ROZDZIAŁ XII

Sporo czasu minęło, nim Saga odważyła się zrobić następny krok. Kiedy jednak szła w stronę kąta, w którym znajdował się ów nieznany skarb, zmurszała podłoga trzasnęła pod jej stopą, koniec złamanej deski odskoczył i uderzył w resztki zrujnowanej wieżyczki. Rumowisko zaczęło się poruszać, a potem z wielkim hukiem spadło w dół, na niższe piętro domu, do sypialni, która się tam właśnie kiedyś znajdowała. Cały strych, ba, cały dom zaczął się trząść, w końcu jedna ze ścian poddasza załamała się, wzniecając tumany pyłu.

Saga stała, dopóki się wszystko znowu nie uspokoiło.

Dom nie powinien umierać w ten sposób, myślała ze smutkiem. To niegodne! Zwłaszcza niegodne takiego domostwa jak Grastensholm z całą jego wspaniałą historią.

Tym razem musiała okrążyć rumowisko, żeby dostać się do tamtego kąta.

Przez cały czas miała świadomość, że coś czy ktoś się tu na nią czai.

Dotarła do celu. Rozejrzała się uważnie, ale niczego specjalnego nie zauważyła.

I wtedy znowu pojawiły się sygnały. Dla tych, którzy przychodzili tu przedtem, brzmiały one ostrzegawczo. Sadze wydały się przyzywające.

Ona musiała odnaleźć to, co zastało tu ukryte.

Wibracje były najsilniejsze koło dużej komody. Pod komodą? Czy naprawdę Saga będzie musiała czołgać się po tej brudnej podłodze? No cóż! Zdarzają się rzeczy znacznie gorsze od kurzu. Miała już okazję się o tym przekonać.

Teraz była po prostu trochę zmęczona.

Przez cały czas we wszystkim, co robiła, towarzyszyła jej nieustannie myśl o jedynym mężczyźnie, którego kiedykolwiek kochała. O Marcelu. Niekiedy myślała o nim jako o Lucyferze. Wtedy jednak ogarniało ją uczucie tak gwałtownego szczęścia, że zaczynało jej się kręcić w głowie. Bezpieczniej więc było wspominać Marcela.

Miała wrażenie, że on tu z nią jest. Że patrzy, jak Saga klęka i szuka po omacku pod komodą. Ale ani Marcela, ani Lucyfera, rzecz jasna, w Grastensholm nie było. To tylko ona sobie wyobrażała, że jest, i czerpała stąd pociechę. Myśl o nim dawała jej poczucie bezpieczeństwa.

Wyczuła dłonią jakąś szkatułkę.

To obiecujące. Nie bez trudności wyciągnęła szkatułkę spod komody. Wyglądała na bardzo starą. Okucia i zamek zardzewiały tak, że metal kruszył się w palcach.

Usiadła na podłodze wstrzymując dech i obiema rękami ściskała szkatułkę. Nagle coś ją uderzyło w ucho tak mocno, że omal nie straciła przytomności. Wstała zamroczona, ale zanim zdążyła się wyprostować, zauważyła, że coś się za nią skrada.

Było to coś ogromnego, o ile mogła się zorientować, miotało się wokół niej, wirowało, potwornie wielkie!

Przypomniała sobie kilka słów z kronik Ludzi Lodu: „Niektórzy z nich są wysocy jak sosny.”

Kogóż to brakowało ze sporządzonej przez Heikego listy szarego ludku? Wysocy jak sosny?

Przyciskała szkatułkę pod pachą, a w drugiej, uniesionej w górę ręce trzymała alraunę.

– Kimkolwiek jesteś, wynijdź stąd – rzekła, świadomie używając staroświeckich słów. Ci, z którymi teraz miała do czynienia, należeli do dawno minionego świata. – Powróć do tej ziemi, w której złożono twoje członki!

Teraz jedno po drugim nastąpiły trzy wydarzenia. Najpierw, gdzieś na prawo od Sagi, dał się słyszeć kobiecy śmiech, z lewej zaś odezwał się głos bardzo starego mężczyzny, który posługiwał się równie starym językiem: „Na co ty się ważysz, niewiasto z Ludzi Lodu? Powiadam ci, że zostaliśmy stworzeni z tej samej gliny!” Jednocześnie to coś wielkiego i obrzydliwego, co, jak się jej zdawało, miała przed sobą, zwaliło jej się na plecy takim ciężarem, że opadła na kolana.

Teraz już wiedziała, kto może być taki wysoki jak dom. Wyrodzeńcy. Nowo narodzone dzieci, które wyniesiono do lasu, by tam umarły. Znajdowały sobie kryjówki na przykład pod podłogą obory albo w lasach i mogły upatrzonego człowieka zadręczyć na śmierć.

