ROZDZIAŁ IV

Sol właściwie już dawno temu powinna była wrócić do domu. Zaskarbiła sobie jednak łaskę Strahlenhelmów i zaproponowali jej, by została przez zimę jako opiekunka Albrekta. Doszło nawet do tego, iż prosili o wybaczenie, że oferują jej tak niskie stanowisko, ale bardzo chcieli, by ich syn wyrastał w atmosferze życzliwości i radości.

Sol długo rozważała propozycję hrabiostwa. Nie wyjechała przecież po to, by zostać dziewczyną do dziecka, jednak każde inne rozwiązanie oznaczało powrót do domu. Nie poznała jeszcze świata tak jak chciała, a przecież musiała gdzieś mieszkać. U nich było naprawdę dobrze. Męczyło ją jedynie pragnienie odwiedzenia miejsca zwanego Brosarps Backar. Wiedziała od Hanny, że tam można spotkać prawdziwe czarownice.

Wypytywała Daga, ale on nic nie wiedział o tym miejscu. Podsunął jej jedynie myśl, iż może ono znajdować się w Skanii. Wskazywała na to nazwa.

– Wiesz chyba, że Skania leży po drugiej stronie Oresund, prawda? I że graniczy ze Szwecją też chyba wiesz?

Tak. Wiedziała.

Przeprawa przez cieśninę? To w zimie dla niej zbyt długa i ciężka podróż. Przyjęła więc propozycję Strahlenhelmów. Ostatecznie traktowano ją jak guwernantkę. Mimo że chłopczyk był jeszcze za mały, by się czegoś uczyć, Sol okazała się wystarczająco wykształcona, by otrzymać taki tytuł. Poza tym hrabina spodziewała się drugiego dziecka. Również z tego powodu pomoc Sol w opiece nad Albrektem była potrzebna.

Wszystko układało się po myśli hrabiostwa. Sol sprawowała się wzorowo i była przez wszystkich uwielbiana. Nikt nie przypuszczał ani też nie interesował się tym, co robiła wieczorami w swojej komnacie. A ona wyjmowała wtedy węzełek i ćwiczyła.

Miała dwa wielkie marzenia: dotrzeć do Brosarps Backar, by odprawić rytuał, który pomógłby jej nawiązać kontakt z samym Złym, i polecieć na Blokksberg. [Blokksberg – góra w Niemczech, uważana za miejsce sabatów czarownic] Niestety, brakowało jej do tego jednego zioła. To także był powód, dla którego musiała czekać do wiosny.

Tengel i Silje pisali, że bardzo są zadowoleni z jej posady, i pozwolili jej zostać tam tak długo, jak będzie z nią Dag. Sol zauważyła jednak, że bardzo mało piszą o Liv. Mimo że nie wspomnieli o tym wprost, wyczytała między wierszami, że są bardzo zawiedzeni, iż Liv nie może znaleźć czasu na odwiedzenie Lipowej Alei. Najwyraźniej nie byli też w nowym domu córki.

Rodzice nie podejrzewali jednak, że Laurents zawsze znajdował jakieś wytłumaczenie, by nie przyjąć krewniaków żony. Zawoalowanymi słowami zabronił jej również odwiedzin w domu. Złościły go nawet przysyłane przez Silje paczki. Czy rodzice żony sądzą, że on nie może zapewnić jej wszystkiego, czego potrzebuje? wykrzykiwał. Liv bardzo się denerwowała tymi awanturami, jednak zdecydowanie odmówiła wyrzucenia podarków. Wiedziała, ile kryje się w nich miłości, i dlatego dobrze je ukrywała.

Sol nie znała faktów, trapiło ją jedynie nieprzyjemne uczucie spowodowane dziwnym zachowaniem Liv.

Sol poznała wielu młodych mężczyzn, studentów z otoczenia Daga. Nie pociągali jej jednak młodzi uczeni. Podświadomie szukała ideału, ale takiego, który byłby męski i trochę nieokrzesany. A na dodatek większość studiujących na uniwersytecie stanowili przyszli księża. To było najbardziej szlachetne powołanie. Inne fakultety, jak prawniczy czy ogólno-naukowy, cieszyły się mniejszym poważaniem.

Zdarzało się, że Sol wzdychała zrezygnowana. Jej męski ideał… Gdzie go szukać? Doprawdy kogoś takiego nie spotyka się na każdym kroku!

Często do głowy przychodziła jej myśl, że jedynym który zdołałby zaspokoić jej żądze, jest sam Szatan!

Rok 1660 rozpoczął się uroczystościami kościelnymi, Sol nie brała w nich udziału, z góry znajdując dobre wytłumaczenie: „zaofiarowała się”, że zostanie w domu i zajmie się małym Albrektem, tak by cała pobożna służba mogła udać się na modlitwy. Hrabina była tym trochę zmartwiona, ale Sol gładko wyjaśniła, że odwiedza kościół raz w tygodniu, aby w ten sposób otrzymać błogosławieństwo.

