ROZDZIAŁ II

Powrócił hrabia.

– Dałem mojej żonie ten środek – rzekł krótko. – Powiedziałem też służbie, że nie życzymy sobie, by nam przeszkadzano. Macie rację, w stanie takiego wzburzenia, w jakim jest Henrietta, natychmiast wykrzyczałaby wszystko. Znalazłem zabawkę, którą mój synek zwykle tulił do siebie, kiedy zasypiał. Wszystko inne zostało uprane.

Sol wzięła do ręki szmacianą laleczkę.

– Jest z materiału, to dobrze. Czy mogę usiąść?

– Oczywiście, wybaczcie mi nieuwagę.

Usiadła.

– Proszę was o całkowite milczenie.

W komnacie zapadła cisza. Nie docierały tutaj żadne odgłosy ulicy. Długo, bardzo długo było cicho. Sol trzymała laleczkę tuż przy twarzy. Siedziała nieruchomo z zamkniętymi oczyma.

W końcu się odezwała. Jej głos był monotonny, mówiła niemal szeptem.

– Ciemność… zimno… mało miejsca.

Hrabia miał na końcu języka pytanie, czy chłopiec żyje, powstrzymał się jednak.

– On śpi – powiedziała Sol. Jej głos był już teraz normalny. – Albo jest nieprzytomny, nie wiem. Czuję strach, silny lęk i osamotnienie. Nie, to już minęło, teraz on nic nie odczuwa.

O mój Boże, westchnął w duchu hrabia i była to jedyna myśl, jaka zdołała się przedrzeć przez porażoną bólem świadomość ojca. Wszystko było dla niego takie niezwykłe: ta kobieta, którą właściwie powinien skazać na śmierć, dała mu odrobinę nadziei. Co ma zrobić? Nie, teraz przede wszystkim jest ojcem. Jego obowiązki zawodowe nie mogą mieć w tej chwili najmniejszego znaczenia.

A jednak dręczyły go wyrzuty sumienia. Chciał przed nimi uciec, ale cały czas kołatała mu się po głowie pewna myśl: co z innymi, podobnymi do niej kobietami, które bez litości skazywał w imię sprawiedliwości?

Sol mówiła. Była to mieszanina pytań skierowanych do Daga i hrabiego oraz słów przeznaczonych tylko dla niej.

– To blondynek. Cienkie, puszyste włosy. Czy on ma rok, dwa? Wydaje mi się, że raczej dwa. Ubrany w aksamit. Purpurowo-czerwony aksamit. Szeroki, koronkowy kołnierz…

Hrabia skierował ku Dagowi zdziwione, pytające spojrzenie.

– Ja nic nie mówiłem – odpowiedział Dag szeptem.

Po tych słowach w nieszczęśliwego ojca wstąpiły nowe siły. Wyprostował się, a w jego oczach, noszących ślady nie przespanych nocy, zapłonęła iskierka nadziei. Hrabia był na swój sposób eleganckim mężczyzną. Dużo starszy od żony, ascetyczny, wypielęgnowany, o bystrych oczach. Teraz w napięciu wpatrywał się w niezwykłego gościa.

Sol bardzo bawiła ta sytuacja. Mogła wykorzystać swoje talenty, nareszcie znalazła się w samym centrum zainteresowania. Jednocześnie jednak martwiło ją położenie dziecka, niepokój drażnił jej nerwy.

– Trzeba się spieszyć – powiedziała zniecierpliwiona. – Trzeba się bardzo spieszyć.

– Ale gdzie on jest? – niemal wykrzyknął hrabia.

– Nie wiem – prychnęła Sol. Nie była już dłużej w stanie kontrolować swych manier.

– Czy ktoś go porwał?

– Nie, nie wyczuwam żadnego złego wpływu. Cicho bądźcie, mam coś!

Hrabia był zbyt przejęty, by zareagować na sposób, w jaki dziewczyna się doń zwracała.

Dag był dumny z siostry, ale jednocześnie i zatroskany. Jak to wszystko potoczy się dalej? Znał przecież dobrze szczególne zdolności Sol i Tengela, jednakże nigdy nie zdołał całkiem się do nich przyzwyczaić. Były obce jego naturze. Nagle spostrzegł, że dłonie zacisnęły mu się w pięści. Na co właściwie odważyła się Sol? Oby to tylko dobrze się skończyło!

– Widzę haczyk – powiedziała, nerwowo obracając w ręku laleczkę. – Haczyk, na który zamknięte są drzwi.

