Czas, żebyś dowiedział się, jakiej broni będziesz używać — oświadczył Halt.
Zjedli śniadanie na długo przed wschodem słońca, a potem mężczyzna poprowadził Willa do lasu. Szli przez około pół godziny, po drodze zwiadowca pokazywał Willowi, jak należy prześlizgiwać się z jednej plamy cienia do drugiej, czyniąc przy tym możliwie najmniej hałasu. W dziedzinie krycia się Will radził sobie nieźle, co Halt zdążył zauważyć już wcześniej, musiał się jednak jeszcze sporo nauczyć, by osiągnąć poziom umiejętności godny zwiadowcy. Halt był jednak zadowolony z czynionych przez niego postępów. Chłopak rozwijał się bardzo szybko — zwłaszcza, kiedy chodziło o tego rodzaju umiejętności praktyczne.
Nieco inaczej rzecz się miała, gdy przychodziło do zadań mniej ekscytujących, takich jak odczytywanie lub rysowanie mapy. Will miał skłonność do pomijania szczegółów, które uważał za nieistotne, aż w pewnej chwili, nie bez przekąsu w głosie, Halt uświadomił mu: — Jeżeli kiedyś ci się zdarzy, że będziesz opracowywał marszrutę dla ciężkiej kawalerii, informacja o tym, że po drodze płynie strumień, może okazać się niepozbawiona znaczenia.
Teraz jednak zajmowali się ćwiczeniami praktycznymi. Gdy wyszli na polanę, Halt rzucił na ziemię niewielkie podłużne zawiniątko, skryte dotąd pod jego płaszczem.
Will spoglądał na nie z powątpiewaniem. Słowo „broń” przywodziło mu na myśl miecze, topory bojowe i maczugi — broń, jaką walczyli rycerze. Na pierwszy rzut oka można było się zorientować, że w tym pakunku nie było niczego takiego.
— Co to za broń? Czy używamy mieczy? — spytał Will, wciąż wpatrując się w zawiniątko.
— Najważniejszą bronią zwiadowcy jest tajemnica, cisza i umiejętność krycia się — oświadczył sentencjonalnie Halt. — Czasem jednak zawodzą, a wówczas trzeba walczyć.
— I do tego służą nam miecze? — spytał jeszcze raz Will z nadzieją w głosie.
Halt przyklęknął, by rozwinąć pakunek.
— Nie. Do tego służy nam łuk — oznajmił, kładąc broń u stóp Willa.
W pierwszej chwili chłopak był rozczarowany. Przecież łuk to zwykła rzecz, każdy posługuje się nim podczas polowania. Łuk to raczej narzędzie, nie broń. Jako małe dziecko sam zrobił całe mnóstwo łuków ze sprężystych gałęzi. Halt milczał, więc Will przyjrzał się łukowi dokładniej. Dopiero teraz zauważył, że nie była to zwykła wygięta gałąź.
Ten łuk nie przypominał żadnego łuku, jaki Will dotąd widział. Jego łęczysko było zakrzywione, tak jak w innych łukach, ale na końcach wyginało się w przeciwnym kierunku. Jak większość mieszkańców królestwa Will przyzwyczajony był do łuków prostych — o długim drzewcu i na całej linii wygiętym w tę samą stronę.
— Trzymasz w ręku łuk refleksyjny, tak to się nazywa — wyjaśnił Halt, widząc jego zdumienie. — Nie masz jeszcze dość siły, by uporać się z pełnowymiarowym łukiem prostym, więc to podwójne wygięcie drzewca zapewni twoim strzałom dodatkową moc i szybkość, przy stosunkowo niewielkim naciągu. Nauczyłem się sztuki sporządzania takich łuków od Temudżynów.
— Kim są Temudżynowie? — Will spojrzał znad dziwnego łuku.
— To bardzo zawzięci wojownicy ze wschodu — wyjaśnił Halt — i przy tym prawdopodobnie najlepsi łucznicy na świecie.
— Walczyłeś przeciwko nim, panie?
— Przeciwko… a potem przez jakiś czas razem z nimi, u ich boku — odparł Halt. — Zadajesz zbyt wiele pytań.
Teraz, gdy Will oswoił się już z dziwacznym kształtem łuku, dostrzegł, że jest to pięknie wykonana broń. Łęczysko zrobione było z kilku warstw drewna sklejonego razem; ich słoje biegły w różnych kierunkach. Warstwy były różnej grubości, dzięki czemu uzyskano podwójne zakrzywienie łuku. Jego działanie polegało na współgraniu przeciwstawnych sił, co umożliwiało precyzyjne wyginanie łęczyska.
— Mogę spróbować? — spytał Will.
Halt skinął głową.
— Jeśli uważasz, że to dobry pomysł, proszę bardzo.
Will sięgnął po strzałę do kołczanu, który znajdował się w zawiniątku razem z łukiem i założył ją na cięciwę. Naciągnął łuk kciukiem i palcem wskazującym, celując w pień drzewa, znajdujący się jakieś dwadzieścia metrów przed nim.
Aj!
Mocna cięciwa uderzyła całym rozpędem w delikatną skórę wewnętrznej części przedramienia. Zabolało jak uderzenie biczem. Will krzyknął głośno i upuścił łuk, jakby ten go parzył.
Od razu na jego ręce pojawiła się gruba pręga. Czerwona i bardzo bolesna. Will nie miał pojęcia, gdzie podziała się strzała, zresztą mało go to w tej chwili obchodziło.
— To boli! — oznajmił, spoglądając z wyrzutem na zwiadowcę.
