Saga zwierzyła się Belindzie, z którą bardzo się zaprzyjaźniły.
Żona Viljara wpatrywała się w nią swoimi wielkimi dziecinnymi oczyma.
– Chce… Chcesz powiedzieć, że to ów mężczyzna, którego spotkałaś… w podróży?
– Tak, Belindo! – zawołała Saga rozpromieniana. – I zapewniam cię, że nie ma w tym nic nieprzyzwoitego, bo kochaliśmy się nawzajem tak, że nie przypuszczałam, iż to jest w ogóle możliwe. Poza tym on wiedział, że mamy bardzo mało czasu, był już… śmiertelnie chory.
Belinda wcale nie uważała, że popełnili grzech, nie to dręczyło jej prostolinijną naturę.
– Byłaś przecież mężatką – rzekła zamyślona. – To znaczy, że mogłabyś wszystkim mówić, że to twój mąż jest ojcem dziecka. Wiesz, jacy ludzie bywają okrutni.
Saga skrzywiła się. Myśl o Lennarcie jako ojcu jej już tak bardzo kochanego dziecka sprawiła jej przykrość. Ale Belinda miała, oczywiście, rację.
– Na razie nie będziemy mówić nic – oświadczyła. – Dopóki ludzie sami nie zaczną pytać. A potem powiemy, że to mój mąż, nikt nie musi wiedzieć, jak było naprawdę.
Obie młode kobiety mówiły teraz tylko o dziecku, które miało się narodzić. Belinda stała się, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej sympatyczna i troskliwa, a Saga interesowała się wszystkim jak nigdy przedtem. Mężczyźni zostali, rzecz jasna, poinformowani, ale oni nie pytali o szczegóły, cieszyli się po prostu szczęściem Sagi. Nikomu w rodzinie nawet do głowy nie przyszło, żeby robić jej jakieś wymówki.
Saga rozpoczęła nowe życie.
Viljar już wcześniej zaczął budować nowy dom mieszkalny w Lipowej Alei i w listopadzie rodzina mogła się przeprowadzać. Wielu sąsiadów przyszło im pomagać. Ze starego domu przeniesiono wszystkie rodzinne klejnoty, jak na przykład witraż, który Benedykt Malarz zrobił kiedyś dla Silje, cztery portrety dzieci: Liv, Daga, Sol i Arego, namalowane przez Silje, skarb Ludzi Lodu, a także meble, które zabrano z Grastensholm, zanim szary ludek rozpanoszył się we dworze, oraz wszystkie własne meble i sprzęty domowe.
Nowy dom był większy i znacznie cieplejszy.
Viljar mógł się nareszcie cieszyć życiem. Najtrudniejsze lata mieli za sobą.
Przed Bożym Narodzeniem on i Belinda przyszli do Sagi z wielką prośbą. Chodziło o to, że przyrodni brat Viljara, Jolin, wrócił na Zachodnie Wybrzeże. Nie do Eldafjordu, co to, to nie, osiedlił się z rodziną w Jaeren, daleko na południe od Eldafjordu. Otóż Viljar i Belinda od dawna chcieli ich tam odwiedzić, nigdy jednak nie mieli ani za co, ani z kim zostawić domu. Czy nie mogliby pojechać teraz, na Nowy Rok? Wyjechaliby zaraz po świętach. Henning zostanie z Sagą. Chłopiec znakomicie sobie radzi z pracą w obejściu, sam umie wszystko zrobić, w każdym razie przez krótki okres ich nieobecności będzie pracował, przedtem nie chcieli go zostawiać, ale teraz, kiedy jest Saga…
Oczywiście, i Saga, i Henning zgodzili się na ich wyjazd. Chłopiec nie mógł im towarzyszyć, bo ktoś musiał się zajmować zwierzętami. Oboje z Sagą dadzą sobie radę i będzie im razem dobrze, zapewniali. Viljar i Belinda liczyli, że wrócą w początkach lutego, a przecież Saga oczekiwała dziecka nie wcześniej niż w kwietniu. Mieli podróżować statkiem wzdłuż wybrzeża. Saga martwiła się co prawda, że o tej porze roku morska podróż może być niezbyt przyjemna, lecz uspokajali ją, że „Emma” jest solidnym statkiem i wiele razy pokonywała już tę trasę.
Najpierw jednak były święta.
