ROZDZIAŁ VII

Słońce już zaszło, ale mimo to nadal było jasno, kiedy Sol nagle stanęła nad głęboką rozpadliną, daleko, daleko od wszelkich zabudowań, w głębi ciemnego lasu.

Była zmęczona, głodna i zniechęcona po bezładnej wędrówce trwającej całe popołudnie i wieczór.

Czego właściwie szukała? Opuszczonego miejsca, które przestało odgrywać właściwą mu rolę już całe wieki temu? Gdzie przywiodła ją jakaś stara opowieść o czarownicach, które zbierały się tu w zamierzchłych czasach?

Zadrżała. Nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna jak w tej chwili.

Została już tylko ona jedna. Co właściwie tu robi?

Z westchnieniem spojrzała w dół.

Zwęglone resztki, pozostałość po rytuałach odprawianych na dnie rozpadliny, wyraźnie przemawiały swoim językiem.

To musiała być Szczelina Ansgara.

Chyba nie tego Ansgara, który schrystianizował Skandynawię? Wcale też nie było tu otchłani. Z miejsca, w którym stała, widziała całe porośnięte trawą dno rozpadliny. Czego to ludzie nie potrafią wymyślić!

Palenisko, które tak często było używane…

Czy to możliwe, by nadal istniały jakieś…

Nie, to na pewno ślady pozostawione przez drwali.

Nie może robić sobie zbyt wielkich nadziei.

Ale Sol, tak dotkliwie odczuwająca samotność w obcym kraju, głęboko w lesie, zdecydowana była stawić się w tym miejscu wieczorem następnego dnia podczas pełni księżyca. Może uda się jej odebrać przesłanie lub choćby sygnał od zmarłych, od wygnanych, przepędzonych nieszczęśników, którzy kiedyś tutaj się zbierali? Spróbuje nawiązać bodaj cienką nić porozumienia z ich duszami, ona, obca w świecie zwykłych ludzi.

Odeszła smutna w poszukiwaniu miejsca na nocleg dla siebie i konia.

Nad morzem, nad kurhanami w Brosarps Backar i nad Szczeliną Ansgara, znajdującą się w głębi lądu w tajemniczym lesie, świecił księżyc w pełni. Wzmagający się wiatr targał włosy Sol. Dziewczyna z rozmysłem spowiła się w czerń. Na końcu długiego kija przywiązała kosmyk włosów odcięty staremu rozbójnikowi. Powiewał teraz na silnym wietrze.

Nadszedł czwartkowy wieczór, powędrowała więc do Szczeliny Ansgara.

Już z oddali wyczuła zapach ogniska. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła słup gęstego dymu wydobywający się z rozpadliny i wędrujący już wysoko w koronach drzew. Serce zabiło jej mocniej.

To na pewno drwale, pomyślała. Ale co oni tu robią w nocy?

Smolarze? Nie widziała jednak ich śladów.

Przystanęła i zajrzała w dół.

W rozpadlinie płonął ogień. Wokół niego siedziało troje ludzi. Troje samotnych ludzi, w tym dwie kobiety. Co tu robiły kobiety o tej porze?

Widziała, że rozmawiają i patykami grzebią w węglach, oni…

Sol zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.

Te kobiety to czarownice! Nie mogła się mylić!

Długo stała nieruchomo.

Zaraz mnie zauważą, pomyślała. Wyglądam chyba dostatecznie dramatycznie, z włosami i suknią powiewającą na wietrze, z wzniesionym kijem czarownic, podświetlona od tyłu blaskiem księżyca.

Sol zawsze lubiła dramatyzować.

Nie zdążyła jeszcze w pełni uruchomić swej wybujałej wyobraźni, gdy jedna z kobiet z wyraźnym podnieceniem wskazała na nią palcem. Druga kobieta i mężczyzna wstali, przerażeni. Długo trwali bez ruchu, podczas gdy Sol schodziła w dół po stromiźnie.

Podeszła do nich bardzo blisko. Czuła się cokolwiek niepewnie widząc, jak bacznie się jej przyglądają i oceniają.

Milczenie przedłużało się. Przez głowę Sol przemknęła myśl, że tu, w szczelinie, jest tak zacisznie.

– Bądź pozdrowiona, córo Ludzi Lodu!

Sol drgnęła. Przemówiła kobieta, która zauważyła ją pierwsza i nie wstała wraz z pozostałymi. Głos miała zachrypnięty.

