OSIEMNAŚCIE

Gdy dotarli do swojej dzielnicy, Spence miała tak sztywną i obolałą nogę, że nie mogła chodzić, więc Sula kazała Macnamarze pojechać na Nadbrzeże do ich mieszkania. Zaparkowali samochód w uliczce za domem. Sula otworzyła drzwi do tylnej klatki schodowej, gdzie z podestu pierwszego piętra wiodły drzwi do kuchni. Na schodach rozbrzmiewał dziecięcy śmiech. Sula pomogła umieścić zabandażowaną Spence na plecach Macnamary, który zaniósł ranną na górę do łóżka. Sama została przy samochodzie wypełnionym wojskowym sprzętem.

— Widziały nas jakieś dzieci — meldował Macnamara po powrocie. — Powiedziałem im, że mieliśmy wypadek na regatach, że noga utknęła jej między łódką a nabrzeżem.

— Skąd ci przyszła do głowy taka historyjka? — spytała zdumiona Sula. Macnamara tylko wzruszył ramionami. Wetknęła pistolet z tyłu za pas spodni i starannie sprawdziła, czy nie wystaje spod cywilnej kurtki. Zostawiła samochód Macnamarze.

— Pojedź do swojego mieszkania — powiedziała mu. — Ja się zajmę Spence. Jutro zrób zwykły objazd, ale pamiętaj, żebyś przed wejściem do mieszkania sprawdził, jak stoi doniczka. — Zawahała się. — Jeśli otrzymasz sygnał, że coś czeka na nas w skrytce, nie bierz tego sam, tylko zapłać komuś, żeby to zrobił, a potem sprawdź, czy nikt go nie śledzi, gdy będzie ci to oddawał.

— W ten sposób zdradzimy miejsce skrytki — zauważył Macnamara.

— Skrytek jest dużo — odparła — ty jesteś jeden.

Zostawiła Macnamarę z tą myślą i wbiegła na schody. Minęła dzieci, które rozstawiły na podeście dziecięcy serwis do herbaty, i wpadła do mieszkania. Przestawiła doniczkę w oknie z hasła „Nikogo tu nie ma” na „Ktoś tu przebywa i jest bezpiecznie”, i poszła do Spence.

Zdjęła z jej nogi opatrunek i obejrzała ranę. Zgodnie z przypuszczeniem Spence, kula przeszyła prawą łydkę. Krwawienie było niewielkie. Opuchniętą łydkę opinała skóra gładka jak skórka winogrona. Przybrała już fioletowawy odcień, ale rana wyglądała na czystą i była prawie niepostrzępiona; Sula ją zdezynfekowała, nie znalazła obcych ciał, żadnych odłamków ani strzępków materiału. Rozpyliła trochę antybiotyku i hormonów szybkiego gojenia, nałożyła nowy opatrunek, który zawierał więcej antybiotyków i hormonów, a potem załadowała iniektor ze standardowym środkiem przeciwbólowym, analogiem endorfiny.

Spence odchyliła głowę, odsunęła włosy z karku i Sula przystawiła iniektor do jej arterii szyjnej. Serce Suli zabiło mocniej, ciemność zasnuła pole widzenia. Sula zobaczyła, że trzęsą się jej ręce.

— Może lepiej, żebyś sama sobie zrobiła zastrzyk — powiedziała.

Sula musiała wyjść z pokoju, nim syczenie iniektora dotarło do jej uszu. Z frontowego pokoju patrzyła w dół na ulicę, widziała wózki i stragany sprzedawców, widziała ludzi, którzy szli ulicą.

Frustracja smaliła nerwy Suli. Żadna z tych osób nie wiedziała, że tego dnia stoczono i przegrano bitwę o Zanshaa. Bardzo możliwe, że żadna z nich nigdy się o tym nie dowie, chyba że Naksydzi im o tym powiedzą.

