Dimmuborgir… Tak brzmi nazwa pewnej okolicy w północnej Islandii, owianej tak niesamowitą, mistyczną wprost sławą, że wywołuje lodowaty dreszcz grozy nawet u najbardziej racjonalnie myślących ludzi. Dosłownie nazwa ta znaczy: „czarne grodzisko”, a jeśli się tam przybędzie w mglisty lub deszczowy dzień, łatwo odnieść wrażenie, że zostaliśmy rzuceni w najbardziej przerażający świat baśni. Cała okolica pełna jest dziwacznych, groteskowych niekiedy formacji kamiennych, porośniętych mchem skał nasuwających przypuszczenie, że to właśnie tutaj trolle przemieniły się w czarne głazy tamtego dnia, gdy dosięgły je promienie słońca, lub że kiedyś, u zarania dziejów, zostały zalane gorącą lawą wulkaniczną i tak zastygły.
Dimmuborgir leży w terenie wymarłym. W najbliższym sąsiedztwie znajduje się równie mistyczne, osobliwe pod każdym względem jezioro Myvatn i wciąż bulgoczące bagniska Namaskard. Ludzi w pobliżu Dimmuborgir mieszka niewielu. Surowy i ubogi krajobraz otacza „czarne grodzisko”; niedaleko stąd do groźnych gór, które mogą w każdej chwili, znienacka, ocknąć się z uśpienia i ciskać w powietrze słupy ognia i rozpalonej lawy.
Pośród skał Dimmuborgir czają się śmiertelnie niebezpieczne groty i głębie wypełnione czarną, połyskliwą wodą, której temperatury nie zna nikt. W niektórych miejscach, gdzie ciśnienie jest znaczne, dochodzi podobno do trzystu stopni, w innych można sobie pozwolić na rozkoszną ciepłą kąpiel. Jak okiem sięgnąć, wśród wzniesień koło jeziora Myvatn igrają wzbijające się wysoko kłęby pary. A wszystko to tchnie wspaniałą, porażającą urodą, przywodzącą na myśl zamierzchłe czasy gdzieś z początku świata, kiedy nie istnieli jeszcze ani ludzie, ani zwierzęta, a jedynie nieme głazy, i gdy wichry hulały tam i z powrotem po bezkresnych pustkowiach.
Pewnej wiosny gdzieś w połowie dziewiętnastego wieku w Dimmuborgir rozegrały się ponure wydarzenia. Nikt by już teraz nie potrafił powiedzieć, kiedy się to dokładnie zdarzyło – chyba pomiędzy rokiem 1840 a 1870 – ani co to konkretnie było. Przetrwały tylko głuche wieści przekazywane z ust do ust.
Ludzie mieszkający w pobliżu Myvatn mówili o jakimś strasznym niepokoju, opowiadali o przelatujących nad okolicą wielkich chmarach krzyczącego ptactwa. Najwięcej jednak wiedziało paru mężczyzn, którzy w tym czasie podróżowali przez pustkowia na małych, ale bardzo silnych islandzkich konikach. Za bardzo do Dimmuborgir się owi jeźdźcy zbliżyć nie mogli, powiadano. Coś jednak tam dostrzegali, a konie stawały dęba i szarpały się niespokojnie, tak że trudno je było utrzymać w cuglach.
Od tego punktu poszczególne opowieści już się bardzo od siebie różnią. Jedni mówią, że jeźdźcy widzieli ogromne chmary spłoszonego czarnego ptactwa kołujące nad okolicą. Inni twierdzą, że były to strzelające w górę purpurowe płomienie ognia, które barwiły na czerwono formacje zastygłej lawy, jeszcze inni opowiadają o drganiach powierzchni ziemi albo o strasznym, bolesnym krzyku, wydobywającym się z jej wnętrza.
Jeśli chodzi o wybuchy ognia i trzęsienie ziemi, to w tej okolicy nie jest to nic nadzwyczajnego. Być może więc zdarzyło się tu jakieś zwyczajne trzęsienie ziemi, ubarwione dodatkowo w podaniach. Takie opowieści na ogół z latami rozrastają się i nabierają grozy.
Czy zatem istnieją powody, by dawać wiarę pogłoskom o wydarzeniach w Dimmuburgir?
Nie byłoby powodu, gdyby nie ten głęboki towarzyszący opowiadaniom lęk. To nie był zwykły niepokój, jaki na ogół poprzedza wybuch wulkanu czy gejzeru, to coś poważniejszego, twierdzą ludzie. Coś dotyczącego głębi człowieczej duszy.