Tu, na górze, Saga miała przeciwko sobie trzy różnego rodzaju upiory. A żaden z nich najwyraźniej nie zamierzał pozwolić, by opuściła strych…

Poczuła czyjeś ramię na swojej szyi, a kiedy chciała sprawdzić, co to, odnalazła dziecięcą dłoń, tyle że ogromną, większą niż jej własna głowa. Zdławionym głosem wyszeptała, podobnie jak to kiedyś uczyniła Silje, kiedy znalazła w lesie porzuconego noworodka:

– Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, i nadaję ci imię Per. I ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego imieniem Kari. Amen!

Przez cały czas nie puszczała tej potwornie wielkiej dziecięcej ręki.

Uścisk zelżał. Jakby i ta ogromna istota, i ona sama jednocześnie doznały ulgi. Z cichym dziecinnym kwileniem, które z wolna przechodziło w gaworzenie, potwór zsunął się z pleców Sagi.

– Aha, aha – powtarzał starczy głos, a dochodził jakby z oddali, zarówno jeśli chodzi o miejsce, jak i o czas. – Nie jesteś w ciemię bita, jak widzę. Tak, tak, przecie przybyłaś tu do nas, a na to trzeba mieć w głowie nie tylko Ojcze nasz, nie, nie.

Saga, odkąd znalazła się w Grastensholm, nie odczuwała najmniejszego lęku, nic ani na moment jej nie przestraszyło. Wiedziała, dlaczego tak jest. Oczywiście, jako jedna z wybranych, była chroniona przed zakusami takich jak ci tutaj, ale było coś jeszcze. Dane jej było przeżyć największą miłość, jaka może połączyć kobietę i mężczyznę, więc teraz, kiedy nic jej już nie pozostało, kiedy ukochany opuścił ją na zawsze, czego miała się lękać? Ktoś, kto nie ma przed sobą przyszłości, nie ma powodu lękać się tego, co nastąpi.

Spokojnym głosem zapytała:

– Kim jesteś? I kim jest ta kobieta?

– Nie wiesz? – zagulgotał. – Jesteśmy przecież spowinowaceni.

– Należycie do Ludzi Lodu? – zapytała z niedowierzaniem.

– O, nie, nie! Do tak szlachetnie urodzonych nie należymy!

– Teraz sobie przypominam – rzekła pospiesznie. – Według Heikego była tu jeszcze jedna wiedźma. I czarownik. Zgadza się?

– Tak to jest! I jeśli nie przyjdzie ci do głowy, żeby nas zepchnąć w jakiś ponury kąt albo gdzie indziej, to możemy wyjść do ciebie i porozmawiać.

Saga skinęła głową.

– Macie moje słowo honoru.

– To zacnie z twojej strony!

Z mroku zalegającego strych wyłoniły się dwie postacie. Kobieta, którą każdy by natychmiast, na pierwszy rzut oka, określił jako wiedźmę, i starszy mężczyzna w prostym i tak staroświeckim ubraniu, że musiał chyba pochodzić z epoki żelaza.

Przyglądali się Sadze i uśmiechali z podziwem.

– Zaiste, jesteś cudnym stworzeniem, Sago z Ludzi Lodu – powiedziała kobieta. – Wiele bym dała, żeby stać się tobie podobną!

– Nie jestem aż tak godna zazdrości, jak może mogłoby się wydawać – odparła Saga.

– Tak sądzisz? A przecie popędziłaś kota temu pyskaczowi, który tu nami dyryguje. I odebrałaś mu większość jego popleczników.

– O, ale ma jeszcze was, prawda?

– Nie będzie miał, jeśli zechcesz nam pomóc.

– Chętnie. Ale musicie mi obiecać, że opuścicie Grastensholm.

– Uczynimy to z radością. Dojadło nam już to życie.

„Życie”, cóż za dziwne wyrażenie w tych okolicznościach! Saga stłumiła uśmiech.

– Czego sobie ode mnie życzycie? – zapytała.

– Byś pokonała tego szaleńca, w którego władzy się znajdujemy. Kiedy twój krewniak, Heike, oddał ducha, my także pragnęliśmy opuścić Grastensholm. Ale ten podlec był naszym zwierzchnikiem i narzucił nam swoją wolę.

– Jakim sposobem? Nie zauważyłam, by miał jakieś szczególne właściwości.

– Dzięki! – stary czarownik uśmiechnął się szeroko. – Dzięki ci za te słowa, po prostu rozkosz tego słuchać. Ale trzeba ci wiedzieć, że istnieje specjalna skala ocen, u nas, wyrzutków, także. Tak, tak, zwiemy się wyrzutkami, my, którzyśmy nie zaznali spokoju, nie dano nam miejsca spoczynku.

– To znaczy, że według tej skali on plasuje się najwyżej? Dlaczego?

Kobieta w czarnym nędznym ubraniu skrzywiła się.

– On popełnił wielkie przestępstwo, największe w opinii potępionych. Zamordował dziecko, a uczynił to w kościele. Kiedy zaś nadszedł ksiądz, jego również pozbawił życia. Przed ołtarzem.

Saga zadrżała ze zgrozy.