W wyobraźni widziała pełznącego korytarzem pana Guei z krwawiącym okiem; słyszała wzywających pomocy ludzi z ostrzelanego Zespołu 317; przypomniała sobie, jak Caro Sula, otępiała po narkotykach, leżała na poduszce w aureoli rozsypanych złotych włosów, a najlepsza przyjaciółka wstrzeliwała jej w szyję serię dawek analogu endorfiny…

Sula uderzyła pięścią w parapet i wróciła do pokoju. Spence spojrzała na nią spod półprzymkniętych, nabrzmiałych po narkotyku powiek. W dłoni trzymała iniektor. Pokój cuchnął środkiem dezynfekującym.

— Potrzebujesz czegoś? — spytała Sula. — Dać ci coś do jedzenia?

— Nie mogę jeść. — Spence machnęła ręką w stronę ściany wideo. — Może wideo?

Sula wydała polecenie włączenia ściany wideo i usiadła na łóżku. Bohaterem komedii romantycznej był starszy mężczyzna, przystojny i cyniczny par, bohaterką olśniewająco piękna dziewczyna, która dzięki swej urodzie odblokowała osobowość bohatera, a nawet zakłóciła jego równowagę psychiczną. Mężczyzna wygenerował niesamowite ilości biżuterii, ubrań, podróży do egzotycznych krain, po czym odprawił długoletnią kochankę i wprowadził dziewczynę do pałacu w Górnym Mieście. Bohaterka, trochę oszołomiona rozwojem wydarzeń, zrozumiała przynajmniej, jak cenny jest ten pałac, i zgodziła się na małżeństwo z parem.

Sula miała więcej niż Spence doświadczenia ze starszymi, cynicznymi parami, więc z rozdrażnieniem obserwowała absurdalny rozwój akcji. Jej matce bardzo by się ta opowieść podobała, co więcej, matka zrobiła wszystko, by żyć jak bohaterka tej komedii. Większość życia służyła jakimś mężczyznom, a jej główny problem polegał na tym, że urodą przyciągała wielbicieli nie z klasy parów, lecz z drugiego końca drabiny społecznej, i do tego przeważnie żonatych.

Matka… Sula nie widziała jej od lat.

Klaustrofobia zaczęła ściskać umysł Suli palcami z waty. Siedzę w tym mieszkaniu i czekam. Na co? — pomyślała Sula. Na przystojnego para z walizką biżuterii? Na hordę Naksydów z karabinami? Na Martineza, żeby mnie zabrał do swojego pałacu w niebie, do pałacu, który kupił mu Maurice Chen?

Sula sprawdziła, czy Spence niczego nie brakuje, i wyszła na ulicę. Słyszała radosny śmiech, a w głowie terkotał karabin. Pierwsza akcja przeciwko Naksydom to katastrofa. Grupa Operacyjna Blanche została zniszczona, ci, co przeżyli, ukryli się. Na pewno w tej chwili Naksydzi wprowadzają swój rząd w Górnym Mieście.

Nie mając dokąd iść, Sula postanowiła zajrzeć do swojego mieszkania w Grandview. Szła tam prawie godzinę. Przez dobrą chwilę przyglądała się budynkowi, ale oceniła, że to nieprawdopodobne, by Naksydzi na nią tu czekali. Chciała wziąć z mieszkania trochę rzeczy.

Dostrzegła światło w oknach u starego portiera i przyszedł jej do głowy pewien pomysł. U sprzedawcy na rogu kupiła gazetę, poszła do budynku i wetknęła głowę w drzwi portiera.

— Panie Greyjean?

— Tak, panienko? — Bezzębny mężczyzna wyszedł do niej z kuchni. W sękatej dłoni trzymał talerz z kawałkiem tostu.

— Czy mogłabym pana o coś prosić?

— Oczywiście.

Sula weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

— Panie Greyjean, czy pamięta pan, że jak się tu tylko wprowadziłam, myślał pan, że jestem oficerem floty?

— Tak, oczywiście. Czy pozwoli pani, że zjem tost, dopóki jest ciepły?

