Rozdział 12




Laskolnyk przybył późnym rankiem po bitwie, prowadząc piętnaście tysięcy konnych oraz dwa tysiące rydwanów z obozu Aw’lerr. Jego armia przebyła dziewięćdziesiąt mil w ciągu doby, wpisując się złotymi zgłoskami w księgi kawaleryjskich rajdów tylko po to, by się spóźnić.

Gdyby miała dość sił, Kailean zaśmiałaby się na taką ironię losu.

Yawenyr umknął z jedną trzecią Błyskawic i niedobitkami plemion Danu Kreda. Sahrendey, Wilki i te rydwany, których załogi zdołały walczyć, spychali go na południe przez wiele godzin, potem jednak zrezygnowano z pościgu. W ciemnościach Verdanno nie potrafili ocenić, na kogo szarżują, zresztą Ojciec Wojny pędził tak szybko, że ledwo za nim nadążali. Zwiadowcy, którym przypadło zadanie śledzenia sił Se-kohlandczyków, donosili, że ci maszerują w kierunku Stepów i za dzień, najdalej dwa opuszczą Wyżynę. Nawet to, że Yawenyr zagarnął po drodze siły Kaileo Hynu Lawyo, nie wpłynęło na zmianę kierunku ich wędrówki. Przynajmniej na razie koczownicy uciekali.

Obóz New’harr wyglądał jak miasto umarłych. Nie było wozu, na którym nie wisiałyby żałobne wstęgi, większość mieszkańców wędrowała jak lunatycy, omiatając okolicę obojętnymi spojrzeniami, próbując uporządkować swoje życie po wydarzeniach poprzedniego dnia. Śmierć, gniew, bitewny szał, szaleńcza furia, która zmiotła armię Ojca Wojny, odzyskanie utraconych dzieci... to zbyt wiele dla zwykłych ludzi. Niemal jedna trzecia karawany zginęła, a rannych liczono w tysiące. Przechodząc między wciąż ustawionymi w Martwy Kwiat wozami, Kailean widywała Wozaków o twarzach szarych ze zmęczenia i oczach przygaszonych popiołem bólu. Miała nadzieję, że na tym popiele wyrośnie coś nowego.

Siedziała na uboczu, przed szarym namiotem, obserwując starszą kobietę, która wędrowała za jednym z Wilków. W jej gestach i spojrzeniu nie było nic poza wielką prośbą, ale on podszedł spokojnie do swojego konia i z oszałamiającą lekkością wskoczył na siodło. Zatrzymała się i opuściła głowę, nie mając najwyraźniej dość sił, by spojrzeć na swojego – syna? bratanka? siostrzeńca? – i zaakceptować to, kim się stał. Wszyscy potrzebowali czasu, bo nic już nie mogło być takie jak wcześniej. Wysłano gońców do innych obozów z wieścią, że odzyskano dzieci, które uważano za martwe. Co mogli zrobić Verdanno? Porzucić je jeszcze raz? Odwrócić się plecami i stwierdzić, że Wilki nie są z ich krwi, bo jeżdżą konno? Za coś takiego sama podpaliłaby im wozy.

Mimo wszystko była dobrej myśli. Po pierwsze niektórzy już twierdzili, że Laal dała im znak, pozwalając odzyskać dzieci, i pokazała Verdanno nową drogę. Po drugie w spojrzeniach, jakimi młodzi Wozacy obrzucali swoich cudem odzyskanych braci i kuzynów, była nieskrywana zazdrość. Nie będzie łatwo, lecz wkrótce verdańskie konie poznają ciężar siodeł na grzbietach.

Poła namiotu rozchyliła się i Kocimiętka wyszedł na zewnątrz. Odkąd się spotkali, minę miał taką, jakby ktoś ukradł mu najlepszego wierzchowca spod tyłka, i to w biały dzień. And’ewers odesłał go z resztką czaardanu w stronę gór, na poszukiwanie Laskolnyka. Lecz nie dość, że to Laskolnyk znalazł ich mały oddział, to jeszcze ominęła go bitwa, o której wkrótce na całych Stepach będzie głośno. Yawenyr został pobity przez Wozaków i ich nowych sprzymierzeńców, a Sardena Waedronyka przy tym nie było.

