Północ dawno już minęła. Migocące pochodnie na zamkowym dziedzińcu raz już wymieniono, ale i te również zaczęły się dopalać. Will czekał długie godziny na tę chwilę, kiedy światła przygasły, a strażnicy zaczęli ziewać, nie mogąc doczekać się końca ostatniej godziny swej warty.
Miał za sobą najgorszy dzień życia. Jego towarzysze świętowali, bawili się na uczcie, a potem oddawali wszelkim rozrywkom na zamku i w wiosce; Will tymczasem skrył się w leśnej ciszy, jakiś kilometr od zamkowych murów. Tam, w głębokim cieniu drzew, spędził całe popołudnie, rozważając z goryczą wydarzenia poranka, rozpamiętując zawód, jaki go spotkał i zachodząc w głowę, co takiego może zawierać tajemnicza kartka podana baronowi przez zwiadowcę.
Kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, a na polach ciągnących się między lasem a zamkiem cienie stawały się coraz dłuższe, podjął decyzję.
Musi zapoznać się z treścią tajemniczej kartki. A dokonać tego może tylko tej nocy. Gdy zapadł zmrok, powrócił na zamek, starając się nie rzucać w oczy zarówno wieśniakom, jak i mieszkańcom zamku. Znów skrył się w gałęziach wielkiego figowca. Po drodze niepostrzeżenie wślizgnął się do kuchni, żeby wziąć sobie trochę chleba, sera i jabłek. Przeżuł posiłek niechętnie, prawie nie czując smaku. Minął wieczór i zamek zaczął przygotowywać się do snu.
Obserwował ruchy strażników, odnotowując w pamięci, jak często dokonują obchodów, i obserwując ich trasę. Oprócz nich przeszkodę stanowił jeszcze dyżurny sierżant, pełniący wartę w bramie prowadzącej do wieży, w której mieściła się kwatera barona. Był jednak wyraźnie śpiący, cierpiał na nadwagę i obawa, że stanie on na drodze planów Willa była niewielka. Przecież chłopak nie zamierzał przechodzić przez bramę ani posługiwać się schodami.
Nieposkromiona ciekawość oraz wrodzona skłonność do zwiedzania zakazanych miejsc sprawiły, że przez lata rozwinął umiejętność poruszania się w taki sposób, że nikt go nie dostrzegał, choć przemierzał pozornie otwartą przestrzeń.
Gdy wiatr poruszał koronami drzew, cienie gałęzi tworzyły w świetle księżyca zmienne wzory — które teraz Will zręcznie wykorzystywał. Instynktownie dostosował się do rytmu nadawanego przez wiatr, wtapiając się bez trudu w plątaninę cieni, stając się ich częścią. One zaś kryły go skutecznie. W pewnym sensie brak jakichkolwiek krzaków czy nierówności terenu, za którymi można by się schować, ułatwił mu zadanie. Gruby sierżant nie spodziewał się ujrzeć nikogo nadchodzące — go otwartą przestrzenią dziedzińca, skoro więc nikogo nie oczekiwał, nikogo też nie zobaczył.
Will dopadł bez tchu chropowatej, kamiennej ściany wieży i przywarł do niej. Sierżant stał zaledwie pięć metrów od niego i Will słyszał wyraźnie ciężki oddech, sam jednak pozostawał niewidoczny, ukryty za niewielką przyporą. Przyjrzał się ścianie, odchylając głowę do tyłu. Okno gabinetu barona widniało bardzo wysoko, w dodatku nie bezpośrednio nad nim. Aby do niego dotrzeć, trzeba było wspiąć się, a potem przemieścić się na bok po ścianie, przechodząc nad punktem, w którym pełnił straż sierżant, a potem dalej, ku górze. Will oblizał nerwowo wargi. Mury wewnątrz wieży były gładkie, natomiast między wielkimi, kamiennymi blokami jej zewnętrznego lica były spore rozstępy, toteż wspinaczka nie powinna być trudna. Nie brakowało uchwytów dla rąk i podparcia dla stóp — aż po samą górę. Wiedział jednak, że w niektórych miejscach kamień będzie wygładzony przez wiatr i deszcz, toteż będzie musiał zachować ostrożność. Swego czasu wspiął się kolejno na wszystkie trzy pozostałe wieże zamku i nie spodziewał się, by akurat ta zgotowała mu jakąś szczególnie trudną niespodziankę.
Jednak tym razem, jeśli ktoś go przyłapie, nie będzie mógł udawać, że to niewinna psota. Będzie wspinał się w samym środku nocy, zdążając do części zamku, w której nie miał prawa przebywać. W końcu baron nie postawił strażnika przed swą wieżą z czystej próżności. Kto nie miał ważnej sprawy w tym miejscu i nie został do niego wezwany, miał trzymać się z daleka.