– A więc znacie mnie? Znacie Ludzi Lodu?

Kobieta poprosiła ją, by spoczęła; pozostali także usiedli.

– Nie, nie znam cię – uśmiechnęła się staruszka. – Ale imię Ludzi Lodu głośne jest w naszych kręgach. Nie można nie rozpoznać waszych oczu. Ale, o ile wiem, mieszkali w Trondelag aż do czasu, gdy zostali zgładzeni jakieś piętnaście lat temu. Jak to się stało, że jesteś tutaj?

– To długa historia – odparła Sol. – Dowiedziałam się o czarownicach z Brosarps Backar od mojej starej krewniaczki Hanny, a ponieważ jestem chyba jedyną spośród prawdziwych Ludzi Lodu, tęskniłam za spotkaniem z wami przez całe swoje życie.

– Hanna? – powtórzyła stara kobieta, ubrana w ciemne szaty i szal, zakrywający nawet jej twarz. – Hanna? Matka mojego ojca słyszała o pewnej Hannie z rodu Ludzi Lodu, która miała niezwykłe zdolności. Ale czy to może być ona?

– To bardzo prawdopodobne. Nauczyłam się od niej wszystkiego, co potrafię.

– Jak dostałaś się tu z Brosarp? – zapytała druga kobieta.

Sol uśmiechnęła się.

– Jeśli ma się w życiu tylko jedno marzenie, robi się wszystko, by je spełnić. Pomogła mi para staruszków. Zrobili to, ponieważ zrozumieli, kim jestem. Ale żołnierze wójta napotkają u nich na mur milczenia.

– To dobrze – rzekła kobieta.

Sol była szczęśliwa niemal do szaleństwa. Zaprosili ją na prosty posiłek. Teraz, odpowiadając na rozliczne pytania, mogła przyjrzeć się im uważniej.

W wyglądzie staruszki zdumiewał kontrast między skórą, delikatną i gładką jak u młodej dziewczyny, a siwymi włosami i bezzębnymi szczękami. Druga, kobieta w średnim wieku, była wyniszczona chorobą. Miała przerzedzone, zmatowiałe włosy i zbyt wcześnie zwiędłą skórę. Była chuda i blada; ani chusty, ani ciepło ogniska nie były w stanie już jej rozgrzać. Nieustannie zanosiła się suchym, męczącym kaszlem. Sol nie mogła wyzbyć się obawy, że kobieta, goniąc resztkami sił, za chwilę upadnie.

Mężczyzna był przedziwnym, trudnym do opisania, milczącym typem. Bardzo wysoki i chudy, sprawiał wrażenie, jakby jego członki zostały ze sobą połączone przypadkowo. W podłużnej twarzy osadzone były smutne oczy. Nadgarstki nosiły głębokie ślady po kajdanach wójta.

Wizyta Sol wyraźnie ich ożywiła.

Kiedy opowiedziała o swoich przeżyciach, chciała dowiedzieć się czegoś o nich. Usłyszała gorzkie opowieści o nędznym życiu w ciągłym strachu i przerażeniu.

Księżyc zniknął z ich pola widzenia. Noc wokół była ciemna, a im, którzy siedzieli przy świetle ogniska, wydawała się jeszcze ciemniejsza.

– Zostało nas już niewiele – westchnęła staruszka. – Nic dziwnego, skoro kościół i władze tak się rozbestwiły. Kiedy nie mogą znaleźć nas, łapią kogo popadnie. Wiesz pewnie, dziewczyno, że nie obchodzi ich, kogo biorą. Zwykłe, dobre kobiety, które z czarami nic wspólnego nie mają, więzione są na podstawie bezzasadnych pomówień złych sąsiadów. Moje serce często płacze nad tymi nieszczęśnicami. My, mający niechętnie widziane zdolności, które mimo wszystko tak bardzo kochamy; musimy być po trzykroć bardziej ostrożni. Pięćdziesiąt lat temu było nas w Danii dużo, teraz została tylko garstka. Większość z nas jest dziś tutaj.

To bardzo niewiele, pomyślała Sol. Obie kobiety pewnie nie przeżyją zimy, a i mężczyzna nie wydawał się okazem zdrowia. Jemu także nie było sądzone długie życie. A potem? Co będzie potem? Świat pełen pustki.

– Jestem prawdopodobnie jedyna w Norwegii – powiedziała Sol. – Oprócz brata mej matki, ale to odszczepieniec. Używa swej mocy tylko do leczenia i pielęgnacji chorych.

