Chorąży Shushanik Severin myślał o oleju spożywczym w kambuzie szalupy. Kilka gatunków oleju, każdy w wytrzymałym na przeciążenia żywicznym pojemniku; każdy rodzaj zawierał sto procent tłuszczu.
Jakby tak podnieść pojemnik z olejem do ust i pić zawartość niczym najprzedniejsze wino.
Tłuszcz. Tłuszcz jest dobry. Tłuszcz rozgrzewa.
Severin właśnie wizualizował sobie zmysłową przyjemność zlizywania oleju z warg, gdy rozległ się sygnał alarmowy. Severin skoczył z koi do drzwi kajuty sypialnej i odepchnął się ku sterowni, lecąc z łatwością w mikrograwitacji asteroidy 302948745AF.
Zeskrobał dłonią szron z displejów i zamarł. Żagwie silników. Po tych wszystkich miesiącach z toroidalnego wormholu Protipanu Dwa wynurzyły się w końcu okręty. I przybyły w pędzie, gdyż wykrywacz radaru ciągle ćwierkał wiadomość, że szalupa jest bez przerwy bombardowana poniebieszczonymi sygnałami radarowymi. Szukali wroga.
Nie wiedzieli, że wróg może zaraz dać im więcej niż to, na co są gotowi.
Reszta jego sześcioosobowej załogi, młócąc rękami i nogami, wepchnęła się do sterowni. Severin odbił precz latający koc termiczny, który spłynął z czyichś ramion, i polecił:
— Zajmijcie miejsca.
Do swojego zastępcy, Gruusta, który przypinał się do fotela akceleracyjnego przed konsolą łączności, powiedział:
— Gruust, przygotuj się do nadawania.
A potem zwrócił się do swego głównego inżyniera i nie mógł powstrzymać błogiego uśmiechu.
— Rozpocznij startową sekwencję silnika. I wpuść tu trochę ciepła.
Dowódca eskadry prowadziła Siły Chen z opancerzonej stacji oficera flagowego, położonej mniej więcej w środku ciężkości krążownika. To wokół Michi Chen kręcił się cały statek, dosłownie i w przenośni. Martinez, jako jej oficer taktyczny, siedział naprzeciw w osobnej klatce akcelaracyjnej; inna klatka, za Michi, mieściła dwóch poruczników sygnałowych i chorążego, który monitorował stan okrętu.
Dwie ścianki oddzielały kapitana Fletchera rezydującego w osobnej stacji dowodzenia „Przód”, z pełnym sztabem poruczników i chorążych, którzy sterowali „Prześwietnym” i jego uzbrojeniem. Pomocniczą stację „Tył” miała pod swoją pieczą porucznik Kazakov. Stacja „Tył” zostanie uruchomiona jedynie w wypadku śmierci kapitana. Kazakov wtedy przejmie dowództwo statku.
Stacja oficera flagowego to mało obiecujący obiekt dla architekta wnętrz czy dekoratora. Fletcher jednak starał się jak mógł: zastosował murale, dzięki którym mała, pudełkowata sala wydawała się większa. Stacja zdawała się być częścią rozległego, podpartego słupami holu, przez który obywatele imperium — ubrani według starożytnej mody i uzbrojeni w sieci i dzidy — gonili fantastyczne zwierzęta. Iluzję psuła jednak wielka powierzchnia, którą trzeba było poświęcić na displeje nawigacyjne i obronne. Miniaturowe istoty rozumne i zwierzęta musiały albo przez nią przeskoczyć, albo się na nią wspiąć. Esteta uznałby salę za jedno z mniej efektownych dzieł Fletchera.
Martinez, ignorując myśliwych i zwierzynę na ścianach, utkwił wzrok w dość ubogich w szczegóły displejach taktycznych. Protipanu był brązowym karłem, tak słabym, że dla ludzkich oczu prawie niewidzialnym. Wcześniej w swojej historii, jako czerwony gigant, skonsumował swe planety wewnętrzne, a planety zewnętrzne zniszczył naprężeniami grawitacyjnymi. Pozostało mnóstwo asteroid i cztery ocalałe planety, znacznie oddalone od środka układu, a w tej chwili położone bardzo daleko od siebie wzajemnie. Wszystkie cztery to gazowe giganty, których zewnętrzna atmosfera została zdmuchnięta, ale ciężkie rdzenie nadal trwały nienaruszone.
Siły Chen kierowały się ku Pelomatanowi, najbliższej z tych planet. Zamierzały wykonać tam skręt, polecieć ku następnej planecie, Okiray, a potem do wormholu Protipanu Trzy i przejść do Mazdanu. Martinez i lady Michi nie wybrali bezpośredniego kursu z jednego wormholu do drugiego — droga okrężna dawała więcej możliwości, gdyby — co mało prawdopodobne — jakieś wrogie statki nadal były w układzie. Ponieważ od opuszczenia Zanshaa Siły Chen silnie hamowały, przejście do następnego wormholu zajmie prawie osiem dni.
— Wiadomość! — zdumionym tonem informował Coen, rudy porucznik sygnalista. — Nadchodzi wiadomość!
— Skąd? — spytała Michi. — Ze stacji wormholowej?
Eskadra właśnie przemknęła obok stacji, która straciła kontakt ze swoim odpowiednikiem w Seizho, gdyż wormhol został przesunięty z linii prostej. Jak przypuszczał Martinez, możliwe, że Naksydzi zignorowali bezużyteczną stację i że lojaliści nadal ją zajmują. Uważał jednak, że to niezbyt prawdopodobne.
— Nie. — Coen przyłożył dłoń do boku hełmu, jakby to miało wspomagać słyszenie.– Wiadomość słychać wyraźnie, jest przesyłana laserem komunikacyjnym z asteroidy. Ma być od chorążego Severina ze Służby Eksploracji.
— Wysłuchajmy — powiedział Martinez, a potem skrzywił się: zapomniał, że to nie on dowodzi i nietaktownie ubiegł swego dowódcę.
Coen nie czekał, aż Michi potwierdzi rozkaz, ale wysłał wiadomość do wszystkich osób na stacji oficera flagowego. W rogu displeju Martineza pojawił się miniaturowy Severin — kudłaty, brodaty mężczyzna w niebieskim mundurze Służby Eksploracji. Kiedy zaczął mówić, Martinez powiększył obraz.
— Chorąży pierwszej klasy Shushanik Severin do dowolnego wchodzącego okrętu — mówił brodacz. — Moja załoga i ja stacjonowaliśmy na stacji przy Protipanu Dwa, gdy wybuchła rebelia. Kiedy fregata „Korona” przelatywała przez układ do Seizho, kapitan Martinez ostrzegł mnie, że w odległości kilku godzin goni go eskadra Naksydów. Dlatego poleciłem przesunąć wormhol o siedem średnic od płaszczyzny ekliptyki, a potem załadowałem swą załogę do szalupy, którą przycumowałem do asteroidy. Od tego czasu mamy wyłączone silniki i obserwujemy wroga.
Brodacz nachylił się do kamery, a jego głos stał się niecierpliwy:
— Milordowie, Naksydzi nigdy nie opuścili Protipanu. Do początkowych ośmiu okrętów dołączyły jeszcze dwa. Rozmieściły w całym układzie około stu dwudziestu wabików. Uaktualnialiśmy obserwacje co godzina; do tej wiadomości dołączam standardowy wykres nawigacyjny z ostatnimi informacjami. Pozycje są nieco przybliżone. Gdybyśmy zastosowali radar, zdemaskowalibyśmy się, więc musiałem używać wykrywaczy wizualnych, które szukały żagwi silników. Potem interpolowaliśmy trajektorie okrętów, ale na ogół nasze obliczenia okazywały się dokładne.
Martinez widział, że oddech Severina zamieniał się w parę.
— Czekamy na ewentualne pytania, ale prosimy o jak najszybsze pozwolenie na lot ku Seizho, gdyż… no tak, Naksydzi chyba nas teraz zauważą, a jesteśmy nieuzbrojeni i bezradni. Czekamy na odpowiedź. Mówił chorąży Severin.
— Wiadomość od kapitana Fletchera, milady — odezwała się lady Ida Li, drugi porucznik sygnałowy i daleka krewna Richarda Li. — Kapitan sugeruje, że wiadomość może być naksydzką dezinformacją.
— Nie sądzę, milady — powiedział Martinez. Zerknął na wizerunek Severina, owijającego się właśnie srebrzystym kocem termicznym. — Pamiętam Severina z przejścia „Korony” przez układ. To ten sam człowiek.
Przez pięć miesięcy miał przymarznięty tyłek do tej skały, pomyślał z niedowierzaniem. A na jego wąsach to chyba szron?
— Powiedz kapitanowi Fletcherowi — poleciła Michi Li — że kapitan Martinez spotkał pana Severina już wcześniej i za niego ręczy.
Martinez niezupełnie tak się wyraził, ale nie był na tyle głupi, żeby poprawiać zwierzchnika.
— Łączność, odpowiedź na wiadomość pana Severina — poleciła Michi. — Potwierdź odbiór i powiedz mu, by był w kontakcie.
— Potwierdzić wiadomość Severina — powtórzył Coen. — Ma być w kontakcie. Czy mam przekazać mu pozwolenie na opuszczenie układu?
— Tak — zgodziła się Michi. — Czemu nie?
— Sprawdziłem dołączony plik — oznajmił Coen. — Bez wirusów, żadnego sabotującego oprogramowania.
Martinez załadował plik Severina w komputer taktyczny: i prawie pusty układ Protipanu rozkwitł jasnymi obiektami; do wszystkich przyczepiono małe etykiety informacyjne, podające kurs, szybkość i opis. Obiektów było zbyt wiele, by ogarnąć je na raz. Martinez uznał, że displej wirtualny będzie użyteczniejszy i na jego komendę rozległe przestrzenie układu Protipanu rozkwitły mu w umyśle. Siedział w centralnym punkcie brązowego karła i uważnie oglądał odległe ognie, krążące wokół niego po orbitach.
Ewentualna wroga eskadra — jeśli istniała — znajdowała się w dwu trzecich drogi przez układ, między gazowymi gigantami Olimandu i Aratiri. Poruszała się po tej samej orbicie wokół Protipanu, co Siły Chen, i gdyby przyśpieszyła dognałaby je po czterech lub pięciu dniach.
Inne ikony, opisane jako wabiki, rozproszone po całym układzie, okrążały Protipanu w różnych kierunkach. Wszystkie ustawiono tak, by wyglądały na wrogie eskadry, i jeśli oceny Severina były poprawne, Siły Chen powinny natrafić na jedną z tych pseudoeskadr — lecącą im naprzeciw — za jakieś czternaście godzin.
Problem polegał na tym, że na razie nic nie potwierdzało tych informacji. Sygnały radarowe Sił Chen jeszcze do niczego nie dotarły, więc nie wróciły z wiadomościami. Martinez nie wiedział, czy informacje Severina nie są w gruncie rzeczy naksydzką dezinformacją.
Martinez wyrzucił z mózgu wirtualny układ słoneczny i przekazał swoją analizę dowódcy eskadry.
— Gdybyśmy zwiększyli przyśpieszenie, moglibyśmy prawdopodobnie dotrzeć do Protipanu Trzy, zanim Naksydzi zdołaliby nas zatrzymać — powiedział.
Michi pokręciła głową.
— Nie, nie rozpocznę misji z wrogimi siłami na ogonie. Chcę pobić ich tutaj, przy Protipanu.
Martinez spojrzał w jej ciemne oczy i w nerwach mu zagrało. Za nasze polowanie!
— Tak jest, milady — powiedział. Spojrzał na schemat na swym displeju, a potem umieścił diagram na displeju ściennym, żeby widzieli go obydwoje. — Jeśli Severin podał nam prawidłowo położenie przeciwnika, zanim przystąpimy do walk upłyną dni, ale jedną decyzję będziemy musieli podjąć już niedługo. — Martinez pokazał na displeju przypuszczalne wabiki, na które się natkną za czternaście godzin. — Czy potraktujemy je jak wabiki czy jak prawdziwe okręty? Na rzeczywiste okręty zużylibyśmy o wiele więcej pocisków.
Michi zmrużyła oczy.
— Jaką korzyść odniesiemy udając, że wierzymy, że są prawdziwe?
— Jeszcze nie wiem — przyznał Martinez. — To zależy, co Naksydzi chcą zrobić z tymi wabikami.
Michi zastanowiła się.
— Mamy kilka godzin na zastanawianie — powiedziała. — Zobaczmy, czy informacje Severina się potwierdzą.
— Transmisja! — zawołał Coen. — Transmisja radiowa ze Stacji Wormholowej Dwa. — Spojrzał nachmurzony na swój display. — Sygnał jest fragmentaryczny i o niskiej jakości. I zakodowany.
Sygnałowi wysłanemu przez radio, a nie przez potężny laser komunikacyjny bardzo trudno było przedrzeć się przez radioaktywny ogon „Prześwietnego”. Naksydzi w stacji wormholowej nadawali raczej do wszystkich w układzie, a nie do pojedynczego statku.
— Wyślij wiadomość do analizy kryptograficznej — poleciła Michi. — Niech się wprawiają. — Spojrzała na Martineza. — Mamy więc następny problem.
— Tak, milady?
— Musimy zniszczyć wszystkie trzy stacje wormholowe. Nie chcę, żeby do naksydzkiego dowództwa dotarła wiadomość o naszej taktyce.