Saga czuła się znakomicie. Cieszyła się bardzo na gwiazdkę spędzoną na wsi. Zaczynała też robić plany, jak urządzi sobie życie, gdy dziecko będzie już na świecie, gdzie zamieszka, bo przecież nie mogła na zawsze pozostać w Lipowej Alei, choć gospodarze serdecznie ją zapraszali.
I właśnie w same święta, podczas uroczystego obiadu, uświadomiła sobie coś, co powinna była wiedzieć od dawna.
Siedziała przy stole i przyglądała się Henningowi, rozmawiającemu z ojcem. Jaki ten chłopiec jest prostolinijny i naturalny, doprawdy wspaniałe dziecko. Wkrótce ona sama będzie mieć pewnie takiego samego malca. Zaczęła wspominać Malin, swoją serdeczną przyjaciółkę z pokolenia Henninga. Ona też jest niezwykle sympatyczną, zrównoważoną osobą.
I nagle doznała szoku.
Zawsze traktowała prawie równą jej wiekiem Malin jako osobę ze swojego pokolenia. Ale to przecież nieprawda! Malin należała do generacji Henninga! Dwoje udanych, normalnych młodych ludzi.
W takim razie urodzi się jeszcze tylko jedno dziecko w tym pokoleniu, jej dziecko! Sagi!
Głęboko wciągnęła powietrze. Dziecko poruszało się w niej, w ogóle trzeba powiedzieć, że była to bardzo ruchliwa istota. Ale Saga czuła się znakomicie, nic w ogóle jej nie dolegało i pewnie dlatego tyle czasu minęło, nim sobie uświadomiła, że jest brzemienna. I tak długo trwało, zanim…
Teraz wszystko wydawało się inne. Groźne, a przyszłość budziła trwogę.
– Co się stało, Sago? – zapytał Viljar. – Źle się czujesz?
– Nie, nic mi nie jest. Uświadomiłam sobie tylko bardzo naturalną sprawę. Chodzi o moje dziecko.
Zaległa cisza.
W końcu Viljar powiedział:
– Już się nawet zastanawialiśmy z Belindą, jak możesz być taka spokojna. Ale musisz pamiętać, że twoja matka, Anna Maria, była dokładnie w takiej samej sytuacji. Ona także wiedziała, że musi urodzić dziecko dotknięte, bo była w swoim pokoleniu ostatnia. Ale pragnęła dziecka, bardzo chciała je mieć.
– Och, ja także bardzo chcę! Tylko po prostu tak mi go strasznie żal. Że będzie skazane na taki los!
– Ale przecież ty byłaś dla swoich rodziców samą radością, czyż nie?
Bo ja należę do wybranych!
– Dlaczego nie miałoby tak samo być z twoim dzieckiem? Musisz jednak zrozumieć, że do rozwiązania powinnaś mieszkać u nas, a i potem pewnie jeszcze przez co najmniej kilka lat.
– Tak, rozumiem. I dziękuję wam! Teraz to ja potrzebuję waszej pomocy.
– Jeśli tylko możemy odpłacić ci się za wszystko, zrobimy to z największą radością. I zapewnimy ci najlepszą opiekę lekarską. Wiesz, ostatnio tak wiele się zmieniło w sposobach leczenia, cesarskie cięcia i inne możliwości.
Saga uśmiechnęła się.
– O swoje życie się nie lękam. Tylko tak strasznie bym chciała sama wychowywać moje dziecko. Patrzeć, jak rośnie.
– Nie ma powodu, żeby było inaczej.
Mimo to niepokój przyćmił jej radość. Marcel nie zasłużył sobie na to, by mu urodziła dziecko obciążone dziedzictwem. Wybrał nieodpowiednią kobietę.
Nie, tak nie wolno myśleć! Nikt nie umiałby kochać czarnego anioła tak gorąco jak ona.
Viljar i Belinda wyjechali i Saga została sama z Henningiem.
Bardzo się oboje ze sobą zaprzyjaźnili, myśleli o wielu sprawach podobnie, wciąż mieli sobie tyle do powiedzenia. Saga bardzo się przywiązała do synka Viljara i Belindy.
Już dawno napisała do Malin, córki Christera, i przekazała radosną nowinę, nie wspomniała jednak, kim naprawdę jest ojciec dziecka. Malin odpisała, serdecznie gratulowała Sadze i pytała, czy nie powinna przyjechać do Norwegii, żeby jej pomóc. Prawdopodobnie ona także myślała o ryzyku, że dziecko może być obciążone dziedzictwem.
