ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Tym razem Prilicla przybył na pokładzie zdalnie sterowanej przez Haslama pinasy.

Był całkiem sam, ale w jego hełmie pojawił się miniaturowy ekran. Jeśli robot albo obcy zauważyli tę zmianę, nie uznali jej widać za zagrożenie, gdyż nie przeszkodzili mu w przejściu do sekcji kontrolnej. Przekaz z zewnątrz nie był absolutnie konieczny, ponieważ Fletcher i tak poinformowałby Priliclę o rozpoczęciu projekcji, ale nawet powiedzenie kilku słów zabierało trochę czasu, obraz zaś docierał szybciej i nie groził podobnymi nieporozumieniami jak rozmowa.

Będąc już w środku, podpłynął jak najbliżej do drzwi wewnętrznych nieuszkodzonej sekcji. Robot unosił się bezczynnie jakiś metr od niego. Empata wiedział, że nawet lekkie manipulatory zdolne byłyby błyskawicznie rozedrzeć jego skafander, ale czuł też, że dopóki nie spróbuje przejść dalej, dopóty nic mu nie grozi.

— Jestem gotowy, przyjacielu Fletcher — powiedział. — Możecie zaczynać.

Kilka sekund później nagła zmiana emocji obcego, jak i miganie kształtów na ekranie oznajmiły początek projekcji.

— Widzi obraz — zameldował Prilicla. — Odbieram pobudzenie, zaciekawienie i zdumienie.

Kapitan nie odpowiedział, ale któryś z oficerów zaśmiał się cicho i rzucił uwagę, której Prilicla nie miał chyba słyszeć:

— Też byłbym zdumiony, gdyby ktoś zaczął mi wyświetlać gwiazdy na tle gwiazd.

Pole gwiazd z prezentacji trwało przez chwilę nieruchome, a potem zaczęło się cofać, ukazując coraz więcej świetlnych punktów, które zmieniły się ostatecznie w niemożliwy do pomylenia spiralny wir galaktyki.

Obcy był już całkowicie pochłonięty obserwacją.

Obraz zmieniał się z wolna. Znikały smugi międzygwiezdnego gazu, liczba widocznych gwiazd malała, aż zostało ich tylko kilkaset. Pojaśniały za to na tyle wyraźnie, aby można było dostrzec każdą z nich z osobna. Wokół jednej pojawił się zielony krąg, który urósł raptownie, ukazując na kilka sekund schemat układu planetarnego.

Zamieszkana planeta rosła coraz bardziej, co pozwoliło ujrzeć wędrujące ławice chmur, które nie przesłaniały całkowicie zarysu kontynentów. Potem pojawiły się ujęcia z powierzchni: równiny, morza, góry i rozległe miasta z siecią międzykontynentalnych autostrad. Ostatecznie krajobrazy zmalały, zajmując tylko połowę projekcji, na drugiej zaś pokazała się podobizna dominującej na tym świecie istoty inteligentnej.

Był to olbrzymi i kruchy latający owad z podłużnym egzoszkieletowym ciałem wspartym na sześciu rurkowatych nogach zakończonych przyssawkami. Miał też cztery jeszcze delikatniejsze kończyny chwytne oraz dwie pary rozłożystych i półprzezroczystych skrzydeł. Jego głowa przypominała zniekształcone trochę jajo z wielkimi wyłupiastymi oczami, które wyglądały, jakby miały wypaść przy pierwszym bardziej energicznym ruchu.

Istota na projekcji drgnęła, aby zademonstrować działanie kończyn, przy czym trzymała w nich jakieś narzędzia. Na koniec pomachała tęczowymi skrzydłami. Był to obraz Cinrussańczyka, przedstawiciela rasy uznawanej powszechnie w Federacji za najpiękniejszy napotkany dotąd przejaw inteligentnego życia.

Potem kończyny znieruchomiały, skrzydła ułożyły się wzdłuż grzbietu i postać otoczył skafander kosmiczny. Dokładnie taki sam, jaki miał na sobie Prilicla.

— Zdumienie i zaciekawienie narastają — oznajmił empata — chociaż dyskomfort nie znika. Przejdźmy do następnej części.

Zaczęli od pokazania rasy Prilicli, ponieważ nie był to już dla obcego rozbitka całkiem nieznajomy widok. Teraz jednak mieli nadzieję poszerzyć jego wiedzę.

Jako kolejny przedstawiony został układ Kelgian, ich planeta, środowisko oraz miejskie i wiejskie osady gąsienicowatych istot z wieloma odnóżami i srebrzystym, nieustannie falującym futrem. Widok ich spiczastych głów i drobnych rąk nie wywołał u obcego niechęci, podobnie jak i następne fragmenty poświęcone krabowatym Melfianom i sześcionogim Tralthańczykom. Zmiana zaszła dopiero przy prezentacji Hudlarian.