Kobieta popatrzyła na nią mądrymi oczyma.

– Nie, nie jesteś jedyna, moje dziecko. Masz towarzyszy.

– Jest nas więcej? Kto? Gdzie?

Staruszka przytaknęła.

– Są to Finowie przybyli ze wschodu do Szwecji, do lasów w okolicach Angermansland, Dalarna i Varmland. Stamtąd ciągną na zachód, do głębokich lasów Solor w Norwegii. Tam możesz ich szukać. Sposobią sobie ziemię, wypalają lasy i sieją. Wśród nich są mężczyźni i kobiety, które wiele potrafią.

Sol zalśniły oczy.

– Muszę tam kiedyś pojechać! Uwierzcie mi, moje życie było takie samotne, chociaż otaczała mnie troskliwa rodzina, którą kochałam.

Mężczyzna pokiwał głową.

– Znamy twoją samotność. My także ją odczuwamy.

Popatrzyła na jego nadgarstki.

– Byłeś w szponach wójta?

– Tak. Długo siedziałem w ciemnicy. Nie wiesz, jak tam jest, dziecko. Strzeż się, by cię nie pojmali. Zdarza się, że „zapominają” o więźniach miesiącami. Widziałem kobiety prowadzone na stos w odzieniu tak przegniłym, że z nich spadało.

– W jaki sposób się wydostałeś?

Uśmiechnął się, pokazując długie końskie zęby.

– Z pomocą czarów pokierowałem wolą strażników.

– Wspaniale! – powiedziała Sol z podziwem.

– Ale to zabrało trochę czasu. Potem, kiedy odzyskałem wolność, byłem tak wycieńczony po tygodniu natężania woli, że spałem przez wiele dni. Nigdy nie pozwolę, by mnie znów schwytano.

– Rozumiem. Och, jakże szczęśliwa jestem z wami! Chcę tu zostać jak najdłużej!

– Nie – powiedziała młodsza kobieta. Mówiła po duńsku, podczas gdy pozostali najwyraźniej pochodzili ze Skanii. – Nie. Moją najmocniejszą stroną jest przepowiadanie przyszłości. Musisz wracać do domu. Natychmiast! Ktoś cię potrzebuje.

– Mnie? Kto?

– Tego nie wiem. Wiem tylko, że ktoś, kogo bardzo kochasz, cierpi. I tylko ty możesz temu zaradzić.

Sol spoważniała.

– W jaki sposób mogę pomóc?

– Nie przebieraj w środkach. Wiem, że jeśli o to chodzi, nie masz specjalnych wątpliwości.

– Dużo wiesz – powiedziała Sol powoli, odganiając zbłąkaną ćmę, która właśnie miała zamiar zakończyć żywot, gdyż skusił ją blask ognia.

– Tak, wiem o tobie wiele. Przed chwilą wzięłam cię za rękę, pamiętasz? Ujrzałam wiele rzeczy, które sprawiłyby, że wójt otworzyłby szeroko oczy ze zdziwienia, a kat chwycił za topór. Jesteś naprawdę wyjątkowa. Jesteś jedną z nas! Jedź do domu, Sol! Bardzo chcielibyśmy, żebyś tu została, wlała w nas nowe siły. Ale twoje miejsce jest teraz tam.

Sol pokiwała głową.

– Tak! Jeżeli ktoś cierpi, muszę jechać. Tak szybko jak się da.

– Twierdzisz, że kochasz swą rodzinę? – zapytała nagle staruszka. – Trudno w to uwierzyć.

– Dlaczego?

– Nie wiesz, dlaczego zwą was Ludźmi Lodu?

– Wiem, ponieważ nasza dolina była ukryta. Dostać się do niej można było tylko tajemną drogą pod lodowcem.

– Mylisz się. Nazywacie się tak dlatego, że rodzicie się z lodem w sercu. Ty nigdy nikogo nie pokochasz. Mężczyźni mogą mieć twoje ciało, ale nigdy nie zdobędą twojej miłości, bowiem ty, która jesteś prawdziwym dzieckiem Ludzi Lodu, nie masz w sobie miłości.

To pomyłka, myślała Sol zrozpaczona. A może jednak?

