Gospoda w wiosce Wensley rozbrzmiewała muzyką, śmiechem i gwarem. Will siedział u stołu wraz z Horace’em, Alyss i Jenny, a oberżysta raczył ich wyśmienitymi kąskami smażonej gęsi i świeżymi warzywami. Na deser pojawiło się smakowite ciasto z jagodami, któremu nawet Jenny nie szczędziła pochwał.
To Horace wpadł na myśl, by uczcić powrót Willa na Zamek Redmont taką ucztą. Obie dziewczyny z radością przystały na ten pomysł, a przyszły rycerz wprost puchł z dumy rozpowiadając wokół, że podziwiany przez wszystkich bohater jeszcze niedawno był ich towarzyszem w zamkowym sierocińcu.
Rzecz jasna, wieść o starciu z kalkarem rozeszła się po okolicy niczym płomień pożaru — a kiedy Will usłyszał to porównanie, przyszło mu do głowy, że akurat w tym wypadku jest ono wyjątkowo trafne. Tego wieczoru, gdy pojawił się w oberży, nagle zapadła cisza i spojrzenia wszystkich skierowały się na niego. Cieszył się, że kaptur osłania mu twarz, bowiem zaczerwienił się jak burak. Towarzysze natychmiast zrozumieli jego skrępowanie, a największą przytomnością umysłu, jak zwykle, wykazała się Jenny. W ciszy, która zapadła, zawołała głośno:
— Ej, tam, ponuracy! — Zwracała się do muzyków przy kominku. — Może byście nam coś zagrali? Coś wesołego, bardzo proszę! A wy co, zatkało was, czy jak? — Objęła spojrzeniem biesiadników, siedzących przy stołach.
Trudno było nie usłuchać kogoś takiego jak Jenny. Muzykanci czym prędzej chwycili za swe instrumenty, grając popularną melodyjkę, a gospoda na nowo wypełniła się gwarem: życzliwi wieśniacy w lot pojęli, że ich podziw wprawia Willa w zakłopotanie. Na nowo rozległy się więc rozmowy o codziennych sprawach, a tylko czasem w stronę ucznia zwiadowcy kierowały się pełne uznania spojrzenia bywalców niemogących wyjść z podziwu, że ktoś równie młody i niepozorny odegrał tak znaczącą rolę podczas zmagań z krwiożerczą poczwarą, której nie zdołali pokonać sławni rycerze i nie mniej sławny zwiadowca Halt.
Czwórka wychowanków baronowskiego sierocińca zajęła miejsca przy stole w głębi sali, gdzie mogli swobodnie rozmawiać.
— George prosi, byś mu wybaczył jego nieobecność — rzekła Alyss, gdy już usiedli. — Ma mnóstwo papierkowej roboty, ponoć cała Szkoła Skrybów pracuje dniami i nocami.
Will rozumiał to doskonale. Zbliżająca się wojna z Morgarathem i konieczność zmobilizowania królewskich wojsk oraz nawiązania na nowo kontaktów z dawnymi sprzymierzeńcami z pewnością wymagała zaangażowania wszystkich skrybów i legistów.
A tak wiele wydarzyło się w ciągu dziesięciu dni, które minęły od rozprawy z kalkarem w ruinach Gorlanu.
Gdy potwór spłonął, sir Rodney oraz Will pospiesznie opatrzyli rany barona Aralda i Halta. Wreszcie, nad ranem, obaj ranni pogrążyli się w kojącym śnie. Wkrótce potem, gdy nastał brzask, do ich prowizorycznego obozowiska przytruchtał zaniepokojony Abelard, szukając swojego pana. Kiedy Willowi udało się uspokoić zwierzę, w pierwszych promieniach świtu pojawił się znużony Gilan na grzbiecie zwykłego, pociągowego konia. Choć ledwie trzymał się na nogach, gdy tylko odzyskał ukochanego Blaze’a i upewnił się, że jego nauczycielowi nic nie grozi, niemal natychmiast wyruszył znów w drogę, kierując się do swego lenna. Will obiecał mu, że zwróci konia, na którym przyjechał, jego prawowitemu właścicielowi.
Pod koniec następnego dnia Will, Halt, sir Rodney i baron Arald powrócili na Zamek Redmont, gdzie jednak nie dane im było wypocząć, jako że czekały ich liczne ważkie zadania, związane z przygotowaniem załogi fortecy do zbliżającej się wojny. Halt był ciężko ranny, toteż znaczna część jego obowiązków przypadła w udziale Willowi.
W takich czasach i okolicznościach rzadko trafiały się chwile wytchnienia, toteż dopiero tego wieczoru, gdy spotkał się z przyjaciółmi, mógł przez chwilę przestać myśleć o wojnie i tajnych zadaniach — po raz pierwszy od dłuższego czasu. Oberżysta uroczyście postawił na ich stole cztery kufle i wielki dzban imbirowego piwa.
— Dzisiaj wszystko na koszt firmy — oznajmił. — Jestem zaszczycony, goszcząc cię przy tym stole, zwiadowco.
Odchodząc, przywołał jednego z młodzieńców, których zadaniem było podawanie potraw.
— I żeby migiem mi tu wszystko szło! — polecił. Alyss aż uniosła brwi.
— Ho, ho! Co to znaczy sława! — zauważyła. — Stary Skinner zazwyczaj nie odpuści ani grosika.
Will machnął ręką, zażenowany.
— To wszystko gruba przesada — stwierdził. Jednak Horace pochylił się ku niemu, opierając łokcie o stół.
— Daj spokój, lepiej opowiedz nam o kalkarze — zażądał, nie mogąc doczekać się szczegółowego opisu walki.
