ROZDZIAŁ X

Dotarła do domu o zmroku. – Sol! Dobrze, że już jesteś – powiedziała Silje wzburzona. – Są tutaj Charlotta i Dag. Dostaliśmy list od Liv. Pisze, że jej teściowa nie żyje. To był atak serca. Liv prosi, byśmy nie przyjeżdżali na pogrzeb. Ale ja uważam, że powinniśmy jechać. Jak sądzisz?

Sol nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy wtrącił się Dag:

– To na pewno mąż kazał jej tak napisać.

Silje zdumiona odwróciła się w jego stronę.

– Dlaczego? Czemu tak mówisz?

– Kiedy odbędzie się pogrzeb? – wtrąciła Sol błyskawicznie.

– Pojutrze.

Liv jest teraz sama, pomyślała Sol. Nikogo nie ma w domu oprócz zmarłych.

– Myślę, że Liv nas potrzebuje – powiedziała spokojnie. – Jedźmy; wszyscy, którzy mogą.

Tak też postanowiono.

Nie zdążyli jednak wyruszyć do Oslo, gdy konny posłaniec przywiózł nową pilną wiadomość. Przybył w chwili, gdy omawiali wraz z Dagiem i Charlottą plan jutrzejszej podróży.

Okazało się, że Laurents również nie żyje. Tragiczny wypadek w miejscu pracy; pogrzeb matki zostaje odłożony, tak by oboje mogli zostać pochowani jednocześnie.

– O, biedna Liv – użaliła się Silje. – W tak krótkim czasie stracić wspaniałego męża!

Dag, Sol i Charlotta wymienili spojrzenia.

– To najlepsze, co mogło się zdarzyć – powiedział Dag.

I opowiedzieli o nieszczęsnym małżeństwie Liv.

Tengel robił się coraz bledszy.

– I nie powiedzieliście o tym ani słowa? O, moja mała dziewczynka!

– Sami wiemy o tym dopiero od tygodnia – odparł Dag.

Silje płakała.

– Tyle razy bolałam nad tym, że ona nie przyjeżdża do domu ani też nie chce, byśmy ją odwiedzili. Tak bardzo za nią tęskniłam! A jej po prostu tego zabraniano! Och, Liv, nasze kochane dziecko!

– Tak, ponosimy wielką winę za to małżeństwo – stwierdziła Charlotta. – Przekonaliśmy Liv do niego, wmówiliśmy jej, że Laurents jest jedynym odpowiednim kandydatem na męża.

– Jadę jutro rano – zdecydowała Silje. – Podtrzymam ją na duchu podczas pogrzebu, a potem przywiozę do domu.

– Ja też pojadę – powiedział Tengel.

– Tak, jedźcie – powiedziała Sol. – Ale teraz jestem głodna! Pójdę i poproszę o coś do zjedzenia. Jeżeli służba już się położyła, przygotuję sobie coś sama.

– O tej porze?

– A dlaczego nie? Czy zawsze trzeba jeść o wyznaczonych porach, przestrzegać przyjętych norm?

Zniknęła.

Zapanowała cisza.

– Sol jest wyjątkowa – uśmiechnął się Are. – Zawsze robiła to, co chciała. Przyniosła nam wiele trosk…

Dag zapatrzył się przed siebie.

– Myślę, że jest wiele rzeczy, za które powinniśmy Sol dziękować – stwierdził lakonicznie.

Pozostali milczeli.

– Tak – powiedziała Charlotta, zatopiona we wspomnieniach. Gospoda w Dovre. Dwójka martwych napastników…

– Ona kocha swą rodzinę ponad wszystko – dodała Silje, przypominając sobie, jak dwuletnia Sol zmusiła niesfornego syna Abelone, by zaciął się nożem, po tym jak zbytnio dokuczał Silje. – Tak. Jest w stanie zrobić dla nas wszystko.

Tengel nic nie powiedział. Wyraz jego oczu świadczył, że jest gdzieś bardzo, bardzo daleko. On wiedział więcej niż inni. Pamiętał, jak kościelny po spotkaniu Sol chwiejąc się podążał w stronę kościoła. Kościelny, który groził, że doniesie na Tengela za posługiwanie się czarami…

– Sol prosiła, byśmy poczekali kilka dni – mruknął Dag do siebie.