Lubić? Tak. Ale kochać…

A Tengel? Jeżeli on nie kochał Silje, to znaczy, że nie ma w ogóle miłości na ziemi! Ale Tengel właściwie nie jest prawdziwym dzieckiem Ludzi Lodu. Tengel to mieszanina tego, co w ludziach najlepsze, i złych prądów, które niosła ze sobą krew Ludzi Lodu.

A ona sama… Kim była właściwie? I co znaczyło dla niej słowo „kochać”?

Smutnymi oczyma wpatrywała się w las za nimi. Czuła się tak, jakby lodowaty wiatr przeszył jej ciało na wskroś, aż do głębi duszy.

Jej towarzysze siedzieli w milczeniu, bacznie ją obserwując.

Sol nie chciała więcej o tym myśleć. Gorączkowo zmieniła temat.

– Czy możecie mi pomóc znaleźć belladonnę?

Uśmiechnęli się, z pewnością wiedzieli, do czego jej potrzebna.

– Pokażemy ci miejsce, gdzie rośnie. To przy strumieniu, który mijałaś – powiedziała staruszka. – Ale wcześniej dostaniesz trochę ode mnie. Jagody są oczywiście suszone, ale zachowały swą moc.

Sol wzięła je i podziękowała.

Chcieli zobaczyć, co potrafi. Jej zdolności wzbudziły podziw. Potem sami pokazali, z czego są znani. Uczyli się od siebie, wieczór upływał szybko. Sol zaraziła ich swoją radością i zapałem. Ona, mistrzyni w leczeniu ziołami, podarowała chorej kobiecie sporo ze swych zapasów. Zdawała sobie sprawę, że ta pomoc jest spóźniona, ale kobieta i tak była jej głęboko wdzięczna.

Ogromne zainteresowanie wzbudził korzeń mandragory, który miała Sol. Widziała z ich spojrzeń, że sprzedaliby duszę, byle tylko móc go kupić. Mandragory nie sprzedaje się jednak w zwykły sposób. Za każdym razem należy zapłacić za nią mniej, niż zapłacił poprzedni właściciel. W końcu osiąga cenę tak niską, że ten, do którego należy, już nie może jej sprzedać, a wtedy jego dusza przechodzi na własność Szatana. Znane są historie o korzeniach mandragory, za które ostatni nabywca płacił ziarnkiem piasku podniesionym z drogi, a cóż może być jeszcze mniejszego? Kupujący nie mógł się więc jej pozbyć, a zatem czekała go prosta droga do piekła.

Nikt nie wiedział, ile warta jest mandragora Sol. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że nigdy nie zechce jej sprzedać. Opowiedziała im już o swej tęsknocie do królestwa otchłani.

– A teraz, Sol, weźmiesz udział w czymś, co na pewno nie jest ci znane – powiedziała młodsza z kobiet. – Zwróciłaś uwagę na garnek nad ogniem?

– Tak. Czy to strawę gotujecie?

Roześmiali się.

– To środek odurzający – powiedział mężczyzna. – Przyrządzamy go, by się zabawić. Zioła, których używamy, są tajemnicą. Postawimy teraz garnek między nami; doświadczysz czegoś, czego nigdy jeszcze nie przeżyłaś.

– Czy to będzie coś niezwykłego?

– Tak – powiedziała chora kobieta. – Coś bardzo niezwykłego.

– Lot na Blokksberg?

– O nie, coś zupełnie innego. Na Blokksberg musisz udać się w zupełnej samotności i poświęcić na to sporo czasu. To jest środek, który pobudza do życia uśpione zdolności. Drzemią one w każdym człowieku, ale zapomnieliśmy, że je posiadamy.

Sol kiwnęła głową.

– Podajcie garnek!

Zapadła cisza. Ognisko z wolna dogasało, ale noc była jeszcze ciepła. Usadowili się wokół naczynia i nakrywszy głowy kocem, wdychali wydobywające się z niego opary.

Sol zakręciło się w głowie, przed oczami przelatywały jej rozmaite obrazy, niewyraźne, zamglone. Nie zdążyła zauważyć, co przedstawiają. Być może nie była w stanie zebrać myśli ze szczęścia, że przebywa z ludźmi, którzy ją rozumieją.

Nagle mężczyzna odrzucił przykrycie i odsunął garnek. Sol zrozumiała, że wszyscy osiągnęli już żądane stadium transu.

Bezwolnie przechyliła się w tył i oparła o porośnięte trawą zbocze. Stara kobieta zrobiła to samo, młodsza, chora, opadła do tyłu na trawę. Mężczyzna pochylił się do przodu.