Ale nie stało się potem nic, co mogłoby zagadkę wyjaśnić. Choć nie dla wszystkich. Niektórzy wiedzieli…
Ogień trzaskał wesoło, w pokoju było miło, ciepło i przytulnie, jak w całym domu Kola i Anny Marii Simonów, którzy mieszkali niedaleko Varnberg w Upplandii. W tę popołudniową godzinę Anna Maria w dogasającym świetle dnia cerowała skarpetki. Jej córka Saga siedziała przy niej i jak zwykle czytała. Kola nie było, wyjechał załatwić jakieś sprawy dla młodego Axela Oxenstierny, właściciela Varnberg, który najczęściej przebywał w Sztokholmie, gdzie piastował godność ochmistrza następcy tronu. Znaczna część prac w posiadłości Varnberg spadała w związku z tym na Kola Simona. Zresztą teraz coraz mniej, bo Kol nie był już taki młody, wciąż jednak lubił być użyteczny. Axel Oxenstierna rozumiał to bardzo dobrze.
Saga w pełni zasługiwała na swoje imię. Szwedzkie słowo „saga” znaczy bowiem tyle co baśń.
Jako dziecko wyglądała jak mała księżniczka z bajki. Kruczoczarne włosy układały się jej w piękne loki; karnację odziedziczyła po swoim walońskim ojcu, Kolu. Tylko oczy miała inne. Oczy Kola były takie brązowe, że sprawiały wrażenie czarnych, Saga natomiast oczy miała jasnozielone. Nie kocio żółte, jak u obciążonych dziedzictwem Ludzi Lodu, ponieważ Saga należała do wybranych, nie do przeklętych. Wszyscy wiedzieli o tym od jej urodzenia, choć nikt nie umiał powiedzieć, po czym to się mianowicie poznaje, że ktoś został wybrany. Może otacza ich jakaś specjalna aura, którą ludzie wyczuwają, choć jej nie widzą?
Oczywiście ta sytuacja bardzo martwiła Simona i Annę Marię. Wybrani mieli zawsze jakieś konkretne powołanie, musieli wypełnić określone zadanie, gdy ich czas nadejdzie. Przynosili też ze sobą na świat specjalne, potrzebne do spełnienia tego, co zostało im przeznaczone, zdolności. Zazwyczaj było to zadanie bardzo trudne, które mogło kosztować ich wiele, niekiedy nawet życie. Dlatego Kol i Anna Maria żyli w niepokoju.
Saga osobiście nie żywiła takich obaw. Dziewczynka przyjmowała życie z ogromną godnością i powagą, która jej rodziców napełniała dumą, ale też czasami przerażała. Była dzieckiem niezwykle żądnym wiedzy, nieustannie zadawała to samo pytanie: „dlaczego?”, co rodziców doprowadzało niekiedy do rozpaczy, ale odpowiadali najlepiej jak umieli. Na szczęście Anna Maria była osobą bardzo oczytaną, w młodości pracowała przecież jako nauczycielka, a i później nie zarzuciła studiów i lektury dla własnej przyjemności.
Saga była też dzieckiem w widoczny sposób wolnym od lęku. Po prostu nie wiedziała, co to strach, i dlatego trzeba jej było bardzo pilnować, bo wciąż popadała w sytuacje niebezpieczne nawet dla życia. Poza tym była nieskończenie dobra, wciąż zaniepokojona, czy kogoś nie uraziła, wciąż zatroskana tym, by wszystkim ludziom i zwierzętom wiodło się jak najlepiej. Ale najważniejszej cechy, mianowicie tej dominującej w jej charakterze osobistej godności, poczucia własnej wartości, wielu ludzi nie dostrzegało. Sprawiała wrażenie istoty spokojnej, lecz chłodnej, do czego przyczyniały się zwłaszcza jej zielone, zimne oczy. Obcy uważali ją często za małą hrabiankę, która z rezerwą odnosi się do innych ludzi, wyniosłą i sztywną. Ale to nie była prawda. Saga miała na przykład bardzo subtelne poczucie humoru, które dawało o sobie znać w jej spojrzeniu, choć rzadko wywoływało uśmiech na wargi. Uśmiechała się tylko czasami, a i to jedynie kącikami ust. Natomiast jej szybkie, błyskotliwe repliki świadczyły i o poczuciu humoru, i o bystrej inteligencji.
