Śluza była standardowa, prom dokował za pośrednictwem długiego rękawa wprost do samej stacji. Wiedziałem, że wszystkie cztery planety dysponują takimi stacjami i że Czterej Władcy maksymalnie je wykorzystują. Na przykład na tej znajdował się między innymi komputer główny Meduzy, lecz mimo to byłem zaskoczony jej ogromem. Świetnie działała sztuczna grawitacja, nieco tylko słabsza od tej, do której byłem przyzwyczajony. Przez przezroczyste ścianki rękawa można było zobaczyć całą tę gigantyczną konstrukcję, rozciągającą się we wszystkich kierunkach. Nie była to wyłącznie stacja kosmiczna; przypominało to raczej orbitujące miasto o średnicy kilku kilometrów, wystarczająco duże, by być samowystarczalne i mogło utrzymać przy życiu sporą grupę ludzi.
Na końcu długiego rękawa natknąłem się na drugą komorę — śluzę i bez najmniejszych wahań wszedłem do niej. Jeśli zamierzali mnie zabić, mogli to przecież bez trudu uczynić gdzie indziej. Ta druga śluza spełniała rolę dodatkowego zabezpieczenia w przypadku rozhermetyzowania, ale mogła również być całkiem porządną celą więzienną. Pod sufitem zauważyłem wszechobecny monitor, byłem więc przekonany, że na drugim końcu tego systemu siedzi żywy obserwator. Dostrzegłem także całą grupę końcówek nie znanych mi urządzeń, które mogły służyć albo do dekontaminacji, albo były po prostu bronią.
Pierwsze drzwi zamknęły się za mną, drugie jednak się nie otwarły. Nagle owe końcówki zalały całą komorę blado — niebieskim polem siłowym, które wywarło na mnie dość szczególny efekt. Przypominało to uczucie, jakie musi towarzyszyć nagłemu oślepnięciu czy ogłuchnięciu albo obydwu tym przypadłościom naraz, a przecież ciągle doskonale widziałem i słyszałem. Nie mogłem natomiast wyczuć, czy nawiązać kontaktu z „wardenkami”, znajdującymi się we wnętrzu mojego ciała. Odcięto mi w jakiś sposób tę łączność, a dokonując tego, przywrócono mnie do stanu pierwotnego. Widziałem to i czułem jedynie za pomocą własnego mózgu.
Promieniowanie wyłączono i otwarto drzwi. Miałem niejakie trudności z poruszaniem się, jak gdyby nagle przygnieciono mnie wielkim ciężarem. Nie byłem pewien, co też ze mną wyprawiają, zgadywałem jedynie, że to oni, a nie ja, przesyłają informację moim „wardenkom” i każą im generować u mnie te odczucia. Było to wielce skuteczne. Mogłem się poruszać i zachowywać w miarę normalnie, jednakże nie byłem zdolny do gwałtownej czy też długotrwałej akcji. Sam wpakowałem się w tę pułapkę i mieli mnie teraz w swoich łapach. Przeleciała mi przez głowę myśl, iż niezależnie od ryzyka powinienem był próbować ucieczki już w Gray Basin, ale teraz było za późno nawet na takie myśli.
W salce recepcyjnej czekała na mnie ubrana w rządową czerń Meduzyjka o surowych rysach twarzy w towarzystwie sierżanta uzbrojonego w jakąś niewielką broń krótką. Na pewno nie był to pistolet laserowy, raczej broń obezwładniająca, co w tej sytuacji było naturalnie najbardziej sensowne. Można bowiem z niej strzelać zarówno do zakładników, jak i do porywaczy bez obawy wyrządzenia im poważniejszej krzywdy, a i nie ma niebezpieczeństwa wypalenia przypadkowej dziury w powłoce statku kosmicznego.
— Jestem Sugah Fallon — oznajmiła kobieta. — Dyrektor tej stacji. A ty nazywasz się Tarin Bul, chociaż nie sądzę, by było to twoje prawdziwe nazwisko.
— Na razie musi nam ono wystarczyć — odpowiedziałem znużonym głosem. — Widzę, że wiecie o wiele więcej na temat organizmu Wardena niż się spodziewałem.
Uśmiechnęła się.
— Badania nad jego możliwościami pewnie nigdy nie będą mieć końca, Bul. Nie uwierzyłbyś, do czego jesteśmy już teraz zdolni. Chodź ze mną. Nie jadłeś na pewno od kilku dni i wpierw tym się zajmiemy.
Nie miałem żadnego wyboru, uwzględniwszy fizyczne ograniczenia nałożone na moje ruchy, powlokłem się więc za nią. A poza tym rzeczywiście umierałem z głodu.
Pożywienie było nie tylko smaczne, ale i zupełnie świeże.
— Sami to wszystko hodujemy — powiedziała Fallon nie bez pewnej dumy. — Wystarcza dla całego stałego personelu, liczącego ponad dwa tysiące osób, i dla tysiąca osób, które tu przyjeżdżają służbowo. Stąd również sterujemy całym systemem monitorowania. Tu znajdują się wszystkie zapisy i dane; tu są koordynowane i przesyłane następnie do każdego miasta tej planety. Nasi specjaliści rekrutują się ze wszystkich czterech planet Rombu i są najlepsi w swych dziedzinach.
Autentycznie mi zaimponowała.
— Chciałbym to wszystko kiedyś obejrzeć — powiedziałem obojętnym tonem.
— Może i kiedyś obejrzysz; dzisiaj jednak zobaczysz tylko kilka wydziałów. Myślę, że zafascynuje cię to, co tam robimy.
— Psychologia obcych?
— Przykro mi, ale to nie jest dostępne. — Roześmiała się.
— Rozumiesz chyba, że musimy postępować z tobą ostrożnie, skoro wiemy, że masz w głowie jakiś nadajnik. Dopóki się tego nie pozbędziemy, twoje ruchy tutaj będą nieco ograniczone.
— A skąd o tym wiecie? — spytałem, nie próbując nawet zaprzeczać. To nie był przecież z ich strony jedynie blef; wiedzieli cholernie dużo.
— Troszkę się dowiedzieliśmy od twoich ziomków. Być może zainteresuje cię fakt, że agentowi wysłanemu na Lilith udało się zabić Marka Kreegana — choć w sposób dość pośredni — i że Aeolia Matuze również nie żyje, częściowo przynajmniej dzięki waszemu człowiekowi. Na Cerberze natomiast wasz agent poniósł porażkę i w rezultacie tego dokonał bardzo ciekawego manewru: przeszedł na naszą stronę, nie próbując nawet zabić Laroo.