Sol była tak oszołomiona, że cała rozpadlina wirowała wraz z nią. Zamknęła oczy.

Wizje się uspokoiły, stały się wyraźniejsze.

Świecił księżyc, ale działo się to innej nocy, w jakimś innym czasie. Klęczała, tarmosząc i potrząsając leżącą na ziemi kobietę. Było zimno, ona sama musiała być bardzo nieduża, jej dłonie wydawały się takie maleńkie w porównaniu z ciałem kobiety. Kiedy uniosła głowę, usłyszała głos młodej dziewczyny: „Chodź! Twoja matka nie żyje.” Tą dziewczyną musiała być Silje. Taka młoda, prawie dziecko jeszcze!

Wizja skończyła się, zastąpiła ją inna. Sol siedziała u kogoś na kolanach. Tak, to kobieta, którą przed chwilą widziała martwą. Jej matka Sunniva. Jakże piękna! Miała ciemne, smutne oczy. Był tam też mężczyzna, prawdopodobnie jej ojciec, ale jego sylwetki nie dostrzegła wyraźnie.

Obraz zmienił się gwałtownie. Pojawiła się nowa twarz. Hanna! Sol wiła się z jękiem, chciała z nią porozmawiać, ale Hanna już zniknęła. Z nieznanej głębi mózgu dziewczyny wyłoniły się nowe, powykrzywiane twarze. Twarze, które miały ze sobą coś wspólnego. Wszystkie nosiły piętno zła, samotności i smutku. Brzydkie, a czasami ładne, i choć Sol nie wiedziała dlaczego, była pewna, że nie są sobie współczesne.

Cofała się w czasie! Postacie, które widziała, to przeklęci z rodu Ludzi Lodu. Jej własne korzenie, jej przodkowie.

Choć Hanna nie była jej najbliższą krewną, nie było nic dziwnego w tym, że Sol ujrzała właśnie ją – znała ją przecież dobrze ze swego prawdziwego życia. Teraz natomiast miała przed oczami ludzi dawno zmarłych, prawdopodobnie tych, od których wywodziła się w prostej linii.

Odetchnęła głęboko. Znajdowała się w stanie oszołomienia. Była spięta, ciekawa, choć pojawił się lęk, uczucie dotychczas jej nieznane.

Zapadła w trans jeszcze głębiej. Nie zdawała sobie sprawy, że widziane przez nią obrazy to tylko sen. Sylwetki wydawały się jej rzeczywiste.

Dostrzegała jakieś szczegóły z otoczenia, były jednak bardziej niewyraźne od ludzi. Były to raczej wrażenia. Niewypowiedzianie gorzka walka o przeżycie w niegościnnej Dolinie Ludzi Lodu. Bieda, smutek, beznadziejność i rozpaczliwa tęsknota.

A więc Silje i Tengel nie byli jedynymi, którym tęskno było do normalnego świata.

Niesamowite wydały się jej te bezimienne sylwetki z minionych epok. Nie było ich wiele; osoby o szczególnych cechach pojawiały się rzadko. Tengel powiedział jej, że przeciętnie jedna w każdym pokoleniu. Widziała też miłych, dobrych ludzi, ale ich wizerunki znikały tak szybko, jak gdyby ona dostrzec miała jedynie tych ze swego rodu, którzy zostali dotknięci. A może sama tak chciała?

Nagle pojawił się przed nią bardzo przystojny mężczyzna. Dostrzegła, że coś niósł. Pomyślała, że dobrze dać odpocząć oczom i popatrzeć na kogoś ładnego. Ale on również miał żółte oczy i tak złośliwy uśmiech, że Sol aż drgnęła, chociaż potrafiła znieść naprawdę wiele.

To mógłby być mężczyzna dla mnie, pomyślała. Gdybym spotkała kogoś takiego, może potrafiłabym się zakochać?

Nie była tego pewna. Może właśnie w tej chwili odczuła, jak bardzo jest rozdarta? Jak ciężko żyć, mając w sobie ludzkie przymioty wymieszane z dziedzictwem złego rodu? Piękny, niezwykle fascynujący mężczyzna, któremu spoglądała w oczy, to jeden z niewielu jej przodków, któremu się naprawdę poszczęściło. Był na wskroś zły! Zrozumiała teraz, jaką straszliwą tragedię przeżywać musieli wszyscy z jej rodu, Tengel może najbardziej. Miał jednak dość sił, by opowiedzieć się po jednej stronie. Hanna także, choć wybrała przeciwną.