Zapadła krótka cisza. Martinez myślał o załogach stacji, obserwujących mknące ku nim pociski, galopującą śmierć, której w żaden sposób zatrzymać nie mogli.
— Tak jest, milady — powiedział Martinez. — Czy mam poprosić Severina o potwierdzenie, że stacje przekaźnikowe są zajęte przez nieprzyjaciela?
— Najpierw zniszcz Stację Dwa — powiedziała Michi. — Wiemy już, że należy do wroga.
— Tak, milady.
Martinez przekazał rozkaz do Husayna, zbrojeniowca Fletchera, a potem — kiedy Fletcher wtrącił się do przekazu, prosząc o potwierdzenie — poinformował kapitana, że rozkaz otwarcia ognia pochodzi od dowódcy eskadry.
Martinez powiększył na swym displeju wizerunek brodatego Severina, który dyszał parą i siedząc w fotelu akceleracyjnym, czekał aż silnik łodzi zakończy sekwencję startową.
— Panie Severin, bardzo się cieszę, że znowu pana widzę — nadał. — Tu kapitan Martinez, oficer taktyczny dowódcy eskadry, Chen. Doradzałbym panu pozostanie w obecnym miejscu, aż do rozproszenia się obłoku plazmowego obok Protipanu Dwa, a tymczasem niech pan zabierze załogę do wzmocnionego schronu. Teraz jednak, prosiłbym o potwierdzenie, że wszystkie stacje wormholowe okupują Naksydzi.
Severin znajdował się już kilka minut świetlnych od eskadry, więc dopiero po pewnym czasie Martinez zobaczył, jak odrywa się on od rozmowy z kimś poza kamerą i szybko przerzuca uwagę na nadchodzącą wiadomość. Najpierw na twarzy Severina pojawiło się przyjemne zaskoczenie. Martinez poczuł się miło pochlebiony, że Severin go rozpoznał. Potem twarz brodacza wyrażała kolejno zaintrygowanie i pełną niepokoju troskę. Severin szybko spojrzał na sąsiedni displej, prawdopodobnie by znaleźć potwierdzenie, że pocisk jest w drodze — co było prawdą, choć na ekranie Severina jeszcze się na pewno nie pojawił.
— Kapitanie Martinez, witamy znowu w Protipanu. Proszę mi wierzyć, cała przyjemność z tego spotkania leży po mojej stronie. Pańska wiadomość została zrozumiana. Ukryjemy się. O ile mi wiadomo, wszystkie stacje wormholowe okupuje wróg. Będziemy oczekiwać dalszych… — Jego oczy pomknęły znowu na drugi displej. — Widzę, że pański pocisk odpalono. Musimy zawiesić odliczanie i wyjąć ze schronu zapasowe racje i ubrania, tak że życzę panu i pańskim przyjaciołom wiele szczęścia. Pozostaniemy na nasłuchu.
Martinez uśmiechnął się. Ciasny schron przeciwradiacyjny łodzi miał chronić załogę podczas wybuchów na słońcu. W okolicach brązowego karła typu Protipanu wybuchy nie były bardzo prawdopodobne. Najwidoczniej Severin wykorzystywał schron jako bieliźniarkę.
Na opróżnienie schronu pozostawało sporo czasu. Pocisk „Prześwietnego”, zanim rzuci się na drogę ku celowi, musi przezwyciężyć moment nadany mu przez eskadrę. Wszyscy zainteresowani zostaną odpowiednio wcześnie ostrzeżeni, nawet Naksydzi.
Martinez wywołał diagramy uzbrojenia i kazał na razie komputerom obliczać trajektorie. Potem zwrócił się do Michi.
— Milady dowódco, Stacja Trzecia znajduje się dokładnie z drugiej strony układu i chyba jest za wcześnie, by do niej strzelać. Ale prawdopodobnie możemy zlikwidować Stację Jeden, zanim naksydzka eskadra dowie się, że pociski już lecą, i podejmie skuteczne przeciwdziałania. Stacja znajduje się od nas względnie blisko. Jeśli wrogowie są tam, gdzie mówi Severin, nie wystarczy im czasu na wystrzelenie kontrpocisków. Będą musieli użyć laserów, a z tej odległości, jeśli nasz pocisk zrobi kilka zwodów, musieliby mieć ogromne szczęście, by go trafić.
Michi skinęła głową.
— Wobec tego przekaż rozkaz. Wyślijmy dwa pociski, na wszelki wypadek.
Martinez znowu połączył się z Husaynem i wydał rozkaz. Pomyślał, że ostrzeżenie może przyjść dostatecznie wcześnie, by Naksydzi uciekli przez wormhol. Jeśli tylko mają szalupę taką jak Severinowa. Potem zastanowiła go własna zbytnia wrażliwość w kwestii zabicia załóg stacji. To oczywiście buntownicy i zasługują na śmierć prawie z definicji. Przy Hone-bar zabił swymi rozkazami tysiące wrogów i nawet się nie zawahał. Ale coś w nim kuliło się na myśl o bezradności załóg, na fakt, że przez godziny będą widziały zbliżającą się śmierć i będą mogły jedynie obserwować nadchodzącą zagładę.
Czy czułby się lepiej gdyby ich zabił w sytuacji, kiedy mogliby odpowiedzieć ogniem? Dla kogoś, kto chce przeżyć, taka strategia była niewiele warta. Całe imperium zostało zbudowane na ogromnej sile wykorzystanej przeciwko bezradnym populacjom, a teraz jest skręcane konwulsjami wojny domowej, w której zginą miliony, a nawet miliardy. Martinez powiedział sobie, że powinien się do tego przyzwyczaić.
Lady Michi chyba nie gnębiły takie rozważania. Odpięła uprząż i potoczyła swą klatkę do przodu, by postawić stopy na pokładzie.
— W ciągu najbliższych kilku godzin raczej nie wydarzy się nic ekscytującego — powiedziała. — Mam zamiar rozprostować nogi i coś zjeść. Poruczniku Coen, powiedz eskadrze, że to dobra pora na posiłek. — Spojrzała na Martineza. — Niech pan monitoruje sytuację do mojego powrotu, kapitanie Martinez. Proszę mi dać znać, jeśli coś się zmieni.
— Tak jest, milady.
Przestał dumać i zajął się displejami. Przez następne parę godzin na ekranach, z mruganiem, pojawiały się stada pojazdów — to radary „Prześwietnego” zaczęły po kolei potwierdzać informacje Severina. Z jego danych wynikało, że to wszystko wabiki, choć zachowanie się tych obiektów ani tej tezy nie potwierdzało, ani jej nie zaprzeczało.
Zanim wróciła lady Michi, Stacja Dwa została pochłonięta przez kulę ognia z antymaterii. Martinez uznał, że nie jest to wystarczająco ekscytująca nowina, by alarmować dowódcę. Zameldował o tym ustnie, pół godziny później, gdy Michi wróciła.
— Dziękuję — powiedziała, wykazując małe zainteresowanie. — Coś więcej?
Martinez pokazał jej displeje.
— Eskadra Naksydów właśnie powinna się dowiadywać o naszym istnieniu. — Spojrzał na szefową. — Czy pani przypuszcza, że rozkazano im lecieć do Zanshaa, na spotkanie natarcia z Magarii? A może do Seizho, by zablokować hipotetyczną ucieczkę naszej hipotetycznej Floty Domowej? Jeżeli sprawa właśnie tak się przedstawia, możemy po prostu zamienić się miejscami jak para tancerzy i dalej zajmować się swymi sprawami. Lady Michi wykazała zainteresowanie pomysłem.
— Kiedy się o tym dowiemy?
— Będą przelatywać obok Aratiri za jakieś dwadzieścia minut. Albo polecą dalej w kierunku Protipanu Dwa, albo zawrócą w kierunku Pelomatanu za nami, ale jeszcze przez około stu minut nie dowiemy się, co zrobili.
— Ciekawe. — Położyła dłoń na swej klatce akceleracyjnej i opuściła się na fotel.
— Czy pan Severin się odzywał?
— Nie, milady, ale znajdował się daleko poza sferą zabójczego rażenia wybuchu.
— Przedstawię go do odznaczenia. Marzł tutaj przez pięć miesięcy, to dzielne zachowanie, godne uznania. Zrobił to z własnej inicjatywy.
— Tak, milady. — Martinez rozważył sprawę. — Ale jak zawiadomimy Flotę o tej rekomendacji? Przez miesiące nie będzie z nami kontaktu. Severin musiałby wieźć swoją rekomendację ze sobą do domu.
Michi nachmurzyła się.
— To chyba nie wyglądałoby dobrze. Zjawia się na stacji pierściennej na Seizho i oznajmia: „A nawiasem mówiąc, zasłużyłem na medal”. — Puściła klatkę akceleracyjną i pozwoliła fotelowi zająć neutralną, przechyloną pozycję. Gdzieś zapiszczała panewka. Lady Michi ściągnęła przed siebie displeje.
— Dobrze więc — powiedziała. — Ponieważ Służba Eksploracyjna jest na czas wojny oddana pod władzę Floty, możemy przecież skorzystać z tego faktu. Niech pan poinformuje pana Severina, że właśnie otrzymał awans polowy do pełnego porucznika. — Zwróciła się do swych poruczników łączności. — Li, wywołaj właściwy dokument. Podpiszę go i wyślę kopię Severinowi.
Martinez patrzył na tę demonstrację przywilejów i patronatu z zaskoczeniem i z podziwem. Severin pochodził z ludu, a takie osoby w kadrze oficerskiej zdarzały się rzadko. Jeszcze rzadsze były awanse polowe. Martinez przypuszczał, że nikogo w ostatnich wiekach tak nie awansowano. Włączył swój displej łączności.
— Panie Severin, mówi kapitan Martinez. Dowódca eskadry Chen życzy sobie, bym pana poinformował, że w nagrodę pańskiej waleczności i inicjatywy otrzymał pan właśnie awans na pełnego porucznika. — „Waleczność i inicjatywa” były jego własnym dodatkiem, ale sądził, że dobrze to zabrzmi.
Uśmiechnął się.
— Niech mi pan pozwoli, że jako pierwszy zwrócę się do pana „milordzie”. Pańskie porucznikostwo jest w pełni zasłużone. Miłej podróży powrotnej. Koniec transmisji.
Oderwał wzrok od displejów.
— Może by pan zrobił sobie przerwę? — zapytała. — Zawiadomię pana, co Naksydzi robią wokół Aratiri.
— Tak jest, milady. Dziękuję.
Wypiął się z uprzęży i stanął na nogi. Już po pierwszych ruchach uświadomił sobie, jak zesztywniał po wielu godzinach w fotelu. Pokuśtykał do drzwi i idąc, sprzągł ekran taktyczny ze swym displejem mankietowym.
Nie miało sensu, by tracił kontakt.
— Czy ktoś z was chciałby zostać drugą osobą, która zwróci się do mnie per „milordzie”? — spytał Severin swoją załogę.
Zapadła na chwilę głęboka cisza.
Choć miał nadzieję, że promieniowanie nie przeniknęło do małego schronu, zabłąkane promienie gamma mogły uszkodzić elektronikę szalupy, więc oczywiście trzeba było wszystko sprawdzić.
Kiedy tykały programy diagnostyczne, Severin rozważał, jak od tego momentu zmieniła się jego przyszłość. Służba Eksploracji była niewielka, a on właśnie wykonał skok do jej elity; co więcej, po zmilitaryzowaniu tej służby znaczenie rang wzrosło. Teraz mógł rozkazywać oficerom Floty, o ile będą mieli niższą rangę, a jako pełny porucznik przewyższał rangą wszystkich podporuczników i pełnych poruczników ze stażem mniejszym niż — sprawdził chronometr — dwie minuty.
Mógł rozkazywać parom. I choć do poruczników, zgodnie z tradycyjnymi formami grzeczności, zwracano się per „milordzie”, nie był lordem i nigdy nie miał nim zostać.
Zastanawiał się, jak lordom się to spodoba.
Może nie będą mnie zapraszali na przyjęcia do swych ogrodów, myślał. Przypuszczał jednak, że sytuacja będzie nieco bardziej skomplikowana.
W tej chwili musiał rozwiązać problem bezpośredni. On i jego ludzie stanowili załogę żołnierską i ich stosunki były nieformalne. Choć Severin dowodził, rzadko musiał wydawać prawdziwe rozkazy: zwykle po prostu wskazywał, że coś trzeba zrobić, i to robiono bez napominania. Kiedy wpadł mu do głowy pomysł zostania w układzie Protipanu, by zbierać informacje o wrogu, najpierw omówiszy plan z załogą, by mieć pewność, że wszyscy się zgadzają — nie chciał całe miesiące tkwić na asteroidzie z ludźmi, którzy tam być nie chcieli.
A teraz nie był już zwykłym żołnierzem. Był oficerem, a nawet w małej Służbie Eksploracji między oficerami a załogą ziała przepaść. Był lordem i plebejuszem jednocześnie.
Nie wiedział nawet, co o sobie myśleć. Kim dokładnie był?
Severin zdał sobie sprawę, że powietrze w sterowni się ogrzewa. Szron przykrywający instrumenty zaczynał topnieć, a w niskim ciążeniu asteroidy tworzył przy displejach niemal idealne kule.
Energicznym ruchem ramion Severin zrzucił płaszcz.
— Diagnostyka silnika nominalna — zameldował główny inżynier.
— Nie ma więc sensu tu tkwić — zdecydował Severin. — Zwolnić zaczepy.