To były cenne nowiny; większość z nich na dodatek mile widziana. Dwóch z czterech to niezły wynik, jeśli wziąć wszystko pod uwagę. Jej uwagi wskazywały także na fakt, że żaden z nich nie zdradził, iż w rzeczywistości jesteśmy jedną i tą samą osobą. Zastanawiałem się wszakże nad tym renegatem z Cerbera: czy zmiana stron była autentyczna, czy też był to jedynie fortel z jego strony? Fakt, że żył i posiadał duże wpływy, oznaczał, iż należy go ciągle brać pod uwagę w ewentualnych planach.
— Przypuszczam, że dla mnie jest już jednak za późno — powiedziałem pół żartem, pół serio.
— Obawiam się, że tak. Na dezercji pod przymusem zupełnie nie można polegać. Zresztą fakt, że ci się nie udało, nie świadczy przeciwko tobie. Dokonałeś wielu rzeczy, o których sądziliśmy, że są zupełnie niemożliwe, i spowodowałeś, że przeanalizowaliśmy od nowa nasz cały system monitorowania. W rzeczywistości, gdybyście nie zaatakowali Altavaryjczyków w drodze powrotnej, ciągle znajdo — walilibyście się na wolności, stanowiąc dla nas ogromne zagrożenie. Później również mogłeś uciec. Jest w tobie jakiś słaby punkt, jakiś sentymentalizm, którego twoi ziomkowie wydają się nie posiadać. To właśnie cię zgubiło.
Wzruszyłem ramionami.
— Byłem im to winien. A poza tym, gdyby mi się to miało nie udać, to i tak byłbym zneutralizowany, bez nadziei na dokonanie czegokolwiek, i skazany na życie z dzikimi. Możecie to nazwać sprawdzaniem teorii, jeśli chcecie. I teoria okazała się błędna. Nie doceniłem systemu. Tak z ciekawości, czy mogłabyś powiedzieć, w jaki sposób wpadliście na mój trop?
— Wiedzieliśmy, że jesteś w Gray Basin, kiedy wysłaliśmy kogoś, by sprawdził, co się stało z zagubionym agentem, tam na tej stacji — odpowiedziała. — Nie mieliśmy jednakże pojęcia, kim jesteś, dopóki nie wprowadziłeś do komputera imienia Ching Lu Kor. Ponieważ agent, którego udawałeś, nie miał pojęcia o tej sprawie, twoje działanie wywołało alarm. W tym momencie naturalnie już cię mieliśmy. Byliśmy pewni, że to ty, ponieważ niewielu byłoby w stanie wykazać się taką kombinacją odwagi i precyzji i dojść tak daleko. — Przerwała, a potem dodała: — Powinieneś był zmieniać tożsamość co najmniej raz na godzinę.
— Mimo wszystko udałoby mi się uciec. — Skinąłem głową. Gdyby nie ta pomyłka dotycząca długości mojego snu na dachu. Przyznaję, że to był dziecinny błąd. Jeden drobny błąd w całym długim ciągu sukcesów; tak to już jest w tym interesie.
— Dlatego właśnie nasz system zawsze wygrywa. My możemy popełnić i sto błędów, a ciebie zdemaskował jeden.
— Powiedz to tym dwojgu, którzy nie żyją.
Mój atak nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia.
— Ich systemy są różne od naszych. Technologia jest nieskuteczna na Lilith, a na Charonie może być neutralizowana silną psychiką. Muszą więc wypracować takie systemy, które byłyby bardziej odpowiednie w ich warunkach, tak jak my rozwinęliśmy nasz system.
— Zupełnie mi on nie imponuje — powiedziałem. — Wasz świat jest nudny i ogłupiający, zamieszkały przez owce, które sami stworzyliście, przez ludzi pozbawionych energii, ambicji i odwagi. A ta elita na samej górze, trzymająca niewolników jako oznakę statusu… to przypomina najbardziej mroczne wieki w historii ludzkości.
Nie obraziła się. W rzeczywistości jej odpowiedź była na tyle okrężna, że nie od razu zrozumiałem, do czego zmierza.
— Powiedz mi tylko jedną rzecz, której ciągle nie rozumiem, Tarinie Bulu, czy jak tam się nazywasz. Tylko jedną rzecz.
— Może i powiem. A co to takiego?
— Dlaczego?
— Co dlaczego?
— Czy jesteś tak ślepo naiwny, jak udajesz, czy też może istnieje jakiś rzeczywisty powód, dla którego tak uparcie kontynuowałeś swą misję, odkąd się tylko tu znalazłeś?
— Powiedziałem już, że wasz system napawa mnie wstrętem.
— Czyżby? A czymże innym są światy cywilizowane, jeśli nie ogromną hodowlą owiec, tak kierowanych, by być szczęśliwymi, przygotowywanymi do wykonywania konkretnych zawodów, bez skarg, ale i bez ambicji czy wyobraźni. Są piękniejsi, i to wszystko; nie muszą przecież żyć w srogim klimacie Meduzy. A to, co widzisz tu na dole, jest tylko lokalną adaptacją, odbiciem światów cywilizowanych. A wiesz, dlaczego tak jest? Bo większość ludzi to rzeczywiście owce, zadowolone, że ktoś je prowadzi, byle zapewnił im w miarę stabilne poczucie bezpieczeństwa, dach nad głową, pracę, ochronę i pełen brzuch. W całej historii ludzkości, kiedy tylko ludzie żądali demokracji i całkowitej niezależności i otrzymywali, co chcieli — bardzo chętnie i szybko zamieniali tę swoją bezcenną wolność na bezpieczny byt… Za każdym razem. Zawsze. Oddawali ją ludziom silnej woli, tym, którzy wiedzieli, co robić, i mieli odwagę tego dokonać. Ludziom, którzy cenią posiadanie władzy ponad wszystko.
— Ale my nie instalujemy kamer w łazienkach — odparłem bez przekonania.