Nie mieli odwagi spojrzeć sobie w oczy. Nikt nie spytał o wyjazd do Tonsberg.

Każde z nich wiedziało o niektórych sprawkach Sol. Ale całą prawdę znała tylko ona.

W kuchni ukroiła sobie solidną pajdę chleba. Jej myśli krążyły wokół tego samego tematu, co i reszty rodziny.

A więc wysłała kolejnego człowieka na tamten świat.

Wszystko zaczęło się od niesympatycznego towarzysza zabaw w Dolinie Ludzi Lodu. Syna Abelone w ogóle nie brała pod uwagę, traktowała to wyłącznie jako wprawkę. O malcu nie wiedział nikt. Dokuczał bardzo Liv i Dagowi. Wszyscy byli przekonani, że zmarł śmiercią naturalną.

Tak, bezustannie musiała czuwać, by nikt nie krzywdził i nie mówił źle o jej najbliższych. Gdy chodziło o zło panujące na świecie, byli jak dzieci, bezbronni i naiwni. To ona musiała ich chronić, pilnować, by mogli żyć w spokoju. Czasami gniewała ją ich bezradność!

Potem byli rozbójnicy w zajeździe w Dovre. Ci, którzy chcieli skrzywdzić ciotkę Charlottę, dobrą wróżkę rodziny.

Kościelny… Wtedy zabawiła się naprawdę!

Pan Johan… Trochę było jej go żal, ale uznała to za sprawę wyższej, najwyższej konieczności.

I jeszcze kilku trudniejszych pacjentów Tengela. Ich jednak nie warto liczyć, i tak stali już jedną nogą w grobie.

A jak było w Kopenhadze? Nie, tam nad sobą panowała.

Potem jeszcze dwóch rozbójników w Skanii. Samoobrona bez żadnej finezji, ale miała zbyt mało czasu.

Następnie teściowa Liv. Z tej rozprawy była o wiele bardziej zadowolona. Inteligentnie i metodycznie zaplanowana. A teraz Laurents. Tu również jej się udało.

Długa lista… Ostatnio wydłużała się w zawrotnym tempie, ale to nie był koniec. Najważniejsza ofiara nadal jeszcze czekała. O tym jednak nie wiedziała nawet Sol.


* * *

W Oslo w pięknym salonie stała rozdygotana Liv. Ściskała dłonie, aby nie trzęsły się jej tak mocno. Nie potrafiła jednak opanować drżenia całego ciała.

On nie żyje, myślała. Nie żyje i nigdy już tu nie przyjdzie.

Może dobrze się stało, że napięte do granic wytrzymałości nerwy Liv odmawiały posłuszeństwa. Mogła tylko drżeć. W jej skołatanej głowie snuły się już natrętne myśli, których nie byłaby w stanie wytrzymać. Niedobre myśli, jakie owładnęły jej umysłem w chwili, gdy dowiedziała się o śmierci teściowej, były ciężarem nie do udźwignięcia. Nie wolno mi odczuwać ulgi, powtarzała sobie, ja… Nie, nie chciałam jej śmieci! Nie chciałam! Niech Bóg zmiłuje się nade mną!

A teraz Laurents.

Nie myśleć, nie myśleć, moje sumienie tego nie zniesie. Pogrzeb, jak przez to przejdę? Czy nikt nie pomoże mi w załatwieniu praktycznych spraw? Żebym mogła choć przez moment pomyśleć o czymś innym! Burza, która wzbiera we mnie, rozsadzi mnie na kawałki, zmiecie z powierzchni…

Ktoś nadchodzi. Znajome głosy. Znane, kochane głosy.

Do pokoju wsunęła się Sol, zaraz za nią inni. Liv widziała wokół siebie pełne niepokoju twarze i ramiona, gotowe do serdecznych objęć. Była wśród nich matka, czuła, z oczami błyszczącymi od łez, powtarzająca raz po raz „chuda” i „ukochane dziecko”. I szczebiocząca Sol. Był też Dag i Charlotta. Wszyscy patrzyli na nią zatroskani. Ona jednak widziała ich jak przez mgłę.