Czarować natomiast nie umiała wcale.
Jako dziecko była niczym księżniczka z bajki, to prawda. Jako kilkunastoletnia panienka była już pięknością przede wszystkim dzięki ciemnej karnacji.
Teraz Saga miała już szesnaście lat. Wciąż jeszcze nie przestała pytać „dlaczego”. Wciąż jej ciekawość była nienasycona.
Podniosła oczy znad książki i zmarszczyła swoje przypominające skrzydła brwi.
– Mamo, kim jest Lucyfer?
Anna Maria zakończyła cerowanie, starannie zwinęła skarpetkę i odłożyła do koszyczka. Jej ciemne włosy były już teraz mocno przyprószone srebrem, bo urodziła córkę późno, teraz była kobietą pięćdziesięciopięcioletnią.
– Kim był Lucyfer, chciałaś zapytać. Bo przecież on nie istnieje. Ludzie mają co prawda zwyczaj nazywać różnego rodzaju drani właśnie jego imieniem, ale to tylko przezwisko.
– Tak, no właśnie. Tak też jest napisane w książce: „Czyś ty oszalał? Zachowujesz się jak Lucyfer, ty nędzniku”!
– Tak – rzekła Anna Maria, zastanawiając się nad słowami córki. – Mimo wszystko to jest trochę niesprawiedliwe w stosunku do prawdziwego Lucyfera…
– Chciałabym wiedzieć coś więcej.
Anna Maria uśmiechnęła się z czułością. Kiedyż to Saga nie chciałaby wiedzieć więcej? Patrzyła na czysty profil córki, podziwiała jej śliczną cerę i pomyślała sobie, że mogłaby umrzeć z miłości dla tej istoty, jej jedynego dziecka.
– Wiesz, oczywiście, Sago, że z biegiem czasu wokół postaci wymienianych w Biblii narosło wiele legend, podań i mitów. I tak się też stało z Lucyferem.
– Ale kim on właściwie był?
Anna Maria na moment zmarszczyła czoło.
– Bardzo trudno jest go ściśle określić, bo występował pod wieloma postaciami i miał wiele imion. Gdyby się chciało odtworzyć jego możliwie najpełniejszy wizerunek, należałoby cofnąć się do Koranu, w którym, jak wiesz, występuje wiele osób i postaci biblijnych.
Saga odłożyła książkę, przysunęła stołeczek bliżej kominka, skuliła się obejmując ramionami kolana, gotowa słuchać. Matka była dla niej najważniejszym źródłem informacji o świecie.
Anna Maria mówiła dalej:
– A kiedy się już zbierze wszystkie poświęcone mu fragmenty Biblii i Koranu, a także związane z nim mity, to wyłoni się z tego mniej więcej taki obraz: Pan miał wielu aniołów. Dla uproszczenia będę mówić o Panu, choć czasami chodzi tu o Boga, a czasami o Allacha.
Saga skinęła głową na znak, że tak będzie lepiej.
– Pan, ów najwyższy, dał Lucyferowi, lub Azazelowi, jak nazywa go Koran, najwspanialszą postać i wyznaczył go na najwyższe stanowisko wśród aniołów.
– A więc on był aniołem?
– Tak. Został wyznaczony do czuwania nad firmamentem niebieskim i tak się z tego zadania znakomicie wywiązywał, że Pan uczynił go też skarbnikiem w Edenie.
Lucyfer należał do takiego rodu anielskiego, który zostały stworzone z pustynnego ognia. Wszystkie anioły zostały stworzone z ognia, także i ten ród. Lucyfer jednak powstał z płomienia bez dymu, takie płomienie pojawiają się tylko na krańcach palącego się ognia. Różnił się więc nieco od pozostałych. W Koranie anioły tego rodu nazywane są dżinnami.
Potem Pan stworzył Ziemię. Pierwszymi istotami, którym pozwolił na niej zamieszkać, były właśnie dżinny. One jednak nie umiały żyć w pokoju, mordowały się nawzajem, a ich krew spływała na ziemię i zatruwała ją. Wtedy Pan zesłał na ziemię Lucyfera na czele oddziału aniołów. Lucyfer prowadził prawdziwą wojnę przeciwko dżinnom, a potem poumieszczał ich na morskich odległych wyspach albo w górach, gdzie nikt nie bywał.