— Bo są wam tam niepotrzebne. Macie za sobą całe wieki rozwoju biotechnologii i możecie bez problemu wyeliminować odchylone od standardu myśli i działania; macie też barierę, tyle że nie z energii, ale z dziesiątek tysięcy lat świetlnych przestrzeni, która chroni was przed przychodzącym z zewnątrz społecznym zatruciem. Tę garstkę, która się prześlizgnie, tak jak ty, zsyła się tutaj. Dlatego tak wielu z nich ląduje na najwyższych szczeblach władzy i dlatego właśnie ten system jest lustrzanym odbiciem świata cywilizowanego. My też się tam wychowaliśmy, Bul, i dlatego najlepiej znamy i rozumiemy ten system. Jesteśmy tymi, którzy najlepiej nadają się do rządzenia, nie dlatego, że sami tak twierdzimy, ale dlatego że Konfederacja tak uważa. Przecież właśnie dlatego nas tutaj zesłała.
Otworzyłem usta, by jej odpowiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Gdzieś w tej logice musiał tkwić błąd; nie mogłem go jednak znaleźć. Mimo to zaakceptowanie jej tezy nie czyniło ani trochę całej tej sytuacji znośniejszą.
— Jeśli się zgodzę w tym punkcie, to przyznam tylko, że system jest zepsuty, zbankrutowany i zły, i to zarówno tutaj, jak i na terenie całej Konfederacji.
— No to rzeczywiście jesteś naiwny. Zarówno Meduza, jak i Konfederacja dały masom dokładnie to, czego przez całe lata domagali się reformatorzy społeczni: pokój, dobrobyt, ekonomiczną i społeczną równość, poczucie bezpieczeństwa. Wszelkie inne rozwiązania, jeśli tylko nie są wariantami tego planu, kończyły się ubóstwem zagrażającym ludziom na skalę masową. Nie zauważałeś nic złego w Konfederacji tak długo, jak długo tam byłeś, bo należałeś do struktur władzy, a nie do kategorii owiec. Tutaj jednak się zirytowałeś, bo próbowaliśmy zrobić z ciebie owcę. A przecież gdybyś przybył do nas jako przedstawiciel rządu czy funkcjonariusz służb specjalnych, czułbyś się tutaj jak w domu.
— Teraz już w to nie wierzę — odparłem. — Utraciłem swoją wiarę.
— I może właśnie dlatego uczyniłeś to, co uczyniłeś. Pomyśl o tym. Mogłeś pozostać w domu, ale nie chciałeś. Wielokrotnie mogłeś zawrócić, a nie zrobiłeś tego i parłeś do przodu, mimo braku jakichkolwiek szans. Tak nie postępuje szkolony skrytobójca Konfederacji, nawet gdy jest rozczarowany. Przyszedłeś z własnej woli, ponieważ wiesz, że to, co mówię, jest prawdą. Nie potrafisz zaakceptować systemu w żadnej z jego postaci, a mimo to uważasz, że jest on najlepszy. Dla kogoś takiego jak ty pozbawiona perspektyw egzystencja dzikusów skończyłaby się szaleństwem, a mimo to odrzucasz ten system. Naprawdę nie przyszedłeś do nas, by kogoś ratować, Bul. Przyszedłeś się poddać, i właśnie to uczyniłeś. Dla kogoś takiego jak ty nie ma miejsca na tym świecie, i ty o tym wiesz.
Nie chciałem wierzyć, że to, co ona mówi, jest prawdą, i nie mogłem się zgodzić z jej wnioskami. Nie miałem ochoty na popełnienie samobójstwa ani nie odczuwałem specjalnej potrzeby oczyszczenia. Zdałem sobie sprawę, że tylko częściowo ma ona rację, ale nie zamierzałem dawać jej nawet tej satysfakcji, która wynikałaby z przyznania jej tej częściowej racji. Ja rzeczywiście nie mogłem żyć na Meduzie; rzeczywiście nie było na niej miejsca dla kogoś takiego jak ja. Przybyłem tu, żeby albo zniszczyć ten system, albo zginąć podczas próby jego zniszczenia.
A może się tylko oszukiwałem?
— I co teraz ze mną?
— No cóż, sądzę, że powinniśmy rozpocząć od pewnej edukacji. Być może powinniśmy cię wpierw zabrać do twoich przyjaciół. Byłoby rzeczą wielce interesującą zaobserwować twoją reakcję na naszą unikatową wręcz formę sztuki.
Staliśmy na pomoście, z którego roztaczał się widok na olbrzymie pole uprawne. Miejsce to pod wieloma względami przypominało kurort ze światów cywilizowanych, z jego piaszczystymi plażami, małymi zbiornikami kryształowo czystej wody (zasilanymi przez zręcznie skonstruowane, sztuczne wodospady) i z doskonale zaprojektowaną i bezpieczną, lecz zarazem piękną, pełną kwiatów dżunglą.
— Osobisty ogród Pierwszego Ministra — powiedziała Fallon. — Miejsce odpoczynku i ucieczki od codzienności.
Zmrużyłem oczy i popatrzyłem w dół.
— Tam są jacyś ludzie. Skinęła głową.
— Personel ogrodu obejmuje kilka tuzinów Rozrywkowych Dziewcząt — powiedziała. — Są tam po to, by spełniać jego każde życzenie, każdy kaprys, a także by utrzymywać ogród w doskonałym stanie.
— W Konfederacji przynajmniej nie zamieniamy ludzi w przypominających roboty niewolników — zauważyłem kwaśno. Była to jednak jakaś wyraźna różnica.
— To prawda, nie robicie tego — przyznała Fallon. — Jednakże ty sam zabiłeś z zimną krwią czworo ludzi, by się tu dostać, a kto wie, ilu innych — w całej swojej karierze? Konfederacja bierze tak zwanych kryminalistów, których ty łapiesz, i albo całkowicie wymazuje im zawartość umysłów, odbudowując w ich miejsce dziecinną, służalczą osobowość, albo przebudowuje im totalnie psychikę na swój obraz i podobieństwo. W przypadkach bardziej związanych z gwałtem i przemocą po prostu zabijają tych ludzi. Na Romb Wardena zsyłają wyłącznie najlepszych, i to tylko wówczas, jeżeli dokonali oni czegoś niezwykłego czy twórczego… albo posiadają odpowiednie powiązania polityczne, co jest chyba czynnikiem decydującym, skoro pewnego dnia ci, którzy decydują teraz o losie przestępcy, mogą sami zostać schwytani na robieniu czegoś niewłaściwego i również mogą być tutaj zesłani. Różnica pomiędzy Radą i Kongresem a tak zwanymi kryminalistami, jak Talant Ypsir czy Aeolia Matuze (zresztą byłymi członkami tamtego rządu), polega jedynie na tym, że Ypsir i Matuze narobili sobie wrogów i dlatego zostali skazani. Niczym nie różnią się od tych, którzy rządzą Konfederacją. Osobowość jest bowiem ściśle związana z danym zajęciem.
