Prilicla wpadł na oddział i zawisł pomiędzy rzędami pacjentów. Został zauważony, ale też zignorowany. Uznał jednak, że wobec tego, o czym rozmawiały właśnie Keet i Irisik, jego sprawa może chwilę poczekać.
— Wydaje się, że myliłam się mocno w mojej ocenie sytuacji — mówiła Irisik. — Nasi będą bardzo wdzięczni, gdy się dowiedzą, co dla nas zrobiliście. Ale ci uzdrawiacze to dziwne istoty. Nie nieprzyjazne, mimo to budzą lęk. Nie wiem, jak długo potrwa, zanim ich polubimy i czy kiedykolwiek się to uda…
— Doktorze Prilicla — odezwał się kapitan. — Komendant sektora odrzuca pana sugestię i nakazuje natychmiastowy powrót całego zespołu medycznego oraz rozbitków na Rhabwara.
Mamy ostrzec Crextików, aby usunęli się stąd przed naszym startem, a potem startować, czy zrobią to czy nie. Przykro mi, doktorze. Proszę natychmiast rozpocząć ewakuację.
— Przyjacielu Fletcher, proszę zwrócić się do komendanta… — w tej chwili jeden z dawców zapisów Prilicli, prostolinijny Kelgianin, przepchnął się do przodu i dokończył kwestię: —…właśnie zaczęliśmy się dogadywać, proszę więc przekazać komendantowi Dermodowi, aby trzymał się z dala od mojego futra!
— …mówicie, że wasza planeta jest zatruta i umiera, i dlatego zostało was tak niewielu.
Tutaj jest wiele wysp, szczególnie na morzach blisko polarnego kontynentu, gdzie wysokie fale i silne prądy czynią żeglugę niebezpieczną, ale my, z tymi wszystkimi maszynami, moglibyśmy zrobić z nich użytek. Dlaczego więc mielibyście szukać nowego i lepszego świata, skoro moglibyście osiedlić się tutaj? Bardziej nas przypominacie niż pozostali z ekipy, tak że nawet najbardziej nieśmiali nie mieliby problemu z uznaniem was za dziwnych, ale pomocnych sąsiadów. Jest was za mało, abyście mogli nam zagrozić, a wasza wiedza jest zbyt cenna, aby marnować ją, zachowując się wobec was niewłaściwie…
— Nikt nie zabija kury znoszącej złote jajka — zauważył na boku jeden z rozbitków z Terragara.
Prilicla cieszył się, że kontakt rozwija się aż tak pomyślnie, czas jednak uciekał i należało czym prędzej sprowadzić Irisik na ziemię.
— Gdyby był to dla was problem — perorowała dalej dziewczyna wodza — byłby i dla nas, gdyby sytuacja się odwróciła. Pomyślcie o tym jak o opłacie dzierżawy albo po prostu wymianie. Wiedza za spokojne i miłe miejsce do życia. Z czasem nauczylibyśmy się w pełni rozumieć się nawzajem i zaufalibyśmy sobie, a jeszcze później nauczylibyście nas, jak wydobywać metale zalegające pod powierzchnią naszej planety, budować z nich maszyny i może pewnego dnia my też weszlibyśmy na sieć rozpiętą między gwiazdami…
— Doktorze! — odezwał się ponownie kapitan. — Proszę spojrzeć na ekran. Wszystkie statki Crextików wypuszczają szybowce, wojownicy schodzą na ląd. Proszę zbierać zespół i rozbitków na Rhabwara. Natychmiast, doktorze!
Prilicla zerknął na monitor, który ukazywał pająki wylewające się z najbliższego statku i ustawiające w głębokiej na trzy szeregi formacji. Szybowce krążyły w kominach termicznych nad rozgrzaną plażą. Był jednak prawie pewien, że atak nie nastąpi za chwilę, ale dopiero po przybyciu reszty oddziałów.
— Przyjacielu Fletcher, gdybyś słuchał naszej rozmowy, wiedziałbyś, ile już osiągnęliśmy.
— Całej nie słuchałem, jesteśmy zbyt zajęci przygotowaniami do startu, ale od początku przekazuję ją na Vespasiana. Nie zdążymy zwinąć budynków i większego sprzętu, pakujcie się więc od razu na pokład.