Prawdą było, że nie zbliżyła się do żadnego księdza od czasu fatalnego chrztu, kiedy to napluła jego wielebności w twarz i posiniaczyła kopniakami jego bogobojne nogi.

Późną wiosną hrabiostwo, Sol i Dag otrzymali zaproszenie na dworski bal. Strahlenhelmowie byli dumni z mieszkającej u nich pięknej dziewczyny i bardzo chcieli zaprezentować ją swoim przyjaciołom.

Hrabina wybrała dla niej szaty; ich kolor wspaniale współgrał z barwą oczu Sol. Suknia była uszyta z grubego zielonego jedwabiu, a kiedy dziewczyna się poruszała, w rozcięciach błyskała halka ze złotej lamy. Próbowały również ufryzować jej włosy, doszły jednak do przekonania, że najlepiej wyglądała z rozpuszczonymi. Była tak piękna, że patrzącym na nią zapierało dech w piersiach.

W drodze do zamku Dag uprzedził Sol, że będą się wokół niej tłoczyć mężczyźni. Prosił więc, by trzymała się na przyzwoity dystans.

Sol tylko roześmiała się pogardliwie.

– Phi, nie potrzeba mi żadnych dekadenckich dworaków. Chcę kogoś, kto mnie porwie!

– Uchowaj Boże! – mruknął Dag cicho. – Wychodzą z ciebie cechy Ludzi Lodu. Masz w sobie zbyt wiele z Hanny.

– I jestem z tego dumna – odpowiedziała Sol. – Ale nie bój się, braciszku. Będę się zachowywać tak cnotliwie i dostojnie, że aż ogarną cię mdłości!

Dag nie mógł się nie roześmiać.

Sol złożyła ukłon królowi Christianowi, krzepkiemu dwudziestotrzylatkowi, któremu niezaprzeczalnie zaświeciły na jej widok oczy. Ponieważ jednak był od trzech lat żonaty, a ponadto miał na boku romans, trzymany był na wodzy z dwóch stron. Ale to nie przeszkodziło mu dyskretnie zanotować jej imię i adres.

Wielu innych szlachciców, różnego wieku i wyglądu, okazało Sol gorące zainteresowanie. Z marszu oświadczył się jej pewien Christian Friis, a dwóch innych młodzieńców, Gyldenstierne i Bille, bliskich było bójki o jej względy.

Sol bawiła się doskonale. Udawała ogromnie cnotliwą, ale jednocześnie nieprzyzwoicie przewracała oczami. Tańce, których nauczyła ją Charlotta, były żałośnie stare, ale kawalerowie tłoczyli się nieprzytomnie, by ją nauczyć tych modnych. Dzięki nim szybko przyswoiła sobie nowe kroki. Obsypywana przeróżnymi propozycjami, z łatwością odgrywała rolę cnotliwej panny – po prostu dlatego, że żaden z mężczyzn nie wpadł jej w oko.

Ale na balu wydarzyło się coś, co zakończyło jej barwne życie w Kopenhadze.

W sali było tak wiele gości, że Sol nie zdążyła jeszcze przyjrzeć się wszystkim dokładnie, gdy zorientowała się, że jest obserwowana. Dzięki swojej wrażliwości poczuła coś więcej: płynącą w jej kierunku nienawiść.

Szybko odkryła kto wysyła ku niej te sygnały. Natychmiast rozpoznała „pierwszą damę” mistrza, jak po cichu ją nazywała, kobietę, która mówiła najwięcej w rzekomej świątyni Szatana. A więc zaszła aż tak wysoko! Nic dziwnego, że bała się Sol.

Sol wyraźnie wyczuwała, że kobieta ma zdecydowanie złe zamiary. Postanowiła być szczególnie ostrożna.

Na balu jako jeden z pierwszych do nieprzytomności upił się sam król. Musiano go wynieść z sali i położyć do łoża.

Sol brała już udział w rozmaitych zabawach; często zdarzało się jej widzieć nieopanowane jedzenie i picie, ale to tutaj przeszło wszelkie granice. W zwyczaju było, że mężczyźni wychodzili na zewnątrz, aby tam wsunąć dwa palce do gardła i w ten sposób zrobić więcej miejsca na dalsze ucztowanie. Byli też i tacy, którzy nie zdążyli wyjść za drzwi, pozostawiając służbie sprzątanie po sobie. Świnie! pomyślała Sol z pogardą i zapragnęła znaleźć się już w domu sędziego.

W tej samej chwili podszedł do niej nieznajomy mężczyzna i ukłonił się dwornie.

– Panna Sol? Wasz brat chciałby z wami rozmawiać. Czeka na dole, w drugim końcu korytarza.

Sol podziękowała, nieco zdziwiona. Zeszła na dół wskazanymi schodami i znalazła się w jakimś pomieszczeniu. Przez chwilę stała w pustej komnacie, nie wiedząc, co robić. Wszystkie drzwi wokół były zamknięte, a ona nie miała najmniejszej ochoty znaleźć się nagle w obcej sypialni.