Zatarł nerwowo dłonie. Co mogą mu zrobić? Miał już za sobą Dzień Wyboru. Nikt go nie chciał. I tak już był skazany, czeka go praca na roli. Czy może się zdarzyć coś jeszcze gorszego?
Zarazem jednak dręczyła go wątpliwość: nie był przecież tak całkiem pewien tego wyroku. Wciąż pozostawała nikła iskierka nadziei. Może baron zmieni zdanie? Kto wie, gdyby Will tego ranka padł przed baronem na kolana, opowiedział mu o swoim ojcu i wyznał, jak niezwykle jest dla niego ważne, by znaleźć się w Szkole Rycerskiej, być może wówczas byłby jakiś cień szansy, że jego życzenie zostanie spełnione. A potem, kiedy już by się znalazł w upragnionej Szkole Rycerskiej, potrafiłby udowodnić dzięki gorliwości i oddaniu, że godzien jest tego zaszczytu — aż wreszcie zacząłby naprawdę rosnąć.
Z drugiej zaś strony, jeśli teraz zostanie schwytany, nawet ta złudna i nikła nadzieja obróci się wniwecz. Nie miał pojęcia, co czeka go w takim wypadku, z pewnością jednak coś całkiem innego niż przyjęcie z honorami w poczet uczniów Szkoły Rycerskiej.
Wahał się, długo nie mógł zdobyć się na ostateczną decyzję — aż dopomógł mu w tym tłusty sierżant. Will usłyszał głośne sapnięcie, stukot podkutych buciorów żołnierza o kamienie, szczęk broni. Zdał sobie sprawę, ze sierżant zamierza dokonać jednego z obchodów pilnowanego przez siebie skrawka przestrzeni, co czynił nieregularnie, od czasu do czasu. Zazwyczaj przechodził po prostu kilka metrów wzdłuż ściany wieży po jednej i po drugiej stronie bramy, a potem wracał na swe stałe miejsce. Robił to głównie po to, żeby nie usnąć, jednak Will zdawał sobie sprawę, że za kilka chwil stanie z nim twarzą w twarz, o ile czegoś nie zrobi.
Szybko i bez trudu zaczął wdrapywać się po ścianie. Pokonanie pierwszych pięciu metrów zajęło mu kilka sekund, jakby był wielkim, czworonożnym pająkiem. Zamarł, gdy usłyszał ciężkie kroki bezpośrednio pod sobą — w obawie, że jakiś szelest może wzbudzić czujność strażnika.
Rzeczywiście, wyglądało na to, że sierżant coś usłyszał. Zatrzymał się tuż pod rozpostartym na ścianie Willem, wpatrując się w noc, próbując coś dostrzec pośród ruchomych cieni gałęzi w księżycowej poświacie. Tym niemniej, jak Will stwierdził poprzedniej nocy i wiele razy wcześniej, ludzie rzadko spoglądają w górę. Sierżant wkrótce uznał, że jeśli coś usłyszał, nie było to nic ważnego, i niespiesznie ruszył dalej wokół wieży.
Tego właśnie Willowi było trzeba. W dodatku mógł teraz przesunąć się w poprzek ściany i znaleźć się bezpośrednio pod oknem barona. Ręce i stopy Willa znajdywały oparcie, toteż przesunął się po ścianie niemal tak prędko, jakby szedł po równej ziemi, jednocześnie cały czas wspinając się coraz wyżej.
W pewnej chwili zerknął w dół — i to był błąd. Choć nie lękał się wysokości, zakręciło mu się lekko w głowie, gdy zdał sobie sprawę, jak wysoko już się znalazł i jak odległe były kamienne płyty dziedzińca w dole. Sierżant znów pojawił się w polu widzenia — z tej wysokości był tylko drobną figurką. Will zamrugał oczami, by odpędzić zawrót głowy, i podjął wspinaczkę, choć teraz szedł może nieco wolnej i uważniej niż przedtem.
Serce podskoczyło mu do gardła w chwili, gdy wysuwając prawą stopę w poszukiwaniu nowego punktu zaczepienia, poczuł nagle, że jego lewy but ześlizgnął się po zaokrąglonej krawędzi kamiennego bloku. Przez chwilę wisiał tylko na rękach, a jego stopy gorączkowo szukały oparcia. Opanował się jednak i ruszył dalej.
Z niemałą ulgą odetchnął, gdy dłonie wymacały wreszcie skraj kamiennego parapetu. Podciągnął się, przerzucił nogi przez dolną krawędź okna i z cichym stukotem upadł na podłogę.
W gabinecie barona nie było rzecz jasna nikogo. Przez wielkie okno świecił księżyc.