Zaczepy elektromagnetyczne zwolniono i pierwszy raz od pięciu miesięcy szalupa nie była przycumowana do 302948745AF. Przez topniejące sztylety szronu na iluminatorach Paszcza świeciła czerwono.
— Pilocie, odbij od tej skały — powiedział Severin.
Ogarnęła go dzika radość, kiedy odpaliły dysze manewrowe i poczuł w uchu wewnętrznym ciągnięcie bezwładności. Nareszcie wyzwolenie.
— Pilocie, zabierz nas do wormholu ze stałym przyśpieszeniem jednego g.
W oku pilota pojawił się błysk.
— Tak jest, milordzie — odpowiedział.
„Tak jest, milordzie”. Na te słowa Severin poczuł nieoczekiwaną dumę i radość.
Silnik zapalił i radość Severina zrosił deszcz lodowatej wody, która oderwała się od displejów i uderzyła go w twarz.
Roześmiał się i wytarł wodę z oczu.
Witamy w korpusie oficerskim, pomyślał.
Kiedy zbliżała się bitwa lub manewry, w statkowej kuchni dominowały potrawy duszone — można je było trzymać w piecu godzinami bez specjalnej szkody. Perry przyniósł z kuchni lady Michi miskę bizoniego mięsa, duszonego z ziemniakami i warzywami, oraz trącący metalem chleb — który na pewno przechowywano w puszce przez wiele lat.
Martinez jadł bez zainteresowania, utkwiwszy wzrok w taktycznym displeju na ścianie gabinetu. Displej otaczały irytujące skrzydlate dzieci, które patrzyły tak zdumionym wzrokiem, jakby odkrywano im coś zdumiewającego i cudownego. Pytanie, czy pędząca w kierunku Aratiry wroga eskadra zasługiwała na miano zdumiewającej i cudownej, pozostawało na razie bez odpowiedzi.
Na displeju świeciły żagwie silników. Migotały dane numeryczne. Martinez odsunął talerz. Obserwował displej, pamiętając cały czas, że to wszystko działo się przed przeszło godziną.
Formacja zidentyfikowana przez Severina jako eskadra naksydzka pomknęła wokół Aratiri, a potem ustabilizowała się na kursie ku Pelomatanowi.
Martinez westchnął długo, z zadumą. Więc będzie bitwa. Pociski naksydzkie polecą ku zbiorowej dyszy wylotowej Sił Chen, chyba, że Martinez zdoła znaleźć sposób, by je powstrzymać.
Jego displej mankietowy zagrał.
— Tak, lady dowódco eskadry? — zapytał, przewidując rozmówcę.
Michi patrzyła z displeju nie okazując zaskoczenia.
— Więc to pan widział?
— Tak, milady.
— Nadal mamy mnóstwo godzin na planowanie. Chciałbym, żeby zjadł pan ze mną kolację.
— Będę zaszczycony, milady. — Spojrzał na ekran i nachmurzył się. — Według Severina wróg otrzymał wsparcie w postaci dwóch statków. Szkoda, że nie wiem, jakie to statki. Byłoby łatwiej planować.
— Och. — Dowódca eskadry zamrugała. — Powinnam była panu powiedzieć. Najprawdopodobniej są to fregaty, które Naksydzi budują przy Loatynie — średnia wielkość, dwanaście do czternastu wyrzutni.
Powolne zaskoczenie zalało Martineza niczym przypływ.
— Budowali fregaty przy Loatynie?
— Tak. Przepraszam, że pana nie poinformowałam. Nie był pan upoważniony do otrzymania tej informacji, chyba że… — tu Michi wykonała usprawiedliwiający gest. — Chyba, że ta informacja stanie się istotna.
Uwaga ta zdławiła następne pytanie Martineza: ile innych statków wróg tam buduje?
— Tak jest. Dziękuję, milady.
Zakończyła przekaz, a Martinez wrócił do kontemplacji ekranu. Zastanawiał się: co takiego dostrzegają te małe malowane dzieci, a ja nie?
Wsparcie stanowiły dwa okręty z klasy najmniejszych okrętów wojennych; można za to dziękować losowi. Oryginalne osiem pojazdów to lekka eskadra z Felarusa, fregaty z lekkim krążownikiem jako statkiem flagowym. Ogólna siła rażenia wroga wynosiła niecałe dwieście wyrzutni, Siły Chen miały ich dwieście dziewięćdziesiąt sześć — wygodna przewaga siły ataku, lecz równoważył ją nieco fakt, że wróg miał trochę większą swobodę manewru. Mógł uszkodzić lojalistyczną flotę na tyle, że uniemożliwi to misję Michi Chen.
Albo nawet zlikwiduje całe Siły Chen, jeśli ktoś taki jak Martinez popełni poważny błąd.
Zobaczył, że żagwie Naksydów płoną bardzo intensywnie. Przyśpieszali na serio. Zrobił kilka obliczeń i odkrył, że mają stałe przyśpieszenie 12,1 g.
Wszyscy w eskadrze przeciwnika musieli już być nieprzytomni. Naksydzi tolerowali stałe przyśpieszenie nie lepiej niż Terranie.
Martinez sięgnął po kawę i wdychał jej zapach, rozważając taktykę Naksydów. Uznał, że warto poznać wrogiego dowódcę, więc wywołał w swojej bazie danych wrogą Piątą Lekką Eskadrę i poszukał kapitana „Walecznego”, krążownika, który przed rebelią służył jako okręt flagowy eskadry.
„Waleczny” był zbyt mały, żeby wieźć oficera flagowego, więc całą eskadrę prowadził jego dowódca, jakiś kapitan Bleskoth. Bleskoth uzyskał pierwszą lokatę na swoim roku w Akademii Festopathańskiej i pochodził z szacownej rodziny — w konwokacji zasiadała lady Bleskoth, przynajmniej do dnia wybuchu rebelii, kiedy zrzucono ją z Górnego Miasta. Bleskoth wydawał czasopismo akademickie i był kapitanem drużyny lighthumane.
Po ukończeniu uczelni szybko awansował. Jeszcze jako porucznik przez kilka miesięcy dowodził fregatą „Poszukiwanie”, gdyż jej kapitana oddelegowano czasowo do innych obowiązków. Został awansowany na pełnego kapitana zaledwie dziewięć lat po skończeniu uczelni. Prawie cały ten czas służył na statkach, z wyjątkiem trzech lat, które spędził jako adiutant Dowódcy Floty Fanagee, jednej z wielkich gwiazd buntu, która prowadziła siły Naksydów przy Magarii. Był właścicielem jachtu „Poniebieszczenie” i dwa lata z rzędu wygrywał Puchar Magarii. Posuwał się szybko w kierunku wyższych stanowisk i jego nominacja na dowódcę „Walecznego” i zarazem Piątej Lekkiej Eskadry odbyła się ponad głowami wielu innych oficerów.
Bleskoth nawet wtedy należał do rebeliantów, myślał Martinez. Fanagee go zwerbowała: młody Naksyd poleciał na Felarusa, wiedząc, że swymi promieniami antyprotonowymi rozwali na kawałki inne statki Trzeciej Floty.
Popijając kawę, Martinez myślał o wrogim kapitanie. Bleskoth był młody, zdecydowany i oddany sprawie. Prowadził drużynę lighumane, sportu, który łączył w sobie dalekosiężną strategię z gwałtownymi atakami przemocy. Nie zawahał się na Felarusie. Był żeglarzem, przyzwyczajonym do dużych przeciążeń i decydujących akcji, podejmowanych w ostatniej chwili.
Martinez odstawił filiżankę na spodek. Znalazł odpowiedź.
— Próbują nas przekonać, że są wabikami — powiedział później Martinez, kiedy zameldował się u lady Michi na stacji oficera flagowego. — Będą robić długie przyśpieszenia i rozmyślnie narażać się na wypadki, by nas przekonać, że są zestawem źle kierowanych wabików i że nie musimy się nimi niepokoić.
Lady Michi zabębniła urękawicznionymi palcami po podłokietnikach fotela.
— Wynika z tego, że chcą, byśmy uwierzyli, że pewien szczególny zestaw wabików jest prawdziwą eskadrą. Który?
Martinez nachmurzył się.
— Jeszcze tego nie odkryłem.
— Czy zorientowali się, że Severin zdemaskował ich całą grę? Martinez stał przy klatce Michi i patrzył na dowódcę z góry, czując przypływ próżności.
— Sprawdziłem czasy — odpowiedział. — Wszyscy na statkach musieli być nieprzytomni, gdy dotarło do nich światło żagwi Severina. Kiedy się obudzą, będą musieli przejrzeć zapisy i go poszukać.
— Chyba, że ustawili automatyczne systemy, aby alarmowały, gdy w układzie pojawi się nowy statek.
Powinni tak je ustawić — przyznał Martinez. — Ale nas nie oczekiwali, więc z zaskoczenia i w pośpiechu mogli tego nie zrobić. — Michi miała wątpliwości, ale Martinez przygotował swój raport starannie. Musiał się powstrzymywać, by stukaniem palca nie punktować swego rozumowania. — A nawet jeśli rzeczywiście zobaczyli, jak Severin odpełza, niekoniecznie zaraz wyciągną wniosek, że przebywał w układzie przez pięć miesięcy — może pomyślą, że to pilot szalupy, który zakradł się do układu kilka minut przed naszym przybyciem i który może nie zaobserwował zbyt wiele. I jeśli włączyli alarm, byłoby rozsądnie, by spowodował on przerwanie przyśpieszania statku flagowego, by jego dowódca miał czas zorientować się, czy nowo przybyły stanowi zagrożenie. Jeżeli tak się zdarzy, będziemy mogli to zaobserwować za jakieś dwadzieścia minut. — Musiał przerwać, żeby nabrać powietrza. — Jeśli są zaalarmowani, ale nie przestaną przyśpieszać, by ocenić sytuację, to kiedy w końcu przyśpieszać przestaną, będzie za późno. Zbyt zaangażują się w swoją strategię. Wargi Michi wykrzywiły się w rozbawieniu.
— Z pewnością dobrze uporządkował pan fakty. Martinez wykonał niezgrabną aproksymację salutowania, najlepszą, na jaką pozwolił mu skafander próżniowy.
— Pokornie się staram, milady. Uniosła brew.
— Pokornie? Naprawdę? Może pan usiąść, kapitanie. Martinez dostrzegł, jak dwaj porucznicy łączności tłumią uśmiechy. Sam się powstrzymał od śmiechu i powlókł do fotela akceleracyjnego. Szef, który potrafił się poznać na jego chwilowych przejawach zarozumialstwa, był miłą odmianą po dowódcach z przeszłości.
Fotel zakołysał się pod ciężarem Martineza, a obręcze klatki akceleracyjnej zawibrowały z metalicznymi dreszczykami. Z jednego ze schowków siedzenia wyciągnął strzykawkę. Przytknął ją do żyły na szyi i nacisnął spust. Starannie odmierzony koktajl farmaceutyków wniknął do organizmu. Podczas przyśpieszeń będzie regulował ciśnienie krwi i wzmocni naczynia krwionośne; ich ściany pozostaną elastyczne i nie będą pękać. Martinez włożył hełm i znad głowy ściągał displeje, aż zatrzasnęły się przed nim.
— Przypomnienie od kapitana Fletchera, milady — powiedział Li znad konsoli łączności. — Dwadzieścia sześć i pół minuty do akceleracji wokół Pelomatanu.
— Potwierdzam — odparła Michi. Odwróciła się do Martineza i poczekała, aż wepnie się w swój fotel.
— Kapitanie, jak wspomniałeś to korzystna dla nas sytuacja, gdy Naksydzi pomyślą, że ich wabiki nas zmyliły.
— Zgadza się.
Martinez przerwał na chwilę, by zebrać myśli.
Wabiki były małymi samosterowalnymi pociskami, wystrzeliwanymi z wyrzutni okrętowych. Okręty miały żywiczne kadłuby i nie dawały dobrego odbicia radarowego. Umożliwiało to skonfigurowanie niewielkiego pocisku — wabika tak, by dawał dużą sygnaturę radarową, taką jak statek. Gazy wylotowe wabików również modyfikowano, by wychodziły szerszym ogonem, jak u większego statku. Ogólnie mówiąc, wabik był tym mniej przekonujący, im bliżej obserwatora się znajdował i im więcej czasu miał obserwator na przyjrzenie się mu.
— Kilka wabików kieruje się dokładnie na nas — powiedziała Michi.
Palce Martineza wywołały displeje taktyczne.
— Oczywiście powinniśmy je zniszczyć. Pytanie tylko, jak. Uważając je za atrapy, dopuścilibyśmy je całkiem blisko. Ale gdybyśmy podejrzewali, że mogą być prawdziwe, otworzylibyśmy wcześnie ogień i użyli mnóstwa pocisków.
— Nie chcę marnować pocisków — oznajmiła Michi. — Przecież mamy w perspektywie prawdziwą bitwę, a po niej długą kampanię. — Zabębniła palcami po podłokietniku. — Każę eskadrze otworzyć ogień laserowy w tę nadciągającą grupę, gdy tylko trafienie stanie się choć trochę prawdopodobne. Jeśli będziemy mieli szczęście i któregoś zniszczymy, udowodni to, ku satysfakcji wszystkich — łącznie z Naksydami — że wiemy, że eskadra to wabiki i możemy postępować z nią, jak z atrapą.
Martinez skinął głową. Nie byłby zdolny wymyślić rozsądniejszego planu.
