ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Przez resztę dnia obserwowali krążący nad nimi szybowiec. Głównie dlatego, że nie mieli chwilowo nic lepszego do roboty poza posiłkami, obchodami pacjentów oraz, w przypadku Prilicli, drzemkami od czasu do czasu. Przy okazji przekonali się, że szybowce potrafią nie tylko latać. Były wyposażone w urządzenie sygnałowe pozwalające na utrzymywanie łączności ze statkami.

Był to spory okrągły panel zamontowany u nasady skrzydła, który obracał się swobodnie w strumieniach powietrza, przy czym jedną stronę miał brunatną, w kolorze poszycia szybowca, drugą zaś żółtą. Znajdował się na tyle blisko kabiny, że pilot mógł sięgnąć do niego kończyną i ustawiać na określony czas w żądanym położeniu. Z daleka żółty punkt był świetnie widoczny.

— Genialne — powiedział z podziwem kapitan. — Przypomina ziemskie semafory i alfabet Morse’a. Pająkowaci mogą nie mieć radia, ale na średnie dystanse da się tym rozmawiać. Na właściwości lotne szybowca wpływ ma minimalny i nadawać można przez cały czas akcji. Sądząc po przerwach w sygnalizacji, które wynoszą do piętnastu minut, zapewne na statku jest drugie takie urządzenie przekazujące pilotowi odpowiedzi.

— Sir, ale dlaczego on się ciągle wznosi, zamiast wracać na statek? — spytał Haslam. — Sądziłbym, że raczej zniży lot i spróbuje nam się przyjrzeć, aby pilot miał co zameldować.

Kapitan zachował się jak typowy dowódca, który nie zna odpowiedzi na pytanie podwładnego: zarządził ciszę na kanale dowodzenia.

Nosze z pacjentami zostały wystawione na popołudniowe słoneczko, ale Ziemian oddzielono od Trolann nieprzezroczystym parawanem, tak samo jak robiono to na oddziale.

Kilka pająków chodziło po plaży, ale trzymały się blisko statków i nic nie zapowiadało kolejnego ataku. Tarcza była na razie wyłączona, aby nie zużywać niepotrzebnie energii i aby pacjenci mogli cieszyć się podmuchami ciepłego wiatru. Oni też obserwowali krążący leniwie szybowiec.

Nadal wisiał nad nimi, gdy późnym popołudniem pacjenci wrócili do środka, a słońce zaczęło chować się za górami. O zmroku nie zniknął. Rysował się wyraźnie w pomarańczowym poblasku zachodu.

W pewnej chwili zaczął zakręcać ostrzej, jakby przymierzał się do pokazu akrobacji.

— Doktorze, zaczynam się niepokoić o naszego orła — powiedział kapitan. — W tej chwili znajduje się na wysokości pięciu tysięcy metrów. Tam musi być bardzo zimno i to chyba nie jest najlepszy czas na popisy. Owszem, być może chodzi o jakiś rytuał religijny odprawiany przez pilotów szybowców, ale jakoś niezbyt jestem skłonny w to wierzyć.

— Co pan ma na myśli, przyjacielu Fletcher?

— Szybowiec jest zbyt wysoko, aby jego sygnały były czytelne bez teleskopu, nie wyobrażam zaś sobie istot lękających się ognia, które umiałyby jednocześnie wytapiać szkło.

Sądzę, że ta akrobacja to jeszcze jeden rodzaj sygnałów. — Przerwał w oczekiwaniu na czyjąś uwagę, po czym wrócił do wyjaśnień: — Zasób znaków nie będzie duży, szybowiec może bowiem wykonywać tylko kilkanaście łatwo zauważalnych manewrów, zatem i przekaz będzie zbyt uproszony, aby wyrazić bardziej złożone kwestie. Da się go jednak dostrzec z bardzo dużej odległości.

— Czy masz coś na wsparcie swojej teorii, przyjacielu Fletcher? — spytał Prilicla, domyślając się odpowiedzi. — W pobliżu są jeszcze inne statki pająków?