Ale Saga nie uważała, że przyjazd Malin jest niezbędny. Mogła przecież liczyć na Belindę. Malin skończyła szkołę pielęgniarską w Ersta i nie wiedziała jeszcze, gdzie będzie mogła wykorzystać zdobytą wiedzę. Saga napisała, że z największą radością zobaczyłaby znowu kuzynkę i serdeczną przyjaciółkę, więc może jednak Malin niedługo odwiedzi Norwegię?
Oboje z Henningiem współdziałali ze sobą w największej zgodzie. On, prawie jak dorosły mężczyzna, ciężko pracował w stajni i w oborze, ona wzięła na siebie obowiązki domowe. Czuła się dobrze, była zdrowa i silna, doktor był z niej zadowolony.
Pewnego dnia jednak podczas badania doktor dziwnie się zamyślił. To, co na koniec powiedział, wprawiło Sagę w popłoch:
– Wydaje mi się, że to będą bliźnięta, Sago. Pewien, oczywiście, nie jestem, ale tak to wygląda.
Cóż, nawet jeśli początkowo był to dla niej szok, to z czasem pojawiła się też radość. Dwoje maleńkich dzieci, nieźle jak na Ludzi Lodu! Ród bardzo potrzebuje licznego potomstwa, jeśli nie ma wygasnąć.
Henning także uznał, że to wspaniała nowina, chociaż sprawiał wrażenie trochę tym wszystkim oszołomionego. Miał jedenaście lat i świat kobiet był dla niego czymś całkowicie nieznanym.
W końcu stycznia dostali list od Belindy. Chorowita małżonka Julina bardzo ostatnio zapadła na zdrowiu, ale jest nadzieja na poprawę. Czy mogliby zostać z nią jeszcze miesiąc?
Saga i Henning odpowiedzieli wielkodusznie, że, oczywiście, w domu wszystko w porządku, radzą sobie znakomicie, uprzędli nawet wełnę, a Henning naciął w lesie drzewa, rodzice nie muszą się o nic martwić.
Żadnemu z nich nie przyszło do głowy, Viljarowi i Belindzie także nie, że bliźnięta często rodzą się przed terminem.
Zima mijała bez problemów. Saga nigdy przedtem nie była taka radosna, tak pełna oczekiwań, a jej wspaniały humor udzielał się też Henningowi. Za dnia pracowali ciężko, a wieczorami siadywali zwykle nad jakąś grą albo po prostu rozmawiali. Saga przygotowywała się na przyjęcie dzieci, szyła, robiła na drutach, a Henning zrobił dziecinne łóżeczko, może trochę niezdarne, ale szerokie na wypadek, gdyby to naprawdę miały być dwojaczki.
Nadszedł marzec z ciepłymi wiatrami, które stopiły zimowe śniegi. Podwórze zostało czysto wysprzątane ze wszystkiego, o czym się zapomina jesienią, a co w wiosennym słońcu ukazuje się jak wyrzut sumienia.
– Jutro statek ma zawinąć do Horten – powiedziała któregoś ranka Saga.
– Moglibyśmy wyjechać im na spotkanie? – zapytał Henning.
Saga wahała się chwilę.
– Może nie warto…
– Oczywiście, że nie. Nie powinnaś się oddalać od domu w twoim stanie. Kiedy oni mogą być w domu?
– W… czwartek. Albo w piątek.
Z nową energią zabrali się do sprzątania i upiększania domu na powitanie rodziców.
Henning w każdej wolnej chwili tkwił przy oknie, zarówno we czwartek, jak i w piątek, ciągle biegał do bramy, żeby popatrzeć na drogę. Ale nikt nie nadjeżdżał. Stare, uschłe lipy w alei nie były w stanie ukryć faktu, że droga jest kompletnie pusta.
W niedzielę wieczorem Saga powiedziała z pozoru lekkim tonem, żeby rozproszyć przygnębienie:
– Jutro rano pojedziemy. Nie możemy się z nimi rozminąć po drodze, więc prędzej czy później się spotkamy.
Henning podskoczył z radości.
– Jedźmy! Line z Eikeby dojrzy inwentarza, już do niej lecę!
– Idź!
Żadne nie okazywało otwarcie niepokoju, ale chcieli coś robić, musieli działać, nie mogli po prostu tak siedzieć i czekać.
