ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy dołączył do nich kilka chwil później, Naydrad przesuwała zamknięte nosze ze zmarłym do sąsiedniego pomieszczenia. Kapitan Fletcher spoglądał na nich w milczeniu ze ściennego ekranu, a zaciśnięte usta podpowiadały to, czego Prilicla nie mógł wyczuć z racji dużego dystansu. Dwóch poszkodowanych zostało już wstępnie opatrzonych i unosili się teraz na poduszkach powietrznych ponad legowiskami zaprojektowanymi specjalnie dla cierpiących na rozległe poparzenia. Murchison i Danalta wycinali zwęglone tkanki, a łagodniej doświadczone miejsca pokrywali grubą warstwą leczniczego kremu opracowanego na potrzeby DBDG, który miał wspomóc regenerację skóry i złagodzić ból, gdy pacjent wróci już do przytomności. Dodatkowo chronił też przed infekcjami. A to właśnie ich ryzyko było powodem, dla którego patolog Murchison pracowała w pełnym ubiorze ochronnym.

Pozostałymi czynnikami mogli się nie przejmować, ponieważ mikroorganizmy powstałe w jednym ekosystemie nie były w stanie zarażać form życia zrodzonych w innych światach.

Naydrad poczuła podmuch powietrza wzbudzany przez skrzydła Prilicli i uniosła głowę.

— Zaczynam czuć się tu całkiem niepotrzebna — powiedziała i spojrzała z troską na nosze z ostatnim rozbitkiem, który doczekał się właśnie na swą kolej.

— Pomóc wam uwolnić go ze skafandra?

Jako specjalistka od trudnych akcji ratunkowych Naydrad miała największą praktykę w bezurazowym rozcinaniu najróżniejszych strojów ochronnych i odzieży, jeśli dana rasa akurat z niej korzystała. Nie starając się oszczędzać ubioru, wykonała szereg nacięć, które pozwoliły na zdjęcie skafandra kawałek po kawałku, podobnie jak obiera się jajko ze skorupki. Mundur został potraktowany tak samo, wyjąwszy miejsca, w których zwęglona tkanina przylgnęła do skóry. Zaraz potem pacjent trafił na niewywołujące podrażnień łóżko powietrzne i Prilicla zajął się usuwaniem tych kawałków. Naydrad podłączyła tymczasem kroplówkę nawadniającą, a Murchison i Danalta dołączyli do nich bez słowa, aby pomóc.

— Co z nim? — spytała Murchison.

Oboje wiedzieli, że nie chodzi jej o fizyczny stan rozbitka, bo ten łatwo mogli ocenić, ale o jego emocje, jeśli jakiekolwiek się pojawiały.

— Wytrzyma operację?


— Jest w lepszym stanie, niż się spodziewałem. Tak, wytrzyma — odparł Prilicla, unosząc się nad pacjentem. — Stracił przytomność na skutek szoku, ale jego głębokie emocje są w tej chwili charakterystyczne dla kogoś, kto walczy o przetrwanie. Nie wytrzyma jednak długo, jeśli nie pospieszymy się z pomocą. Ten pacjent — podjął po chwili na użytek rejestracji — poszukał schronienia w metalowej szafce na sprzęt, gdzie został znaleziony w pozycji klęczącej, z ciałem zgiętym ku przodowi w pasie, podparty na jednej ręce. Ta ręka i obie dolne kończyny miały przez dłuższy czas pełny kontakt z dobrze przewodzącą ciepło metalową powierzchnią, przez co doznały głębokich oparzeń upośledzających układ krwionośny, mięśnie i ważne drogi nerwowe. W wypadku dwóch zoperowanych już rozbitków konieczna była amputacja dolnych kończyn. Tutaj trzeba będzie postąpić podobnie, chociaż być może uda się uratować drugą rękę, która nie stykała się z metalem bezpośrednio.

Rozbitek trzymał w niej jakieś nieprzewodzące ciepła narzędzie. Twoje odczucia, przyjaciółko Murchison, potwierdzają moją diagnozę, ale zarówno ciebie, jak i pozostałych muszę prosić o głośne wyrażenie swego zdania. Czy zgadzacie się, że należy niezwłocznie amputować choremu obie nogi?

— Tak — powiedziała Murchison, która kierowała się przede wszystkim ziemską empatią i pomyślała, że przy podejmowaniu tak trudnej decyzji przyda się Prilicli wsparcie.

Zanim Naydrad zdążyła się odezwać, niespodziewanie rozległo się chrząknięcie.