– Ale to się musiało wydarzyć w tutejszej parafii, skoro Heike mógł go wywołać ze świata cieni. Nikt mi nigdy o niczym takim nie wspomniał, a przecież gdyby chodziło o kościół w Grastensholm, wszyscy by o tym wiedzieli!

– Nie, to nie w tym kościele. Z pewnością jednak wiesz, że w dawnych czasach duże dwory miały własne kościoły lub kaplice. A dwór w Grastensholm jest bardzo stary. I była tu inna pańska siedziba, zanim wzniesiono dzisiejsze domostwo. Na długo przed czasami Meidenów. Grzech dokonał się właśnie w dworskiej kaplicy. Zamordowanych złożono w poświęconej ziemi, ale nie jego.

– Ale… – zaczęła Saga niepewnie. – Czy to nie on jest upiorem z Bagien Wisielca w parafii Moberg?

– Owszem, tam było miejsce kaźni, ale ciało przywieźli tutaj.

– Gdzie znajduje się jego grób?

– Żywy masz umysł i nie brak ci rozumu – pochwalił stary czarownik.

– Także i moim pragnieniem jest go pokonać, a wszystko wskazuje na to, że niełatwo będzie go dostać.

– Został pochowany na Wzgórzu Wisielców.

Saga nigdy nie słyszała o żadnym Wzgórzu Wisielców.

– Może moi krewni będą wiedzieli, gdzie to jest.

– Wątpię! – przerwała jej wiedźma. – Nikt z żywych tego nie wie. Wzgórze Wisielców to było to nieduże wzniesienie koło bramy do Grastensholm, gdzie później wystawiano mleko.

Tam gdzie usiadł Viljar, nie mając pojęcia o grobie powieszonego opryszka!

– Dziękuję – powiedziała Saga. – W takim razie jest mój! Ale wy? Czego oczekujecie ode mnie? Mam wam urządzić pogrzeb?

Głos kobiety dochodził teraz z oddali niczym echo z grobowej niszy.

– Nie, nie! Nam jest tak dobrze razem, że polatamy sobie jeszcze po świecie paręset lat. Ale nie lękaj się, nie będziemy już więcej kłopotać Ludzi Lodu. Nigdy nie chcieliśmy tego robić. Żywimy wielki respekt dla twojego rodu. Zostaliśmy tu wezwani wbrew własnej woli. Jedyne, czego pragnęliśmy, to byś unicestwiła tego łotrzyka.

– Kim jesteście?

– Ja zostałam w tutejszej parafii spalona na stosie. Rok był wtedy tysiąc pięćset siedemdziesiąty i ósmy. Mój przyjaciel zaś był potężnym czarownikiem w pogańskich czasach. On także przypłacił życiem swoją sztukę, ale nie będziemy cię zadręczać opisywaniem, w jaki sposób go uśmiercono. W tamtych czasach ludziom brakowało delikatności.

– O, współczesnym też wiele brakuje, jeśli o to chodzi – mruknęła Saga. – A zatem opuścicie teraz Grastensholm?

– Oczywiście! Najzupełniej dobrowolnie.

Wiedźma podeszła do Sagi.

– Pozwól mi ucałować kraj twojej szaty, błogosławione dziecko!

Mężczyzna zaś pochylił się przed nią w głębokim ukłonie.

Saga uśmiechnęła się blado.

– Nie jestem godna takich podziękowań. Zostałam wybrana właśnie do tego i do niczego więcej. Wydaje mi się zresztą, że było to niesłychanie łatwe zadanie. Zbyt łatwe.

– No, no – zagulgotał znowu stary. – Okaże się z pewnością któregoś dnia, kim jesteś i dlaczego tak łatwo wykonałaś swoje zadanie! Wtedy zrozumiesz.

Spojrzała na niego pytająco, ale on uśmiechał się tylko i potrząsał głową.

Saga opanowała się.

– Wydaje mi się jednak, ze na dziedzińcu czeka na mnie jeszcze parę zjaw z ludowych wierzeń. Co ja mam z nimi zrobić?

Stara wiedźma machnęła lekceważąco ręką.

– Jeśli tylko dasz sobie radę z tym gagatkiem na dole, nie musisz się już martwić. Wszystkie duchy będą uciekać z dworu, gdy tylko ustąpi odrętwienie, w jakie popadają na widok upiora tak wysokiej rangi. Skupiaj się wyłącznie na starciu z nim!

– On mi dobrowolnie nie pozwoli odejść.

– Nie, nie, tego możesz być pewna. Ale on żywi dla ciebie respekt. Wielki, wielki respekt. Wykorzystaj to!

Szczerze mówiąc Saga nie zauważyła niczego szczególnego w zachowaniu się wisielca wobec niej. Zastanawiała się, jak postępować. On na pewno zrobi wszystko, żeby jej stąd żywej nie wypuścić…

Podłoga pad jej stopami trzeszczała złowieszczo. Strych nie był już bezpieczny.

