ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Kapitan Fletcher i porucznik Dodds nie zaniedbali żadnych środków ostrożności, co wzbudziło głęboki szacunek Prilicli. Tym razem skorzystali z pinasy Rhabwara, zwykle stosowanej podczas ewakuacji rozbitków, którzy nie wymagali transportu na noszach. Chcieli jednak zabrać w pobliże obcego statku cały szereg instrumentów, w większości zdublowanych, na wypadek gdyby podczas przypadkowego kontaktu doszło do zniszczenia jakiegoś przyrządu w podobny sposób, jak stało się to z całym Terragarem.

Kapitan przypomniał im jeszcze raz, że sprzęt to tylko sprzęt i zawsze można go zastąpić, co innego jednak ludzie i dlatego wszyscy mają przez cały czas nosić izolowane skafandry kosmiczne z własnym źródłem zasilania.

Utrzymując nieustannie łączność z Rhabwarem, zatrzymali się dziesięć metrów od uszkodzonych miejsc w poszyciu obcego statku. Potem zacumowali do niego za pomocą zwykłej magnetycznej przylgi zamontowanej na końcu nieprzewodzącej liny.

— Sir — odezwał się porucznik, gdy opuszczali pinasę. — Doktor Prilicla mówi, że te uszkodzone rejony poszycia, które nazywa raną powierzchniową, są nieaktywne i możemy bezpiecznie się po nich poruszać. Może jednak powinniśmy sprawdzić też inne, czy nie stało się z nimi to samo na skutek utraty mocy czy awarii obwodów? Proponowałbym kilka testów w losowo wyznaczonych miejscach. Kto wie, czy ta skorupa nie jest już martwa. Może tylko tracimy czas.

— Jeśli da się to zrobić bez nadstawiania karku, to w porządku, poruczniku. Zgadza się pan, doktorze?

— Tak — odparł Prilicla. — To może być przydatna informacja, przyjacielu Dodds, zwłaszcza gdyby znalazł pan inny właz położony bliżej modułu mózgowego. Stąd trzeba przejść po siatkach ponad połowę długości tego statku, żeby się tam dostać. Tylko proszę uważać.

— Oczywiście. Nie mam zapasowej głowy.

Przyglądali się, jak zawisł kilka metrów od kadłuba i zaczął powoli okrążać statek po spirali. Kilka razy znikał im z oczu i zawsze wtedy Prilicla wyczuwał wyraźne zaniepokojenie kapitana, ale w chwili dokonania najważniejszego odkrycia porucznik był dobrze widoczny.


— Sir, natrafiłem na coś, co wygląda na właz ładunkowy — zameldował podniecony. — Ma jakieś dziesięć metrów średnicy i jest tak dobrze wpasowany, że omal go nie przeoczyłem. Obok znajduje się długa na dwie stopy prostokątna pokrywa, która może kryć panel kontrolny. Wzdłuż jednego z boków widnieją trzy zagłębione przyciski, ale nie chcę ich dotykać, dopóki się nie dowiem, do czego służą. Możliwe, że trzeba wcisnąć je w określonej kolejności, aby nie wywołać niepożądanej reakcji. Przesuwam się bliżej z czujnikiem.

Magnetyczne przylgi trzymają i jest włączony. Na razie brak reakcji statku.

Zdenerwowanie kapitana osiągnęło szczyt i zaczęło maleć, ciągle się jednak nie odzywał.

— Czujnik jest nastawiony na minimalną moc, dostaję więc obraz uzyskany bardziej dzięki indukcji niż sondowaniu. Ledwo widzę przebiegające pod spodem obwody, ale z pewnością jest tam masa przewodów, wszystkie pod napięciem. Aby sprawdzić, które biegną do przycisków, muszę podkręcić moc… Niech to, statek zrobił właśnie z czujnikiem to samo, co z komputerem Terragara! Przykro mi, sir, ale potrzebuję drugiego czujnika typu K-330. Z tego już nic nie będzie.

