Chorąży Severin nie patrzył ludziom w oczy. Wpakował załogę w tarapaty i teraz nie potrafił jej z tego wyciągnąć.
Siedzieli w łodzi ratunkowej. Okno kokpitu pokrywał szron; delikatne białe pióropusze mrozu migotały czerwonym światłem Paszczy — pozostałości supernowej, tworzące wielki purpurowy pierścień, dominujący teraz w układzie Protipanu. Łódź była przymocowana do niklowo-żelaznej asteroidy 302948745AF, która oddalała się od bramy wormholowej Protipanu Dwa i uciekała od wrogiej floty, strzegącej bramy.
Niestety, 302948745AF nie oddalała się wystarczająco szybko. Gdyby Severin kazał odczepić łódź od asteroidy, zostaliby wykryci przez dziesięć wrogich okrętów, potem przechwyceni lub unicestwieni; jeśli zaś nie zrobi nic, wyczerpią się zapasy jedzenia, a załodze będzie grozić śmierć z zimna.
W swoim czasie plan Severina wydawał się szczytem przebiegłości i taktycznego sprytu. Severin dowodził wormholową stacją przekaźnikową przy Protipanu Dwa, gdy otrzymał meldunek od kapitana Martineza z „Korony”, uciekającej przed eskadrą Naksydów: rebelianci wlatują do układu za kilka godzin. Severin zastosował najpierw pewien trik fizyczny i przesunął wormhol Protipanu Dwa. Naksydzi nie trafili do celu i przez wiele miesięcy musieli silnie hamować, by powrócić do układu. Po tym sukcesie Severin wykazywał chyba zbytnią pewność siebie, skoro udało mu się namówić sześciu swoich ludzi, by przycumowali łódź do asteroidy i obserwowali wroga, a później przekazali informacje o jego pozycji statkom lojalistów, jeśliby te wypadły z wormholu i chciały stoczyć bitwę.
Ale żaden statek lojalistów nie przyleciał. Ich floty z pewnością jeszcze istniały, czego dowodził fakt, że Naksydzi pozostawali w tym jałowym układzie i blokowali najkrótszą drogę z Zanshaa — stolicy — do kwatery głównej Trzeciej Floty na Felarusie. Gdyby buntownicy wygrali wojnę, z pewnością by już odlecieli tam, gdzie byłby z nich większy pożytek. Oni natomiast leniwie okrążali brązowego karła Protipanu i rozlokowali w układzie niesamowitą liczbę wabików dla zmylenia statków, które zamierzałyby podjąć walkę.
Severin i jego załoga siedzieli więc w łodzi ratunkowej, przyczepieni do asteroidy. Napęd wyłączyli, by wróg nie wytropił ich sygnatury cieplnej. W kilku warstwach odzieży, opatuleni kocami termicznymi, przypominali chodzące srebrne namioty. Wydychane powietrze tworzyło przy ustach kalafiory białej mgły, szron pokrywał ściany i okna, osiadał mężczyznom na brodach, a kobietom na rzęsach.
Załoganci na razie nie narzekali, nie robili dowódcy wymówek. Niektórzy wykazywali pogodę ducha — rzecz niezwykła w tych warunkach. Ćwiczyli na przyrządach gimnastycznych, by nie tracić kondycji, a dobrze zaopatrzona biblioteka dostarczała rozrywek. Mimo to Severin sam sobie robił wymówki: że w ogóle wymyślił ten plan, że nie zabrał do łodzi wystarczającego zaopatrzenia. W tamtym czasie wydawało się, że prowiant na sześć miesięcy to bardzo dużo, ale teraz rozważał obniżenie dziennych racji żywnościowych. Jeśli to zrobi, wymówki ze strony załogi — oraz samooskarżenia — zaczną się, i to na serio.
Unikał więc spojrzeń załogi i liczył dni.
Floty lojalistów ani widu, ani słychu.
Szkoda, bo gdyby przylecieli, mogliby się wiele od niego dowiedzieć.