ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Fletcher obserwował na ekranie rozwijające się siły pająków oraz krążące nad polem przyszłej bitwy szybowce. Miękki kapitański fotel wydawał mu się twardy niczym zwykłe deski, ze względu na podwładnych starał się jednak ukrywać narastające napięcie.

Rhabwar nie był wielką jednostką, ale długi kadłub i rozłożyste, deltoidalne skrzydła sprawiały, że przewyższał rozmiarami spłaszczone niczym skorupa żółwia statki przeciwników. Wcześniej planowana ścieżka podejścia z pewnością spowodowałaby wśród nich skrajne zamieszanie, może nawet sporo zniszczeń i daleko posuniętą demoralizację, ale słowa Murchison spowodowały, że kapitan zmienił scenariusz działania.

Chciał przejść nisko i z dużą szybkością nad plażą, ciągnąc za sobą uderzeniową falę dźwięku. Nie przypuszczał, aby statki przez to ucierpiały, podobnie jak ich załogi, niemniej turbulencje wywołane przez bliski ponaddźwiękowy przelot podobnej masy musiałyby zmasakrować szybowce. To nie byłoby nawet strzelanie do kaczek, raczej strącanie motyli za pomocą miotacza ognia.

— Zwolnić — polecił. — Zawis na wysokości stu metrów w połowie drogi między stacją a brzegiem. Chcę trzech skupionych wiązek równej mocy.

— Sir, wolniejsze podejście da im czas na lądowanie — zauważył Haslam.

Kapitan nie odpowiedział, ponieważ sam widział świetnie, co się działo, i doszedł do tego samego wniosku.

— Dodds, statki przeciwnika są wysoce łatwopalne. Gdy zajmiemy pozycję, obróć nas tak, aby nasze dysze skierowane były w głąb wyspy. Potem przesuń jedną wiązką po plaży, aby zniechęcić pająki. Początkowe skupienie u celu dziesięć metrów, potem zmiennie w celu wywołania turbulencji. Przeciągnij nią raz i drugi w poprzek ich drogi. Najlepiej wywołaj tam lokalną burzę piaskową.

— Zrozumiałem, sir.

— Maszynownia, zaraz postawimy statek na wiązkach bez pomocy napędu. Jak długo zdołasz nas utrzymać? Potrzebuję tylko przybliżonej wartości.

— Chwilę — odparł inżynier. — Około siedemdziesięciu trzech minut na pełnej mocy z redukcją jednego przecinek trzy procent co minutę aż do całkowitego ustania pracy emiterów i przymusowego lądowania siedemnaście przecinek trzy minuty później.


— Dziękuję, Chen — powiedział Fletcher, uśmiechając się pod nosem. Inżynier maszynowy nie lubił przybliżeń i zawsze starał się być precyzyjny. — Przekazuję obraz na ekrany. Miłej… hm… bitwy.

Poranne słońce musiało utrudniać pająkom dojrzenie lekkiej mgiełki powstałej w miejscu przebiegu wiązek. Dla nich statek unosił się po prostu w powietrzu lekki niczym ich własne aparaty latające.

— Mam pewną sugestię, sir — powiedział Chen. — Jeśli mamy przeprowadzić tu demonstrację siły, która odbierze nieprzyjacielowi odwagę albo i skłoni go do panicznej ucieczki bez powodowania obrażeń fizycznych, jest na to pewien sposób…

— Pająki nie są naszym nieprzyjacielem, poruczniku — odparł Fletcher chłodno. — Po prostu zachowują się jak zwykle. Ale słucham.

— Jeśli jednak nie dadzą się zastraszyć, będziemy tu mieli regularne oblężenie, którego nie zdołamy opanować, zanim zabraknie nam mocy. Proponowałbym wylądować i tak ustawić tarczę przeciwmeteorytową, aby objęła półkulą cały obóz oraz nas. Ten rodzaj osłony będziemy mogli długo utrzymywać. Skoro już pokazaliśmy, że jesteśmy dużą i groźną jednostką, która potrafi zawisnąć w powietrzu, nie ma powodu, aby z tym przesadzać. Z całym szacunkiem, sir, sądzę, że powinniśmy wylądować, i to raczej wcześniej niż później.