Kiedy po długiej chwili Dag się nie pokazał, wróciła tą samą drogą. Może poszła w złą stronę? Nie, nie wygląda na to. Zirytowana weszła na salę balową, mając zamiar dokładniej wypytać mężczyznę, ale nigdzie go nie dostrzegła. Dag też był nieobecny.

Podeszła do sędziego i jego żony, ale oni również od dobrej chwili nie widzieli Daga. Zaniepokoiła się nie na żarty. Kobieta z piwnicy także zniknęła. W Sol narastało napięcie. Coraz wyraźniej czuła, że stało się coś złego.

Nie musiała długo czekać.

Na salę z krzykiem wbiegła znana Sol kobieta:

– Mój mąż! Mój mąż nie żyje!

Natychmiast zebrał się wokół niej tłum, posypały się pytania, nikt nie mógł niczego zrozumieć. Sędzia Strahlenhelm zdołał wreszcie uciszyć zbiegowisko i poprosił o spokojne wyjaśnienie.

Damie udało się powiedzieć, że jej mąż leży martwy w jednej z komnat na dole.

Ach tak, pomyślała Sol. Tego można się było spodziewać.

– Wygląda na to, że został otruty! – krzyczała kobieta. – Ale nic dziwnego, skoro jest wśród nas czarownica od mikstur! Nietrudno chyba zgadnąć, jak to się stało!

To nieostrożne z twojej strony, pomyślała Sol, ale zaraz usłyszała mężczyznę, który, zastawiając na nią pułapkę, prosił ją, by znalazła Daga.

– Przed chwilą widziałem tę młodą damę w tamtej komnacie – mówił.

– Tak, zaraz po tym, jak mnie poprosiliście, bym tam zeszła. – Sol starała się mówić spokojnie, ale w środku aż drżała.

– O co chodzi? – mężczyzna udawał zdziwienie.

– Przyszliście z wiadomością od mojego brata, że pragnie ze mną rozmawiać. Ale jego tam nie było. Gdzie jest mój brat?

– Ona jest czarownicą! – krzyknęła kobieta.

W tej samej chwili nadszedł Dag.

– Gdzie byłeś? – zapytała Sol. Strach, którego nie zdradzał głos, widniał w jej oczach.

– Zatrzymała mnie pewna dama, która chciała omówić ze mną problem czarownicy.

– Jaka dama? – szybko zapytał sędzia.

Dag wskazał kobietę, która dopiero co mówiła o śmierci swego męża.

– On kłamie! – krzyknęła. – To spisek! Oni są w zmowie; to rodzeństwo!

Na chwilę zapanował chaos, atmosfera zagęszczała się, była coraz bardziej nieprzyjemna. W końcu sędziemu udało się dojść do głosu. Poprosił obie zainteresowane strony, by poszły za nim i wzięły udział w oględzinach zmarłego.

Mężczyzna leżał na podłodze w jednej z małych komnat, przylegających do pomieszczenia, w którym Sol czekała na Daga. Nietrudno było stwierdzić, że został otruty. Sol poprosiła o rozmowę w cztery oczy z sędzią.

Opowiedziała mu wszystko o fatalnej wizycie w tajemniczej piwnicy – świątyni.

Kiedy skończyła, sędzia westchnął głęboko.

– To było szalenie nieostrożne z twojej strony, Sol. Mieszkaliśmy przecież w tym samym domu przez całą zimę i ogromnie cię polubiliśmy. Oczywiście wiem, że posiadasz inne zdolności niż my, zwykli śmiertelnicy. Ale patrzyłem na nie przez palce, jako że trzymałaś je na wodzy i sprawowałaś się wzorowo. Teraz jednak obydwoje znaleźliśmy się w paskudnej sytuacji. Musisz mi podać imiona wszystkich tam obecnych.

– Nie mogę tego zrobić, ponieważ ich nie znam. A poza tym oni są młodzi i niewinni, z pewnością po przebytym wstrząsie zaniechali tych głupstw.

Nie chciała wspomnieć o Prebenie, ponieważ był kolegą Daga, a w dodatku to przecież ona sama zmusiła go, by zabrał ją ze sobą.

– A ten mężczyzna? „Mistrz”?

– O, ten podlec! Chciałabym, żeby dostał porządną nauczkę za to, że gra fałszywymi kartami. Ale jego imienia także nie znam.

Postarała się jednak podać sędziemu jak najdokładniejszy rysopis owego człowieka.

Do komnaty wszedł na chwilę służący i szepnął coś sędziemu na ucho. Sędzia z ulgą popatrzył na Sol.

– Jesteś uratowana, Sol. Jedna z dam oświadczyła, że stała blisko i słyszała, jak mężczyzna, prawdopodobnie kochanek oskarżającej cię kobiety, poprosił, byś zeszła do komnaty na dole. Z pewnością mamy do czynienia ze zbrodnią, lecz ukartowaną przez kogoś zupełnie innego. Dagu!