– Czy ktoś go zamknął? – zapytał ojciec dziecka ochrypłym głosem.

– Nie, haczyk jest w środku, w ciemności.

Miał ochotę zapytać, w jaki sposób mogła wszystko zobaczyć, jeżeli było tak ciemno, obawiał się jednak, że pytanie wyda się zbyt naiwne.

– Zamknął się od środka – rzekła zdecydowanie. – I nie potrafi znów otworzyć.

Hrabia siedział jak na szpilkach. Oczy błyszczały mu niby szaleńcowi.

– Tu, w domu?

Sol nie była pewna.

– Nie sądzę. Nie wyczuwam jego bliskości. Ale przecież nie mógł zawędrować daleko, taki maleńki. W jaki sposób zginął?

Siedziałem tu razem z Dagiem, który się uczył. U mojej żony było z wizytą kilka przyjaciółek. Rozmawiały w salonie. Chłopczyk bawił się obok na podłodze. Opiekunka była na górze, w jego pokoju, przygotowywała wszystko, by go przewinąć. Kiedy zeszła na dół, zapytała o chłopca. Dopiero wtedy damy zorientowały się, że zniknął.

– Jak długo…?

– Sądziły, że minął mniej więcej kwadrans od chwili, kiedy ostatni raz zwróciły na niego uwagę. To bardzo spokojne dziecko, dużo bawi się samo. Panno Sol, odnajdźcie go! Błagam was… Zróbcie, co tylko w waszej mocy!

Skinęła głową.

– Gdzie on siedział?

Hrabia wskazał miejsce.

– Tu, na podłodze koło kominka.

Sol wstała i podeszła tam. Uklękła i zaczęła lekko dotykać dłonią klepek na podłodze. Wyglądała na oszołomioną.

– Coś jeszcze musiało się wydarzyć. Coś, o czym zapomnieliście…

– To niemożliwe. Przeszukiwaliśmy wszystko tysiąc razy, każdy kąt w domu…

– Jego nie ma w domu.

– Nie mogliśmy o niczym zapomnieć – westchnął hrabia.

– Jak, wobec tego, wyszedł? Czy umiał sam otworzyć drzwi?

– Nie. Ale, jak widzicie, drzwi pomiędzy wszystkimi komnatami są otwarte. Niemożliwe, by sam mógł otworzyć bramę, a drzwi do ogrodu były zamknięte. Dlatego sądziliśmy, że ktoś go uprowadził. Ale wy, panno Sol, nie zgadzacie się z tym?

Sol wstała; drżała z podniecenia i irytacji.

– Coś tu jest… Czy macie psa?

– Tak – odparł hrabia zaskoczony. – Dużego doga niemieckiego.

– Czy on potrafi otwierać drzwi?

– Tak, drzwi do ogrodu. Ale one były zamknięte, kiedy chłopczyk zniknął.

Dag wstał i przeszedł do komnaty obok. Znajdowały się tam drzwi, których damy nie mogły widzieć z miejsca, gdzie siedziały. Pozostali pospieszyli za nim.

– Ale psa tu nie było – wtrącił hrabia. – Stał uwiązany na swoim miejscu, pod oknem kuchennym.

– W ogrodzie?

– Tak… to znaczy niedokładnie. Za rogiem, koło warzywnika.

– Czy to wy, panie, tam go uwiązaliście?

– Nie, nie wiem, kto to zrobił. Prawdopodobnie ktoś ze służby.

– A więc tego nie sprawdzaliście?

– Nie, psa w ogóle nie brano pod uwagę, ponieważ był uwiązany.

Przyglądali się drzwiom prowadzącym do ogrodu. Klamka była za wysoko jak dla małego dziecka. Ale…

Dag położył ręce na klamce tak, jakby były łapami wielkiego psa, i pozwolił im opaść.

Zamek puścił. Łatwo mogli sobie teraz wyobrazić, jak psisko otworzyło drzwi, napierając na nie. Dag przez chwilę stał spokojnie, przyglądając się drzwiom, które przymykały się powoli i bezgłośnie, aż wreszcie zamek zaskoczył z cichym trzaskiem. Znów były zamknięte.

– No tak, ale przecież pies był uwiązany – upierał się hrabia.

– Należy znaleźć odpowiedź na pytanie, od kiedy – powiedział Dag. – Mógł zostać uwiązany po tym, jak chłopiec zniknął, ale zanim damy zauważyły, co się stało.