Na planecie Hudla panowało czterokrotnie większe ciążenie niż ziemskie, a jej atmosfera, w rzeczywistości będąca zawiesiną drobnych form życia roślinnego i zwierzęcego, które Hudlarianie wchłaniali całą powierzchnią skóry jako pożywienie, przypominała gęstą zupę. Nad tym światem przetaczały się nieustanne burze, zmuszając zamieszkujące go istoty do budowy wszelkich siedzib pod ziemią. To było miejsce, które tylko Hudlarianie mogli kochać, a i tak nie zawsze całym sercem.

— Odnajduję odczucia typowe dla strachu i rozpoznania czegoś znajomego. Jakby obcy myślał w tej chwili o swoim naturalnym wrogu. Dziwne. Dla większości ras Melflanie i Tralthańczycy są o wiele bardziej egzotyczni czy przerażający niż mało charakterystyczni Hudlarianie. Możliwe więc, że raczej sama Hudla z czymś im się kojarzy.

— To domysł, doktorze, czy może coś więcej? — spytał kapitan.


— Silne przekonanie.

— Rozumiem — mruknął Fletcher i odchrząknął. — Jeśli Hudla przypomina ich dom, gotów jestem im współczuć pomimo tego, co zrobili z Terragarem. Mam kontynuować?

— Proszę.

Lekcja trwała dalej. Nie ukazywała planet i środowisk wszystkich sześćdziesięciu siedmiu inteligentnych ras należących do Federacji Galaktycznej, gdyż zajęłoby to zbyt wiele czasu. Przede wszystkim miała odmalować różnorodność znanych postaci, jakie przybierało inteligentne życie. Obcy ujrzał bocianowatych trzynożnych Nallajimów, przypominających kolorowe stogi Gogleskan, śluzowatych i chlorodysznych Illensańczyków, żywiących się twardym promieniowaniem Telfich oraz istoty typu DBDG, czyli mieszkańców Ziemi, Nidii i Orligii. Nie mogli ich ominąć, skoro celem całej prezentacji było wzbudzenie zaufania obcego do dwunożnych hominidów.

— Nie działa — stwierdził rozczarowany Prilicla. — Ile razy widzi DBDG, niezależnie od tego, czy jest to wielki i włochaty Orligianin, Ziemianin czy misowaty Nidianin, reakcja jest ta sama. Intensywny strach i nienawiść. Trudno będzie ich do was przekonać.

— Co, u licha? — westchnął kapitan. — Co mogliśmy im zrobić, że nabrali do nas aż takiego uprzedzenia?

— To nie wasza wina, przyjacielu Fletcher. Ale pokaz jeszcze się nie skończył.

Teraz zamiast osobnych planet ujrzeli grupy złożone z kilku czy kilkunastu istot różnych gatunków spotykających się swobodnie i rozmawiających, czasem nawet w obecności dzieci, niekiedy zaś pracujących wspólnie nad różnymi projektami technicznymi.

Byli też ubrani w skafandry kosmiczne ratownicy wyciągający rozbitków innej rasy ze zniszczonego statku, co nad wyraz pasowało do obecnej sytuacji i powinno być jasnym przekazem. Następne ujęcia ukazały kolejno wszystkie rasy ustawione w kręgu według wielkości, od drobnych Nallajimów i Cinrussańczyków po z górą dziesięciokrotnie bardziej masywnych Tralthańczyków i Hudlarian. Pośrodku widniała sylwetka galaktyki połączona ze wszystkimi postaciami łagodnie zarysowanymi promieniami. Na koniec przed widzami przewinęły się ponownie wszystkie rasy z osobna, tyle że teraz pokazane w jednej wielkości, bez zachowania skali, co miało w założeniu uświadomić równość wszystkich członków Federacji.

Kilka sekund minęło w ciszy. Prilicla nie wyczuwał z tej odległości emocji kapitana, mógł jednak wyobrazić sobie jego obawy.

— I co, doktorze? — spytał w końcu Fletcher. — Jest jakaś odpowiedź?


— Owszem, ale ciągle ją analizuję. Poza wyczuwalnym w tle lękiem, który może być wyrazem obawy o odciętego towarzysza, odnajduję silne pobudzenie, zadziwienie i bez wątpienia zrozumienie. Powiedziałbym, że ten ktoś przyswoił sobie naszą lekcję.

Gdy zamilkł na dłuższą chwilę, kapitan znowu się odezwał:

— Domyślam się, że jest jednak jakieś „ale”.

— Owszem. Ilekroć pokazywaliście jakiegoś DBDG, rozbitek przejawiał głęboką podejrzliwość i nieufność. Nie jest już tak źle jak wcześniej, ale dobrze też nie. Sądzę, że nadal nie powinniście się tu pojawiać.

Po raz pierwszy, od kiedy Prilicla zawitał na pokład Rhabwara, kapitan użył słów, których autotranslator nie przetłumaczył.

— I jak, u diabła, mam to zmienić? — dodał.