— Ale… niewolnice, jak z szalonego snu trzynastolatka?
— Spełniają swoją rolę. Zgodnie z naszymi standardami wszystkie są kryminalistkami. Wina takich ludzi nie budzi najmniejszych wątpliwości. Najsilniejszych i najbystrzejszych zsyłamy na księżyce Momratha, na nasz Romb Wardena, że się tak wyrażę. Pozostałych, tych, którym w ogóle nie możemy ufać, albo zabijamy, albo zmieniamy. Zmieniamy ich, czynimy ich użytecznymi. Jesteśmy pod wieloma względami bardziej humanitarni od Konfederacji. Chodź teraz ze mną.
Wróciliśmy do głównego kompleksu stacji i minęliśmy drzwi z tabliczką: „SEKCJA PSYCH., NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY”. Wiedziałem już, dokąd zmierzamy. Za nami szedł krok w krok mój wierny, uzbrojony strażnik, który nie odzywał się ani jednym słowem; nigdy też nie zmieniał surowego wyrazu twarzy.
— Pierwotnie chodziło o przestrojenie umysłu na coś bardziej pożytecznego — ciągnęła Fallon, najwyraźniej czerpiąc uciechę z roli przewodniczki. — Mamy, jakkolwiek by było, o wiele więcej prostych prac usługowych niż światy cywilizowane. Odkryliśmy jednak, że kiedy wymazywano zawartość umysłu Meduzyjczyka, w rezultacie zachodziło bardzo dziwne zjawisko. Ciało, zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej, powracało do swojej pierwotnej, żeńskiej formy. — Zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami, które otwarły się przed nami. Weszliśmy do pokoju, z którego można było obserwować psychomaszynę w działaniu. — Rozpoznajesz ten obiekt w fotelu? — spytała Fallon.
Przyglądałem się bardzo uważnie. Z powodu dużej liczby podłączonych rurek, czujników i tym podobnych, dość trudno było przyjrzeć się kobiecie na „kanapie”, jak psycho — eksperci lubili określać to urządzenie. Niemniej rozpoznałem rysy i figurę.
— To Ching — westchnąłem. Skinęła głową.
— Zbliżamy się do stadium, które w naszym procesie nazywamy „spoczynkowym”. Zauważ, że skóra jest bardzo miękka i elastyczna; nie ma też na niej żadnych włosków, skaz, plamek czy innych cech szczególnych. Formą podstawową jest forma żeńska, ale bez jakiejkolwiek przesady.
Skinąłem głową i poczułem, że robi mi się niedobrze. Na tym to miało polegać. Zamierzali sprawić sobie przyjemność, zmuszając mnie do obserwowania tego, co się dzieje; a wiedziałem, że potrafią mnie zmusić, niezależnie od tego, jak bardzo bym się opierał.
— To niezbyt praktyczne, że wszyscy Meduzyjczycy osiągają tę podstawową, żeńską formę. Przydaliby się nam również Rozrywkowi Chłopcy. Nie sądź przypadkiem, że wszystkie Rozrywkowe Dziewczęta to tylko obiekty seksualne. Obawiam się, że wielu przedstawicieli naszej administracji, Pierwszego Ministra nie wyłączając, preferuje je w tej właśnie roli, ale one występują w wielu różnych typach. Na przykład moje dwie przypominają młodych, muskularnych chłopców. Bardzo sympatyczne. Naturalnie są płci żeńskiej, ale trudno by ci to było zauważyć na pierwszy rzut oka. To jest ta nowa forma sztuki, o której wspominałam. Artystami są nasi psychoeksperci, którzy — po przełamaniu oporu psychicznego obiektu — potrafią za pośrednictwem psychomaszyny przekazywać znajdującym się w ciele „wardenkom” odpowiednie informacje. Rozrywkowe Dziewczęta na zamówienie, zgodnie z preferencjami. Wszystkie inteligentne, zdolne nauczyć się wszystkiego, co im się poleci, i absolutnie oddane swoim właścicielom.
— A dla kogo… ją przygotowują? — spytałem czując, jak zjedzony niedawno posiłek podchodzi mi do gardła.
— Dla Havala Kunsera. Jest on, że tak powiem, moim odpowiednikiem tam na dole, na planecie. Odpowiada za administrację rządową. Jesteśmy sobie równi; podlegamy jedynie Pierwszemu Ministrowi i prowadzimy jego politykę. Hav prawdopodobnie i tak jej nie zatrzyma. Podaruje ją komuś jako nagrodę, czy coś w tym sensie. Pewną ich liczbę eksportujemy nawet na inne światy Wardena. Aha! Widzę, że nasz ekspert jest już gotów. Obserwuj teraz uważnie.
— Nie mam ochoty — rzuciłem ostro.
— Twoja ochota nie ma tu żadnego znaczenia — odparła chłodno. — Mogę cię zmusić do pozostania na miejscu, więc się po prostu zamknij. Skamlenie nie przystoi skrytobójcy z Konfederacji.
Naturalnie miała rację. Czymże to bowiem różniło się od zabicia przeze mnie tamtej młodej kobiety na peronie? Jedyna rzeczywista różnica polegała na tym, że tamtej kobiety nie znałem. Być może w pewnym sensie ta Fallon ma rację, pomyślałem sobie. Im bardziej na zimno i beznamiętnie się sobie przyglądałem, tym mniej podobało mi się to, co widziałem.
W jakimś makabrycznym sensie było fascynujące obserwować przebieg tego procesu. Ta sama płynność i plastyczność, którą zastosowałem, by stać się ptakiem, a później — także różnymi osobami, stała się teraz udziałem ciała Ching, tyle że to nie ona tym kierowała. Wiedziałem, że praktycznie rzecz biorąc, ona już nie żyje, jednak nie potrafiłem — na poziomie emocjonalnym — zaakceptować tego faktu. Ile śmierci ja sam spowodowałem podczas tej jednej misji? Krega powiedział przecież, że zniszczono dwadzieścia czy trzydzieści umysłów tylko po to, by uzyskać jedno „odbicie” w tzw. procesie Mertona, kiedy to usiłowano umieścić zapis mojego umysłu w ciele Tarina Bulą.
