Moja praca rzeczywiście była tak łatwa, jak twierdziła Ching. Całą robotę wykonywały w zasadzie maszyny, my jedynie kierowaliśmy nimi i dokonywaliśmy inspekcji wagonów pasażerskich i przedziałów załogi pociągów, a to dlatego, że ludzie mają zwyczaj upychać i gubić różne rzeczy w miejscach, o których żadna maszyna by w ogóle nie pomyślała, nie mówiąc już o ich sprzątnięciu. Ileż to razy ja sam wpychałem coś lepiącego i obrzydliwego pod siedzenie czy pomiędzy poduszki tylko dlatego, że tak mi było najwygodniej? Byłoby wielce pouczające, gdyby każdy musiał spędzić ze dwa miesiące na sprzątaniu pociągów i autobusów, nim wolno by mu było z nich skorzystać.
Ching była tak szczęśliwa, że wreszcie ma przyjaciela i kogoś, na kim może się wesprzeć, że jej towarzystwo było dla mnie raczej przyjemnością niż zawadą. Ponieważ miała nadzieję, że zainteresuje mnie działalnością hobbistyczną i rekreacyjną Gildii, poświęciła sporo naszego wolnego czasu na oprowadzenie mnie po mieście i pokazanie jego możliwości w zakresie rozrywek, które okazały się zresztą o wiele bardziej wszechstronne i pomysłowe niż się spodziewałem.
Gray Basin było bardzo ładnie rozplanowane, kiedy już się pojęło logikę jego układu przestrzennego, który, jak mnie zapewniła, przypominał układ wszystkich innych meduzyjskich miast, nawet tych zbudowanych całkowicie na powierzchni. Wszystko właściwie skonstruowane było z prefabrykatów i modułów, co umożliwiało rozbudowę, zmianę i wzrost, z minimalnymi jedynie przesunięciami i wstrząsami. Wszystko wszędzie jakoś po prostu do siebie pasowało.
Był tam teatr, niezły, choć zbyt dużo w nim dawano muzycznej fuszerki pomieszanej z propaństwową propagandą; można było również wystukać sobie na pokojowym terminalu zamówienie na książkę z nieźle zaopatrzonej biblioteki, a nawet, za niewielką sumę, kazać ją dostarczyć do pokoju. Książki te, z oczywistych powodów, traktowały głównie o problemach technicznych i praktycznych, a nie o literaturze i polityce; najwyraźniej nie chciano zatruwać niewinnych umysłów.
O wiele mniej skrępowanymi okazały się galerie sztuki, które zawierały egzemplarze najlepszego malarstwa i rzeźby, które stworzyła ludzkość — nie dziwota, skoro większość z nich została skradziona z najlepszych muzeów Konfederacji i stanowiła teraz pewien rodzaj pożyczki pod specjalnym nadzorem. Dość liczna grupa miejscowych artystów mogła robić niemal wszystko, bez żadnych interwencji ze strony Państwa, o ile naturalnie tematyka ich prac nie była polityczna, a przynajmniej nie pozostawała w sprzeczności z oficjalną linią polityczną. Istniała też muzyka, a nawet pełna meduzyjska orkiestra symfoniczna, jedna z wielu, jak zapewniano. Zafascynowała mnie ona swoimi wykonaniami wielkich utworów powstałych w przeszłości, których nie tylko nigdy przedtem nie słyszałem, ale o których istnieniu nawet nie wiedziałem. Podobały mi się również wykonania bardziej nowoczesnych i eksperymentalnych kompozycji. Musiałem przyznać, że w jakiś sposób ludzie tu żyjący tworzą muzykę w pewnym sensie lepszą, żywszą i przyjemniejszą niż fachowe i nie popełniające błędów urządzenia komputerowe, do których przywykłem w Konfederacji. Muzycy mieli swą własną Gildię, na czele której stała kobieta. Powiadano, że przybyła na Meduzę z własnej i nieprzymuszonej woli. Jako ekspert muzykolog i muzyk była ona w Konfederacji anachronizmem, a ponieważ znała osobiście Talanta Ypsira, przyłączyła się do niego, kiedy szedł na zesłanie i kiedy w związku z tym zaoferował jej marchewkę w formie rzeczywistego, prymitywnego, otwartego programu muzycznego na planetarną skalę.
Jeśli chodzi o nasz dom — hotel, prowadził on swą własną działalność, a my korzystaliśmy dodatkowo z urządzeń Gildii, z jej boisk i sal sportowych. Istniała spora liczba zespołów sportowych zorganizowanych dla rywalizacji wewnątrz i na zewnątrz Gildii, i pomagały one poznać się ludziom różnych kategorii, nie wspominając już o utrzymywaniu ich w dobrej kondycji. Prawdę mówiąc, jedyną Gildią, która wydawała się nie posiadać żadnej drużyny sportowej i nie prowadziła działalności zewnętrznej w tej dziedzinie, była ta, która skupiała funkcjonariuszy Służby Monitorującej. Powiedziano mi, że kiedyś próbowała ona takiej działalności w ramach kampanii zmierzającej do zaprezentowania jej bardziej przyjaznego i ludzkiego oblicza, jednakże zakończyło się to całkowitym niepowodzeniem, a nawet klęską. Nie można przecież odprężać się i bawić wspólnie z tymi, którzy przy byle jakiej okazji potrafią zrobić ci krzywdę.