— To byłaby zbrodnia, przerywać w takiej chwili — powiedział Prilicla. — Nie sądzę też, aby Trolannie byli zachwyceni widokiem spalonych statków i setek marynarzy zmienionych w popiół z powodu ratowania kilkorga pacjentów i lekarzy…
— Więc jednak zostaniemy zabici — zaczęła Irisik, a jej złość okazała się silniejsza od rozczarowania i strachu. — Okłamałeś nas.
— Teraz chyba sam już rozumiesz, przyjacielu Fletcher, że nasza rozmowa toczy się przy pacjentach. Naydrad, każ robotom przemieścić nosze z Ziemianami i Trolannami na Rhabwara. Połącz mój translator z zewnętrznymi głośnikami statku. Crextikowie i ja wyjdziemy na zewnątrz i spróbujemy dać temu ich Krititkukikowi trochę do myślenia.
Murchison, Danalta, wpakujcie resztę pająków na nosze i podeślijcie mi ich na zdalnym sterowaniu, potem pomóżcie Naydrad.
— Nie — powiedziała Murchison z szacunkiem i odrobiną buntu.
Spojrzała na zmiennokształtnego, który kiwnął górną połową ciała, że jest tego samego zdania.
— Zostajemy z panem.
— I ja też — dodała Keet.
Po sile ich emocji poznał, że nie zdoła wpłynąć na tę decyzję. Jak to dobrze, pomyślał, że istnieje coś takiego jak niesubordynacja. Kapitan był jednak innego zdania, przeszedł bowiem od słów uprzejmych do trochę innych.
— Całkiem pan zwariował, doktorze? — spytał ze złością. — I na dodatek nie panuje pan nad swoim zespołem! Proszę wyjaśnić sytuację naszym pajęczym pacjentom i nakłonić ich, aby jak najszybciej udali się do swoich i przekazali, co się stanie, jeśli wszyscy nie odpłyną.
Tarcza została wyłączona, aby zasilić systemy startowe…
Prilicla przyciszył głos w słuchawkach i zwrócił się do Crextików:
— Nie mamy zamiaru zjadać was ani robić wam krzywdy — powiedział z mamroczącym kapitanem w tle. — Macie wybór. Możecie schronić się wraz z innymi rozbitkami w naszym statku albo pójść ze mną do waszych przyjaciół i spróbować przekonać ich, że mówię prawdę.
Jeśli nam się nie uda, wiele setek istnień spłonie dzisiaj na pył. Następny atak jest już bliski, nie ma więc wiele czasu, aby go zatrzymać. — Podszedł do noszy pilota, aby nimi posterować.
— Proszę was o wyjednanie mi natychmiastowego spotkania z waszym Krititkukikiem. Resztę wyjaśnię wam po drodze.
Wprawdzie przygotowania do ataku rzeczywiście szły pełną parą, Krititkukik ruszył do nich jednak bez wahania. Irisik nazwała go odpowiedzialnym dowódcą, który dąży zawsze do wygranej przy minimalnym rozlewie krwi. Gdy był jeszcze daleko, patolog zauważyła zmianę w jego wyglądzie. Jego długą szyję otaczał kołnierz utkany z kolorowych gałązek i liści.
— Ostatnio nie miał tego na sobie — zauważyła. — Czy to oznaka rangi?
— Nie — odparła Irisik.
Emocje pajęczycy dalekie były od niemiłych, przeplatało się w nich jednak tyle osobistych wątków, że Prilicla zakołysał się w powietrzu. Podobne uczucia promieniowały z nadchodzącego Krititkukika. Empata nie oczekiwał po swojej pacjentce aż takiego bogactwa doznań.
— To kołnierz pierwszej nocy — wyjaśniła. — Mężczyzna wkłada go podczas godów dla własnej ochrony, aby pobudzona seksualnie partnerka nie odgryzła mu głowy. Od stuleci nikt nie słyszał już o podobnym przypadku i teraz wkłada się go tylko dwa razy. Podczas pierwszej nocy z partnerką — jako obietnicę miłości, oraz gdy życie jednego z partnerów dobiegnie końca — w podzięce za wspólnie spędzone lata.
