ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Wprawdzie kapitan prowadził go krok po kroku i nie żałował porad, praca jednak przebiegała wolno. Dodatkową trudność sprawiały te miejsca, gdzie kable zostały spalone, czasem nawet na długości kilku cali, i trzeba było je czymś zastępować. Odpowiedni materiał znajdował się na Rhabwarze i kapitan zaproponował, że dostarczy go osobiście, zapewne w nadziei, że uda mu się dołączyć do Prilicli i przez swój bezpośredni udział przyspieszyć robotę.

— Niech pan przyniesie też coś do jedzenia, przyjacielu Fletcher — poprosił Prilicla. — Oszczędzę sporo czasu, jeśli nie będę wracał na statek, aby coś zjeść czy się wyspać.

Empata poczekał uprzejmie, aż kapitan zgłosi możliwe do przewidzenia obiekcje, potem odezwał się ponownie:

— Owszem, jest to pewne ryzyko, ale nie jestem lekkomyślny. Mój skafander posiada system usuwania produktów przemiany materii oraz podajnik, przez który mogę wprowadzić żywność. W warunkach nieważkości spokojnie obejdę się bez miękkiego posłania. Uważam, że jeśli chcemy, aby nam uwierzyli, sami też powinniśmy okazać im trochę zaufania.

— Zgadzam się, aczkolwiek czynię to niechętnie — powiedział kapitan po dłuższej chwili. — Gdybym jednak zdołał wyjaśnić, że panu pomagam, może mógłbym zostać?

— O to ogólnie nam chodzi, przyjacielu Fletcher. Ale na razie proponowałbym nie przyspieszać biegu zdarzeń.

— Racja — mruknął kapitan. — Przyniosę prowiant, sporo kabli i kilka prostych narzędzi, które mogą się przydać. Zapakuję je do przezroczystego pojemnika, aby wszyscy zainteresowani mogli dojrzeć, z czym przybywam. Już wyruszam.

Ale gdy zbliżył się do statku, emocje rozbitka ponownie zostały zdominowane przez strach i robot czym prędzej ruszył ku włazowi, aby bez dwóch zdań przechwycić przybysza.

Prilicla poszedł za nim i gdy stało się jasne, że kapitan nie zostanie wpuszczony, empata przejął od niego bagaż.

— Przykro mi, przyjacielu Fletcher — dodał przy tym. — Obawiam się, że nie jesteś tu jeszcze mile widziany. Zastanawiałem się jednak nad możliwym wytłumaczeniem tej sytuacji. Zdziwiło mnie, że mimo wyraźnego wyczulenia na kontakt ze światem zewnętrznym zarówno statek, jak i robot nie posiadają systemów obronnych, które działałyby na większy dystans. Ten wirus to raczej dziwna kosmiczna broń.

— Ale znacznie potężniejsza też była tu w użyciu — zaprotestował kapitan. — Coś wywaliło wielką dziurę w kadłubie i zniszczyło jednego robota. Niemniej słucham.

— Podczas pokazu wyczułem, że rozbitek dowiadywał się czegoś całkiem dlań nowego.

Było podniecenie i podziw, ale poziom zaskoczenia był niższy od spodziewanego. Całkiem jakby oczekiwał podobnego spotkania albo przynajmniej miał silną nadzieję, że ono nastąpi.

Jeśli mam rację, oznaczałoby to, że podróże międzygwiezdne są dla tej rasy czymś nowym.

Może nawet mamy do czynienia z pierwszą ich wyprawą. Zapewne badawczą, a dokładniej: poszukiwawczą. Podczas prezentacji Hudli wyczułem emocje sugerujące, że chociaż tamten świat wydał się obcemu odpychający, był jednak również do pewnego stopnia znajomy.

Pierwsze nie dziwi, bo tylko Hudlarianie mogą cenić swoją planetę, natomiast drugie… To tylko przypuszczenie, ale sądzę, że ten statek wyruszył na poszukiwanie nowego lepszego świata. Skoro doleciał aż tutaj i wszedł na orbitę, może to oznaczać, że go znalazł. Kapitan machnął niecierpliwie ręką.

— Ciekawa teoria, ale nie ma żadnego oparcia w znanych nam faktach i nie wyjaśnia, kto ich zaatakował.