— Nie lubię oglądać krwawych operacji, zwłaszcza gdy chodzi o moich znajomych, ale tym razem wytrwałem — powiedział nadal widoczny na ekranie Fletcher. — Powód jest prosty.

Brak mi wprawdzie wiedzy medycznej, aby prawidłowo rzecz ocenić, ale obawiam się, że po tym piekle, jakie rozbitkowie przeszli na statku, żadnemu z nich nie uda się z tego wyjść. — Zawahał się i Prilicla odniósł wrażenie, że kapitan szuka właściwych słów, aby powiedzieć coś, co niekoniecznie musi spotkać się z akceptacją. — Dla mnie najważniejszą kwestią jest obecnie pozyskanie informacji o zajściu. Ostatecznie wasi pacjenci próbowali popełnić samobójstwo. Nie znamy przyczyn ich postępowania, a mogą mieć one wielkie znaczenie dla wielu istot zamieszkujących światy Federacji. Tak więc przywrócenie chociaż jednego z nich do stanu, w którym mógłby opowiedzieć nam…

— Przyjacielu Fletcher — przerwał mu Prilicla łagodnie. — Twoje słowa spotykają się z coraz silniejszą reakcją emocjonalną całego zespołu medycznego, który robi, co może, aby nie wyrazić swojego sprzeciwu głośno. Twoje słowa nie pomagają nam. Stan pacjentów jest nadal krytyczny. Może się zdarzyć, że żaden z nich nie przeżyje, o odzyskaniu przytomności nie wspominając.


— Skoro tak, to czemu tym bardziej nie spróbować ocucić któregoś z nich, aby powiedział nam, co trzeba, zanim umrze? — spytał kapitan. — To będzie dla niego trudne, ale ostatecznie wszyscy są kontrolerami i bez trudu zrozumieją wymogi sytuacji.

Prilicla potrzebował dłuższej chwili, aby opanować drżenie wywołane propozycją Fletchera. Udało mu się to tylko częściowo, wobec kończyn, którymi operował, w końcu jednak się odezwał:

— Porozmawiamy o tym w bardziej sprzyjających okolicznościach — rzucił bez zwykłej dla siebie uprzejmości. — Może pan dalej obserwować operację, proszę jednak powstrzymać się od jakichkolwiek sugestii, dopóki nie skończymy naszej pracy.

Kapitan zamilkł, ale pilnie obserwował do końca zarówno przebieg operacji, jak i dodatkowych zabiegów, które trzeba było wykonać u pozostałych pacjentów. Prilicla nie widział jeszcze Ziemianina, który tak długo oddychałby wyłącznie przez nos, wargi trzymając cały czas mocno zaciśnięte. Ale gdy nawet dla największego laika, jakim Fletcher nie był, musiało stać się oczywiste, że działania przy poszkodowanych dobiegły końca, kapitan odezwał się ponownie:

— Doktorze Prilicla, musimy poważnie porozmawiać i jak tylko…

— Kapitanie Fletcher! — powiedziała Murchison lodowatym tonem, chociaż targające nią emocje wcale nie były chłodne. — Doktor Prilicla zakończył właśnie trwającą niemal dwie godziny operację, którą podjął bezpośrednio po długiej i wyczerpującej akcji ratunkowej.

Oficer na pana stanowisku powinien zdawać sobie sprawę z ograniczeń fizycznych typu GLNO, a zwłaszcza z ich skromnych zasobów sił życiowych, co wymaga częstego odpoczynku. Wszyscy zresztą jesteśmy zmęczeni, nie tylko nasz szef… — zamilkła, gdy kapitan uniósł rękę.

— Zdaję sobie sprawę z potrzeb i kondycji szefa mojej ekipy medycznej — stwierdził kapitan zdecydowanym tonem. — Nie dała mi pani dokończyć, a chciałem powiedzieć, że musimy poważnie porozmawiać z doktorem Priliclą, jak tylko odpocznie. I to naprawdę ważne, ponieważ sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, może zmusić nas do zrewidowania naszych zasad etycznych, z etyką lekarską włącznie. Spokojnego snu, doktorze.

Sprawdziwszy raz jeszcze odczyty pacjentów, Prilicla, Murchison i Naydrad udali się na wypoczynek, zostawiając Danaltę w roli dyżurnego. W dzikim świecie zmiennokształtnego istoty wymagające regularnych okresów snu nie miałyby szansy na przetrwanie, zatem dłuższy brak drzemki nie miał dla niego znaczenia. Prilicla zazdrościł mu czasem tej zdolności, chociaż naprawdę rzadko, gdyż lubił odpływać w świat bez świadomych myśli i cudzych emocji, w którym mógł być naprawdę sam ze sobą.