W drzwiach stanął Tengel. Wpatrywał się w córkę, którą kołysał na rękach, kiedy przechodziła dziecięce choroby, którą trzymał na kolanach, gdy wymawiała pierwsze sylaby, która zawsze tak tkliwie i łagodnie uśmiechała się do całego świata. Nie poznawał jej. Nieruchoma, wychudzona twarz z sinymi cieniami pod oczami, zmatowiałe włosy i ten otępiały wzrok…

Tengel odwrócił się i zasłonił twarz rękami. Wiedział teraz, czym jest nienawiść. Laurents Berenius i jego matka mogli być tylko wdzięczni losowi, że ich śmierć nastąpiła tak szybko i bezboleśnie.

Westchnął głęboko i otarł łzy. Silje i on tyle razy zamierzali przyjechać do niej w odwiedziny, mimo że Liv wyraźnie sprzeciwiała się ich wizycie. Delikatność brała górę, gdyż córka stale prosiła, by wstrzymali się trochę, wymawiając się, że dom nie jest jeszcze w pełni umeblowany lub że Laurents wyjechał, a bardzo chciałby spotkać się z nimi. Zawsze był jakiś powód.

Teraz otaczało Liv wiele osób. Wszyscy chcieli ją uściskać i służyć pomocą. Jednak jej twarz nadal była nieruchoma. Tengela ogarniał lęk, straszliwy lęk!

Stała właśnie samotnie i spoglądała na niego. Tengel zbliżył się, a ona rzuciła się w mu objęcia. Nowe łzy popłynęły po jego policzkach, usłyszał zalękniony szept:

– Zabierz mnie do domu, ojcze!

– Tak – odszepnął. On także nie mógł mówić normalnie. – Pojedziesz do domu, najdroższa. Wszyscy na ciebie czekamy.

Liv wróciła do domu, blada, zmęczona i żałośnie chuda. Cicho kręciła się po gospodarstwie. Od czasu do czasu wybierała się na przechadzkę do Grastensholm, gdzie odbywała długie rozmowy z Dagiem. Tych dwoje zawsze było ze sobą najbliżej. Charlotta trzymała się z boku, podsuwając im tylko przysmaki i troszcząc się, by niczego im nie brakowało.

Liv i Dag wędrowali przez łąki.

– Proszę cię, Liv! Dlaczego nie możesz powiedzieć, co cię gnębi? – W głosie Daga brzmiało rozpaczliwe błaganie. – Wiem, że jesteś głęboko zraniona – ciągnął. – Wszyscy to zauważyliśmy już wtedy, gdy przyjechaliśmy po ciebie. Nie uporasz się z tym, dopóki nie porozmawiasz z kimś szczerze. Oni oboje nie żyją, Liv! Czego się boisz?

Splatała i rozplatała palce.

– Nie śmiem tego powiedzieć głośno.

– Musisz! Inaczej nigdy z tego nie wyjdziesz.

Pokiwała głową. Przez chwilę milczała, w końcu zmusiła się do mówienia.

– Czuję się winna, Dagu!

Wziął ją za rękę i zauważył, że jest lodowato zimna.

– Co masz na myśli?

– Nie chcę powiedzieć, że wprost życzyłam sobie śmierci Laurentsa. Ale moje myśli stale krążyły wokół jednego: że nigdy nie zdołam wyrwać się z tego życia w poniżeniu. A to przecież oznacza to samo, co życzyć sobie, żeby on umarł, prawda?

– Nie, wcale tak nie uważam. To raczej była rezygnacja z twojej strony.

– Cóż, może i tak – powiedziała z wahaniem, ale ulżyło jej nieco.

Zatrzymali się.

– Liv, najmilsza przyjaciółko, postaraj się spojrzeć na to inaczej. Jak na doświadczenie, przez które musisz przejść. Wykorzystaj mnie jako kogoś, komu możesz się zwierzyć, kto zawsze będzie miał czas i cierpliwość, by cię wysłuchać. Tak bardzo chciałbym ci pomóc. Nie lękaj się powtarzania po wielekroć tego samego, jeżeli tego właśnie potrzebujesz. Musisz wszystko z siebie wyrzucić! Wtedy będziesz mogła zacząć od nowa.

– Och, Dagu! – Przytuliła głowę do jego ramienia. – Nigdy nie będę mogła zacząć niczego od nowa. Jestem bardziej złamana niż ci się wydaje.