Poza tym nawet SM nie uważała wygrania każdego współzawodnictwa za jakieś szczególne wyzwanie. Dlatego jego członkowie przebywali głównie w swoim towarzystwie, gdzie mogli sobie węszyć do woli i zachowywać się zgodnie ze swoją naturą, a wszyscy inni po prostu starali się nie zwracać na nich uwagi.
Przyznaje, że kiedy tak pracowałem i bawiłem się z Ching, czułem się, jak gdybym rzeczywiście znowu był czternastolatkiem — i nawet mi to odpowiadało — co jednak nie oznacza, iż zapominałem o moim głównym zadaniu, którym było skonstruowanie planu mającego doprowadzić do pozbycia się Talanta Ypsira. Właściwie zrezygnowałem z dokonania czegokolwiek ponad to, tłumacząc sobie tę decyzję restrykcyjnym charakterem tutejszej społeczności. Nawet gdyby w co trzecim biurowcu w Gray Basin przebywali ci osławieni obcy i produkowali tam swoje superroboty, i tak nie mógłbym się o tym dowiedzieć.
A przecież jakikolwiek ruch przeciwko rządowi Meduzy mógł opierać się wyłącznie na tym, co — przynajmniej na razie — było możliwością czysto teoretyczną. Społeczeństwo zbyt kontrolowano, zbyt kompetentnie nim rządzono, by można było dokonać w nim jakiegoś wyłomu, bez uprzedniej neutralizacji systemu monitorującego. Żeby zaś tego dokonać, musiałem wpierw dowiedzieć się, czy ta reguła plastyczności była w rzeczywistości możliwa, a jeśli tak, jak ją wykorzystać dla swoich celów.
O tym, jak uważnie jesteśmy monitorowani, przekonałem się podczas odbywającej się co dwa tygodnie sesji z łącznikiem pomiędzy Gildią a SM. Pytano nas wówczas na ogół o tę czy inną czynność, o jakiś nasz komentarz, czasem rzucony nawet na świeżym powietrzu. Szybko zorientowałem się, że nie jest to inkwizycja, że nie oskarża się nas o nic, a jedynie przypomina się nam, iż znajdujemy się pod stałą obserwacją i że w tej sytuacji dla nas będzie lepiej, jeśli zaakceptujemy ten system i zawsze będziemy właściwie postępować.
Pod koniec trzeciego miesiąca mojego pobytu na Meduzie zacząłem sobie zdawać sprawę ze zmian, jakie zachodziły we mnie i w Ching, zmian fizjologicznych, których w żaden sposób nie można było zignorować. Kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy, była szczupła i drobna; nie można by jej nazwać wówczas hojnie wyposażoną przez naturę. Teraz zaś zaczęła się zaokrąglać i dość szybko uzmysłowiłem sobie, że nie są to zmiany związane z późną fazą dojrzewania, ale raczej wynik bezpośredniego działania wardenowskiego, będącego reakcją na bodźce, których ja sam dostarczałem. Stawała się bardzo szybko wyjątkowo seksowną kobietką. Najwyraźniej hormony uruchomione przez „wardenki” w celu dokonania zmian fizycznych powodowały jednocześnie skutki psychologiczne.
Jeśli zaś chodzi o mnie, to przechodziłem podobną transformację. Również się przekształcałem, stając się mężczyzną coraz szczuplejszym i bardziej muskularnym, pokrywając się męskim owłosieniem tu i ówdzie i doświadczając istotnych sensacji seksualnych. Były to zmiany pozytywne z punktu widzenia moich ogólnych planów, dla których lepiej było, że przestawałem wyglądać jak czternastolatek. Przydatne to również było dlatego, że odgrywanie roli szczeniaka z zahamowaniami seksualnymi doprowadzało mnie już z lekka do szaleństwa. Mimo to byłem nieco nerwowy. Potrafiłem zagrać praktycznie wszystko, jednak rola nie uświadomionego czternastolatka mogła okazać się ponad moje siły. Na szczęście to Ching poruszyła ten temat i rozproszyła mój niepokój w tym względzie.
— Tarin?
— Hm?
— Czy czujesz coś… kiedy na mnie patrzysz?
Zastanawiałem się przez chwilę.
— Jesteś ładną dziewczyną i dobrym przyjacielem.
— No nie, chodzi mi… o coś więcej niż to. Ja coś takiego odczuwam, kiedy patrzę na ciebie. Takie dziwne uczucie, jeśli wiesz, co mam na myśli.
— Być może — odpowiedziałem ostrożnie.
— Tarin? Czy… kochałeś się kiedyś z dziewczyną?
— Miałem dwanaście lat, kiedy mnie aresztowano. — Udałem zaskoczenie. — Kiedy miałem niby mieć taką możliwość? — Zawahałem się. — A ty?
Robiła wrażenie zaszokowanej moim pytaniem.
— Och, nie! Za kogo ty mnie bierzesz? Za Rozrywkową Dziewczynę?
Roześmiałem się, podszedłem do niej i poklepałem ją uspokajająco po ramieniu.
