Sula — Bogini Biura Akt — zacierała wszystkie swoje ślady, jakie tylko udało jej się znaleźć. Jej pierwotna tożsamość, Jill Durmanov, która mieszkała w przytulnym apartamencie w Grandview, została do tego stopnia zdekonspirowana przez Żandarmerię, że Sula postanowiła uczynić Jill Durmanov mniej materialną. Durmanov była właścicielką firmy, która posiadała skrzynie kakao i kawy, więc Sula zmieniła rejestry, aby właścicielką została Lucy Daubrac, kobieta mieszkająca w komunalnym mieszkaniu w Nadbrzeżu. Sula uczyniła tę zmianę retroaktywną: Lucy zawsze była właścicielem firmy i Sula antydatowała narodziny samej firmy — zmieniony rejestr wskazywał, że istnieje ona od dwunastu lat.
Równocześnie kazała Biuru Akt wysyłać modyfikacje haseł do ręcznego komunikatora Lucy, nie Jill.
Zmienić klucz, zmienić zamek. I napisać na zamku słowa „To zawsze był zamek”.
Następnej nocy znowu weszła do komputera Biura Akt. Zdała sobie sprawę, że gdyby odkryto jakąś inną modyfikację pliku Kierownictwa czy coś jeszcze zdarzyłoby się z tym plikiem, plik zostałby przeładowany z kopii zapasowej i Sula musiałaby działać szybko, żeby nie stracić swego dostępu. Hasła lady Arkat dawały Suli dostęp do kopii zapasowej pliku i Sula — stosując te same sztuczki, które wykorzystała przy pliku pierwotnym — pomyślnie nadpisała własny plik Kierownictwa na kopii zapasowej.
Zrobiło się ciepło, letni upał podnosił się z jezdni falami. Czerwone i pomarańczowe kaskady kwiatów zwisały ze skrzynek okiennych, na ulicach tłumy zostawały do późna. Naksydzi nie chcieli atakować. Sula zastanawiała się, czy nie zabrakło im zapału.
Ponieważ wrogowie się nie pojawiali, Sula i jej podwładni chodzili po Dolnym Mieście i słuchali. Wchodzili do kawiarni, barów i na rynek i rozmawiali z każdym, kto chciał z nimi rozmawiać. Sula chciała się dowiedzieć jak najwięcej o ludziach.
Wyniki nie dodawały ducha. Większość myślała, że ucieczka Konwokacji i odlot Floty oznacza koniec wojny. Nie uważali perspektywy naksydzkiej dominacji za szczególnie groźną. W każdym razie pragnęli swe wątpliwości interpretować na korzyść Naksydów.
— Myślisz, że będą gorsi niż Shaa, krasna pani? — pytał Jeden-Krok.
— Naksydów jest znacznie więcej, niż Shaa było kiedykolwiek — odpowiedziała mu Sula. — Miliardy. Zajmą wszystkie główne stanowiska oraz najlepsze posady.
Jeden-Krok wzruszył ramionami.
— Żeby to miało jakieś znaczenie, trzeba by mieć taką posadę, moja śliczna.
Przy końcu lata przebojem stał się „Sezon nadziei”, wykonywany przez Polee Ponyabiego, pieśniarza Cree; smętna pieśń mówiła, by porzucić troski i niepokoje i wrócić do prostego życia, do miłości i radości. Sula słyszała tę natrętną piosenkę z okien domów, z pojazdów, z klubów. Mieszkańcy Zanshaa zdawali się kierować radą Ponyabiego: w restauracjach i klubach panował tłok, przed teatrami stały kolejki po bilety, a wojna była bardzo daleko.
Kiedy przybyli wrogowie, wydawało się, że przybywają z głębi jakiegoś na wpół zapomnianego snu. Pewnego gorącego popołudnia Sula zażywała sjesty. Otworzyła okna, by parne powietrze owiewało jej skórę. Nagle poczuła, że atmosfera dudni niskim basem alarmów, automatycznych syren, które uruchamiano tylko w wypadku powodzi lub katastrofalnej pogody. Sula zeskoczyła z łóżka i kazała się włączyć ścianie wideo.
Spiker z powagą informował ludność, że z łańcucha wormholowych stacji przekaźnikowych nadeszły informacje i teraz już wiadomo, że nadciąga naksydzka flota. Za dzień dolecą do układu Zanshaa. Wzywa się wszystkich do zachowania spokoju. Nakazuje się zamknąć kluby i teatry, aż do odwołania, a wszystkie inne firmy mają być zamknięte od południa dnia następnego.
Akurat wystarczy czasu na kilka niezłych scen paniki w sklepach spożywczych, pomyślała Sula i miała rację. Miejscowy targ, czynny zawsze do późna w nocy, zamknięto tylko dlatego, że sprzedano absolutnie wszystkie towary.
Jej własne zapasy zostały już dawno zgromadzone. W zamyśleniu pogładziła lakierowany regał, skonstruowany przez Macnamarę, potem dotknęła spustu otwierającego skrytkę i odsłoniła kolbę pistoletu. Wyciągnęła go i zważyła w ręce. Był solidny.
Nie, to nie sen. Sezon nadziei właśnie się kończył.
Wkrótce potem poszła do wspólnego mieszkania, gdzie czekała Spence. Ściana wideo powtarzała w kółko te same wiadomości. Macnamara pojawił się chwilę później. Zeszli się w jednym miejscu, jakby szukali u siebie wzajemnie pocieszenia, kiedy na świat spadła noc.