– Zaraz sprawdzę, kto i kiedy uwiązał psa – powiedział gospodarz. – Cały czas zakładaliśmy, że ktoś dostał się do domu przez drzwi wejściowe i porwał chłopca, korzystając z naszej nieuwagi. Poczekajcie, zaraz wypytam służbę…

– Nie teraz – wtrąciła Sol szybko. – Nie możemy tracić czasu na nieistotne szczegóły: Wyczuwam, że pies był zamieszany w tę historię, i to wystarczy. Chodźmy do ogrodu!

Ogród nie był duży, z jednej strony jego granicę stanowił wysoki dom, sąsiadujący z domem hrabiego, na wprost zamykał go gęsty żywopłot, a z prawej strony stały, graniczące z sąsiednią posesją, niskie zabudowania gospodarcze. Podeszli do nich i stamtąd zobaczyli ogródek warzywny. Tam, koło swej budy, leżał pies. Na ich widok podniósł się i zamerdał ogonem. Dag podszedł do niego, by go pogłaskać.

Sol rozpoczęła wędrówkę wzdłuż szop. Gwałtowne gdakanie zdradziło, że jedna z nich była kurnikiem. W następnej kwiczała świnia.

– Szukaliśmy tu wszędzie – powiedział hrabia. – W każdej szopie.

Kiwnęła głową.

– Nie ma go tutaj. Czy próbowaliście posłać psa jego tropem?

– Tak, ale to nie jest pies gończy. Pożyczyliśmy takiego psa od znajomych, ale ślad był już za stary. Następnej nocy po zniknięciu chłopca padał deszcz.

Ściana sąsiedniego domu była szczelna. Pozostawał tylko żywopłot. Sol przesuwała się wzdłuż niego na czworakach, czasami kładąc się zupełnie na ziemi.

– Zniszczycie odzienie! – zawołał hrabia.

– Nie szkodzi! – odburknęła. – Tu chodzi o życie. Wy też szukajcie.

Mężczyźni posłuchali.

– Jest za gęsty – stwierdził hrabia. – A wzdłuż niego już szukaliśmy.

– Dziecko jest w stanie zrobić nieprawdopodobne rzeczy – odparła Sol.

Dag wcisnął dłoń między ciernie.

– Jak sądzicie, czy tu jest za ciasno?

Pozostali spojrzeli. Sol leżała teraz płasko jak naleśnik, na wpół ukryta w żywopłocie.

– Wygląda beznadziejnie, ale jeżeli udało mu się wydostać na zewnątrz, to właśnie tędy. My nie przejdziemy, ale dzieciak? Czy on jest mały jak na swój wiek jaśnie panie?

– Tak, trzeba przyznać, że tak. I ma dopiero dziewiętnaście miesięcy. Jednak nie zdołałby tędy przejść, to niemożliwe!

– Ale tak właśnie było – stwierdziła Sol, wyślizgując się spomiędzy gałęzi. – Spójrzcie! To zaczepiło się na kolcach!

Otworzyła dłoń, pokazując kilka jasnych, cienkich włosków.

– Albrekt! – wykrzyknął hrabia. – To pierwszy ślad!

– Wsuńcie tu głowę – powiedziała Sol. – Zobaczcie, jeżeli przeczołgał się nieco w prawo, to mógł wyjść gdzie indziej.

– Tak, mogło tak być. Ale to doprawdy niezwykłe – powiedział hrabia, oglądając wskazane przez Sol miejsce.

– Dzieci są niezwykłe. Co znajduje się z tyłu, za żywopłotem?

– Jakiś warsztat. Jego zaplecze.

– W jaki dzień tygodnia zginął?

– W niedzielę. Ale tam również szukaliśmy. Cały kwartał szukał chłopca.

Sol usiadła. Była brudna i podrapana na twarzy. I bardzo ładna.

– Na pewno przedostał się tędy, zakładam się o zbawienie mojej duszy – powiedziała.

Łatwo jej to powiedzieć, pomyślał Dag z goryczą. Na ile się orientował, Sol nigdy nie troszczyła się o zbawienie duszy.

– Czy możecie dokładniej opisać miejsce jego pobytu? – poprosił hrabia Strahlenhelm.

– Nie. Tam był jakiś zapach, którego nie mogę rozpoznać. Znam go skądś, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć, co to jest.

– Nie możesz zobaczyć otoczenia? – spytał Dag cicho. – Na zewnątrz?