— Nie szkodzi, stać nas na stratę sprzętu w odróżnieniu od utraty ludzi. Szukaj dalej w kierunku rufy, melduj o wszystkim, a potem wracaj tutaj i idź za nami. Mamy trochę do przejścia. Systemy obronne tego statku naprawdę mnie zdumiewają — powiedział do Prilicli. — Na razie nie trafiliśmy na żaden ślad wyrzutni pocisków, emiterów skoncentrowanych wiązek energii czy czegokolwiek, co byłoby do nich podobne. Może są, ale nie potrafimy ich rozpoznać… Coraz bardziej to dziwo kojarzy mi się z jeżozwierzem.

Prilicla nie zadał oczywistego w tej sytuacji pytania, ponieważ czuł, że kapitan i tak wyjaśni mu tę myśl, gdy tylko trochę uspokoi nerwy. Byli już wewnątrz statku i skręcali w stronę sekcji kontrolnej.

— Jeżozwierz to nieinteligentne ziemskie zwierzątko z bardzo miękkim ciałem, pozbawione naturalnej broni, ale pokryte na grzbiecie długimi igłami, na tyle ostrymi, aby zniechęcić drapieżców. Możliwe, że ten statek został zaprojektowany na podobnej zasadzie, a uszkodzenie Terragara było przypadkowym działaniem w samoobronie, ponieważ obcy uznali jego działanie za wrogie, nie pojmując, że chciał tylko udzielić im pomocy.

— Nie powiem, aby to mnie uspokajało — stwierdził Prilicla. — Pana teoria, przyjacielu Fletcher, sugeruje, że jest jeszcze jakiś inny gatunek stworzeń albo grupa wywodząca się z tej samej rasy, którą budowniczowie statku uznają za zagrożenie. Dlaczego ktoś miałby go atakować? Z powodu stwarzanego przezeń, a nieznanego nam zagrożenia czy może mając go za zdobycz? Tak czy siak, ktoś zdołał porazić go impulsem cieplnym i spowodował zniszczenia. Ktoś zatem dysponuje tutaj także i bronią ofensywną. Nie zapominajmy o tym.

— Wiem i nie zapominam — mruknął kapitan, podciągając się na sieci. — Ale po prawdzie ta ostatnia kwestia też zaczyna mnie coraz bardziej zastanawiać.

Nie rozwinął tematu, chociaż jego emocje wskazywały, że intensywnie o czymś myśli.

Dodds zameldował o znalezieniu jeszcze jednego włazu, blisko dysz rufowych, przeznaczonego zapewne do załadunku paliwa albo wyposażenia. A potem dołączył do nich, gdy znajdowali się w połowie centralnego przejścia. Wtedy też pojawił się przed nimi robot — zdaniem Prilicli taki sam albo i ten sam, co poprzednio, bo przecież mógł być już tylko jeden.

Wychynął z bocznego korytarza i ruszył energicznie na spotkanie gości. Zatrzymał się pięć metrów przed kapitanem, który szedł pierwszy, i niczym mechaniczna rozgwiazda zablokował sobą przejście.

— Poprzednim razem popchnął go pan lekko, doktorze, i to starczyło, żeby się cofnął — powiedział Fletcher. — Może więc nie chciał pana powstrzymać, tylko sugerował, aby poruszać się ostrożniej? Jak pan myśli? Spróbuję tego samego. Stopami, na wypadek gdyby chciał mnie porazić. Podeszwy butów mają grubszą izolację.

Kapitan zbliżył się do robota, rozpostarł ręce, aby przytrzymać się siatki, potem wyprostował powoli nogi, zatrzymując stopy na kilka cali przed centralną częścią kadłuba maszyny. W końcu bardzo lekko pchnął go palcami.

Żadnej reakcji. Spróbował silniejszego nacisku, ale robot trzymał się mocno siatki i ani myślał ustąpić.

— Przyjacielu Fletcher, odsuń się trochę i daj mi przejść — powiedział w końcu Prilicla.