— Tak jest, milady — powiedział.
Przez następne kilka minut obserwował displeje taktyczne. Gorączkowa akceleracja Naksydów trwała nieprzerwanie, nawet gdy dopędził ich sygnał z żagwi silnika Severina. Nie ustawili alarmu, który reagowałby na tak mały statek jak szalupa.
Martinez uświadomił sobie, że ze słuchawek dochodzi do niego dźwięk głębokiego oddechu. Sprawdził najpierw konsolę łączności, by się upewnić, że nikt nie włamał się do kanału, który dzielił z dowódcą eskadry, a potem podniósł wzrok i zobaczył Michi Chen leżącą na swym fotelu z zamkniętymi we śnie oczyma. Na ustach miała miły uśmiech.
Słodkich snów, pomyślał. Na widok dowódcy, który w wigilię bitwy może się do tego stopnia odprężyć, poczuł ukłucie zazdrości.
Najwidoczniej sam nie był do tego zdolny. Dobrze, jeśli złapie parę godzin snu w ciągu następnych kilku dni. A przecież nawet nie dowodzi eskadrą.
Zaterkotały sygnały alarmowe. Statek przygotowywał się do nieważkości i Martinez zobaczył, że Michi się rozbudziła. Spojrzała na swe displeje, zobaczyła, że nic się nie zmieniło i zamknęła oczy. Martinez usłyszał znowu głęboki oddech, gdy statek osiągnął nieważkość i obracał się wokół swego śpiącego środka ciężkości, w przygotowaniu do zakrętu wokół Pelomatanu.
Ozwał się inny alarm, tym razem zapowiadający ostre przeciążenia. Silniki ożywiły się z rykiem i siła grawitacji przerzuciła fotel Martineza do nowej pozycji. Kiedy został wtłoczony głęboko w siedzenie, słyszał, jak oddech Michi staje się mozolny — przeciążenia zaczynały deptać po jej żebrach ołowianymi buciorami.
Martineza palił własny oddech, przedzierający się przez ściśnięte gardło. Kombinezon próżniowy obciskał łagodnie na ramiona i nogi. Statek trzeszczał i jęczał przy wzrastających przeciążeniach.
Wibracje silnika zmieniały częstotliwość, wprawiając w rezonans coraz to inne elementy statku. Martinez usłyszał metaliczny lament jednego z prętów swej klatki, drgającego synchronicznie ze statkiem, śpiew metalowej podkładki na konsoli i brzęczenie wspornika lampy.
Pole widzenia zaczęła zalewać mu ciemność. Zacisnął szczęki, by spowodować napływ krwi do mózgu. Ciemność nadal postępowała. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył, był szkarłatny pas na displejach, a potem pas skręcił się, zwinął w zwężającą spiralę i zniknął niczym gasnąca iskra w nocnej ciemności.
Martinez w słuchawkach usłyszał warczenie — Michi Chen z trudem przychodziła do siebie.
Myślał, że w zasadzie nie stracił przytomności. Niejasno słyszał ostrzeżenie przed nieważkością, a potem nagłe odprężenie, gdy silniki przerwały pracę. Sapał z ulgą, unosząc się swobodnie w uprzęży, a potem przed sobą zobaczył ciemny tunel. Tunel powoli się rozjaśniał i rozszerzał, aż pojawiła się sterownia. Inni oficerowie mrugali i nadymali policzki, oglądając odrodzony świat.
„Prześwietny” obrócił się w krótkim, nieważkim łuku, a potem zadzwonił alarm i silniki znowu ruszyły. Tym razem ich wściekłość ujarzmiono do skromnego przyśpieszenia jednego g.
Martinez sprawdził swoje displeje. Bleskoth i Piąta Lekka Eskadra nadal nadchodzili ze wściekłym przyśpieszeniem, gotowi, by okrążyć Pelomatan za następnych osiem do dziesięciu godzin i dogonić Siły Chen gdzieś z drugiej strony Okiray.
Na displeju zamigotało światełko — przypominacz. Martinez spojrzał na nie i odkrył, że kiedy eskadra okrążała Pelomatan, pociski zniszczyły Stację Wormholową Jeden. Załoga nie ewakuowała się. Może nie dysponowali szalupą albo postanowili pozostać na wypadek, gdyby Bleskoth miał jakieś pasjonujące wiadomości do wysłania na Naxas. Zameldował ten fakt Michi.
— Wspaniale — powiedziała i ziewnęła.
Na displeju Martineza zamigotał następny zestaw świateł — wskazywały na fakt, że osiem wabików zidentyfikowanych przez Severina, które wyprzedzały Siły Chen na ich pętli wokół Protipanu, zaczęły właśnie zmianę kursu i przyśpieszanie. Zamierzały skrócić drogę wewnątrz orbity Okiray i przejąć Siły Chen po drugiej stronie planety.
— Oto one, milady — powiedział Martinez, kiedy zwrócił na nie uwagę na ściennym displeju. — To są atrapy, które Bleskoth pragnie nam sprzedać jako swoją prawdziwą eskadrę. Manewrują, jakby chciały doprowadzić do bitwy po dalszej stronie Okiray, przecinają nasz kurs i dogodnie pozostaną poza zasięgiem aż do tego punktu. — Zamigały dalsze światełka. — Oto następny zestaw wabików przygotowuje się do udzielenie im wsparcia. — Coraz bardziej podziwiał Bleskotha. — To naprawdę sprytne. Ustawił następny zestaw wabików między sobą a swoją prawdziwą eskadrą i jeśli odczuwamy z tyłu jakieś zagrożenie, to właśnie ze strony wabików, a nie ze strony rzeczywistej eskadry.
W ten chytry sposób Bleskoth usiłował zmniejszyć taktyczną przewagę przeciwnika. Gdyby istniał wszechpotężny obserwator, siedzący wysoko na północnym biegunie Protipanu, wydałoby mu się, że Naksydzi ścigają lojalistów i za chwilę dogonią ich dysze wylotowe.
Gdyby jednak siedział na miejscu Bleskotha, widziałby, jak kapitan wraz z załogą, doprowadziwszy się rozpaczliwymi przyśpieszeniami do nieprzytomności, pchają się pod lufy dwustu dziewięćdziesięciu sześciu wyrzutni. Gdyby jednak te wyrzutnie zająć niszczeniem wabików, Beskoth miał szanse odnieść zwycięstwo.
Martinez zapamiętał, że jeśli kiedyś przyjdzie mu bronić układu gwiezdnego, powinien wziąć pod uwagę taką taktykę. Oczywiście jeśli będzie miał pewność, że nie ma tam jakiegoś Severina, który zdemaskuje jego grę.
Mijały godziny. Umysł Martineza kipiał: taktyki, trajektorie, obliczenia; przebłyski głębokiej paranoi; podejrzenia, że jakiś Naksyd, tuż za zasięgiem kamery, trzymał Severina na muszce w czasie całej ich rozmowy. Martinez zajmował komputer wyliczaniem możliwych kursów, przyśpieszeń i punktów przejęcia. Michi wydała rozkaz dla całej eskadry, by na wabiki, mknące na nich z Okiray otworzyć ogień z laserów obrony bezpośredniej. Odległość była niemożliwie duża, a cele trochę kluczyły, ale chyba uwalniało to zbrojeniowców eskadry od ewentualnych napięć, wywołanych długim oczekiwaniem.
Nie przerywając ognia laserów, Michi zarządziła kolację. Dowodzenie „Prześwietnym” powierzono porucznik Kazakov, a kapitan Fletcher dołączył przy stole dowódcy eskadry do Michi i Martineza. Formy i białe rękawiczki zostały zachowane, złamano natomiast zwyczaj, by przy posiłkach nie rozmawiać o sprawach floty. Michi chciała przedyskutować pomysły swych oficerów.
— Zastanawiam się, co zrobić, kiedy miniemy Okiray — powiedziała. — Czy powinniśmy kierować się prosto do Protipanu Trzy, czy zawrócić ku Olimandu i zakończyć pełne okrążenie układu. Jeśli zrobimy pętlę, mamy gwarantowaną potyczkę, ale opóźniamy o całe dni wyjście z Protipanu. Jeśli skierujemy się do wormholu, damy Bleskothowi możliwość przerwania walki albo lotu za nami w pewnej odległości.
Fletcher zamieszał zupę delikatnym ruchem łyżki, uwalniając zapach imbiru i smażonej cebuli, której użyto zamiast porów.
— Zgadzam się z panią, milady, że musimy ich tu pobić. Zwycięstwo miałoby ogromną wartość dla morale rządu i lojalistów, zwłaszcza po upadku stolicy.
— Skąd rząd się dowie o naszym zwycięstwie? — spytała Michi. — Będziemy musieli kogoś wysłać z wiadomością.
— Pilot szalupy może to załatwić — stwierdził Fletcher. Spojrzał na Martineza. — Może wyślemy kogoś w „Żonkilu”. Mniej niewygód dla pilota i nie stracimy w ten sposób szalupy.
— Nie rekomendowałbym wysyłania kogokolwiek z powrotem, dopóki w układzie pozostaną jakieś stare wabiki z trzech setek rozstawionych przez Naksydów — powiedział Martinez. — Nie wiemy jak je zaprogramowano. Każda łódź, którą wyślemy z powrotem, będzie wobec nich bezbronna.
— Ale my zatoczymy w układzie pełne koło — ciągnął Fletcher. — Wyślemy łódź, gdy tylko miniemy Atatiri, a stamtąd lot do Protipanu Dwa jest już prosty.
— Z całym szacunkiem dla kapitana Fletchera — sprzeciwił się Martinez — sądzę, że powinniśmy zmierzać prosto do wyjścia. Bleskoth nie po to poddaje się temu zabójczemu przyśpieszeniu, by nam tak po prostu pozwolić odlecieć. Chce walki. Nie leży to w jego charakterze, by nas wypuścić bez walki.
— Jego charakter? — powtórzył Fletcher. Miał dziwnie rozmarzony głos. — Czy zna pan kapitana Bleskotha osobiście?
— Osobiście nie — odpowiedział Martinez — ale oglądałem jego dane. Jest młody, jest mistrzem jachtowym, był kapitanem drużyny lighumane. Bardzo skutecznie zniszczył naszą flotę przy Felarusie. Wszystko wskazuje na to, że to agresywny, zdecydowany dowódca. Popatrzcie tylko na sposób, w jaki nas ściga.
Fletcher znowu zamieszał zupę.
— Spytałem, ponieważ ja znam osobiście Bleskotha. Był porucznikiem na nowym „Poszukiwaniu”, kiedy ja miałem „Szybkiego”. Nie był wtedy agresywny, dokładnie robił to, co kazał mu Renzak i strasznie lizał pewną część ciała dowódcy eskadry, tak jak to robią Naksydzi.
Martinez zobaczył, jak wzniesiona przez niego konstrukcja chyli się ku otchłani, i spróbował ją podeprzeć.
— Jakim był żeglarzem? — zapytał, raczej bez nadziei.
— O ile pamiętam, przeciętnym. Niedokładnie śledziłem wyniki w jachtingu.
Martinezowi wpadła do głowy pewna myśl.
— Kto był komendantem eskadry?
Fletcher spróbował zupy, a potem odpowiedział.
— Fanagee.
— Ach. — Martinez zwrócił się do lady Michi. — Fanagee pominęła wielu dobrych oficerów, aby umieścić Bleskotha jako dowódcę przy Felarusie. Myślę, że już wtedy należał do konspiracji.
Michi skinęła głową.
— To brzmi prawdopodobnie. Jak dobrze znał pan Bleskotha? — zwróciła się do Fletchera.
— Miałem dość regularnie do czynienia z kapitanem Reznakiem. Bleskoth był tam dość często, tańcząc postawę „baczność”.
Kiedy Naksydzi tańczyli „baczność”, naprawdę tańczyli, Martinez wiedział o tym; ich niewielkie kiwnięcia i szarpnięcia w obecności zwierzchnika wydawałyby się zabawne, gdyby nie były tak dziwaczne. „Proszę zignoruj tę oto niegodną osobę”, zdawał się mówić język ciała, „ale ignorując mnie, zauważ proszę doskonałą jakość mego płaszczenia się i szczery ton błagania”.
Michi zamyśliła się.
— Mamy sporo czasu, nim będziemy musieli podjąć jakąś decyzję. — Ale jeśli Bleskoth w dalszym ciągu będzie nas gonił, skłaniam się do opinii kapitana Martineza.
Fletcher wzruszył ramionami.
— Jak pani sobie życzy, milady. Ale podejście kapitana Martineza dopuszcza możliwość ucieczki wroga. Moje nie.
— Rzeczywiście.
Michi smakowała zupę, wyraźnie nadal rozważając opcje. Martinez spróbował swojej, zlizał językiem tofu z zębów i postanowił poruszyć jeszcze inny element swego planu.
— Jakikolwiek plan zastosujemy, stoczymy potyczkę po drugiej stronie Okiray. Wszyscy przejdziemy przez studnię grawitacyjną Okiray, aby pomogła nam zawrócić w kierunku następnego celu. Ale to oznacza — wywołał displej ścienny z diagramami planet i długimi, płaskimi krzywymi, które reprezentowały potencjalne trajektorie — że Okiray jest punktem dławienia. Bez względu na to, jak rozproszona jest eskadra Naksydów, wszystkie ich statki mają bardzo ograniczony wybór miejsc, gdzie można minąć planetę. Mój pomysł polega na tym, by mieć mnóstwo pocisków czekających na nich właśnie tutaj, w punkcie dławienia. — Mignął jasnym kursorem na displeju, w miejscu, gdzie statki zbliżały się do siebie najbardziej.
