ROZDZIAŁ DWUNASTY

Gdy się obudził, był wypoczęty i zdolny do sprawnego myślenia, ale mimo sporej odległości odebrał również skierowaną pod jego adresem złość kapitana. Wrócił z obcego statku półprzytomny ze zmęczenia i nie miał jak złożyć nawet wstępnego meldunku, czym wystawił cierpliwość przyjaciela Fletchera na ciężką próbę. Jego zniecierpliwienie rosło z każdą chwilą, Prilicla jednak ciągle nie wiedział, co powiedzieć. Jemu samemu odkrycie, jakiego dokonał we wnętrzu tamtej jednostki, wydawało się niewiarygodne. Potrzebował więcej czasu, aby się nad tym zastanowić.

Zachował się więc zgodnie z tym, co podpowiadała mu jego ostrożna natura. Najpierw poleciał na pokład medyczny, aby połączyć się z patolog Murchison i spytać ją o stan rozbitków z Terragara.

Usłyszał, że kapitan Davidson i jego dwaj ocaleni podkomendni mają się dobrze i reagują pozytywnie na leczenie, które było dostępne w warunkach polowych. Nadal byli jednak pod kroplówką, która utrzymywała ich też w stanie farmakologicznej śpiączki.

Murchison zasugerowała również, że dalsza kwarantanna nie jest już potrzebna i można by ich jak najszybciej przenieść na Rhabwara, a najlepiej dostarczyć bez zwłoki do szpitala, gdzie możliwe będzie bardziej zaawansowane leczenie. Swój meldunek zakończyła uwagą, że nawiązywanie kontaktu z grupą inteligentnych robotów to zadanie dla inżynierów i ekipa medyczna nie ma już tu chyba nic do zdziałania.

Prilicla nie potrafił oczywiście wyczuć z orbity emocji pani patolog, wyobrażał sobie jednak jej irytację związaną z niemożnością właściwego zadbania o pacjentów. Wiedział też, że kapitan rutynowo monitoruje całą łączność, zatem nie zdoła już po tym połączeniu dłużej wymigiwać się od spotkania z Fletcherem.

— Przyjaciółko Murchison, sytuacja trochę się skomplikowała i nie przewiduję natychmiastowego powrotu do szpitala. Na obcym statku znajduje się jeszcze dwoje rozbitków, którzy mogą potrzebować naszej pomocy…

— Z całym szacunkiem, doktorze, ale nie zamierzam otwierać tu warsztatu naprawczego dla robotów! — zaprotestowała Murchison.

— Zakłada pani, że to maszyny, chociaż może wcale tak nie być — odparł. — Ponieważ wolałbym uniknąć powtarzania tego samego po raz wtóry, proszę cię o pozostanie na nasłuchu, gdy będę zdawał relację kapitanowi. Odnoszę wrażenie, że przyjaciel Fletcher czeka niecierpliwie na okazję, aby ze mną porozmawiać.

— Ma pan rację, doktorze Prilicla — powiedział kilka chwil później kapitan, widząc Priliclę wlatującego do centrali. — O co tam chodziło? — spytał, wskazując na włączony komunikator. — Nowi rozbitkowie? Co pan znalazł, zostawszy w pojedynkę na pokładzie?

Prilicla zawahał się, ale silne emocje kapitana nie pozwoliły mu na dłuższe zwlekanie.

— Nie jestem pewien, co to było, i nie wiem do końca, co o tym myśleć…

Opisał pokrótce wydarzenia, które nastąpiły po odlocie kapitana, w tym wysiłki robota, aby skłonić gościa do podążenia aż do końca centralnego przejścia.

— W drodze powrotnej pomyślałem, że zdążę jeszcze zbadać rufę statku, i poszedłem tam. Tamta część też przypomina pajęczynę utkaną ze wsporników, przejść i okablowania łączącego moduły. Sądząc po kolorach przewodów, większość z nich biegnie od poszycia kadłuba do dziobowego centrum kontrolnego. Całość bardzo przypomina budową żywy organizm z drogami nerwowymi, muskulaturą i mózgiem. Powłoka wydaje się równie wrażliwa jak skóra i najpewniej wykazuje wielką wrażliwość na wszystkie bodźce, zwłaszcza mogące być sygnałem ataku. My byliśmy bezpieczni, ponieważ weszliśmy przez otwarty właz, który można porównać do otwartej i znieczulonej rany chirurgicznej…

— Chwilę — rzucił kapitan, unosząc dłoń. — Chce pan powiedzieć, że ten cały statek jest żywy? Że to inteligentny i obdarzony wolą podróżnik zbudowany wedle podobnych zasad co jego roboty? I że nie dotarł pan do jego mózgu czy raczej dwóch bliźniaczych mózgów tylko dlatego, że natrafił na trudną do przebycia przeszkodę i za bardzo chciało się panu spać?