— Uspokój się. Oboje jesteśmy nowicjuszami w tych sprawach. — Albo świetnymi kłamcami, pomyślałem sobie. Chociaż ona sama robiła wrażenie szczerej, co bardzo upraszczało całą sprawę. W społeczeństwie, w którym seks jest dostępny dla wszystkich, obserwowanie na monitorze dwojga ludzi kochających się musi być jedną z najnudniejszych rzeczy pod słońcem. Nawet jeżeli funkcjonariusze SM czerpali jakąś przyjemność z takich obserwacji, to biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców, zapewne nie stanowiliśmy w tym względzie szczególnie ciekawego obiektu zainteresowania. Tak więc wreszcie, powoli i po kilku próbach, doszło między nami do zbliżenia, co stanowiło dla mnie pewną ulgę. Ching okazała się rzeczywiście nieudolna i niedoświadczona i wszystko to było dla niej nowością, ale w rezultacie była tak szczęśliwa i promieniejąca jak nikt, z kim miałem do czynienia przedtem. W następnych dniach zaszły w niej niewiarygodne zmiany psychologiczne. Czuła się szczęśliwsza, pewniejsza siebie i skłonna była do ciągłego, jawnego okazywania mi swych uczuć, nawet podczas pracy. Było to chwilami wielce żenujące; nie byłem przyzwyczajony do takiej ostentacji i, szczerze mówiąc, do takiego przywiązania i bliższych związków z kimkolwiek. Zawsze byłem samotnikiem, dumnym zresztą z tego. Takim należało być w moim zawodzie.
Seks jednak uprawialiśmy dość często, a to jedynie wzmacniało nasz związek.
Odkryłem w tym czasie sponsorowany przez Gildię elektroniczny klub hobbistyczny i zostałem jego aktywnym członkiem. Przyszło mi bowiem do głowy, że będzie to najlepszy sposób, by poznać filozofię inżynierską tkwiącą u podstaw społeczeństwa meduzyjskiego, a także by zyskać dostęp do narzędzi, za pomocą których można by w przyszłości odeprzeć ewentualne technologiczne zagrożenie, kiedy nadejdzie właściwy moment.
Problem tego właściwego momentu bardzo mnie martwił. Minęły bowiem trzy miesiące, a ja nie byłem gotów, by cokolwiek zacząć. Ciągle znajdowałem się poza establishmentem, poza wszelkimi strukturami władzy, ciągle nie posiadałem niezbędnych instrumentów i odpowiedniego stanowiska, a związany byłem coraz bardziej z całkiem sympatyczną pracą na najniższych szczeblach hierarchii i kategorii Gildii. Miałem wystarczająco wiele informacji i wystarczający dostęp do narzędzi i technologii, by wykonywać dobrze swoje obowiązki i nie mogłem spodziewać się więcej bez jakichś autentycznie dramatycznych i radykalnych zmian. Zmian, których po prostu nie potrafiłem zainicjować.
Co ciekawe, to właśnie SM dostarczyła mi tego „kopa”, który tak był mi potrzebny. Wracaliśmy pewnego dnia z pracy, trzymając się za ręce i rozmawiając o niczym, i kiedy przechodziliśmy przez ulicę, udając się z przystanku autobusowego w kierunku naszego domu, zobaczyliśmy niewielki pojazd zatrzymujący się po drugiej stronie ulicy i dostrzegliśmy jego kierowcę — kobietę, która się nam przyglądała. Pojazdy prywatne były rzadkością i dlatego wzbudzały zainteresowanie i obawę, a wojskowej zieleni munduru tej kobiety i arogancji w jej wyrazie twarzy nie można było pomylić z niczym innym.
Udawaliśmy, że jej w ogóle nie widzimy, a mimo to agentka SM wysiadła z samochodu i energicznym krokiem ruszyła w naszym kierunku. Kiedy stało się oczywiste, że jesteśmy obiektem jej zainteresowania, zatrzymaliśmy się. Ching ścisnęła mocniej mą dłoń. Myślałem, że ją zmiażdży.
— Tarin Bul? — spytała agentka, choć już w momencie wyjazdu z komendy dobrze wiedziała, kim jestem.
— Tak? — Skinąłem głową.
— To czysto rutynowa kontrola. Ching Lu Kor, udasz się teraz do domu i zajmiesz swoimi sprawami. On wróci za kilka godzin.
— Czy nie powinnam z nim pojechać? — zaprotestowała Ching. — Przecież jesteśmy parą…
Dzielna dziewczyna, pomyślałem sobie; głośno zaś powiedziałem:
— Nie. Wszystko jest w porządku. To zwykła, rutynowa sprawa, Ching. Idź do domu. Opowiem ci wszystko, kiedy wrócę.
Po chwili wahania puściła moją dłoń i wydawała się prosić o coś agentkę oczami… Ale spotkała się z obojętnym i zimnym spojrzeniem oczu tamtej. Funkcjonariuszka odwróciła się i ruszyła do swego samochodu, ja zaś pocałowawszy i uścisnąwszy zaniepokojoną Ching, poszedłem za tamtą kobietą. Ching stała jednak ciągle, przestraszona i zdenerwowana, podczas gdy my wsiadaliśmy do samochodu i opuszczaliśmy teren naszej Gildii.