Objął ją.

– Czas to najlepszy lekarz dla ciebie. Głowa do góry!

Odsunął Liv odrobinę od siebie i czule spoglądał w jej pełne rozpaczy oczy.

Nagle jego ciepły uśmiech zniknął. Zapadła cisza. Oczy Liv robiły się coraz większe, pojawiła się w nich bezradność.

Dag wstrzymał oddech. W tej chwili prawdy wypełnił ich oboje strach przed czymś niepojętym.

Liv żałośnie jęknęła i wyrwała się z jego objęć. Jak spłoszone zwierzątko pędziła przez łąki w kierunku Lipowej Alei.

Dag długo stał spoglądając za Liv, ale nie starał się jej zatrzymać. Przerażony i wstrząśnięty wrócił do Grastensholm.

Charlotta przycinała krzewy w ogrodzie różanym, który przed laty założyła jej matka pod oknami salonu.

– Wracasz sam? Myślałam, że Liv zje z nami.

Nie odpowiedział. Wpatrywał się w róże, ale ich nie dostrzegał.

Charlotta spojrzała na niego uważnie.

– Co się stało, Dagu?

Chrząknął.

– Nie musisz nic mówić – powiedziała cicho, wracając do swoich róż. – Zrozumiałam to już w dniu twego powrotu do domu, kiedy wspomniałeś o nieporozumieniu z panną Trolle i natarczywych zalotach Laurentsa.

– Tak, myślę, że już wtedy tkwiło to w mojej podświadomości. W głębi duszy doskonale wiedziałem, jak bardzo mi na niej zależy. Nie pozwoliłem jednak tej myśli rozwinąć się do końca. Była przecież zamężną kobietą. Ale dzisiaj… Właśnie teraz… – Matka czekała, pozwalając mu wyrzucić z siebie gorzką prawdę. – Nie rozumiałem siebie do tej pory, zawsze byliśmy traktowani jak rodzeństwo – mówił wzburzony. – Ale nim nie jesteśmy. Myślę, że Liv odczuwa podobnie, choć i ona ogromnie się przeraziła.

Charlotta pokiwała głową.

– Rozumiem. Zasmuciła ją nowina o pannie Trolle i nie zdając sobie sprawy z prawdziwej przyczyny uległa presji i poślubiła Laurentsa Bereniusa. Liv jest przecież taka ustępliwa: A ty… w Kopenhadze… Wstrząsnęła tobą wiadomość, że wychodzi za mąż, prawda?

– Tak.

Odwrócił się gwałtownie, aż żwir zatrzeszczał mu pod stopami.

– Ale może ty nie zezwoliłabyś na małżeństwo między mną a Liv? – zapytał z nutą agresji w głosie. – Ona przecież nie jest szlachcianką.

– Dagu, najdroższy, jak możesz tak mówić? Czy kiedykolwiek okazałam się snobką?

– Nie, dzięki Bogu, nigdy.

– Daj jej trochę czasu, synku. Myślę, że musisz postępować niezwykle delikatnie. Wszyscy wiemy, w jakim stanie jest Liv po tym koszmarnym małżeństwie.

– Mam pewne podejrzenia – westchnął. – Mam niejasne obawy, że to może potrwać nieskończenie długo. Być może nigdy nie uda mi się do niej dotrzeć.

– Wydaje się, że dręczą ją wyrzuty sumienia – przytaknęła Charlotta. – Jak gdyby ktoś wmówił w nią, że nigdy się od nich nie uwolni bez względu na to, czym i jak będzie się zajmowała. Sądzę też, że jeszcze bardziej przeraża ją myśl o miłości między dwojgiem ludzi, którzy wyrastali razem jako rodzeństwo. Biedna dziewczynka! Musimy jej dać całą naszą czułość, Dagu.

Dag zgadzał się z tym bardziej, niż potrafił to okazać.


* * *

Pewnego dnia w Lipowej Alei podczas miłego śniadania odbyła się rodzinna narada. Sol zwróciła uwagę, że Silje dzielnie nie zbliża się do talerza z ciastkami, i uśmiechnęła się z lekką ironią. Tengel podjął temat, który, jak się spodziewała Liv pewnego dnia musiał wypłynąć.