Życie jest wredne i niesprawiedliwe.

Usiadł koło niej, wsunął wyschnięte źdźbło trawy między zęby i zaklął.

– Ciągle się kłócą?

Skinął tylko głową, obserwując odjeżdżającego Wilka.

– Wszystko przez nich.

– Nie rozumiem, Sarden.

– Zastanawiałaś się kiedyś, co by było, gdyby Verdanno chcieli zamienić się w kawalerię? Jakieś ćwierć miliona nowych jeźdźców w okolicy Stepów?

– Nie – odparła szczerze. – Nigdy. A ty?

– Ja też nie. – Uśmiechnął się dziwnie i wypluł trawę. – Ale niektórzy tak, i najwyraźniej ich to przeraża. Kha-dar odmawia ruszenia na Yawenyra, mimo buntu Sowynenna Dyrniha – dodał, jakby to wszystko wyjaśniało.

Kailean już o tym słyszała. Ostatni z Synów Wojny, ten, który podobnie jak Amanewe Czerwony nie pochodził z prawdziwych Se-kohlandczyków, poderwał swoich ludzi do walki, uderzając na ziemie Zawyra Heru Loma. Plotki w czaardanie głosiły, że miało to coś w wspólnego z małym tabunem koni i gromadką jeńców, których przekazał w jego ręce imperialny wywiad. Zdarzenia z poprzedniego lata, rozpaczliwa gonitwa między wzgórzami w charakterze przynęty, wydały owoce.

Heru Lom zawrócił na południe, usiłując ocalić, co się da. Dwóch Synów Wojny walczyło między sobą, jeden został prawie całkowicie zniszczony, drugi przeszedł na stronę Wozaków. Ojcu Wojny został tylko Kaileo Hynu Lawyo i własna gwardia. Nigdy nie był słabszy.

Wieści w obozie rozchodziły się szybko, a ta należała do ważniejszych. Ruszajmy – mówiła, obozy wciąż schodzą z gór, świeże siły, ludzie rwący się do walki; mamy teraz po swojej stronie i Sahrendey, i Wilki, i Laskolnyka, zbierze się ze czterdzieści tysięcy jazdy, piętnaście tysięcy rydwanów i tyle wozów, ile jeszcze świat nie widział. Ruszajmy! Zmiażdżmy węża czającego się na Stepach! Dokończmy dzieła!

Lecz Laskolnyk powiedział – nie. Wozacy mają się umocnić na Wyżynie i nie ruszać się z niej, taka jest wola Imperium.

Na pytanie, dlaczego wola Imperium ma być dla nich wiążąca, kha-dar odpowiedział, zginając trzy palce.

Po pierwsze – wciąż mamy całe wasze bydło i większość koni.

Po drugie – ja i moi ludzie nie pojedziemy.

Po trzecie – pomogliśmy wam, dawaliśmy schronienie przez ćwierć wieku i pozwoliliśmy przejść przez góry.

Wasza kolej się odwdzięczyć.

– Nie rozumiem tego – powtórzyła Kailean. – Powinniśmy go dobić.

Kocimiętka zaśmiał się krótko, bez śladu wesołości.

– Polityka – bardziej wypluł to słowo, niż je powiedział. – Zapewne niektórzy sądzą, że lepiej mieć w okolicy kilka mniejszych band, które walczą między sobą niż jedną dużą. Ja tak myślę przynajmniej. Lepiej, by na Wschodzie, na Stepach i Wyżynie, było kilku hersztów. Jeśli Wozacy i Dyrnih zmiażdżyliby Se-kohlandczyków, kto objąłby władzę? Verdanno jeżdżący wozami i walczący na rydwanach są bitni i silni, ale siłą wołu. Powolną i spokojną. Verdanno na koniach mogą zmienić się w... – szukał lepszego określenia – ... w wilki. Prawdziwe. Nową potęgę, której nic nie powstrzyma.

Zrozumiała.

– Chyba że na południu będzie inna siła?