Emocje wywołane tymi słowami u Murchison, Keet oraz samego Krititkukika nie zachwiały już Priliclą, ale strąciły go na ziemię, zmuszając do mało godnego przymusowego lądowania na piasku. Raz jeszcze, tak jak zrobił to wcześniej na oddziale, pozwolił innym rozmawiać, samemu tylko monitorując ich emocje.
Krititkukik okazał się osobnikiem bardzo inteligentnym, którego niełatwo było przekonać, kiedy jednak jego partnerka wytoczyła ciężkie działa i zaczęła kolejno zbijać jego wywiedzione z przesądów argumenty, znalazł się na straconej pozycji.
— Powiedzmy, że uwierzę ci, Irisik, co zresztą jest moim pragnieniem — powiedział w końcu. — Ale co z Krititkukikami pozostałych klanów? Przybyli tu, aby za wszelką cenę zabić obcych i nie dopuścić, by więcej ich zjawiło się pożerać nasz lud…
— Widziałeś mój upadek, gdy rozbiłem się o niewidzialną tarczę — powiedział pilot szybowca. — Oni nie jedzą ludzi, oni przywracają im zdrowie. Zobacz, jak mnie połatali.
— Z początku popełniłam ten sam błąd, gdy przybyli uratować nas z naszego uszkodzonego statku — odezwała się Keet. — Ale uzdrowili mojego partnera, który był w o wiele gorszym stanie niż twój pilot, i teraz oboje będziemy żyć. I na pewno nie jadają pająków. Irisik zaprosiła tę naszą garstkę, która jeszcze została, abyśmy zamieszkali obok was na waszej pięknej planecie, a w zamian nauczyli was z czasem, jak wędrować między gwiazdami do innych światów…
— Tak, tak — powiedział Krititkukik, który nie był jeszcze gotów do kapitulacji. — Słyszałem to już od Irisik i tej miękkiej wysokiej, która uciekła wcześniej z mojego statku.
Ale to brzmi jak bajka, którą opowiada się dzieciom. Za dobra, aby była prawdziwa. A teraz próbujecie nastraszyć mnie wielkim ogniem, który spowoduje wasz statek, wznosząc się w niebo, jeśli nie zachowamy się właściwie. Tak straszy się dzieci. Dlaczego miałbym wam wierzyć? Pomogliście kilku moim ludziom, w tym mojej partnerce, obiecujecie wielkie cuda w przyszłości, teraz jednak grozicie śmiercią i zniszczeniem. Cokolwiek powiecie, nie grozi wam żadna kara, i tym samym…
— Ryzykujemy życie — przerwał mu łagodnie Prilicla i wskazał na ślad na piasku. — Nie jesteśmy już chronieni. Możesz nas zabić i w żaden sposób nie zdołamy cię powstrzymać. Ale jeśli nie odwołasz ataku, wszyscy tutaj spłoniemy, podobnie jak i twoi ludzie na plaży.
Zastanów się nad tym, Krititkukiku, i nad powodami, jakie skłoniły nas do podjęcia tego ryzyka. I uwierz w to, co ci mówimy.
Prilicla wyczuwał w rozmówcy narastającą niepewność, ale brakło w tym wrogości.
— Dlaczego nie sprawdzisz, czy powiedziałem prawdę? Dlaczego nie użyjesz broni?
— Doktorze, to szaleństwo! — odezwał się Fletcher. Musiał krzyczeć naprawdę głośno, skoro Prilicla usłyszał go mimo ściszonego dźwięku. — Zdejmę was wiązkami, zanim wszyscy zginiecie. Wszystkich, czyli pająkowatych rozbitków też. W ten sposób możemy uratować chociaż kilku z nich, mimo że pewnie nie będą nam wdzięczni. — Ton Fletchera złagodniał trochę, ale jego głos nadal brzmiał głośno. — Transfer będzie raptowny, zwłaszcza dla pana, ale koniec końców wracamy do najlepszego szpitala świata…
Przerwał nagle, gdy w tle rozległ się inny głos. Pełen autorytetu, ale cichszy, za cichy dla Prilicli, aby dało się go rozpoznać. Potem znowu usłyszał kapitana.
— Sir? Tak, ale jak sam pan widzi, atak właśnie się rozwija. Rozumiem, sir. Żadnych działań, jeśli nie otrzymam od pana jednoznacznego rozkazu.