Gdyby podeszła do tamtego otworu… Mogłaby wtedy zobaczyć bramę, gdzie siedzi Viljar i czeka na nią dokładnie na wprost starego wzgórza wisielców. Nie wiedziała, czy Viljar nosi na szyi krzyżyk, nie znała jego religijnych przekonań. Gdyby jednak miał krzyżyk i gdyby ona zawołała, żeby pobiegł i pobłogosławił wzgórek…?

Nie! Viljar nie zrozumie, o co jej chodzi, nie z tej odległości. Natomiast wisielec usłyszy i zrozumie… Pobiegnie tam czym prędzej i jeszcze zrobi krzywdę bezbronnemu Viljarowi. Nie, to zły pomysł.

Trzeba podejść upiora. Tylko jak?

Stara kobieta zdawała się czytać w jej myślach. Powiedziała cichym głosem:

– On jest próżny. I żądny władzy. Wykorzystaj to. Kiedy rzeczy idą po jego woli, staje się arogancki i zaczyna się puszyć. Jest wtedy mniej uważny.

Wisielec najwyraźniej ma sporo cech psychopatycznych, pomyślała Saga. Serdecznie podziękowała za informacje i oznajmiła, że ma już konkretny plan. Powiedzieli sobie do widzenia i po chwili zrujnowany strych był pusty. Starzy zniknęli.

Saga mocniej objęła szkatułkę i ruszyła ostrożnie ku schodom. Cała ta część strychu zaczęła się kołysać. Pośrodku, tam gdzie zwaliły się resztki wieżyczki, podłoga trzeszczała nieprzyjemnie. Saga podbiegła przestraszona do wyjścia i zaczęła schodzić w dół. Schody także kołysały się niepokojąco. Tak jak sobie zaplanowała, udawała zmęczoną, szła z trudem, zataczała się.

W końcu stanęła znowu na podłodze pierwszego piętra. Wisielca nie widziała, bo schował się przed nią, ale wiedziała, że tu jest, gdzieś bardzo blisko niej.

Nagle usłyszała jego głos tuż przy swoim uchu.

– No, jak widzę, wróciłaś?

– Tak, zeszłam na dół – jęknęła. – Ci, których wysłałeś przeciwko mnie, byli trudnymi przeciwnikami. Ale, oczywiście, w końcu rozprawiłam się z nimi.

– Trudno nie zauważyć, że kosztowało cię to sporo – powiedział złośliwie, wyraźnie zadowolony.

Saga zwróciła się w stronę, z której dochodził głos.

– Jesteś aż takim tchórzem, że nie masz odwagi mi się pokazać?

– Mam swoje zasady postępowania, przynajmniej w stosunku do ciebie. Pozbawiłaś mnie zbyt wielu moich podwładnych. Spodziewam się teraz, że w każdej chwili możesz wbić szpony w moją skórę.

Spojrzała z nienawiścią w jego stronę.

– Nigdy ci nie wybaczę zdrady, jakiej się dopuściłeś wobec Heikego z Ludzi Lodu. Nie zamierzam więc ustąpić, dopadnę cię któregoś dnia, nie uważam też, że winna ci jestem jakieś obietnice. Ale chętnie zawarłabym z tobą pewien kompromis. Akurat w tej chwili nie mam siły walczyć. Dobrze wiesz, że jeśli się skoncentruję i postaram, zdołam cię pokonać. Najpierw jednak chciałabym odnieść tę szkatułkę do Lipowej Alei. Dasz mi wolną drogę?

Wisielec zwlekał z odpowiedzią.

– Ale wrócisz?

– Oczywiście, i dobiorę się do ciebie, możesz być pewien. Liczę się z tym, że będziesz próbował odbudowywać swoje imperium pod moją nieobecność, ale zaryzykuję.

Znowu się namyślał.

– Mógłbym unieszkodliwić cię natychmiast…

– Naprawdę?

– Oczywiście – odparł pospiesznie, ale nie podjął żadnej próby. Było tak, jak jej mówili starzy na strychu. Czuł dla niej respekt, zachowywał się bardzo niepewnie.

Dlaczego?

– To znaczy, że pozwalasz mi tu zostać? – zapytał z niedowierzaniem.

– Na razie tak. Ale uprzedzam cię, mogę zaatakować w każdej chwili.

Uświadomiła sobie, że wisielec się uśmiecha. Już planował, jak zgromadzi swoich zwolenników, i gdy Saga wróci, będzie dużo lepiej przygotowany.

– W takim razie idziemy – zdecydowała Saga. – I powiedz twoim pomocnikom na dziedzińcu, żeby mnie przepuścili.

– Proszę bardzo – zgodził się obojętnie. – I zapraszam z powrotem – dodał z bezczelnym uśmieszkiem, balansując na zrujnowanych schodach.