– Właśnie. A nawet dwie. Zbuntowanego Sowynenna, który będzie się musiał łasić do Imperium, bo bez wsparcia i handlu z nim nie utrzyma się nawet miesiąc, i Yawenyra, a pewnie wkrótce jego następcę, żądnego zemsty, lecz zbyt słabego na otwartą wojnę. Trójnóg to stabilne siedzisko. Pokój może się na nim rozgościć na dłużej.

– Piłeś, że zamieniasz się w kiepskiego poetę?

– Nie. Widziałem And’ewersa. Posiwiał. Całkiem posiwiał, jakby mu ktoś wiek podwoił. Nie odzywa się słowem.

– Tak. Wiem.

Widziała wuja tylko raz. To było po tym, jak ponoć przez godzinę przekopywał gołymi rękami zgliszcza. Sądziła, że to popiół nadał taki kolor jego włosom. Objął ją wtedy bez słowa i podał żałobne wstęgi. Przybiła do wozów trzy. Det’mon, Ruk’hert i Key’la. Pierwszy zginął, osłaniając odwrót karawany, drugiego lanca Jeźdźca Burzy trafiła w plecy w zamęcie, który powstał w czasie ostatniego krwawego starcia. A Key’la... Wóz, na którym leżała po cudownym ocaleniu, spłonął doszczętnie. W całym obozie do burt wozów przypinano wstęgi z jej imieniem. Z namiotu wyjrzała Daghena.

– Kailean, wejdź. Ty też, Sarden.

Wstała powoli, otrzepała portki i schylając się przy wejściu, zniknęła w półmroku. Kocimiętka wszedł za nią. W namiocie siedział Laskolnyk, rudowłosy porucznik, Dag, Laiwa i dwóch ludzi, których Kailean widziała pierwszy raz na oczy. Oficer, nie przerywając mówienia, skinął jej głową.

– ... szliśmy za tym chłopakiem przez cały dzień. Czasem znikał, jakby wchodził w skałę, niekiedy wysuwał się z cienia, lecz przez cały czas prowadził nas w jednym kierunku. A potem pobiegł przed siebie, wprost na jakieś wzgórze, gdzie powietrze jakby krzepło, jakby czarny pył unosił się w zwartych kolumnach. Zatrzymał się, pokazał te swoje gesty, które miały znaczyć „chodź”, i znikł wewnątrz tych kolumn. Poszliśmy za nim i to było... jakby oddech Pani Lodu przewiał nas na wylot. Rozpadanie i mróz. A potem wyskoczyliśmy tu, na polu bitwy.

Kenneth odwrócił się w stronę tych dwóch obcych i uśmiechnął zimno.

– Czwarty raz nie będę tego powtarzał.

Jeden z mężczyzn, szczupły i szpakowaty, oddał uśmiech.

– Zapewniam pana, poruczniku, że jeśli zajdzie potrzeba, powtórzy to pan tysiąc razy.

– Naprawdę?

Zderzyli się spojrzeniami, lecz zanim doszło do ostrzejszej wymiany zdań, Laskolnyk chrząknął.

– Tyle wystarczy, zgadza się to co do joty z tym, co mówili moi ludzie.

Strażnik wykonał taki ruch, jakby chciał wstać.

– Niech pan siedzi. To, co tu będzie powiedziane, dotyczy pańskiej kompanii bardziej, niż bym chciał, i możliwe, że bez tej wiedzy nie przeżyjecie miesiąca. – Ton kha-dara był lekki, lecz Kailean znała go zbyt dobrze, by wiedzieć, że nie żartuje.

Przez chwilę panowała całkowita cisza.

– Powinienem tak to zorganizować, żebyście znikli. – Lekki ton pozostał, ale towarzyszył mu dziwny, ponury grymas, sugerujący, że sprawa należy do śmiertelnie poważnych. – Najlepiej by było, gdyby twoja kompania przepadła gdzieś w górach. Poszliście szukać porwanej hrabianki w dzikich rejonach Olekadów i wymordowali was zbóje albo przepadliście jak te inne oddziały Straży. Byliście tam, gdzie nikt nie powinien przebywać, i widzieliście rzeczy, których nikt nie powinien oglądać.

Kenneth przechylił głowę na bok i zrobił uprzejmą minę, drań miał nerwy ze stali.