– Liv, wkrótce będziesz musiała zacząć myśleć o swojej przyszłości – powiedział, patrząc na nią z powagą – Zostałaś właścicielką dużej firmy zajmującej się handlem drzewem.

– Nie chcę jej – oświadczyła gniewnie.

– Będziesz więc musiała ją sprzedać – orzekł Tengel. – Nie możesz tak po prostu zostawić jej własnemu losowi.

– Sprzedać? To nierozsądne! – wtrącił się Are. – Jak wiesz, ojcze, mam zamiar wykorzystać tutejszy las. Omawiałem to z ciotką Charlottą. Co więc mogłoby być lepszego niż własna firma, która zajęłaby się wywozem drzewa?

– Wspaniały pomysł – włączył się Dag.

– Ale ja nie znam się na handlu – zaprotestowała Liv. – Nie chcę też mieszkać w tym okropnym domu wśród wspomnień. Chcę być tutaj!

– I zostaniesz – orzekł Dag zawiedziony, że dziewczyna unika jego wzroku. – A ja jestem prawnikiem i wiele będę mógł ci pomóc. Poza tym nie zapominaj, jak dobrze umiesz rachować. Rachunki możesz prowadzić tutaj. Nie wiem, co zrobimy z domem. Szkoda by było go sprzedawać…

– Dlaczego ja nie miałabym w nim zamieszkać? – zapytała Sol. – Udawać wielką damę, trzymać służbę i tak dalej. Zalotnicy cisnęliby się drzwiami i oknami, mieliby chrapkę na ten piękny dom. Przy okazji wzięliby i mnie.

– Nie opowiadaj głupstw – powiedział Tengel ostro. – Nie możesz tam mieszkać sama.

– Dlaczegóż by nie? To tylko doda mi tajemniczości. Ludzie będą umierać z ciekawości, kim jest ta piękna kobieta o smutnych oczach.

– Ty o smutnych oczach? – zaśmiał się Are. – W twoich oczach błyszczy żądza przygód. Widać, że masz w sobie diabła.

– Are! – surowo skarciła syna Silje. – W tym domu się nie przeklina.

– Ja nie przeklinam, to tylko takie utarte powiedzenie.

Tengel westchnął, nie zdołał jednak ukryć uśmiechu.

– Kolejna rodzinna narada, która zamienia się w zabawę – stwierdził. – Musimy spróbować porozmawiać poważnie. Wszyscy, z wyjątkiem Arego, jesteście już dorośli, a tylko on ma zapewnioną przyszłość. Wy, duże dzieci, nie możecie dłużej nic nie robić! Dagu, skończyłeś studia, ale co masz zamiar począć ze swoim wykształceniem?

– Nie wiem tego jeszcze, ojcze. Otrzymałem dwie naprawdę dobre propozycje, mam też inne możliwości.

Dag nadal nazywał Tengela ojcem. Przyjaciele i znajomi Charlotty często kpili z niej z tego powodu.

– A więc siedzisz tylko i zbijasz bąki. Liv odziedziczyła fortunę, ale nie ma sił, żeby się nią zająć. A Sol… Czy nie mogłabyś znów pomóc mi trochę przy chorych? Wszystkim ciebie brakowało, a mnie najbardziej – dodał.

– Chyba tak zrobię – powiedziała bez entuzjazmu, wspominając wolność, której dane jej było posmakować. Może trzeba by raczej powiedzieć: wszystko zmieniło się od czasu, gdy spotkała Księcia Ciemności. Nie mogło już być jak przedtem. – Tak, chyba tak. Przynajmniej przez jakiś czas, dopóki nie postanowię, co chcę zrobić ze swoim życiem. Nie wygląda bowiem na to, bym była otoczona murem zalotników.

– Dobrze wiesz, że miałaś wielu starających – uśmiechnęła się Silje. – Mniej więcej połowa mężczyzn, twoich pacjentów, prosiła cię o rękę. Nie wydaje się, by któryś z nich przypadł ci do gustu.

– Nie znalazłam jeszcze tego jedynego – odparła beztrosko. I znów rozmowa zeszła na inny tor.

