ROZDZIAŁ TRZECI

Po odtworzeniu nagrania dostarczonego przez Braithwaite’a Prilicla wyczuł u wszystkich zaciekawienie, rezerwę i narastającą chęć, aby jak najszybciej dowiedzieć się reszty.

Znajdowali się na pokładzie medycznym. Kapitan Fletcher siedział na łóżku przeznaczonym dla Kelgian, po jego bokach usadowili się Dodds i Chen, porucznicy odpowiedzialni za łączność i napęd statku. Astrogator i aktualny wachtowy pozostawali w kontakcie dzięki pokładowej sieci wideo. Patolog Murchison zajmowała fotel obrotowy przy module diagnostycznym, tyle że obróciła się na nim twarzą do nich. Siostra przełożona Naydrad zwinęła się w futrzany znak zapytania na najbliższym ludzkim łóżku, a polimorficzny doktor Danalta zaległ na podłodze pod postacią niewielkiego zielonego stogu, wypączkowując na potrzeby dyskusji jedno ucho i osadzone na szypułce oko. Obawiający się energicznej gestykulacji Prilicla zawisł tuż pod sufitem, dokładnie przed ekranem, w który wszyscy się jeszcze wpatrywali.

— A więc to wyjątkowa sytuacja, dlatego musimy zachować szczególną ostrożność… — powiedział.

— Zawsze jesteśmy ostrożni — przerwała mu Naydrad, falując energicznie sierścią. — To niby za mało?

Kelgianie z natury mówili dokładnie to, co myśleli. Przyczyną były odbijające każdą emocję poruszenia futra. Nie będąc zdolnymi do świadomego kłamstwa, mogli co najwyżej powstrzymać się czasem od wypowiedzi. Prilicla wyczuwał wątpliwości Naydrad, także te niewyartykułowane, zignorował jednak pytanie, ponieważ i tak chciał wyjaśnić szerzej sprawę.

— Nie wiemy prawie niczego pewnego — zaczął. — Możemy się spodziewać, że przyjdzie nam ratować załogi dwóch zagrożonych jednostek. Pierwsza akcja nie powinna nastręczyć trudności, chodzi bowiem o należący do Korpusu Kontroli statek badawczy Terragar. Jego załogę tworzą ziemskie istoty typu DBDG. Klasyfikacja fizjologiczna drugiej załogi pozostaje nieznana. Być może jednak jeden z tych dwóch gatunków…

— To nie ma znaczenia — wtrąciła cicho patolog Murchison. — Liczy się tylko to, kto bardziej będzie potrzebował pomocy medycznej.


Prilicla wyczuł w niej niecierpliwość, zaciekawienie i pewność siebie właściwą komuś, kto przywykł do sporych wyzwań zawodowych.

— Zawsze tak postępujemy — dokończyła Murchison.

— …jest odpowiedzialny za sytuację, w jakiej znalazła się druga załoga — dokończył Prilicla. — Możliwe też, że w sektorze przebywa jeszcze ktoś. Jednostka albo jednostki, nieuszkodzone, będące sprawcami wszystkich problemów albo ich części. Musimy więc być przygotowani na podobną ewentualność i ustalić zawczasu zasady postępowania podczas tej akcji.

Przez dłuższą chwilę nikt się nie odezwał. U wszystkich wzrosło napięcie, ale nie w stopniu, który upośledzałby zdolność oceny sytuacji. Oficerowie Korpusu zareagowali zwiększeniem koncentracji, co było typowe dla wojskowych szykujących się do stawienia czoła niebezpieczeństwu. Murchison nie wydawała się zachwycona, ale podobnie jak Naydrad powstrzymała się od komentarza. Jedynie Danalta wyglądał na całkiem nieporuszonego sytuacją. Tak jak wszyscy zmiennokształtni miał się za odpornego na proste fizyczne zagrożenia.

— W normalnych okolicznościach przyjaciel Fletcher dowodziłby do chwili naszego przybycia na miejsce katastrofy, gdzie powinien ustąpić miejsca kierownikowi personelu medycznego, czyli mnie. Możliwe jednak, że podczas tej akcji, przynajmniej z początku, wiedza wojskowa okaże się bardziej przydatna niż medyczna. Wyczuwam twoją zgodę, przyjacielu Fletcher, no i to, że chcesz coś powiedzieć. Słuchamy.