Ale czy Hanna naprawdę miała w sobie wyłącznie zło?

W momencie gdy mężczyzna znikał z jej pola widzenia, Sol zauważyła, co trzyma w ręku. Była to głowa kobiety; wpatrująca się przed siebie martwymi oczyma. Sol wiedziała, że to on zabił tę kobietę.

Pojawiła się następna para; okropne postaci z minionych czasów. Byli to kobieta i mężczyzna, odziani w proste kaftany i miękkie buty z długimi noskami, jakich Sol nigdy dotąd nie widziała.

Nagle zadrżała. Instynktownie zacisnęła z całej siły dłonie na kępkach trawy.

Coś wynurzało się z ciemności… Coś, przed czym uciekały wszystkie inne zjawy. W Sol wpatrywała się para wytrzeszczonych, pełnych nienawiści oczu.

Miała uczucie, że tonie, że nie wytrzyma już więcej. Zaczęła mrugać, by odpędzić tę wizję, ale nie pomagało. Obrazy pochodziły z niej samej, z małej komórki w mózgu, w której przechowywane były przez całe pokolenia i nigdy nie wywoływane. Z trudem chwytała powietrze, wydając z siebie dźwięki takie, jakby się dusiła.

Wszyscy w szczelinie ją słyszeli, lecz byli zbyt zamroczeni, by jej pomóc. Zresztą oni także nie mogli nic zrobić, wszystko musiało iść swoim torem.

Rozumieli jednak, że dziewczyna napotkała większe trudności niż to zazwyczaj bywało. Im również objawiali się przodkowie. Nie nauczyli się komunikować z nimi bezpośrednio, ale czerpali siły i natchnienie z ich istnienia.

Ale Sol pochodziła z rodu Ludzi Lodu! Niech się strzeże ten, kto odważy się spojrzeć w jego przeszłość!

Gdyby wiedziała, co sprawi wywar, być może by odmówiła. A może nie, może ciekawość wzięłaby górę?

Było jej słabo. Popadła w stan odrętwienia. Nie poddawała się, cofała się odruchowo, ale straszliwe monstrum podchodziło coraz bliżej i bliżej.

To mógł być tylko zły duch Ludzi Lodu. Tengel Zły – to ni człowiek, ni zwierzę – to potwór. Niewykluczone, że kiedyś był jednym z ludzi, ale teraz nie sposób nawet sobie tego wyobrazić. Niski, skurczony, dużo mniejszy od Sol, miał tak płaską głowę, że wydawało się, jakby uszy leżały na jednej linii z potylicą. A do tego jeszcze te podstępne oczy i haczykowaty nos, do złudzenia przypominający dziób! Gdy otworzył usta w grymasie dzikiego zwierza, Sol zobaczyła krótkie, ostre zęby. Na szczęście jego ciało okrywał szeroki płaszcz. Spod obszernego okrycia wystawała tylko jedna ręka, długa, koścista jak szpon.

Najgorsze jednak było zło, które otaczało go jak gęsta mgła.

Sol nawet przez moment nie wątpiła, że jest to stwór, który zaprzedał duszę Diabłu. Żaden człowiek nie był stworzony w ten sposób. Musiały go ulepić najczarniejsze moce z piekielnych otchłani.

Pragnęła wyrwać się z transu, uciec przed tym potworem. Czego chciał od niej? Dlaczego patrzył z taką nienawiścią? Czy zamierzał jej coś powiedzieć?

Nagle doznała olśnienia. Widziała go już kiedyś!

Bardzo dawno temu. Ale gdzie?

To dlatego tak mnie nienawidzi, pomyślała zrozpaczona. Bał się, bał się właśnie jej! Ale dlaczego?

Gdyby tylko mogła sobie przypomnieć!

Zaczęła krzyczeć, błagać, by zniknął, ale wizja uparcie trwała. Już bardziej cofnąć się w czasie nie mogła.

Najwyraźniej zobaczyć miała tylko Ludzi Lodu, a ich historia zaczynała się od Tengela Złego. Wszystko, co było wcześniej, zniknęło na zawsze.

