Rozdział 12

Halt przyjrzał się tarczy, do której strzelał Will kiwnął głową.

— Całkiem nieźle — stwierdził. — Zdecydowanie strzelasz coraz lepiej.

Will nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ze strony Halta była to doprawdy niezwykła pochwała. Zwiadowca zauważył zadowolenie chłopca i natychmiast dodał:

— Jeśli będziesz ćwiczył — to znaczy ćwiczył bardzo dużo — być może uda ci się osiągnąć mierny poziom.

Will nie był do końca pewien, co znaczy słowo „mierny”, ale chyba nie było to nic szczególnego. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a Halt zmienił temat:

— Dość już na dzisiaj strzelania. Idziemy — oznajmił i ruszył przed siebie wąską ścieżką biegnącą przez las.

— Idziemy? Ale dokąd? — dopytywał się Will, prawie biegnąc, by dotrzymać kroku zwiadowcy.

Halt spojrzał w górę, ku koronom drzew.

— Dlaczego ten chłopak zadaje tak wiele pytań? — spytał.

Rzecz jasna, żadne z drzew nie udzieliło mu odpowiedzi.


***

Szli przez mniej więcej godzinę, aż dotarli do jakichś zabudowań ukrytych głęboko w lesie.

Will miał wielką ochotę zadać kolejne pytania, które cisnęły mu się na usta, ale poznał swego opiekuna na tyle, żeby wiedzieć, iż w tej chwili nie ma szansy na żadną odpowiedź, toteż trzymał język za zębami, uzbrajając się w cierpliwość. Przecież prędzej czy później i tak się dowie, co sprowadziło ich w tę głuszę.

Halt podszedł do największej z chat i zatrzymał się, dając znak Willowi, by uczynił to samo.Hola, jest tam kto? — zawołał.

Will usłyszał, że wewnątrz ktoś się porusza, a po chwili w drzwiach pojawiła się pomarszczona, przygarbiona postać. Mężczyzna miał długą, potarganą brodę w kolorze brudnej bieli. Był niemal całkowicie łysy. Gdy zbliżył się, szczerząc zęby i kłaniając się raz po raz na powitanie Halta, Will wstrzymał oddech. Ten człowiek cuchnął jak stajnia. W dodatku niezbyt czysta.

— Witaj, zwiadowco! — odezwał się gospodarz. — Kogóż to mi przyprowadziłeś?

Popatrzył życzliwie na Willa. Jego oczy błyszczały i obserwowały.

— To jest Will, mój nowy uczeń — przedstawił chłopaka Halt. — Willu, to jest Stary Bob.

— Dzień dobry panu — chłopak przywitał się grzecznie. Starzec zaśmiał się.

— Mówi do mnie „pan”! Słyszałeś, zwiadowco, nazywa mnie „panem”! Z tego urwisa będzie zwiadowca nie lada!

Will uśmiechnął się. Może Stary Bob i był brudny, ale miał w sobie coś, co budziło sympatię; może fakt, że najwyraźniej nie czuł się onieśmielony w obecności Halta. Will nie przypominał sobie, by do ponurego zwiadowcy ktoś zwracał się równie swobodnym tonem. Halt mruknął coś niecierpliwie pod nosem.

— Są gotowe? — spytał. Starzec znów roześmiał się i kilkakrotnie skinął głową.

— Gotowe, jeszcze jak gotowe! — rzekł. — Chodź za mną, to je zobaczysz.

Zaprowadził ich na tyły chaty, gdzie znajdował się niewielki ogrodzony wybieg, w rogu którego stała wiata, złożona tylko z dachu i czterech podtrzymujących go słupów. Stary Bob gwizdnął przeraźliwie — aż Will się wzdrygnął.

— Oto one — wskazał w stronę wiaty.

Will ujrzał dwa małe koniki, biegnące truchtem ku przyzywającemu je starcowi. Gdy podeszły, zorientował się, że jeden z nich jest koniem normalnych rozmiarów, a drugi kucykiem. Jednak oba były niewielkie, kudłate i w niczym nie przypominały ognistych, potężnych koni bojowych, na których baron oraz jego rycerze wyruszali do walki.