— Niedokładnie, przyjacielu Fletcher. — Natrafiłem na coś w rodzaju nieorganicznego interfejsu, ale jestem przekonany, że panujące nad statkiem umysły należą do istot organicznych. Na razie wiem tylko, że odczuwają złożone emocje. Więcej zdołam ustalić, jeśli znajdzie pan sposób na wejście do tamtego modułu. Teraz zaś muszę wrócić na dłużej na ten statek.

Kapitan i wszyscy obecni oficerowie spojrzeli nań zdumieni, a ich odczucia okazały się zbyt złożone, aby jednoznacznie je określić. Ciszę przerwała dopiero Murchison.

— Odradzam — powiedziała przez komunikator. — Nie mamy tu do czynienia ze zwykłymi rozbitkami…

— A czym się różni zwykły rozbitek od niezwykłego? — spytał Prilicla cicho.

— …znalezionymi w miejscu zwykłej katastrofy statku kosmicznego — ciągnęła Murchison, nie zwracając uwagi na pytanie empaty. — Być może chodzi o jednostkę, która zachowała się wrogo wobec Terragara. Jej hipernapęd nie działa, ale poza tym nie znaleźliśmy nic, tylko lekkie uszkodzenia kadłuba. Mimo pańskiej teorii, że czujniki znajdują się jedynie na jego cienkim zewnętrznym poszyciu, nie można wykluczyć istnienia pułapek także w środku. Mogą okaleczyć pana albo zabić, zanim zrozumie pan technologię tamtej rasy. W tym specjalizuje się kapitan Fletcher. Niech pozwoli mu pan pójść przodem, aby sam najpierw wszystko sprawdził i tak dalej.

Kapitan pokiwał głową, a jego emocje zdradzały, że całkowicie zgadza się z patolog.

— Oboje macie rację — powiedział Prilicla. — Problem polega jednak na tym, że chociaż kapitan jest pierwszorzędnym znawcą techniki obcych, nie jest empatą, a zmieniające się z każdą chwilą odczucia rozbitków mogą się okazać jedyną wskazówką, czy postępujemy właściwie. Musimy udać się tam razem. Przyjacielu Fletcher — dodał, zmieniając temat — czy dysponuje pan już wystarczającymi informacjami, aby wysłać raport?

— Wstępny tak — odparł kapitan niecierpliwie. — Jedyny kłopot dotyczy tego, jak streścić to wszystko w krótkim przekazie, aby nie nadszarpnąć naszych zasobów energii.

Prilicla rozumiał problem. W odróżnieniu od wołania boi ratunkowej tutaj chodziło o modulowany sygnał, który musiał przebić się przez wiatr słoneczny, międzygwiezdne obłoki gazowe i wszystko, co jeszcze mógł napotkać w próżni. Trzeba go było powtórzyć tyle razy, aby odbiornik zdołał wychwycić go na tle kosmicznego szumu i poskładać zniekształcone kawałki w spójny przekaz. Dysponujące praktycznie nieograniczonymi zasobami mocy nadajniki planetarne czy moduły w rodzaju tych, jakie zamontowano w szpitalu oraz na pokładach największych jednostek Korpusu Kontroli, mogły pracować przez wiele godzin, ale w wypadku małych statków, takich jak Rhabwar, trzeba było liczyć każdą milisekundę transmisji. No i ufać w zdolności i intuicję tych, którym przyjdzie obrabiać odebrany sygnał.

Kapitana niepokoiły jednak nie tylko ograniczenia łączności.

— Czy coś jeszcze cię martwi, przyjacielu Fletcher? Być może myślisz o komplikacjach związanych z nowymi rozbitkami?

— I tak, i nie — odparł kapitan. — Na pewno nie zdołam przekazać wszystkiego, co bym chciał. Czy jest pan jednak pewien, że tych dwoje to organiczne, a nie mechaniczne formy życia? Czy miałby pan coś przeciwko, gdybym zawarł w meldunku wzmiankę o pańskich wątpliwościach?

— Pewien nie jestem i nic przeciwko zaznaczeniu tego nie mam — stwierdził Prilicla. — To był bardzo słaby kontakt, a ja nie potrafię orzec, czy wysoce inteligentne komputery nie przejawiają czasem emocji. Wyczuwam jednak w tobie coś jeszcze, przyjacielu Fletcher. O co chodzi?

Kapitan westchnął z zakłopotaniem.