W księżycowej poświacie Will ujrzał na biurku barona kartkę, która skrywała tajemnicę jego przyszłości. Nerwowo rozejrzał się po sali. Wielkie krzesło barona stało obok, niczym milczący strażnik. W oddali majaczyły kształty kilku innych mebli. Wiszący na ścianie portret jednego z przodków wielmoży groźnie spoglądał na intruza.
Otrząsnął się z tych lękliwych myśli i szybko podszedł do biurka. Jego miękkie buty poruszały się bezszelestnie po deskach podłogi. Lśniąca bielą w świetle księżyca kartka była w zasięgu ręki. Tylko spojrzeć, przeczytać i zniknąć — powiedział sobie. Oto wszystko, co miał do zrobienia. Wyciągnął rękę. Dotknął papieru palcami.
Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiła się czyjaś dłoń i chwyciła go za nadgarstek!
Will aż krzyknął z przestrachu. Serce podeszło mu do gardła. Spojrzał w zimne oczy zwiadowcy Halta.
Skąd tu się wziął? Will przecież dopiero co upewnił się, że w pomieszczeniu nie ma nikogo. Nie było słychać odgłosu otwieranych drzwi. Zaraz jednak przypomniał sobie, że zwiadowca potrafił owinąć się tą swoją dziwną peleryną w szaro-zielone cętki i wtopić się w tło, zniknąć pośród cieni, stać się niewidzialnym.
Zresztą, czy miało jakiekolwiek znaczenie, jak Halt tego dokonał? Prawdziwy kłopot polegał na tym, że przyłapał Willa w gabinecie barona. A to oznaczało koniec wszelkich nadziei Willa.
— Pomyślałem sobie, że możesz spróbować czegoś takiego — odezwał się niski głos zwiadowcy.
Will, którego serce wciąż waliło jak oszalałe, nie odpowiedział. Zrozpaczony i zawstydzony opuścił głowę.
— Czy masz coś do powiedzenia? — spytał go Halt.
Potrząsnął głową i odwrócił spojrzenie, nie chciał patrzeć w te ciemne, świdrujące oczy. Następne słowa Halta potwierdziły najgorsze obawy chłopca:
— No, cóż, zobaczmy, co powie na to baron.
— Proszę, nie… — a potem Will urwał. Nie było usprawiedliwienia dla jego uczynku, a jedyne, co mógł zrobić, to znieść karę jak mężczyzna. Jak wojownik. Jak jego ojciec.
Zwiadowca obserwował go przez chwilę. Willowi wydawało się, że dostrzegł w jego spojrzeniu krótki błysk, jakby… zrozumienia? Ale już w następnej chwili spojrzenie Halta stało się tak samo mroczne jak zawsze.
— Co? — spytał oschle Halt. Will potrząsnął głową.
— Nic.
Palce zwiadowcy zaciskały się jak żelazne kajdany wokół nadgarstka Willa, kiedy prowadził go przez drzwi, a potem szerokimi, krętymi schodami wiodącymi do apartamentów barona. Wartownicy u ich szczytu ze zdziwieniem spoglądali na zwiadowcę o ponurej twarzy i idącego z nim chłopca. Halt dał im znak ręką, a oni natychmiast odsunęli się na boki i otworzyli przed nim drzwi do pokojów wielmoży.
Sala, w której się znaleźli, była jasno oświetlona i przez chwilę Will rozglądał się wokoło, zdezorientowany. Był pewien, że gdy całymi godzinami czekał na drzewie, w pewnej chwili światła na tym piętrze zgasły. Potem jednak zobaczył ciężkie kotary na oknie i zrozumiał w czym rzecz. W przeciwieństwie do surowego wystroju znajdującego się poniżej gabinetu barona, to wnętrze urządzono przytulnie, podłogi wyścielono dywanami, na ścianach wisiały gobeliny, było tu sporo mebli, a w jednym z wygodnych foteli zasiadał baron Arald, przeglądając stos raportów.
Gdy Halt wmaszerował wraz ze swym jeńcem, uniósł spojrzenie znad kartki.
— A więc miałeś rację — stwierdził baron, a Halt skinął głową.
— Tak, jak mówiłem, panie. Przeszedł przez dziedziniec niczym cień. Ominął strażnika, jak gdyby w ogóle go tam nie było i wspiął się po ścianie wieży, niczym pająk.
Baron odłożył raport na stojący obok stolik i pochylił się nieco do przodu.
— Wspiął się po wieży, powiadasz? — upewnił się z niedowierzaniem.
— Bez liny. Bez drabiny, wasza wysokość. Wszedł po niej równie łatwo, jak ty wsiadasz na konia, panie. Nawet łatwiej — na twarzy Halta pojawił się cień uśmiechu.
