Murchison poinformowała, że stan chorych pozostaje stabilny, i poprosiła o zgodę na uczestnictwo w badaniu obcego, dowodząc, że jej specjalizacja obejmuje wszystkie, również nieorganiczne formy inteligentnego życia. Prilicla rzadko słyszał równie rozbrajające usprawiedliwienia, mające zamaskować zawodową ciekawość, ale nie próbował się sprzeciwiać. Murchison była jego zastępczynią i najprawdopodobniejszą kandydatką na przyszłego dowódcę zespołu medycznego Rhabwara. Poza tym był ciekaw, jak poradzi sobie z całkiem nową dla niej sytuacją.
Dlatego też większość komentarzy do nagrania wygłaszał kapitan Fletcher, Murchison wtrącała tylko czasem jakąś uwagę, Prilicla zaś prawie w ogóle się nie odzywał. Oficer posługiwał się skanerem dostarczonym przez porucznika Chena i używanym normalnie do wyszukiwania usterek w skomplikowanych mechanizmach. Gdy skończył, wyprostował się, położył przyrząd ostrożnie na pokładzie i uśmiechnął się z entuzjazmem.
— Ta istota, maszyna czy inne cudo, jest bardziej zaawansowana technologicznie niż wszystko, co powstaje w obrębie Federacji — powiedział, nie kryjąc podniecenia. — Jej obwody i serwomotory są tak precyzyjne i pomysłowe, że z początku w ogóle nie potrafiłem ich rozpoznać. Nie jest zwykłym urządzeniem, które ktoś z zegarmistrzowską precyzją zmontował z jakichś części. To bardziej wytwór mikrochirurgii, zakładając oczywiście, że nie chodzi tu wręcz o mechaniczną ewolucję. Prześledziłem przebieg kilku peryferyjnych dróg nerwowych. Biegną do centralnej części kadłuba, która kryła chyba narządy będące odpowiednikami mózgu i serca. Pewien nie jestem, bo ta właśnie część została zniszczona przez silny impuls cieplny i radiacyjny. Podobny los spotkał część czujników. Nie wiem, czy był to wypadek, czy skutek działania jakiejś broni, ale jestem przekonany, że owa istota posiadała wysoką zdolność regeneracji i wzrostu i gdyby nie to tajemnicze zdarzenie, mogłaby funkcjonować nieograniczenie długo. Każdy organizm, który jest do tego zdolny, można w praktyce nazwać żywym.
Prilicla chciał zadać istotne pytanie, ale Murchison wypowiedziała je pierwsza:
— Jest pan pewien, że on już nie żyje?
— Spokojnie, proszę pani — odparł kapitan. — Jak może być inaczej, skoro jego serce i mózg zostały spopielone? Poza tym jego muskulatura, czyli serwomotory, została zaprojektowana raczej do prac lekkich. Fizycznie ten stwór nie byłby groźny, chyba że dla doktora Prilicli — dodał z uśmiechem.
Murchison też się uśmiechnęła, dla małego empaty niebezpieczne było bowiem właściwie każde stworzenie większe od ziemskiego kociaka.
— Niepokoi mnie coś jeszcze — dodała. — Widziałam na skanerze, że całe jego wnętrze jest ciasno wypakowane elektroniką, sztuczną muskulaturą i receptorami czujników. Ale skąd taki właśnie kształt?
Fletcher nie odpowiedział, a Prilicla poczuł, że kapitan oczekuje rozwinięcia pytania.
— Robotyka to nie moja specjalność — podjęła Murchison. — Ale czy przy budowie podobnych maszyn nie zwraca się zwykle dużej uwagi na ich funkcjonalność? Sądzę, że to tutaj dałoby się zaprojektować lepiej niż z sześcioma kończynami. Mogłoby mieć znacznie więcej wyspecjalizowanych manipulatorów i czujniki osadzone na całym obwodzie zamiast jedynie w obrębie imitacji twarzy. Gdyby było to organiczne, otrzymałoby klasyfikację CHLI. Wydaje się zresztą, że maszyna jest wzorowana na takiej właśnie istocie. I to mnie zastanawia. Dlaczego techniczna inteligencja miałaby kopiować organiczny wzorzec?