Z czasem na obydwu dworach wszystko się jakoś ułożyło. Sol, łagodna, ale nieobecna duchem, pomagała chorym, niekiedy podając im bezwartościowe leki i obiecując poprawę, a następnie niebo. Czasami wszystko kończyło się dobrze, czasami nie, ale pacjenci i tak ją uwielbiali. Kilka razy wymknęła się do lasu i odbyła wyprawy na Blokksberg, ale ich skutki były tak straszliwe, że zdecydowała na jakiś czas zaprzestać tych praktyk. Przyszło jej to z trudem, tęskniła bowiem bardzo za fascynującym wcieleniem Szatana. Chociaż zmieniały się krajobraz i drobne epizody na Blokksberg, on ciągle pozostawał takim samym, ogromnie pociągającym mężczyzną, posiadającym wszystkie cechy, których poszukiwała Sol. Za każdym razem stawał się coraz piękniejszy i coraz bardziej zmysłowy. Przepaść między nim a zwykłymi śmiertelnikami była coraz głębsza. Spotkała go już trzykrotnie w oszałamiającej ekstazie, ale zawsze, gdy się budziła, uczucie pustki było coraz bardziej gorzkie. Płakała wówczas z bezsilności.

Wiedziała, że kolejne przeżycie potęguje ból rozdarcia. Otchłań była dla niej obszarem granicznym, dzielącym dwa światy. Nabierała coraz większej pewności, do którego z nich należy jej dusza, dokąd ulatują jej myśli.

Przerażało ją to bardziej, niż chciała przyznać sama przed sobą.


* * *

Liv powoli wracała do życia, ale do normalności było jej jeszcze daleko. Dag miał dla niej niewyczerpalne zasoby cierpliwości. Często myślał o tej fatalnej chwili, gdy oboje zdali sobie sprawę, że nie są rodzeństwem.

Pewnego dnia Liv poruszyła ten temat.

Siedzieli w Grastensholm na okiennym parapecie. Zapadał zmierzch. Rozmowa ucichła. Byli sami, Charlotta poszła do Lipowej Alei.

– Co z nami będzie, Dagu? – nieoczekiwanie westchnęła Liv.

Drgnął.

– O co ci chodzi?

– Wiesz dobrze, co mam na myśli.

– Tak – powiedział po chwili. – Nie śmiałem nazywać rzeczy po imieniu.

Liv czekała. Ona podjęła temat, teraz nadeszła jego kolej.

– Czy zechcesz, Liv? – zapytał cicho. – Czy zechcesz wyjść za mnie?

– To nie takie proste – szepnęła. – Chcieć to nie to samo co móc.

– Dlaczego nie?

Gwałtownie pokręciła głową.

– Nie mogę o tym mówić, Dagu. To zbyt… osobiste.

Popatrzył na nią badawczo, ale odwróciła twarz.

– Ale czy chcesz tego? – zapytał cicho. – Czy chcesz wyjść za mnie za mąż?

Tym razem zdecydowanie przytaknęła ruchem głowy.

Dag nie męczył jej dłużej. Widział wyraźnie, że to dla niej zbyt trudne.

Zwrócił się z tym problemem do Sol. Szczerej, otwartej Sol, zawsze gotowej do pomocy. Poprosił ją, by wyciągnęła od Liv, co stoi na przeszkodzie ich małżeństwu.

– Przede wszystkim jest nieprzyzwoicie wcześnie po zgonie męża – powiedziała nie namyślając się Sol.

– Wiem, ale mam dużo czasu, by na nią czekać.

Sol, która właśnie postanowiła skończyć z wyprawami na Blokksberg, rada była, że zajmie swoje myśli czymś nowym i ważniejszym.

– Oczywiście, zapytam ją, braciszku. Małżeństwo z tobą jest dla Liv jedynym ratunkiem. Dlaczego nie odkryłeś tego już dawno temu, ty głuptasie?

– A ty?

– Szczerze mówiąc, ja też się nie zorientowałam. Zawsze traktowałam was wszystkich jak rodzeństwo.

– My też tak myśleliśmy, ale tak wcale nie jest, Sol.

– Nie, i dzięki Bogu, ze względu na Liv. Życzę wam wszystkiego dobrego, braciszku. Na pewno uda mi się wyciągnąć z niej prawdę.

Tak też się stało. Dziewczęta, tak jak w dzieciństwie, dzieliły sypialnię. Pewnego wieczora Sol uznała, że Liv dojrzała do rozmowy o swoim nieudanym małżeństwie.