Michi z zainteresowaniem studiowała display.
— Zauważą nadchodzące pociski. Mogą pokryć obszar własnymi kontrpociskami.
— Milady, oni nie muszą widzieć nadchodzących pocisków — powiedział Martinez. — Jest jedenaście wabików między nami a Bleskothem, udają wrogą eskadrę. Jeśli wypuścimy na nie swoje pociski, stworzymy ekran, który uniemożliwi wrogowi wykrycie następnej grupy wyrzuconych pocisków.
Fletcher sprawiał wrażenie, że chce zaprotestować, ale Martinez, który przewidywał jakie tamten wysunie obiekcje, szybko kontynuował.
— Nasze pociski będą musiały mieć włączone silniki przez długi czas, najpierw, by zrównoważyć naszą prędkość, a potem, by rozpocząć przyśpieszanie w kierunku punktu przejęcia. W zwykłych warunkach dałoby to wrogowi masę czasu na ich wykrycie, ale w tym wypadku, możemy ukryć je poza planetą.
Nastąpił moment pełnej skupienia ciszy.
— Trudno to zsynchronizować — zauważył Fletcher. — Bardzo trudno zsynchronizować.
— Tak, milordzie. — Odpowiedź Martineza płynęła z głębi serca. — Rzeczywiście bardzo trudno.
Fletcher ściągnął usta i zrobił zamyśloną minę. Michi zmrużyła w zadumie oczy.
— Może trzeba opracować ten plan bardziej szczegółowo — powiedziała.
Dwie godziny później, kiedy załoga skończyła posiłki i wpięła się w swe stanowiska, rozbrzmiało ostrzeżenie o zerowym ciążeniu i przyśpieszenie ustało. Siły Chen obróciły się i rozpoczęły hamowanie ze stałym przyśpieszeniem ujemnym 1g.
„Trudno to zsynchronizować”… Martinez chciał zagwarantować, żeby wszystkie elementy w displeju taktycznym, wszystkie diagramy z małymi strzałkami szybkości i kierunku, wskazywały właściwą stronę we właściwym czasie.
Siły Chen wystrzeliły również salwę szesnastu pocisków w kierunku wabików, nadlatujących w ich kierunku z Okiray. Baterie laserowe eskadry nie zdołały trafić ani jednego, a Martinez chciał, by Naksydzi myśleli, że hamowanie Sił Chen jest spowodowane chęcią zyskania na czasie, potrzebnym do dokładniejszego przyjrzenia się nadlatującym siłom i do przygotowania się na ich przyjęcie w wypadku, gdyby okazały się one prawdziwymi okrętami. Po tym wszystkim Michi wycofała załogi ze stacji operacyjnych i wznowiła zwykłe zmiany wacht. Upłyną jeszcze godziny, zanim pociski dosięgną swych celów.
Jednakże Martinez pozostał na swoim stanowisku, by zobaczyć, co się stanie, kiedy siły Bleskotha odkryją wystrzelenie pocisków. Naksydzi przerwali swoje ciężkie przyśpieszanie i zredukowali je do połowy g. Badali, czy pociski zostały wystrzelone dokładnie w nich, czy w coś innego. Dokładnie dwanaście minut później przyśpieszanie wznowiono.
Znamiennym odkryciem było to, że wszystkie inne obiekty Naksydów zachowały się tak samo. Kiedy światło z płomieni pocisków do nich docierało, gwałtownie hamowały, czekały dwanaście minut, po czym wznawiały poprzednie zachowanie.
Bleskoth sprytnie je zaprogramował. Gdyby Severin nie ostrzegł Martineza, która z naksydzkich formacji jest rzeczywistą eskadrą, Martinezowi nie byłoby łatwo samodzielnie odpowiedzieć na to pytanie.
Martinez przeszedł ze stacji oficera flagowego do swej kabiny, gdzie Alikhan pomógł mu wydostać się ze skafandra, a potem podał mu wieczorną filiżankę kakao.
— Na statku panuje dobry nastrój, milordzie — zameldował Alikhan. — Załoga jest przekonana, że zwyciężymy.
— Spróbuję ich nie rozczarować — powiedział Martinez. Alikhan skłonił się lekko.
Jestem pewien, że pan ich nie rozczaruje, milordzie. Martinez zmył poliamidowy zapaszek uszczelnień skafandra, a potem poszedł do łóżka, gdzie stoczył długą walkę między snem a własną wyobraźnią. W tej walce każda ze stron robiła sprytne wypady, wycieczki i ataki skrzydłowe, żeby odeprzeć drugą. Ta walka niczego nie rozstrzygnęła, z wyjątkiem tego, że Martinez uświadomił sobie, że jego cele się zmieniły.
Nie miał zamiaru po prostu wygrać bitwy. Wiedział już od pewnego czasu, że pobije Naksydów.
Sztuka polegała na pobiciu Naksydów, bez udaremniania misji Michi Chen. A to oznaczało, że Siły Chen nie mogą zostać trafione, nie mogą stracić okrętów, nie mogą ponieść ofiar.
Na Hone-bar udało się właśnie tak zrobić, ale na Hone-bar mógł zorganizować całą przyjazną eskadrę jak iluzjonista, który wyjął coś spod płaszcza. Tutaj nie miał takiej przewagi.
W ciemności swej kabiny ślubował, że osiągnie takie zwycięstwo.
A potem, włączywszy światła i ekran taktyczny, zaczął to zwycięstwo urealniać.
W ciągu pięciu godzin nadlatujące wabiki Naksydów, niezdolne do obrony innej niż przyśpieszanie i kluczenie, zostały zniszczone przez dwanaście z szesnastu pocisków Sił Chen. Pozostałe nadal przyśpieszały i po oddzielnych, krętych trajektoriach dążyły do swego celu — Stacji Wormholowej Trzy. Stacja przekaźnikowa powinna zostać zniszczona, zanim Martinez ujawni swą taktykę około Okiray.
Martinez obserwował zniszczenie wabików na displeju sufitowym nad łóżkiem. Później, dosyć zadowolony, zdołał się przespać kilka godzin.
Po śniadaniu naksydzka eskadra, poprzedzona grupą jedenastu wabików, gwałtownie zakręciła wokół Pelomatanu i znalazła się w kilwaterze Sił Chen. Obniżyli hamowanie do 2 g, kiedy to wyciągnęli wnioski z tego, że lojaliści hamują, a następnie zwiększyli przyśpieszenie do 8g, przy którym tylko czuli się nędznie, ale nie tracili przytomności, nie doznawali okaleczeń, nie umierali „Bardzo trudna synchronizacja”…
Spokojna, dziwaczna normalność panowała przez resztę dnia. Załoga nie była wzywana do stacji operacyjnych nawet wtedy, gdy ku następnej grupie wabików okrążających Okiray wystrzelono kolejną salwę pocisków. Naksydzi przywiązywali więcej uwagi do wystrzelonych pocisków niż Siły Chen: jeszcze raz wszystkie wrogie statki i wabiki zmniejszyły swoje przyśpieszenie na dwanaście minut, gdy tylko dotarł do nich widok płomieni pocisków.
Na pokładzie „Prześwietnego” oficerowie i żołnierze normalnie wykonywali obowiązki: czyścili, polerowali, remontowali, a kapitan Fletcher dokonywał inspekcji oddziałów odpowiedzialnych za konserwację skafandrów i uszczelnień oraz napraw mechanicznych. Gruntownie przejrzał warsztaty, wręczając zwykłe punkty karne za nieporządek i brud.
Starsi podoficerowie, trochę bardziej praktyczni, poświęcali dodatkowy czas na inspekcję i naprawy potężnych robotów remontowych, które — zdalnie sterowane przez operatorów z opancerzonych pomieszczeń dla załogi, będą dokonywać napraw, jeśli nieprzyjaciel uszkodzi „Prześwietnego”. Szefowie oddziałów, po cichej sugestii Martineza, chętnie przyjęli Alikhana, Espinosę i Ayutana jako żołnierzy pomocniczych.
Martinez uważał, że podczas rzeczywistej bitwy nie będzie ich potrzebował do podtrzymywania swojej godności.
Bezcelowo wędrował po statku, gdyż nie miał ochoty siedzieć w jednym miejscu. Nigdy nie umiał czekać, a dzięki wędrówce nie musiał obsesyjnie sprawdzać w kółko obliczeń do swego planu.
Przekonał się, że załoga jest nadzwyczaj spokojna: było tak, jakby wypełniając swoje standardowe obowiązki, ludzie nasłuchiwali, wystawiali w eter niewidoczne czułki, by zbierać informacje od oficerów, od siebie nawzajem, z próżni poza kadłubem statku. Nawet gdy kapitan rozkazał otworzyć szafkę ze spirytualiami i wydał załodze porcje wódki do kolacji, wiwaty były stłumione.
Martinez zmierzał do apartamentów dowódcy eskadry i po drodze spotkał Chandrę Prasad. On miał na sobie bluzę mundurową ze sztywnym kołnierzem, ona też była ubrana przepisowo. Szła na prywatną kolację z kapitanem. Wyprężyła się w pozdrowieniu, ale zaraz na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a jej sztywna postawa złagodniała.
— Kto by się tego spodziewał trzy lata temu — powiedziała. Spojrzał na nią. Najwidoczniej szykowała się rozmowa, której usiłował uniknąć.
Niezręczna chwila, pomyślał.
Chandra pokręciła głową. Uśmiech niedowierzania rozlał się na jej twarzy.
— Złoty Glob. Bohater imperium. Małżeństwo z dziedziczką Chen… — wyliczała. W jej oczach rozbłysło rozbawienie. — Kapitan uważa, że jesteś wybrykiem natury, wiesz o tym?
Mamy więc o sobie podobne zdanie, pomyślał Martinez.
— To pogwałcenie estetyki Fletchera: wysłuchiwać mądrych pomysłów wypowiadanych twoim akcentem — powiedziała Chandra. Słuchał tego z irytacją. Chandra poklepała go po ramieniu. — Ale on naprawdę wierzy, że jesteś utalentowany. Według niego to wielka szkoda, że nie urodziłeś się we właściwej rodzinie.
— A on już wie, co to właściwa rodzina — powiedział Martinez. Chandra uśmiechnęła się cynicznie. Rozłożyła dłonie i spojrzała pod nogi.
— A popatrz na mnie. Nic się nie zmieniło. Wciąż haruję, szukając patrona.
Nie znalazłaś? — zastanawiał się Martinez. Kim wobec tego jest Fletcher?
Zerknęła na niego.
— Nie ma już wolnych Chenów, prawda?
— Lady Michi ma w szkole syna, ale musiałabyś poczekać. — Próbował obrócić to w żart, ale ciemne oczy Chandry wcale się nie śmiały.
— Naprawdę, Gareth — powiedziała. — Jestem zdesperowana. Przydałaby mi się pomoc.
— Nie mogę cię awansować — rzekł Martinez. Nie, dopóki nie osiągnę stopnia flagowego, a nie sądzę, żeby wydarzyło się to w przewidywalnej przyszłości.
— Ale niedługo dostaniesz dowództwo okrętu. A ten okręt będzie potrzebował pierwszego porucznika. I jeśli jak zwykle zrobisz coś nadzwyczajnego ze swoim statkiem, twój pierwszy dostanie awans. — Skrzyżowała dłonie i spojrzała na niego badawczo. — Stawiam na ciebie Gareth. Ty zawsze wypływasz na wierzch.
W czaszce Martineza alarmujące dzwonki skakały gorączkowo jak gumowe piłki. Naprawdę nie chciał mieć Chandry jako pierwszego porucznika. Nie miał nic przeciwko jej ambicjom, ale nie chciał pierwszego oficera o tak burzliwym charakterze, a ponadto nie chciał jej mieć przy sobie. Odczuwał jednak dla niej współczucie — osiem miesięcy temu znajdował się w podobnej sytuacji. Prowincjonalny oficer bez patrona i z niewielkimi szansami awansu.
— Zobaczę, co da się zrobić — powiedział. — Ale posłuchaj, tutaj pobijemy Naksydów. A to oznacza wyróżnienie dla wszystkich na statku flagowym.
Lekceważąco wydęła wargi.
— To oznacza wyróżnienie dla ciebie. I dla Chen, i dla kapitana, i awans dla Kazakov… — ach jak ona już triumfuje, dziwka! — Pokręciła głową. — Nie zostanie wiele wyróżnień dla małej prowincjuszki, która od siedmiu lat czeka na następny krok.
Martinez czuł, jak wyparowują resztki współczucia, które dla niej zachował.
— Teraz nie mogę zrobić nic — powiedział. — Ale zobaczę, co będę mógł zrobić — z powątpiewaniem wzruszył ramionami — kiedy zmienią się okoliczności.
— Wiem, że to zrobisz. — Położyła znowu dłoń na jego ręce, po czym pochyliła się i ucałowała go delikatnie w policzek. Jej zapach zawirował mu w zmysłach. — Liczę na ciebie, Gareth.
Odwróciła się od Martineza i poszła na spotkanie z kapitanem. Martinez kręcił głową na prawo i lewo, jak szalona kukiełka, póki się nie upewnił, że nikt nie widział pocałunku.
Zapowiadają się kłopoty, pomyślał.
Kolacja z dowódcą eskadry okazała się zadziwiająco swobodna. Martinez przedstawił ostatnią wersję swego planu i uzyskał aprobatę.