– Nie, na zewnątrz nie mogłam niczego zobaczyć. A w środku, w tej ciasnej komórce, było tak niewiele rzeczy. W jednym rogu stało coś dużego, czarnego, ale nie pamiętam dokładnie co, teraz nie widzę niczego. Tylko w domu, kiedy trzymałam laleczkę.

– Przyniosę ją – zaproponował hrabia.

– Nie, widziałam już wszystko, co mogłam przy jej pomocy zobaczyć. Ale to ta czarna rzecz tak pachnie. Myślę, że jest drewniana. To może głupie, ale cały czas chodzi mi po głowie słowo „imadło”.

Mężczyźni spojrzeli na siebie.

– Może rodzaj prasy? – zapytał Dag.

– Może – odpowiedziała z wahaniem. – Może, nie wiem.

– Jednej rzeczy nie rozumiem – powiedział Dag. – Jak taki brzdąc mógł się zamknąć od środka? Przecież nie sięga tak wysoko?

Sol pocierała czoło.

– Myślę, że przy drzwiach coś leżało. Musiał na tym stanąć.

– A potem nie był w stanie otworzyć?

– Chyba tak.

– Jakie pomieszczenie może zamykać się na haczyk od środka? – zapytał hrabia, który najwyraźniej w pełni zaakceptował zdolności Sol.

– Znam tylko jedno – oświadczył Dag sucho.

– Nie – zdecydowała Sol. – To nie jest… ustęp. Wydaje mi się, że to może być jakieś przejście, przechodni korytarz…

– A więc muszą być jeszcze jedne drzwi?

– Możliwe, nie widziałam ich.

– Niedziela? – powiedział Dag zamyślony. – Jeżeli to było w kwartale warsztatów, chłopiec długo mógł płakać, nie będąc przez nikogo słyszany.

– Musimy tędy przejść. – Sol ruchem głowy wskazała żywopłot.

– Nie trzeba – odparł sędzia. – Pójdziemy naokoło. – Już spieszył przez dom.

– Sol, wyglądasz okropnie – mruknął Dag.

Hrabia Strahlenhelm usłyszał go i przystanął. Wspólnymi siłami mężczyźni starali się doprowadzić Sol do porządku, a także oczyścić własne ubrania.

Obejście kwartału i dotarcie do tylnego podwórza nie zabrało im dużo czasu. Stało tam kilka niewielkich bud i całe stosy starych beczek. Gdy się zbliżali, spod ich nóg na wszystkie strony rozbiegły się szczury. Hrabia zadrżał.

Przechodząc przez dom, Sol chwyciła laleczkę. Teraz stała z zamkniętymi oczami, kurczowo przyciskając ją do siebie. Nie zauważyła nawet chłopaka, przebiegającego przez podwórze, przyglądającego się jej ciekawie, takim samym nic nie rozumiejącym spojrzeniem, jak uprzednio służba stojąca w oknach i obserwująca całą trójkę przy żywopłocie. Chłopak zniknął równie szybko jak się pojawił i znów pozostali sami.

– Nie – odezwała się Sol półgłosem. – To już chyba wszystkie impulsy, jakie byłam w stanie odebrać.

– Spróbuj jeszcze – poprosił Dag.

Kiedy zorientowała się, że Dag ma do niej zaufanie, poczuła ulgę. Wcześniej często się z niej wyśmiewał. Odprężyła się całkowicie, pozwoliła odpłynąć wszystkim myślom. Wtedy pojawiły się nowe odczucia.

– Nie, dziecka nie ma tu w pobliżu – powiedziała. – Hrabio Strahlenhelm, on tak słabo oddycha! Musimy się pospieszyć, nie wiem, gdzie on…

– Jeżeli przeszedł przez żywopłot – wtrącił Dag – i nie ma go tutaj…

– To znaczy, że musiał wyjść na ulicę – dokończył hrabia.

– Myślicie, że tu było otwarte? – zapytała Sol. – W niedzielę?

– Tak musiało być. Nie mamy czasu, by to sprawdzić – odpowiedział sędzia.

Znów pospiesznie wybiegli na ulicę, odchodzącą od głównej.

– Ktoś musiał go tu widzieć – stwierdził Dag.

– Nie, jeżeli szybko przedostał się na inne podwórko – powiedziała Sol. Przystanęła. – Ten zapach… Gdybym tylko wiedziała, ca to jest. To metaliczny, oleisty zapach… Kręci w nosie.

– Czy Albrekt jest tu gdzieś w pobliżu? – zapytał hrabia cicho.

– Nic takiego nie wyczuwam.