Saga zeszła na dół, a potem wyszła na dwór bez żadnych problemów. Nikogo nie było widać, nikt jej nie zaczepiał. Nie wiedziała, czy wisielec jej towarzyszy, czy nie. W końcu znalazła się poza niebezpiecznym terytorium. Viljar wstał ze swojego miejsca i szedł jej na spotkanie. Wyglądał na zmartwionego.

– Saga, Bogu niech będą dzięki, że wróciłaś! Chyba nigdy jeszcze się tak z żadnego spotkania nie cieszyłem! Ale zabawiłaś tam naprawdę bardzo długo.

Dopiero teraz spostrzegła, że zaczyna się zmierzchać. Naprawdę tak długo była we dworze?

– Ta szkatułka… Czy to znaczy, że ci się udało? – szepnął Viljar przejęty. – I Grastensholm jest wolne od, no, wiesz od kogo?

– Jeszcze nie całkiem – odparła zdyszana. – Viljar, czy ty masz srebrny krzyżyk? To znaczy, chodzi mi o to, czy nosisz krzyżyk na szyi?

Spoglądał na nią zdumiony, a potem podniósł rękę do szyi.

– Mam, naturalnie, że mam. Dostałem od Belindy, ona jest bardzo religijna. Noszę go ze względu na nią…

Saga przerwała mu.

– Daj mi go teraz, szybko!

– Co? Ty też jesteś wierząca? – zdziwił się.

– Na swój sposób jestem. Religijne wychowanie mojego katolickiego ojca zrobiło swoje. Dziękuję – dodała, biorąc krzyżyk. – To nam pomoże. A teraz weź szkatułkę i jak najszybciej wracaj do Lipowej Alei. Ja przyjdę trochę później. Spiesz się! Nie mamy czasu!

– Nigdzie nie pójdę! Zostanę z tobą. Widzę, że jesteś bardzo zdenerwowana, przyda ci się moja pomoc.

– To przynajmniej odejdź na bok. Nie wiem, jak się wszystko potoczy. Nie możesz zostać zraniony, wiesz, został mi jeszcze co najmniej jeden. Ten najgorszy.

Viljar chwycił szkatułkę i pobiegł drogą w stronę Lipowej Alei, ale niezbyt daleko. Saga działała jak w gorączce. Ściskając w dłoni krzyżyk, szła w stronę wzgórka. Po kilku krokach usłyszała krzyk. Wołanie z dworu, pełne przerażenia i wściekłości. Wisielec zorientował się, co jego przeciwniczka zamierza zrobić. Saga zaczęła biec.

– Saga! Uważaj, on cię goni! – krzyknął Viljar.

Spojrzała za siebie. Wisielec był tak zdenerwowany, że zapomniał stać się niewidzialny. Gnał jak burza, wyciągał swoje i tak niesamowicie długie nogi i wrzeszczał nieustannie.

Najwyraźniej nie brak i takich, którym nie spieszno do spokojnej mogiły! Powieszony nigdy przedtem nie miał tak wysokiej pozycji jak w Grastensholm, kiedy panował nad sporym oddziałkiem upiorów. Dobrze się z tym czuł i nie chciał zmian.

Było już bardzo niedaleko wzniesienia, ale jednak jeszcze kawałek, a powieszony pędził z potworną szybkością. Saga biegła przez leżące odłogiem pole i krzyczała do Viljara, by się wystrzegał upiora. W krytycznej sytuacji może złapać Viljara jako zakładnika, żeby szantażować Sagę. Musiałaby wtedy ustąpić.

Nie miała czasu patrzeć, co się dzieje z kuzynem, jej jedynym celem było wzniesienie, owo dawne szubieniczne wzgórze, o którym teraz już nikt nie pamiętał. Jeszcze kilka kroków… Ale powieszony zbliżał się nieustannie, słyszała tupot, czuła jego straszliwą złość. Gdyby przyszło co do czego, nie będzie miał litości. Żarty się skończyły, teraz gra toczy się o jego „życie”, jeśli można się tak wyrazić.

Stopy Sagi ledwo dotykały trawy porastającej wzniesienie, dosłownie płynęły ponad ziemią. Upiór dyszał jej w kark i nagle potwornie długie ramię dotknęło jej barku. Saga bez tchu rzuciła się naprzód. Na szyi miała alraunę, ale ta nie mogła jej w niczym pomóc, tutaj potrzebny był krzyż.

Trzymała go mocno w wyciągniętej ręce, postać Ukrzyżowanego kierowała ku ziemi. Wisielec potknął się i zatoczył, ale nie upadł. Jakby resztką sił rzucił się na Sagę, poczuła obrzydliwy smród od ramienia, które zaciskało się jej na szyi, i nagle wydarzenia potoczyły z zawrotną szybkością. Zdawało jej się, że słyszy jak dalekie nawoływania, które wiatr niesie od strony Grastensholm. Ci z szarego ludku, którzy tam jeszcze zostali, wołali do swojego przywódcy: „Nie ruszaj jej, nie ruszaj jej, ona jest śmiertelnie niebezpieczna!” Równocześnie wisielec otrzymał potężny cios i aż zawył z bólu. Upadł na ziemię, ryczał i wił się jak sieczony biczem wąż.