— Apropos, mam zamiar skierować się do bramy wormholowej — oznajmiła Chen. — Zgadzam się z pańską analizą charakteru Beskotha.
Martinez odczuł gdzieś w mózgu delikatne szarpnięcie przyjemności.
— Czy zawiadomiła pani o tym kapitana Fletchera?
— Zrobię to jutro rano.
Tej nocy udało mu się przespać kilka godzin. Wstał wcześniej niż zwykle, przespacerował się po statku. Skinieniem głowy pozdrawiał spotkanych załogantów, ale nie wdawał się w rozmowy. Starał się wyrazić skinieniem głowy energię i pewność siebie. Miał nadzieję, że w jego oczach błyszczy obietnica „Damy wrogowi lanie”.
Kiedy po raz trzeci energicznie i z pewnością siebie kiwnął głową temu samemu załogantowi, uświadomił sobie absurdalność swego zachowania i powrócił do kabiny. Siedział przy biurku, a cisza narastała wokół niego. W półmroku buzie uskrzydlonych dzieci wydawały się niezwykle poważne.
Spojrzał na blat biurka i zobaczył Terzę — obraz zainstalował tam po przybyciu na statek — i przypomniał sobie, że od opuszczenia Seizho do niej nie pisał. Wziął pisak i zaczął.
„Za parę godzin rozpoczynamy bitwę. Możesz sobie oszczędzić niepokoju co do jej wyniku, ponieważ jeśli otrzymałaś ten list, oznacza to, że bitwę wygraliśmy”.
I tu zabrakło mu słów. Po tym zdaniu otwierającym, banalnie by brzmiały zwykłe zapytania o zdrowie i wspomnienia dzieciństwa na Laredo. Wdawanie się w śmiertelnie groźną operację u boku tysięcy towarzyszy wymagało choć trochę głębi i introspekcji.
Problem polegał na tym, że introspekcja nie była jego mocną stroną i Martinez to wiedział.
Zaczął opisywać, jak brzmi cisza na statku, jak wibracje i hałas silników zdają się zanikać w białym szumie… Jak załoga skrzętna, lecz cicha czeka i obserwuje… Według jego oceny bitwa pójdzie dobrze i ma nadzieję, że ją wygra bez żadnych ofiar ze strony Sił Chen.
„Któregoś dnia nazwano mnie »sprytnym«. Tego słowa ludzie używają do określenia rodzaju inteligencji, którą niezupełnie aprobują. Nazywano mnie tak już wcześniej. Raczej tego nie lubię, ale przypuszczam, że powinienem aprobować każdy komplement, jaki mi się trafia. Przynajmniej nie nazywają mnie głupcem”.
Martinez popatrzył na list i pomyślał, że zanim go prześle dalej, powinien się dowiedzieć, czyjego korespondencję cenzuruje Michi, czy kapitan.
Trzymał pisak nad biurkiem i zastanawiał się, co dalej. „Dawna kochanka pocałowała mnie wczoraj, ale nie chciałem jej”.
Niezbyt krzepiące uczucie. Pisak nie drgnął.
Spojrzał na wizerunek Terzy i próbował przypomnieć sobie jej głos, jej sposób poruszania się. Same mętne wspomnienia. Czas spędzony razem wydawał się na wpół zapomnianym snem.
Bez zaproszenia nadeszły obrazy Suli. Pamiętał błysk jej szmaragdowych oczu, jedwabisty ciężar złotych włosów na dłoni, smak ciała na wargach. Było tak, jakby mógł wyciągnąć rękę i jej dotknąć.
Zapach Zmierzchu na Sandamie ukłuł go w zatoki. Martinez poczuł ciężar, nacisk i ból wbijanego w serce długiego stalowego miecza.
Dawna kochanka pocałowała mnie wczoraj, pomyślał, ale to była niewłaściwa kochanka.
Ból przejdzie, powiedział sobie.
„Uwielbiam Twoje listy, ale do następnej wiadomości dołącz niewielkie wideo, bym widział, jak teraz wyglądasz”.
A potem podpisał: „Kocham Cię, Gareth”.
Nie wysłał listu do osoby, która będzie go cenzurowała, ale zapamiętał go i oczyścił pulpit.
Umieścił pisak w odpornym na przeciążenia trzymaku i spojrzał w górę — uskrzydlone dzieciaki łypały na niego chytrze.
Na trzy godziny przed osiągnięciem minimalnej odległości od Okiray lady Michi wydała obiad dla oficerów krążownika. Alkoholu nie podawano. Chandra Prasad była nieobecna — w tej chwili jako oficer wachtowy miała w swej pieczy statek.
Martinez zastanawiał się, czy Fletcher nie zaaranżował tego celowo.
Michi doskonale weszła w rolę gospodyni, pilnowała, by każdy, nawet najmłodszy stopniem, brał udział w konwersacji. Lord Gomberg Fletcher, zwielokrotniony w jasnej jak lustro asteroidalnej materii, którą upiększono ściany, demonstrował sobą serię wspaniałych obrazów — srebrne włosy i patrycjuszowskie maniery sprawiały, że wyglądał bardziej na gospodarza niż gościa. Martinez, ze wzrokiem utkwionym w mankietowym chronometrze, pił dużo kawy, jadł bez apetytu i mało mówił.
Na zakończenie obiadu Michi wstała i kryształowym kieliszkiem z wodą wzniosła toast.
— Za zwycięstwo — powiedziała.
— Zwycięstwo! — zawtórowali wszyscy i po raz pierwszy w tym dniu Martinez poczuł, jak serce mu przyśpiesza, a skórę liżą migoczące języki ognia. Wygra tę bitwę. Miał zamiar uczynić zwycięstwo totalnym.
— Na miejsca operacyjne, milordowie — powiedziała Michi. — Natychmiast, jeśli łaska.
Martinez wrócił do swej kwatery, zdjął mundur galowy i przed włożeniem skafandra gruntownie skorzystał z toalety. Z hełmem pod pachą pomaszerował do stacji oficera flagowego, mijając po drodze innych załogantów, udających się na posterunki. Schodzili mu z drogi, prężyli się i pozdrawiali skinieniem głowy. Widział na ich twarzach uśmiechy. Czuł we krwi ekscytację zwycięstwem.
Michi nie dotarła jeszcze do swej stacji. Martinez specjalnie okrążył pomieszczenie i uścisnął dłonie Coena i Li, oraz Franza, chorążego, który monitorował stan statku. Lady Michi przybyła, zobaczyła, co robi Martinez, i też obeszła ludzi.
— Powodzenia — powiedziała, uderzając dłonią o dłoń Martineza.
Spojrzał w jej piwne oczy i uśmiechnął się.
— I pani też, milady.
Wpiął się w fotel, a wokół niego pojaśniały displeje. Czterdzieści sześć minut do maksymalnego zbliżenia z Okiray i sześć minut do wystrzelenia pocisków. Cała eskadra otrzymała już rozkazy i Martinez powstrzymywał impuls, by kontaktować się ze wszystkimi statkami i te rozkazy potwierdzać.
Po sześciu minutach z każdego statku Sił Chen wyskoczyły dwa pociski. Włączyły silniki na antymaterię i pomknęły ku jedenastu wabikom, lecącym między eskadrą a okrętami Bleskotha.
Martinez wychylił się w przód i z niecierpliwością wpatrywał w displeje. Bardzo chciał wiedzieć, czy Bleskoth zachowa się tak samo jak dwukrotnie poprzednio — kiedy Siły Chen wystrzeliwały pociski, obniżał przyśpieszenie na dwanaście minut. Martinez sądził, że Bleskoth nie ma wyboru — wszystkie jego wabiki zostały zaprogramowane na tę dwunastominutową przerwę i jeśli nie chciał się zdemaskować, będzie musiał pójść za ich przykładem.
Przewidywania sprawdziły się. Bleskoth właśnie oszczędził mu pracy i Martinez odetchnął z ulgą. Nie musi ponownie w ostatniej chwili wyznaczać mnóstwa nowych trajektorii.
Statek obrócił się i silniki rozpoczęły przy Okiray zaplanowane przyśpieszanie. Martinez napinał się, warczał i łapał oddech. Przegrywał walkę ze wzrastającymi siłami grawitacji, a wokół niego narastała ciemność. W końcu zemdlał i w taki sposób przegapił chwilę, gdy taktyczne komputery eskadry wystrzeliły sto dwadzieścia osiem pocisków. Wszystkie miały być sterowane przez parę kadetów w szalupach, którzy — teraz nieprzytomni, jak reszta załogi — zostali wystrzeleni w kosmos za pociskami.
W końcu ciążenie ustąpiło. Martinez dyszał, łapiąc powietrze. Wczepił się w displeje, przyciągał je bliżej do słabo widzących oczu. Nie udawało się, więc szarpnął się w uprzęży, walnął brzegiem hełmu w displej i patrzył rozwartymi oczami, aż w centrum jego przyciemnionego pola widzenia jasne ikony pocisków zapłonęły w nicości. Pociski leciały, kryjąc się przed nadciągającym wrogiem za planetą. Martinez osunął się z powrotem na fotel, a w jego mózgu zapłonął triumf.
Kilka minut później szesnaście pocisków wystrzelonych w jedenaście wabików zlokalizowało większość swych celów i stworzyło pomiędzy Bleskothem a Okiray jaskrawą gorącą zasłonę z rozszerzających się i zachodzących na siebie kul plazmy. Uniemożliwiło to wrogiemu dowódcy zaobserwowanie ostatniej salwy pocisków.
Bleskoth nie widział zagłady czyhającej w cieniu planety.
— Wszystkie statki, o 18:14:01 zwiększyć hamowanie do 3 g – przekazał Martinez eskadrze.
— „Władczy” potwierdza — raportował Coen. — „Prześwietny” potwierdza. „Wzywający do Boju” potwierdza… wszystkie statki potwierdzają, milady.
Moc silników wepchnęła Martineza z powrotem w fotel. Siły Chen nie zadawalały się już czekaniem na wraży pościg — teraz zwiększały szybkość zbliżania się obu eskadr.
Mijały minuty. Najbliższe wabiki Naksydów manewrowały jak prawdziwe eskadry, dostosowując swoją szybkość do szybkości sił Chen. Inne wabiki, już nie udając okrętów, nadlatywały pędem z nieludzkimi przyśpieszeniami z odległych zakamarków układu. Zostaną zastosowane jako broń. Eskadra Bleskotha przedarła się przez stygnący ekran plazmowy i po raz pierwszy zobaczyła, że lojaliści kierują się ku Protipanu Trzy, nie chcą okrążać układu i przyjmują wyzwanie.
Siły Naksydów obniżyły przyśpieszenie, rozważały różne warianty. Obmyślając taktykę Bleskoth bez wątpienia chciał mieć jasną głowę. Martinez wydał z siebie okrzyk czystej wściekłości. Do pocisków, zbliżających się do Okiray, nadawał polecenia zmian kursu i szybkości. Starał się je utrzymać poza zasięgiem radarów Bleskotha.
Kiedy silniki Naksydów znowu zapłonęły, Martinez był gotów. Do pocisków przesłano kolejną korektę kursów, a potem Martinez podniósł wzrok na lady Michi.
— Pozwolenie na rozlot, milady? — zapytał. Skinęła głową.
— Pozwolenie wydane, lordzie kapitanie.
— Wszystkie statki — wysłał Martinez. — Rozlot, Wzór Jeden. Wykonać o 18:22:01.
Coen recytował potwierdzenia pozostałych kapitanów. Przyśpieszenie ustało gwałtownie i Martinezowi żołądek podskoczył nagle do gardła. „Prześwietny” zmienił kierunek, klatka Martineza zakołysała się łagodnie w rytm ruchu statku, a potem przyśpieszenie wróciło i fotel Martineza łupnął w kierunku, który nagle stał się „dołem”. Jednostki Sił Chen rozdzielały się, mknęły zgodnie z pozornie losowym wzorcem stworzonym przez Caroline Sulę, która zastosowała teorię chaosu dla tego typu nowych manewrów. Statki poruszały się po powłoce wypukłej układu dynamicznego.
Eskadra Bleskotha zmieniła kierunek przelotu obok Okiray. Bez względu na to, jakie ruchy Sił Chen zaobserwowali Naksydzi, nie mogli już zmienić obranego kursu.
— Wszystkie okręty ognia salwami — rozkazał Martinez.
— „Prześwietny” potwierdza, „Wzywający do Boju” potwierdza…
Kiedy sto sześćdziesiąt pocisków i następną parę pilotów w szalupach wyrzucono w przestrzeń ku wrogowi, wszyscy Naksydzi byli nieprzytomni z powodu wysokich przyśpieszeń przy zbliżaniu się do Okiray. Będą się musieli uporać z salwą, gdy się obudzą.
A jeśli Martinezowi dopisze szczęście, nie obudzą się w ogóle.
Rebeliancka Piąta Lekka Eskadra rzuciła się w grawitacyjną studnię Okiray. A sto dwadzieścia osiem pocisków, skrywających się dotychczas w cieniu planety, pomknęło im na spotkanie.
Martinez zobaczył na displejach nagły wir energii z antymaterii, skoncentrowany wytrysk promieniowania gamma i wysokoenergetycznymi neutronami, które wylewały się z serca ekspandującej plazmy. Było jasne, że naksydzkie zautomatyzowane laserowe systemy obronne wyłapały część atakujących pocisków, a te z kolei spowodowały wybuch innych pocisków wycelowanych w te same cele. Ale, jak przekonywał sam siebie Martinez, niektóre musiały dosięgnąć celu.