W poniedziałek rano wyruszyli dwukółką zaprzężoną w jednego konia. Wicher, który wiał przez cały tydzień, ucichł, powietrze było jak na tę porę roku ciepłe. Wyraźny powiew wiosny.
Po drodze trudno im było skupić się na rozmowie. Oboje wypatrywali, czy w oddali nie ukaże się pocztowy dyliżans, którym rodzice Henninga mieli wracać.
Droga jednak wciąż była rozpaczliwie pusta. Oczywiście spotykali od czasu do czasu jakieś wozy, ale nie ich oczekiwali.
Nareszcie!
– Tam! – krzyknął Henning. – Tam jedzie dyliżans!
– Dzięki ci, dobry Boże – mruknęła Saga.
Ale w dyliżansie nie było pasażerów z Lipowej Alei. Twarz Henninga zrobiła się szara. Saga poczuła się tak, jakby ciężki kamień przygniótł jej piersi.
– Oni mieli wsiadać w Horten. W środę mieli tam przypłynąć na parowcu „Emma”. Czy statek nie przyszedł?
Nie, nikt z pasażerów nic na ten temat nie wiedział.
Ale woźnica miał informacje. „Emma” jeszcze nie przyszła, oświadczył krótko, jest oczekiwana dosłownie w każdej chwili. Możliwe, że schroniła się przed sztormem w innym porcie.
Podziękowali i dyliżans pojechał dalej.
Po długim, długim milczeniu Saga zdecydowała:
– Skoro jesteśmy tak blisko Horten…
– O, tak! – zawołał Henning pospiesznie, ale głos miał jak martwy. Saga objęła dziecinne ramiona, a on przytulił się do niej szukając opieki. Bezskutecznie starała się znaleźć jakieś słowa pociechy. Co mogła mu powiedzieć? Co więcej ponad to, co już zostało powiedziane?
Na nabrzeżu w Horten otrzymali miażdżący cios: „Emma” zaginęła. Na odcinku pomiędzy Arendal i Tvedestrand złapał ją sztorm i przepadła. Nikt nie wie nic pewnego, ale jak sobie uświadomić, że przeklęte Malen jest właśnie tam, to…
– Co to jest Malen? – zapytał Henning żałośnie cieniutkim głosikiem.
No, otóż Malen to miejsce przy brzegu, gdzie na dnie zalegają rumowiska wygładzonych przez wodę kamieni, wyjaśnił kapitan portu. To wyjątkowo niebezpieczna okolica, ponieważ kamienie nie leżą bez ruchu. Przesuwają się nieustannie i ta niezwykła ławica wciąż zmienia pozycję. Kamienie leżą płasko na dnie, tak że na powierzchni niczego nie widać. Malen to zdecydowanie największe w Norwegii cmentarzysko okrętów; całkiem niedawno rozbił się w pobliżu statek niewolniczy.
Wyjaśnienia raczej nie dodały im otuchy.
– Jedziemy tam! – zawołał Henning.
– Nie powinniście tego robić – przestrzegł kapitan. – Teraz wiele statków i łodzi prowadzi tam poszukiwania, a z lądu nie można nikomu pomóc. Kiedy „Emma” mijała Malen, wiał wiatr od lądu.
Henning długo przełykał ślinę.
– Czy możemy tutaj czekać?
– Powinniśmy chyba wracać do domu – powiedziała Saga pospiesznie. Była blada jak ściana. – Line nie może zajmować się naszymi zwierzętami dłużej, niż obiecała.
Nie powiedziała, co niepokoi ją najbardziej. Że mianowicie nie czuje się najlepiej po przeżytym szoku. A poza tym wytrzęsło ją porządnie po drodze, najwyraźniej jej to nie posłużyło.
– Natychmiast wracamy, Henning. Tutaj jest nasz adres, panie kapitanie. Proszę dać nam znać, jak tylko będzie pan coś wiedział! To chodzi o rodziców tego chłopca.
Kapitan skinął głową.
– Na pewno państwa zawiadomię. Mamy tu wielu oczekujących, którzy mieszkają w hotelu. Ale myślę, że powinniście wracać – zakończył spoglądając na Sagę. – Wygląda pani na bardzo zmęczoną, w pani stanie…
– Tak – przyznała Saga. – Powinniśmy jechać do domu.