— Przykro mi, proszę pani, ale nie znam odpowiedzi — przyznał kapitan. — Mogę tylko zgadywać.
— Czyli? — spytała Murchison, kiwając głową.
— To również nie moje poletko, ale sądzę, że wyjaśnieniem może być różny przebieg ewolucji organicznego życia i ewolucji maszyn. Pomijając spojrzenie religijne, można powiedzieć, że życie powstaje jako skupisko komórek, które potrzebują kilku milionów lat, aby w procesie adaptacji i rywalizacji rozwinąć inteligencję. Maszyny nie powstają w ten sposób, niezależnie bowiem od danego im czasu używany przez małpę kawałek kija nie zmieni się sam z siebie w superinteligentny komputer. Do tego potrzebna jest interwencja z zewnątrz. Ktoś musi zbudować maszynę, przenosząc na nią własne cechy. Dopiero później może się zacząć jej własna mechaniczna ewolucja. To oczywiście tylko spekulacje, ale niewykluczone, że istoty, które stworzyły tę tu maszynę i obdarzyły ją samoświadomością, przekazując jej równocześnie część swojej pamięci gatunkowej i nadając ten szczególny kształt, to były właśnie CHLI. Druga możliwość jest taka, że mechaniczna rasa przybrała taką właśnie postać z wdzięczności dla swych twórców.
— Czy uważa pan, że ta istota mogłaby uszkodzić czy, inaczej, unieruchomić statek kosmiczny? — spytał prilicla.
— Nie — odparł Fletcher zdecydowanie. — W każdym razie nie bezpośrednim działaniem.
Wprawdzie zbudowana jest z metalu, ale jej manipulatory zostały zaprojektowane do lekkich i precyzyjnych prac, nie do walki. Chociaż podobnie jak palce Ziemian nadawałyby się pewnie do obsługi różnych systemów broni. Będę zwracał na to uwagę podczas przeszukiwania wraku, na razie jednak wszystko zdaje się sugerować, że nasz mały przyjaciel był już martwy, gdy znalazł się na pokładzie, a jego obrażenia nie są na tyle rozległe, aby mogła je spowodować ręczna broń używana przez Korpus Kontroli. A teraz, jeśli pozwolicie — dodał, rozglądając się po zrujnowanym wnętrzu — zajmę się badaniem tego większego i wcale nie obcego nieboszczyka.
Prilicla uruchomił pas antygrawitacyjny i poleciał do centrali, Murchison zaś została z kapitanem, aby pomóc mu przy oględzinach szczątków i zaspokoić przy okazji ciekawość.
Oboje mieli doświadczenie w penetracji wraków i żadne nie uważało tego zadania za zbyt ryzykowne.
Gdy dołączyli do Prilicli, uniesione brwi oficera i ich silne napięcie emocjonalne zdradzały skrajne zdumienie.
— Zupełnie tego nie rozumiem — powiedział, wskazując na statek za sobą. — Pomijając zniszczenia związane z wejściem w atmosferę, wszystkie układy statku, także napęd, nawigacja czy system podtrzymywania życia, nie noszą śladów żadnych uszkodzeń. Dlaczego jeden z nich musiał przejść na rufę, aby ręcznie uruchomić silniki? Tutaj musi kryć się odpowiedź.
— Także na pytanie, dlaczego chcieli, abyśmy trzymali się z daleka — dodał Prilicla.