Gdy spał, narządy zmysłów przestawały praktycznie funkcjonować i żadne hałasy, silne światło czy nawet odrażające zapachy nie były w stanie go obudzić. Do tego, tak jak w prehistorycznych czasach, byłby potrzebny silny bodziec fizyczny albo bliskość źródła zagrożenia. Chociaż cinrussańskie sny były krótkie. Subiektywnie nie trwały dłużej niż kilka sekund blasku wypełnionego chaotycznymi wizjami niedawnej przeszłości albo, jak twierdzili bardziej ekstrawaganccy uzdrawiacze umysłu, przyszłości. Niczym płytkie zatoki ograniczały z obu stron głęboki ocean snu.

Podczas marzenia, które nawiedziło Priliclę tuż przed obudzeniem, ponownie ujrzał siebie badającego nieorganicznego rozbitka, ale tym razem otaczała go dławiąca chmura lęku i widział parę dłoni należących do pomagającego mu Ziemianina. Otrząsnął się z tej wizji, uznając ją za zwykły produkt chadzającej swoimi ścieżkami podświadomości, i wybrał w podajniku ulubiony zestaw śniadaniowy. Potem poświęcił kilka chwil, aby zadbać o swój wygląd. Przetarł nasączoną w aromatycznym olejku gąbką głowę, egzoszkieletowy tułów oraz kończyny, chociaż wiedział, że nikt na pokładzie nie zauważy różnicy. Potem połączył się z Danaltą.

Metamorf zameldował, że stan trzech pacjentów nadal jest stabilny i nie rodzi żadnych obaw. Rozbitkowie wprawdzie ciągle byli nieprzytomni, ale odczyty wskazywały na powolną poprawę. Emocjonalne sygnały, odbierane przez Priliclę, w pełni to potwierdzały. Murchison i Naydrad wedle wszelkich znaków nie opuściły jeszcze swoich kabin i zapewne pozostawały pogrążone w głębokim i spokojnym śnie. Mały empata postanowił więc ich nie budzić i stawić czoło kapitanowi bez ich moralnego wsparcia. Świetnie wiedział, że dla Cinrussanina najlepszą formą obrony jest zaskakujący atak z użyciem pochlebstw.

— Przyjacielu Fletcher — zaczął, gdy oblicze oficera pojawiło się na ekranie. — Okazał pan wielką wrażliwość, daleko posunięte zrozumienie i uprzejmość, pozwalając mi wypocząć przed tak ważną rozmową. Zanim jednak przejdziemy do rzeczy, zapewne ucieszy pana, że stan zdrowia trzech rozbitków jest stabilny, a rokowania optymistyczne. Nie odzyskali wprawdzie jeszcze przytomności i nie należy oczekiwać, aby stało się to w ciągu najbliższych godzin, a może nawet dni, ale biorąc pod uwagę ich urazy oraz szok, jakiego doznali, muszę przyznać, że wasze zdolności przetrwania są zaiste imponujące, co pozwala zastanowić się nad podjęciem próby uzyskania od nich najważniejszych informacji. Musimy jednak pamiętać — dodał pospiesznie — że przedwczesne wyprowadzenie ze śpiączki może mieć dwojakie konsekwencje. Zaczną odczuwać ból oraz wywołaną medykacją dezorientację, przez co część danych, jakie uzyskamy, może nie mieć większej wartości, zwłaszcza jeśli chodzi o konkretne kwestie techniczne. Ponadto istnieje ryzyko wystąpienia szoku wtórnego, który może ich zabić, zanim zdążą cokolwiek powiedzieć. Czy jest jeszcze coś poza kwestiami klinicznymi, co chciałbyś ze mną przedyskutować, przyjacielu Fletcher?

Kapitan milczał dłuższą chwilę, aż w końcu westchnął głęboko. Nie trzeba było empatycznych zdolności, aby zrozumieć, że oznaczało to rozczarowanie.

— Doktorze Prilicla — powiedział. — Nade wszystko zależy mi na wyjaśnieniu, co było przyczyną anormalnego zachowania naszych pacjentów. Nie dał mi pan na to szansy, powołując się na wymogi medyczne. Rozumiem, miał pan prawo to zrobić. Ale wciąż musimy to ustalić. Czy może pan podpowiedzieć inny sposób rozwiązania problemu?

Tym razem to Prilicla zamilkł na dłuższą chwilę.

