi potencjalni nieprzyjaciele. Jakie snują plany. Co zamyślają. Kiedy wiemy o tym z góry, zazwyczaj jesteśmy w stanie opracować własny plan mający na celu uniemożliwienie ich zamiarów. Tak więc król Herbert utworzył Korpus Zwiadowców, których zadaniem jest bycie oczami i uszami królestwa.
— W jaki sposób? — teraz Will był już zaciekawiony na dobre. Halt dostrzegł zmianę w tonie głosu chłopca, a w jego oczach na krótką chwilę pojawił się błysk aprobaty.
— Mamy oczy i uszy otwarte. Przemierzamy ziemie królestwa — i nie tylko. Nasłuchujemy. Obserwujemy. Składamy raporty.
Will pokiwał głową w zamyśleniu.
— Czy to właśnie do tego służy wam umiejętność stawania się niewidzialnymi?
Zwiadowca znów uznał, że to właściwe i rozsądne pytanie, ale postarał się, by chłopiec tego nie dostrzegł.
— Nie posiadamy takiej umiejętności — sprostował. Ludziom tylko wydaje się, że możemy być niewidzialni. Tak naprawdę po prostu bardzo trudno nas dostrzec. Potrzeba do tego całych lat nauki i ćwiczeń, ale akurat ty niektóre z tych umiejętności już posiadasz.
— Ja? Naprawdę? — zaskoczony Will podniósł wzrok.
— Zeszłej nocy, gdy szedłeś przez dziedziniec zamkowy, kryłeś się w cieniach, dostosowując rytm ruchów do kołyszących się na wietrze gałęzi, nieprawdaż?
— Owszem — przytaknął Will. Nigdy dotąd nie miał d czynienia z kimś, kto miałby jakiekolwiek pojęcie o tym jak należy się poruszać, by nie zostać zauważonym.
— Stosujemy właśnie te zasady — ciągnął Halt — by wtopić się w tło, które posłuży nam za kryjówkę. W ten sposób stajemy się jego częścią.
— Rozumiem — rzekł powoli Will.
— Sztuka polega na tym, żeby nikt nie domyślał się, jakim sposobem któryś z nas znalazł się w danym miejscu, opuścił je lub zdobył niezbędne informacje. Innymi słowy, żeby po prostu nikt nas nie widział — stwierdził Halt. Przez chwilę Willowi wydawało się, że zwiadowca pozwolił sobie na żart, jednak gdy spojrzał na niego, ujrzał twarz Hal ta równie pochmurną, jak zawsze.
— Ilu jest zwiadowców? — spytał. Halt i baron mówili o jakimś Korpusie Zwiadowców, tymczasem Will znał tylko jednego jego członka — a tym jednym był Halt.
— Król Herbert zarządził, że będzie ich pięćdziesięciu, po jednym na każdą z prowincji. Ja rezyduję tutaj, a moi koledzy w czterdziestu dziewięciu pozostałych zamkach całego królestwa. Poza zdobywaniem informacji o potencjalnych wrogach, zwiadowcy pełnią rolę stróżów prawa — dodał Halt. — Patrolujemy powierzone nam lenno, pilnując, by prawo było przestrzegane.
— Sądziłem, że tym zajmuje się baron Arald? — wtrącił Will.
Halt potrząsnął głową.
— Baron sprawuje sądy — wyjaśnił. — Ludzie przedstawiają mu swe sprawy, a on je rozsądza. Zwiadowcy zajmują się wymiarem sprawiedliwości. Niesiemy prawo pośród ludu. Jeśli popełniona zostanie zbrodnia, szukamy dowodów. Nadajemy się do tej roli, ponieważ ludzie najczęściej w ogóle nie zdają sobie sprawy z naszej obecności. Prowadzimy śledztwo, by poznać winnych.
— Co dzieje się dalej? — spytał Will. Halt lekko wzruszył ramionami.
— Czasami składamy doniesienie baronowi danego lenna, a on wydaje rozkaz aresztowania osoby, która następnie zostanie oskarżona. Czasem, jeśli sprawa jest pilna, po prostu sami… ją załatwiamy.
— W jaki sposób to robimy? — wyrwało się Willowi. Halt przyjrzał mu się uważnie.
— Raczej nie zajmujemy się tym, jeśli jesteśmy uczniem i to dopiero od paru godzin — odparł. — Natomiast ci z nas, którzy są zwiadowcami od ponad dwudziestu lat, zazwyczaj wiedzą, jak się zachować, i nie muszą nikogo o to pytać.
— O — sapnął speszony Will.
— No i wreszcie — ciągnął Halt — podczas wojny wypełniamy zadania specjalne. Jesteśmy przewodnikami sił zbrojnych, dokonujemy rozpoznania, działamy za liniami wroga, dokonując dywersji na jego tyłach i tak dalej — rzucił okiem na chłopca. — To trochę ciekawsze niż praca na gospodarstwie.
Will poważnie skinął głową. Zorientował się już, że jego życie w charakterze ucznia zwiadowcy może okazać się całkiem interesujące.
— Ale o jakich wrogach mówisz, panie? — spytał. Przecież, odkąd sięgał pamięcią, zamkowi Redmont nic nie groziło.
— Mówię o wrogach zewnętrznych i wewnętrznych — odrzekł Halt. — Czyli o skandyjskich najeźdźcach zza morza i innych potencjalnych agresorach — a także o Morgaracie i jego wargalach.