— Naturalnie — odparła. — Ja rzeczywiście jestem oficerem floty.

— Och. — Greyjean żuł jedzenie, więc z jego wypowiedzi znikało więcej spółgłosek niż zwykle. — Zawsze tak myślałem. — Wodnistym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. — Zechce pani usiąść, milady?

— Tak, dziękuję.

Przysiadła na brzeżku starego, wyściełanego fotela. Greyjean usiadł na małej kanapie.

— Rozumie pan, walczę z Naksydami — wyjaśniła, a portier skinął głową. — Naksydzi mogą tu przyjść i mnie szukać.

Skinął głową.

— No tak, to logiczne.

— I jeśli przyjdą — Sula wręczyła mu starannie złożoną gazetę — czy mógłby pan to wystawić u siebie w oknie kuchni, żebym mogła zobaczyć to z zewnątrz?

Greyjean przyglądał się cienkiemu plastikowemu prostokątowi.

— W oknie, mówi pani.

— Tak. Może pan to trzymać przy oknie i tylko postawić, gdy przyjdą Naksydzi.

Do takich sygnałów najlepiej się nadawał jasny kolor; biała plastikowa gazeta będzie widoczna na każdym tle.

Greyjean wstał z kanapy i poczłapał do kuchni. W jednej ręce niósł talerz, w drugiej — złożoną gazetę. Sula poszła za nim. Postawił na parapecie gazetę i podparł ją glinianą doniczką z fikusem.

— Tak dobrze, proszę pani?

— Tak. Ale tylko gdy przyjdą Naksydzi.

— Oczywiście. — Wsunął biały prostokąt pod doniczkę. — Będę go tu trzymał.

— Dziękuję, panie Greyjean.

Wzruszył ramionami i ugryzł kawałek tostu.

— Bardzo proszę, milady.

Sula sięgnęła do kieszeni, wyjęła dwudziestozenitówkę i położyła ją na talerzu. Oczy portiera się rozszerzyły.

— Dwadzieścia zenitów? Czy jest pani pewna, milady?

Być może nigdy w życiu nie trzymał w dłoni takich pieniędzy.

— Oczywiście. Zasługuje pan na to. Teraz pracuje pan dla rządu. — Puściła do niego oko. — Dla prawdziwego rządu.

Przez długą chwilę Greyjean przyglądał się zjawisku na talerzu, potem wziął monetę i wsunął ją do kieszeni.

— Zawsze marzyłem o służbie rządowej — powiedział — ale nigdy nie miałem odpowiednich kwalifikacji.


Siły Chen pędziły z wormholu Aspa Darla Dwa do Bai-do. Ich radary ciężko pracowały, gdy rozpoczęło się manewrowanie zaraz po przejściu przez wormhol. Martinez wpatrywał się w displeje i w spektrum radiowym znalazł — jak się tego spodziewał — czarny, martwy układ, w którym jedynymi źródłami sygnału radiowego były gwiazda układu i jej jedyna zamieszkana planeta. Przełączył na czujniki optyczne i podczerwone i wykrył więcej obiektów: wiele statków kupieckich leciało z dużym przyśpieszeniem do wormholi, prowadzących na zewnątrz układu.

— Cele — zgłosił Martinez i zamaszystym ruchem palców w ten właśnie sposób zaklasyfikował je na dyspleju taktycznym.

— Przydziel cele zbrojeniowcom eskadry — powiedziała Michi. — Powiedz im, żeby wystrzelili pociski, gdy będą gotowi.

W tym czasie został nadany automatycznie znany komunikat, powtarzany co kilka minut:

— Wszystkie statki przycumowane przy stacji pierściennej należy opuścić i odcumować, by dały się zniszczyć bez szkody dla pierścienia. Wszystkie doki naprawcze i stocznie mają zostać otwarte, a wszystkie statki odcumowane…

Naksydzi w Bai-do wiedzieli, że lojaliści nadciągają, i wszystkim w układzie kazali wyłączyć radary. Dopiero po wielu godzinach Martinez będzie miał kompletny obraz układu. Nie obawiał się rezultatu, ponieważ weszli do niego przez wormhol, który znajdował się daleko od słońca układu i wszelkie okręty, strzegące układu, znajdowałyby się znacznie bliżej jego środka.