To właśnie wtedy Lucyfer nabrał przekonania, że jest i piękniejszy, i lepszy od innych aniołów. Dokonał wielkiego czynu i nie był w stanie o tym zapomnieć.
Saga chłonęła opowieść wszystkimi zmysłami. Legendy i baśnie interesowały ją zawsze najbardziej.
– W końcu Pan stworzył z gliny człowieka. Ktoś bowiem musiał mieszkać w Raju, który opuściły dżinny. Pan rozkazał wszystkim aniołom, by czciły tego człowieka, któremu nadał imię Adam. Lucyfer jednak odmówił. Miałby on, najwybitniejszy z aniołów, szanować istotę, stworzoną z gliny?
Pan odparł na to: „Zważ, że to ja go stworzyłem, własnymi rękami. Masz czcić wszystko, co stworzyłem!”
Lucyfer, a trzeba tu powiedzieć, że imię to oznacza: „nosiciel światła” uparcie odmawiał, za nic nie chciał paść przed Adamem na kolana. Odparł z pychą: „Jestem dużo więcej wart niż on, jestem też od niego starszy i obdarzony znacznie większą siłą. Stworzyłeś mnie z bezdymnego ognia; czemu miałbym szanować stworzenie ulepione z prochu?”
Pan nie chciał tego słuchać, był zagniewany, bo słowa Lucyfera znaczyły dobitnie, że samego Pana także czcić nie zamierza, skoro nie chce okazywać podziwu jego dziełu. To bardzo oburzyło Pana, który nigdy nie tolerował obok siebie innych bogów.
Anna Maria na pewno by w ten sposób nie mówiła, gdyby Kol był w domu. On bowiem należał do najbardziej żarliwych katolików, co zarówno żona, jak i córka respektowały, uważały zresztą, że to bardzo piękna strona jego natury. Anna Maria co prawda także co niedziela chodziła do kościoła i w samotnych chwilach modliła się do Boga, ale mimo to nie mogła wyzbyć się pewnego niedowierzania i podejrzliwości przynajmniej w odniesieniu do niektórych dzieł Stwórcy. Teraz ciągnęła dalej swoją opowieść:
– Dlatego Pan powiedział do Lucyfera: „Twoja pycha i nieposłuszeństwo staną się przyczyną twego upadku. Od tej chwili pozbawiam cię wszystkich dóbr!” Po czym strącił Lucyfera w otchłań.
– Aha! – rzekła Saga. – To ja teraz rozumiem!
– Otóż to! Lucyfer stał się Szatanem. Koraniczny Azazel przemienił się w Eblisa. Zwróć uwagę na to ostatnie imię: Eblis – Diabeł, to jest to samo słowo.
– Tak, rozumiem – potwierdziła Saga.
– Taki jest główny wątek opowieści o Lucyferze, ale oprócz tego istnieje mnóstwo legend i mitów. O tym, jak jego piękna powierzchowność z czasem się zmieniała, aż stał się odpychającym potworem. Portretując go artyści wszystkich czasów czerpali inspirację z podobizn orientalnych demonów i przedstawiali jego oblicze jak najokropniej. Tak groteskowo, jak to tylko możliwe, a ludowe wierzenia na ten temat także rozkwitały bujnie.
– Czy chrześcijaństwo zawsze pożyczało tak wiele z innych religii?
– Wszystkie religie pożyczają od siebie nawzajem, to nieuniknione. Weź na przykład opowieść o potopie! Istnieje ona w sumeryjskim i babilońskim Poemacie o Gilgameszu, i to jako opis prawdziwego, historycznego wydarzenia. Stamtąd zapożyczył ją Stary Testament jako własną opowieść. Utnapisztim został w nowszej wersji nazwany Noem.
Saga uśmiechnęła się leciutko tym swoim uśmiechem, którego raczej należało się domyślać.
– To było w nawiasie. Wracajmy do Lucyfera!
– Otóż to. Lucyfer stał się zatem złą mocą chrześcijaństwa i islamu. A ludzie wprost prześcigają się w pomysłach, żeby wszystkie swoje złe uczynki, mniejsze i większe, złożyć na jego karb.
– To prawda! – potwierdziła Saga cierpko.
– Zamieszanie wokół jego postaci powiększa jeszcze Stary Testament, który poległego króla Babilonu nazywa Gwiazdą Zaranną, co w tłumaczeniu na łacinę brzmi „Lucifer”. Lud Izraela chętnie każdego swego wroga określał mianem Lucyfera, którego jego Pan, Jahve, powinien strącić do otchłani. Tylko że ci wrogowie byli jak najbardziej ziemscy i nie mieli nic wspólnego z opowieściami o Lucyferze z czasów, kiedy Pan Bóg stwarzał świat.