Kiedy zjawił się Dag, sędzia rzekł do niego:

– Sol jest wolna od podejrzeń i, co za tym idzie, ty również. Ja zajmę się tą kobietą i jej kochankiem, ale Sol i tak jest w tarapatach. Okrzyknięto ją czarownicą i łatwo nie pozbędzie się tego piętna. Mnie też nie wolno jej nie skazać. Ocaliła jednak życie naszego dziecka i okazała wiele życzliwości podczas całego pobytu u nas. Odwdzięczę się za to, ratując ją. Mogę to zrobić tylko w jeden sposób. Natychmiast zabierz siostrę do domu. Jutro, bardzo wcześnie rano, zanim jeszcze wszyscy się pobudzą, wyruszy do Glimmingehus z posłaniem królewskim dwóch ludzi. O wschodzie słońca wstąpią do naszego domu i zabiorą ze sobą Sol. Ty, Sol, ze Skanii popłyniesz do Norwegii. Nie powinnaś mieć trudności z zabraniem się na jakiś statek, jesteś taka piękna. Zrozumiałaś?

Przytaknęła i od razu zaczęła snuć własne plany. Skania? Tam właśnie miało leżeć Brosarp! To tam tak bardzo pragnęła dotrzeć!

Dag zaprotestował.

– Moja siostra nie może udać się sama w tak daleką drogę aż do Norwegii!

Hrabia uśmiechnął się z goryczą.

– Sądzę, że twoja siostra doskonale da sobie radę. Ludzie króla pomogą jej znaleźć statek płynący do Norwegii. Czy widzisz jakieś inne rozwiązanie?

– Spokojnie, Dagu, poradzę sobie – powiedziała Sol – Jestem wam bardzo wdzięczna, jaśnie panie!

– Wyjdźcie więc teraz szybko. Tędy – rzekł hrabia. – Zabierzemy do domu wasze okrycia. Powiem, że umknęłaś, Sol. Pospieszcie się!

Natychmiast opuścili zamek bocznym wyjściem. Przez całą drogę do domu Dag łajał Sol, ale ona go nie słuchała. Serce wypełniała jej nadzieja. Pojedzie do Brosarps Backar! Tylko to miało znaczenie. Obiecała jednak Dagowi, że dotrze do Norwegii równocześnie z nim, bezpośrednio po zakończeniu jego studiów. Musi się postarać i dotrzymać słowa, by nie przysporzyć Dagowi dodatkowych kłopotów.

Następnego dnia rano, kiedy jeszcze było tak zimno, że z chrapów koni unosiła się para, przed domem hrabiego pojawiła się eskorta Sol. Dziewczyna pospiesznie pożegnała się z Albrektem i jego rodzicami, a Dagowi obiecała, że będzie się należycie sprawować. Kątem oka obserwowała przyszłych towarzyszy podróży.

Stwierdziła, że to wytworni mężczyźni, elegancko odziani w skórzane pancerze i wysokie buty, jednakowo uzbrojeni w strzelby z zamkiem kołowym i w prochownice zawieszone ukośnie na piersi. Jeden z nich był bardzo młody, miał blond włosy i cerę tak jasną, że rumieniec pojawiający się raz po raz na jego twarzy był doskonale widoczny.

Ale śliczny chłopiec, pomyślała Sol. Trzeba go będzie uwieść!

Żeby tylko ten drugi nie strzegł go gorliwie takim groźnym wzrokiem…

Starszy mężczyzna, olbrzym, najwidoczniej traktował Sol jako dopust boży. Zgadywała, że ma około czterdziestu lat i jest wojakiem z powołania. Podejrzewała, że trudno jej będzie uniknąć z nim drobnych utarczek.

Dagowi wcale nie podobało się takie rozwiązanie sprawy.

– Powinienem z tobą pojechać, ale muszę się teraz dużo uczyć. Te końcowe egzaminy pochłaniają cały mój czas i wszystkie siły.

– Poradzisz sobie? – zapytała.

– Jeśli tylko będę pracował tak jak do tej pory, z pewnością wszystko skończy się dobrze. Ale oczywiście trochę się boję.

– Powodzenia, braciszku. Już niedługo będę w drodze do Norwegii.

– Powinnaś jednak mieć ze sobą przyzwoitkę, jakąś starszą kobietę, która strzegłaby twojej czci.

– To niepotrzebne – odpowiedział krótko gburowaty żołnierz. – Z naszej strony nic złego jej nie spotka.

Zabrzmiało to jak zniewaga.

– Ale co ja widzę! – wykrzyknęła hrabina. – Koń Sol nie ma damskiego siodła!

– Musimy jechać szybko, pani – odpowiedział mężczyzna. – Ta młoda dama będzie musiała siedzieć po męsku.

Oczy Sol rozbłysły.

– To wspaniale! Nigdy nie mogłam znieść tych niewygodnych damskich siodeł.

– Potraficie jeździć po męsku? – zdziwił się mężczyzna. Sol uchwyciła zjadliwy ton jego głosu.

– Możecie być tego pewni – syknęła przez zęby.

Wyruszyli przed wschodem słońca. W ciszy poranka jechali w kierunku portu. Uderzenia kopyt dudniły po bruku.