Martinez szukał na displejach jakichkolwiek oznak wroga, a w uszach miał dziwne, chrupiące odgłosy. Zorientował się po chwili, że to zgrzytanie jego zębów. Z rozmyślnym wysiłkiem rozluźnił mięśnie szczęk.
Mijały sekundy; doznał zawodu, gdy zobaczył statki wylatujące z ekspandującej, stygnącej chmury plazmy. Liczył: dwa, trzy, siedem. Nie więcej.
W chmurę wleciało dziesięć. Zasadzka zlikwidowała prawie jedną trzecią naksydzkich sił.
Powinna zniszczyć więcej, pomyślał w nagłym wybuchu wściekłości, a potem poderwał głowę na dźwięk głosu Michi Chen.
— Wszystkie okręty, strzelać salwami — powiedziała.
Coen i stacja łączności przekazały ten rozkaz innym statkom.
Wystrzelono następne sto sześćdziesiąt pocisków, a ich szczegółowe szlaki wytyczali oficerowie zbrojeniowi poszczególnych statków. Martinezowi przebiegł po plecach dreszcz przyjemności, gdy „Prześwietny” zmieniał kurs zgodnie z Wzorem Jeden rozlotu.
Jeden z naksydzkich statków oddzielił się od pozostałych. Silniki nie pracowały, ale przy statku pojawiły się płomienie pocisków i Martinez wiedział, że statek walczy nadal.
Pozostałe sześć statków znalazło się w kilwaterze „Prześwietnego”. Analiza Martineza okazała się słuszna. Bleskoth cały czas planował przyczepienie się do ogona Sił Chen i trwanie tam, dopóki jedna ze stron nie zwycięży.
Sześć statków naksydzkich przestało przyśpieszać. Pociski wyskoczyły z wyrzutni. Potem statki obróciły się i rozpoczęły wściekłe hamowanie, próbując zmniejszyć szybkość, z jaką wyprzedzały Siły Chen. Wiedziały, że wpadły w kłopoty.
Usta Martineza rozciągnął szeroki uśmiech. Wszystko szło znakomicie.
— Następna salwa — rozkazała Michi Chen.
Wróg wypluwał pociski z fantastyczną szybkością. Wiele z nich było kontrpociskami, pozostałe leciały do ataku. Naksydzkie wabiki po otrzymaniu nowych instrukcji nakierowywały się na cele. Kapitanowie poszczególnych okrętów rozkazali strzelać ogniem przeciwpociskowym.
Martinez obserwował to wszystko, zaskoczony względną ciszą i porządkiem w stacji oficera flagowego. W poprzednich bitwach, w których brał udział, stanowisko dowodzenia było jak energiczny ul: operatorzy czujników wykrzykiwali, co widzą; błyski sygnałów biegały tam i z powrotem; zbrojeniowcy wystrzeliwali pociski i tworzyli wykresy; oficer przy kontrolkach silnika powtarzał otrzymane parametry rozkazów co do kursu i przyśpieszenia, a sam Martinez krzyczał w ten zgiełk.
Tu dźwięków było bardzo mało — dudnienie silników, sporadyczne rozkazy lady Michi, meldunki oficerów sygnałowych, recytujących potwierdzenia od innych okrętów. Teraz, kiedy obie strony całkiem zwarły się w bitwie, Martinez stał się prawie wyłącznie obserwatorem. Mógł doradzać lady Michi, ale miał wrażenie, że sama dobrze sobie radzi.
Jak na jego gust, wyrzucała za dużo pocisków, ale ogólnie radziła sobie doskonale.
Lasery wroga zaczęły niszczyć nadchodzącą salwę pocisków. Rozszerzające się kule plazmy rozświetliły mrok. Wkrótce Naksydzi zniknęli z displejów, ekran z plazmy skrył samo ich istnienie.
Plazma wybuchała jednak bliżej wroga niż Sił Chen. Naksydzi mknęli ku ekranom z plazmy, które zakłócały działanie ich czujników, a lojaliści się od tych ekranów oddalali. Martinez czuł w żyłach triumfalny pomruk, kiedy myślał o plazmie zbliżającej się do wrogów; w końcu całkowicie ich otoczy i odda na pastwę pocisków, których nawet nie dostrzegą. Lasery obrony bezpośredniej Sił Chen rozpoczęły niszczenie nadlatujących pocisków wroga. Wkrótce dołączyły do nich jasne lance promieni antyprotonowych, wyrzucanych z ciężkich krążowników. Wzajemnie wspierający się ogień tkał wzory w ciemności, niczym krzyżujące się miecze w nocnej walce, nadziewając nadchodzące pociski na wysokoenergetyczne smugi ognia. Pochodnie plazmowe pstrzyły mrok. Pół wszechświata wyglądało jak przykryte narzuconą na nie płonącą zasłoną.
By lepiej obserwować rozwój sytuacji, Martinez przełączył się na displej wirtualny. Żeglował w pogodnej ciszy pośród piekielnej sceny niesłychanej gwałtowności. Układ rozkwitł w jego czaszce. Martinez przesunął swą perspektywę. Zdawał się być bliżej wroga, tuż przed frontem postępującej plazmowej zasłony. Cofnął się również w czasie o chwile potrzebne światłu na dotarcie od jego wyobrażonej pozycji do czujników „Prześwietnego”. Pociski wyskakiwały z zasłony i leciały po szalonych, skaczących trajektoriach. Lasery tropiły je. Słup światła wytrysnął za prawym ramieniem Martineza, gdy jednocześnie trafiono kilka nadlatujących pocisków — linia wściekłości wymierzona we fregatę „Światło Przewodnie”. Martinez zdał sobie sprawę, że właśnie on — lub raczej jego pozycja w wirtualnym displeju — zostanie zaraz pochłonięty przez płonącą plazmę, a jego perspektywa zmieni się za chwilę w elektroniczny zamęt. Wycofał się, pomknąwszy przez przestrzeń i w górę osi czasu za Siłami Chen.
— Ognia salwami — rozkazał kobiecy głos.
Błyski stały się teraz ciągłe — kurtyna iskier, mrugająca na chłodniejszym tle ekspandującej plazmy. Na tle pulsujących świateł trudno było odróżnić jeden obszar od innego, więc Martinez dopiero po kilku chwilach dostrzegł zakręconą spiralę pocisków, znowu ścigających „Światło Przewodnie”. Wszystkie wyskakiwały z zaobserwowanego wcześniej długiego ramienia stygnącej plazmy. Dopiero po paru chwilach Martinez zorientował się, że „Światło Przewodnie” znajduje się w prawdziwym niebezpieczeństwie.
W uszach grzmiało mu tętno. Martinez przegnał wirtualny obraz gniewnym machnięciem dłoni i dźgnął kciukiem w jaskrawy kwadrat na displeju, opatrzony etykietą „Nadaj wszystkim statkom”.
— Wszystkie statki: skupić ogień obronny, by pomóc „Światłu Przewodniemu”. „Światło Przewodnie” jest obiektem skoncentrowanego ataku!
Zanim jeszcze obrońcy zaczęli swą bronią tkać przy fregacie wzór ochronnych energii, własne lasery „Światła Przewodniego” zadały nadlatującemu pociskowi cios nieco z boku środka ciężkości. Pocisk zakoziołkował, rozlewając pył antymaterii, który rozsypał się w przestrzeni niczym plażowy piasek, rzucony dziecięcą ręką. W efekcie powstała zasłona płonących cząsteczek — przeciągnięta poprzez noc kurtyna całkowicie zasłaniająca stado atakujących pocisków. Statki, które miały nieść pomoc, przestały widzieć swe cele.
„Światło Przewodnie” mógł polegać już tylko na sobie. Jego wyszkolona daimongska załoga zniszczyła cztery pociski, zanim piąty i szósty pogrążyły fregatę w swych ognistych kulach. Martinez wydał z siebie ryk czystej wściekłości i walnął pięściami w oparcie fotela.
— Nie! — krzyknął. — Cholera-cholera-cholera — skandował, zanim zdał sobie sprawę, że nadaje do wszystkich statków. Uderzył w displej, by ulżyć swej osobistej palącej wściekłości.
Obiecał sobie jednostronne zwycięstwo jak przy Hone-bar, gdzie siły lojalistów nie poniosły żadnych ofiar. Teraz złamał tę obietnicę. Nie wypowiedział jej wprawdzie głośno w obecności innych, ale to nie miało żadnego znaczenia: najważniejsze obietnice składamy sobie samemu. Chciał chwycić Bleskotha za gardło i wrzasnąć: Przez ciebie nie dotrzymałem słowa!
To właśnie nieobecność „Światła Przewodniego” we wzorze obronnym eskadry spowodowała następne straty. Przez lukę wleciał jeden z naksydzkich wabików, obecnie zamieniony w pocisk atakujący o zbyt wielkiej sygnaturze radarowej. Choć stanowił pozornie łatwy cel, pocisk wiódł przyjemne życie, śmigając i klucząc za zasłoną plazmową, stworzoną zupełnie przypadkowo przez mniej szczęśliwych napastników.
Martinez nie dostrzegł intruza, dopóki ten nie zbliżył się niebezpiecznie do „Niebiańskiego”, gdzie został zniszczony w ostatniej chwili skoncentrowanym ogniem obronnym krążownika. Twarde promieniowanie uderzyło w statek i przegrzana kula ognia pomknęła ku kadłubowi. Sfrustrowany Martinez wywrzaskiwał następną wiązankę choler, a krążownik znikał w płonącej plazmie. Martinez znowu skoncentrował się na wrogu, a jego myśli krążyły wokół zemsty.
Dopiero wtedy dotarło do niego, że na displeju liczba pocisków znacznie zmalała. Obronne baterie likwidowały atakujących — żadnemu ze statków lojalistów nie groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo.
W ciągu ostatnich paru minut z kurtyny plazmy nie wypłynęły żadne nowe pociski agresora. Dlaczego wstrzymali ogień? — zastanawiał się, a potem zaświtała mu odpowiedź.
— Milady… — zaczął Martinez, a potem wspomniał, że wyłączył linię łączności. Wywołał prywatny kanał do dowódcy eskadry. — Milady. Sądzę, że walka się skończyła oznajmił. Wygraliśmy. Oni wszyscy są martwi.
Jego słowa zbiegły się w czasie z jedną z losowych zmian kursu, dyktowanych przez Wzór Jeden Rozlotu, i kiedy silniki zamilkły, a krążownik się obracał, nagle zniknęło ciążenie i zapadła cisza. Michi i Martinez unosili się w klatkach i patrzyli na siebie.
— Gratulacje, milady — powiedział Martinez. — To zwycięstwo.
Lady Michi spoglądała mu przez chwilę w oczy, a potem dotknęła przycisk nadawania.
— Wszystkie okręty. Przerwać ogień zaczepny — poleciła. Martinez przełączył się na widok wirtualny. Zobaczył przede wszystkim „Niebiańskiego”. Wypływał z chmury stygnącej plazmy, a jego silniki nadal jaśniały na tle nocy. Milcząca owacja wzniosła się w gardle Martineza. Krążownik jednak nie został zniszczony — przynajmniej jego układy napędowe nadal pracowały.
— Łączność: wiadomość dla „Niebiańskiego” — powiedziała Michi. — Poproś kapitana Eldeya o raport o stanie statku.
Martinez przerzucił uwagę na Naksydów. Lada chwila ich okręty powinny wylecieć ze stygnącej plazmy, Naksydzka eskadra nie pojawiła się. Był tylko jeden okręt, kaleka, który wcześniej stracił silniki przy zbliżaniu do Okiray i leciał po trajektorii odmiennej niż reszta. Wszyscy inni Naksydzi zostali unicestwieni, a Siły Chen nawet nie zauważyły, kiedy to się stało.
Jedyny ocalały naksydzki statek, niezdolny do manewrowania, nie wystrzeliwał pocisków — prawdopodobnie zużył je wszystkie, prócz może garstki zachowanej do obrony. Mógł wiecznie dryfować w zimnej zatoce między gwiazdami jak Taggart na „Prawdzie”.
Należyta kara, pomyślał rozgniewany Martinez. Niech zdechną z głodu.
— Wszystkie pozostałe pociski skierować na ten statek — powiedziała lady Michi.
Po tonie jej głosu Martinez poznał, że ona także jest w mściwym nastroju, ale uważa, że śmierć z głodu jest za dobra dla Naksydów. Przesłano rozkazy pozostałym pociskom z ostatniej salwy, te zmieniły kierunek i zaczęły przyśpieszać ku jedynemu pozostałemu wrogowi.
Naksydzi musieli wiedzieć, jaki los ich czeka. Najwidoczniej nie mieli pocisków. W każdym razie ich wyrzutnie nie zadziałały. Zabłysły lasery obrony bezpośredniej statku i pociski zaczęły umierać. Michi po prostu wystrzeliła więcej pocisków. Jedyni ocaleli z Piątej Eskadry zginęli dobre pół godziny po swoich towarzyszach, demonstrując męstwo i wyszkolenie, którego żaden z Naksydów nigdy nie zobaczy ani nie uczci.
Martinez obserwował, jak statek umiera, już bez tego współczucia, które czuł dla załóg stacji wormholowych. Wroga jednostka była prawie równie bezradna jak stacje przekaźnikowe, uczestniczyła jednak w zabijaniu towarzyszy Martineza, więc patrzył na jej agonię z gorzką satysfakcją.