Jenny wpatrywała się w Willa szeroko otwartymi oczyma.
— Wprost nie do wiary, jaki jesteś dzielny — stwierdziła z podziwem. — Ja bym chyba umarła ze strachu.
— Ja chyba byłem tego bardzo bliski — skrzywił się Will. — To baron i sir Rodney okazali się nieustraszeni. Ruszyli do ataku, jak gdyby nigdy nic, stając twarzą w twarz z tymi potworami. Ja nie zbliżyłem się do tych bestii bliżej niż na jakieś czterdzieści czy pięćdziesiąt metrów.
Opowiedział im, jak rozegrało się starcie, pomijając jednak zbyt drastyczne szczegóły, dotyczące kalkarów. Uznał, że skoro już po nich, lepiej jak najprędzej zapomnieć, wyprzeć z umysłu ponure wizje. Istnieją rzeczy i sprawy, które najlepiej przemilczeć. Przyjaciele słuchali go w milczeniu — Jenny była zachwycona i zdumiona; Horace dopytywał się o szczegóły złowrogiej bitwy; a Alyss, jak zawsze opanowana, słuchała z zapartym tchem. Gdy opowiadał o swej samotnej wyprawie, by wezwać pomoc z Zamku Redmont, Horace z uznaniem pokiwał głową.
— Te wasze konie to jakaś niezwykła rasa — stwierdził. Will uśmiechnął się do niego, nie mogąc powstrzymać docinku:
— Owszem, rzecz tylko w tym, by utrzymać się w siodle. Ku jego radości, również Horace rozpromienił się;
obaj wspomnieli scenkę, która nie tak dawno temu rozegrała się pomiędzy nimi w Dniu Plonów. Czuł w sercu ciepło, myśląc o tym, że dawna zajadła niechęć przekształciła się teraz w niezłomną przyjaźń, a obaj — i on, i Horace — uważali się za różnych, lecz równych sobie. Korzystając z okazji, by odwrócić uwagę od swojej osoby, spytał Horace’a, jak mu się wiedzie w Szkole Rycerskiej. Osiłek rozpromienił się jeszcze bardziej.
— O, znacznie lepiej. Znacznie lepiej, a to wszystko dzięki Haltowi — oznajmił. Zręczne pytania Willa nakłoniły go do dłuższej opowieści, dzięki której dowiedzieli się, jak wygląda życie codzienne w Szkole Rycerskiej. Horace — ku jego zdumieniu — podśmiewał się z własnych błędów i drobnych porażek, kpiąc z rozmaitych drobnych niepowodzeń, których padł ofiarą. Will nie mógł nie zauważyć, że Horace, który ongiś chełpił się bez najmniejszego powodu i wywyższał ponad wszystkich, teraz wypowiadał się słowami, w których słychać było skromność i — czyżby? — dystans do własnej osoby. Nietrudno było wywnioskować, że jego dawny towarzysz radził sobie w szkole o wiele, wiele lepiej, niż chciał to przyznać.
Spędzili razem nadzwyczaj miły wieczór. Will z wolna zapominał o grozie pościgu i walki z kalkarem. Gdy uprzątnięto nakrycia, Jenny uśmiechnęła się kusząco do obu chłopców.
— No, dobrze! A kto teraz ze mną zatańczy? — zawołała. Will zawahał się, natomiast Horace nie czekał ani chwili. Wyciągnął dłoń i poprowadził dziewczynę na parkiet. Gdy oboje dołączyli do tańczących, Will zerknął niepewnie na Alyss. Nigdy tak naprawdę nie wiedział, co myśli jego wysoka, szczupła towarzyszka. Uznał, że chyba wypada, by i on zaprosił ją do tańca. Odkaszlnął nerwowo.
— Ehm… czy chciałabyś zatańczyć, Alyss? — mruknął, czując się przy tym nadzwyczaj niezręcznie.
Uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
— Wybacz, Willu. W tańcu kiepsko sobie radzę. Straszna ze mnie niezdara.
W rzeczywistości była wyśmienitą tancerką, ale jako wytrawna dyplomatka, zdawała sobie sprawę, że Will poprosił ją tylko przez grzeczność. On zaś skinął głową — raz i drugi — a następnie zapadła pomiędzy nimi cisza — lecz cisza przyjazna.
Minęła chwila i Alyss, oparłszy podbródek o dłonie, pochyliła się ku niemu.
— Jutro czeka cię wielki dzień — oznajmiła. Zaczerwienił się. W rzeczy samej, następnego dnia miał stanąć przed baronem wobec całego dworu.
— Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi — mruknął.
Alyss uśmiechnęła się do niego.
— Pewnie baron chce ci podziękować — stwierdziła. — Słyszałam, że wielmoże lubią wyrazić swą wdzięczność publicznie, jeśli ktoś uratuje im życie.
Chciał coś powiedzieć, ale zamilkł, czując dotyk miękkiej, chłodnej dłoni na swojej ręce. Spojrzał w jej tchnące spokojem, uśmiechnięte szare oczy. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że Alyss jest… piękna? Ale teraz nagle uświadomił sobie, że jej wdzięk i gracja, i te szare oczy, długie jasne włosy… no, że to wszystko razem tworzy może nawet coś więcej niż zwykłe piękno. Nagle pochyliła się ku niemu, bardzo blisko i szepnęła:
— Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni, Willu. A ja chyba najbardziej ze wszystkich.
Pocałowała go. A jej usta były niewiarygodnie, w nieopisany sposób — delikatne.
Wiele godzin później, nim wreszcie zdołał zasnąć, wciąż jeszcze czuł na wargach ich dotyk.