— Obawiam się, że tak, doktorze. Nasz radar nie jest tu zbyt miarodajny, ponieważ zarówno statki, jak i ich szybowce nie są zbudowane z metalu. Pokazał sześć jednostek, z których pięć zmieniło kurs w naszą stronę jakieś pół godziny po pojawieniu się szybowca na niebie. Ostatni płynie w przeciwnym kierunku, ku innej flocie, która znajduje się zbyt daleko, abyśmy mogli policzyć jej statki. Domyślam się, że ta szósta jednostka wypuści o świcie swój szybowiec, aby przekazać sygnał dalej. Niebawem ściągną tutaj wszystkie pająki z tej części oceanu i pobliskich lądów — dodał. — I wszystkie będą chciały coś z nami zrobić.

— Ale co, przyjacielu Fletcher? — spytał Prilicla przerażony podobną perspektywą bardziej jeszcze niż kapitan. — Nie popełniliśmy tu żadnej zbrodni, niczego im nie zrobiliśmy, a gdy nas zaatakowali, postaraliśmy się ich nie skrzywdzić. Gdyby zastanowili się choć chwilę, musieliby zrozumieć nasze intencje oraz to, że jesteśmy nieporównanie od nich silniejsi. Samo zestawienie tego, co moglibyśmy zrobić, z tym, co zrobiliśmy, powinno rozwiązać problem…

— Owszem, nie zrobiliśmy niczego złego, o czym byśmy wiedzieli — zgodził się kapitan. — Nie zapominajmy jednak, że to całkiem nowa rasa. Mogą postrzegać naszą postawę jako oznakę słabości albo niezdolności do zrobienia im krzywdy. Albo nazbyt nienawidzą nas tylko za to, że tu jesteśmy.

— Gdybyśmy mogli z nimi porozmawiać — powiedział Prilicla. — Gdybyśmy mogli powiedzieć im, że nie chcemy tu wcale być, może to by pomogło.

Fletcher pokręcił głową.

— Patolog Murchison sporządziła listę kilkunastu słów, ale to za mało dla komputera.

Zresztą nawet gdybyśmy mogli im coś przekazać, nie jest powiedziane, że by nam uwierzyli.


Poza tym nie mogę przestać myśleć o wiekach ziemskiej ksenofobii i o tym, jak nerwowo ludzie reagowali niegdyś na samo hasło inwazji z kosmosu. Pewnie nie rozmowy były im wtedy w głowie. Ludzkość zmobilizowałaby swoje siły zbrojne i uderzyła na paskudnych obcych. Dokładnie tak samo jak oni teraz.

Prilicla zastanowił się chwilę.

— Trolannie też czuli do nas z początku nienawiść, zwłaszcza do tych, którzy przypominali im druuli. Opanowali jednak fobię, poznawszy historię Federacji. Dlaczego nie mielibyśmy powtórzyć tego dzisiejszej nocy? Pająki na pewno wystawiły warty, na wypadek gdyby coś się działo. Wszystko się dobrze składa.

Kapitan pokręcił głową, ale bardziej w wyrazie niezdecydowania niż sprzeciwu.

— Trolannie znali już podróże międzygwiezdne i byli poniekąd gotowi na spotkanie innych kosmicznych wędrowców. Pająki zaś są w odmiennej sytuacji. Nie zrozumieją.

Zapewne tylko bardziej byśmy ich wystraszyli, dając kolejne powody do nienawiści. No i moglibyśmy zabić ich kulturę. Dopóki ich emocje nie podpowiedzą nam, że mogłoby być inaczej, zasady pierwszego kontaktu nie dozwalają nam na podobne postępowanie.