– Jest kilka powodów, dla których tak się nie stanie. Generał Monel jaki jest, taki jest, ale wygryzłby mi dziurę w tyłku, gdybym coś takiego zrobił. Da się zabić za swoich ludzi, a nie sądzę, bym zdołał utrzymać taką sprawę w sekrecie. Na dodatek Verdanno wiedzą, że ocaliliście tę dziewczynkę, więc przed Czarnym miałbym do czynienia z And’ewersem. Poza tym wasze zniknięcie mogłoby jednak przyciągnąć czyjąś uwagę, a tego nie chcę. I to, co zrobiliście... – Laskolnyk pokręcił głową. – Nieważne. Wrócicie w Olekady. Wozacy podwiozą was rydwanami, więc szykujcie się na szybką jazdę. Przejdziecie na drugą stronę i udacie się do Kehloren. Oficjalnie nie zdołaliście pochwycić dziewczyn ani odbić szlachcianki. Ich ślady urwały się nagle albo na nie w ogóle nie natrafiliście. Po wielodniowych poszukiwaniach postanowił pan przerwać misję i wrócić do zamku. Nie będziecie jedyną kompanią, której nie udało się wykonać zadania. Do tego teraz, gdy niebezpieczeństwo od Wschodu zmalało, Czarny zacznie odsyłać inne oddziały do domów. Za dwa miesiące będziecie w Belenden. Daleko od okolic, którym wszystkie bractwa czarowników i świątynie będą się uważnie przyglądać.

Porucznik uniósł brwi z tą samą nonszalancją, z jaką wysłuchiwał o planach wybicia swojej kompanii. Kailean posłała Dag rozbawione spojrzenie. Ci górale byli twardzi.

– Przyglądać? – zapytał spokojnie.

– Zamieszanie w Olekadach już ściąga uwagę, dziwne zaburzenia w aspektach, ludzie pojawiający się znikąd i zabijający bez litości, jedna ze starych, hrabiowskich rodzin wymordowana niemal do szczętu we własnym zamku, zgromadzenie plemiennych duchów, o jakim nie słyszano od lat. Jeśli sądzisz, że nikt się tym nie zainteresuje, jesteś głupcem niewartym czerwieni na płaszczu, poruczniku. Jeśli jednak, wraz z innymi kompaniami wrócicie do rodzinnych garnizonów, być może nikt nie skojarzy was z tutejszym zamętem. Nie muszę pytać, czy twoi ludzie potrafią trzymać gęby zamknięte.

Kenneth wzruszył ramionami.

– O czym niby mieliby opowiadać?

– Dobrze.

– A ja mogę mieć pytanie?

– Możesz, poruczniku.

Rudy oficer skrzywił się nieznacznie.

– Dlaczego mam słuchać generała, który nie służy już w armii i wynajmuje się Wozakom za garść złota, oraz ludzi, którzy podają się za Szczury, choć Wywiad Wewnętrzny nie ma prawa działać poza Imperium?

Kocimiętka syknął, robiąc pół kroku do przodu, ale Kailean złapała go za ramię i przytrzymała. Laskolnyk nie wyglądał na obrażonego ani nawet poirytowanego bezczelnością młodego oficera. Przyglądał mu się za to uważnie z miną, jakby coś ważył w myślach.

– Czy wie pan, poruczniku, co się dzieje, gdy nasi czarownicy sięgają w głąb Źródeł Mocy, gdy czerpią z własnych aspektów tak głęboko, jak tylko zdołają sięgnąć? – zapytał wreszcie cicho.

– Zęby im wypadają?

– To też. Ale nie mówiłem o nieudolnych magikach, próbujących przełknąć więcej, niż pomieści ich gardło, tylko o prawdziwych mistrzach, stąpających Ścieżkami Mocy. Co oni czują w takich chwilach?

Kha-dar przeniósł spojrzenie na szpakowatego. Ten przez chwilę mierzył się z nim beznamiętnym spojrzeniem, wreszcie westchnął, wzruszył ramionami i zaczął mówić:

– Jest ściana... nie, nie ściana. Głębia. Jakbyś, pływając w morzu nad płycizną, nagle minął podwodny próg i zorientował się, że pod tobą nie ma dna, tylko otchłań, czarna i mroczna. Można w nią spojrzeć, ale nie można jej przeniknąć. Ci, którzy próbowali...

