ROZDZIAŁ XIV

Minęła zima.

Tengel i Silje często spoglądali w dół alei lipowej w nadziei, że ujrzą szczególnego gościa, swą przybraną córkę Sol. Nic o niej nie słyszeli od chwili, gdy wyruszyła z domu zeszłej jesieni.

Obydwoje ukradkiem obserwowali jej lipę. Dopóki drzewo było zdrowe, oddychali z ulgą.

Jeszcze jedno lato. I znów jesień…

Przyszedł na świat pierwszy wnuk Silje, Tengela i Charlotty. Liv bez kłopotów urodziła ładnego chłopca, który otrzymał imię Tarald. Nazwany tak został na cześć dumnego dziadka, który nie pozwolił dać chłopcu imienia Tengel, zbyt pełnego bólu, jak uzasadniał.

Silje nic nie mówiła, ale myślała swoje. Może jej biedna córka poradzi sobie ze swoimi kłopotami teraz, kiedy wydała na świat dziecko? Wydawała się taka szczęśliwa, spokojna i pogodna, kiedy była z Dagiem.

Silje często wspominała słowa Hanny: Z twoich dzieci będzie wielka radość, ale i wielki smutek.

Czy to właśnie był ten smutek? Tragiczne małżeństwo Liv wraz ze wszystkim, co się z tym wiązało?

Kiedy wspomniała o tym Tengelowi, odwrócił się na pięcie. Nie chciał jej odpowiedzieć.

Bo Liv była teraz szczęśliwa. Prawdopodobnie uważał jej tragedię za zbyt krótkotrwałą, by zakładać, że to koniec niepowodzeń.

Silje jednak była skłonna uparcie podtrzymywać swoją wersję. Teraz już nic złego nie mogło się im przydarzyć!

Pod dotykiem cudownych dłoni Tengela Klaus wkrótce wyzdrowiał. Pracując na Grastensholm sprawiał wrażenie szczęśliwego. Nigdy nie wspomniał ni słowem o swej ogromnej tęsknocie. Dla niego nie istniała żadna inna dziewczyna oprócz Sol. On także często wypatrywał jej na drodze.

Liv była naprawdę szczęśliwa. Dag zawarł z nią umowę; obiecał, że nigdy nie będzie jej ganić, nawet jeżeli nie poradzi sobie z czymś w domu. Umowa tak naprawdę była zupełnie niepotrzebna, bo trudno znaleźć lepszą gospodynię od Liv. Dag przypuszczał, że Bereniusem kierować musiała wybujała ambicja. Chciał być najlepszy i całkowicie zdominować innych ludzi, dlatego krytykował wszystkich bez wyjątku, nawet jeżeli okazali się o wiele lepsi od niego.

Pewnego zimowego wieczora, kiedy po świecie hulał wicher, a Tengel i Silje odpoczywali przy kominku, ktoś ciężko załomotał do drzwi.

Tengel wstał, by otworzyć.

Przed drzwiami stała kobieta, opatulona w płaszcze i szale.

– Sol! – zawołał Tengel. – Wejdź, wejdź do środka, moje drogie dziecko!

Krańcowo wyczerpana przekroczyła próg przytulnej sieni. Otoczyły ją ramiona obojga rodziców; oczy Silje wypełniły się łzami.

Sol napawała się widokiem witraża, który Silje dostała kiedyś od malarza Benedykta. Przyglądała się portretom czwórki dzieci namalowanym przez samą Silje. Pamiętała, jak pozując do portretu nie mogła usiedzieć w miejscu, jak Silje ją za to łajała. Ale obrazy były piękne.

– Tak bardzo za tobą tęskniliśmy, dziecko – wydusiła Silje przez śmiech zmieszany ze łzami. – A więc tym razem przybywasz sama? Nie masz ze sobą żadnej Mety ani Klausa?

– Nie, nie jestem sama – pokornie odparła Sol. – Jest za mną jeszcze ktoś. Czy mogę…?

– Tak, przyprowadź swego protegowanego – uśmiechnął się Tengel. – W taką noc nikt nie może zostać na dworze.