Sol wiła się w trawie jak wąż. Nie należała do strachliwych, ale wizja była zbyt okropna. Mężczyzna i chora kobieta niezwykłym wysiłkiem woli zdołali przyczołgać się do niej na kolanach. Byli tylko na wpół świadomi tego, co robią, ale usiłowali ją obudzić. Oczy Sol dziko wpatrywały się w czerń nocy, a zduszony krzyk zagłuszał ich głosy.

– Ojcze! – wołała. – Ojcze! Ojcze!

W domu w Lipowej Alei Tengel obudził się ze snu.

– Sol – szepnął. Silje usiadła na łożu. – Sol ma kłopoty – powiedział przerażony. – Wzywa mojej pomocy.

– Jak to?

– Nie wiem. Nigdy dotąd to się nie zdarzyło. Nie wiedziałem, że potrafi porozumiewać się ze mną i że ja umiem odebrać jej sygnał. O mój Boże, co mam zrobić? Sol, Sol – szeptał.

– Czy jej życie jest w niebezpieczeństwie? – spytała Silje przerażona.

– Nie, takiego wrażenia nie mam. To co innego. Muszę spróbować nawiązać z nią kontakt.

Silje położyła dłoń na jego ramieniu.

– Przekaż jej także moją miłość!

– Dobrze – powiedział ciepło. – Postaraj się leżeć jak najspokojniej, to spróbuję… Nie wiem, czy potrafię…

Silje nawet nie drgnęła. Leżąc wpatrywała się w Tengela, który siedział z nogami podciągniętymi pod brodę, z twarzą ukrytą na kolanach. Jej dłoń nadal spoczywała na ramieniu męża.

Czas płynął. Chociaż Silje wiedziała, że jej wysiłek to zbyt mało, myślała o Sol jak najintensywniej, starając się przesłać jej całą swoją miłość. Silje była jak niewyczerpane naczynie bez dna, pełne miłości. Miała nadzieję, że to, co robi, ma swój sens.

Zauważyła, że Tengel oblał się potem z nadludzkiego wysiłku, niezbędnego do takiej koncentracji. Raz zadrżał, nie wyjaśnił jednak, dlaczego.

Silje wydawało się, że to pełne trwogi napięcie trwa już całą wieczność, gdy w końcu podniósł głowę i otarł pot z czoła.

– Trafiłaś w samo sedno, Silje – powiedział zmęczonym głosem. – Potrzebowała właśnie miłości – dodał wyjaśniająco.

– Ale co to było?

– Nie jestem pewien. Mój Boże, nie wiem, w co ona się teraz wplątała. To coś pozaziemskiego. Strach tak wielki, że nie można go opisać. Zło, Silje, zło i nienawiść, skierowane przeciwko naszej małej Sol. A mimo wszystko to nie było rzeczywiste. Dziwię się, nie mogła chyba… Nie mam pojęcia, co to było.

– Czy już minęło?

– Tak, tak sądzę. Nagle się uspokoiło, złagodniało. Zniknął sprzeciw.

– Sprzeciw?

– Tak, jakaś moc, straszliwa siła, z którą ona walczyła. Myślę, że Sol znów eksperymentowała z czymś nad wyraz niebezpiecznym.

– Uczeń czarnoksiężnika – szepnęła Silje. – Mówiłam jej wiele lat temu, że musi być ostrożna.

Tengel położył się.

– Sol nigdy nie była ostrożna. Ale teraz się bała, była śmiertelnie przerażona. Ona! Nigdy bym się tego nie spodziewał.

– Ty wiesz, co ona zrobiła – powiedziała Silje zamyślona. – Ja to czuję.

Podsunął jej ramię pod głowę.

– Nie wiem. Mam zaledwie pewne przypuszczenia.

– Jakie?

– Istnieje formuła magiczna, słyszałem o niej tylko w niejasnych opowieściach. O wywarze, który przyrządza się z magicznych ziół, wywołujących widzenia. W ten sposób można ujrzeć swoich przodków.

Silje odwróciła głowę i spojrzała na męża.

– Myślisz, że widziała Ludzi Lodu?

– Nie, oczywiście nie widziała ich naprawdę, ale była nastawiona na to, że ich ujrzy, i sama stworzyła ich obrazy. To tylko jej wyobraźnia. A Sol, jak wiesz, ma bardzo żywą fantazję.

Silje milczała przez chwilę.

– Duchy z wyobraźni mogą przestraszyć tak samo jak prawdziwe, dobrze to wiem. Ale dlaczego uważasz, że właśnie to przeżyła?

Tengel ociągał się z odpowiedzią.