— Na razie są zbyt daleko — powiedział z żalem Prilicla. — No i jest ich zbyt wielu, aby odczytać coś wyraźnie. Wyczuwam tylko jedną wielką nienawiść i agresję. Gdybyśmy mogli wyodrębnić z tej grupy jednego albo może kilku, to co innego. Na razie nie odpuszczą i znowu zaatakują. Ale w czasie walki emocje są zawsze zbyt zaburzone. Idealnym wyjściem byłoby znaleźć sposób, aby z nimi porozmawiać — powtórzył. — Walką na pewno niczego nie osiągniemy.

— Zgadzam się — powiedział kapitan i przerwał połączenie.

* * *

Prilicla dołączył do reszty zespołu, który przenosił nosze z pacjentami na plażę, aby zażyli oni codziennej porcji słońca i świeżego powietrza. Spędził nad nimi kilka minut, zamieniając kolejno z każdym parę słów. Zaczął od rozbitków z Terragara, którzy byli w mniejszym lub większym stopniu pozbawieni kończyn, po czym dołączył do obojga CHLI, włączając się na chwilę w ich cichą rozmowę. Keet miała się już całkiem dobrze i mogła się poruszać bez pomocy noszy, ale świadomość, że podobne druulom istoty kręcące się wokół ich nie są groźne, nie zapadła w nią jeszcze na tyle głęboko, aby próbowała zawierać z nimi znajomości. Trzymała się więc swojego miejsca za parawanem. Wiedziała, że pozostali pacjenci na pewno nie wstaną i do niej nie przyjdą. Życiu Jasama nic już nie zagrażało, ale przedwczesny kontakt z innymi DBDG nie wpłynąłby korzystnie na jego rekonwalescencję.

Prilicla jednak nie zjawił się na plaży tylko po to, aby z nimi porozmawiać.


Pomyślał, że jeśli ktoś miałby spróbować wyjaśnić coś pająkom, to najlepiej będzie się do tego nadawać osoba, która nawiązała już z nimi kontakt.

Godzinę później patolog Murchison ruszyła powoli w stronę morza z Priliclą lecącym na wysokości jej ramienia. Trochę niezadowolona, że nie wybiera się tam po to, aby popływać, niosła nieduży płat giętkiego — plastiku, który po zrolowaniu miał jej służyć za tubę. Oboje zgodzili się, że użycie mikrofonu i donośnych głośników Rhabwara byłoby przesadą. Za sobą na module antygrawitacyjnym holowała nieduży terminal komputera tłumaczącego.

— Owszem, rozmawiałam z ich kapitanem, jeśli dobrze go identyfikuję, ale to było tylko kilka czasowników i rzeczowników — powiedziała, gdy minęli linię piasku naruszonego przez osłonę przeciwmeteorytową. — Nie wiem też, czy jego rozkaz wstrzymania ognia był dowodem przyjaźni. Możliwe, że nie chciał marnować amunicji na morzu, pewien, że i tak rychło pojmie nas wszystkich.

Prilicla wyczuł w niej przelotne zakłopotanie związane z ludzkim tabu nagości.

— Gdy mnie widział, miałam na sobie tylko kostium kąpielowy. Niestety, to był jedyny, który zabrałam, a ta bielizna jest trochę innego kroju i koloru. Może mnie nie poznać.

Obawiam się, że za dużo pan ode mnie oczekuje, doktorze.

— Może faktycznie mam nadzieję na cud — odparł empata. — Ale spróbuj, przyjaciółko Murchison.

Wyszli może ze trzydzieści metrów poza obszar chroniony tarczą. Gdyby była włączona, pokonaliby ją bez przeszkód, gdyż była nastawiona na zbliżające się obiekty.

Wrócić więc by już nie mogli. Kilka pająków krążyło w pobliżu statków, ze dwa poruszały się po pomoście wzniesionym między plażą a wrakiem Terragara. Trudno było się domyślić, jakie wrażenie na istotach nieznających metalu mogła zrobić taka twarda i sztywna konstrukcja. Prilicla wyczuł irytację Murchison, która uniosła wreszcie tubę do ust.