Sol podjechała do swych towarzyszy.

– Jak się nazywacie? – zapytała pogodnie. Ożywiała ją myśl o czekającej ją przygodzie. – Miło będzie to wiedzieć, w końcu dość długo przyjdzie nam wspólnie podróżować.

Mężczyźni spojrzeli na jej rozpromienioną twarzyczkę, na odsłonięte w uśmiechu białe zęby.

Młodszy jechał bliżej, dlatego odpowiedział pierwszy.

– Nazywam się Jorgen – rzekł nieśmiało, a kiedy nie usłyszał głosu swego towarzysza, dokończył: – A mój zwierzchnik to Jacob Skille.

– Ja jestem Sol. Chciałabym wyrazić swoją wdzięczność za to, że mogę wam towarzyszyć.

Stary skrzywił się tylko.

Płaskodenną, przypominającą barkę łodzią przeprawiali się na drugą stronę Oresund. Sol stała przy relingu, rozkoszując się świeżym morskim powietrzem. W porannej mgle udało się jej dostrzec wyspę na samym środku cieśniny. Widok był baśniowy. Jorgen wyjaśnił jej, że to wyspa Ven. Przeniosła wzrok w inną stronę, ku lądowi, ziemi, na której nareszcie miała spotkać ludzi sobie podobnych, potrafiących więcej od zwykłych śmiertelników. Przypomniała sobie jednak, że poprzednio, wtedy w piwnicy Prebena, tak bardzo się zawiodła. Nie chciała robić sobie teraz zbyt wielkich nadziei.

W każdy czwartek podczas pełni księżyca przez całe lato w Brosarps Backar zbierają się czarownice. Tak mówiła Hanna. Starej nawet się nie śniło, by kiedykolwiek tam dotrzeć.

Ale to było wiele lat temu. Kto wie, czy nadal tam się zbierają? Kto wie, czy w ogóle istnieją jeszcze w Skandynawii? A jeżeli ona jest jedną jedyną?

Sol poczuła się nagle bardzo samotna.

Czwartek podczas pełni księżyca… Wyruszyła trochę za wcześnie. Do wyznaczonej daty pozostało jeszcze kilka dni, ale zbliżała się z każdą chwilą. I przecież Sol nie była jeszcze na miejscu.

Rozdział „Kopenhaga” zakończył się. Wiedziała, że miasto było dla niej zamknięte na zawsze. Chyba że ludzie zapomną. Zresztą nie chciała tam wracać. Prawdziwa przygoda jest przed nią!

Jacob Skille został przy koniach, aby ich przypilnować. Młody Jorgen tkwił samotnie na dziobie łodzi. Sol podeszła do niego.

Chłopak od razu zaczerwienił się jak burak.

– Co zamierzacie robić w Glimmingehus? – zapytała spoglądając mu głęboko w oczy.

Odwrócił wzrok.

– Jedziemy z pocztą kurierską od jego wysokości króla Christiana do pana na zamku Rosenkrantz. W Szwecji panuje niepokój, a Skania jest najbardziej zagrożoną częścią Danii. Wiecie z pewnością, panienko, że Szwedzi chcieliby zagarnąć Skanię; uważają, że to naturalna część Szwecji.

– Jaki niepokój?

Widać było, że młodzieniec stara się rozmawiać z nią swobodnie, ale nie bardzo mu to wychodzi. Przez cały czas nerwowo obracał w rękach kawałek sznurka.

– Nie słyszeliście o krwawej łaźni w Linkoping?

– Słyszałam o krwawej łaźni w Sztokholmie, ale w Linkoping?

– To stało się teraz, w marcu. Podczas czystki wśród zwolenników Zygmunta, dokonanej przez księcia Karola, oddali pod topór głowy Gustaw Baner i jego brat Sten oraz inni mężczyźni z rodów Sparre i Bielke. Wielu szwedzkich szlachciców uciekło z kraju, głównie do Polski, ale także i do Skanii. Król Christian obawia się, że może dojść do starć. Książę planuje z pewnością, że zostanie królem Szwecji, równie surowym jak jego ojciec Gustaw Waza.

– Ale Gustaw Waza nie żyje już od dawna! Umarł ponad czterdzieści lat temu!

– Tak, ale na pewno pamiętacie, że królem został po nim jego syn: Eryk XIV, uwięziony i prawdopodobnie zgładzony przez swego brata Jana III. Po Janie panował jego syn: polski Zygmunt, a potem brat Eryka i Jana, książę Karol.

– Ach tak. Walka o władzę, tak jak wszędzie. Czy mieszkańcy Skanii są wierni duńskiemu królowi? Chodzi mi o to, czy nikt nie wsadzi nam noża między żebra?

– To nam na pewno nie grozi. W każdym razie król ma poparcie Gjongów.

Sol pojęła, że Jorgen musi być wykształconym chłopcem z wyższej klasy. Ona sama nigdy zbytnio się nie interesowała Szwedami i ich królami. Zapytała, kim są gjongowie. Jorgen tłumaczył jej, rumieniąc się raz po raz. Gjongowie zamieszkują północno-wschodnią Skanię i zawsze byli wojowniczo nastawieni. Nazywano ich również szybkimi kogutami ze względu na kształt broni, którą się posługują.