Po raz pierwszy od przybycia na Meduzę siedziałem w takim pojeździe, dlatego też z ciekawością obserwowałem sposób, w jaki agentka prowadzi auto. Pojazd robił wrażenie bardzo prostego i przeznaczonego jedynie do ruchu miejskiego; miał napęd elektryczny, małą kierownicę i jedną dźwignię służącą i do przyśpieszania, i do hamowania. Zauważyłem, że był tam również przełącznik typu włączyć / wyłączyć, natomiast nie było żadnego kluczyka czy kodowanej stacyjki. Ci faceci z SM byli bardzo pewni siebie.
Wiedziałem, że powinienem być przerażony i w ogóle, ale jakoś nie mogłem się do tego zmusić. Faktycznie bowiem było to pierwsze dziwne i niezwyczajne wydarzenie, z jakim miałem do czynienia od czasu rozpoczęcia pracy dla Gildii, i oznaczało ono dla mnie przynajmniej jakąś przerwę w codziennej monotonii. A poza tym może to doświadczenie dostarczy mi jakichś nowych informacji. Jedna rzecz była niewątpliwa: nie była to żadna rutynowa kontrola, jak powiedziała agentka; widziałem już wielu zgarniętych na takie kontrole i zawsze w tamtych przypadkach zabierali parę albo całą rodzinę i nigdy, przenigdy, nie wysyłali po nich osobowego samochodu.
Przejechaliśmy przez centrum miasta i zbliżyliśmy się do niewielkiego, niskiego, czarnego budynku po prawej stronie ulicy. Skręciliśmy w boczną alejkę, potem ostro w lewo i wjechaliśmy praktycznie do wnętrza budynku, zatrzymując się gładko na stanowisku garażowym wyposażonym w automatyczne urządzenia, do ładowania zasilania i ochrony przed zimnem, które rozpoczęły swą pracę natychmiast po ustawieniu przełącznika w pozycji „wyłączone”. Z urządzeniami chroniącymi przed mrozem zetknąłem się już wcześniej; maszyny nie były tak odporne na temperatury jak my, Meduzyjczycy, i należało poświęcać im wiele uwagi, jeśli się chciało, by działały sprawnie w tym „sympatycznym” klimacie.
— Idź za mną — poleciła mi agentka.
Poszedłem za nią do najbliższej windy, wsiedliśmy do niej i pojechaliśmy dwa piętra w górę. Tam drzwi się otworzyły, ukazując moim oczom znaną scenerię: rząd policyjnych pokoi, podobnych we wszystkich komisariatach całej galaktyki.
Agentka, która ciągle nie podała mi nawet swojego nazwiska, a miała tylko jeden pasek na ramieniu, zameldowała się u sierżanta na służbie, po czym zwróciła się do mnie.
— Karta. — Wyciągnęła rękę, podałem jej swoją kartę, a ona z kolei wręczyła ją sierżantowi siedzącemu za biurkiem. Teraz już tkwiłem tu na dobre, tak długo, jak długo zechcą mnie zatrzymać.
Przeszliśmy obok biurka i poszliśmy długim korytarzem prowadzącym do szeregu gabinetów, z których większość posiadała jakieś tajemnicze napisy na drzwiach. Troszeczkę się zdenerwowałem, kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami z napisem „KONTRWYWIAD ds. DYWERSJI”. To było nazbyt bliskie rzeczywistości. Poczułem niepokój, kiedy uświadomiłem sobie, że nieprzyjaciel zdolny przeniknąć do wnętrza twojego dowództwa militarnego równie dobrze mógłby wykorzystać przeciek świadczący o umieszczeniu w jego szeregach szpiega stamtąd.
Wszedłem do środka za agentką SM, zamykając za sobą drzwi; zwyczajne drzwi, jak zauważyłem, z zamkiem szyfrowym. Gabinet był przestronny i robił odpowiednie wrażenie. Pośrodku stało duże biurko, o wiele większe niż było to konieczne, obok wygodny fotel, i praktycznie nic więcej. Najwyraźniej ludzie stali w obecności tego, do którego należał ten gabinet, i to stali prawdopodobnie na baczność.
Fotel wykonał pół obrotu i zobaczyłem, że jest zajęty przez wysoką, postawną kobietę o wojskowym wyglądzie, mającą na ramionach munduru nie jakieś tam paski, ale liść świadczący o randze majora. Zaiste wielka figura. Byłem i zaniepokojony, i pod wrażeniem tego wszystkiego.
Agentka — szeregowiec podeszła krokiem wojskowym do biurka, stanęła na baczność i zasalutowała:
— Obywatel Tarin Bul, zgodnie z rozkazem! — szczeknęła. Major kiwnęła obojętnie głową, nie odpowiadając na oddane honory.
— To wszystko, szeregowcu. Możecie odejść.
— Według rozkazu! — rzuciła energicznie agentka, obróciła się w miejscu, przeszła obok mnie i opuściła pokój. Zostałem sam na sam z wielką figurą z kręgów SM na terenie Gray Basin, gdzie, jak rozumiałem, był tylko jeden generał i dwu pułkowników. To by oznaczało, że jest ona Szefem Wydziału, kategoria 30, albo jeszcze wyżej.
Stałem tam więc, w pewnej odległości od biurka, niepewny i zaciekawiony. Przez chwilę pani major przyglądała mi się w milczeniu. Wreszcie się odezwała:
— Podejdź tutaj.