Halt wzruszył ramionami.
— Jesteś w gorącej wodzie kąpany, młodzieńcze — zauważył. — Może to będzie dla ciebie nauczka, żeby następnym razem wykazać nieco cierpliwości.
Sięgnął do zawiniątka i wyciągnął z niego długi rękaw ze sztywnej skóry. Wsunął go na lewe przedramię Willa jako ochronę przed uderzeniem cięciwy. Dopiero teraz Will uświadomił sobie, że Halt zawsze miał coś takiego na lewej ręce, a jemu nigdy nie przyszło do głowy spytać, do czego taki rękaw służy.
— Spróbuj jeszcze raz — polecił Halt.
Will wyjął następną strzałę i założył ją na cięciwę. Miał znów naciągnąć łuk, gdy Halt go powstrzymał.
— Nie tak, nie używaj kciuka. Strzała powinna znaleźć się między pierwszym i drugim palcem… o, tak.
Pokazał Willowi, w jaki sposób trzeba zakładać wycięcie w osadzie strzały na cięciwę, potem, jak naciągać łuk trzema palcami, trzymając strzałę między palcem wskazującym a serdecznym i w końcu, jak zwalniać cięciwę podczas strzału.
— No, lepiej — stwierdził. Gdy Will przyniósł wypuszoczoną strzałę, Halt tłumaczył dalej: — Staraj się używać także mięśni grzbietu, nie tylko ramion. Uczucie powinno być takie, jakbyś ściągał łopatki do siebie…
Rzeczywiście, w ten sposób łuk stawiał mniejszy opór. Poza tym, łatwiej było z niego mierzyć.
Will strzelił znowu. Tym razem pocisk przeleciał tuż obok drzewa, w które celował.
— Musisz sporo poćwiczyć — zauważył Halt. — Na razie go odłóż.
Ostrożnie i z uszanowaniem Will odłożył broń na ziemię. Był bardzo ciekaw, co jeszcze znajduje się w zawiniątku Halta.
— To są noże zwiadowcy — stwierdził Halt, podając Willowi podwójną pochwę, taką samą, jaką nosił u pasa przy lewym boku.
Will wziął ją do ręki: noże umieszczone były jeden nad drugim. Ten górny był krótszy. Miał grubą, solidną rękojeść zrobioną ze skórzanych, nachodzących na siebie krążków. Między głownią a rękojeścią znajdował się mosiężny jelec; głowica również była wykonana z mosiądzu.
— Wyjmij go — polecił Halt — ale uważaj, jest ostry.
Will wyciągnął krótszy nóż z pochwy. Miał on dziwny kształt; wąskie u nasady ostrze w trzech czwartych długości rozszerzało się, tak że od strony głowni nóż był cięższy, a kończyło się ostrym czubkiem. Will popatrzył ciekawie na Halta.
— To do rzucania — wyjaśnił zwiadowca. — Głownia szeroka na końcu równoważy ciężar rękojeści. Dzięki temu łatwiej jest trafić. Patrz.
Płynnym ruchem sięgnął do pochwy wiszącej u pasa, dobył noża i rzucił nim w pobliskie drzewo.
Ostrze z głuchym łoskotem wbiło się w pień. Will był pełen podziwu dla zręczności Halta i szybkości, z jaką wykonał ten rzut.
— Jak można się tego nauczyć? — spytał.
— Ćwicząc.
Dał Willowi znak, żeby obejrzał drugi nóż.
Ten był dłuższy. Rękojeść wykonano w taki sam sposób, jak w pierwszym nożu, podobnie jak krótki i solidny jelec. Głownia była ciężka i prosta, bardzo ostra po jednej stronie, ciężka i gruba po drugiej.
— To na wypadek, gdyby nieprzyjaciel zdołał się zbliżyć — wytłumaczył Halt — choć o ile masz jako takie pojęcie o strzelaniu z łuku, nigdy do tego nie dojdzie. Ten nóż również nadaje się do rzucania, a przy tym możesz za jego pomocą sparować uderzenie miecza. Został wykuty przez jednego z najlepszych kowali królestwa. Dbaj o niego i pilnuj, żeby zawsze był ostry.
— Będę pilnował — zapewnił półgłosem uczeń, przyglądając się z podziwem trzymanemu w ręce nożowi.
— Jest bardzo podobny do noży skandyjskich, tamtejsi żeglarze nazywają je „saksami”.
Will zmarszczył brwi na dźwięk nieznajomego sobie słowa, więc Halt wyjaśnił:
— To połączenie broni i narzędzia w jednym, coś w rodzaju żeglarskiego tasaka i zarazem ciężkiego noża. Miej jednak na uwadze — dodał — że pod względem jakości stali nasz oręż znacznie przewyższa broń skandyjską.
Will przyjrzał się nożowi dokładniej, zwracając uwagę na błękitnawy połysk klingi i wyczuwając doskonałe wyważenie broni. Skórzana okładzina rękojeści i mosiężny jelec mogły sprawić wrażenie, iż jest to najzwyklejszy duży nóż, jakich wiele, ale gdy przyjrzeć się uważniej, widać było, że ma się w ręce broń wyrafinowaną, o wiele subtelniejszą od ciężkich mieczy noszonych przez wojowników zamku Redmont.
Halt pokazał mu, jak przymocować podwójną pochwę do paska, żeby ręka odruchowo trafiała na rękojeści noży.
— A teraz — oznajmił — musisz tylko nauczyć się ich używać. Wiesz, co to znaczy, prawda?
Will skinął głową, szczerząc zęby w uśmiechu.
— Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć — stwierdził.