– Ponieważ słabe odbicie jej wizji zostało przekazane mnie. Właściwie jeden obraz. Ta dziewczyna ma makabryczną wyobraźnię.

– W pewnej chwili zadrżałeś.

– Naprawdę? Właściwie nic dziwnego, nigdy nie widziałem większego koszmaru. On jej nienawidził, Silje, śmiercionośną nienawiścią.

– Tengel Zły?

Drgnął.

– Nie wymawiaj tego imienia!

– Ale to ona wyobraziła sobie, że on jej nienawidzi?

– Tak musiało być. Nie ma innego wytłumaczenia.

Zapadła cisza. Tengel mocniej przytulił Silje.

– Dziękuję, że mi pomogłaś.

– Poczułeś to? – zapytała zdziwiona.

– Jeszcze jak! Myślę, że wspólnie pomogliśmy Sol.

To całkowicie zaskoczyło Silje. A więc i ona… Westchnęła głęboko, niemal w uniesieniu.

Sol poczuła, że wraca spokój. Mężczyzna i kobieta ułożyli ją na trawie, wciąż przerażeni tym, czego świadkami byli przed chwilą. Staruszka ciągle leżała, przeżywając własne wizje, oni, na wpół uśpieni, powrócili do swoich.

Straszliwa postać zniknęła w ciemności. Obrazy pojawiały się nadal. Sol była jednak już tak wyczerpana, że straciła możność ich rozróżniania. Stawały się coraz bardziej zamglone, aby w końcu zniknąć zupełnie.

Udało się jej dostrzec kilka postaci sprzed czasów Tengela Złego. Miały obcy wygląd, raz widziała ludzi wędrujących przez obszary pokryte śniegiem. Coś jej mówiło, że jej praprzodkowie, zanim na dobre osiedli w Norwegii, musieli przybyć z daleka.

Przypomniała sobie słowa staruszki o Finach ze wschodu.

Przodkowie złego Tengela mogli pochodzić z jakiegoś już wymarłego, obdarzonego nadnaturalnymi zdolnościami plemienia, gdzieś z dalekiego wschodu. Z plemienia, z którego została tylko Sol i jej rodzina.

Liv, Are i ona sama. Tylko oni mogli zapewnić ciągłość rodu.

Ja zrobię, co będę mogła, pomyślała. Obiecałam to Hannie. Nie ma jednak pośpiechu, najpierw muszę trochę pożyć!

Ludzie Lodu? Czy istniało inne jeszcze wyjaśnienie tej nazwy? Czy chodziło o ludzi, którzy przywędrowali tu przez lody i śniegi wiele, wiele setek lat temu?

To wcale nie było wykluczone.

Nagle zorientowała się, że nie śpi już od dobrej chwili. Że siedzi sama w lesie przy dogasającym ognisku. Tak, sama, bo siedzącej obok trójki, zapatrzonej w swe własne wizje, nie można było nazwać towarzystwem.

Sol obiecała sobie, że nigdy już nie weźmie udziału w tego rodzaju próbie. Twarze pozostałych miały spokojny wyraz, z pewnością ich przodkowie byli dobrzy, nieszkodliwi. Ona widziała powykręcane, ohydne straszydła. Zobaczyła je raz i wystarczy.

Znów ciarki przebiegły jej po krzyżu. Ponowne spotkanie ze złym duchem Ludzi Lodu byłoby samoudręczeniem. Nigdy już się na to nie odważy!

Usiadła, dołożyła chrustu do ogniska.

Co ją uratowało? Czyja zbawienna siła odsunęła to upiorne zjawisko?

Starała się wrócić myślą do tego momentu, ale wszystko było zamazane.

Ktoś nią potrząsał, przemawiał do niej, ale to wcale nie skutkowało.

Nie, to co innego.

Czy mógł to zrobić Tengel? Wołała go w potrzebie, ale on chyba nie…

Ale czy przypadkiem nie było właśnie tak? Nie zdoła sobie przypomnieć. Miłość? Czy nie otoczyła jej nagle ciepła, szczera miłość, która ułożyła się wokół niej niby ochronna zasłona? Tengel… i Silje…

Silje? Nie, to niemożliwe. Silje nie posiadała żadnych nadzwyczajnych mocy.

Ale wrażenie bezkresnej miłości jej przybranych rodziców zapadło w nią głęboko.

Poczuła, jak napływają ciepłe łzy wzruszenia.

Загрузка...