Sol wyszła i po chwili wróciła, niosąc tłumoczek, który niepewnie wyciągnęła przed siebie.

– To Sunniva – powiedziała z drżącym uśmiechem. – Czy ona może wejść?

Silje poczuła, że ziemia usuwa jej się spod stóp.

– To twoje dziecko?

– Tak. Nie pozwoliła się zabić, ojcze. Próbowałam wszystkich ziół, jakie miałam, ale chciała żyć.

– Cieszymy się, że jest z nami – powiedziała Silje łamiącym się głosem. – Nasza druga wnuczka!

– Druga?

– Tak. Pierwszy był wnuk. Liv i Dag mają chłopca. Chyba mniej więcej w tym samym wieku.

– Sunniva urodziła się dwudziestego dziewiątego sierpnia – powiedziała szybko Sol.

– A Tarald dwudziestego czwartego tego samego miesiąca – uśmiechnęła się Silje szeroko. – Było okropne zamieszanie, bo gospodyni z Eikeby również leżała w połogu, a dziecko okazało się źle ułożone, więc Tengel musiał jeździć tam i z powrotem między Eikeby a Grastensholm.

– W Eikeby? Dziecko tam to żadna nowina! Ona rodzi trzy razy do roku. Czy temu człowiekowi zdaje się, że jest królikiem? Ale czy wszystko skończyło się dobrze?

– Tak, tak, w końcu przyszła na świat maleńka dziewczynka, biedne stworzonko. A ty? Nazwałaś swoją córkę Sunniva. Ładnie.

– Tak, po mojej matce. I zarazem na twoją cześć, Silje.

– Dziękuję – Silje była wzruszona. – Och, jaka ona śliczna! Jak mały elf! Widziałeś kiedy coś takiego, Tengelu? Ale do kogo ona jest podobna?

– Do swego ojca – odparła Sol sucho.

– Wydaje mi się, że skądś znam tę twarz – zamyśliła się Silje. – Gdzie, na Boga, mogłam ją widzieć?

– Jest bardzo ładna – stwierdził Tengel, który wreszcie otrząsnął się z szoku. – Nigdy bym jednak nie pomyślał, że ty, Sol, będziesz mieć taką błękitnooką, jasnowłosą córkę.

– Czy ona może tu zostać? – zapytała Sol cicho. – Wiem, że nikt na świecie lepiej jej nie wychowa. Chociaż ze mną wam się nie udało, ale tego można było się spodziewać, stanowię niechlubny wyjątek od reguły.

Przyglądali się jej zdziwieni.

– Nie musimy tu stać – powiedziała Silje. – Chodźmy, siądziemy przy kominku. Musisz nam wszystko opowiedzieć!

– Czy ona może tu zostać? – ponowiła pytanie Sol.

– Wiesz o tym dobrze – odparł Tengel. – Ale opowiedz, co się z tobą działo.

– Najpierw coś do jedzenia – poprosiła Sol. – Niedługo już całkiem zapomnę, czym ono jest.

– Ach, moja droga! – Silje już biegła do kuchni. – A co je mała?

– Mleko… Cokolwiek.

Po zaspokojeniu pierwszego głodu Sol zaczęła opowiadać. Siedziała na ławie, wygodnie oparta o zawieszoną na ścianie baranicę, a najedzona i przewinięta Sunniva spała smacznie w dawnej kołysce Arego.

– Ścigają mnie – powiedziała Sol zmęczona. – Wpadli na mój trop. Dlatego przybyłam tutaj z dziewczynką. Chciałam przede wszystkim zadbać o jej przyszłość.

Twarz Tengela przybrała nieprzenikniony wyraz.

– Może powinnaś zacząć od samego początku?

– Dobrze. Wkrótce po tym, jak stąd wyjechałam, spotkałam człowieka, o którym ci mówiłam, Tengelu. Pamiętasz?

– Oczywiście. Jedynego, który miał dać ci spokój i szczęście.

Sol roześmiała się z goryczą.

– O tak, doprawdy szczęście! W każdym razie to on jest ojcem Sunnivy. Niech się smaży w piekle!

– A więc on nie żyje? – zapytał Tengel cicho.