– Kończą jako Pomiotnicy, szaleńcy lub giną. Tyle wiem jako żołnierz. – Laskolnyk podziękował mężczyźnie skinieniem głowy. – I do tej pory mnie to nie obchodziło. Mistrzowie magii, kapłani, potężni szamani i inni, władający Mocą na różne sposoby, mówią to samo. Pod źródłami aspektowanej Mocy, pod światem duchów, jest coś. Mrok. Nazywają to tak prawie we wszystkich językach. Mówi się, że dusze zmarłych odchodzą poza Mrok, do Domu Snu. Mówi się, że ci, którzy przywołują demony, muszą je tutaj ściągać z miejsc tak odległych, że znajdują się poza Mrokiem. Że Pomiotnicy czerpią zza niego swoje Moce. Że Uroczyska to miejsca, w których Mrok dotyka naszego świata. Nasi czarodzieje unikają Uroczysk, nie mogą w ich pobliżu skutecznie używać własnych talentów, nie potrafią zasnąć, czują się, jakby coś ich dusiło, wysysało siły. Mówi się dużo, ale nie wiemy prawie nic. Czarodziej, który zbyt zbliży się do Mroku, popada w szaleństwo lub ginie, dusza, która odejdzie poza Mrok, nie wraca...

Laskolnyk zawahał się, najwyraźniej tak długa przemowa jak zwykle go męczyła.

– Kilka lat temu wydarzyło się coś, co uświadomiło pewnym ludziom, że Mrok to nie tylko bezdenna otchłań, ale miejsce, w którym – albo za którym – mieszkają potwory. I nie tylko potwory... Ktoś podjął działania, konsekwentne i logiczne, jakich potwory nie podejmują. Ale jak zbadać miejsce, do którego samo zbliżenie się eliminuje naszych najlepszych bitewnych magów...?

Spojrzał przelotnie na ich trojkę, Daghenę, Kocimiętkę i Kailean.

– Na prośbę Szczurzej Nory udałem się na Wschód, w miejsce najbardziej... jak by to powiedzieć... nasycone nieaspektowanymi talentami. Zatrzymałem się w Lithrew i szukałem ludzi, którzy miesiącami zniosą bliskość Uroczyska, dzięki czemu można mieć nadzieję, że ich talenty są odporne na szaleństwo powodowane przez Mrok. Szukałem oddziału, który będzie skutecznie działał wewnątrz niego. Laskolnyk uśmiechnął się dziwnie.

– Nie mieliśmy pojęcia, czym jest Mrok. Nie wiedzieliśmy, że to czarna równina i czarne wzgórza pod siwym niebem. Nie wiedzieliśmy, że są tacy, którzy opanowali sztukę przechodzenia do nas skądś, z innego miejsca. Nie wiedziałem, wysyłając dziewczyny do Szczurów, że trafią tam, gdzie miał trafić nasz czaardan.

Przerwał, przypatrując się uważnie Kennethowi, który wyglądał na zbyt przytłoczonego wieściami, by się odezwać.

– Rozumie pan, poruczniku lyw-Darawyt? Przeszliście kawał drogi wewnątrz Mroku. Oddychaliście tamtejszym powietrzem i piliście tamtejszą wodę. Jako jedyni ludzie od... nie wiem od kiedy, wróciliście z drugiej strony. Co się stanie, jeśli te wieści się rozejdą?

Kailean i Dag wymieniły spojrzenia. Każda Świątynia, każde bractwo magów, wszyscy szpiedzy świata rzucą się na nich jak głodne sępy na padlinę. Oficer Straży też to rozumiał, bo choć kilka razy otworzył usta, pozostał przy rozsądnym milczeniu.

– Szczurza Nora może wam zapewnić... nie, nie bezpieczeństwo, ale przynajmniej częściową ochronę. Zatarcie śladów, podrzucenie kilku dokumentów sugerujących, że byliście tam, gdzie was nie było. W zamian będziecie do ich dyspozycji. Nie rób takiej miny, synu... Nie tak, jak myślisz, nie szpiegując innych żołnierzy ani nie donosząc na nieprawidłowości przy wydawaniu sucharów. Być może czasem ktoś wam coś pokaże, opowie, zabierze w jakieś miejsce, żebyście rozpoznali jakąś rzecz, no i oczywiście dobrze byłoby, gdybyście uważali na wszystko. Na Północy też robi się dziwnie... Wasza wiedza i doświadczenie stały się bezcenne. Oczywiście mapę, którą narysowaliście, wędrując po drugiej stronie, zatrzymamy. Coś jeszcze?