— Cała ta sytuacja jest potencjalnie niebezpieczna i sądzę, że jeśli nie podejdziemy do niej właściwie, może z tego wyniknąć spory problem zagrażający nawet Pax Galactica, i to w większym stopniu niż wojna z Etlą… To znaczy, akcja policyjna wobec Etli. Chciałbym, aby cały ten układ został uznany za objęty kwarantanną i zakazem wstępu dla wszystkich poza wyznaczonym personelem medycznym, specjalistami pierwszego kontaktu oraz technikami prowadzącymi prace badawcze. Bez dalszych wyjątków. Obawiam się jednak, czy moi przełożeni okażą się skłonni do uznania podobnych zasad.

Niepokój kapitana zbliżył się niebezpiecznie poziomem do lęku. A Prilicla znał go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że Fletcher nie obawiał się byle czego. W tym wypadku mógł zdradzać zbytnią ostrożność, ale i rozumieć istotę zagrożenia lepiej niż ktokolwiek inny. Tak czy owak, wskazane było jakoś go wesprzeć.

— Przyjacielu Fletcher, nie zapominaj, kim jesteś. Należysz do najbardziej doświadczonych specjalistów Korpusu. Gdyby nie uznawano cię za znawcę obcych technologii, nie otrzymałbyś stanowiska dowódczego. Twoi przełożeni też muszą o tym pamiętać i sądzę, że zaakceptują przedstawioną przez ciebie ocenę sytuacji. Zakładam też, że zespół medyczny pozostanie na Rhabwarze do czasu, aż wspólnie znajdziemy rozwiązanie problemu. Nie możemy też zapominać o naszych kolegach. Jestem przekonany, że przyślą tu przynajmniej jeden szybki statek kurierski w celu pozyskania szczegółowych informacji oraz przetransportowania rozbitków z Terragara do szpitala…

— Tego się właśnie obawiam! — rzucił kapitan ze złością. — Połowiczna kwarantanna to żadna kwarantanna, a widzę, że i wy godzicie się na jej naruszanie z powodów medycznych. I jak uświadomić wszystkim, że chodzi o technologiczny odpowiednik epidemii, skoro nawet wy, którzy widzieliście wszystko na własne oczy, gotowi jesteście na kompromisy? — Uniósł ręce w geście bezradności. — Skoro nie umiem was przekonać, jakie będę miał szanse wobec dowództwa floty i jeszcze wyższych czynników? Ostatecznie dla nich jestem zwykłym kierowcą ambulansu. Nie będą liczyć się ze zdaniem kogoś znacznie niższego stopniem…

— Gdy połączymy siły, będą musieli się z nami liczyć, przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla. — Proponuję przygotować tekst do wysłania i jeśli pozwolisz, przejrzałbym go wcześniej, aby nanieść poprawki czyniące go bardziej przekonującym…

— I tak go udostępnię, chociażby z zawodowego poczucia przyzwoitości — powiedział kapitan. — Ale nie obiecuję, że zaakceptuję poprawki. Ograniczenia techniczne zmuszają nas do tego, aby był krótki, jasny i pozbawiony dywagacji.


— W oczekiwaniu na niego sprawdzę, co z naszymi rozbitkami — stwierdził Prilicla, jakby w ogóle nie usłyszał ostatnich słów kapitana. — Potem spróbujemy zidentyfikować istoty z obcego statku.

Kapitan nie zdołał ukryć niedowierzania.

— Naprawdę chce pan tam wrócić?

— Owszem. I to jak najszybciej.

Szybko ustalił, że nic nie wymaga jego pilnej obecności w szpitalu polowym. Stan zdrowia pacjentów poprawiał się z wolna, chociaż i tak czekała ich jeszcze operacyjna rekonstrukcja zniszczonych tkanek, którą można było zrobić tylko w Szpitalu Sektora Dwunastego. W zachowaniu Murchison wyczuł jednak coś niepokojącego. Nie dzięki empatii, gdyż nie przydawała się zbytnio przy takiej odległości, ale za sprawą intuicji.

— Sądzę, że niepokoi cię coś jeszcze, przyjaciółko Murchison — powiedział. — Co to za problem i czy mogę jakoś pomóc?

— Nie wiem — odparła pani patolog natychmiast. — Wstyd przyznać, ale chodzi o trywialną nudę. Siedzimy w tych kontenerach, doglądamy pacjentów i tylko tym możemy się zająć, podczas gdy na zewnątrz świeci słońce, szumi błękitny ocean i żółci się gorący piasek.

Ta wyspa jest równie wspaniała jak pokład rekreacyjny szpitala, tyle że większa i nad wyraz prawdziwa. Czujemy się jak wczasowicze, których zmuszono do pozostawania w hotelu.