– Tak. Zabiłam go i przyglądałam się, jak powoli umiera. Nigdy nie czułam takiej nienawiści, ojcze. Jego męka sprawiła mi przyjemność.

– Sol! – błagała przerażona Silje. – Proszę! On jest mimo wszystko ojcem twojego dziecka!

Sol odwróciła się w jej stronę.

– Tak. Przez niego cierpi moja córka. Mam dla niej głęboką, bezgraniczną czułość, ale nie potrafię jej kochać. I na mnie też ściągnął wyrok śmierci. Odnaleziono jego zwłoki; ktoś przypomniał sobie, że widziano nas razem w gospodzie. Pamiętano, że był razem z „czarownicą o kocich oczach”, którą wójt ścigał od dawna.

– Ale dlaczego go zabiłaś, Sol? – jęknęła Silje.

Sol odpowiedziała ostro:

– Ponieważ jedyny mężczyzna, którego, jak sądziłam, mogłam pokochać, nosił imię, budzące moją największą odrazę. Nazywał się Heming Zabójca Wójta.

– Co? – Tengel aż podskoczył.

Silje zasłoniła dłonią usta.

– Och nie, Sol, powiedz, że to nieprawda!

– Ale tak właśnie jest.

– Tak, mała jest podobna do Heminga. Och, co za nieszczęście! – Tengel był blady z wściekłości. – A więc ten diabeł znów stanął nam na drodze, znów sprowadził nieszczęście na nasz dom. Ale ciebie nie zniszczy, Sol, nie dopuszczę do tego! – Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. – Jesteś córką mej siostry, kochałem cię jak moje własne dzieci. Czy w końcu on, ten zły duch Ludzi Lodu, ma być przyczyną twego upadku? Nie pozwolę na to, Sol!

– Nie mam zamiaru iść bezradna jak owieczka prosto w paszczę lwa – powiedziała Sol z twarzą zalaną łzami. – Zamierzam uciec do Szwecji. Musiałam tylko najpierw przywieźć tu Sunnivę.

Silje starała się przezwyciężyć w sobie uczucie zmęczenia, które owładnęło nią na myśl o wychowaniu jeszcze jednego dziecka. Czy sprosta oczekiwaniom? Teraz, w jej wieku? Bez wahania jednak podjęła się opieki nad dziewczynką.

– Zajmiemy się Sunnivą, nie musisz się o nią bać – powiedziała. – Wszyscy w Lipowej Alei i Grastensholm będą jej strzec. Ale nie skończyłaś opowiadać. Gdzie byłaś przez ten czas?

– Kiedy zabiłam Heminga, pojechałam do Finów. Długo musiałam ich szukać. Mieszkali rozproszeni w wielkich lasach; na początku byli w stosunku do mnie bardzo podejrzliwi. Nie mogliśmy też się porozumieć, mówili innym językiem. W końcu mnie przyjęli. Mieszkałam u nich, odnalazłam tam ludzi znających się na czarach. – Sol zawahała się, jakby z trudem przychodziło jej mówienie o tym, co było.

– Odrzucili mnie potem, ponieważ spodziewałam się dziecka. Chcieli mnie zakuć w dyby. Obawiali się też moich czarów, potrafiłam bowiem więcej niż oni i… rzuciłam urok na pewnego człowieka, który mi się naraził. – Zagryzła wargi, ale po chwili ciągnęła dalej: – Nie wszyscy byli równie nietolerancyjni, ale nie mogli mnie obronić przed tymi „sprawiedliwymi”. Uciekłam więc stamtąd i zamieszkałam z dzieckiem w szałasie, na uboczu. Ja żywiłam się tym, co mogła mi dać natura, a dziecko karmiłam swoim mlekiem. Ale potem przyszła zima, nie było więc innej rady jak przyjść tutaj mimo czyhających zewsząd niebezpieczeństw. Nie miałam też paszy dla konia i nie mogłam zabierać małej do Szwecji.

– Oczywiście, że nie – szepnęła Silje.