Ching była niska i drobna, jak zresztą większość meduzyjskich kobiet, a teraz zmieniała się na moich oczach. Nie przybywało jej wzrostu, natomiast masa jej ciała podlegała przesunięciu i redystrybucji — głównie w biodra i piersi — i całe ciało ulegało gwałtownej przemianie. Modyfikacje w najmniejszym stopniu dotknęły głowy, chociaż jej nieco zbyt duże uszy uległy zmniejszeniu, a twarz nabrała bardziej miękkiego wyrazu i zaokrągliła się w okolicach ust i brody. Kiedy zakończono tę operację, mogłem w dalszym ciągu rozpoznać moją Ching, ale prawdopodobnie byłem jedynym, który byłby do tego zdolny.
Przybyło jej również włosów, tylko na głowie, a rosły one z zadziwiającą, niemal kosmiczną szybkością i przybrały czerwonawobrązowy odcień, co mnie zaskoczyło. Muszę przyznać, że odczuwałem jednocześnie i fascynację, i odrazę.
— Można zmieniać kolor włosów?
— I oczu. Właściwie można zmieniać wszystko. I w tym tkwi cały urok.
Po kilku minutach zmiany fizyczne w Ching zostały zakończone. Widziałem teraz cień psychoeksperta naciskającego klawisze i miksującego jakieś zapisy. Ostatni etap to budowa struktury psychicznej. Wreszcie odłączono ją od maszyny i wszystkich tych połączeń i zostawiono w spokoju. Sprawiała wrażenie śpiącej normalnym, zdrowym snem. Zapalono światła i spostrzegłem, że się poruszyła.
— Pamiętasz ją dobrze — powiedziała Fallon. — Byłeś świadkiem tego wszystkiego. Zaobserwuj więc teraz moment jej przebudzenia.
Nie musiałem długo czekać. Kobieta, którą znałem jako Ching, poruszyła się, otworzyła oczy, uśmiechnęła się szeroko, przeciągnęła i rozejrzała zdziwiona po laboratorium, jak gdyby nigdy przedtem go nie widziała i jakby nie miała najmniejszego pojęcia, czym ono jest, co zresztą zapewne było prawdą.
Fallon włączyła interkom.
— Dziewczyno?
Dziewczyna podniosła wzrok w radosnym oczekiwaniu.
— Słucham panią.
— Jak cię zwą, dziewczyno?
— Nazywają mnie Radosna, pani. Pozwól sobie służyć, pani.
— Wyjdź tamtymi drzwiami od tyłu. Zobaczysz tam szafę. Wybierzesz ubranie, które uznasz za odpowiednie dla siebie, skorzystasz z kosmetyków i dobierzesz biżuterię, a także się uczeszesz. Potem wyjdziesz następnymi drzwiami i poczekasz na mnie.
— Jak pani rozkaże. Żyję, by służyć.
Powiedziawszy to, zeskoczyła z fotela i ciągle z tym samym uśmiechem przyklejonym do twarzy opuściła laboratorium.
Fallon zwróciła się teraz do mnie:
— I jak? Co o tym sądzisz?
— To wszystko robi duże wrażenie, ale jeśli ma służyć zmiękczeniu mojej osoby albo zmusić mnie do powiedzenia czegoś, czego mówić nie powinienem, to nic z tego. Aż takiego wrażenia to na mnie nie zrobiło.
— A powinno. Z tego, co wiem, dziewczyna tęgo walczyła pod psychosondami. Niewiele udało się z niej wyciągnąć na temat jej życia z tobą czy też bez ciebie. Jednak nie była w stanie powstrzymać się od przekazania pewnych informacji i wrażeń dotyczących twojej osoby, skoro to ty właśnie byłeś powodem tego jej oporu. Chodź. Przejdziemy do innego pokoju.
Poszliśmy korytarzem i weszliśmy do prawie pustego pomieszczenia biurowego, które sprawiało wrażenie od dawna nie używanego, i na coś tam czekaliśmy. Pragnąłem tylko, żeby to wszystko się wreszcie skończyło i żeby sprawa moich dalszych losów znalazła swoje ostateczne rozwiązanie. Wiedziałem, że ich obecne postępowanie do czegoś prowadzi. Chciałem jedynie wiedzieć, do czego.
Po niedługim czasie pojawiła się Ching. Uśmiechnęła się i złożyła głęboki ukłon.
— Jak się pani podobam?
Fallon przyglądała jej się uważnie. Miała teraz przed sobą drobną, ale dysponującą pełną figurą piękność, której ruchy były prowokujące i pełne erotyzmu. Głos tej piękności brzmiał jakimiś gardłowymi tonami, które były jednocześnie i zmysłowe, i dziecinne. Do diabła, sam kiedyś byłem trzynastolatkiem.
Wybrała sobie małe, złote kolczyki i odpowiedni do nich naszyjnik, a także srebrzystą, obcisłą suknię z głębokim dekoltem. Fachowo i dyskretnie umalowała usta szminką, powlekła rzęsy tuszem i pomalowała swe nowo stworzone, długie paznokcie lakierem w kolorze odpowiadającym kolorowi szminki.
Fallon odwróciła się do mnie z lekkim uśmieszkiem.
— No i co? Jak ci się teraz podoba?
— Wygląda… oszałamiająco — wykrztusiłem.
— Chcesz zobaczyć, jakie zna sztuczki?
— Nie, ja…
— Radosna… na kolana i liż stopy temu panu.
Zacząłem protestować, ale „Radosna” natychmiast i bez najmniejszych oporów wykonała polecenie. Było to obrzydliwe, w jakimś sensie plugawe, a ja musiałem stać tam nieruchomo i nic nie mogłem uczynić.
— Wystarczy, dziewczyno. Podnieś się teraz.
— Tak, pani. — Już po chwili stała wyprostowana, patrząc w pełnym napięcia oczekiwaniu na Fallon.
— Teraz wyjdź tymi drzwiami. Za nimi spotkasz mężczyznę ubranego tak samo jak ja. On będzie twoim panem i on ci powie, co masz robić. Idź już.
— Jak rozkażesz, pani. — I odeszła.