— Być może jeszcze się pan nie dobudził, doktorze, pozwolę więc sobie przypomnieć najważniejsze. Przybyliśmy tutaj z powodu trzech sygnałów alarmowych. Dwa z nich mogły nie dotyczyć wezwania pomocy i być tylko błyskiem towarzyszącym użyciu jakiejś broni przez obcy statek. Źródłem trzeciego jednak na pewno była boja alarmowa Terragara, którego załoga za nic nie chciała nas później dopuścić do siebie. Jako statek szpitalny jesteśmy zobowiązani do zameldowania, co znaleźliśmy i jakie podjęliśmy działania. Jeśli uznamy, że sami sobie nie poradzimy, możemy wezwać posiłki. Z przyczyn technicznych nasz raport musi być krótki, ale powinniśmy zawrzeć w nim wszystko, co istotne…

— Przyjacielu Fletcher — przerwał mu spokojnie Prilicla. — Jestem świadom tych problemów oraz ograniczeń związanych z użyciem radia nadprzestrzennego. Z powodu mojego stażu na Rhabwarze samo przypominanie mi o tych sprawach jest bliskie nieuprzejmości. Jeśli jednak interesuje się pan moim stanem, zapewniam, że jestem wypoczęty i w pełni przytomny.

— Przepraszam, doktorze. Chyba wpadłem w pułapkę sarkazmu. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że od naszego przybycia do tego układu minęło już dwadzieścia jeden standardowych godzin, a my nie przekazaliśmy na razie ani słowa, ponieważ tak naprawdę nie mamy nic sensownego do oznajmienia. Musimy jednak się odezwać, zanim wyślą po nas inny statek albo, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne, okręt wojenny. Kto wie, czy nie spotka go wtedy los Terragara. Być może mamy tu nieznanego przeciwnika i cała ta zagadkowa sytuacja to nic innego jak początek wojny, inaczej zwanej operacją policyjną. — Przerwał, aby zaczerpnąć powietrza. Gdy znowu się odezwał, był już spokojniejszy. — Potrzebuję pewnych informacji. Choćby skąpych, ale pozwalających na podjęcie jakiejś decyzji. Nawet gdyby miała to być decyzja o objęciu planety bezterminową kwarantanną.

Musimy przekazać coś wiarygodnego, w przeciwnym razie nasi przełożeni uznają, że pogubiliśmy się i mamy zaburzoną ocenę sytuacji. Wówczas też wyślą statek, nawet jeśli powiem, aby trzymali się od nas z daleka. Tak więc co mam przekazać, doktorze?

— Mam pewien pomysł, przyjacielu Fletcher — odparł Prilicla, ciesząc się w duchu, że naprawdę zdołał wypocząć. — Tyle że może to być dla pana trochę ryzykowne.

— Może być ryzykowne, jeśli tylko się opłaci — rzucił kapitan. — Słucham.

— Brak pewnych informacji o naturze obecnego zagrożenia skłonił mnie wcześniej do zgłoszenia wniosku, aby załoga Rhabwara nie kontaktowała się z nami przynajmniej do chwili, gdy ustalimy, że nie chodzi o infekcję czy zatrucie. Ten środek ostrożności nadal obowiązuje, możliwe jednak, że niepotrzebnie, ponieważ nikt z nas nie zdradza żadnych objawów chorobowych, chociaż sam spędziłem wczoraj sporo czasu na wraku, a prawie cała ekipa medyczna nocowała na statku. Jestem pewien, że przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności i przewidzianych w odniesieniu do takich sytuacji procedur odkażających możemy bez dalszej zwłoki przystąpić do badania szczątków Terragara. Jeśli użyto wobec niego jakiejś broni, musiały pozostać po niej jakieś ślady. Podobnie, jeśli czynnikiem destruktywnym był ten tajemniczy obcy. I być może dzięki temu zdobędzie pan dość informacji, aby przygotować poprawny meldunek. A tak czy siak, będą to na pewno informacje dokładniejsze i pewniejsze niż uzyskane od półprzytomnych i obolałych rozbitków. Ma pan jakieś uwagi do tego pomysłu, przyjacielu Fletcher?

Kapitan pokiwał głową i pokazał zęby.

— Trzy. Pierwsza, że powinien pan częściej wypoczywać. Druga i trzecia to zasadniczo pytanie: kiedy i gdzie się spotkamy?

Niecałą godzinę później Prilicla spoglądał na wielkie dłonie kapitana, który brał się do badania obcego obiektu. Nagle przypomniał sobie swój dziwny sen i już miał opowiedzieć o nim oficerowi, ale po namyśle zrezygnował. Fletcher nie należał do osób skłonnych do wysłuchiwania podobnych zwierzeń.

Загрузка...