No. Wreszcie Kenneth wyglądał na należycie wstrząśniętego. Jak człowiek przechodzący kładką, który odkrywa, że dołem płynie strumień lawy, a deski zaczynają trzeszczeć i dymić.

– Wyruszycie jeszcze dziś. Może pan odejść.

Oficer wstał, przez mgnienie oka wydawało się, że zasalutuje, ale skinął tylko sztywno głową i wyszedł. Laskolnyk odprowadził go wzrokiem.

– Uparty sukinsyn – mruknął z uznaniem i odwrócił się do Kailean. – Wiesz już, dlaczego cię wezwałem? Żeby nie powtarzać wszystkiego raz po raz. Wędrowałyście z Dag przez Mrok. Sprawdziliśmy to dokładnie. Tylko Mrok zostawia taki... osad na człowieku. Przez najbliższy miesiąc macie się trzymać z dala od Mistrzów Magii i Wielkich Kapłanów. Dlatego też wysyłam strażników na zachód, zanim dotrą do Belenden, też będą czyści. Wróciłyście. Masz coś jeszcze do dodania?

– Poza tym że to miejsce było kiedyś zamieszkane? Że trwała tam wojna, która zniszczyła wszystko? Że tamtejsze skały płaczą?

– Płaczą?

– Gdy się dziś rano zdrzemnęłam, słyszałam ten płacz. Jakby... nie wiem, obudziłam się i też płakałam. I że z tego miejsca wyciągnął nas chłopiec, który zabijał ludzi jak ryś króliki? Że ona ma z tym coś wspólnego? – Kailean wskazała na blondynkę. – Że z jej powodu wyrżnięto setki ludzi w górach? Poza tym nie mam nic do dodania. Co się dzieje, kha-dar?

Laskolnyk przez chwilę wyglądał, jakby żuł coś paskudnego.

– Sześć lat temu wydarzyło się coś... coś przeszło przez Mrok do nas, coś potężnego i dzikiego. I zaraz znikło. Nie potrafimy tego odnaleźć.

Laiwa podniosła głowę, jeden z siedzących obok niej mężczyzn chrząknął i wskazując więźnia, powiedział:

– Ona przeszła zaraz po tych wydarzeniach. Razem z garścią sług albo przyjaciół. Twierdzi, że chciała uciec od matki. Żeby przeskoczyć Mrok, przebyć go bezpiecznie, użyli potężnych czarów, dusza za duszę... zabili ponad dwustu ludzi i zostali tutaj, w Olekadach. Ktoś z zewnątrz ich wyśledził i zaczął polowanie. Wiesz, że czasem na miejscu masakry znajdowano żywych ludzi, którzy potem popełniali samobójstwo? Niedawno to sprawdzono i zawsze tą ostatnią żywą osobą był ktoś, kogo historia w Olekadach liczy mniej niż sześć lat. To było... jak kara. Zabijano rodziny i przyjaciół tych ludzi, na ich oczach, a potem okaleczano ich i wypuszczano. Wiemy, że nie da się przejść na drugą stronę Mroku, próbowaliśmy. Ciało i dusza zostają rozdzielone. Czary, których ona użyła, są dla nas niedostępne. Ale ktoś odkrył sposób, jak przechodzić, by nie stracić duszy.

– My też przeszliśmy – zaoponowała Daghena.

– Nie. Weszliście w Mrok, wędrowaliście w nim i wyszliście po tej samej stronie. Gdybyście spróbowali wyjść po drugiej, tam, skąd ona pochodzi, najpewniej wasze dusze zostałyby wyrwane z ciał. O ile wiemy, ci szarzy zabójcy są jedynymi, którzy to potrafią.

Jasnowłosa dziewczyna poruszyła się mocniej, potrząsnęła głową, jej spojrzenie uciekło w dal.