Podszedłem do biurka, co ciągle pozwalało mi zachować jakiś dystans wobec niej. Zauważyłem, że nie było to nadzwyczajne biurko. Gabinet ten miał robić wrażenie na takich jak ja i jeszcze niżej usytuowanych w hierarchii. Prawdziwa praca tego wydziału wykonywana była niewątpliwie gdzie indziej.
I znów mi się przyglądała. Wreszcie spytała:
— Jak ci się podoba Meduza, Bul?
Wzruszyłem ramionami.
— Chyba bardziej od wielu innych miejsc. Nie mam powodów do skarg, chyba że na tę nudną pracę, którą wykonuję.
Skinęła głową, nie zwracając, jak się wydawało, uwagi na moją niezbyt służalczą postawę. Od razu się zorientowałem, że jest profesjonalistką… Ale cóż, ja sam taki byłem. Niemniej moje zachowanie nie uszło jej uwagi.
— Nie denerwujesz się tym, że tak cię tutaj sprowadzono?
— A powinienem? — zapytałem. — Wasi ludzie powinni wiedzieć lepiej od innych, że byłem grzecznym chłopcem.
Te słowa wywołały lekki uśmiech. — Tak pewnie i jest, ale to jeszcze nic nie oznacza. Może uważamy, że masz nieczyste myśli.
— Bo mam — zapewniłem ją. — Ale nie są one żadnym zagrożeniem dla Meduzy.
To wydawało się nią lekko wstrząsnąć. Najwyraźniej była przyzwyczajona do osobowości znacznie różniących się od mojej. Cóż, kto to może wiedzieć? Albo więc będę odgrywał tę rolę zgodnie ze swoim charakterem, czyli odpowiednio, patrząc z jej punktu widzenia (a zbyt wiele razy znajdowałem się po drugiej stronie takiego biurka, by nie wiedzieć, jaki jest ten punkt widzenia), albo wywołam jakieś poważniejsze podejrzenia. Byłem tu przecież nowy i nie można było po mnie oczekiwać, że będę się zachowywał i reagował jak tubylec.
Siedziała w milczeniu i przyglądała mi się.
— Jesteś bystrym chłopcem. Mogłoby się wydawać, że nie jesteś tym, kim się wydajesz.
To było nieprzyjemnie bliskie prawdy. Znała się na tej robocie.
— Zbyt długo już jestem wyłączony z obiegu, żeby umieć cokolwiek udawać — odparłem. — Ale przeszedłem w życiu więcej przesłuchań i sesji psychiatrycznych niż większość znacznie starszych ode mnie.
— Kończy czternaście, a zaczyna czterdzieści… — Westchnęła. — Twoja sytuacja jest wyjątkowa, przyznaję. Wiem, że polityka odegrała pewną rolę w twoim zesłaniu, podejrzewam jednak, że była to także wyjątkowość twej sytuacji. Nie wiedzieli po prostu, co z tobą zrobić. — Przerwała, po czym zapytała: — I cóż my mamy z tobą począć?
— A czy jest jakiś powód, który nie pozwalałby mi kontynuować dotychczasowej egzystencji? — spytałem, trochę zdziwiony jej słowami. — Czy też nie wolno mi zapytać, dlaczego mnie tutaj przywieziono?
— Zazwyczaj nie wolno. Jednak nie przywieziono cię tutaj w związku z czymś, co zrobiłeś, Tarinie Bulu. Wręcz przeciwnie, sprawowałeś się jak wzorowy obywatel. Kiedy jednak tak tu z tobą siedzę i rozmawiam, ogarnia mnie dziwne uczucie. Jest w tobie coś, co pachnie… niebezpieczeństwem. Skąd u ciebie ten groźny zapach, Tarinie Bulu?
Wzruszyłem ramionami i zrobiłem niewinną minkę.
— Nie mam pojęcia, o czym pani major mówi. Dokonałem, co prawda, egzekucji człowieka, ale było to tylko wymierzenie sprawiedliwości. Inni, którzy tu ze mną przybyli, zabiliby bez najmniejszego powodu.
Pokręciła przecząco głową.
— Nie, to nie to. Jest w tobie coś… dziwnego. Podejrzewam, że to samo wyczuwała Konfederacja i jej psychiatrzy. Dlatego zesłali cię na Romb, chociaż czuję, że lepiej byłoby dla wszystkich, gdybyś jednak nie był Meduzyjczykiem. — Ponownie westchnęła. — To forma ostrzeżenia, Bul. Będę ci się przyglądała wyjątkowo dokładnie.
— Myślałem, że jako nowo przybyły już od początku jestem obserwowany wyjątkowo dokładnie.
Nie zareagowała na te słowa, by po chwili przejść do sedna sprawy.
— Czy… kontaktował się z tobą ktoś, o kim powinniśmy wiedzieć?
Pytanie było zaskakujące.
— Czyżbyście wy nie wiedzieli?
— Przestań pieprzyć, Bul! — warknęła. — Odpowiedz na pytanie!
— Ja nie żartowałem — zapewniłem ją. — Musi pani przyznać, że jak na Meduzę, jest to dość dziwne pytanie.
Uspokoiła się, kiedy dotarło do niej, że naturalnie, to ja mam rację. Samym tym pytaniem przyznała, iż system nie jest tak niezawodny, jak twierdzą, ani też taki wszechogarniający. Było to potencjalnie dość niebezpieczne przyznanie, a dla mnie wyjątkowo cenne.