Saga starała się go przekrzyczeć:

– W imię Boga Ojca i Syna i Ducha, poświęcam ziemię i wszystko, co ona kryje. Moja osoba jest zbyt marna, by dokonywać poświęcenia, ale muszę to uczynić, zatem błagam Cię, Panie Boże, pomóż mi!

Przez cały czas trzymała krzyżyk skierowany ku ziemi.

Krzyk powieszonego stawał się coraz cieńszy, coraz bardziej piskliwy. Cała postać blakła, jakby wysychała, robiła się mniejsza i mniejsza, zawodziła żałośnie, aż w końcu z westchnieniem rezygnacji, a potem ulgi wsiąkła w ziemię.

Saga podniosła się z klęczek. Nogi się pod nią uginały, niepewnie schodziła ze wzniesienia ku polom.

Co to się stało? Coś czy ktoś wymierzył wisielcowi ten straszny cios, zanim ona zdążyła wypowiedzieć błogosławieństwo nad jego grobem i zmusić go do poddania się. Czy to krzyż sprawił? A może alrauna? A może fakt, że ona sama należy do wybranych…?

Żadne z tych przypuszczeń nie wydawało jej się prawdopodobne.

Viljar znowu szedł jej na spotkanie.

– O mój Boże, Sago – szepnął pobladłymi wargami. Więcej nie był w stanie wykrztusić.

Obok przemknęły z cichym szumem jakieś białe cienie i zniknęły w lesie.

– To maruderzy opuszczają dwór – wyjaśniła drżącym głosem, bo ostatnie przeżycia bardzo ją wyczerpały. – Teraz Grastensholm jest naprawdę wolne. Jutro pójdę do kościoła podziękować za pomoc.

Zatrzymali się przestraszeni. Od strony starej szlacheckiej siedziby słychać było głuchy łoskot. Wstrząsnął domem tak, że ściany się zachwiały, ale nie upadły. Wiedzieli jednak, że to już długo nie potrwa. Dach zakołysał się i runął do środka.

– Jakby dom na ciebie czekał – szepnął Viljar.

Saga nie była tego taka pewna.

– Ja sama zarwałam w jednym miejscu podłogę na strychu – wyjaśniła. – To mógł być śmiertelny cios dla całego budynku.

– Naprawdę byłaś na strychu? No tak, przyniosłaś przecież szkatułkę.

Wracali do Lipowej Alei. Saga wzięła od Viljara skrzyneczkę i oglądała ją uważnie.

– Możemy to otworzyć? – zapytał Viljar.

– Nie, dopiero w domu. Myślę, że Belinda i Henning powinni przy tym być.

– Dziękuję, że o nich pomyślałaś. Chcesz mi opowiedzieć, co się tam działo?

– Jeszcze nie teraz. Opiszę wszystko w księgach Ludzi Lodu i będziecie mogli przeczytać. Nie chciałabym o tym rozmawiać. To wszystko było… okropne!

– Rozumiem cię.

Wrócili do maleńkiej rodziny Viljara. Henning i Belinda witali ich wzruszeni, obejmowali Sagę i wszyscy cieszyli się, że koszmar dobiegł końca. Grastensholm było wolne, oni sami uratowani od nędzy.

W końcu wszyscy zgromadzili się wokół szkatułki.

– Jesteś pewna, że naprawdę kryje się tam jakaś tajemnica? – zapytał Viljar.

– Oczywiście – odparła Saga. – Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

– I szary ludek zgodził się ci to oddać?

– Ich to nie interesowało.

Z nabożnym skupieniem Viljar podniósł wieko.

Trzeba było sporo czasu, zanim pojęli, że te bardzo zniszczone kartki to dziennik Silje z Doliny Ludzi Lodu Jeszcze dłużej musieli się męczyć, nim zdołali odczytać niewyraźne pismo. Najwięcej czasu jednak potrzebowali na to, by zrozumieć istotę sprawy: że mianowicie na jednej z tych kartek znajduje się szczegółowy opis miejsca, w którym zostało zakopane naczynie Tengela Złego, zawierające wodę zła. Silje nie domyślała się, co takiego zobaczyła Sol. Opisała jednak miejsce z najdrobniejszymi szczegółami. I Kolgrim to zrozumiał. A także Tarjei. Dlatego obaj musieli umrzeć…

Później potomkowie Ludzi Lodu szukali tylko po omacku.

A teraz oni…

– Kim będzie ten, kto wyprawi się w góry? – zastanawiał się Henning.

– W każdym razie to nie ja – powiedziała Saga. – Ja nie otrzymałam wyjątkowej siły. Już właściwie w ogóle nie mam sił, żadnych. Jestem jedną z wybranych, ale miałam tylko oczyścić Grastensholm i odnaleźć ten dziennik.