Dokładnie te same myśli przebiegły Fletcherowi przez głowę, ale informując o tym Chena, wyszedłby na kiepskiego raczej kapitana. Istniało jednak jeszcze dodatkowe niebezpieczeństwo, iż któryś z szybowców zderzy się z wiązką, co najpewniej skończy się jego rozbiciem i śmiercią pilota.

— Dziękuję, Chen — odparł kapitan. — Przyjmuję twoją propozycję. Haslam, lądujemy.

Dodds, zdejmij moc, ale utrzymaj przednią wiązkę, aby burza piaskowa nie wygasła. Chen, jak szybko możesz uruchomić osłonę przeciwmeteorytową z podanymi modyfikacjami?

— To trudno precyzyjnie określić — odparł inżynier. — Na pewno nie od razu.

— Postaraj się, aby było to jak najszybciej.

Szybowce umknęły zaraz po nadejściu Rhabwara, ale już zawracały. Ich piloci uznali zapewne, że lądowanie statku jest oznaką słabości. Wszystkie trzy jednostki pająków kierowały się ku plaży, a najbliższa opuściła już rampę. Chwilę później pierwsze pająki zeszły na brzeg, oczywiście z kuszami w łapach. Dodds sprawdził skupienie wiązki. Oddział szturmowy liczył już dwudziestu osobników i z każdą sekundą się powiększał.

Dokładnie przed nimi uniosła się nagle w powietrze połać piasku o średnicy dwudziestu metrów i grubości jakichś trzech cali i eksplodowała chmurą kurzu, gdy wiązka zastała wprawiona w przypadkowe drgania. Gruba kurtyna opadła przed pająkowatymi, przy czym część piasku wylądowała bezpośrednio na nich.

Przez chwilę kręcili się niezdecydowanie, aż nagle na nadbudówce statku pojawił się osobnik z tubą, wydał jakiś rozkaz i grupa podzieliła się na pół, a każda z podgrup ruszyła plażą w przeciwnym kierunku. Burza piaskowa podążyła ich śladem.

Dwa pozostałe statki też wyładowywały piechotę; szybowce krążyły już w ciasnych kręgach nad Rhabwarem i stacją. Szczęśliwie na razie nie schodziły na tyle nisko, aby zderzyć się z osłoną, gdy zostanie uruchomiona.

— Sir, burza nie robi chyba na nich większego wrażenia — powiedział Dodds. — Zwłaszcza teraz, gdy wszystkie trzy grupy rozciągnęły się na plaży. Chyba chcą zejść nam z oczu i podejść od tyłu. Mam zwiększyć moc i zasięg, aby poruszyć więcej piasku, czy może starać się ich osaczyć…

— Dobrze byłoby uruchomić jeszcze jedną wiązkę — wtrącił się Haslam. — Chwilowo nie mam nic ważnego do roboty.

— Moglibyśmy użyć wody zamiast piasku — dopowiedział Dodds. — Gdyby ich ochlapać, pewnie by się rozbiegli. Potem uwięzilibyśmy ich między wodą a deszczem.

Fletcher nie wpadł wcześniej na ten pomysł i tym bardziej ucieszyła go twórcza inicjatywa porucznika.

— Z tego, co wiemy, woda może być dla nich groźna, my zaś, cokolwiek powiedzieć, staramy się zachowywać przyjaźnie. Spróbuj, ale bardzo ostrożnie, żeby ich nie skąpać.

— Z całą pewnością boją się wody — powiedział Dodds kilka minut później. — Zatrzymali się. Teraz jednak znowu ruszają w głąb wyspy.