Biedny ojciec westchnął.

– Gdybym był maleńkim chłopcem, który znalazł się na nieznanej ulicy, to co bym wtedy zrobił? – zastanawiał się Dag. – Rozejrzałbym się dookoła… Odwrócił i poszedł z powrotem? Nie, tego nie mógł zrobić, bo tam go nie ma.

Głośno zaturkotały koła dorożki przejeżdżającej główną ulicą.

– On jest dosyć strachliwy – powiedział hrabia szybko. – Takie dźwięki przeraziłyby go.

– Pójdziemy wobec tego w przeciwnym kierunku – zadecydowała Sol.

Pospieszyli wąską uliczką, badając wszystkie bramy, czy są zamknięte, i…

– Zobaczcie! – zawołał Dag. – Tu, pod tymi drzwiami, jest szczelina. Tędy mógł się prześlizgnąć.

– Tak, i ta brama jest podobna do naszej – powiedział hrabia z podnieceniem. Sol zauważyła, że drżał jak pies gończy, który odnalazł ślad, lecz którego nadal nie spuszcza się ze smyczy.

Otworzyli drzwi i znaleźli się w przejściu wychodzącym na sąsiednią ulicę. Pod drzwiami po drugiej stronie była taka sama szczelina. A więc to tylko połączenie między uliczkami!

– Teraz już jesteśmy za daleko od domu – stwierdził hrabia, kiedy wyszli na nową ulicę. – To nie tu.

– Do tego czasu chłopca z pewnością ogarnęła już panika – powiedział Dag.

– Pewnie bezradny biegł przed siebie na oślep, nie mogąc odnaleźć matki i ojca. A może coś przyciągnęło jego uwagę, na przykład jakieś zwierzę. To przecież była niedziela, niewiele ludzi na ulicach…

– Spójrzcie! – wykrzyknął hrabia. – Popatrzcie na ten znak, tam dalej na ulicy! Po prawej stronie. Czy to może coś znaczyć, panno Sol?

– Drukarnia – przeczytała. – Drukarnia? Tak! Farba drukarska! To właśnie ten zapach!

Niemal na wyścigi pobiegli do drukarni i z hukiem otworzyli drzwi.

– Dzień dobry – powiedział hrabia, usiłując zachować spokój. Wewnątrz pracowało dwóch mężczyzn, hrabia przywitał się z nimi po kolei. – Jestem sędzia Strahlenhelm. Nie wiem, czy słyszeliście, że przed trzema dniami zniknął mój mały synek.

– A więc to wasz syn, panie – powiedział starszy z mężczyzn. – Tak, słyszeliśmy o tym. Ale wy, panie, mieszkacie dość daleko stąd, na ulicy, gdzie rosną róże, prawda?

– Tak, ale wpadliśmy na trop, który może wskazywać, że chłopiec jest właśnie tutaj. Czy jest tu jakieś niewielkie pomieszczenie, w którym stoi stara prasa?

Mężczyźni spojrzeli na siebie pytająco. Widać było, że nie rozumieją przyczyn wizyty tych wzburzonych gości.

– Przejęliśmy tę drukarnię niedawno – powoli powiedział młodszy, wyglądający na syna. – I nic takiego tu nie widzieliśmy.

– Czy z tyłu jest podwórze?

– Tak, oczywiście.

– Możemy je obejrzeć?

– Naturalnie.

Już ruszyli w stronę prowadzących tam drzwi, kiedy nagle Sol powiedziała:

– Nie, dziecko musiało dostać się od ulicy. Nie ma innej możliwości.

Zawahali się.

– Tak, jest brama od ulicy, ale zamknięta na klucz.

Dag był już na zewnątrz, za nim śpiesznie podążyła cała reszta.

– Na dole jest otwór, mógł się tędy prześlizgnąć.

Drukarz wyciągnął duży klucz i otworzył drzwi. Znaleźli się na dobrze utrzymanym, przestronnym podwórzu, z którego kilkoro drzwi prowadziło do ustępów i bocznych zabudowań. Szybko do nich zajrzeli.

– Nie – powiedział załamany hrabia. – To fałszywy trop.

Sol stała zupełnie nieruchomo.

– Cicho! On jest tutaj! Wiem, że to tu, w pobliżu. Jestem tego pewna. Och, pospieszcie się!

Drukarze, niczego nie rozumiejąc, popatrzyli na nią z przerażeniem.

– Ale przecież tu nie ma więcej drzwi – wtrącił Dag.