Rozumiemy, na czym polegają standardowe środki bezpieczeństwa, i nie myślimy ich naruszać, prosimy jednak o pozwolenie na spędzanie czasu na zewnątrz. Tu jest naprawdę pięknie. Pacjentom też dobrze zrobi, gdy będą mogli korzystać ze słońca i świeżego powietrza, zwłaszcza jeśli nasz pobyt na tej planecie ma się wydłużyć. Da się zrobić?

— Owszem — powiedział Prilicla. — Rhabwar pozostanie na razie na orbicie, aby zbadać statek obcych, którzy mogą zresztą niebawem trafić do was w charakterze pacjentów. Macie moje pozwolenie, przyjaciółko Murchison. Pamiętajcie jednak, że to całkiem obcy nam świat, i zachowajcie ostrożność.

— I pan też niech uważa.

Zakończył połączenie, gdy kapitan wskazał na swój ekran.

— Chciał pan przeczytać tekst przed wysłaniem — powiedział. — I co pan o tym myśli?

Prilicla zawisł nad monitorem i przeczytał komunikat.

— Z całym szacunkiem, przyjacielu Fletcher — powiedział. — Sądzę, że jest zbyt uprzejmy, nazbyt uniżony i za długi. Powinieneś przekazać swoim przełożonym, co zamierzamy zrobić, bez zwracania uwagi na ich szarżę. Ostatecznie to my dysponujemy najpełniejszą oceną sytuacji, nie oni. Czy mogę?


Wyczuwszy zgodę Fletchera, sięgnął cienkimi kończynami do klawiatury. Oryginalny tekst zmalał i usunął się w róg ekranu, pośrodku zaś szybko pojawił się nowy: Do: Rząd Federacji Galaktycznej; Do Wiadomości: Rada Medyczna Federacji; Szpital Sektora Dwunastego; Główne Dowództwo Korpusu Kontroli; Komendant Sektora Dermod; Dowódcy Floty; Wszyscy kapitanowie statków oraz ich oficerowie.

ZE SKUTKIEM NATYCHMIASTOWYM OGŁASZAM KWARANTANNĘ NINIEJSZEGO UKŁADU PLANETARNEGO.

PRZYCZYNA: UNIKATOWE ZAGROŻENIE TECHNOLOGICZNE I/LUB MEDYCZNE SPOWODOWANE PRZEZ OBCY STATEK WYPOSAŻONY W BROŃ ZDOLNĄ ZNISZCZYĆ KAŻDY STATEK KOSMICZNY NIEZALEŻNIE OD JEGO WIELKOŚCI CZY POTENCJAŁU BOJOWEGO, JEDYNYM ZNANYM ŚRODKIEM ZARADCZYM JEST UTRZYMANIE DYSTANSU.

TRZECH ROZBITKÓW Z TERRAGARA W TRAKCIE REKONWALESCENCJI. RHABWAR BADA OBCY STATEK, TRWAJĄ PRÓBY NAWIĄZANIA KONTAKTU Z JEGO ZAŁOGĄ. DWIE JEDNOSTKI KURIERSKIE POWINNY OCZEKIWAĆ W ODLEGŁOŚCI CO NAJMNIEJ PIĘCIU MILIONÓW MIL OD NAS NA KOLEJNE MELDUNKI, ABY PRZEKAZAĆ JE DALEJ, WSZYSTKIE INNE STATKI, NIEZALEŻNIE OD PRZYNALEŻNOŚCI I RANGI ORAZ SPECJALNOŚCI ICH ZAŁÓG, OTRZYMUJĄ JEDNOZNACZNY NAKAZ OMIJANIA UKŁADU.

POWTARZAM: NAKAZ JEST JEDNOZNACZNY I NIE UWZGLĘDNIA ŻADNYCH WYJĄTKÓW.

PODPISANO: FLETCHER, DOWÓDCA RHABWARA;

PRILICLA, STARSZY LEKARZ SZPITALA SEKTORA DWUNASTEGO.

Kapitan studiował tekst przez dłuższą chwilę potrzebną na uspokojenie emocji.

— Owszem, jest krótszy i… lepszy — przyznał niechętnie. — Ale Dermod z pewnością nie przywykł do otrzymywania podobnych meldunków od podwładnych. I on, i jego sztab przeżyją zapewne lekki wstrząs. Nie wiedziałem, doktorze, że potrafi być pan taki, taki…

— Oschły? — spytał Prilicla. — Zapomina pan, przyjacielu Fletcher, że pański komendant sektora znajduje się pół galaktyki od nas. To zdecydowanie zbyt daleko, abym odebrał jego emocje.

Загрузка...