Prilicla rozejrzał się uważnie po korytarzu, wskazał na jedną z przezroczystych odsłon, zbliżył się do niej i zaczął otwierać właz. Robot nie próbował mu przeszkadzać nawet wtedy, gdy mały empata sięgnął do środka i po chwili wahania, którą można było zinterpretować jako oczekiwanie na zgodę, dotknął jednego ze zwoju przewodów. Gdy się odezwał, był pewien, że kapitan pilnie śledzi każdy jego ruch.

— To była wielka przemowa, przyjacielu Fletcher, o kosmicznej współpracy i wzajemnej gotowości do niesienia pomocy…

— Sugerowałem, aby włączyć do prezentacji szczegółową relację z akcji ratunkowej ze scenami, w których rozbitkowie wydobywani są z wraku i otrzymują pomoc medyczną. To by jasno pokazało nasze intencje.

— Nie zgodziłem się na to z obawy przed nieporozumieniem — odparł Prilicla. — Przy obecnym poziomie lęku i braku zaufania widok zespołu, w którym musiałby znaleźć się przynajmniej jeden DBDG, może nawet operujący rannego, mógłby wywołać trudną do przewidzenia reakcję. Nie wiemy nic o fizjologii czy środowisku tych obcych, nie znamy ich medycyny, jeśli w ogóle takowa istnieje. Mogliby uznać, że to scena przedstawiająca torturowanie jeńców.

Kapitan nie odpowiedział.

— Chwilowo nic nie możesz na to poradzić, przyjacielu Fletcher — podjął po chwili Prilicla. — Oczywiście poza wspomożeniem mnie swą radą i doświadczeniem technicznym.

Wspominałem ci już o moim pomyśle i rozumiem, dlaczego nie odniosłeś się do niego z entuzjazmem. Seans nie przyniósł jednak rozstrzygnięcia pora zatem przejść do czynów i pokazać, że to nie był tylko film.


Wycofał powoli rękę, zamknął właz i przeszedł do identycznej osłony z drugiej strony korytarza, gdzie widać było ślady zniszczeń. Gdyby robot był żywą istotą, Prilicla czułby zapewne jego oddech na karku, ale maszyna nie zrobiła nic, aby go powstrzymać.

W ciemniejszym sektorze musiał włączyć lampę, aby otworzyć kolejny właz i zajrzeć do środka. Dotknął kilku pętli odbarwionych i porwanych kabli i przewodów. Nic się nie stało. Robot nadal nie przeszkadzał, Prilicla jednak poczuł się mniej pewnie i zaczął już wątpić w swoje siły, gdy kapitan odezwał się wiedziony tym dziwnym rodzajem empatii, która pozwalała Ziemianom odpowiadać na pytania jeszcze niezadane.

— Powinien pan zacząć od czegoś łatwego — powiedział. — W górnej części tego włazu, który otworzył pan pierwszy, znajdują się dwa grubsze kable. Jeden ma chyba bladoniebieską izolację, drugi — czerwoną. Jeśli przyjrzy się pan uważnie, dostrzeże, że oba biegną w prawo, wyginają się i znikają w pierścieniu uszczelniającym od strony sufitu. Eksplozja zerwała jeden z nich w miejscu zgięcia. Widzi pan gołe przewody wystające z izolacji? Proszę je połączyć, uważając przy tym, aby nie dotykać podczas pracy żadnego innego metalowego elementu. Pańskie rękawice są raczej cienkie, a my nie wiemy, jakie napięcie zastosowali w tej sieci. Potem będzie pan potrzebował taśmy izolacyjnej, aby zabezpieczyć złącze.

— W zestawie medycznym jest taśma chirurgiczna — odparł Prilicla. — Nada się?

— Tak, doktorze, ale proszę uważać.

— Starczyło kilka minut, aby spleść przewód i okleić go taśmą. Akcja Prilicli spowodowała, że nieczynne do tej pory lampy w korytarzu zapaliły się na nowo. Robot przesuwał się od jednej do drugiej, meldując zapewne żywej załodze o wykonaniu naprawy.

Nie było to wiele, ale wreszcie coś.

— I co dalej? — spytał empata.

— Teraz trudniejsze, proszę więc nie rozpędzać się zanadto. Kolejne uszkodzone przewody są znacznie cieńsze i częściowo odbarwione. Będzie pan musiał prześledzić każdy z nich do miejsca, w którym zdoła pan ustalić dokładnie jego kolor. Jeśli pomyli się pan i splecie coś niewłaściwie, mogą z tego wyniknąć kłopoty. Sądzę, że w tym wypadku chodzi o połączenia z czujnikami na poszyciu kadłuba oraz wewnętrzną sieć łączności, proszę więc wyobrazić sobie, jak by pan się czuł, gdyby ktoś podłączył panu nerw słuchowy do oka.

Wiem, że trudno jest naprawiać urządzenia, o których przeznaczeniu nie mamy pojęcia, i żałuję, że nie ma mnie tam z panem. To będzie bardzo trudna, precyzyjna i wyczerpująca praca. Jest pan gotów, doktorze?

— Spokojnie — odparł Prilicla. — Chirurgia mózgu jest trudniejsza.

Загрузка...