– Na wschód od Oslo zajechałam do chłopskiej zagrody, żeby tam poprosić o mleko. Nie powinnam była tego robić. Zostałam rozpoznana. Nie mogę przecież ukryć swoich oczu – powiedziała ze skargą w głosie. – A kiedy jechałam dalej, powiadomiono już wójta. Ścigali mnie jego żołnierze, ale udało mi się ich przechytrzyć. I dotarłam tutaj. Wkrótce jednak dowiedzą się, gdzie jestem. Zniknę stąd jutro rano.

– Czy gdzieś w pobliżu nie ma żadnej chaty, w której ona mogłaby się ukryć? – spytała Silje Tengela.

– O ile wiem, wszystkie są zamieszkane. A poza tym rozejście się plotki to tylko kwestia czasu. Szwecja to twój jedyny ratunek, Sol.

– Wiem, ale jestem taka zmęczona.

Wiedzieli, że nie o fizycznym zmęczeniu mówi.

Tę noc mogła spędzić w domu. Leżąc w ciemności długo rozmyślała.

Szwecja… Co mogło ją tam czekać? Nowe awantury, nowe rozczarowania. Nie mogła się spodziewać niczego więcej.

Ma tylko jedno wyjście…

Nienawiść do Heminga Zabójcy Wójta była podwójna; pozbawił ją również przeżyć związanych z wyprawami na Blokksberg. Nie miała odwagi ponownie tam wyruszyć. Nie mogła sobie wyobrazić nic gorszego niż spotkanie z nim.

Rozmawiała jednak o tym z pewną doświadczoną Finką. Stara kiwała głową i powiedziała jej w swym śpiewnym języku:

– Spróbuj jeszcze raz! Na Blokksberg nie spotkasz tego mężczyzny! Książę Ciemności nigdy nie jest odrażający dla tych, którzy go potrzebują!

Przez długi, długi czas nie miała odwagi. Dopiero kiedy zamieszkała sama z dzieckiem w szałasie, wysmarowała się maścią i poleciała tak jak dawniej.

Kobieta miała rację. W Szatanie, który ją tam przyjął i spędził z nią rozkoszne chwile, nie było ani cienia Heminga Zabójcy Wójta. Był ciemny, demoniczny i piękny. Był kimś szczególnym i nieznanym, a nie zdeformowanym wspomnieniem z dzieciństwa.

Sol nigdy nie zrozumiała – albo też nie chciała zrozumieć – że podniecające sny o tej niezwykłej postaci wywołane były przez owe trzy zioła. Dla niej maść była magicznym środkiem, dzięki któremu dostawała się do otchłani. Nie wiedziała że to właśnie zioła powodowały halucynacje. Dzięki belladonnie ukazywały się barwne obrazy z Blokksberg, lulek dawał złudzenie oszałamiającej, rozhuśtanej podróży przez morza i góry. Każde z trzech ziół oddzielnie było śmiertelną trucizną, ale wymieszane w odpowiednich proporcjach i nałożone na skórę dawały silne zmysłowe przeżycia. A potem – uporczywy ból głowy. Czarownice znały sekret ich łączenia. Zbyt wiele jednego zioła mogło przyprawić o szaleństwo albo spowodować śmierć.

Nie o tym jednak myślała Sol, gdy z jękiem zagłębiała się w wypełnione pożądaniem sny o owym demonie wyczarowanym przez jej własną wyobraźnię.

Kiedy leżała w łożu, mając obok siebie bezbronne, śpiące dzieciątko, nagle doznała olśnienia.

Już wiedziała, co powinna uczynić.

Szwecja? Cóż będzie tam robić? Nie zdoła powstrzymać się przed zabiciem kogoś, kto wywoła jej gniew. I znów rozpocznie się dziki taniec, ucieczka, nędza.

Tylko z Księciem Ciemności była bezpieczna.

Gdyby mogła zostać z nim na zawsze! Ale droga do wiecznego życia w otchłani jest tylko jedna… Prowadzi przez stos. Stos, na którym płonęły czarownice.

Sol nigdy nie bała się bólu. Stos wcale jej nie przerażał. Sama myśl wywoływała w niej ekstatyczne uczucie szczęścia.

Dlaczego właściwie miała walczyć tu, na ziemi, po to tylko, by cierpieć z powodu braku zrozumienia u ludzi?