Następnego popołudnia przenieśli się na dach, skąd mieli niezakłócony widok na pierścień Zanshaa. Sula trzymała swój ręczny komunikator włączony, nastawiony na kanał wiadomości. Było tam już kilka osób. Siedziały w fotelach z drinkami w dłoniach. Ludzi wciąż przybywało, w miarę jak dzień się kończył, aż wydawało się, że cała ludność miasta to uchodźcy, chroniący się na dachu przed nadciągającą powodzią. Sula zobaczyła nawet Daimonga-woźnego; bladoskóry, wyglądał złowieszczo wśród napływających Terran.
Syreny znowu zaczęły lamentować późnym popołudniem, gdy flota Naksydów wleciała do układu. Zagłuszyły ręczny komunikator Suli i słowa gubernatora Pahn-ko, który przekazywał zapewnienia, że ani w pierścieniu, ani na planecie Zanshaa nie będzie żadnego oporu.
Te obietnice nie dotyczyły jednak hordy pocisków-wabików, nadal krążących w układzie po orbitach, i kiedy noc okryła miasto, Sula widziała wśród pierwszych gwiazd rozbłyski świadczące o anihilacji wabików. Zapach haszyszu przepływał między dachami. Tłumy krzyczały „aach” i „ooch”, jak na pokazie ogni sztucznych. Narkotyki, noc, tłum ludzi — na dachach utrzymywała się atmosfera ogólnej zabawy. Kilkoro młodych ludzi zaczęło tańczyć przy muzyce.
Wtedy na komunikatorze Suli pojawił się gubernator Pahn-ko. Sula razem z innymi osobami zaczęła uciszać sąsiadów.
— Naksydzkie pociski odpalono w układzie Zanshaa — oznajmił gubernator. Był starszym Lai-ownem, z prawie łysą głową nad pomarańczowymi oczyma, w pysku jaśniały mu implantowane zęby. Miał na sobie czerwony mundur konwokata ze wstęgą swej funkcji na stępkowatej kości piersiowej.
— Mamy podstawy, by obawiać się o pierścień Zanshaa — oznajmił Pahn-ko. — Proszę obywateli, by w przypadku zaatakowania pierścienia zachowali spokój. Jeśli wystąpi sytuacja grożąca zniszczeniem pierścienia, nakazałem inżynierom, by zniszczyli go w sposób nie zagrażający mieszkańcom planety.
Tłum zamilkł przerażony.
— Genialne! — Westchnienie Suli słychać było na tle ciszy. Nie mówiąc tego bezpośrednio, lord gubernator zasugerował, że jeśli pierścień zostanie zniszczony, będzie to wina Naksydów.
— Dziękuję wam za lojalność w przeszłości — ciągnął Pahn-ko — i bardzo ufam, że pozostaniecie lojalni. Pamiętajcie, że Konwokacja wróci i wszyscy współpracujący z przestępczym rządem Naksydów zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.
A ilu w to uwierzy? — zastanawiała się Sula.
Około dwudziestu minut później syreny zabrzmiały po raz trzeci i pierścień Zanshaa został zniszczony. Żałobne, jęczące rogi zdawały się protestować z głębi planety. Jaskrawe błyski na wielkim łuku pierścienia rozświetliły noc; migoczący blask umalował srebrem obrócone ku górze twarze ludzi. Sula słyszała krzyki i łkania; patrzyła zafascynowana, jak owocują plany ostatecznej obrony, przygotowane przez starych, dawno zmarłych inżynierów, i jak resztki zrujnowanego pierścienia zaczynają powoli oddzielać się od siebie.
Nie wierzyła, że naprawdę zniszczą pierścień, dopóki nie zobaczyła tego na własne oczy.
Górny pierścień najwyraźniej zahamowano i sczepiono, ponieważ jego resztki nie rozdzieliły się i nie odleciały. Zamiast tego fragmenty pierścienia wzniosły się powoli w statecznej ciszy — tak powoli, że przez pewien czas linie podziału pozostawały niewidoczne. Sula wiedziała, że te szczątki nie opuszczą Zanshaa na zawsze — miały na to o wiele za mało energii; przeniosą się jednak na wyższą orbitę, ciągnąc za sobą swoje liny. Duża część tej materii mogła zostać w przyszłości odzyskana, gdyby pierścień odbudowywano.
Syreny umilkły, a tłum nagle wytrzeźwiał i patrzył oburzony, jak wielki symbol dobrobytu i dominacji Zanshaa odlatuje z zasięgu wzroku.
Kiedy budowano pierścień Zanshaa, rasa ludzka była podzielona na prymitywne państwa narodowe, których ludność beztrosko zajmowała się wzajemną bijatyką za pomocą kawałków żelaza. Teraz ten wielki pomnik pokoju i cywilizacji przestał istnieć.
Zanshaa pozostała sama.
Światła w mieście przygasały. Dużą część energii elektrycznej planety generowano w reakcjach antymaterii na pierścieniu i wysyłano na Zanshaa kablami lub przekazywano mikrofalami do wielkich pól antenowych w pustynnych zakątkach świata. Sula, jako pracownik Zarządu Konsolidacji Logistycznej, zorganizowała transport na powierzchnię globu wielkich ilości antymaterii do generacji energii. Jednak antymateria przestała napływać. Taki stan może potrwać całe lata i racjonowanie elektryczności było nieuniknione.
Zapalono nieliczne lampy awaryjne i ludzie zaczęli się rozchodzić. Sula pozostała, patrzyła w górę, kącikami oczu dostrzegła jasne błyski — to niszczono następne wabiki.
A potem głęboka trwoga, którą czuła w duszy zaczęła ustępować uczuciu rosnącej satysfakcji.
Mój plan. Przeprowadzono mój plan, myślała.
O czym mogą teraz myśleć Naksydzi? — zastanawiała się.