Najszybciej jak to możliwe, pomyślała. Co prawda zostały mi jeszcze trzy tygodnie, więc chyba nie ma niebezpieczeństwa, ale chciałabym być w domu. Pod opieką mojego lekarza. Tutaj nikt nic nie wie o przekleństwie ciążącym na Ludziach Lodu.
Kiedy wychodzili z biura kapitana, Henning tak mocno ściskał jej rękę, że traciła czucie w palcach. Ale odpowiadała mu także uściskiem, bo wiedziała, co chłopiec teraz przeżywa.
Taki jeszcze mały! Ona sama czuła nieznośne ssanie w piersiach i w żołądku. Belinda! To najlepsze pod słońcem drobne stworzenie, od urodzenia źle traktowane przez najbliższych, które nareszcie znalazło bezpieczną przystań u Viljara, gdzie znaczyła tak wiele, i dla niego, i dla ich ukochanego synka. I Viljar, który właśnie zaprowadził ład w swoim życiu!
Nie, Boże kochany, jeśli jest na świecie sprawiedliwość, to spraw, żeby im się nic złego nie stało! Należę do tych niewielu wśród Ludzi Lodu, którzy w Ciebie wierzą. Ale zaprawdę, nie ułatwiasz mi zadania! Czy to są próby, to czym nas doświadczasz? Naprawdę poddajesz próbie naszą wiarę w Ciebie? W takim razie Marcel miał rację, kiedy mówił, że to postawa mściwego, małostkowego bożka, zapatrzonego tylko we własną wielkość.
Ale ja nie wierzę, że jesteś taki. Nie wierzę, że zechcesz zadać taki ból temu dziecku!
Gdyby… Gdyby jednak stało się najgorsze… to obiecuję, że go nie opuszczę. Będę dla niego jak matka, będę go kochać tak samo jak własne dzieci. To wcale nie jest wymuszona obietnica, bo trudno byłoby znaleźć dziecko bardziej niż on godne kochania.
Ach, Henning, że też to się musiało stać! Czy już nie dosyć miałeś zmartwień i strachu o ojca, który sobie nie dawał rady z losem, z potwornym cieniem, jaki na wasze życie rzucało Grastensholm, i z powodu niechęci sąsiadów? Czy nie zasłużyłeś sobie na nagrodę za twoją niezłomną lojalność wobec ojca? A tymczasem spada na ciebie kolejne nieszczęście. Za co ta kara?
Objęła go mocno i zapewniała, że wszystko skończy się dobrze. Są przecież razem i Saga nie opuści go, dopóki rodzice nie wrócą.
Spokojne słowa pomogły mu, usłyszała, że odetchnął lżej.
Gdy tylko koń odpoczął trochę i pojadł siana, mogli ruszać. Wiedzieli, że przyjadą do domu późno, w środku nocy, ale trudno. Teraz oboje tęsknili do bezpiecznych czterech ścian.
Przez co najmniej dziesięć pierwszych kilometrów jechali w milczeniu. Żadne nie było w stanie nic mówić. Saga rozpaczliwie starała się myśleć o czym innym, próbowała koncentrować się na dziecku, a raczej na dzieciach, które miały się urodzić.
Jaka szkoda, że nie będziesz mógł ich zobaczyć, Lucyferze, powtarzała w duchu. Tak mi przykro z tego powodu! Ale poza tym to myśl o nich przepełnia mnie trudnym do opisania szczęściem. Dziękuję ci za nie, najdroższy. Dziękuję! To mi dało nową siłę. Zrobię dla nich wszystko, wszystko!
W końcu powiedziała do odrętwiałego Henninga:
– Statek nie został odnaleziony, pamiętaj o tym! Nie znaleziono najmniejszego śladu. Musimy to uznać za dobry znak. Może ster mają uszkodzony, albo co innego, i statek zaczął dryfować? Jest teraz gdzieś na morzu. A sztorm przecież ustał i mnóstwo kutrów i łodzi wyruszyło na poszukiwania.
Skinął głową bez słowa. Siedział sztywny i patrzył przed siebie. Po chwili usłyszała, jak szepnął cicho:
– Mógł nam nie opowiadać o tym jakimś Malen.
Saga mówiła dalej spokojnym głosem:
– A może twoi rodzice wcale jeszcze nie wyjechali od Jolina? Zobaczysz, niedługo dostaniemy list, że musieli jeszcze trochę zostać. To bardzo możliwe.