Ewelunrech nie mają duszy. Nie ma dla nich bramy... zrodzeni z martwych ciał, mogą wędrować między królestwami... znienawidzeni... robią, co chcą... malują świat w biel i czerwień... bo mogą. Dla nich słodycz i gorycz smakuje tak samo...

Uwagę Kailean przyciągnął towarzysz szpakowatego, niski i chudy. Gdy dziewczyna mówiła, siedział z przymkniętymi oczyma i bezgłośnie powtarzał jej słowa. Wśród ludzi krążyły legendy o Żywych Księgach Szczurzej Nory, czarownikach, których aspekty były tak nietypowe, że nie nadawały się do niczego konkretnego – poza zapamiętywaniem różnych rzeczy. Jeśli legendy mówiły prawdę, to nawet na łożu śmierci mężczyzna zdoła dokładnie powtórzyć słowa Laiwy, łącznie z akcentem i przerwami na zaczerpnięcie oddechu. Spojrzała na „hrabiankę”, dziewczyna wciąż miała nieobecny wzrok. Trzeba było to wykorzystać.

– Ten chłopak nie był szarym.

Kanaloo? Och, kanaloo... Mój brat... zrodzony z tego samego łona... powinnam powiedzieć: z tej samej matki, ale... Gdy się urodził, nim przecięto pępowinę, założono mu a’sanwerh... potem zasłonili mu usta i nos, i czekali, aż umrze... złapali duszę... zamknęli ją w pajęczynie... i ożywili noworodka. Można zmienić ciało... które duszy nie ma, bardziej niż takie zamieszkane. Dusza nie pozwala na zmiany... Rósł... ciało i dusza razem, lecz osobno, dusza, która nie poznała dotyku matki, smaku jej mleka, pocałunku... dusza czysta i niewinna, jak nowo narodzony. Mógł przejść, bo nie można duszy wyrwać z ciała, które jej nie ma. Miał być moją dłonią... uczyli go walczyć i zabijać, a przecież...

Szpakowaty otworzył usta, Kailean uniosła ostrzegawczo dłoń.

– A ty go spróbowałaś zabić?

– Prowadził ich do mnie! Nie zabraliśmy go tu... był zbyt inny... ale on nie umarł, jak powiedziała Sainha... Przeżył... a potem...

– Szukał cię, prowadził pościg od uciekiniera do uciekiniera... Coraz bliżej...

– Tak... więc zwabiłyśmy go na wieżę i tam go zabiłam. Widziałam, jak spadał.

– Ale on przeżył i znalazł sobie nową panią... nową siostrę... Bo gdy ci szarzy chcieli zabić Key’lę i Nee’wę, coś w nim się złamało. Wychowano go, by chronił dziewczynę... A ona zaopiekowała się nim... nakarmiła i napoiła, gdy był ranny. Stała się jego nową panią.

– To niemożliwe! – Laiwa szarpnęła głową i nagle wyraz oszołomienia znikł z jej twarzy. – Rozumiesz?! Niemożliwe! Ja jestem jego panią! Tylko ja! Nie mógł tego zrobić! A’sanwerh nie pozwoliłby mu tego zrobić!

– Dotknął cię, pamiętasz? Zranił. Już nie jesteś jego panią. Bo Key’la opatrzyła go, nakarmiła i napoiła. I nigdy nie żądała niczego w zamian. Nie doceniasz siły takich gestów. I zaprowadził nas do niej, bo potrzebowała pomocy.

– I co z tego?!

Kailean poczuła smak popiołu w ustach. Właśnie. I co z tego? Kilka spalonych wozów i wuj z włosami pokrytymi siwizną.

– Czeka nas wojna z twoimi ludźmi?

Chichot „hrabianki” zabrzmiał upiornie.

– Nie będzie wojny... Dobrzy Panowie nigdy nie walczą. Matka brzydzi się przemocą... co innego w rodzinie. Zamiast tego...