— …każdy statek, usiłujący uciec, zostanie zniszczony…

Przez pierwsze dwa dni wydawało się, że Bai-do jest powtórką z Aspa Darla. Nie odkryli żadnych okrętów. Lecące statki kupieckie zostały zniszczone. Na ogół uprzedzono załogi na tyle wcześnie, że zdołały uciec w łodziach ratunkowych. Żaden pijany kapitan Hansen nie pojawił się w komunikatorze, by zaprotestować przeciw unicestwieniu swojego statku. Dużo statków odczepiono od pierścienia Bai-do. Parę szalup wystrzelono z „Sędzi Arslana” — miały skontrolować pierścień i upewnić się, czy wykonano rozkazy.

Nadal organizowano skromne obiady i zabawy, choć wyżsi oficerowie surowo zabronili nadużywania alkoholu, jako że eskadra znajdowała się w przestrzeni wroga. Martinez był gospodarzem na przyjęciu dla poruczników i kadetów na pokładzie „Żonkila”, a Fletcher ponownie gościł Michi i jej załogę na oficjalnej kolacji.

— Pierścień zostanie sprawdzony. Chcemy się upewnić, czy wykonaliście nasze rozkazy…

Załoganci „Prześwietnego” byli w umiarkowanie dobrym nastroju, gdy wpinali się w swoje stanowiska operacyjne, przygotowując się do wylotu dwóch szalup w pobliże Bai-do. Szalupy przelecą w odległości nie większej niż ćwierć sekundy świetlnej, ale ich wydajne czujniki zdołają zajrzeć w otwarte hangary, stocznie i doki i przekazać informacje na statek flagowy.

Po kolacji u Fletchera Martinez czuł, że powieki mu ciążą, zasypiał w cieple skafandra, więc obniżył temperaturę wewnętrzną. Słyszał cichą rozmowę dwóch poruczników sygnalistów, gdy zbliżające się szalupy zaczynały przekazywać „Prześwietnemu” informacje wywiadowcze za pomocą swoich laserów łączności. Martinez leniwie przerzucił na swoje displeje informacje z szalup i dopiero wtedy zauważył błyski w rogu swojego displeju taktycznego.

— Żagwie pocisków! — powiedział Martinez kompletnie zaskoczony. — Żagwie pocisków ze stacji!

Senność została zmieciona przez falę adrenaliny, która wtargnęła do krwioobiegu z siłą tsunami, zalewającego atol koralowy. Z displeju wyrzucił informacje z szalup i powiększył tablicę taktyczną. Pierścień akceleracyjny wystrzelił dwa pociski, każdy wycelowany w jedną ze zbliżających się szalup.

— Wszystkie statki — ogłosił Martinez — bronie defensywne przeciw tym pociskom!

Czuł, że taki rozkaz mógł bezpiecznie wydać bez czekania na aprobatę Michi. Ona też krzyczała do swoich sygnalistów.

— Wiadomość do dowództwa pierścienia! Unieszkodliwić te pociski natychmiast!

Za późno, pomyślał Martinez. Displej pokazywał to, co wydarzyło się dwadzieścia trzy minuty temu. Zanim przekaz od Michi śmignie na odległość dwudziestu trzech minut świetlnych do stacji pierściennej, nastąpi spotkanie pocisków i dwóch bezbronnych łodzi.

Istniała wprawdzie możliwość, że lasery obronne eskadry unieszkodliwią któryś z pocisków, ale żeby zbrojeniowiec mógł przewidzieć, gdzie za dwadzieścia trzy minuty znajdzie się kluczący pocisk, musiałby być jasnowidzem.