– Myślę, że masz rację – rzekł Viljar. – Z powodu szarego ludku nasi przodkowie musieli wcześniej niż zamierzali znaleźć kogoś wybranego, żeby dziennik nie przepadł w zrujnowanym domu. I nie sądzę też, żeby któreś z nas trojga mogło wchodzić w rachubę, jeśli idzie o Dolinę Ludzi Lodu. Bogu niech będą za to dzięki!

– Musimy czekać – westchnęła Saga. – Teraz napiszę do Christera i Malin do Szwecji. Mój Boże, Viljar, jak niewiele nas zostało! Zaledwie pięcioro, to straszne! Musisz schować tę książeczkę w absolutnie pewnym miejscu.

– Schowam ją w tej ukrytej szafie, gdzie przechowujemy butelkę z wodą Shiry i znaleziska z Eldafjordu – poinformował krótko.

– Znakomicie. Niech tam dziennik czeka, dopóki nie narodzi się właściwa osoba. I żeby się to stało jak najszybciej!

– Amen – dodała Belinda.

W nocy Saga obudziła się, bo coś jej się śniło. Usiadła na łóżku i rozglądała się po swoim przytulnym pokoju. Była sama, ani śladu nikogo obcego.

Co to jej się śniło?

I czy to rzeczywiście był sen?

Jakaś przyjazna dusza stała przy jej łóżku i szeptała:

„Dziękuję ci, Sago! Dziękujemy ci wszyscy. Ale chyba rozumiesz, Sago z Ludzi Lodu, że wszystko poszło zbyt łatwo?”

„Tak” odparła. „Ja też tak uważam. Zbyt łatwo.

„Masz rację. Spodziewaliśmy się, że będziesz musiała stoczyć o wiele cięższą walkę z szarymi. Martwimy się o ciebie. Bardzo się martwimy. Ale nic nie możemy zrobić, wiesz przecież.”

I właśnie wtedy się obudziła. Ale w pokoju nie było nikogo.

– Steinbrata? – dziwił się proboszcz. – Nie znam miejsca o takiej nazwie.

– To może być jakaś stara nazwa – tłumaczyła Saga, siedząc w pokoju na plebanii w towarzystwie rodziny Viljara.

Pastor przeglądał parafialne księgi.

– To mogłaby być jakaś komornicza zagroda – powiedział zamyślony.

Przyglądał się gościom przez grube okulary. Uważał zapewne, że przyszli tu w dość niezwykłej sprawie, ale też Grastensholm nie było zwyczajnym dworem. On sam też raz tam był, przeszedł przez bramę, ale natychmiast gwałtowny podmuch wiatru wyrzucił go z powrotem i pognał daleko na pola.

A oto teraz ta młoda kobieta ze Szwecji przepędziła upiory i przychodzi tu z prośbą o poświęcenie paru miejsc w parafii. Wszyscy czworo siedzący przed proboszczem są tacy pewni, tacy przekonani, że nie można im nie wierzyć.

– O, tutaj coś mam! – wykrzyknął proboszcz. – Stenbraten to znaczy to samo, co Steinbreta. Niech no zobaczę… Te stare zapisy nie tak łatwo odczytać… „Stenbraten, komornicza zagroda, należy do Grastensholm. Zburzona w roku 1499, po rodzinnej tragedii. Nigdy później nie zamieszkana, ludzie gadali, że w okolicy straszy…”

– No, to by się zgadzało – powiedział Viljar. – Ale gdzie to jest?

– To właśnie jest pytanie – westchnął proboszcz. – Ale poczekajcie, mamy przecież mapę parafii…

Znowu przez chwilę szukał w papierach, a potem wszyscy pochylili się nad stołem, na którym leżała mapa.

– Większość zagród komorniczych znajdowała się w lasach i na wzgórzach – wyjaśnił Viljar. – Tak jak Svanskogen czy zagroda Klausa i Rosy. Moja babcia Vinga powiedziałaby nam o tym sporo, ona znała wzgórza z czasów, kiedy sama mieszkała w lesie przez kilka lat. Ale i ja wędrowałem tam nie raz. I znam mnóstwo miejsc, gdzie są ślady dawnych zagród.

Wodził palcem po mapie.

– Tu, na przykład, są ślady po murach… Co tu jest napisane? „Odetj…” Nie, to nie to. Ale jest wiele innych na skraju lasów i wyżej.

– Tam! – wykrzyknął proboszcz wskazując palcem na górę mapy. – Tam, niedaleko od Svartskogen!

Saga czytała z wysiłkiem. Mapa była zniszczona, a wszystkie nazwy podawano w skrócie. „St. br.” Tak! To tam!

Pojechali w góry wszyscy jeszcze tego samego dnia, proboszcz zabrał święconą wodę, liturgiczne szaty i wszystko, co potrzebne do ceremonii. Liczyli się z tym, że nie odnajdą małych dziecięcych zwłok, może nawet nie ma już śladu obory, nie mówiąc o gnojowisku. Towarzyszył im kościelny, choć on odnosił się do całego przedsięwzięcia z najwyższą podejrzliwością. Nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi, i nie chciał rozumieć.