– Jest tylko tylne wejście do drukarni – powiedział starszy.

– Nie potrafiłby ich otworzyć – stwierdził hrabia.

Mężczyzna zwrócił się do syna:

– Czy byłeś tu w niedzielę?

– No tak, byłem.

– Czy możliwe, żeby te drzwi były choć przez chwilę otwarte? – zapytał Dag podniecony.

Młody drukarz zastanowił się.

– Tak, z pewnością. Wtedy gdy wychodziłem… – Zawstydzony zrobił ruch w kierunku ustępu.

Dagowi przeszły ciarki po plecach. Wiedział, jak zwykle wyglądają tak zwane ustronne miejsca. Ciemny korytarz, w którym trzeba szukać skrawka wolnej przestrzeni. Bardzo nieprzyjemne wrażenie.

– Niczego nie słyszeliście? – zapytał hrabia. – Na przykład płaczącego dziecka?

– Niczego takiego nie pamiętam. Ale mogłem nie zwrócić na to uwagi.

Sol była już przy drzwiach do drukarni. Otworzył je starszy mężczyzna.

Znów znaleźli się w środku, tym razem wchodząc od tyłu.

– Zapach – powiedziała Sol cicho. – Tak, to tutaj.

– W jaki sposób mój synek mógł się tutaj dostać? – jęknął hrabia. – Tak strasznie daleko od domu. Nie, nie mogę w to uwierzyć. I gdzie miałby teraz być? Tu nie ma przecież żadnych schowków.

– I drukarz, który tu był w niedzielę, musiałby go zobaczyć. W każdym razie w środku – powiedział Dag. – Nie, Sol, sądzę, że się mylisz.

Sol była jednak pewna swego. W jej głowie kłębiły się przeróżne myśli. Rozgorączkowana zwróciła się do młodszego:

– Kiedy wróciliście z podwórza, to co wtedy zrobiliście? Zastanówcie się! To ważne!

Popatrzył na nią zmieszany.

– To była ostatnia rzecz, jaką zrobiłem przed pójściem do domu. Zamknąłem wszystko i wyszedłem.

– To za mało dokładnie. Wyjdźcie na podwórze i jeszcze raz przejdźcie przez te drzwi.

Posłuchał jej niechętnie.

– Najpierw zamknąłem tylne drzwi. O tak. Potem sprawdziłem, czy wszystko jest jak należy przygotowane do pracy w poniedziałek, sprzątnąłem kilka porozrzucanych drobiazgów, a potem wyszedłem głównymi drzwiami i zamknąłem je na klucz.

– I to już wszystko?

– Tak, to wszystko. No i jeszcze zamknąłem składzik.

– Składzik? – zawołali wszyscy naraz.

– Tak, drzwi są za tymi półkami, obok tych prowadzących na podwórze. Prawie o nich zapomniałem, tak rzadko ich używamy.

Hrabia natychmiast podążył we wskazanym kierunku. Rzeczywiście za półkami znalazł niewielkie drzwi. Pchnął je, ale ani drgnęły.

– Czy były otwarte w niedzielę?

– Tak, musiałem coś stamtąd przynieść.

– Dokąd one prowadzą? – zapytał Dag, podczas gdy drukarz mocował się z zamkiem.

– To korytarz wzdłuż tylnej ściany budynku. Przechowujemy tam różne, rzadko używane rzeczy. Większość to stare rupiecie. Nigdy jakoś nie było czasu, żeby to porządnie przejrzeć.

Drzwi otworzyły się i weszli do wąskiego korytarzyka, zarzuconego rozmaitymi przedmiotami.

– Niech Sol idzie pierwsza – powiedział Dag.

Przepuścili ją.

– Czy tu nie ma jakiegoś schowka?

– Nie, to tylko przejście do składu kołodzieja w następnym domu, tam…

Starszy mężczyzna zatrzymał się gwałtownie.

– Co to? Dlaczego te drzwi są zamknięte? Zawsze były otwarte! To tylko zwykłe drzwi do składu, nigdy dotąd nikt ich nie zamykał.

– Powiedz, czy tam przypadkiem nie stoi stara prasa? – zapytał go syn.

– Skąd mogę wiedzieć? Nie zdążyliśmy jeszcze przejrzeć tych wszystkich staroci. O, drzwi są zamknięte od środka!

Hrabia natychmiast rzucił się na nie całym swym ciężarem, ale tylko rozbolało go ramię, ponieważ drzwi otwierały się w jego stronę.