– Tak, zamiast tego – przerwał jej Laskolnyk. – Jeńcy mówili o jasnowłosej niewolnicy, która od kilku lat nie odstępowała Yawenyra na krok. Pokazałem jednemu z nich naszego gościa – wskazał Laiwę – i zapytał od razu, czy schwytaliśmy też Yawenyra. Był przekonany, że obie są tą samą osobą. Ktoś zadał sobie trud, by ta wyżyna spłynęła krwią, by koczownicy wyrżnęli tu Wozaków, a Wozacy koczowników. Nim Ojciec Wojny by z nimi skończył, sto, może dwieście tysięcy ludzi karmiłoby kruki. Więc zamiast tego jej matka – zaakcentował ostatnie słowo – robi tak, by inni sami oszczędzili jej kłopotów. Po co? Po co jej spustoszona Wyżyna Lytherańska i na wpół wyludnione Stepy?

„Hrabianka” opuściła głowę.

– Nie wiem. Myśli matki są dla mnie zakryte.

– Dla mnie na razie też. – Kha-dar uśmiechnął się drapieżnie. – Ale nie dołożę do tego swojej ręki. I dlatego, Sarden, nie ruszymy na Stepy przeciw Se-kohlandczykom. Nie zamienię ich w krwawe pobojowisko. Co więcej, wkrótce, gdy tylko reszta Verdanno zjedzie na Wyżynę i się umocni, a Dyrnih odbierze hołd od większości przygranicznych plemion i stworzy to swoje księstewko, wyślę posłów do Yawenyra z propozycją rozejmu.

Kocimiętka chrząknął.

– Nie zgodzi się.

– Może nie. Ale po takiej klęsce Ojciec Pokoju zacznie odzyskiwać wpływy. A perspektywa tego, że Meekhan wesprze Wozaków, Dyrniha i Amanewe Czerwonego całą swoją potęgą, na pewno przemówi też do wyobraźni innym wodzom.

– To nie na moją głowę, kha-dar.

– Ależ tak, poruczniku. – Laskolnyk użył starego stopnia Kocimiętki, a ten odruchowo zasalutował. – Bo nim nadejdzie lato, musimy zaprowadzić tu porządek.

– A potem co, kha-dar? Mrok?

– A pojedziesz tam ze mną? Dobrze. – Uśmiech Laskolnyka poszerzył się. – Lecz nie. Coś się dzieje i na Północy, i na Południu. Więc potem pojedziemy nad morze, przepłyniemy je i wylądujemy na Małych Stepach. Mam tam kilku przyjaciół jeszcze z czasów wojny. Za Małymi Stepami są góry, a za nimi pustynia. Chcę się tam rozejrzeć. Coś jeszcze, Sarden?

Kocimiętka opuścił głowę, a gdy ją uniósł, minę miał dziwną.

– Znajdziemy ich? Tych, którzy zabijają nowo narodzone dzieci, żeby zrobić z nich broń? – zapytał cicho.

– Na pewno będziemy szukać. Jeśli to wszystko, możesz odejść, poruczniku. Zbierz resztę, później wydam rozkazy. Wy zostańcie – zwrócił się do dziewczyn. – Mam dla was wieści.

Gdy Kocimiętka opuścił namiot, Laskolnyk zmierzył je wzrokiem.

– Godzinę temu trafił tu szczurzy posłaniec z listami. Jeden adresowano osobiście do mnie, jako do waszego kha-dara. Niejaka Besara pisze, że bardzo chciałaby się z wami spotkać, żeby zapytać, czego nie zrozumiałyście z jej lekcji o obowiązkach, rozsądku i – jak to ładnie ujęła – „niezachowywaniu się jak kurczak z odcięta głową”.

Wymieniły spojrzenia. Laskolnyk kontynuował:

– No. Nareszcie wyglądacie na przestraszone. I dobrze. Wreszcie wiem, jaką groźbą zmusić was do słuchania rozkazów. Naprawdę jest taka straszna, jak mówią?

– Gorzej, kha-dar. Gorzej. Co teraz?

Potarł policzek, nagle wyglądając na potwornie zmęczonego.

– Sprzątamy. A potem pojedziemy sprzątać gdzie indziej. Będziecie ze mną?

– Oczywiście, kha-dar – mruknęła Kailean.

– Oczywiście – dodała Daghena. – Sprzątanie całego świata to lepsze niż spotkanie z pewną służącą.

Загрузка...