Zdumiony kapitan posłuchał go bez słowa i ubrany w kulisty skafander empata przecisnął się obok. Kilka sekund później dotknął grzecznie korpusu robota, który natychmiast puścił sieć i skierował się w stronę centrali. Prilicla uczynił to samo, ale gdy tylko Fletcher i Dodds ruszyli jego śladem, maszyna ponownie zatarasowała przejście.

Znaczenie jej działań było jasne.

— Dlaczego ciebie przepuszcza, a nas nie? — zastanowił się kapitan głośno. — Czy uważa, że silniejsi Ziemianie stwarzają większe zagrożenie niż mieszkańcy Cinrussa?

Zasadniczo to prawda, ale przecież nie okazaliśmy tu wrogości. Nie rozumiem tego.

— Może nie lubi ludzi z dużymi stopami? — powiedział Dodds i zaśmiał się nerwowo.

Fletcher zignorował jego uwagę, która była jawnym dowodem niesubordynacji, podobnie jak wywołany sytuacją niepokój.


— Z całym szacunkiem, ale nie myślę czekać tu bezczynnie, aż zdoła się pan zaprzyjaźnić z tym robotem. Dodds i ja skierujemy się do kolejnego rozgałęzienia i spróbujemy obejść maszynę. Wcześniej sugerował pan, że to może być jedyny ocalały członek załogi, i jeśli ma pan rację, nie zdoła zagrodzić wszystkich przejść. Proszę utrzymywać z nami łączność, doktorze, i życzę udanego spędzenia czasu.

Robot zawahał się wyraźnie, gdy obaj oficerowie zawrócili i skręcili w boczny korytarz. Prilicla nie wyczuł w nim żadnych emocji, co przy tak małej odległości byłoby bardzo proste, ale kilka drobnych gestów, typowych i łatwych do zrozumienia elementów mowy ciała, było bez wątpienia świadectwem jakiejś rozterki. Owszem, w okolicy były widoczne ślady jakichś emanacji, zbyt słabe wszakże, aby je odebrać, co sugerowało jedno: robot był naprawdę tylko zwykłą nieinteligentną maszyną, oczami i uszami kogoś, kto z bliżej nieznanych powodów nie mógł się poruszać.

Jeśli owa istota, żywa czy mechaniczna, widziała ich albo raczej wyczuwała obecność gości, rzeczywiście mogła z jakichś powodów zacząć różnicować podejście do nich. Biorąc zaś pod uwagę, że robot konsekwentnie nie zachowywał się w sposób wrogi, wszystko zdawało się wskazywać na chęć nawiązania kontaktu z Priliclą.

Po dotarciu do miejsca, z którego poprzednio zawrócił z powodu zmęczenia, Prilicla zatrzymał się, zaczepiwszy jedną kończynę o sieć. Robot zrobił to samo.

Empata przyglądał się dłuższą chwilę zagłębionemu panelowi z trzema przyciskami, które musiały najpewniej służyć do otwierania znajdującego się obok włazu. Postanawiając sprawdzić swoje przypuszczenia, wyciągnął powoli wolną kończynę i wskazał po kolei na wszystkie trzy przyciski, za każdym razem zatrzymując palce w odległości jakiegoś cala od guzika. Potem cofnął rękę i wskazał na robota. Musiał powtórzyć manewr kilka razy, zanim doczekał się reakcji. Maszyna cofnęła się kilka kroków drogą, którą przyszli, i zastawiła sobą najbliższe skrzyżowanie korytarzy.

Prilicla poczuł rozczarowanie. Czyżby teraz i jego nie chciała przepuścić? Chociaż czy na pewno? Emanacja emocjonalna nadal była słaba, ale nie wyczuł w niej niczego, co mogłoby oznaczać zdecydowane odrzucenie.

— Przyjacielu Fletcher — powiedział. — Wydaje mi się, że osiągam pewien postęp, ale robot albo ten, kto nim kieruje, chyba trochę się zaniepokoił. Obecnie pilnuje korytarza, którym próbujecie tu dotrzeć. Ten ktoś chyba wychwytuje nasze sygnały radiowe i wie, że się komunikujemy, chociaż nie rozumie, co mówimy. Na razie nic na to nie poradzimy, bo trzeba poczekać, aż nasz komputer opanuje nowy język, ale to osobna sprawa. Teraz chciałbym ich uspokoić i dlatego proszę was, abyście natychmiast i bez pytań zrobili to, co wam polecę.