Kapitan kiwnął głową.

— Czy rozważył pan, starszy lekarzu Prilicla, wszystkie konsekwencje tej sytuacji? Czy uczynili to pozostali obecni na pokładzie lekarze? Rozumiem, że na razie to tylko spekulacje, ale w wypadku natrafienia na konflikt zbrojny niektóre moje rozkazy mogą się okazać sprzeczne z waszymi zawodowymi zasadami. I jeśli dojdzie do tego, będę oczekiwał pełnego podporządkowania się, bez dyskusji czy podawania moich racji w wątpliwość, niezależnie od tego, jakie konflikty sumienia mogłyby z tego wyniknąć. W tej kwestii musi panować jasność i już teraz powinienem mieć waszą zgodę i usłyszeć deklarację pełnej współpracy. Zależy mi, abyście wszyscy zrozumieli wymogi sytuacji przed akcją, aby w jej trakcie nie powstały żadne tarcia.

— Dokładnie tak podczas każdej sytuacji awaryjnej traktujemy polecenia doktora Prilicli — powiedziała Naydrad, falując ze zdumienia sierścią. — To zwykła procedura.

Dlaczego kładziesz taki nacisk na coś oczywistego? A może coś mi umyka?


— Owszem — powiedział kapitan spokojnie, chociaż wolałby nie mówić o tym głośno. — Nasza jednostka nie jest uzbrojona, ale nie oznacza to, że jesteśmy całkiem bezbronni.

Poruczniku Chen?

Inżynier pokładowy odchrząknął.

— Istnieje możliwość kilkugodzinnego przeciążenia naszych emiterów osłon przeciwmeteorytowych w taki sposób, aby chroniły nas przed odłamkami powstałymi podczas eksplozji klasycznych głowic. Ale jeśli natrafimy na głowicę atomową, będziemy bez szans.

— Emitery wiązek przyciągająco-odpychających, z których korzystamy podczas dokowania albo unieruchamiania przy burcie wymagających zbadania wraków, też mogą być wykorzystane jako broń — odezwał się bez wywoływania porucznik Haslam, do którego obowiązków należała astrogacja, ale i utrzymanie systemów statku. — Nie będą szczególnie destruktywne, ale przy utrzymaniu stałej odległości od obiektu i idealnym dopasowaniu prędkości można osiągnąć na tyle wąskie skupienie wiązki, aby wybić nią kilkustopową dziurę w poszyciu nieprzyjaciela. Problem polega na tym, że podobna operacja wymaga dużej energii. Musielibyśmy wówczas wyłączyć tarcze, co uczyniłoby nas bardziej podatnymi na ewentualny atak.

— Dziękuję, poruczniku — powiedział kapitan i spojrzał na pozostałych. — Jak sami widzicie, nie jesteśmy dobrze wyposażeni do prowadzenia działań militarnych. Tym bardziej więc w wypadku konfliktu zbrojnego taktyczna ocena sytuacji będzie miała decydujące znaczenie. Zaważy na charakterze moich rozkazów. Gdyby walka jeszcze trwała, zarządzę natychmiastową ucieczkę w nadprzestrzeń. Jeśli zaś trafimy na pobojowisko, rozważę udzielenie pomocy rozbitkom — pod warunkiem że nie zagrozi to bezpośrednio Rhabwarowi.

Wówczas będę zapewne oczekiwał porady personelu medycznego w kwestii kolejności podchodzenia do uszkodzonych jednostek. Może jednak zdarzyć się i tak, że sam o tym zadecyduję. Uważam, że w pierwszym rzędzie powinniśmy się zająć statkiem badawczym Korpusu i załogą złożoną z przedstawicieli znanego nam gatunku, a nie obcymi, ponieważ…

— Kapitanie Fletcher! — przerwała mu Murchison z taką złością, że Prilicla zatoczył się w powietrzu jak uderzony czymś ciężkim. — Nie zwykliśmy tak postępować!