– Tak – potwierdził Henning. – Ja nie chcę myśleć o niczym strasznym, bo jestem pewien, że mama i tata żyją. Oni nie mogą umrzeć, wiesz. Nie mogą, jeszcze nie. Ale mimo to okropnie przykro jest tak czekać i bać się, prawda?
– I nie wiedzieć, jak jest naprawdę? Tak, to straszne. Niepewność jest najgorsza ze wszystkiego.
W tym momencie ostry ból przeszył ją w okolicy krzyża. Aż musiała zacisnąć zęby.
To nic, nic takiego, myślała, zacinając konia.
Jechali przez bezludną okolicę i Saga wiedziała, że będzie tak jeszcze długo. Ale przecież nie ma żadnego niebezpieczeństwa, nic jej nie grozi, to jeszcze trzy tygodnie, uspokajała sama siebie. To tylko napomnienie, że nie powinnam była wybierać się w tę podróż.
Ale co miała zrobić? Spokój Henninga też był ważny
Chłopiec był zmęczony.
– Usiądź wygodnie i spróbuj się zdrzemnąć – powiedziała serdecznie.
On jednak wyprostował się natychmiast.
– Nie, nie, muszę czuwać. Tata i mama…
Saga rozumiała go dobrze.
W dziesięć minut po pierwszym bólu przyszedł następny. Tak silny, że zgięła się wpół.
Henning był przerażony.
– Masz boleści, Saga?
– Ufam, że to nic groźnego – powiedziała, oddychając głęboko. – Przecież nie mogę sobie tu na nic pozwolić! Co byś ty powiedział, a poza tym umarłabym ze wstydu – próbowała żartować.
Chłopiec uśmiechał się niepewnie.
Ale po trzech kwadransach oboje wiedzieli, na co się zanosi. Saga kurczowo ściskała rękę Henninga.
– Nie bój się, Sago – uspokajał ją dzielnie. Teraz on powoził. – Ja cię nie zawiodę. Zawsze byłaś dla nas taka dobra, a ja kiedyś odbierałem prosięta i…
– Dziękuję ci – szeptała zdesperowana. – Och, żeby już dojechać do jakiegoś domu! To już trudno, niech obcy zobaczą dotknięte dziecko, rozpaczliwie potrzebujemy pomocy!
– Jeszcze bardzo długo nie będzie tu żadnych zabudowań – szepnął zmartwiony Henning. – Saga! Saga?
– Myślę, że musimy się zatrzymać – jęczała. – Henning, co my zrobimy?
Henning rozglądał się spłoszony. Zapadał już mrok, ale jeszcze nie na tyle, by nie mógł widzieć otoczenia. Kompletne bezludzie w głębi lasów, nigdzie śladu żywej duszy. Tylko niebo jarzyło się jeszcze płomienistą zorzą zachodu.
Ziemia pod drzewami była nierówna, pełna kamieni.
– Zostaniesz tutaj, połóż się na siedzeniu!
Jedenaście lat…
Saga nie chciała okazywać, jak bardzo krępuje ją ta sytuacja.
– Och, Henning – skarżyła się. – Dzięki Bogu, że mam ciebie! Jeśli uważasz, że to nieprzyjemne…
Henning poczuł się nagle bardzo dorosły.
– Damy sobie radę, zobaczysz!
– Ale ja tu nie mam żadnych ubranek dla dzieci.
– Chyba będziesz musiał poświęcić swoją chustę. A poza tym mamy przeciąż derki.
– To prawda. Henning, ty sobie zdajesz sprawę, że to może być dwoje?
– Tak, słyszałem o tym.
– Tylko pamiętaj, żebyś któregoś nic zgubił – uśmiechała się żałośnie.
– Och, nie bój się! Możesz na mnie polegać.
– Oczywiście, Henning, wiem o tym – szepnęła serdecznie. – Myślę, że powinniśmy jednak jechać dalej. Im bliżej Lipowej Alei, tym lepiej. Będziemy się zatrzymywać, kiedy bóle się nasilą, dobrze?
– Jasne. Powiedz tylko, a zaraz staniemy.
Uścisnęła jego rękę z wdzięcznością. Nie położyła się. Wołała siedzieć.
Chłopiec był całkiem sztywny z przerażenia i niepewności. Był z tego przynajmniej taki pożytek, że nie miał czasu myśleć o rodzicach. Ale jednego oboje byli świadomi: To najtrudniejszy dzień w życiu Henninga Linda z Ludzi Lodu!