Anna Maria zamilkła na chwilę. W jej oczach pojawił się wyraz rozmarzenia.
– Istnieje jeszcze jedna, mniej znana legenda. O miłości Lucyfera…
– To brzmi intrygująco! Opowiedz!
– Dobrze, jeśli jeszcze coś pamiętam. Czytałam o tym tak dawno temu. W domu w Skenas, Bóg wie, ile to już lat minęło…
– No, no, nie przesadzaj – uśmiechnęła się Saga.
Anna Maria musiała się najpierw zastanowić, nim zaczęła opowiadać:
– W czasach kiedy Lucyfer był jeszcze aniołem Pana i miał za zadanie pilnować, sprawdzać i karać, zobaczył na ziemi piękną kobietę. Tutaj mity różnią się między sobą, jak to zresztą często bywa, bo przecież według najstarszych Lucyfer miał być strącony w otchłań, zanim jeszcze kobieta została stworzona. Więc albo ów piękny potępiony był dżinnem, albo też Lucyfer był aniołem jeszcze przez jakiś czas po stworzeniu ludzi. To jednak bez znaczenia, to przecież tylko baśń. A baśń powiada, że Lucyfer zapałał do tej kobiety wielką miłością.
Saga westchnęła. Uznała, że wszystko to brzmi niezwykle romantycznie.
– Jednak aniołowi nie wolno wchodzić w tego rodzaju związki z mieszkankami Ziemi – mówiła jej matka. – Dlatego Lucyfer mógł jedynie z daleka podziwiać swoją ukochaną, a ona nic o tym nie wiedziała.
Wkrótce potem nadszedł jego upadek i został całkowicie pozbawiony jej widoku, po prostu z dna otchłani nie mógł widzieć powierzchni Ziemi. Ale jeden z archaniołów od dawna domyślał się uczuć Lucyfera do ziemianki i to on zwrócił się do Pana z prośbą o łaskę dla swego byłego przyjaciela.
Pan był początkowo nieubłagany. Nikomu nie wolno sprzeciwiać się Stwórcy, Lucyfer sam jest sobie winien! Kiedy jednak także inni archaniołowie wstawiali się za Lucyferem, Pan ustąpił, choć, jak się okazało, dobrze wiedział, że jego łaska na nic się potępionemu nigdy nie zda.
Pan postanowił bowiem, że Lucyfer będzie miał prawo wędrować po Ziemi raz na sto lat. Zwróć uwagę, Sago, że w tej opowieści Lucyfer nie jest Diabłem, który może pojawiać się wśród ludzi kiedy, gdzie i jak chce. Tutaj jest naprawdę upadłym aniołem. Istotą, której wolno się poruszać jedynie w otchłani. Lub po Gehennie, jak mówi Biblia.
Zresztą tak naprawdę Gehenna jest wypaloną słońcem, pozbawioną wody doliną na południowy zachód od Jerozolimy. Było tam miejsce zwane Tófet, gdzie Żydzi ofiarowywali swoje dzieci Molochowi. Później palono tam zwłoki przestępców i padłych zwierząt. Dlatego nazwa „Gehenna” oznacza też piekło, miejsce, w którym przebywają przeklęci.
– Aha – powiedziała Saga. – Tylko tyle znaczy mit o piekle?
– Tylko tyle. Ale księża są i z tego zadowoleni, bo mają czym straszyć ludzi. Otóż Lucyfer z mitu co sto lat pojawia się na Ziemi i wędruje po niej przez krótki czas. Owej wytęsknionej, kobiety nigdy już nie zobaczył, bo przecież nie mogła żyć tak długo ani tym bardziej zachować młodości. Pan jednak postanowił, że Lucyfer nigdy nie wyzbędzie się tęsknoty ani bólu. Dobrze wiedział, że powtarzające się przez całą wieczność wędrówki nieszczęśnika na zawsze pozostaną daremne. Tym sposobem Pan mimo wszystko zemścił się na nieposłusznym aniele.
Anna Maria skończyła opowieść. Wstała, by odłożyć skarpetki. Saga jednak pozostała skulona na swoim stołeczku. Zapadł już zmrok, matka pozapalała lampy w całym domu.