Prilicla nie poprosił o wyjaśnienia, bo sytuacja była chwilowo zbyt napięta. Czuł niepokój Keet i reszty zespołu medycznego patrzących, jak Krititkukik unosi kuszę.
Wystrzelił bełt przed siebie, celując w ścianę stacji. Pocisk przeleciał bez przeszkód i odbiwszy się od kontenera, upadł na piasek. Kusza zniknęła i zamiast tego Krititkukik sięgnął po tubę. Najpierw wydał rozkazy dotyczące krążących w górze szybowców, potem przemówił do czekających na plaży wojowników. Dzięki translatorom tym razem wiedzieli, co im przekazywał.
Wszystkie siły pająkowatych miały natychmiast wstrzymać działania i wrócić na statki. Wszystkie oprócz jednego szybowca, który miał wejść jak najwyżej i przekazać ten sam komunikat na odleglejsze jednostki. Prilicla poczuł ogólną ulgę i radość, wszelako i tym razem trafił się wyjątek.
— Brak pełnej zgody — powiedział Krititkukik. — Ponad jedna czwarta obecnych to praktycznie piraci, gwałtowni i brutalni, z którymi normalnie nie rozmawiamy. Mają jednak wpływ na innych. Aby przekonać ich o waszych dobrych intencjach wobec wszystkich Crextików, powiedziałem im, że wasz statek jest bezbronny, ale jeśli zechcą go zaatakować, będzie musiał odlecieć, co zabije setki naszych na wyspie. Sygnały szybowców są z konieczności lakoniczne i nie da się nimi przekazać złożonych argumentów. Ten niecywilizowany element nie wierzy mi i zamierza przypuścić szturm.
Po tych słowach Prilicla poczuł chłód, jakby na plaży powiało strachem i rozczarowaniem. Po raz pierwszy w życiu empata nie umiał znaleźć słów, aby ulżyć innym w cierpieniu. Nawet przyjaciel Fletcher, który musiał słyszeć Krititkukika, milczał, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
Zapadła cisza, wszakże nie tak całkiem głucha. Zewsząd, a jednocześnie jakby znikąd, zaczął dobiegać przeciągły huk, huk tak głęboki, że czuło się go bardziej, niż słyszało.
Danalta wypuścił wielkie niczym talerz anteny ucho, a potem rękę, która wskazała na niebo.
Wszyscy podnieśli głowy.
Nad wyspę nadciągał powoli Vespasian.
Pancerniki klasy Emperor nie mogły lądować na planetach ze względu na zbyt liczne systemy anten, stanowiska broni i inne urządzenia wystające z kadłuba we wszystkich kierunkach, zdolne były jednak do wejścia w atmosferę. Unoszący się na wysokości kilku mil okręt sam wyglądał niczym metalowa wyspa lewitująca dzięki czterem silnikom. Trzy krążowniki eskorty, wyglądające przy nim jak zabawki, zataczały szerokie łuki, dodając do ogólnego hałasu swoje falsetowe wycie.
Vespasian ominął statki pająków i zbliżył się do zatoki, gdzie opadł na niecałe tysiąc metrów, smagając ogniem dysz powierzchnię oceanu, aż gotująca się woda zakryła parą jego podbrzusze.
Wisiał tak wśród wytworzonych przez siebie chmur przez kilka chwil, hucząc zbyt głośno, aby ktokolwiek mógł dosłyszeć swoje myśli, o wymianie zdań nie wspominając.
Potem wycofał się, ponownie omijając miejscowe statki, i zaczął wznosić gwałtownie, zabierając ze sobą krążowniki. Gdy hałas zmalał do ledwie ogłuszającego poziomu, nowy głos odezwał się przez system Rhabwara:
— Doktorze Prilicla, mówi komendant sektora Dermod. Przekonałem się już, że pokaz sił policyjnych często zniechęca amatorów zamieszek na tyle, że uspokajają się i do żadnych potyczek nie dochodzi. Teraz wycofuję moje jednostki na orbitę, abyście mogli tam w dole spokojnie porozmawiać. Liczę na pańską pomoc i pańską kreatywną niesubordynację. Jestem pewien, że się uda. To była dobra robota, doktorze Prilicla — dodał. — Naprawdę pierwszorzędna.