Głosy Ziemian — pilotów szalup — trzeszczały w słuchawkach Martineza, tonem zadziwiająco spokojnym informowały, że pociski się pojawiły. Szalupy zamierzały podjąć ucieczkę ze zmiennym przyśpieszeniem, kontynuując jednocześnie skanowanie pierścienia Bai-do zestawami swych czujników.

Ucieczka nie miała sensu. Żeby uniknąć pędzących pocisków, szalupy musiałyby tak silnie przyśpieszyć, że piloci zostaliby zmiażdżeni. W tej sytuacji jedyna nadzieja była w tym, że pociski nie miały zabić pilotów, ale stworzyć zasłonę między szalupami a stacją pierścienną, by uniemożliwić obserwacje.

Gdy wiadomość od Michi została wysłana do Dowództwa Pierścienia, na mostku oficera flagowego zapadła lodowata cisza.

— …niewykonania rozkazu spowoduje zniszczenie pierścienia… Martinez znał na pamięć te słowa — teraz w jego umyśle wypalały się ogniem.

Groźbę wystosowano, ale nie miała ona żadnego znaczenia, jeśli nie będzie woli egzekucji.

— Kapitanie Martinez — zwróciła się do niego Michi chłodnym, monotonnym, innym niż zwykle tonem — proszę zaplanować atak na pierścień Bai-do.

— Tak jest, milady.

Plany przygotowano wieki temu, gdy Siły Chen nadal okrążały słońce Seizho, więc Martinez musiał tylko uaktualnić parametry taktyczne. Potem przesłał wyniki na displej dowódcy eskadry. Michi tylko przelotnie na to spojrzała. W grymasie jej ust pojawiła się jakaś nowa zaciekłość.

— Niech pan przekaże plan eskadrze — rzekła. — Przygotować się do wykonania na mój rozkaz.

— Natychmiast, milady.

Martinez posłał rozkazy do wszystkich statków eskadry. Michi odchyliła głowę w fotelu i zamknęła oczy.

— Dranie testują nas — powiedziała ledwo słyszalnie. — Po Koel, dowództwo Nalcsydów miało czas na wysłanie rozkazów do pierścienia Bai-do. Do innych pierścieni również. Chcą się przekonać, czy spełnimy nasze groźby.

— Zniszczyliśmy przecież pierścień Zanshaa, dlaczego więc mieliby wątpić, że się tu zawahamy? — zauważył Martinez.

Michi nie odpowiedziała. Martinez czuł, jak mdłości wzbierają mu w żołądku, gdy na displeju widział płomienne ogony szalup, które gorączkowo przyśpieszały, chcąc uciec przed goniącą ich śmiercią.

Silne przyśpieszanie było w jakimś sensie darem miłosierdzia — piloci prawie na pewno będą nieprzytomni, gdy pociski trafią w szalupy.

Martinez z przerażeniem patrzył na puchnące kule plazmy. Podniósł wzrok na Michi. W jej oczach była czarna wściekłość. I trwoga na myśl o rozkazie, który miał za chwilę zabrzmieć.

— Kapitanie Martinez — powiedziała — zniszcz pierścień Bai-do.

Usta Martineza formowały odpowiedź:

— Tak jest, Milady. — Dotknął przycisku „transmisja” i wydał rozkazy.

Eskadra wystrzeliła pociski. Pierścień to spory cel, więc wystarczyła niewielka salwa. Stację zaopatrzono w systemy obrony laserowej, ale „w zasadzie nie do celów militarnych, lecz do niszczenia meteorów lub małych statków, które straciłyby sterowność, zagrażając pierścieniowi. Lasery nie potrafiły jednak przeprowadzić skoordynowanej akcji przeciwko formacji pocisków i zagłada pierścienia była pewna.

Martinez ze zdziwieniem obserwował następne żagwie pocisków, wystrzelonych z pierścienia — tuzin leciał w stronę eskadry. Kilka minut później znów kilkanaście, a potem trzecia salwa. Wszystkie zostały po drodze zniszczone. Martinez dostał wiadomość od porucznik Kazakowej, po przeanalizowaniu danych, wysłanych z szalup przed ich zniszczeniem.