– I oni są przyjaźnie usposobieni do Duńczyków?

– Tak.

– To dobrze wiedzieć. Gdzie leży Brosarp?

Jej nagłe pytanie omal go nie poraziło.

Sol pomyślała sobie, że wystarczyłoby opowiedzieć mu o lichach i trollach, by go porządnie wystraszyć. A gdyby wiedział, co ona potrafi, od razu by zemdlał!

– B-brosarp? Tego nie wiem.

Nie zauważyli, jak stanął za nimi Jacob Skille.

– Brosarp leży na wschodnim wybrzeżu – powiedział sztywno.

Sol odwróciła się w stronę surowego mężczyzny. Musiała podnieść oczy wysoko do góry, by napotkać jego wzrok.

– Czy to daleko od Glimmingehus?

– Nie, nie bardzo.

Wziął kawałek smolnej draski i na ciemnej powierzchni deski narysował prostą mapę.

– Tu jest południowo-wschodni kraniec Skanii. O, tutaj leży Glimmingehus. Jeśli pojedzie się w górę wschodniego wybrzeża, wkrótce dotrze się do Simrishavn i Kivik, a prosto na północ od Kivik leży Brosarp. Dlaczego pytacie, panienko?

– Mam zamiar tam pojechać.

– Nie, no wiecie co! Wsadzę was na statek płynący do Norwegii, jak tylko dojedziemy do Skanii.

– Ale czy mój brat nie powiedział wam, że mam pojechać do Brosarp? – blefowała Sol przekonująco.

– Ani słowem o tym nie wspomniał. Po co tam chcecie jechać?

– W odwiedziny do znajomych.

Wyraz twarzy Skillego zdradził Sol, co sądzi on o młodych damach, które na własną rękę wyprawiają się w dalekie podróże.

– Nie zgadzam się na to!

– Poradzę sobie sama.

– Dałem słowo – powiedział krótko i ostro. – Nie próbujcie mnie oszukać!

Sol odrobinę spuściła wzrok, jej oczy zalśniły zielono, kocio.

W tej samej chwili Skille uznał, że był bezlitośnie surowy, a równocześnie nie mógł się nadziwić, że tak szybko zmienia zdanie.

– Wracamy do Kopenhagi w niedzielę – powiedział ugodowo. – Musicie wtedy zakończyć tę wizytę i spotkać się z nami w Glimmingehus. Obiecałem przecież sędziemu Strahlenhelmowi, że całą i zdrową wsadzę was na statek do Norwegii.

– Oczywiście.

Sol nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać Brosarps Backar tak prędko, ale mądrze pominęła to milczeniem.

I przecież Dag niedługo już kończy studia, muszą się obydwoje spotkać w Norwegii.

Och, do tego czasu powinna zdążyć z tyloma sprawami!

Nareszcie stanęli na skańskiej ziemi. Najpierw, oddalając się od wybrzeża, jechali przez ciągnące się milami niziny. Sol czuła, jak rozpiera ją cudowne uczucie wolności, które zawsze niosła ze sobą wiosna. To była rozkosz!

Tego ranka pędzili naprawdę szybko! Włosy Sol powiewały na wietrze, a suknia chwilami odsłaniała większe fragmenty nóg, niż uchodziło za przyzwoite, ale dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Musiała znaleźć ujście dla burzy w jej duszy, odrzuciła więc głowę do tyłu i uśmiechała się szeroko.

Jeżeli kurierzy królewscy przypuszczali, że będzie musiała ich gonić lub wołać, by poczekali, to byli w błędzie. Sol nie miała żadnych trudności z utrzymaniem tempa.

Opuścili niziny z charakterystycznymi dla Skanii czworokątnymi gospodarstwami i zagłębili się w mrok bukowego lasu, w którym rozlegał się śpiew niezliczonej ilości ptaków. Jechali wąską ścieżką, Sol jako ostatnia, choć wcale nie zostawała w tyle. Zauważyła, że od czasu do czasu Skille starał się zwiększać tempo, aby wystawić ją na próbę, ale nic mu z tego nie wychodziło. W końcu musiał zwolnić ze względu na konie.

Wyjechali na łąkę i Skille zdecydował się na postój. Byli w drodze już długo i nadszedł czas, by nieco się posilić. Zwierzętom też należał się odpoczynek.

Sol wyciągnęła jedzenie, które przygotowali dla niej Strahlenhelmowie. Kiedy jej towarzysze ujrzeli jadło, oczy o mało nie wyszły im z orbit. Ich własny prowiant wyglądał bardzo po żołniersku.

– Częstujcie się! – powiedziała Sol z uśmiechem. – Nigdy w życiu nie zdołam zjeść tego sama.

Po chwili wahania sięgnęli bardzo ostrożnie.