Jakie to proste! Że też wcześniej nie przyszło jej to do głowy!

Książę Ciemności. Przecież on na nią czeka w takiej postaci, jaką sama sobie wymarzyła.

Wspominała spędzone z nim błogosławione chwile, wszystkie, nie tylko te, kiedy oszałamiały ją zmysły. Zapatrzone w nią oczy, nieziemska więź, uśmiech, który mówił, że należą do siebie.

Tęsknota Sol stała się teraz tak gwałtowna, że nie potrafiła powstrzymać łkania. Jeżeli zostanie tam już na zawsze, nie będzie musiała płacić za szczęście straszliwymi następstwami. Całe jej nowe życie stanie się jednym pasmem błogiego, nieustającego szczęścia.

Kiedy następnego ranka żegnała się, w jej oczach płonęła niezłomna decyzja. Uczyniła rozstanie możliwie najkrótszym i najchłodniejszym, nie chcąc sprawiać bólu rodzinie. Znalazła jednak chwilę, by w Grastensholm obejrzeć nowego potomka. Lekko i swobodnie rozmawiała z niczego nie spodziewającymi się przyjaciółmi. Zdążyła nawet zamienić na podwórzu kilka słów z Klausem.

Tengel nie mógł pojąć, dlaczego nie chciała wziąć pieniędzy poza drobną, niemal symboliczną sumą. Twierdziła, że tyle wystarczy. Jeszcze bardziej się zdumiał, gdy poprosiła go o schowanie wszystkich jej ziół i maści wraz z tym, co odziedziczyła po Hannie. Jego pieczy powierzyła nawet mandragorę. – Zatrzymaj to, póki nie wrócę. Nie chcę, by mnie kusiły i zostały użyte w jakimś złym celu – powiedziała.

To wspaniale, pomyślał Tengel z ulgą, był jednak ze wszech miar zaskoczony. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

Trzy dni później nadeszła wiadomość.

Sol została uwięziona. Z własnej woli oddała się w ręce żołnierzy.

Wyrok zapadł szybko. Koło Akershus ustawiono stos. Po dniu tortur najstraszniejsza ze współczesnych czarownic miała zostać spalona.

Dag starał się zrobić wszystko, co możliwe. Rozmawiał ze znanymi mu sędziami i prawnikami, ale oni tylko kręcili głowami. Tej kobiety nic już nie mogło uratować, a on ze względu na siebie i swoją rodzinę nie powinien się mieszać.

Liv to rozumiała, poniechał więc dalszych starań.

Ktoś jeszcze się za nią wstawił. Kat. Był u niej i rozmawiali. Ale kiedy przekonał się, że jest zdecydowana na śmierć, zrozumiał, że nie powinien niczego robić. Prosiła go tylko, by swą powinność spełnił prędko i po ludzku. Obiecał.

Wszyscy zebrali się w Grastensholm. Klaus, poruszony tak samo jak inni, mówił z trudem:

– Wiem, gdzie ona jest. W domu wojewody. Zwykle tam więziono najgorsze czarownice. Wrzucano je do piwnic, do których nikt nie miał dojścia. Ale ja wiem, jak się tam dostać.

– Sam sobie przeczysz – powiedział pobladły Tengel. – Jak można się tam dostać?

– Nie przez wejście. Z tyłu jest wąski korytarz, między murem piwnicznym a wałem. Na dole jest okienko, za którym siedzą skazani.

– Pojadę tam.

– Nie, to się nie uda. Wy się tam nie zmieścicie. Ja też nie.

– Może ja – powiedział Are.

– I ja – dodała Meta.

Klaus przyglądał się im badawczo.

– Meta tak. I może pan Are, nie wiem.

Are był niepewny.

– Czy możemy opuścić teraz dwór? Zanosi się na burzę.

– W środku zimy nic się nie może zniszczyć – powiedziała Silje z wyrzutem.

Tengel spakował kilka rzeczy, które chciał mieć ze sobą. Zabrał Klausa, Arego i Metę i o zmroku wyjechali do Akershus. Liv i Dag chcieli im towarzyszyć, ale Tengel zdecydowanie to odradził. Im mniej osób, tym większa szansa, że nikt nie zwróci na nas uwagi, powiedział.