— Lordzie kapitanie, przy pierścieniu są częściowo wykończone okręty — brzmiało wyjaśnienie. — Trzy ciężkie krążowniki oraz trzy fregaty lub lekkie krążowniki. Widocznie jeden z tych wielkich ma sprawną wyrzutnię.

Naksydzi zamierzali poświęcić pierścień, by bronić pół eskadry w połowie zbudowanych okrętów, które i tak były spisane na straty. Martinez zacisnął zęby.

Fregaty wroga wystrzeliły jeszcze kilka salw. I koniec. Żaden z naksydzkich pocisków nie zagroził Siłom Chen, wszystkie bez problemu zlikwidowano. Dwie trzecie pocisków lojalistów również zostało unicestwione, ale plan to przewidywał.

Gdy pierwszy pocisk trafił w pierścień, w najmniejszej odległości od Bai-do — trzy sekundy świetlne — znajdował się właśnie „Prześwietny”. Potem nastąpiły dalsze ataki, za każdym trafieniem znikał wycinek jasnego okręgu, krążącego wokół planety.

Obiekt tak duży jak pierścień planetarny umiera długo. Górny poziom nadal poruszał się znacznie szybciej niż dolny, geostacjonarny, a każdy z górnych fragmentów oddzielał się od dolnego pierścienia i obierał własną trajektorię. Pozbawione powietrza, wypełnione trupami sierpy błyszczały w słońcu, niesione większym pędem na wyższą orbitę.

Bardziej przerażające zjawiska wywołał ten kawałek pierścienia, którego od Sił Chen oddzielała planeta. Ten znacznie większy fragment, równy prawie połowie pierścienia, pozostał nietknięty i jego górna część nie miała czasu całkowicie oddzielić się od dolnej. Cały ten układ mas zaczął oscylować i spadać do atmosfery. Liny zaprojektowano tak, by spłonęły przy wejściu w atmosferę, ale Bai-do nie miała tyle szczęścia co do pozostałych części konstrukcji. Pierścień górny zawierał setki milionów ton materiału asteroidalnego i księżycowego, który ekranował promieniowanie. Gdy ta olbrzymia konstrukcja rozleciała się w atmosferze, cała masa spadła deszczem odłamków na niebiesko-zielony równik Bai-do.

Martinez obserwował, jak ląd na Bai-do zapala się pod wpływem impaktów, a błyszczące złociste fale wznoszą się nad niebieskim oceanem. Dym, pył i para wodna uleciały wysoko w atmosferę. Gdzieniegdzie pojawiły się wyraźne rozbłyski antymaterii. W górne warstwy atmosfery może się dostać tyle pyłu, że planetę na całe lata spowije całun zimna i ciemności. Nie będzie plonów, a ponieważ zniknie pierścień, nie będzie możliwy import żywności.

Ci, którzy teraz poniosą śmierć, może są po prostu szczęśliwcami.

— Ilu ludzi tam żyje? — Pytanie szeptem zadała lady Ida Li.

Martinez akurat znał odpowiedź: 4,6 miliarda. Poznał tę liczbę, gdy planował atak. A ludność samego pierścienia wynosiła dziesiątki milionów.

— Niech pan każe załodze opuścić stanowiska operacyjne — poleciła Michi. Postarzała się o dziesięć lat.

Martinez zamknął swoje displeje i wstał z fotela. Jego ubranie cuchnęło kwaśnym potem i adrenaliną. Czuł się starszy od postarzałej nagle Michi.

Opuszczając pomieszczenie za dowódcą, miał ataki lęku. Ile jeszcze razy będziemy robić coś takiego?