Reszta personelu medycznego podzielała jej odczucia. Kapitan zamilkł więc na chwilę, aby uporządkować myśli, które nie różniły się zbytnio od refleksji reszty dyskutantów.

— Owszem, proszę pani, zwykle tak nie postępujemy. Chciałem jednak wyjaśnić, dlaczego uważam, że w pierwszym rzędzie powinniśmy ratować naszych ludzi. Ma to zarówno taktyczne, jak i psychologiczne uzasadnienie. Oni wiedzą świetnie, kim jesteśmy i po co przybyliśmy, i mogą wspomóc nas istotnymi informacjami na temat tego, co się stało.

Druga strona będzie najprawdopodobniej zagubiona i na tyle wystraszona, że uzna nas po prostu za kolejne zagrożenie. Na pewno zgodzicie się, że lepiej byłoby wiedzieć coś o obcych, zanim przystąpimy do próby ratowania ich czy udzielania im pomocy. My będziemy dla nich zapewne kompletnym zaskoczeniem — dodał, spoglądając po otaczającej go menażerii. — Możliwe, że podobna trudność nie wystąpi — powiedział po chwili, patrząc na unoszącego się pod sufitem Priliclę. — Jeśli jednak sprawa się skomplikuje, wówczas musicie być gotowi do udzielania pomocy we wskazanej przeze mnie kolejności. Czy to jasne?

Prilicla wiedział, że przekonało to wszystkich. Nikt nie zdradzał skłonności do buntu, a ogólne natężenie emocji spadło do poziomu pozwalającego empacie na stabilny zawis tuż pod sufitem. Przedłużającą się ciszę przerwała dopiero Naydrad, specjalistka od akcji ratunkowych prowadzonych w trudnych warunkach.

— Jeśli nikt nie ma nic więcej do dodania, chciałabym odświeżyć sobie teraz wszystkie procedury — stwierdziła bez wstępów. — Po sześciu miesiącach spędzonych przy grzecznie leżących w łóżkach pacjentach odwykłam od zajmowania się bardziej kłopotliwymi przypadkami.

Kapitan nie odezwał się już więcej, tylko wraz z dwoma młodszymi oficerami opuścił pokład medyczny, a Naydrad wzięła się do przeglądania nagrań z poprzednich akcji ratunkowych Rhabwara, zwłaszcza tych, które wymagały zastosowania nietypowych procedur. Dołączyli do niej Murchison i Danalta — zapewne dlatego, by zająć się czymkolwiek. Byli zasadniczo spokojni, ale widać było, że z coraz większym trudem powstrzymują się od komentarzy. Prilicla przeprosił ich i odleciał szybem komunikacyjnym do swojej kabiny. Chciał się trochę zastanowić we względnej samotności, dając jednocześnie podwładnym szansę na werbalne rozładowanie napięcia.

Krótka wypowiedź Murchison dała mu do myślenia. Owszem, nie zwykli postępować w ten sposób, ale pamiętał przecież, ile razy musieli nagiąć albo i złamać zasady. Odtworzyć tamte akcje potrafił i bez sięgania do nagrań. Wpatrując się przez bulaj w szare migotanie nadprzestrzeni, zaczął wspominać, jak się to wszystko zaczęło.

Jeszcze przed pierwszym wylotem — w założeniu rutynowym testem jednostki — wyjaśniono im obszernie genezę jej powstania. Korpus Kontroli, instytucja powołana do utrzymywania Pax Galactica, miał przez ostatnie stulecie tak mało do roboty, że zdecydowano się w końcu rozszerzyć jego zadania o badanie nieznanych obszarów kosmosu.

W ślad za tym zaś zwiększono monstrualnie jego budżet, oczekując, że w razie natrafienia podczas misji zwiadowczych na planetę zamieszkaną przez istoty inteligentne organizacja weźmie na swoje barki odpowiedzialność za ciągnące się latami, bardzo złożone procedury kontaktowe. Od powołania jednostki zdarzyło się to trzy razy i specjaliści od komunikacji interkulturowej zdołali wprowadzić wszystkie trzy nowo odkryte cywilizacje do Federacji Galaktycznej.