— Haslam, uruchom drugą wiązkę — rozkazał kapitan. — Dodds poda ci koordynaty. On zajmie się dalszymi grupami, ty zaś weźmiesz najbliższą. Przesuwaj wiązkę wzdłuż ich szeregu, aby nie zbliżali się do stacji. Zostaw wodę, jeśli będzie trzeba, niech tym zajmie się Dodds. Ty atakuj ich tylko piaskiem. Niech nie widzą, gdzie idą, i niech ogólnie poczują się jak najgorzej. Ale nie rób im krzywdy.

— Tak, sir — odparł Haslam.

Coraz więcej pająków schodziło po rampach na brzeg, nie rozpełzały się jednak po plaży z powodu zagrożenia spadającą z nieba wodą. Gdybym to ja był na ich miejscu, pewnie zdziwiłbym się, dlaczego ciągle obrywam piaskiem, nie wodą, pomyślał Fletcher. Ale logika pająków mogła być przecież całkiem odmienna. Nagłe przeciwnik zmienił taktykę.

— Proszę spojrzeć, sir — powiedział Dodds. — Teraz zaczynają zmieniać szybko położenie i gdy tylko trafia się okazja, skaczą poprzez piasek. Gdy zajmuję się jedną flanką, druga zyskuje metr albo dwa. Muszę ciągle zmieniać moc wiązki, aby ich nie zahaczyć. Chen, potrzebujemy tarczy. Już.

— To samo dzieje się u mnie — dodał Haslam. — Zrzuciłem już na nich chyba z tonę piasku, ale się nie przejęli. Biegną zygzakami w burzę i… Cholera, trafiłem jednego!

To musiało być muśnięcie raczej niż trafienie, ale pająkowaty wyleciał na dwa metry w powietrze i spadł na grzbiet. Przez czyste już powietrze Fletcher widział, jak poszkodowany machał łapami w powietrzu. Haslam bez rozkazu cofnął wiązkę, gdy kilka innych stworzeń zgromadziło się przy rannym towarzyszu i pomogło mu stanąć na nogach.

Gdzie indziej na plaży pająki zwarły ponownie szeregi i ruszyły w stronę stacji. Na nadbudówce statku znów pojawił się osobnik z tubą i zaczął przekazywać coś swoim.

Oddziały zawahały się i stanęły. Nim minęło kilka sekund, wszyscy pająkowaci zawrócili i zaczęli ładować się z powrotem na statki. Dwóch poniosło rannego. Szybowce już wylądowały i lada chwila miały znaleźć się znów na pokładach.

— Przykro mi z powodu tego jednego, sir — powiedział Haslam. — Nie sądzę, aby poważnie oberwał, ale chyba coś zrozumieli, bo się wycofują.

— Nie stawiałbym na to większej sumy, poruczniku — mruknął Fletcher.

Chciał wskazać coś na przednim ekranie, gdy zabrzmiał brzęczyk komunikatora i przed nim pojawił się portret doktora Prilicli.

— Przyjacielu Fletcher, emanacja emocjonalna twojej załogi nagle osłabła. Czeka nas teraz długa i żmudna operacja. Czy powinienem się spodziewać dalszych gwałtownych zmian napięcia emocjonalnego?

— Do wieczora będzie spokojnie, doktorze — powiedział Fletcher i zaśmiał się cicho. — Sądząc po tym, co widzę na niebie, zbliża się ulewa. Tym razem już nie szkwał, ale prawdziwa burza. Pająki pospiesznie wracają na statki.

Ciemne chmury wypełzały zza horyzontu i ogarniały coraz większą połać nieba.

Pająki i ich szybowce całkiem już zniknęły, a statki zamknęły wszystkie pokrywy. Słychać było tylko ulewę łomoczącą coraz głośniej o kadłuby, które teraz przypominały trochę parasole.

— To chyba pierwszy raz w historii bitwa została odwołana z powodu deszczu — powiedział Haslam.

Загрузка...