* * *

Sula pojechała na Nadbrzeże pociągiem. Wzięła ubrania z mieszkania w Grandview; opróżniła szafę i załatwiła pewne sprawy. Zastała Spence drzemiącą z iniektorem w dłoni. Wideo powtarzało w kółko ten sam komunikat, czytany przez Naksyda.

Lady Kushdai, nowy gubernator, osiadła w Górnym Mieście i Zanshaa rozpoczyna okres pokoju i dobrobytu, zarządzana przez Komitet Obrony Praxis. Grupa anarchistów i wywrotowców dokonała dziś rano nieudanego ataku na siły rządowe; wszystkich jednak zabito lub pojmano. Ten bezmyślny, bestialski szturm spowodował śmierć wielu cywili.

Następna wiadomość była szokująca: pojmano pięciuset pięciu zakładników, po stu jeden z każdego rodzaju istot, żyjących pod administracją Naksydów. Jeśli akty sabotażu nie ustaną, niektórzy zakładnicy — lub nawet wszyscy — mogą ponieść śmierć.

Sula patrzyła na wideo ze zdziwieniem. Pięciuset pięciu. I z pięciu gatunków, a przecież tylko Terranie brali udział w zasadzce.

Pokój. Dobrobyt. Zakładnicy. Zastanawiała się, czy Naksydzi zdają sobie sprawę z tego, jakie przekazują przesłanie.

Wyszła do sklepiku po jedzenie. W głowie brzęczały jej te nowiny. Ludzie słyszeli je wcześniej i byli wściekli z oburzenia. Wiedzieli, że zakładnicy to osoby pojmane przypadkowo na ulicach i że żadna z nich nie jest anarchistą czy sabotażystą.

Naksydzi nie przysparzali sobie przyjaciół.

Przez następne trzy dni Macnamara robił rundę po mieście, a potem przyjeżdżał z meldunkiem, że nie znaleziono żadnej wiadomości ani w głównej, ani w zapasowej kryjówce. Sula bezustannie sprzątała i często się kąpała — w ten sposób spalała swoją energię nerwową. Opiekowała się Spence, oglądała wiadomości i spędzała dużo czasu przy komputerze, podłączonym do Biura Akt. Stworzyła nowe tożsamości dla osób, o których wiedziała na pewno — albo przypuszczała — że przeżyły zasadzkę przy alei Axtattle. Nie miała ich zdjęć, więc wykorzystała obrazy z innych tożsamości w systemie; wybrała podobizny jak najbardziej przypominające ludzi, z którymi razem trenowała.

Biuru Akt wyznaczono nowego administratora, kogoś z Naxas. Wszyscy w Biurze — a również w całym rządzie — musieli złożyć przysięgę na wierność Komitetowi Obrony Praxis. Hotele i magazyny zajęto, miedzy innymi — tak jak Sula przewidywała — Hotel Wielkiego Przeznaczenia.

Kontaktu nie nawiązano.

Czwartego ranka Macnamara przyszedł z wiadomością.

— Mam nadzieję, że nie wziąłeś tego osobiście? — spytała Sula, zerkając przez okno na ulicę. Gdyby ktoś śledził Macnamarę…

— Zrobiłem, jak kazałaś — odparł Macnamara. — Gdy zobaczyłem znak, że w skrytce jest wiadomość, zapłaciłem włóczędze, żeby ją dla mnie wziął. Prosiłem, żeby to przyniósł w drugi koniec uliczki, żebym widział, czy nikt go nie śledzi. Potem kluczyłem na dwukołowcu i w końcu tu przyjechałem.

— Nie zauważyłeś nikogo? — Nerwy Suli brzęczały. Nie mogła się powstrzymać od spojrzeń na ulicę.

— Nie. Nikogo.

„Artemusowi dano nowy etat”. List wydrukowano na tanim, cienkim plastiku, używanym do gazet i innych form komunikacji jednorazowego użytku. Zwoływano spotkanie z Hongiem w mieszkaniu w Grandview następnego dnia rano o 11:01.