Wiatr podrywał śnieg z ziemi, nad drogą unosiła się więc kurzawa. Tengel trzymał przed sobą na koniu Metę, mocno naciągnął jej czapkę na uszy.

– Wiem, że Sol nie lęka się stosu – zawołał do Arego, przekrzykując świst wichru. – Nie boi się też tortur, ale ich nie zna, nie wie, jak potrafią zemleć na proch wolę, godność i umysł ofiary. Stos jakoś przyjmie, ale musimy uchronić ją przed męką.

– To ma się stać jutro, prawda?

– Tak, a stos zapłonie pojutrze.

– To się nie stanie – rzekł Are zgnębiony.

Dotarli na miejsce około północy, kiedy we dworze wojewody było już zupełnie ciemno. Wśród drzew i między domami rozlegało się tylko wycie wiatru. Zsiedli z koni. Klaus wskazał im wejście od strony lasu.

Kiedy znaleźli się u celu, Are i Meta otrzymali szczegółowe wskazówki. Wślizgnęli się w wąskie przejście. Are ledwie się zmieścił.

Bardzo szybko zauważyli okienko i cicho zawołali Sol.

– Are? – usłyszeli jej szept. – I Meta? Co tu robicie?

– Przychodzimy z wiadomością od ojca. On i Klaus czekają na zewnątrz. Ojciec pyta, czy przyjmiesz jego pomoc, by uniknąć tego wszystkiego. Mamy, co potrzeba.

Chłopak nie był w stanie dłużej wstrzymywać łez.

– Najdroższy braciszku – dobiegł z dołu głos Sol. – Ucałuj ojca i powiedz, że takie było moje pragnienie. Nie chcę tego uniknąć. Sama wybrałam swój los.

Meta zaczęła szlochać, Are ją uciszył.

– Tak też myśleliśmy, Sol. Ale ojciec chciał się upewnić. Mamy też ciastka i wino od matki. Nie są niebezpieczne.

Prawda była inna. Tengel przewidział odpowiedź Sol i odpowiednio spreparował i ciastka, i wino, dodając do nich śmiertelnej trucizny.

– Chętnie je wezmę – powiedziała Sol. – Nie dali mi ani jedzenia, ani picia, a dobrze będzie posilić się przed jutrzejszym dniem.

– Ojciec przesyła ci też to brzozowe pudełeczko – wydusił z siebie Are. Nie mógł już mówić, płacz ściskał mu gardło. – Myślał, że może będziesz chciała sobie skrócić tę noc.

Maść czarownic! Sol pożądliwie wyciągnęła po nią ręce.

– Tak, ta noc może być długa.

– I jeszcze… mam cię… pozdrowić od wszystkich – szlochał już otwarcie Are. – Oni cię kochają, Sol. Mama Silje i Tengel, Liv i Dag. Dag jest zrozpaczony, że nie może cię ocalić. Oni cię tak bardzo kochają.

– Ja też – załkała Meta.

– I Klaus. I ciotka Charlotta, i Jacob. I ja, i cała, cała służba w obu dworach.

– Coś takiego – roześmiała się Sol niepewnie. – Naprawdę mam wielu przyjaciół.

Are musiał odczekać chwilę, zanim zdołał wypowiedzieć następne słowa.

– Cała Lipowa Aleja… i Gra… stensholm opłakuje cię, Sol.

– Niech tego nie robią – odparła. – Pozdrów ich wszystkich, powiedz, że jestem szczęśliwa. Zrozumcie, ja tego pragnę. Nie pasuję do waszego świata. Ale, Are… – Odczekała chwilę, zdziwiona. – Mam wrażenie, że… W tej chwili uczułam, że wrócę. W innej, lepszej postaci. Nie rozumiem dobrze tego uczucia, ale ono jest piękne, Are! I… zaopiekujcie się Sunnivą!

– Bądź spokojna. Kiedy Silje i Tengel nie dadzą już rady, zajmiemy się nią, Liv, Dag i ja. Będziemy o nią dbać, Sol.