Ten większy natychmiast podbiegł do Halta. Zwiadowca poklepał go po szyi i wręczył jabłko z kosza stojącego obok płotu. Koń schrupał je z wyraźną przyjemnością. Halt pochylił się i wyszeptał kilka słów do ucha zwierzęcia. Na to koń potrząsnął łbem i zarżał, jak gdyby zwiadowca opowiedział mu jakiś tylko dla niego przeznaczony dowcip.

Kucyk przyjął jabłko od Starego Boba, a potem łypnął dużym, rozumnym okiem w stronę Willa.

— Ten tutaj nazywa się Wyrwij. Tak jakby na twoją miarę, nie?

Podał zrobione z liny wodze Willowi, który ujął je i popatrzył w oczy konika. Stał przed nim drobnej budowy kudłaty zwierzak o krótkich, lecz krzepkich nogach. Jego tułów miał beczkowaty kształt. Grzywa i ogon zwierzęcia dawno nie widziały grzebienia. Ogólnie kucyk nie robi piorunującego wrażenia — stwierdził w myśli Will.

Od niepamiętnych czasów w marzeniach Willa pojawiał się rumak, którego kiedyś będzie dosiadał, ruszając w bój: wielki i dumny, czarny jak smoła, wypucowany i lśniący niczym czarny pancerz.

Wydawało się, że konik wyczuwa jego myśli. Dotknął delikatnie pyskiem ramienia chłopca.

Może za wielki nie jestem, ale coś mi się zdaje, że potrafię cię zaskoczyć — mówiły jego oczy.

— No? — odezwał się Halt. — Co o nim sądzisz? — głaskał drugiego konia po pysku. Najwyraźniej byli starymi przyjaciółmi. Will zawahał się. Nie chciał nikogo urazić.

— No… jest dosyć mały — stwierdził w końcu.

— Tak jak ty — zauważył Halt. Will nie potrafił wymyślić na to żadnej odpowiedzi. Stary Bob zaniósł się od śmiechu.

— Nie jest to koń bojowy, co, chłopcze?

— No… raczej nie — wybąkał Will. Bob przypadł mu do gustu, a czuł, że jakiekolwiek słowa krytyki w stosunku do kucyka staruszek może potraktować jako obrazę własnej osoby. Jednak Stary Bob tylko się zaśmiał.

— Pewnie, że nie, ale jest o niebo wytrzymalszy od tych wszystkich wyelegantowanych bojowych rumaków! — stwierdził z dumą. — Jest mocny. Będzie biegł jeszcze przez cały dzień, gdy tamte dawno już padną.

Will popatrzył z powątpiewaniem na włochatego zwierzaka.

— Z pewnością — przyznał grzecznie. Halt oparł się o ogrodzenie wybiegu.

— Sam się przekonaj — zaproponował. — Przecież szybko biegasz. Puść go luzem, zobaczymy, czy dasz radę go złapać.

Will zorientował się, że zwiadowca chce go wystawić na próbę. Wypuścił wodze. Konik, jakby zdając sobie sprawę, że uczestniczy w czymś na kształt sprawdzianu, pomknął lekko na środek wybiegu. Will dał nura pod ogrodzeniem i wolnym krokiem zbliżył się do konika. Wyciągnął dłoń przed siebie.

— Dobry konik — powiedział. — Stój spokojnie. Wyciągnął rękę po wodze, ale kucyk dał susa w bok, potem w drugą stronę, obiegł zręcznie Willa i znalazł się tuż za nim, ale poza jego zasięgiem. Will spróbował ponownie.

I znów kucyk bez trudu mu się wymknął. Chłopak zaczął zdawać sobie sprawę, że robi z siebie głupca. Podszedł jednak do konika, który cofał się i cofał, zbliżając do jednego z rogów ogrodzenia. A potem, kiedy Willowi już się zdawało, że go ma, przemknął tuż obok i wydostał się na otwartą przestrzeń.

Will tracił cierpliwość i pobiegł za nim. Rozbawiony konik zarżał radośnie, umykając chłopcu bez większego trudu. Najwyraźniej świetnie się bawił.

