Will, Will i co dalej? — spytał zdezorientowany Martin, przeglądając gorączkowo karty, na których miał zanotowane szczegóły dotyczące kandydatów. Był sekretarzem barona zaledwie od pięciu lat, więc nie znał historii Willa. Dopiero teraz zorientował się, że w dokumentach chłopaka nie widnieje nazwisko i uznał to za własne przeoczenie, które natychmiast zaczął sobie wyrzucać. — Jakie jest twe nazwisko, chłopcze? — spytał surowym tonem. Will popatrzył na niego niepewnie, z udręką.
— Ja… nie mam… — zaczął, ale szczęśliwie w tej chwili wtrącił się baron.
— Will to szczególny przypadek, Martinie — rzekł spokojnie, jednocześnie nakazując wzrokiem sekretarzowi, by porzucił swe dociekania. Uśmiechnął się zachęcająco do Willa. — Czego chciałbyś się uczyć, Willu? — spytał.
— Chciałbym pójść do Szkoły Rycerskiej, wasza wysokość — odparł Will, starając się, by w jego głosie pobrzmiewała pewność siebie i swojego wyboru. Baron pozwolił sobie na lekkie zmarszczenie brwi, a w tej samej chwili wszelkie nadzieje Willa legły w gruzach.
— Do Szkoły Rycerskiej? Nie sądzisz, że jesteś trochę… zbyt drobnej budowy? — spytał uprzejmie baron. Will przygryzł wargi. Niemal już przekonał samego siebie, że jeśli będzie bardzo, bardzo pragnął, jeśli będzie mocno w siebie wierzył — zostanie przyjęty, pomimo swych oczywistych braków.
— Nie zacząłem jeszcze na dobre rosnąć, panie — rzekł w desperacji. — Wszyscy tak mówią.
Baron potarł owłosioną brodę kciukiem i wskazującym palcem, przyglądając się chłopcu. Rzucił okiem w stronę Mistrza Sztuk Walki.
— Rodneyu?
Wysoki rycerz postąpił krok do przodu, przyglądał się Willowi przez chwilę, a potem z wolna pokręcił głową.
— Obawiam się, że jest za niski, wasza wysokość — orzekł. Will poczuł, że jakaś lodowata dłoń chwyta go za serce.
— Jestem silniejszy, niż się wydaje, panie — zapewnił. Jednak na Mistrzu Szkoły Rycerzy nie zrobiło to wrażenia. Spojrzał na barona, najwyraźniej niezręcznie czując się w tej sytuacji i potrząsnął głową.
— A twój drugi wybór? — spytał baron. Mówił łagodnym głosem, brzmiała w nim wręcz troska.
Will wahał się przez dłuższą chwilę. Nigdy nie brał pod uwagę niczego innego.
— Szkoła Ujeżdżania, panie? — rzekł wreszcie niepewnym głosem.
W Szkole Ujeżdżania uczono opieki nad bojowymi rumakami, których dosiadali zamkowi rycerze i przynajmniej w ten sposób Will miałby choćby odrobinę do czynienia z rycerskim rzemiosłem. Jednak Ulf, mistrz koni, już kręcił głową, nim jeszcze baron zdążył spytać go o zdanie.
— Potrzebuję czeladników, wasza wysokość — rzekł — lecz ten akurat jest zbyt drobnej postury. Nigdy nie uporałby się z moimi bojowymi końmi. Zerknęłyby tylko na niego i wdeptały w ziemię.
Teraz Will widział już barona przez mglistą i wodnistą zasłonę. Walczył z całych sił, żeby nie pozwolić łzom popłynąć po policzkach. To oznaczałoby ostateczne upokorzenie: zostać odrzuconym ze Szkoły Rycerskiej i rozpłakać się jak dzieciak przed baronem, wszystkimi Mistrzami Sztuk i towarzyszami z przytułku.
— Jakie umiejętności posiadasz, Willu? — zapytał baron. Will zastanawiał się gorączkowo. Nie był taki dobry w naukach i językach, jak Alyss. Nie potrafił pisać zgrabnych, zręcznych listów, jak George. No i nie podzielał zainteresowania Jenny sztuką kucharską.
Z pewnością zaś nie miał postury i umięśnienia Horace’a.
— Umiem się wspinać, panie — wykrztusił wreszcie, widząc, że baron czeka, aż coś powie. Od razu zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Kuchmistrz Chubb rzucił mu gniewne spojrzenie.
— O tak, wspinać to on się umie. Pamiętam, jak wdrapał się po rynnie do mojej kuchni i ukradł całą tacę ciasteczek, które chłodziły się na parapecie.
Will aż jęknął. Cóż za niesprawiedliwość! Przecież to się stało dwa lata temu. Był wtedy tylko dzieckiem i spłatał dziecinną psotę — to właśnie chciał powiedzieć, ale teraz zabrał głos Mistrz Skrybów.
— A nie dalej jak zeszłą wiosną wdrapał się po ścianie na trzecie piętro i podczas jednej z prawniczych debat podrzucił przez okno dwa króliki. Co było nader rozpraszające, w rzeczy samej.
— Króliki, powiada pan, Mistrzu Skrybów? — upewnił się baron, a Nigel przytaknął gorliwie.
— Płci przeciwnych, wasza wysokość, jeśli mogę uściślić. Wiosną! — odparł. — Nader rozpraszające, zaiste!