— Zdecydowanie udany okaz — powiedziała Fallon raczej do siebie samej niż do mnie. — Z tych, co to towarzyszą dygnitarzom i tańczą na stole. — Popatrzyła na mnie. — Chociaż dla innych także równie użyteczna. Jest w tej postaci zamrożona, że tak się wyrażę, na resztę życia. Żadnego zewnętrznego starzenia, żadnych zmian fizycznych, z wyjątkiem tych, które stanowią wewnętrzne dostosowanie do klimatu czy pogody, żadnej zmiany w nastawieniu do świata. Gdyby gdzieś teraz zabłądziła, to błagałaby wszystkich, by ją zwrócili jej panu. Będzie dostarczać przyjemności, a jej jedyną przyjemnością będzie służenie swemu panu. Czyż nie jest to lepsze od kopalń czy śmierci, czy dożywotniej pracy w charakterze sprzątaczki?
— Nie jestem o tym przekonany — odparłem. — I sądzę, że nigdy się nie dam przekonać.
— Prawdopodobnie nie — zgodziła się Fallon dziwnie radośnie. — Ale taki jest ten świat. Chodź. Mamy jeszcze jeden przystanek po drodze.
I znów poszliśmy korytarzem; i znów weszliśmy do jakiegoś pokoju biurowego, tym razem najwyraźniej używanego i zagraconego. Fallon grzebała dłuższą chwilę w jednej z szuflad biurka, skąd w końcu wyjęła coś, co wyglądało na szkicownik artysty i co się zresztą nim okazało. Przerzuciła kilka kartek, a ja dostrzegłem, że są tam rzeczywiście rysunki w ołówku i w tuszu. Znalazła wreszcie ten, którego szukała, i podała mi szkicownik. Przyjrzałem się rysunkowi.
— Co o tym sądzisz? — spytała.
Rysunek, bardzo zresztą dobry i wykonany przez zręcznego artystę, przedstawiał uderzająco piękną kobietę; była to zapewne najbardziej oszałamiająca wizja kobiecości, którą w życiu widziałem. Wykonany kolorowymi kredkami rysunek ukazywał ciemnoskórą piękność z długimi ciemnoblond włosami, dwojgiem ogromnych, ciemnozielonych oczu, osadzonych w najbardziej zmysłowej twarzy, jaką sobie można wyobrazić. Ciało było imponujące, smukłe i bardzo ponętne, ale organy płciowe przedstawione były w sposób przesadny. Artysta przedstawiał tę postać z różnych punktów i kątów widzenia; w jednej z wersji pokazana była w zwierzęcej wręcz pozycji, na czworakach, jak jakaś doskonała, pierwotna dzikuska, ubrana na dodatek w cętkowaną skórę zwierzęcą. Była to nieprawdopodobna wizja zwierzęcej seksmaszyny. Choć to tylko wykonany kolorową kredką rysunek, bez trudu wyczuwałem intencje, które przyświecały jego twórcy, i zagwizdałem z podziwu. Fallon skinęła głową.
— Cieszy mnie fakt twojej aprobaty. Jest to bowiem już od jakiegoś czasu projekt cieszący się dużym zainteresowaniem Pierwszego Ministra, który czeka tylko na właściwy moment, by go zrealizować.
— Ypsir to narysował? Jest wielce utalentowany… bez żadnych podtekstów.
— O, tak. Pod wieloma względami. A odpowiadając na twoje pytanie: to rzeczywiście narysował on sam. Współpracował przez ponad pół roku z naszym najlepszym artystą — psychoekspertem nad utworzeniem odpowiednich struktur psychicznych i emocjonalnych. Bo hormonalne są przecież oczywiste. Pierwotna dzikuska, doskonała i nie zepsuta kobieta natury — tak ją nazywa. Czasami sama chciałabym być tak zbudowana.
— Miałabyś wtedy okropne bóle krzyża.
— Ona jest czymś więcej niż tylko Rozrywkową Dziewczyną. — Wzruszyła ramionami. — A tak przy okazji, on ją nazywa Skra. Jego męskie libido jest równie silne, jak twoje własne. Ona będzie jego stałą towarzyszką, jego znakiem doskonałości, że się tak wyrażę. Posiada on bowiem mnóstwo wielkich dzieł sztuki skradzionych z najlepszych muzeów Konfederacji, ale chce, by ona była perłą w jego kolekcji. Każdemu na jej widok będzie ciekła ślina z ust, a ona tymczasem będzie całkowicie oddana tylko i wyłącznie jemu. Oswojone, dzikie zwierzę, można by powiedzieć, całkowicie bierne, a przecież posiadające taką cząstkę tej dzikości, która uczyni ją jeszcze bardziej egzotyczną, z odrobiną perwersji w tym wszystkim. Jak każde inne oswojone stworzenie uczyni wszystko, by chronić swego pana. Mamy tu więc do czynienia z wielozadaniowym, absolutnie zmysłowym stworzeniem, które jednocześnie jest dziełem sztuki.
Pokiwałem głową. Po tym wszystkim znacznie lepiej rozumiałem Ypsira; był niewątpliwie najbardziej odrażającą postacią, z jaką się w życiu zetknąłem.
— Rozumiem — powiedziałem.
— Chyba nie całkiem — odparła Fallon. — Myślę, że nie doceniasz do końca poczucia sprawiedliwości Pierwszego Ministra. Nie każda nadawałaby się na Skrę. Nie każda mogłaby nią być. On lubi, by mu przypominano, że to on sprawuje nad wszystkim totalną kontrolę, a ona ma być symbolem tej jego najwyższej pozycji, symbolem jego najlepszego systemu i jego niezależności od Konfederacji i jej spisków. Bo widzisz, imię Skra nie odnosi się do jej temperamentu, ale jest raczej skrótem od skrytobójcy.
— Nie! — wrzasnąłem i rzuciłem się na nią. Stojący za mną strażnik pozbawił mnie przytomności jednym krótkim i celnym strzałem.
Przymocowano mnie pasami do psychomaszyny i po raz pierwszy w życiu odczuwałem strach w jego czystej, klinicznej postaci. Nie obawę, nie zaniepokojenie, ale prawdziwy strach. Nie bałem się śmierci — nigdy się jej nie bałem — ale to było coś zupełnie innego. Zawsze odczuwałem strach przed psychomaszyną i totalnym wymazaniem mojej pamięci; istniała przecież szansa, że jakaś cząstka mnie się jednak zachowa, że będzie ona wiedzieć, i to właśnie stanowiło dla mnie najokropniejszy z horrorów.
Fallon i dwójka techników dokończyli mocowania mego odrętwiałego ciała do „kanapy” i Fallon cofnęła się o kilka kroków.