— Wszystkie statki zredukować hamowanie do pół g – rozkazała Michi. — Przygotować się do zebrania łodzi i pozostałych pocisków.
— Milady, wiadomość z „Niebiańskiego”, radiowa — zameldował Coen. — Melduje porucznik Gorath.
„Niebiański” milczał od czasu początkowego zapytania Michi, ale ponieważ krążownik wykonywał manewry zgodnie z zaleceniem Wzoru Jeden Rozlotu, było jasne, że ktoś na statku ocalał i że wiadomości nadejdą, jak tylko odpowiednie urządzenia zostaną naprawione.
— Porucznik Gorath uważa, że cztery przednie komory zostały uszkodzone — meldował Coen — i że kapitan Eldey i wszyscy w sterowni są martwi. Statek zachował sterowność. Zniszczone czujniki są wymieniane. Łączność i lasery obrony bezpośredniej nie reagują na polecenia. Uważa, że jedna bateria pocisków została zniszczona, ale jest zbyt gorąco, by teraz tam wyjść i sprawdzić.
— Porucznik sygnałowy Gorath, dobra robota — powiedziała Michi. — Przekaż jej, że jesteśmy gotowi okazać wszelką potrzebną pomoc. — Odwróciła się do Martineza. — Kapitanie Martinez, proszę powiedzieć wszystkim statkom, by swymi czujnikami wykonały całkowity przegląd „Niebiańskiego” i wysłały wyniki porucznik Gorath.
— Tak, milady.
Zamkniętą w pomocniczej sterowni torminelską oficer jedynie zdalne czujniki mogły informować o stanie okrętu, a większość czujników prawdopodobnie nie działała. Obrazy z innych okrętów bez wątpienia pomogą.
Eskadra zakończyła hamowanie, obróciła się i rozpoczęła przyśpieszanie ku Protipanu Trzy, nadal oddalonemu o prawie pięć dni. Potem załoga opuściła stanowiska operacyjne. Z czternastu pilotów szalup wystrzelonych w kosmos, by kierować pociski na wroga, ośmiu przeżyło bitwę, w tym jedyny ocalały ze „Światła Przewodniego”. Wszyscy powrócili na swoje statki, z wyjątkiem kadeta Daimonga, znajdującego się w głębokim szoku, którego zabrano na pokład okrętu flagowego, by zastąpił zabitego pilota. Koja kadeta nie będzie przyjemnie pachniała, ale Martinez przypuszczał, że inni kadeci nie będą się skarżyć. Zrozumieją, jak łatwo sam „Prześwietny” mógł zostać zredukowany do radioaktywnego pyłu stygnącego w wietrze słonecznym.
Martinez zdawał sobie sprawę, że widok bladej, przestraszonej twarzy kadeta ze „Światła Przewodniego” nie będzie go cieszył, choć nie ze względów estetycznych czy węchowych. Daimong będzie mu przypominał o jego własnej porażce, o tym, że Martinez nie potrafił ochronić „Światła Przewodniego”, nie wypełnił obietnicy odniesienia kolejnego zwycięstwa bez ofiar.
Martinez opuścił stację oficera flagowego, włożył skafander do szafki w swej kwaterze, wziął prysznic i się ubrał. Zadzwonił komunikator — kapitan zapraszał na obiad. Martinez przyjął zaproszenie.
W głowie nadal miał obraz ognistego ramienia, sięgającego po „Światło Przewodnie”. Gdyby należycie ocenił jego znaczenie, mógłby przewidzieć, że wyskoczą z niego pociski, i kazałby skoncentrować obronny ogień eskadry na tamtym obszarze.
Bleskoth, ty sukinsynie, myślał. Zniszczenie „Światła Przewodniego” przez Naksydów traktował jak osobistą zniewagę. Był to rozmyślny atak na wartość, jaką Martinez przywiązywał do jakości swego umysłu. Komunikator Martineza cicho zagrał, na displeju błysnęło światełko. To włączony przypominacz. Martinez normalnie pamiętałby, co to jest, lecz teraz był zbyt zmęczony, by przypomnienie napłynęło mu do mózgu. Rozkazał komunikatorowi odegranie wiadomości i został poinformowany, że właśnie w tej chwili została zniszczona Stacja Wormholowa Trzy. Na potwierdzenie trafienia trzeba było jednak czekać jeszcze parę godzin. Wtedy światło wybuchu dotrze do „Prześwietnego”.
Stacja wormholowa została zniszczona wiele godzin przedtem, zanim mógł do niej dotrzeć jakiś sygnał z pola bitwy. Żaden obserwator nie będzie mógł przesłać informacji o wyniku potyczki ani na Naxas ani do naksydzkiej floty. Będą musieli poczekać, aż Siły Chen wyskoczą po drugiej stronie wormholu na Mazdan, ale nawet wówczas nie będą wiedzieli, jak została zniszczona eskadra Bleskotha.
Mając dwie unicestwione eskadry, tu i przy Hone-bar, Naksydzi może zaczną podejrzewać, że lojaliści wynaleźli jakąś nową superbroń, która w jednym ruchu potrafi zlikwidować większe siły. Martinez próbował się pocieszać ponurą nadzieją, że Naksydzi wydadzą mnóstwo pieniędzy i zajmie im to dużo czasu, nim ustalą, co to za broń.
Nadszedł Alikhan pełen pochwał na temat zachowania podoficerów i zbrojeniowców „Prześwietnego”. Pomógł Martinezowi przebrać się w mundur galowy na kapitańską kolację.
Przy stole Fletchera Martineza usadzono między Michi a Chandrą Prasad. Panował radosny nastrój — po zwycięstwie wszyscy czuli ulgę i satysfakcję. Głośno rozmawiano, wznoszono toasty, pito wino. Wszystko to zwiększało ogólną euforię. Kiedy nadeszła kolej Martineza na wygłoszenie toastu, powiedział krótko:
— Za naszych towarzyszy na „Świetle Przewodnim”.
Radosne okrzyki przy kapitańskim stole ucichły na chwilę.
Przez resztę kolacji milczał, chyba że zwrócono się bezpośrednio do niego, i bez trudności ignorował nacisk nogi Chandry na swoją nogę.
Po kolacji Martinez powrócił do swego pokoju. Zdejmował po kolei części ubrania i rzucał je Alikhanowi.
— Lekarz okrętowy przyniósł coś dla pana, milordzie — powiedział Alikhan, wskazując pakiet na stole.
Martinez otworzył pakiet. Wytoczyła się z niego, gruba kapsuła — sole usypiające.
— Czemu doktor mi to przyniósł? — zapytał. — Nie kazałem mu…
— Przyniósł to na rozkaz dowódcy eskadry, milordzie — wyjaśnił Alikhan. — Ona chce, by przespał pan dobrze noc. Kazała mi, żebym nie przeszkadzał panu rano, dopóki pan mnie nie wezwie.
Martinez popatrzył na trzymany w dłoni obiekt.
— Sądzę, że pan i lady Michi tworzycie dobry zespół — powiedział Alikhan.
Martinez podniósł sole nasenne i złamał kapsułę pod nosem. Kiedy wdychał, gorzki smak lekarstwa wyścielił mu tył gardła.
— Był pan bardzo zajęty przez te ostatnie dni, milordzie — powiedział Alikhan, podnosząc złamaną kapsułę i wrzucając jej resztki do szczeliny na śmieci. — Założę się, że nawet nie popatrzył pan na Paszczę.
— Paszczę? — powtórzył tępo Martinez. Już czuł, jak lekarstwo skrada się mu w mózgu.
— Zawsze uważałem, że ten widok robi wrażenie — oznajmił Alikhan. — Jestem pewien, że pamięta go pan z czasów, kiedy „Korona” leciała przez układ. — Włączył wideo nad łóżkiem Martineza i przestawił nadgłowny displej taktyczny na widok z zewnętrznych kamer krążownika. — Tu go pan ma, milordzie. Dobrego snu.
— Dziękuję — powiedział Martinez.
Wślizgnął się do łóżka. Alikhan, wychodząc, zgasił światła.
Martinez patrzył na Paszczę — czerwonawy krąg materii wyrzuconej przez supernową, który dominował na niebie Protipanu. Obraz był fantastycznie szczegółowy i Martinez mógł wyróżnić detale budowy Paszczy — jaśniejące wiry, tajemnicze ciemne obłoki, słupy dymu.
Zamknął oczy i na wewnętrznej stronie powiek zobaczył słabe światło czerwonego pierścienia.
To znacznie lepsze, pomyślał, niż gdybym przez całą noc, ponownie przyglądał się jak umiera „Światło Przewodnie”.
I przez kilkanaście następnych godzin nie myślał już o niczym.
Przez iluminator sączyło się czerwonawe światło Paszczy. Porucznik Shushanik Severin siedział w ciszy sterowni i obserwował naksydzką eskadrę, niszczoną w falach odległego ognia. Znając w przybliżeniu czas bitwy, przywiódł swoją załogę i swą łódź na powrót do układu Protipanu, dryfując z wyłączonymi silnikami przez wormhol. Przeczesywał mrok pasywnymi czujnikami w poszukiwaniu oznak potyczki.
Przed trzema dniami, kiedy opuścił Protipanu, skierował się prosto na stację wormholową Seizho. Stacja została porzucona, ale nadal miała niezłe zaopatrzenie i przez dwa dni ludzie Severina napawali się luksusem ciepłych łóżek, nielimitowanych gorących pryszniców, ogolonych twarzy i obfitych posiłków.
Severin podejrzewał, że jego przełożeni na Seizho niezupełnie wiedzieli, co mają z nim począć. Nie usłuchał rozkazów, kiedy przesunął wormhol. Usprawiedliwiłoby to kroki dyscyplinarne, ale z drugiej strony jego akcja zapobiegła atakowi Naksydów na układ; Severin dostarczył na Seizho całą porcję wiadomości wywiadowczych oraz wrócił z awansem uzyskanym od samej dowódcy eskadry Chen. Najwidoczniej postanowili pójść za przykładem lady Michi i przesłali gratulacje oraz pochwały służbowe. Severin miał zostać nagrodzony Medalem Eksploratorów, a jego załoga Nagrodą za Słuszne Zachowanie.
Inne wiadomości dodawały mniej ducha. Naksydzi zajęli Zanshaa.
Załoga Severina dziwiła się, że po zajęciu stolicy wojna jest kontynuowana, ale gdy tylko Severin usłyszał tę nowinę, zdał sobie sprawę, co Siły Chen zamierzają dokonać. Odbędą potężny rajd w sercu wrogiego obszaru, podczas gdy Naksydzi zostaną uwiązani obroną stolicy. Severinowi się to spodobało. Ten przebiegły plan miał klasę, co przemawiało do jego zmysłu smaku.
Powrót do Protipanu był własnym pomysłem Severina. Nie poprosił o pozwolenie, poinformował tylko Seizho, że leci. Zanim dojdą do niego jakieś sprzeciwy, znajdzie się już po drugiej stronie wormholu.
Teraz, kiedy czujniki ukazały mu, jak wyparowuje dziesięć wrogich statków i jak siedem lojalistycznych ocalałych pędzi ku Wormholowi Trzy, Severin cieszył się ze swej decyzji. Mógł poinformować imperium o jeszcze jednym zwycięstwie: dziesięć zniszczonych okrętów wroga a tylko jeden stracony statek lojalistów. Nie odwróci to ciosu po utracie Zanshaa, ale może podniesie morale ludności i spowoduje, że wszelkiej maści zaprzańcy się zastanowią.
I jeszcze Siły Chen wykorzystały pewne interesujące zwycięskie taktyki. Severin miał zamiar o nich pomyśleć.
Upewnił się, że komputery szalupy pomyślnie zarejestrowały i rozmnożyły zapis bitwy, a potem rozkazał dyszom manewrowym odwrócenie szalupy dziobem do wormholu. Rozpoczął odliczanie do uruchomienia silnika.
Kiedy czekał na rozruch, przesłał eskadrze lojalistów wiadomość. Wiedząc, że w układzie nie mogą już go podsłuchać żadni Naksydzi, wykorzystał radio i posłał wiadomość otwartym tekstem.
— Tu porucznik Severin do dowódcy eskadry Chen — powiedział do kamery i wywołał na twarzy szeroki uśmiech. — Gratuluję sensacyjnego zwycięstwa! — powiedział. — Jestem w układzie czasowo, jako obserwator. Wkrótce powrócę na Seizho i prześlę pełny zapis władzom. — Przerwał, przestał się uśmiechać i kontynuował. — Mam nadzieję, że wybaczy mi pani tupet, który wykazuję, mówiąc o tym, ale sugeruję, by sprawdziła pani starannie położenie Protipanu Trzy. Naksydzi mogli go przesunąć w taki sam sposób, w jaki ja przesunąłem Protipanu Jeden.
— Kiedy ta wiadomość do pani dojdzie, opuszczę już układ. Niech pani misji towarzyszą moje najlepsze życzenia sukcesu. Koniec wiadomości.
Wiadomość pomknęła w ciemność w tej samej chwili, w której silnik zapalił i Severin odruchowo podniósł dłoń, by osłonić twarz przed deszczem zimnej wody. Deszcz nie nastąpił: kondensacja wyparowała przed wieloma dniami.
Severin zaśmiał się. Życie nie było zwyczajnie dobre, było interesujące. „Interesujące”, czyli najlepsze.