Z początku ani drgnęły. Dag próbował odciągnąć je palcami, ale coś trzymało od środka. Haczyk?

– Pomóżcie! – krzyknął.

Mężczyźni wcisnęli palce między futrynę a drzwi. Młodszy drukarz przyniósł łom i podważył. Odskoczył haczyk.

Ujrzeli małe, ciemne pomieszczenie z podobnymi drzwiami na przeciwległym końcu. Stała tam stara, zakryta prasa drukarska, zrobiona z drewna, z imadłami, i… przytulony do niej policzkiem leżał mały chłopczyk w ubranku z purpurowego aksamitu, żałośnie teraz z tyłu mokrym.

Hrabia, podnosząc małe, bezwładne ciałko, wydał z siebie dźwięk, który zabrzmiał jak stłumiony jęk.

– O Boże! – szeptał. – O Boże, Boże!

– Nie do wiary! – wykrzyknął starszy drukarz. – A więc on był tutaj! Ale skąd wiedzieliście…?

Dag, który bardzo sobie nie życzył, by drukarz miał dość czasu na zastanawianie się nad odpowiedzią, rzekł szybko:

– Poszliśmy za pewnym śladem. Ale to dziwne, że nie słyszeliście małego?

– W warsztacie nigdy by się go nie usłyszało, tam jest tyle hałasu. A tym korytarzem, jak mówiłem, chodzimy bardzo rzadko. O Boże, co za tragedia… Ten berbeć zabłądził aż tutaj przez nikogo nie widziany!

Szybko przenieśli się do warsztatu.

– Czy on żyje? – zapytał sędzia drżącym głosem. – Albrekcie, odpowiedz tacie! Musimy natychmiast zanieść go do lekarza…

– To niepotrzebne – powiedział Dag spokojnie. – Sol już od pięciu lat pomaga mojemu przybranemu ojcu i zna się na leczeniu niemal tak dobrze jak on.

– W niektórych dziedzinach lepiej – powiedziała Sol nieskromnie. – Tyle że nie mam jego uzdrawiających dłoni. Dajcie mi dziecko!

Po sekundzie wahania hrabia podał jej bezwładne, małe ciałko.

– Tak, teraz przydałyby się nam ręce Tengela – przyznała. – Ale chłopiec żyje, panie sędzio, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, choć o mały włos nie zdążylibyśmy na czas.

O nie, pomyślał Dag. Nie jest z nim aż tak źle. Na pewno przeżyłby jeszcze parę dni. Ale Sol zawsze musi trochę dramatyzować żeby uczynić życie ciekawszym niż jest w rzeczywistości.

– Musimy dać mu trochę wody – ciągnęła Sol. – Odwodnienie jest najbardziej niebezpieczne.

– Woda tutaj jest niedobra – powiedział drukarz. – Używamy jej tylko przy pracy. Ale mamy trochę wina…

– Czy na pewno jest już dojrzałe? – zapytał sędzia.

– Jest wyborne!

– Spróbujemy więc – stwierdziła Sol, choć wątpiła w jakość trunku.

Podczas gdy mężczyźni nalewali wina, Sol starała się obudzić chłopca.

– Nic nie mogę zrobić, dopóki się nie obudzi – wyjaśniła. – Ocknij się, mały włóczęgo!

Uderzyła chłopca po buzi. Tego było już dla hrabiego za wiele.

– Ależ… – zaprotestował.

– Nic mu od tego nie będzie! – wykrzyknęła Sol. – Spójrzcie: budzi się!

Chłopiec powoli otwierał oczy, ale zaraz zmrużył je od światła.

– Dzięki ci, dobry Boże! – szepnął hrabia.

Sol nie do końca zgadzała się z nim w kwestii, komu naprawdę należało dziękować, ale mądrze to przemilczała.

– Dajcie wino! Szybko, zanim mały znów zaśnie!

Pospiesznie podano jej naczynie.

Chłopiec przełknął parę łyków, wykrzywił się i zaczął głośno płakać.

– Dobrze już, dobrze, tatuś jest z tobą – usiłował uspokoić malca hrabia, biorąc go od Sol. – Dobrze, wszystko będzie dobrze.

Chłopiec, z głową na jego ramieniu, znów zapadł w sen albo zemdlał. Oczy hrabiego wypełniły się łzami. Nawet nie próbował ich powstrzymać.

Podziękowali drukarzom za pomoc i pospiesznie skierowali się do domu.