— Owszem, doktorze — mruknął Fletcher. — Dziękuję za przypomnienie, które nie było chyba jednak konieczne. Patolog Murchison stwierdziła wcześniej, że poza poważnymi oparzeniami i wywołanym nimi wstrząsem pacjenci nie cierpią na nic więcej. Gdy tu lecieliśmy, wspomniała także, iż brak na pokładzie szkodliwych patogenów. Wykryła jedynie zwykłe i niegroźne ziemskie mikroby, które załoga przyniosła ze sobą, oraz garść miejscowych okazów. Nimi jednak nie musimy się przejmować, gdyż trafiły do wraku dopiero po lądowaniu i z racji gatunkowej bariery nie mogą zakażać obcych. Zgadzam się, że należy zachować ostrożność, ale na pewno nie musimy dłużej nosić hermetycznych ubiorów ochronnych. Nie widzę też uzasadnienia dla dalszego przetrzymywania pacjentów w szpitalu polowym, który jest znacznie skromniej wyposażony niż pokład medyczny Rhabwara. Nic nam tu nie zagraża.
— Miło jest być tak pewnym swego — rzuciła Murchison.
— Przyjacielu Fletcher — odezwał się szybko Prilicla, obawiając się eskalacji konfliktu. — Bez wątpienia trafnie opisał pan sytuację, ale mój wrodzony brak odwagi i niechęć do ponoszenia ryzyka podpowiadają mi, aby nie rezygnować ze wszystkich środków ostrożności.
Proszę więc wyświadczyć mi tę uprzejmość i pozwolić je zachować.
Kapitan pokiwał głową i ze spokojem wrócił do analizowania tego, co widział wkoło.
Uważnie zbadał wszystkie znajdujące się jeszcze w centrali konsole i nagrał ich obraz wraz ze swoimi komentarzami. Prilicla i Murchison uważnie śledzili jego działania, wyjąwszy kilka minut, które poświęcili na wysłuchanie raportu Naydrad na temat stanu zdrowia pacjentów.
Poczynania Fletchera kojarzyły im się z autopsją, niemniej Prilicla zawsze lubił obserwować fachowców przy pracy i wiedział, że Murchison podziela jego odczucia. W końcu robota dobiegła końca i kapitan spojrzał na nich oczami, w których malowały się dwa wielkie znaki zapytania.
— Nadal nic mi nie pasuje — powiedział. — Główny i rezerwowy komputer przestały działać, co nie powinno się zdarzyć. Są bardzo wytrzymałe i dobrze zabezpieczone przed fizycznymi uszkodzeniami i awariami. Zwykle wychodzą cało nawet z poważnych katastrof.
Pełnią przecież tę samą funkcję co czarne skrzynki w statkach powietrznych i w razie problemów pozwalają na odtworzenie dokładnego biegu zdarzeń. Tutaj jednak nie zaszło nic osobliwego poza tym, że komputery wysiadły. Przedziwne. Przy tylu zabezpieczeniach to po prostu niemożliwe… — Zamilkł na chwilę i nagle coś przyszło mu do głowy. Na tyle ważnego i emocjonującego, że Prilicla aż zadrżał. — Czy myślicie o tym, co ja? — spytał.
— Nie jesteśmy telepatami, przyjacielu Fletcher — odparł spokojnie Prilicla. — Musisz powiedzieć, o co ci chodzi.
— Wolałbym na razie nie mówić niczego głośno — stwierdził kapitan. — Na wszelki wypadek, aby nie wyjść na głupca. — Sięgnął do torby z wyposażeniem i wskazał na konsolę, która nosiła tylko niewielkie ślady udaru cieplnego. — Ta może jeszcze być w miarę sprawna.
Sprawdzę to testerem obwodów. Ma mały ekran, tak więc musicie się przysunąć, aby cokolwiek zobaczyć. Ale nie dotykajcie go i nie pozwólcie, aby jakiekolwiek urządzenia z waszych skafandrów się z nim zetknęły. To bardzo ważne.
— Oczywiście, przyjacielu Fletcher.
— Świetnie to rozumiemy — dodała Murchison.
Kapitan zdjął pokrywę konsoli, odsłaniając wijące się pod nią przewody.