Prilicla wolałby nie udowadniać kapitanowi błędów w rozumowaniu, zwłaszcza teraz, gdy byli tak blisko siebie. Zachował więc ostrożność.

— Jest pan pewien? Niech pan pomyśli o charakterze tych uszkodzeń. Jeśli ta rasa jest nowa w próżni, nie korzystała zapewne nigdy wcześniej z boi alarmowych. Przypuśćmy, że znalazła tę planetę, zieloną i niezamieszkaną, a także o wiele ciekawszą od jej świata. W tej sytuacji chciałaby zapewne przekazać jakoś jej koordynaty. Najprościej można to zrobić za pomocą detonacji urządzenia sygnałowego. Nie boi alarmowej, bo przecież nie oczekiwali pomocy, ale czegoś do niej podobnego. Urządzenie nie zostało jednak należycie przetestowane i wybuchło im w twarz. I to właśnie możemy brać za skutki użycia broni.

Terragar zareagował, zanim tu przybyliśmy, i w rezultacie sam musiał użyć swojej boi.

Podsumowując, sądzę, że do uszkodzenia obcego statku mogło dojść przez przypadek i brak doświadczenia.

— To dość fantastyczna teoria — mruknął kapitan — ale też zgrabna. Nie wyjaśnia tylko, dlaczego i robot, i statek są tak mocno chronieni przed fizycznym kontaktem. To sugeruje, że spodziewali się jednak jakiegoś ataku. Jeśli uważa pan, że się mylę, proszę nie owijać w bawełnę.

— To może być czysto automatyczny system obronny — powiedział Prilicla.


Kapitan nie odpowiedział. Zaczynał wątpić w słuszność swoich racji, co zmniejszyło radykalnie przykrą dla empaty irytację wywołaną wcześniejszą krytyką.

— Proszę się zastanowić nad specyfiką tej ochrony — dodał Prilicla. — Bez szkody można dotknąć poszycia statku i korpusu robota gołą ręką albo prostym narzędziem bez elektroniki.

Jeśli założymy, że rasa ta pochodzi z planety o gęstej albo mocno niespokojnej atmosferze, gruba i opływowa powłoka będzie konieczna do przetrwania, tak jak w wypadku Hudlarian.

Jeśli jednak mają tam jakiegoś wroga, może nawet inteligentnego i rozwiniętego technicznie, taki właśnie system obronny byłby idealny do ochrony statku podczas budowy, startu i lądowania. A jeśli jeszcze ten hipotetyczny przeciwnik przypomina zewnętrznie DBDG, sprawa staje się jasna.

Kapitan wydał jakiś nieprzetłumaczalny dźwięk.

— Mamy chyba wielkie szczęście, że nie są uczuleni na przerośnięte kraby, wielkie gąsienice, sześcionogie słonie czy duże latające owady — powiedział. — Ale wracając do naprawy, doktorze. To będzie ciężka praca fizyczna, niewolna przy tym od stresu. W każdej profesji zmęczenie zaburza jakość działań. Jak pan sądzi, ile pan wytrzyma, zanim będzie pan musiał zrobić przerwę na wypoczynek?

Prilicla podał przesadzoną wartość, pewien, że kapitan i tak w myślach znacznie ją obetnie. Potem wrócił do środka i od tej chwili Fletcher mówił już prawie cały czas, nadal próbując dodać empacie pewności siebie.

— …Zanim eksplozja zdarła osłonę z tych przewodów, wiązka składała się z dziesięciu kabli. Obejrzałem je pod powiększeniem i jestem pewien, że mają za mały przekrój, aby przewodzić prąd pod wysokim napięciem. Noszą jednak te same oznaczenia co grubsze kable biegnące pod poszyciem kadłuba, zatem mają coś wspólnego z czujnikami albo łącznością.

Niech to… Naprawdę żałuję, że nie jestem tam z panem. I z odpowiednimi narzędziami.

Proszę nie brać tego za krytykę, doktorze. Świetnie pan sobie radzi.

Prilicla nie zareagował, kapitan bowiem przez ostatnią godzinę kilka razy wygłosił podobną kwestię i zaraz za nią przepraszał. Rzeczywiście wydawało się, że przepełnia go raczej chęć pomocy niż irytacja. Obecnie poszukiwali przede wszystkim końcówek systemu czujników oraz modułów łączności, aby przywrócić kontakt pomiędzy rozbitkami. Istniała poważna szansa, że jeśli im się uda, będzie to najlepszy z możliwych dowód ich dobrych chęci. Prilicla ostrożnie oddzielał kolejne, cienkie jak włos przewody, sztukował je i splatał.