Nigdy przedtem Hong nie organizował zebrań w mieszkaniu Suli. Zawsze wolał spotykać się w miejscu publicznym, zwykle w pobliżu kawiarni, gdzie można zauważyć ewentualnych szpicli.

Sula dotknęła kartki górną wargą. To może nierozsądne wnioski, ale według niej ani plastik, ani wiadomość nie pachniały Hongiem.

Dała instrukcje Macnamarze, co będzie jej potrzebne następnego dnia. Przygotowania ze swojej strony poczyniła podczas ostatnich odwiedzin w Grandview. Wyszła z mieszkania na Nadbrzeże i wzięła taksówkę do Grandview. W oknie Greyjeana zobaczyła stojący biały prostokąt, co potwierdziło jej podejrzenia, że Naksydzi złożyli wizytę.

Następnego dnia Spence została w mieszkaniu, przekonana argumentem, że utykająca osoba będzie się zbyt rzucała w oczy. Sula i Macnamara wzięli osobne taksówki i wysiedli w odległości trzech przecznic. W oknie portiera nadal stała biała kartka. W pobliżu parkowało parę dużych, nieoznakowanych pojazdów. Wyglądały niewinnie, ale to mogła być policja.

Z pewnością nie zaobserwowano lorda Octaviusa Honga, jak czai się na rogu ulicy czy dyskutuje z portierem.

Sula i Macnamara spotkali się dokładnie o 11:01, potem szli ku Grandview po przeciwnych stronach ulicy. Nie widzieli świateł w oknach mieszkania, nie zauważyli przyczajonych w zaułku naksydzkich oddziałów w żółto-czarnych mundurach.

Gdy mieszkanie było w pełni widoczne, oboje się zawahali. W głowie Suli pojawiły się nagle wątpliwości. Serce waliło jej w piersi. Może źle oceniam całą sytuację? — myślała.

Głośny huk zatrząsł oknami i Sula omal nie wyskoczyła ze skóry. Ale ten odgłos wyjaśnił sytuację: podniosła dłoń i rozmyślnym ruchem przeczesała krótkie, ufarbowane na czarno włosy.

Stojący po drugiej stronie ulicy Macnamara nacisnął włącznik detonatora w kieszeni kurtki.

W mieszkaniu eksplodowała bomba, wcześniej sprytnie ukryta przez Macnamarę w meblach. Podmuch rozrzucił łożyska kulkowe i gwoździe. Żeby zminimalizować ofiary w sąsiednich mieszkaniach, siłę eksplozji obliczono tak, by wybuch rozchodził się wachlarzowato z wnętrza każdego pokoju ku zewnętrznej ścianie. Okna wyleciały w czerwonej pożodze. Sula słyszała krzyki, gdy gruz i szczątki spadały na dół, na ulicę.

Z dwóch wielkich szarych samochodów hałaśliwie opuszczono pochylnie i Naksydzi wyskoczyli w stronę domu i mieszkania, z którego okien chlustały płomienie.

— Aha — powiedziała Sula.

Odwróciła się i odeszła. Miała wrażenie, że stopy zapadają jej się w chodnik, jakby był zrobiony z miękkiej gumy.

A więc po nieudanej akcji przy Axtattle Honga pojmano i zmuszono lub skłoniono do wydania procedur, jakich używał do łączności z członkami grupy. Z wyjątkiem zespołu Suli inne zespoły zostaną zdekonspirowane. Zakładała, że ona i jej drużyna to jedyni ludzie z Grupy Operacyjnej Blanche pozostający obecnie na wolności.

Ona i jej zespół samotni w mieście, z fałszywymi tożsamościami, pozbawieni sprzymierzeńców, bez środków i bez możliwości kontaktu ze zwierzchnikami.

Caroline, lady Sula miała zbyt ograniczone zasoby, żeby poradzić sobie z tą sytuacją. Potrzebna była inna osoba, posiadająca inne umiejętności.

To teraz moja wojna, pomyślała Gredel, i szła dalej przed siebie.

Загрузка...