— Odpowiedz jedynie tak lub nie — powiedziała w końcu.
— Nie — odpowiedziałem szczerze. — Przynajmniej nikt spoza kręgu związanego z moim normalnym życiem i pracą. O co tu chodzi, pani major?
— Z niektórymi spośród tych, którzy przybyli wraz z tobą, skontaktowali się spiskowcy — dywersanci — oświadczyła, jeszcze bardziej mnie zaskakując tym stwierdzeniem. — Z wyjątkiem ciebie żadnego z nich nie ma już teraz w Gray Basin, a moim zadaniem jest odkrycie, czy ci wrogowie ludu dotarli do nas. Gdyby dotarli, byłoby rzeczą logiczną, iż nawiążą także kontakt z tobą.
— Nic o nich nie słyszałem — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nie musiałem dodawać, że dostrzegam, jaki to musi być wstydliwy i żenujący problem dla wszechpotężnej SM. Dywersanci oznaczali opozycję wobec Ypsira, SM i naturalnie systemu, a w społeczeństwie tak zatomizowanym i kontrolowanym, i z założenia doskonałym, jeśli chodzi o stosowanie przymusu, jakakolwiek najmniejsza nawet skaza czy słaby punkt musiały stać się powodem niezwykłej troski. Najwyraźniej ktoś odkrył taki słaby punkt. Przynajmniej na poziomie werbalnym ten ktoś działał przeciwko meduzyjskiemu rządowi i udało mu się w jakiś sposób uniknąć tych wszystkich wymyślnych komputerów, monitorów, sygnalizatorów i rejestratorów. Oznaczało to coś więcej niż jedynie działalność genialnego elektronika… oznaczało to istnienie kogoś z wewnątrz. Oznaczało to, że przywódca tego ruchu musi być albo wysoko postawioną osobistością z kręgów rządowych, albo też kimś ze szczytów hierarchii SM.
— Nazywają się po prostu opozycją — powiedziała. — Nie sądzimy, by było ich wielu, lecz im mniejsza dana organizacja i im bardziej oparta jest na komórkowej strukturze, tym trudniej ją zniszczyć. Skoro się z tobą nie skontaktowali, musimy założyć, że w Gray Basin ich nie ma. — Przerwała na chwilę, dla większego efektu. Jak już powiedziałem, prawdziwa profesjonalistka. — A co byś powiedział na awans dla siebie i dla swojej partnerki, Bul?
Niespodzianka za niespodzianką. Z trudem ukrywałem podniecenie. Przynajmniej jakieś większe pole do manewru. Prawie się domyślałem, co będzie dalej.
— Dobrze pani wie, że bylibyśmy zachwyceni — powiedziałem. — Ale jaka jest cena?
I znów ten delikatny uśmieszek.
— Cena może rzeczywiście być wysoka, Bul. Dwóch spośród tych, którzy przybyli z tobą, już nie żyje. Jeden z nich przyłączył się do tamtych, ale nie okazał się dość sprytny. Drugi odrzucił ich ofertę… i jak sądzimy, dokonano na nim egzekucji. Trzecia przyłączyła się, popełniła błąd, próbowała wywinąć się za pomocą blefu. Przekazaliśmy ją naszym psychoekspertom. Była zacięta i miała bardzo silną wolę… I walczyła do samego, smutnego zresztą, końca. Udało nam się wyciągnąć od niej nieco informacji, ale kosztem jej własnego mózgu. Jest teraz Rozrywkową Dziewczyną pracującą dla władz miasta. Ciągle się uśmiecha i robi, co jej każą, skoczyłaby z dachu biurowca, gdyby ją o to poprosić, ale tak naprawdę to nie jest już zdolna do myślenia.
Obawiam się, że szorstkość mego głosu nie była w tym momencie udawana. Mówiąc szczerze, śmierć byłbym w stanie znieść. W końcu była to część ryzyka, która łączyła się z moją profesją, i to ta część, którą wszyscy akceptowaliśmy. Nie lękałem się również rutynowych sond psychicznych czy nawet tortur. Wyszkolono mnie dobrze i przygotowano na takie ewentualności. Przyznaję jednak, że atak na mój umysł, atak tak silny, iż mógłby go złamać, był teoretycznie możliwy. I chociaż nie uzyskaliby ode mnie żadnych informacji, to jednak mogliby mnie zniszczyć psychicznie. Istniała taka możliwość i robiło mi się niedobrze na samą myśl o niej.
— Czy chcesz zostać Rozrywkową Dziewczyną, Bul? — spytała, wyczuwając mój niepokój.
— Nie. Naturalnie, że nie — odpowiedziałem słabym głosem.
— Wobec tego zrobimy tak: dwoje z tamtych ludzi było w mieście Rochande, leżącym tysiąc sześćset kilometrów na południowy zachód od nas. Przypadkiem pomiędzy Gray Basin a Rochande kursują trzy pociągi, dwa z nich towarowe. Interesuje nas pociąg pasażersko — towarowy, wiemy bowiem, że przynajmniej jeden kontakt odbył się właśnie w tym pociągu. Zamierzamy w ramach normalnego awansu wyznaczyć cię tam na pracownika obsługi. Ponieważ podróż wraz z przygotowaniem i sprzątaniem składu trwa pełną zmianę, będziesz miał dwa miejsca zamieszkania — jedno tu i jedno tam — i każdego dnia będziesz jeździł na tej samej trasie, tyle że w odwrotnym kierunku. Jesteśmy przekonani, że wcześniej czy później, albo w tym pociągu, albo w samym Rochande, ktoś się z tobą skontaktuje.