Przymocował tester magnesem do ścianki, wysunął ze środka jedną z sond i wziął się do pracy. Murchison i Prilicla obserwowali go z rosnącą ciekawością. Chociaż chodziło tylko o maszynę, nie o żywego pacjenta, ruchy Fletchera były nader precyzyjne i ostrożne.
Mijały minuty, a ekran urządzenia pozostawał ciemny, nagle jednak zamigotał, ukazując jakiś diagram. Kapitan pochylił się nad nim. Wyczuwało się w nim skrajną koncentrację.
— Jestem w głównym komputerze — powiedział. — Tam coś jest. Nie poznaję co, ale…
Co, u diabła?!
Obraz rozmył się, zastąpiony przypadkowo generowanymi liniami i figurami, które wypływały ze wszystkich stron. Chwilę później i one zniknęły. Ekran pokrył śnieg. Kapitan zaklął i poruszył kilkoma kontrolkami — bezskutecznie. Zgasła nawet zielona lampka zasilania.
Prilicla wyczuł coś, co poważnie go zaniepokoiło.
— Co się stało, przyjacielu Fletcher? Co cię nurtuje?
— Tester wysiadł — stwierdził kapitan i nagle chwycił urządzenie w obie ręce, uniósł je wysoko nad głowę i roztrzaskał o pokład. — Właśnie tego się obawiałem. A żeby to.
— Spokojnie, kapitanie — powiedziała Murchison, chociaż sama była zirytowana i zdumiona. Pochyliła się, aby pozbierać szczątki urządzenia.
— Nie! — zaprotestował energicznie Fletcher. — Proszę trzymać się od tego z daleka.
Zapewne nie jest dla nas groźny, chociażby dlatego, że już nie działa, ale lepiej będzie nie dotykać go dopóki, dopóty nie dowiemy się, jak do tego wszystkiego doszło.
— Do czego doszło? — spytał ostrożnie Prilicla, wyczuwając narastające w kapitanie stres, strach i zagubienie.
W wypadku Fletchera było to coś na tyle niezwykłego, że nawet Murchison zapomniała o ironii i zaczęła patrzeć na kapitana jak na potencjalnego pacjenta. Ten nie zdążył jednak niczego wyjaśnić, gdyż niespodziewanie zgłosiła się Naydrad.
— Doktorze Prilicla — powiedziała. — Jeden z rannych, ostatni, którego pan przysłał, odzyskał częściowo przytomność. Sądząc po jego zachowaniu, to chyba kapitan Terragara.
Jest bardzo pobudzony, mówi niewyraźnie i od rzeczy. I mimo unieruchomienia próbuje przeszkodzić nam w podaniu zastrzyku uspokajającego. Czy mógłby pan z nim porozmawiać? Możemy pana połączyć ze szpitalem. Albo może zjawiłby się pan tu osobiście, aby zbadać jego emocje?
Nim jeszcze Naydrad skończyła mówić, Prilicla poczuł dreszcze wywołane wizją działań ciężko poparzonego i oprzytomniałego pacjenta, którymi szkodził sam sobie.
— Oczywiście, przyjaciółko Naydrad. Porozmawiam z nim w czasie lotu powrotnego.
Jeśli to kapitan, powinniśmy mieć jego dane w katalogu Rhabwara. Proszę sprawdzić. Ta wiedza przyda mi się podczas rozmowy.
— Nie trzeba — wtrącił się Fletcher. — Znam go. Sam z nim porozmawiam.
— Co w pana wstąpiło, kapitanie? — spytała wcale już nie spokojna, ale wściekła Murchison. — To kliniczny problem. Wkracza pan w cudze kompetencje.
Twarze obojga spłonęły czerwienią, ale gniew kapitana szybko złagodniał.
— Przeprasza panią, ale obecnie to moja sprawa — powiedział z chłodną pewnością siebie. — Chwilowo jestem jedyną osobą, która wie, co tu się dzieje.