– A więc dobrze. Uściskaj ich i powiedz, że są jedynymi ludźmi na świecie, których kochałam.

– Wiemy o tym, Sol.

Spuścił rękę przez okienko i poczuł małą piąstkę Sol w swojej dłoni. Po długiej, długiej chwili ich ręce rozluźniły się i rozpoczął się milczący odwrót do domu.

Sol obejrzała rzeczy przesłane przez Tengela. Najpierw nasmarowała się maścią, potem zjadła ciastka i popiła winem. Następnie ułożyła się na pryczy.

Gdzieś między snem a jawą dostąpiła objawienia; było to wspomnienie czyste jak kryształ.

– Wiem już, dlaczego Tengel Zły tak mnie nienawidził – szeptała w ciemność. – Wiem już, gdzie go widziałam.

Nikt jej jednak nie słyszał.

Zapadła w sen.

Szybowała nad wzgórzami, nad głębokimi wodami, aż dotarła na jego górę. Tam zwróciła się ku przepaści i wpadła w otchłań. Wylądowała na łące.

Podszedł ku niej Książę Ciemności, bardziej fascynujący niż kiedykolwiek przedtem. Jego rysy przypominały młodego Tengela, ale to nie był on, lecz własny demon Sol. Otoczył ją ramionami i przemówił:

– Nareszcie jesteś ze mną, ukochana. Zostaniemy już razem przez całą wieczność.

Jego oczy były czułe, pełne miłości. Naprawdę pełne miłości, jak zawsze tego pragnęła. Znalazła miłość, oddanie i zrozumienie, o których marzyła całe życie, których nigdy nie mogła osiągnąć. Nagle poczuła, że ją samą wypełnia miłość, prawdziwa miłość. Kochała mężczyznę, ona, która dotychczas poznała jedynie zmysłowe uniesienia podczas bezsensownych wypraw na Blokksberg. Nareszcie świat miłości stał przed nią otworem! Po raz pierwszy w życiu Sol była naprawdę szczęśliwa.

Na Grastensholm mimo późnej pory nie spał nikt. Charlotta siedziała bez ruchu na ławie przed kominkiem. Był z nią Jacob Skille. Na jego twarzy także malowała się rozpacz. Na drugiej ławie Liv żałośnie płakała w objęciach Daga.

Nagle wszyscy zadrżeli. Odgłosy burzy rozdarł przeciągły, głośny trzask.

– Co to było? – szepnęła Charlotta.

Dag podszedł do okna.

– To od strony Lipowej Alei – powiedział. – Myślę, że to było drzewo.

– W alei?

– Tak.

– A więc to już koniec – szepnęła Liv.

Błądząca dusza odnalazła spokój. Sol zgasła w samym środku najpiękniejszego snu o miłości.

Silje siedziała w Lipowej Alei, czekając na Tengela i pozostałych, gdy usłyszała łoskot przewracającego się drzewa. Przypomniało się jej, jak Tengel po raz pierwszy ujrzał dotkniętą zarazą Sol. Długo się wahał, niepewny, czy warto ratować to dziecko.

Postąpił słusznie!

Pomimo wszystkich swoich niezaprzeczalnych wad Sol nauczyła ich wiele – myślenia o innych i przede wszystkim miłości. Trzeba też przyznać, że dzięki jej drastycznym posunięciom wszyscy w Lipowej Alei i Grastensholm mogli żyć w pokoju, bez obawy przed złymi ludźmi.

Silje trzymała Sunnivę w ramionach, mocno tuląc ją do siebie. W alei osuwała się lipa. Pokonując ostatni odcinek, dzielący ją od ziemi, wczepiła się w gałęzie sąsiedniego drzewa. Silje zamarła. Drżała, choć w pokoju było ciepło. Przez głowę przemknęły jej słowa Hanny. Tylko ty i Tengel możecie poprowadzić dalej ród Ludzi Lodu. Sol to fałszywy ślad.

Nienawidziła tych słów.

– Co z ciebie wyrośnie, Sunnivo? – szeptała. – Co z ciebie wyrośnie, dziecino?

Загрузка...