Gdzieś poza zasięgiem wzorku Willa lady Pauline uniosła dłoń do twarzy. Kiedy jednak ją opuściła, kąciki jej ust wciąż jeszcze były uniesione ku górze.
— No tak, owszem — rzekł baron — wszyscy wiemy, jakie są króliki.
— Podkreślam przy tym, wasza wysokość, że była to wiosna — ciągnął niezrażony Nigel, na wypadek gdyby baron nie pojął istoty zarzutu. Lady Pauline zakaszlała dziwnie, całkiem nie jak dama. Baron spojrzał na nią z niejakim zdziwieniem.
— Chyba pojmujemy, w czym rzecz, Mistrzu Skrybo — stwierdził, a potem spojrzał znów na nieszczęśnika, stojącego przed nim. Głowa Willa uniesiona była wysoko, spoglądał prosto przed siebie. W tej chwili baron szczerze współczuł chłopakowi. Widział łzy w jego żywych, brązowych oczach i rozumiał, że biedak powstrzymuje je tylko największym wysiłkiem woli. „Każdy woli nie okazywać siły woli” — przemknęła baronowi przez głowę myśl, układając się w grę słów. Przykro mu było, że chłopak musi przez to wszystko przechodzić, ale sprawę trzeba było załatwić. Westchnął bezgłośnie. — Czy któremuś z was nie przydałby się ten młodzieniec? — spytał.
Niejako wbrew sobie Will odwrócił głowę, spoglądając błagalnie na Mistrzów Sztuk i modląc się w duchu, aby któryś z nich ulitował się i wziął go do siebie na termin. Niestety, jeden po drugim w milczeniu kręcili głowami.
Niespodziewanie ponurą ciszę przerwał zwiadowca.
— Jest coś, o czym wasza wysokość powinna wiedzieć, jeśli chodzi o tego chłopca — odezwał się. Will nigdy przedtem nie słyszał głosu Halta. A był to głos głęboki i miękki, z ledwie dosłyszalnym odcieniem akcentu hiberniańskiego.
Postąpił naprzód i podał baronowi złożoną na pół kartkę. Arald rzucił na nią okiem i zmarszczył brwi.
— Jesteś tego pewien, Halt? — spytał.
— Jako żywo, wasza wysokość.
Baron starannie złożył papier i położył go na blacie. Postukiwał przez chwilę w zamyśleniu palcami, a potem stwierdził:
— Przemyślę to i jutro podejmę decyzję.
Halt skłonił się i wycofał, jakby wtapiał się w tło. Will spoglądał na niego z niepokojem, zastanawiając się, jaką to informację ten tajemniczy osobnik przekazał na jego temat baronowi. Tak jak większość ludzi, Will wyrósł w przekonaniu, że zwiadowców najlepiej obchodzić z daleka. Była to niedostępna, rządząca się własnymi prawami grupa, otoczona tajemnicą i właściwie nikt nie mógł niczego z pewnością stwierdzić na ich temat — a przecież niepewność zawsze rodzi lęk.
Willowi nie podobała się myśl, że Halt wie coś na jego temat, w dodatku coś na tyle ważnego, że właśnie w tak znaczącym dniu powiadomił o tym barona. Kartka leżała złożona na biurku, niby na wyciągnięcie ręki, a jednak równie niedostępna, jakby była odległa o setki mil.
Zauważył, że wokół niego zapanowało niejakie poruszenie; baron przemawiał do innych osób zgromadzonych w swoim gabinecie.
— Gratuluję tym, którzy dziś zostali wybrani. Oto niezwykły dzień dla was wszystkich, toteż do wieczora macie wolne, zużytkujcie ten czas, jak wam się podoba. Kuchnia przygotowała dla was przyjęcie, odbędzie się ono w waszych kwaterach, zaś przez całą resztę dnia możecie poruszać się swobodnie po całym zamku i wiosce. Jutro z samego rana zgłosicie się do swych nowych nauczycieli. I radzę wam dobrze, bądźcie o czasie — uśmiechnął się do całej czwórki, a potem zwrócił się do Willa życzliwym tonem: — Willu, powiadomię cię jutro, co postanowiłem w twojej sprawie — dał znak Martinowi, by ten wyprowadził podopiecznych. — Dziękuję wszystkim — rzekł i wyszedł z gabinetu drzwiczkami, znajdującymi się koło biurka.
Mistrzowie Sztuk odeszli do swych spraw, a potem Martin powiódł ku wyjściu piątkę młodych ludzi. Teraz, gdy napięcie minęło, a wybór dokonał się po ich myśli, wszyscy czworo zaczęli ożywioną rozmowę. Tylko Will wlókł się z tyłu, a gdy przechodził obok biurka, na którym wciąż leżała nieszczęsna kartka, zawahał się przez chwilę. Spojrzał na nią, jakby usiłował przeczytać słowa napisane po niewidocznej stronie. W tej samej chwili ogarnęło go uczucie, którego doświadczył już wcześniej — że ktoś go obserwuje. I rzeczywiście, znów napotkał uważne spojrzenie ciemnych oczu zwiadowcy, który wciąż stał za ozdobnym krzesłem barona, choć był niemal niewidoczny pod tą swoją dziwaczną peleryną.
Will wzdrygnął się i nagle ogarnął go lęk. Wybiegł z gabinetu.