– Nie, nie tak skromnie! Bierzcie solidne porcje! – powiedziała Sol. – Naprawdę! Przecież droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek, a ja mam zamiar podbić was obydwu dzięki śniadaniu, któremu nie można się oprzeć. A tu kropelka wina, żeby jeszcze bardziej zmiękczyć wasze serca.

Powiedziała to z wyraźną ironią, tak że Jorgen roześmiał się szczerze i nawet Skille musiał uśmiechnąć się leciutko.

Mężczyźni nie mówili wiele, za to Sol szczebiotała bez przerwy. Jej oczy cały czas igrały kusząc Jorgena, aż wreszcie biedak nie wiedział, gdzie podziać wzrok.

– Możesz zaoszczędzić sobie wysiłków – powiedział Skille sucho. – Chłopak świata nie widzi poza pewną panienką o imieniu Otylia.

Zirytowany Jorgen zwrócił się do towarzysza:

– Nie, ależ…

– Och, to wspaniale! – zawołała Sol zachwycona. – A wiec masz dziewczynę? Musisz być szczęśliwy! Opowiedz mi o niej! Czy macie zamiar się pobrać?

– On nie ma odwagi, by się oświadczyć – powiedział pogardliwie dowódca. – Podziwia ją na odległość i wzdycha w nocy w koszarach tak głośno, że nie można spać.

– Jak ona wygląda? Czy jest ładna?

– O tak! – szepnął Jorgen. – Ale nie wiem, jak mam się przy niej zachować, nigdy dotąd nie byłem niczyim kawalerem. Może wy powiecie mi, panno Sol, jak mam zacząć?

– Oczywiście. To zależy od tego, jaka to jest dziewczyna.

– O, ona jest niewinna i cnotliwa najbardziej, jak tylko można sobie wyobrazić. Płochliwa jak łania.

– A więc i ty musisz być równie cnotliwy jak rycerz Graala – zdecydowała Sol. – Musisz jednak pokazać, że jesteś od niej silniejszy, takie panny zwykle lubią patrzeć z podziwem na ukochanego. Bądź dla niej bardzo uprzejmy, zachowuj się dwornie. Nie musisz udawać nieśmiałego, bo taki jesteś, ale ją traktować jak prawdziwą damę.

– Tak. Wy z pewnością macie dużo doświadczenia pod tym względem – powiedział Jacob Skille z ironią.

Zwróciła ku niemu płonące spojrzenie.

– Nie, nie mam – powiedziała zimno. – Kiedy miałam czternaście lat, zostałam zgwałcona i po tym nikt mnie już nie dotknął.

Pomyślała sobie, że takie drobne przekręcenie faktów nikomu nie zaszkodzi. Prawda była zupełnie inna, ale Klaus musi jej to wybaczyć.

– Biedne dziecko – powiedział Skille cicho. – Czternaście lat i gwałt…

Sol poczuła, jak w jej duszy dzieje się coś dziwnego, jak cała płonie od gniewu. Ten człowiek okazał jej współczucie! Współczucie! Ona chciała, by mężczyźni ją podziwiali, by jej pożądali! Wtedy była silna, wszechwładna, mogła trzymać ich na dystans. Nie, nie oczekiwała współczucia! Nie wiedziała, jak je przyjąć.

Musiała wstać i odejść na bok, pobyć trochę sama. Inaczej rzuciłaby się na Jacoba. Mężczyźni źle ją zrozumieli, sądzili, że dręczą ją wspomnienia i odeszła, by nie zobaczyli jej łez.

Kiedy już się uspokoiła, wróciła do nich i znów ułożyła się na trawie.

– Jak daleko z nią zaszedłeś? – spokojnie spytała Jorgena.

Chłopak znów się zaczerwienił.

– Byłem z nią raz sam w ogrodzie jej ojca. To bardzo dostojna panna. Prawie umierałem z chęci pocałowania jej, ale się nie odważyłem, bo nie wiedziałem, jak to się robi.

– Ja też nie wiem – roześmiała się Sol niewinnie. – Może poćwiczymy razem?

– Ale… to przecież nie wypada.

– Skille może nas nauczyć – drwiła Sol. – On na pewno ma dzieci i wnuki.

– Skille? O nie, jest wojakiem, od kiedy nauczył się chodzić.

Na twarzy Jacoba Skillego pojawił się gniew.

– Wnuki! – parsknął, głęboko dotknięty. – Jak sądzicie, ile mam właściwie lat, panno Sol? No, już najwyższy czas, żebyśmy wyruszali i nie marnowali czasu na taką czczą gadaninę.

Jednakże po tym postoju patrzyli na nią innymi oczami. We wzroku młodego Jorgena pojawiło się jakieś zdziwienie, żal, jak gdyby zastanawiał się, czy mimo wszystko nie przydałaby mu się lekcja całowania. Skille widział w niej biedne, bezbronne stworzenie, którego życie zniszczył bezwzględny zbrodniarz.

Biedny, dobry Klaus, bezwzględnym zbrodniarzem? Sol poczuła wyrzuty sumienia.