Odszukanie resztek zabudowań zajęło im bardzo wiele czasu. Na miejscu zagrody wyrosły wielkie drzewa. W końcu jednak ustalili, gdzie stał dom, proboszcz włożył ornat i w głębi gęstego lasu rozpoczęło się nabożeństwo. Saga uświadomiła sobie, że nigdy przedtem nie przeżyła czegoś równie smutnego a jednocześnie przepełnionego takim spokojem jak ta uroczystość, gdy stali wszyscy w milczeniu, a w mrocznym lesie słychać było tylko śpiew kapłana.

Następna ceremonia miała się odbyć na cmentarzu, ale wtedy nieoczekiwanie kościelny wystąpił z protestami. Oświadczył, że nie pozwoli szukać szczątków nieszczęsnej kobiety, powinni zrozumieć, że to niemożliwe. I czy proboszcz zamierza poświęcić miejsca spoczynku wszystkich potępieńców? Kobieta była jawnogrzesznicą, musi ponieść karę. Czy ktoś może brać na swoje sumienie takie…?

– A czy pan, panie Olsen, weźmie na własne sumienie to, że odmówiono pomocy żałującej grzesznicy? – zapytał proboszcz łagodnie. – Pan Jezus tak nie postępował i nauczał też inaczej. Ale może pan Olsen wie lepiej?

– Nie, oczywiście, że nie! Ale wszyscy pozostali…?

– Od lat się zastanawiałem, gdzie w dawnych czasach grzebano przestępców – powiedział proboszcz. – No i teraz wiemy. Nie możemy co prawda przenieść ich doczesnych szczątków na cmentarz, to byłoby za trudne, ale możemy poszerzyć cmentarz. Przyłączymy te zarośla, wytnie się stare, uschnięte jałowce…

I tak się stało. Proboszcz był dobrym i wyrozumiałym człowiekiem.

Postanowiono, że Grastensholm zostanie przejęte przez gminę. Za odpowiednią zapłatę, rzecz jasna. Zresztą parafia się już nie nazywała Grastensholm. Terytorium weszło w obręb dużego okręgu o nazwie Asker.

Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży dużego dworu rodzina Viljara będzie mogła stanąć na nogi. Doprowadzą do porządku Lipową Aleję i będą mogli skoncentrować się na tym gospodarstwie, którego nie chcieli się pozbyć, mimo że osadnictwo o miejskim charakterze zbliżało się do nich coraz bardziej.

Ziemie należące do Grastensholm miały zostać podzielone i przyłączone do innych okolicznych dworów. Pewną część zachować miała, rzecz jasna, również Lipowa Aleja, która zresztą graniczyła zawsze z Grastensholm. Na miejscu zniszczonego przez szary ludek dworu postanowiono założyć park, bo, mimo zapewnień Ludzi Lodu, nikt nie chciał się tam osiedlić. Łąki i nieużytki władze gminy przeznaczyły pod zabudowę.

Dawne szlacheckie gniazdo Grastensholm zostało zrównane z ziemią. Nie zostało nic, co mogłoby je przypominać. Nawet kościół otrzymał inną nazwę.

Lipowa Aleja była teraz niczym wyspa pośród nowych eleganckich willi.

Saga we wszystkim pomagała swoim krewnym, rada, że może się przydać. Sama jednak nie odczuwała żadnej radości życia. Zadanie zostało wypełnione. Czy miała do końca swoich dni żyć z pustką w duszy i tęsknotą w sercu? Widziała przed sobą nieskończenie wiele nieskończenie długich lat wypełnionych tęsknotą. Straszna wizja!

Trwało to kilka tygodni, aż któregoś dnia pod koniec lata wszystko odmieniło się gruntownie. Wtedy Saga zrozumiała, co się z nią naprawdę stało. Dlaczego tak łatwo jej poszło w Grastensholm. Dlaczego szary ludek się jej przestraszył. Dlaczego wisielec nie mógł jej bezkarnie dotknąć. I dlaczego wiedźma jej zazdrościła.

Teraz i ona wiedziała.

Saga spodziewała się dziecka. To nie jej, wybranej córki Ludzi Lodu, bały się i nie tylko ją czciły istoty z tamtego świata. Nie krzyż je do tego skłaniał i nie alrauna.

To dziecko, które w sobie nosiła. Bo ojcem dziecka był Lucyfer. Sam Anioł Ciemności.

Tego wieczora, kiedy uświadomiła sobie prawdę, długo siedziała na łóżku. Najpierw trwała w bezruchu, pozwalała, by ta nowina, ta pewność wypełniła ją, umocniła się. Potem wstała z radosnym, niecierpliwym, głośnym śmiechem. Wyciągała w górę ramiona, śmiała się i płakała na przemian ze szczęścia.

Nareszcie chciała żyć!

Загрузка...