Nagle cofnął ręce, poruszony emocjonalnym sygnałem poszkodowanego członka załogi. Był to znak bardzo przykrych odczuć, które zaraz jednak ustały. Rozbitek potrzebował jeszcze kilku sekund, aby się uspokoić.


— Co się stało? — spytał Fletcher ostro. — Jest pan ranny?

— Nie — odparł Prilicla i dał sobie chwilę na pozbieranie myśli. — Musiałem zetknąć przez przypadek niewłaściwe przewody. To wywołało silny dyskomfort u jednego, a może obojga obcych. I chwilę złości. Emocje były charakterystyczne dla odbioru nazbyt silnego bodźca słuchowego albo wzrokowego. Muszę bardziej uważać.

Kapitan odetchnął głośno.

— Tak. Ale trudno było uniknąć tego błędu, skoro wszystkie przewody z tej wiązki zostały oznaczone tym samym kodem, różniącym się jedynie odcieniem. Ledwie odróżniam je pod powiększeniem, pan jednak — nawet przy doskonałym wzroku — może się łatwo pomylić. Następnym razem proszę pokazać mi wyraźnie kable, które zamierza pan połączyć, i poczekać z działaniem na potwierdzenie, że wszystko się zgadza. Dobrze będzie też osłonić pozostałe nagie przewody podczas natryskiwania izolacji, aby nie ryzykować spięcia. Proszę mi przekazywać wszelkie wątpliwości. Poza tym niech pan działa dalej, doktorze. Już niewiele zostało.

Prilicla pracował nadal, kapitan pomagał mu i dodawał ducha. Nie było już więcej wypadków, niemniej emocje rozbitka w nieuszkodzonej części centrali przybierały na sile.

Nie była to żadna ostra reakcja, ale coraz wyraźniejszy strach połączony z nadzieją. W pewnej chwili Prilicla zaczął odczuwać je wręcz boleśnie, gdy nagle wszystko utonęło w eksplozji żywej radości. Empata zadrżał i przysunął się do wewnętrznych drzwi, przez które wcześniej nie pozwolono mu wejść. Przyłożył stetoskop do nagiego metalu.

— Cały się pan trzęsie, doktorze — powiedział kapitan zaniepokojony. — Nic panu nie jest? Co się dzieje?

— Ze mną wszystko w porządku — odparł Prilicla, starając się odzyskać spokój. — I to bardzo w porządku. Rozbitkowie odzyskali kontakt — zapewne dzięki ostatnio połączonym przewodom. Próbuję wyłapać coś z ich mowy, aby wprowadzić materiał do autotranslatora, ale na razie niczego nie słyszę. Być może nie ma tu dosyć powietrza, aby przenosiło dźwięki, albo rozbitkowie osłonięci są czymś w rodzaju hełmów.

— Niemal na pewno tak jest, bo ciśnienie w ich sekcji cały czas spada — powiedział kapitan. — Jak się teraz czują?

— Obecnie trudno to rozpoznać i określić jednoznacznie, zwłaszcza słowami.

Odczuwają ulgę, podniecenie i radość z przywrócenia kontaktu oraz z powodu informacji, jakie mają sobie do przekazania. Na pewno będą zawierały opis reakcji pierwszego rozbitka na nasze działania i stanu fizycznego drugiego, który moim zdaniem ciągle nie jest najlepszy.

W jego wypadku potrzeba interwencji medycznej staje się coraz pilniejsza. U obu istot występuje również silne i niemożliwe do pomylenia z czymkolwiek innym poczucie wdzięczności.

— Dobrze! — sapnął kapitan. — Skoro odczuwają wdzięczność, musieli zrozumieć, że staramy się im pomóc. Ale czy sądzi pan, że gotowi są już nam zaufać?

Prilicla nie odpowiedział od razu, koncentrując się na obu źródłach emocji, z których jedno było słabe z powodu odległości, drugie zaś — przez wyczerpanie.