– Trzeba jak najprędzej podać mu krople wzmacniające – mówiła Sol, biegnąc koło hrabiego i nie spuszczając oka z nieruchomej buzi dziecka. – Czy pozwolicie, bym się nim zajęła?

– Oczywiście, będę wam za to wdzięczny. Ale nie mówcie jeszcze nic mojej żonie – poprosił. – Na wypadek gdyby się nie powiodło. Mam nadzieję, że ona jeszcze śpi.

Kiedy dotarli do domu, rozpoczęła się gorączkowa krzątanina. Oszołomiona, podniecona służba dwoiła się i troiła, wypełniając polecenia Sol. Brudne, cuchnące ubranko zostało błyskawicznie zdjęte, a chłopcu przygotowano gorącą kąpiel.

Rozbudziło go to do reszty i Sol udało się podać mu wywar ze wszystkich wzmacniających ziół, jakie miała.

Dziewczyna zachłysnęła się faktem, że jest w centrum zainteresowania, i robiła co mogła, by stosowane przez nią zabiegi wydawały się bardziej skomplikowane, niż były w rzeczywistości. Każdy wyciągnięty przez siebie woreczek oglądała ze zmarszczonymi brwiami, jak gdyby podejmowała bardzo ważne medyczne decyzje.

Dag przyglądał się jej i w duchu uśmiechał. Dobrze znał swą przyrodnią siostrę.

Chłopczyk zapłakał cicho, wyjęto go więc z balii. Gorliwe ręce osuszyły go ogrzanymi ręcznikami i opiekunka założyła mu suche, ciepłe ubranko, wysmarowawszy uprzednio podrażnioną małą pupę.

Wszyscy byli tacy szczęśliwi!

– Chyba będzie żył? – z tym pytaniem zwrócił się hrabia do Sol.

– Na pewno! Trzeba go tylko chronić przed zimnem i podawać te środki, które zaordynuję. Gdyby miał gorączkę, dajcie mi od razu znać. Stopniowo zwiększajcie mu porcje jedzenia!

Ale ważna, pomyślał Dag i znów musiał się uśmiechnąć. Teraz chyba trochę przesadza! Ale, na Boga, był z niej dumny!

– Dobrze więc – hrabia odetchnął z ulgą. – Czy ktoś może obudzić moją żonę?

Jedna ze starszych kobiet zniknęła, a wkrótce potem dał się słyszeć płacz, po którym rozległy się szybkie kroki na schodach.

– Albrekt! – wołała kobieta na długo przedtem, nim do nich zeszła. – Czy to prawda? Nie mogę w to uwierzyć, nie wierzę, nie wierzę…

Chwiejąc się stanęła w drzwiach. Jej mąż podniósł do góry wycieńczonego chłopczyka. Hrabina krzyknęła i już była przy mężu, wyrywając mu dziecko. Tuliła je tak mocno, że ostro zaprotestowało.

Sol natychmiast przyznała, że hrabia postąpił bardzo roztropnie nie budząc żony, podczas gdy oni zajmowali się dzieckiem. Inaczej nic nie mogliby zrobić. Nawet teraz musieli niemal siłą odebrać synka hrabinie, a ją samą posadzić na fotelu, aby mogła się nieco uspokoić.

Po chwili udało się jej opanować na tyle, by podjąć z nimi rozmowę.

– Gdzie on był? Gdzie go znaleźliście? I kto?

– To ta mała, kochana Sol go odnalazła – powiedział hrabia miękko.

– O nie – zaprotestowała z fałszywą skromnością Sol. – Uważam, że wszyscy przyczyniliśmy się do tego, cała trójka. Ja odnalazłam ślad, a wy potrafiliście logicznie myśleć.

– Jaki ślad? – zdziwiła się hrabina.

Wymienili szybkie spojrzenia.

– Kosmyk włosów na gałązce w żywopłocie – powiedział Dag. – Potem pozostawała już tylko jedna droga.

Było to może zbyt uproszczone wyjaśnienie, ale ponieważ nikt już o nic nie pytał, nie wgłębiali się w szczegóły.

– Musimy zamówić dziękczynną mszę w kościele – stwierdziła hrabina.

Daga wcale nie zdziwił grymas na twarzy siostry.

Nareszcie Sol mogła obejrzeć swój pokój. Później wydano wspaniały obiad na jej cześć, by godnie uczcić wielki dzień.

Jej pobyt w Danii rozpoczął się niezwykle interesująco. Została bohaterką; a w tej roli czuła się znakomicie.

Загрузка...