Sytuacja taka powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie. Will podchodził do kucyka, który wymykał się, odskakiwał i uciekał. Nie sposób było go schwytać, choć wybieg był niewielki.

W końcu Will dał za wygraną. Zdawał sobie sprawę, że Halt obserwuje go uważnie. Zastanowił się przez chwilę… Nigdy nie uda mu się złapać tak szybkiego i zwinnego konika jak ten. Na pewno jest jakiś inny sposób…

Jego wzrok spoczął na koszu z jabłkami stojącym za płotem. Podbiegł do ogrodzenia, przeszedł pod nim i sięgnął po jabłko. Powrócił na wybieg i wyciągnął dłoń, w której trzymał owoc.

— No, chodź.

Wyrwij postawił uszy. Lubił jabłka. Miał też wrażenie, że będzie lubić tego chłopca, który umie się bawić. Potrząsnął głową z aprobatą, podbiegł truchtem i ostrożnie wziął jabłko. Will pochwycił uzdę; konik nie stawiał oporu, najwyraźniej całkowicie zaabsorbowany chrupaniem. Miał wręcz błogi wyraz pyska — o ile można tak powiedzieć o koniu.

Will spojrzał w stronę Halta, który kiwnął głową.

— Dobrze pomyślane — przyznał zwiadowca. Stary Bob szturchnął go pod żebra.

— Bystry chłopak! — zachichotał. — Bystry i uprzejmy! Będzie z nich dobrana para, no nie?

Will pogłaskał kucyka po włochatej szyi i sterczących uszach.

— Dlaczego nazywa się Wyrwij? — spytał, zwracając się do Boba.

W tej samej chwili ramię Willa zostało niemal wyrwane ze stawu, gdy konik szarpnął głową do tyłu. Will zachwiał się i z trudem odzyskał równowagę. Śmiech Boba odbijał się echem po polanie.

— Sam zgadnij! — zawołał, wyraźnie zachwycony. Jego śmiech był zaraźliwy, Will mimo woli też się uśmiechnął. Halt rzucił okiem na słońce, które szybko chyliło się ku zachodowi, chowając się za drzewami, okalającymi łąkę Starego Boba i ciągnące się dalej mokradła.

— Zaprowadź go do wiaty. Bob pokaże ci, jak się nim opiekować i zakładać uprząż — stwierdził Halt. Następnie zaś — dodał, zwracając się do starca — zostaniemy na noc, jeśli to ci nie sprawi kłopotu, dobrze?

Stary koniarz był wyraźnie zadowolony z takiego rozwoju wypadków.

— Rad będę waszemu towarzystwu. Spędzam tyle czasu z końmi, że sam zaczynam się uważać za jednego z nich. — W tej samej chwili machinalnie sięgnął po jabłko, które zaczął jeść, zupełnie tak samo jak Wyrwij parę minut wcześniej. Halt spoglądał na niego z uniesionymi brwiami.

— Kto wie, może zjawiliśmy się w samą porę — zauważył. — W takim razie jutro przekonamy się, czy Will zdoła dosiąść Wyrwija, skoro już potrafi go schwytać.

Coś mówiło zwiadowcy, że tej nocy jego ucznia czeka niespokojny sen.

Nie mylił się. W chatce Starego Boba były tylko dwa pokoje, więc po wieczerzy Halt wyciągnął się na podłodze przy kominku, a Will umościł się na ciepłej, czystej słomie w stajni, nasłuchując cichego parskania obu koni. Księżyc wzeszedł, a potem zaszedł, a on wciąż nie spał, rozmyślając i zastanawiając się nad tym, co miał przynieść następny dzień. Czy zdoła w ogóle dosiąść Wyrwija? Nigdy dotąd nie jechał konno. Czy natychmiast spadnie na ziemię?

Czy się przy tym potłucze? Gorzej, czy się nie ośmieszy? Polubił Starego Boba i nie chciał się przed nim wygłupić. Przed Haltem również — z czego zdał sobie sprawę z niejakim zaskoczeniem. Wciąż jeszcze zastanawiał się, w którym momencie opinia Halta stała się dlań tak ważna, gdy wreszcie zapadł w sen.

Загрузка...