Wszystko się zgadzało. Przynęta. Samo jednak zadanie wyglądało interesująco i dawało mi jakąś pierwszą szansę w mojej małej kampanii.
— A kiedy… jeśli… ktoś ten kontakt nawiąże?
— Przyłączysz się do nich. Będziesz robił to, o co cię poproszą. Nie chcemy, byś jedynie zgłosił raport o tym kontakcie. Chcemy, byś przyłączył się do tej organizacji, być może nawet na jakiś dłuższy okres. Chcemy, byś się dowiedział, kim są ci ludzie… ta komórka. Chcemy dostać ich przywódczynię, bo tylko ona może posiadać takie informacje, które pozwolą nam poczynić większe postępy.
Kiwałem głową, podczas gdy w czaszce aż kłębiło mi się od pytań.
— Pani major, może i nie jestem jeszcze dorosły, jednak wyszkolono mnie w sprawach organizacji i administracji. Wiem, jak działają takie polityczne grupy. Przede wszystkim nigdy najprawdopodobniej nie poznam ich prawdziwych nazwisk, a tylko jedno z nich będzie znało moje własne, chyba że przypadkiem wpadniemy na siebie na ulicy czy w miejscu pracy.
— Ale będziesz znał ich wygląd, a jesteś przecież bystrym chłopcem. Będziesz w stanie uzyskać sporo informacji na ich temat. W najgorszym przypadku komuś wymknie się coś na temat rodziny, ktoś inny powie coś, po czym można będzie określić jego czy jej przynależność do Gildii. Wreszcie z twoich opisów uzyskamy portrety pamięciowe, a komputery pomogą ustalić tożsamość tych Osób. Nie przejmuj się… Lepiej od ciebie rozumiemy ograniczenia tej pracy.
— W porządku. Zgadzam się. Martwię się jedynie tym, że oni zabijają. Oznacza to bowiem, że mają jakiś sposób na sprawdzanie prawdomówności. Jedno z nich musi być psy — choekspertem albo technikiem z laboratorium psychologii i psychiatrii. A prawdomówność trudno będzie udawać.
Ponownie się uśmiechnęła.
— Jesteś rzeczywiście inteligentnym chłopcem. Twoje obiekcje bardzo łatwo jednak usunąć. Urządzenia przez nich używane muszą być przecież bardzo nieskomplikowane i przenośne. Nie mogą cię przeto zanalizować zbyt dokładnie. Rozwiązanie jest więc bardzo proste: masz im powiedzieć wszystko o tym spotkaniu i o mnie.
— Że co?
— Powiesz im, że z nami prowadzisz jedynie grę, a naprawdę sympatyzujesz z nimi. Będzie to zresztą prawda… Nie zaprzeczaj. Nasi psychologowie zapewniają, że dwuznaczność tej sytuacji zdezorientuje ich urządzenia. Jesteś na tyle młody i na tyle tu świeży, by nie spowodować w tym zakresie większych problemów.
Zmarszczyłem brwi i robiłem wrażenie zdenerwowanego, chociaż ona naturalnie miała całkowitą rację, a ja i tak planowałem przeprowadzić to dokładnie w ten sposób.
— Czy to pewne?
— W zupełności — zapewniła mnie. — Wierz mi, mamy tu najlepszych fachowców. A poza tym zdawało to już egzamin i wcześniej. Ta trzecia, ta, do której umysłu się dobraliśmy, była jedną z naszych. Na nieszczęście dla niej, zbyt daleko przeszła na tamtą stronę i usiłowała nas oszukać. W takim przypadku to, co przydarzyło się jej, spotka i ciebie, Bul. Pamiętaj o tym.
Wzdrygnąłem się.
— Nie zapomnę — zapewniłem ją. — Jednak wcześniej czy później wymyślą coś, by móc przeprowadzić ostateczny, decydujący test, i to za pomocą najlepszych urządzeń. Będę to musiał przejść, zanim się jeszcze dowiem, kim oni są.
Skinęła głową.
— Przewidzieliśmy to, choć nie mamy takiej pewności. Istnieją pewne dowody na to, że operacja ta ma poparcie Konfederacji i stoją za nią osoby z innej planety Rombu, które choć nie są zatrudnione przez Konfederację, to jednak działają przeciwko nam. Kiedy do takiego testu dojdzie, będziesz przygotowany. Ta, która była przed tobą, przeszła go… jak sądzimy, przy pomocy naszych ludzi. Jeśli będziesz miał jakieś kłopoty, zapewnimy ci psychiczne maskowanie, które ich zmyli. Jesteśmy tego pewni, będzie ono bowiem bazować na tych częściach twej własnej psychiki i charakteru, które z natury są antypaństwowe. Zrobimy z ciebie buntownika, a potem przywrócimy stan poprzedni.