— Nadal wyczuwam u obojga strach związany ze wspólną już teraz świadomością, że istoty, których tak bardzo się boją, znajdują się gdzieś obok. Mogę się mylić, jako że nie jestem telepatą, ale sądzę, że nie są jeszcze przygotowani do zaprzyjaźnienia się ze swoim największym koszmarem. Trzeba czegoś więcej, aby przełamać ich nieufność. Poza tym robota tutaj nie została jeszcze zakończona.

Kapitan nie zadał oczywistego w tej sytuacji pytania, pewien, że Prilicla sam zaraz wszystko powie.

— Analizując emocje drugiego rozbitka, stwierdzam, że jest on tak wycieńczony, iż ledwie zachowuje spójność myślenia. Czuje się coraz gorzej i narasta w nim lęk typowy dla istot bliskich śmierci z niedotlenienia lub odwodnienia. Jeśli nasze starania mają przynieść coś dobrego, musimy dokończyć naprawę jego systemu podtrzymywania życia.

— Czyli teraz będzie pan musiał zostać również hydraulikiem — zaśmiał się kapitan. — Dobrze, doktorze, czego dokładnie pan potrzebuje?

— Tak jak wcześniej, przyjacielu Fletcher, szczegółowych wskazówek, ponieważ zupełnie nie wiem, co powinienem robić. Wcześniej jednak chcę wskazać robotowi, który jest oczami pierwszego rozbitka, sekcję, od jakiej zacznę naprawę. Pan w tym czasie może ocenić sytuację i powiedzieć mi, co trzeba tam zrobić i jak to przeprowadzić za pomocą materiałów i narzędzi, jakimi dysponuję. Ponadto zauważyłem tutaj ulatniające się z przerwanych rur opary. Być może jest to powietrze albo zwykła para, ale nie mogę wykluczyć też wycieku toksycznego płynu hydraulicznego wykorzystywanego w mechanizmach otwierających drzwi. Pobiorę próbki i zbadam je w moim analizatorze. Jeśli okaże się, że to mieszanka oddechowa albo roztwór oparty na wodzie, poproszę o zsyntetyzowanie zapasu tej substancji i przysłanie go w przezroczystych pojemnikach. Mają być oznaczone tymi samymi kodami, jakie widnieją na odnośnych rurach. To powinno uspokoić obcych. Proszę zostawić wszystko przy włazie, przymocowane do kadłuba, tak abym łatwo znalazł pojemniki i zabrał je do środka. Naprawiliśmy im łączność i mogą ze sobą rozmawiać, ale to nie potrwa długo, jeśli jeden z rozbitków się udusi.


Następne dwie godziny upłynęły im na śledzeniu trasy rur, sprawdzaniu kodów ich oznaczeń i nakładaniu uszczelnień na co mniejsze przecieki. Prilicla wiedział, że najtrudniejsze jeszcze przed nim, był jednak dobrej myśli. Kapitan zaś nie podzielał jego podejścia.

— To nie ma nic wspólnego z neurochirurgią, doktorze — powiedział w pewnej chwili. — Do tego potrzebna jest siła, nie precyzja. Pańskie kończyny nie zdołają obsłużyć narzędzi do cięcia metalu, jeśli ci obcy dopuszczą do ich użycia, ani ciężkich kluczy. Jest pan zbyt kruchy, aby wywrzeć odpowiedni nacisk. Do tego potrzeba pary silnych ludzkich rąk i silnego grzbietu. Powinienem do pana dołączyć.

Prilicla nie odpowiedział, kapitan podjął więc wątek:

— Pokażę im jeszcze jedno nagranie, przedstawiające naprawę statku przeprowadzaną przez przedstawicieli wielu gatunków, w tym i Ziemian. Po tym, co już dla nich zrobiliśmy, powinni być zdolni do opanowania fobii i może mi zaufają. Wezmę lekki skafander bez dodatkowego wyposażenia, tylko z radiem, do tego palnik i proste narzędzia oraz rury na wymianę. Wszystko będzie w przezroczystym pojemniku, jak pan proponował. Jeśli weźmiemy się do tego razem, naprawa potrwa kilka razy krócej, a czasu, jak pan mówi, nie mamy za wiele…

— Przepraszam, ale w obecnej chwili to niemożliwe…

— Niech pan chociaż pozwoli spróbować, doktorze — przerwał mu kapitan. — Mogę zjawić się tam za niecałą godzinę.

— Teraz jest to niemożliwe, przyjacielu Fletcher, ponieważ za dziesięć minut zasnę.

Загрузка...