— Co mianowicie? — spytał kapitan ostrożnie.

— Opuśćcie dziobową część statku — powiedział Prilicla. — Wróćcie do miejsca, w którym weszliśmy na pokład. Niech gospodarz czy gospodarze nabiorą pewności, że przestaliście interesować się tą sekcją. Zróbcie to od razu, bez czekania.

— Ale nie na stałe — zgodził się kapitan. — Ten statek jest wypchany obcą technologią, w tym bronią, która może zagrozić pokojowi i stabilności Federacji. Musi więc być zbadana.

— Oczywiście, przyjacielu Fletcher. Ale nie teraz.

— Niech będzie — mruknął kapitan, ledwo kryjąc irytację i rozczarowanie. — Nie obiecuję, że nie zajrzę tu później, ale nie zrobimy niczego, co mogłoby rozdrażnić pańskiego mechanicznego przyjaciela. Jest tylko coś, co powinien pan wiedzieć i co może się przydać w razie kłopotów. Z miejsca, w którym obecnie jesteśmy, widzimy obłożone metalowymi płytami przejście wiodące do dużego przedniego włazu, o którym meldował wcześniej Dodds.

Wydaje się przeznaczony do załadunku cięższego sprzętu albo zaopatrzenia. Od środka jest czysty, bez śladu okablowania, które spowija całą resztę kadłuba. Gdyby więc musiał się pan szybko ewakuować, możemy wyciąć w nim przejście, którym łatwo ucieknie pan z okolic centrali. Wątpię, aby ten wirus mógł przewędrować po płomieniu palnika. Proszę pozostawać w kontakcie i nie wyłączać rejestratora. I uważać na siebie — zakończył kapitan, przejęty na tyle, że przypomniał o tym, co było przecież oczywiste. — Wycofujemy się.

Prilicla obserwował, jak przemieszczają się ku rufie. Gdy stało się jasne, że nie próbują dotrzeć okrężną drogą do centrali, robot wrócił natychmiast w pobliże panelu. Tym razem w jego ruchach nie było niczego sugerującego wahanie. Od razu sięgnął do przycisków. Prilicla starał się zapamiętać sekwencję, którą robot wystukał, gdy ściana przed nim poruszyła się i spory jej fragment odsunął się na bok.

Po całkowitym otwarciu się drzwi w środku zajaśniały pomarańczowym blaskiem rozmieszczone co dwa metry lampy. Były wpuszczone w sufit i ciągnęły się wzdłuż długiego na trzydzieści metrów korytarza, który rozdzielał się na końcu na dwa przejścia. Wszystkie cztery ściany były z solidnych metalowych albo plastikowych płyt, na których zawieszono siatkę znikającą tylko w miejscach, gdzie widniały przezroczyste pokrywy włazów dostępowych. Prilicla celowo wędrował jak najwolniej, aby dokładniej zarejestrować to, co znajdowało się po drugiej ich stronie. Dojrzał korytarz wiodący do wspomnianego przez Fletchera luku, za pozostałymi zaś wiły się tylko wiązki kolorowych przewodów. Skądś dochodziły go nadal słabe, ale całkiem już wyraźne emocje, sugerujące niepewność i coraz większe zniecierpliwienie.


Gdy doszedł do rozstajów, robot zawisł przed nim, nie blokując drogi ani nie wskazując żadnej z odnóg. Całkiem jakby zostawił Prilicli wolny wybór. Empata wiedział już, że ma przed sobą dwa źródła emanacji emocjonalnej. Oba organiczne. Skręcił w prawo, ku silniejszemu, i robot podążył jego śladem.

Korytarz kończył się kolejnymi drzwiami z panelem sterowniczym. W tym miejscu natężenie emocji było już tak silne, że prawie umiał je odczytać.

Загрузка...