Ale inną sprawą były spotkania w próżni — częstsze i przebiegające w odmiennych warunkach. Przede wszystkim dotyczyły ras, które dzięki przekroczeniu bariery podróży kosmicznych były poniekąd przygotowane na spotkanie braci w rozumie i nie przerażała ich często odmienna powierzchowność obcych — główna przeszkoda podczas kontaktów z mniej rozwiniętymi kulturami planetarnymi, widzącymi w członkach ekip kontaktowych przede wszystkim podejrzane potwory spadające niespodziewanie z nieba. Należało jednak również pamiętać, że załogi wędrujących po kosmosie statków działały często w stresie związanym z wielką odległością od domu, co wynikało ze specyfiki wypraw międzygwiezdnych.

Do tej pory wynaleziono tylko jeden sposób podróżowania z wykorzystaniem nadprzestrzeni i tylko jedną metodę wzywania pomocy w razie katastrofy, która unieruchomiłaby statek w zwykłej przestrzeni. Była to właśnie wyposażona w energię atomową boja sygnałowa. Jednostki zwiadowcze, odpowiadające na rozpaczliwe wołania wysyłane za jej pomocą, odkrywały wiele nowych i często wysoko rozwiniętych technologicznie istot, z którymi jednak nie mogły nawiązać kontaktu, gdyż na miejscu katastrofy znajdowały zwykle ich szczątki uwięzione w porozrywanych kadłubach. Czasem wprawdzie trafiano na żywych rozbitków, ale wtedy niezdolni do udzielenia pomocy obcym istotom kontrolerzy przekazywali ich do szpitala. Niektórych udawało się uratować, większość zaś stawała się jedynie preparatami i trafiała do działu patologii, gdzie rzadko udawało się ustalić, jaki świat ich zrodził.

Dlatego właśnie postanowiono zbudować specjalny statek szpitalny, który otrzymał nazwę Rhabwar. Jego dowódcą został inżynier specjalizujący się w technologii obcych, ekipa medyczna zaś składała się z lekarzy znających się zarówno na operacjach ratunkowych, jak i fizjologii różnych gatunków. Dzięki temu udało się nawiązać kontakt z siedmioma całkiem nowymi rasami, które stosunkowo szybko przystąpiły do Federacji.

W każdym z tych przypadków dokonano tego nie poprzez powolne budowanie porozumienia, ale dzięki demonstracji dobrej woli i udzieleniu daleko idącej pomocy medycznej i nie tylko.

Wspomnienia z tych akcji były silne i wyraźne. Prilicla nie ponosił za nie żadnej odpowiedzialności, ponieważ szefem personelu medycznego na Rhabwarze był wtedy starszy lekarz Conway, a on służył jedynie pomocą jako osoba zdolna odróżnić po emanacji emocjonalnej martwych od ledwie żywych i potrafiąca wskazać miejsce, gdzie należy ich szukać. Zdarzyło im się trafić na skrajnie niebezpiecznych i pozbawionych rozumu opiekunów nienarodzonych, noszących w łonie telepatyczne i wysoce inteligentne potomstwo, ale byli wśród nich też Niewidomi, których zmysły słuchu i dotyku były na tyle czułe, że zdołali dzięki nim zbudować urządzenia odbierające promieniowanie wszechświata i w ten sposób poznać to, czego nie mogli zobaczyć. W końcu wyruszyli nawet w podróże międzygwiezdne. I jeszcze Duwetti, Dwerlanie, Gogleskanie i inni. Wszyscy stwarzali swoiste problemy medyczne i wszyscy byli w pewien sposób groźni, zwłaszcza dla tak kruchej formy życia, jaką reprezentował Prilicla, którego zabić mógł silniejszy podmuch wiatru.

Mały empata zastanowił się, jak jego dawny przełożony, a obecnie już diagnostyk Conway, zachowałby się w sytuacji, w której jego ukochanemu statkowi szpitalnemu groziłaby przemiana w okręt wojenny. Jedno było pewne — bez dwóch zdań nie odleciałby, aby się ukryć w swojej kabinie.

Загрузка...