Nienawidziła nowego sposobu, w jaki Skille zaczął się do niej odnosić. Najwyraźniej postanowił ją chronić. A tak bardzo była dumna z własnej samodzielności!

Nie popędzał ich teraz tak bardzo.

Na skraju Romeleasen zatrzymał się.

– Poczekajcie tutaj, ja rozejrzę się za jakimś noclegiem.

Słońce stało na horyzoncie. Byli w lesie, wśród drzew drozd śpiewał swą samotną piosenkę. Sol i Jorgen zsiedli z koni, by rozprostować kości.

– Siedzenie mnie boli od jazdy – wyznała Sol otwarcie, a Jorgen oczywiście znów się zaczerwienił. Co on właściwie sobie myśli? Że szlachetne damy nie mają na czym siedzieć?

Jorgen chciał wrócić do rozmowy, którą zaczęli uprzednio, ale Sol minęła już ochota, by go uwieść. Uznała, że jest zbyt zielony i niewinny. Powiedziała przecież Dagowi, że chciałaby kogoś, kto by ją porwał.

Mimo to na trochę mu pozwoliła. Pozwoliła mu pieścić swoją twarz, dotykać jej ustami. Pouczała go, gdy uznała, że jest zbyt niezdarny. Powiedziała, jakie słowa chciałaby usłyszeć cnotliwa dziewczyna, i pozwoliła, by dłonią poznał zarysy jej ciała.

Żadne z nich nie chciało posunąć się dalej.

– Dla niej to święta okolica – powiedziała Sol. – Nie możesz zbrukać rąk, dotykając ciała innej kobiety.

Zgodził się z nią, ale Sol wiedziała, że jest mu trudno. Jego usta i dłonie drżały, jak dziecko ściskał nogi. Sol nie miała na niego najmniejszej ochoty.

Zaczęła rozsiodływać konia, aby skierować jego myśli w inną stronę. Czuła jednak ogromny niepokój. Muszę być zupełnie pozbawiona uczuć, myślała zatroskana. Te dotknięcia powinny mnie podniecić, a mnie wszystko wydało się po prostu nudne.

Z niezręcznej sytuacji wybawił ich Jacob Skille.

– Nie znalazłem żadnych zabudowań w pobliżu. Czy pojedziemy dalej, czy może tu rozbijemy obóz?

– Zostańmy – zdecydował Jorgen. – Myślę, że konie powinny wypocząć.

Tak też się stało. Sol rozłożyła pledy, które mieli ze sobą. Kątem oka obserwowała Jacoba Skillego. Uznała, że zaszła w nim zmiana.

Wkrótce zrozumiała, że to ona zmieniła swój stosunek do niego. Doszła do wniosku, że stało się tak z powodu niedawnych pieszczot Jorgena.

To Skille był tym silnym mężczyzną, który decyduje za nich wszystkich. Był wysokim, mocnym fizycznie, nieokrzesanym wojakiem, którego nie interesowały kobiety, Gdyby ktoś przyjrzał się jego twarzy, zauważyłby, że ma w sobie coś pociągającego. Daleko mu było do królewicza z bajki, ale w oczach krył się żar i bystrość umysłu, która jej się podobała. Był nie ogolony i nie zaszkodziłaby mu odrobina wody do umycia twarzy i rąk ani przystrzyżenie dziko rosnących włosów. Poruszał się jednak lekko i sprężyście, w jego ruchach było coś miękkiego.

Sol odetchnęła z ulgą. Może jednak nie jestem taka nieczuła, pomyślała.

Przez wszystkie lata, kiedy pomagała Tengelowi przy chorych, trzymała na wodzy swe zainteresowanie mężczyznami i całą zmysłowość. Gniew Tengela zapadł w nią tak głęboko, że robiła wszystko, by go zadowolić.

Teraz jednak postać przybranego ojca, Tengela, jedynej osoby na świecie, którą darzyła szacunkiem, oddaliła się. Miała pełną swobodę, uwolniła się od sędziego Strahlenhelma, jego rodziny i od Daga. Nikt nie mógł się dowiedzieć, czym zajmowała się od chwili opuszczenia Kopenhagi aż do powrotu do Norwegii. Musi wykorzystać tę wolność! Co prawda, nie bardzo jeszcze wiedziała jak.

Nie było czasu na żadne wieczorne rozmowy. Po zjedzeniu spartańskiego posiłku Skille zawinął się w koc i nakazał pozostałym zrobić to samo. Potem powiedział dobranoc.

Na szczęście Sol leżała tak, że Jorgen nie miał żadnych szans, by się do niej zbliżyć.

Bardzo się z tego cieszyła. Nie pragnęła wcale niezdarnych pieszczot młokosa, nie zniosłaby już więcej czułych słów wypowiadanych drżącym szeptem do ucha. Nie życzyła sobie żadnych jawnych czy skrytych dowodów jego zainteresowania. Otylia mogła go mieć nietkniętego.

Kiedy skupiła się na sobie, poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Po długiej podróży konno była cała poobijana.

Po chwili już spała.

Загрузка...