Will wzdrygnął się, przypomniał sobie ponure opowieści o Morgaracie, władcy Gór Deszczu i Nocy.
— O tak — Halt zauważył jego reakcję. — Zdecydowanie Morgaratha i jego poddanych należy mieć na oku i pilnie się ich strzec. Dlatego też znajdują się pod stałą obserwacją zwiadowców. Musimy wiedzieć, czy zbierają siły, czy przygotowują się do wojny.
— A jednak — stwierdził Will, głównie by dodać sobie animuszu wobec grozy, jaką tchnęły legendy o złowrogim nieprzyjacielu — gdy ostatnio zaatakowali, armie baronów rozbiły ich w puch.
— To prawda — przyznał Halt — ale tylko dlatego, że w porę nadeszło ostrzeżenie o napaści… — przerwał i spojrzał znacząco na Willa.
— Zrobił to któryś ze zwiadowców? — domyślił się chłopak.
— Otóż to. Zwiadowca przyniósł wieść, iż wargalowie Morgaratha wyruszyli na wojnę… a potem poprowadził kawalerię przez znany sobie bród, by mogła rozbić nieprzyjaciela, uderzając z flanki.
— To było wielkie zwycięstwo — stwierdził Will.
— Z pewnością. A zawdzięczamy je czujności zwiadowców, nabytym przez nich umiejętnościom i znajomości terenu, bocznych dróg oraz sekretnych przejść.
— Podczas tej bitwy zginął mój ojciec — powiedział Will półgłosem. Halt popatrzył na niego ciekawie.
— Czy tak?
— Był bohaterem. Walecznym rycerzem — dodał Will. Zwiadowca milczał przez chwilę, jakby nie był pewien, czy ma coś powiedzieć, czy nie. Wreszcie rzekł po prostu:
— Tego nie wiedziałem.
Przez chwilę Will poczuł się zawiedziony. Miał bowiem przeczucie, że Halt wie coś o jego ojcu i że mógłby mu może opowiedzieć historię jego heroicznej śmierci. Cóż, nic z tego — pomyślał.
— Właśnie dlatego tak bardzo chciałem iść do Szkoły Rycerskiej — odezwał się wreszcie. — Aby pójść w jego ślady.
— Masz inne uzdolnienia — rzekł Halt, a Will przypomniał sobie, że baron powiedział coś bardzo podobnego poprzedniej nocy.
— Czy mogę o coś spytać…? Zwiadowca kiwnął głową.
— Zastanawiałem się… pan baron powiedział, że zostałem wybrany… przez ciebie, panie?
Halt znów skinął głową w milczeniu.
— I baron także powiadał, że mam inne uzdolnienia — takie, dzięki którym nadaję się na przyszłego zwiadowcę…
— Zgadza się.
— No… to znaczy jakie? Zwiadowca założył ręce za głowę.
— Jesteś zręczny, a to w tym fachu przydatne — zaczął. — Jak już mówiłem, potrafisz się kryć, a to bardzo ważne. Szybko się poruszasz. I jesteś wścibski…
— Wścibski? To dobrze? — zdziwił się Will. Halt przyglądał mu się surowo.
— Wciąż zadajesz pytania. Nie spoczniesz, nim nie poznasz rozwiązania zagadki — wyjaśnił. — Właśnie dlatego namówiłem barona, by zgodził się na sprawdzian z tą kartką papieru.
— Ale kiedy pierwszy raz zwróciłeś na mnie uwagę, panie? To znaczy, kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że mogę się nadać? — dopytywał się Will.
— Hmm — zastanowił się Halt — chyba wtedy, kiedy przyglądałem się, jak kradniesz ciastka z kuchni Mistrza Chubba.
Will aż otworzył usta ze zdumienia.
— Widziałeś mnie, panie? Ależ to było lata temu! — nagle coś sobie uświadomił: — Gdzie byłeś, panie?
— W kuchni — oznajmił Halt. — Natomiast ty byłeś zbyt zajęty swoimi sprawami, gdy się tam pojawiłeś, by mnie dostrzec.
Will pokręcił głową z niedowierzaniem. Był przekonany, że wtedy w kuchni nie było nikogo. Wiedział jednak dobrze, że owinięty swym płaszczem Halt potrafi stać się niewidzialnym. Jeśli i on, Will, zdoła opanować tę umiejętność, wysiłek włożony w szorowanie garów i sprzątanie nie pójdzie na marne.
— Byłem pod wrażeniem twojej zręczności — stwierdził Halt — ale coś innego zaimponowało mi o wiele bardziej.
— Co takiego? — zaciekawił się Will.
— Później, gdy przesłuchiwał cię Mistrz Chubb, wahałeś się. Chciałeś się wszystkiego wyprzeć, ale się w końcu przyznałeś. Pamiętasz? Uderzył cię w głowę tą swoją drewnianą chochlą.
Will skrzywił się i odruchowo dotknął czubka głowy. Jeszcze słyszał głośne ŁUP!, gdy łyżka wylądowała na jego łepetynie.
— Wtedy pomyślałem, że lepiej było skłamać — przyznał.
Halt bardzo powoli pokręcił głową.
— O nie, Willu. Gdybyś wtedy zełgał, nigdy nie stałbyś się moim uczniem. — Wstał, przeciągnął się i zajrzał do środka, by sprawdzić, czy kolacja już gotowa. — Teraz będziemy jedli — oznajmił.