— Krisit! — zawołała, wskazując na najbliższy statek, potem odwracając się, aby wskazać na Rhabwara. — Preket krisit — dodała i powtórzyła to kilka razy, aż wskazała na siebie. — Czokwek — powiedziała i to słowo także powtórzyła.

Na koniec wskazała na ten statek pająków, który przybył pierwszy i na którym przebywał zapewne kapitan.

— Krititkukik! — krzyknęła.

Prilicla nie dojrzał żadnej szczególnej reakcji, wyczuł jednak unoszącą się ze statku chmurę wrogości, która mieszała się z zainteresowaniem i ciekawością. Na górnym pokładzie pojawił się pająk, który zaczął wykrzykiwać coś przez swoją tubę, ale wyraźnie nie do nich.


Na rampie pojawiła się grupa pięciu osobników, którzy ruszyli nagle biegiem, sięgając przy tym po kusze.

— Krititkukik! — krzyknęła znowu Murchison. — Czokwek!

— Oni nie biegną rozmawiać — zauważył Prilicla.

— Nie muszę być empatą, aby to zauważyć — odparła patolog bardzo zła i rozczarowana. — Kapitanie, tarcza!

— Słusznie — powiedział Fletcher. — Pełna moc za dziesięć sekund od teraz. Tyle macie, aby dobiec do linii na piasku, albo zostaniecie tam ze swoimi przyjaciółmi.

Prilicla zawrócił gwałtownie i poleciał z powrotem, zygzakując z lekka, gdy bełty świstały obok jego powoli bijących powietrze skrzydeł. Potem doszedł do wniosku, że uniki mogą jednak nie być najlepszym pomysłem, ponieważ pająki strzelały w biegu i nie miały szansy dobrze przycelować. W tej sytuacji większe było prawdopodobieństwo, że on nadzieje się na przelatujący obok pocisk, niż że ktokolwiek zdoła trafić go rozmyślnie. Postanowił wziąć przykład z Murchison, która biegła prosto przed siebie, stanowiąc na dodatek znacznie większy cel, ale nie oberwała ani razu.

Linię tarczy minęli całe dwie sekundy przed jej uruchomieniem. Żadne więcej bełty nie nadleciały, wstrzymane przez osłonę. Patolog zatrzymała się i obróciła, przyglądając się przez chwilę strzałom, które odbijały się od niewidocznej przeszkody i nie czyniąc nikomu krzywdy, spadały na piasek. Z kolei emocje pająków były na tyle silne, że drżący Prilicla musiał aż wylądować. Patolog uniosła tubę do ust.

— Szkoda gardła, przyjaciółko Murchison — powiedział empata. — Cokolwiek powiesz, nie będą słuchać. W tej chwili nie myślą, czują tylko złość i rozczarowanie, zapewne z powodu nieudanego pościgu. Nienawiści i wrogości jest w nich tyle, ile w Keet na samym początku, gdy myślała jeszcze, że przyjaciel Fletcher to druul. Wracajmy do naszych pacjentów.

Tym razem Prilicla szedł, zamiast lecieć, obok Murchison. Odnotowała jego drżenie i przejęła się empatycznym bólem, jakiego doznał.

— No dobrze — powiedziała, chcąc zmienić temat. — Przynajmniej rozerwaliśmy trochę naszych znudzonych podopiecznych.

— Rozrywek u nas dostatek — odezwał się kapitan bardzo spokojnym głosem, który zwiastował zwykle nie najlepsze nowiny. — Do przeciwległego brzegu wyspy zbliża się sześć kolejnych statków. Za pół godziny dołączą do tych trzech, które już tam są. Dodatkowe sześć majaczy na horyzoncie z naszej strony, następne dwa zespoły, każdy po trzy jednostki, pojawią się rano, jak wiatr pozwoli. Wszystko zdaje się sugerować, że pająki przymierzają się do kolejnych operacji. Desant z morza, desant z powietrza, tyralierą naprzód i tak dalej. Wasi pacjenci będą mieli miejsca w pierwszym rzędzie.

Загрузка...