— To będzie wielce interesujące — powiedziała, czerpiąc wyraźną uciechę z mojego dyskomfortu. — Posiadasz nie tylko wyjątkowe przeznaczenie i wyjątkowe wizje, ale masz także Jorgasha, najlepszego psychoeksperta Meduzy, który, dzięki uzyskanym rezultatom podczas obecnej pracy, zasłynie jako genialny artysta i uczony.
— Dranie — warknąłem, ale z ust moich wydobyły się jakieś nie całkiem artykułowane dźwięki.
— Zwróć uwagę na punkt widzenia Pierwszego Ministra — kontynuowała. — Nie tylko spełni on swoje marzenie, ale uświadomi sobie również, że to marzenie ucieleśniło się w najlepszym spośród skrytobójców z Konfederacji, skrytobójcy oddanemu sprawie jego zamordowania, i to za wszelką cenę. Będziesz mu zawsze przypominał, jak bezsilna jest tutaj Konfederacja, a ironią losu będzie fakt, iż to ty będziesz jego najbardziej oddanym niewolnikiem i osobistym ochroniarzem. A tak przy okazji, rozkazał również, by cały proces przemiany został zarejestrowany wizualnie, tak żeby mógł, jeśli zechce, udowodnić każdemu, włącznie z twoim wspaniałym Urzędem Ochrony Konfederacji, że rzeczywiście byłeś kiedyś ich skrytobójcą, i to najwyższej kategorii. Talant Ypsir pojawi się tu jutro, po drodze na zwołaną na satelicie Lilith konferencję Czterech Władców. Rozmawiałam z nim przed chwilą i wyraził życzenie, bym ustawiła urządzenia wideo w pomieszczeniu studia, tak żeby mógł obejrzeć przed wyjazdem wszystkie etapy zmiany, której zostaniesz poddany. Twoje życzenie także zostanie spełnione. Nie tylko dotrzesz do Lorda Meduzy, poznasz również pozostałą trójkę. Jestem pewna, że nie oprze się chęci pochwalenia się tobą; być może weźmie cię nawet ze sobą na to spotkanie na złotej smyczy, jak przystoi panu i jego ulubionemu stworzeniu.
A niech ją wszyscy diabli! Każda sekunda tego, co się działo, sprawiała jej wielką przyjemność!
— Żegnaj, Tarinie Bulu, czy jak tam naprawdę się nazywasz. Jestem pewna, że zdajesz sobie sprawę, że to wszystko dociera również do twoich kontrolerów. Dlatego wpierw zlokalizujemy i usuniemy ten organiczny nadajnik. Być może prześlemy również twoim mocodawcom kopię uzyskaną podczas sesji nagraniowej Talanta. Czyż nie byłoby to sprawiedliwe? Powiedziawszy to, wyszła z pomieszczenia i tylko drzwi zasyczały za jej plecami.
Nie mogłem się nawet poruszyć. Mogłem wyłącznie umierać po trochu w każdej sekundzie, słuchając, jak mistrz włącza różne urządzenia.
Nagle poczułem w głowie czyjąś obecność. Był to naturalnie początek psychoprocesu, ale ograniczony na razie do wstępnego testowania mojej obrony i blokad psychicznych, umieszczonych tam przez najlepszych fachowców Konfederacji. Nie można mnie było co prawda złamać, ale można było zniszczyć mój umysł, podobnie jak można było zniszczyć umysł każdego innego człowieka. W moim przypadku wymagałoby to jedynie większego wysiłku. W rzeczywistości najbardziej teraz lękałem się właśnie tej mojej odporności na wszelkie manipulacje psychiczne. A co będzie, jeśli nie uda im się dotrzeć do wszystkiego? Co będzie, jeśli gdzieś w jakimś zakątku pozostanie kawałek autentycznego mnie, niezdolnego co prawda do działania, ale świadomego…
W ciemności usłyszałem, jak kostka zapisująca wsuwa się na swoje miejsce. Zaczyna się, pomyślałem, napinając się cały.
Nie był to jednak ten prawdziwy początek. Zamiast niego pojawił się słaby, piskliwy męski głos sączący się bezpośrednio do mojego mózgu.
— Słuchaj, agencie — mówił. — Jestem Jorgash, psychoekspert odpowiedzialny za tę operację. Tak jak i inni meduzyjscy fachowcy, przeszedłem szkolenie w instytucie na Cerberze, jedynym instytucie dla psychoekspertów na planetach Rombu. Prowadzony on jest przez niewątpliwego mistrza. Ani on sam, ani żaden z nas nie przepada za Czterema Władcami, za Talantem Ypsirem i za tym niewiarygodnym sojuszem z obcymi, który przecież może doprowadzić nas wszystkich do zguby. Nie szkolono nas, byśmy byli oprawcami, ale byśmy byli uzdrowicielami. Już dość dawno temu udało nam się uzyskać kontrolę nad najwyżej postawionymi biurokratami Meduzy, wykorzystując fakt, że Ypsir nalega, by wszyscy oni zostali poddani psycho-operacji wzmacniającej ich lojalność w stosunku do niego. W taki właśnie sposób zyskaliśmy kontrolę nad Laroo z Cerbera, zresztą za pomocą twojego towarzysza działającego na tamtym terenie. Nie mamy jednak sposobu na samego Ypsira; nie zbliży się do psychomaszyny. Ponieważ kiedyś wraz z Fallon i Kunserem uczestniczył w jakimś wypadku i zdany był wówczas na ich łaskę, a oni go uratowali, to teraz obdarza pełnym zaufaniem wyłącznie tę dwójkę. A oni też nigdy nie poddadzą się psychooperacji.
— Zabicie Ypsira byłoby stosunkowo łatwe, jednak nie rozwiązałoby ono niczego. Należy zabić Ypsira, Fallon i Kunsera, i to w miarę szybko, eliminacja bowiem tylko jednego z tej trójki wyniesie do władzy któreś z pozostałych przy życiu. Fallon posiada szczególne zdolności do tworzenia „na kanapie” osób, które pozostają poza strefą naszych wpływów. Podobnie Kunser. Oboje lubią wiedzieć, na czym ten cały interes polega. Nie ufają żadnemu psychoekspertowi, ale jednocześnie nawet nie podejrzewają, że większość z nas siedzi w tym wszystkim po uszy. Zanim jednak wykonamy jakiś skuteczny ruch, by przejąć cały ten system, musimy pozbyć się tej trójki, i to praktycznie w tym samym czasie. Dokonanie zaś tego będzie trudne… Być może nawet niemożliwe. Bardzo rzadko bowiem przebywają oni razem; Fallon i Kunser spotkali się tylko dwa razy w ciągu ubiegłych trzech lat i tylko raz podczas takiego spotkania obecny był Ypsir. Mówię ci to wszystko, żeby niepotrzebnie nie rozbudzać twoich nadziei.