– Mamo! – zawołała Saga. – Dlaczego ze mną nigdy nic się nie dzieje?
Anna Maria wróciła do pokoju. Wiedziała, o co córka pyta.
– Shira, która także należała do wybranych, moje dziecko, musiała czekać długo, bardzo długo. Ale kiedy otrzymała znak, natychmiast wiedziała, co powinna robić. Nie miała najmniejszych wątpliwości.
Podeszła do córki, która wpatrywała się w dogasający ogień, i położyła jej rękę na ramieniu.
– Czy ty się boisz?
Saga podskoczyła.
– Czy się boję? Nie, wcale nie! Jestem tylko trochę niecierpliwa. Nie mam ochoty się zestarzeć, zanim otrzymam znak.
Anna Maria uśmiechnęła się.
– Myślę, że możesz jeszcze poczekać kilka lat, zanim czas nadejdzie. Możesz mi jednak wierzyć, że i ja, i twój ojciec niepokoimy się jeszcze bardziej niż ty.
Saga ujęła rękę matki.
– Nie musicie się martwić. Moje zadanie nie może być trudniejsze niż zadanie Shiry. A skoro ona sobie poradziła, to i ja powinnam dać radę.
– My się tylko tak strasznie boimy Tengela Złego. A ty będziesz musiała podjąć z nim walkę. Chociaż Heike powiedział, że nie sądzi, byś była tą silną istotą, na którą ród od dawna czeka. On uważał, że twoje zadanie będzie polegało na czym innym. Ale przecież niczego nie można wiedzieć na pewno. Czy ty nigdy nie miałaś żadnych powiązań ani kontaktów ze zmarłymi z naszego rodu? Z naszymi opiekunami?
– Nigdy nie przeżyłam niczego niezwykłego. jestem chyba najmniej interesującym członkiem rodu.
– Nie, nie jesteś – uśmiechnęła się Anna Maria. – Jesteś raczej najbardziej zagadkową istotą. Nawet my, twoi rodzice, cię nie znamy.
– Przyjemnie to brzmi, nie ma co! – zażartowała Saga i wstała.
Zastanawiała się przez chwilę nad miłosną historią Lucyfera i musiała się uśmiechnąć sama nad sobą. Bo czyż nie uważała, że to było bardzo romantyczne? Czarny anioł… Który w tak tragiczny sposób został strącony do otchłani, a potem musiał przeżywać wieczną tęsknotę. Za kobietą, której nigdy nie mógł mieć, ponieważ zmarła przed tysiącami lat.
A jeśli on nie był Szatanem? Jeśli był tylko upadłym aniołem? W takim razie musiał zachować swoją dawną urodę.
Musiał być nieopisanie piękny.
Wrażliwa Saga puściła wodze fantazji, zaczęła marzyć o tym, że to ona pocieszy nieszczęsnego samotnika. Sprawi, by zapomniał o tamtej kobiecie z pradawnych czasów. Przeniesienie się w marzeniach do głębin podziemnej otchłani nie było dla Sagi niczym trudnym. Widziała się w wyobraźni, jak stoi tam, na samym dnie, a Lucyfer siedzi skulony, zakrywając twarz rękami. Podchodzi do niego, wolniutko odsuwa jego dłonie i spogląda mu w oczy z tak wielką miłością, na jaką tylko ją stać. Jego oblicze rozjaśnia się, oczy wpatrują się w nią niczego nie rozumiejąc, ręce dotykają jej twarzy, jakby piękny potępieniec nie wierzył, że jest rzeczywista. Ona zaś mówi: Przyszłam do ciebie i pragnę tu zostać. Jeśli mnie zechcesz.
Tutaj? – zapyta. – W tej otchłani strachu?
Tak. Nie chcę, byś dłużej był sam.
Saga! Jesteś tą, na którą czekałem setki lat! Witaj!
– Nie pomogłabyś mi nakryć do kolacji? Ojca tylko patrzeć – niespodziewanie przerwał jej marzenia głos matki.
Saga potrząsnęła głową, by wrócić do prozaicznej rzeczywistości.
– Tak, oczywiście. Już idę.
Nakrywając do stołu śmiała się pod nosem, aż Anna Maria musiała zapytać, o co chodzi.
– Ach, nic takiego – odparła Saga. – Czasem się po prostu nie mogę nadziwić, jaka jestem głupia i naiwna.
– To bywa niekiedy bardzo zdrowe – powiedziała Anna Maria.