Baron skrzywił się. Był pokaźnej tuszy i czasem trzeba mu było dopomóc we wsiadaniu na wierzchowca, zwłaszcza po przehulanej nocy. Najwyraźniej nie był zachwycony faktem, że Halt mu o tym przypomniał.
— No cóż — rzekł, spoglądając surowo na Willa — to poważna rzecz.
Will nie odezwał się. Nie bardzo wiedział, czy ma przyznać rację baronowi, czy się bronić. I jedno, i drugie niosło ze sobą określone niebezpieczeństwa. Niedobrze — pomyślał — że Halt tak z miejsca wprawił barona w zły humor, czyniąc aluzję do jego tuszy. Na pewno nie polepszył tym sytuacji Willa.
— I co my z tobą zrobimy, młody człowieku? — Arald zawiesił głos. Wstał z fotela i zaczął przechadzać się po pokoju. Will spoglądał na niego, próbując zgadnąć, jaki go czeka wyrok. Jednak tym razem nie był w stanie nic wyczytać z brodatej twarzy barona.
Wielmoża zatrzymał się i podrapał po brodzie w zamyśleniu.
— Powiedz mi, młodzieńcze — spytał, stojąc przed nieszczęsnym chłopakiem — co byś zrobił na moim miejscu? Co zrobiłbyś z chłopakiem, który zakradł się do twojego gabinetu pośród nocy i próbował przywłaszczyć sobie ważny dokument?
— Nie zamierzałem go ukraść, panie! — wyrzucił z siebie Will, nim zdążył się powstrzymać. Baron przyglądał mu się, jakby z niedowierzaniem. Will dodał słabym głosem: — Ja tylko… chciałem go zobaczyć, nic więcej.
— Może i tak — zgodził się baron, nadal z uniesionymi brwiami — ale wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co byś w takim razie uczynił?
Will zwiesił głowę. Mógł błagać o łaskę. Mógł się pokajać. Mógł się tłumaczyć. Jednak zebrał się w sobie i podjął decyzję. Wiedział, że jeśli zostanie schwytany, nie czeka go nic dobrego. Mimo to postanowił podjąć ryzyko. Nie miał prawa prosić teraz o wybaczenie.
— Wasza wysokość… — zaczął i zawahał się; wiedział, że od tej chwili zależy całe jego życie. Baron przyglądał mu się uważnie, wciąż na wpół odwrócony do okna.
— Tak? — ponaglił go, a Will jakimś cudem znalazł w sobie odwagę, by mówić dalej.
— Wasza wysokość, nie wiem, co bym zrobił w takim wypadku. Wiem natomiast, że nie ma usprawiedliwienia dla moich postępków i w pokorze przyjmę każdą karę, jaka zostanie mi wyznaczona.
Mówiąc te słowa, uniósł głowę, by spojrzeć baronowi w oczy. W tej chwili zauważył, że baron rzuca szybkie spojrzenie Haltowi. Dziwne, ale owo spojrzenie zawierało w sobie jakby aprobatę czy znak milczącego porozumienia. Trwało to jednak tylko bardzo krótką chwilę.
— Co o tym sądzisz, Halt? — spytał baron beznamiętnym tonem.
Twarz zwiadowcy była poważna, jak zawsze. I tak samo groźna.
— Może powinniśmy pokazać mu ten papier, który tak bardzo chciał ujrzeć, panie — rzekł, wyciągając kartkę z rękawa.
Baron pozwolił sobie na uśmiech.
— Niezła myśl — przyznał. — Można rzec, że w jakiejś mierze będzie to równoznaczne z wymierzeniem kary, nieprawdaż?
Will spoglądał na przemian na obu mężczyzn. Działo się tu coś, czego nie rozumiał. Baron najwyraźniej miał wrażenie, że powiedział coś całkiem zabawnego. Tymczasem Halt nie podzielał takiego mniemania.
— Skoro tak sądzisz, panie — odparł chłodno. Baron niecierpliwie machnął ręką.
— To tylko żart, zrozum. No, już, pokaż mu ten papier. Zwiadowca przeszedł przez pokój i podał Willowi kartkę, dla której chłopak podjął tak wielkie ryzyko. Wziął ją drżącą ręką. To miała być jego kara? Skąd jednak baron wiedział, że na nią zasłuży, nim jeszcze dopuścił się występku?
Zdał sobie sprawę, że wielmoża spogląda na niego z wyczekiwaniem. Twarz i postawa Halta jak zwykle nie wyrażała żadnych uczuć. Will rozłożył kartkę i odczytał napisane przez zwiadowcę słowa.
Ten chłopak, Will, ma zadatki na zwiadowcę. Przyjmę go na swojego ucznia.