Wbrew samemu sobie czułem jednak, jak moje nadzieje rosną. Czy to tylko sztuczka biegłego w psychooperacjach mistrza, czy może jednak rzeczywistość? Nie miałem możliwości, by się tego dowiedzieć.
— Nie mogę cię uratować — ciągnął Jorgash. — Tak jak i nie mogłem uratować twoich przyjaciół. Ich umysły jednakże nie posiadały twojej siły i rdzennej tożsamości, wbudowanej i wzmocnionej przez prawdziwych mistrzów w swojej dziedzinie. Gdybym nie przeprowadził tego programu zgodnie z przygotowanym osobiście przez Ypsira planem; gdyby cokolwiek z twojego oryginalnego „ja” pozostało, choćby w sferze podświadomości, byłoby to natychmiast widoczne. I to widoczne na poziomie czysto fizycznym, a uważny i ostrożny Ypsir będzie czegoś takiego szukał. Przyznaję, iż tego, co zamierzam zrobić, nie robiłem nigdy przedtem i znam to jedynie z teorii. Gdyby był tu mój mistrz, dokonałby tego bez trudu; on bowiem wymyślił ten proces dawno temu, w innych czasach i dla innych zresztą celów.
— Zamierzam bowiem upchnąć tyle z twej rdzennej tożsamości, ile tylko zdołam w ściśle określony zakątek mózgu, znajdujący się jak najdalej od tych partii twojej psychiki, które związane są ze świadomością. Nie da się tego w żaden sposób zmierzyć, a ponadto, wszelka łączność pomiędzy zmatrycowanym obszarem i resztą mózgu zostanie zerwana. To bardzo delikatna operacja; różnicę pomiędzy wymazaniem tej rdzennej pamięci, a jej zmagazynowaniem w przedstawiony przeze mnie sposób najlepiej może wyrazić cyfra znajdująca się na czterdziestym miejscu po przecinku. Nawet ja sam nie będę wiedział, czy trafiłem, czy nie; nie będę również wiedział, co ocaliłem, o ile w ogóle cokolwiek uratuję. Zamierzam jednak zachować twoją totalną nienawiść i pogardę dla systemu meduzyjskiego, a szczególnie nienawiść do ludzi, którzy są w stanie robić coś takiego innym istotom ludzkim. Jeśli twoja nienawiść będzie wystarczająco silna, jeśli twoje pragnienie zemsty będzie wystarczająco potężne, jest szansa, że przetrwają one ukryte gdzieś tak głęboko, że ty sam nie będziesz świadom ich istnienia. Zgodnie z teorią, jeśli ta cząstka ciebie przetrwa, to wystarczy jeden tylko bodziec, by ją uruchomić i połączyć z resztą twojej psychiki. Bodziec zaś, który ci zapiszę i wzmocnię, będzie dotyczył sytuacji, w której te trzy najważniejsze osoby znajdą się równocześnie w twojej obecności. Jeśli mi się uda, twoja ślepa nienawiść wybuchnie i albo zabijesz tę trójkę, albo sam zginiesz, próbując tego dokonać.
— To wszystko jest wielce ryzykowne. Może się zdarzyć, że wcześniej umrze jedno z nich i ty znajdziesz się razem z pozostałą dwójką, wtedy twoja furia nie zostanie wcale uruchomiona. Może się również zdarzyć, że cała trójka nigdy nie znajdzie się razem w twojej obecności, wtedy uruchomienie także nie nastąpi. Jednak ponieważ kiedyś już się spotykali, mogą to zrobić przecież ponownie, szczególnie w sytuacji zagrożenia wojennego. Może do tego dojść za tydzień, za miesiąc, za rok czy nawet za lat dziesięć. Trudno powiedzieć. Należy mieć nadzieję, a ja muszę to ryzyko podjąć.
To niby on musi podjąć to ryzyko!
— Nie potrafię powiedzieć, kim będziesz po ich likwidacji, zakładając, że w ogóle odniesiesz sukces i przeżyjesz. Prawdopodobnie akcja ta wywoła pełne uwolnienie psychiki, po którym ponownie i na zawsze będziesz tym, kim uczynił cię Ypsir. Może nawet staniesz się dziką bestią. Możesz też jednak zachować pewien potencjał racjonalności, zależny od tego, jak wiele z ciebie przetrwa. Niemniej ta fizyczna transformacja i fizyczne zamrożenie będą tak gruntowne, że zarówno fizycznie i hormonalnie, jak i emocjonalnie będziesz tym, kim ja cię zamierzam uczynić. To ci obiecuję, chociaż wiem, że to niewielka pociecha. Autentycznie dobry psychoekspert mógłby przywrócić ci sprawność intelektualną, chociaż wówczas naturalnie byłbyś już inną osobą, nie posiadającą pamięci o przeszłości. Tyle jestem w stanie zdziałać i mieć pewność, że uda mi się zmylić Ypsira i jego urządzenia testujące. Równie dobrze to wszystko może się nie udać — nawet mój nauczyciel odniósł sukces jedynie w niecałych dziesięciu procentach przypadków — aleja przynajmniej jestem w stanie zaofiarować tobie i twoim mocodawcom nadzieję polegającą na tym, że ta piękna istota u boku Ypsira będzie w rzeczywistości bombą zegarową, której uruchomienie stworzy taką próżnię władzy na Meduzie, że władza dostanie się w ręce tych, których my kontrolujemy. A teraz już muszę przystąpić do pracy. Przykro mi bardzo, że tak musi być, ale mam nadzieję, iż moje wyjaśnienie może stanowić dla ciebie jakieś pocieszenie. Zauważyłem ten bardzo pomysłowy nadajnik w twoim mózgu i mam dzięki temu pewność, iż twoi mocodawcy są teraz w posiadaniu tych samych informacji, które tobie przekazałem. Tylko oni i ja będziemy znać prawdę. Czasu mamy niewiele, a proces jest długi i żmudny. Wybacz mi, Bul, czy jak tam się nazywasz. Żegnaj.
Porażający ból przeszył moją głowę… Uczucie, jakbym miał za moment implodować… O Boże! Ja…
KONIEC TRANSMISJI. NADAJNIK ZNISZCZONY.