W ciemności wsłuchiwała się w szept siostry.

– Nasza kochana mama poradziła mi dać mężowi całą swą miłość, pozwolić mu przychodzić do siebie i przyjmować z radością, pokazywać, że podzielam jego… żądze. Zrobiłam tak, Sol, i usłyszałam lodowate kazanie. Powiedział, że ujawnianie uczuć nie przystoi kobiecie i że w przyszłości mam pozostać bierna. To on miał być myśliwym, zdobywcą. Byłam tylko jego własnością, z której był dumny, z której mógł korzystać.

– Chyba wykorzystać – parsknęła ze złością Sol, aż Liv musiała ją uciszyć. – Nigdy nie słyszałam o kimś tak okropnym. I zakłamanym. Nie wolno ci w to wierzyć, Liv. Silje miała rację. Większość mężczyzn czeka na odpowiedź na swoje zaloty, chcą być kochani.

– Tak sądzisz? – zapytała siostra z odrobiną nadziei w głosie.

– Sądzę? Ja to wiem!

Liv była zbyt przybita, by zwrócić uwagę na wyraźne odwołanie się Sol do własnych doświadczeń.

– Gdybym miała wtedy dość sił, by nie dać się zbić z tropu. Ale byłam taka samotna, taka niepewna. Sądziłam, że to mój błąd, że on miał rację, przyrównując mnie do ladacznic. To mnie złamało, Sol. A to był tylko wstęp do ciągłych poniżeń, zniewag i moich wiecznych wyrzutów sumienia. On mnie zabijał, rozumiesz? I… Sol! Nie, tego nie mogę powiedzieć!

– Musisz wyznać teraz całą prawdę, inaczej nigdy nie pozbędziesz się tych myśli.

– Nie, dopiero teraz przyszło mi to do głowy.

Sol czekała, Liv w końcu zebrała się na odwagę.

– Może to dziwaczna myśl, ale nie mogę się jej pozbyć… Za każdym razem, kiedy mnie zbił albo ukarał w jakiś inny sposób, stawał się potem przedziwnie czuły i chciał… Rozumiesz.

Sol usiadła na łóżku.

– Tfu! Tfu! Co za świnia! Co za ohydny… – Nie znalazła odpowiedniego słowa i położyła się znów. – Mogłabym go zabić! – mruczała zawzięcie, jak gdyby tego nie zrobiła.

– Ale to nie było najważniejsze – powiedziała Liv przepraszająco. – Najgorsze było to codzienne śledzenie każdego gestu, słowa, kroku. Cały czas musiałam się pilnować, by zachowywać się bez zarzutu.

Długo milczała.

– Właśnie dlatego nie mogę wyjść za Daga – szepnęła przygnębiona. – Nie mam niczego, co mogłabym mu dać. Nie śmiem okazywać uczuć, bezustannie będę się lękać, czy nie zrobiłam czegoś, co mu się nie spodoba. Myśl o karze…

– Ze strony Daga?

– Wiesz przecież, że on zawsze był taki dokładny i pedantyczny. Nie lubi nieporządku, bałaganu.

– No tak, ale jaki to ma związek z miłością?

– Większy niż myślisz.

– Nie bądź głupia – powiedziała Sol.

Dyskutowały długo, ale Sol nie udało się do końca przekonać siostry.

Sol odbyła poważną rozmowę z Dagiem, powtórzyła mu wszystko.

– Wygląda na to, że twoje zamiłowanie do porządku zabija w niej resztki śmiałości, Dagu. Tak nie może być!

Dag siedział przy oknie obserwując Liv, która pomagała Mecie przy kurach. Był wstrząśnięty tym, że Laurents do tego stopnia zdołał zniszczyć w żonie zdolność do radości i naturalności. Raptem odwrócił się do Sol.

– Ale mnie chyba zna? Mnie się chyba nie boi?! – wykrzyknął zdesperowany.

– Cóż, tak właśnie jest.

– Ale… ale… – nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Uderzał się dłonią w czoło. – Jak ona może przyrównywać mnie do tego potwora?

Sol powoli rzekła:

– Daleka droga przed tobą, braciszku.

Загрузка...