Nie mogłem jej przecież powiedzieć, że jestem w stanie spowodować, aby odczyt jakiejkolwiek sondy psychicznej, nie wykluczając najlepszych, jakimi oni dysponowali, był dokładnie taki, jak sobie życzyłem.
— W porządku… Na razie wszystko rozumiem. Skoro jednak to wszystko działa tak dobrze, to dlaczego zabili jednego z naszych?
— Ona nie pracowała bezpośrednio dla nas. Trochę niewłaściwie poprowadziliśmy tamtą sprawę, ale wyciągnęliśmy wnioski z popełnionych błędów. Za drugim razem już — ich nie popełniliśmy… tyle że wtedy ona zdecydowała się oszukać nas. Ty jesteś trzeci, Bul. Mamy teraz już całą technikę opracowaną w najdrobniejszych szczegółach, a wszelkie tropy, łączące tamte dwie osoby z nami, zostały dokładnie zatarte. Nikt, dosłownie nikt, prócz ciebie i mnie, nie wie o obecnym układzie. We właściwym czasie zostaną o nim poinformowane jeszcze dwie osoby z SM; jedną z nich będzie główny psychoekspert. W tym gabinecie nie ma żadnych urządzeń rejestrujących, po tej rozmowie nie będzie żadnego materialnego śladu. Utrzymamy przekonywającą i całkowicie fikcyjną wersję zmywania ci głowy za drobne wykroczenie.
— W porządku. Przyznaję, że znudziło mnie sprzątanie autobusów, nie mówiąc już o tym, że przydałyby mi się nieco większe dochody. Poza tym potrafię odgrywać różne role. Niełatwo przecież było dostać się wówczas na owo przyjęcie na Halstansir, szczególnie że miałem tam ze sobą miecz.
To jej się wyraźnie spodobało. Zastanawiałem się, czy była autochtonką, co sugerowałby jej akcent, czy też została tu zesłana. Pewnie się tego nigdy nie dowiem.
— Cieszę się, że się zgadzasz, Bul… choć zdajesz sobie pewnie sprawę z tego, że naprawdę nie masz wyboru?
Skinąłem głową.
— Niewiele miałem możliwości wyboru w swoim życiu.
— A teraz ustalimy procedurę składania raportów. Nie będziesz w tym względzie polegał ani na swoim terminalu, ani na funkcjonariuszach SM. Otrzymasz kod, dzięki któremu będziesz mógł korzystać ze wszystkich terminali. Jest to pewnego rodzaju odmiana techniki wykorzystywanej przy uzyskiwaniu wyciągu ze stanu konta w Banku Centralnym… I taki właśnie wyciąg wtedy otrzymasz. Jednak będzie to jednocześnie sygnał dla mnie. Użyjesz kodu i ja natychmiast się o tym dowiem, a ciebie zgarną na rutynowe przesłuchanie, takie jak to dzisiejsze. Rozumiesz?
Skinąłem głową.
— Pozostaje jeszcze jedna rzecz… Co z Ching?
— Podczas kiedy my tu sobie gawędziliśmy, Ching została zawieziona do psychoeksperta, pracującego wyłącznie dla nas. Och, nie rób takiej zmartwionej miny… Nie będzie żadnej zmiany. Jedyne, co zrobiliśmy, to wzmocnienie tej słabości, która już była w niej tak widoczna. Teraz ona cię, praktycznie rzecz biorąc, uwielbia. Od tej chwili będzie to u niej dominujące uczucie. Nie spostrzeżesz żadnej szczególnej zmiany, a ona nie zauważy nawet, że była z wizytą u eksperta; będzie sądziła, że przez cały ten czas czekała na ciebie w waszym pokoju. Jej stosunek do twoich przekonań i inklinacji w dziedzinach społecznej i politycznej będzie całkowicie bezkrytyczny. Urodziła się i wychowała tutaj. Jako lojalna autochtonka wydałaby cię chociażby dla twojego własnego dobra i zgłosiła wszystko, co wydawałoby się jej dziwne. Teraz tego nie uczyni. Jeśli powiesz, by zdradziła rząd, zrobi to. Jeśli przyłączysz się do opozycji, zaakceptuje to. A jeśli później zdradzisz opozycję, jej opinia o tobie jedynie na tym zyska. Ona nie będzie miała najmniejszego kłopotu, by przejść ewentualny test tamtych. Dlatego między innymi pomyśleliśmy o niej jako o logicznej partnerce dla ciebie. Jak to najczęściej bywa z ludźmi totalnie sfrustrowanymi, jest ona nieuleczalną, śniącą na jawie, romantyczką.
Nie podobało mi się to grzebanie w umyśle Ching; i bez tego miała dość problemów, ale w sumie nie wyglądało to najgorzej, tym bardziej że trzymało ją z dala od wszelkich kłopotów tak długo, jak długo wszystko było w porządku ze mną. Niemniej teraz będzie narażona na dokładnie te same, grożące mi z dwu stron, niebezpieczeństwa — i na mój los — a na to nie była najlepiej przygotowana. Zbyt ją lubiłem, by nie przejmować się tym, co ją może spotkać, ale jednak byłem przede wszystkim profesjonalistą. Jeśli tak już musiało być, to trudno… A jeśli stanąłbym przed wyborem: ona czyja, to wiedziałem, że w tym względzie całkowicie pozbawiony byłem jej romantycznej postawy.