Grastensholm…
Nie tracili czasu w drodze do domu i oto któregoś dnia w blasku popołudniowego słońca zobaczyli przed sobą dwór.
– O Boże, jak ja kocham te stare kąty – powiedziała Ingrid. – Po tych wszystkich wspaniałych dworach, które widzieliśmy w drodze, nasz wygląda na cokolwiek podupadły, jakby nadgryziony przez mole, ale czy jest na ziemi piękniejsze miejsce?
Obaj towarzysze przytakiwali z umiarkowanym entuzjazmem, bo myśleli o własnych domach, które wydawały im się szczytem wszystkiego, ale świetnie rozumieli Ingrid!
To prawda, że Grastensholm pamiętało lepsze czasy. Dwór nie był już młody, od dziesiątków lat górował nad okolicą i bez wątpienia potrzebne były remonty i naprawy, by przywrócić mu świetność. Najlepiej byłoby dom rozebrać i wybudować od nowa. Ale kogo stać na coś takiego w dzisiejszych czasach, gdy podatki dla korony stały się wprost nieludzkim ciężarem? Alv i Berit starali się jak mogli łatać największe dziury.
Stosunki między Ingrid i Danem stały się znowu całkiem normalne, choć Dana nie opuszczało poczucie winy, teraz także dlatego, że być może zabili dziecko.
Tylko jeden jedyny raz spróbował rozmawiać na temat tej nocy po wypiciu czarodziejskiego napoju. Mówił, że może właśnie wtedy poczęło się dziecko jego i Ingrid? Jakie urodziwe musiałoby być!
Ingrid jednak nawet słuchać nie chciała.
– Czyś ty rozum postradał? Ja nie chcę jeszcze ściągać sobie dzieciaka na kark! Chcę najpierw trochę pożyć. Kiedy wyjdę za mąż za mojego narzeczonego o wielu imionach, to spłodzimy pewnie jakieś dzieci, ale wierz mi, ja nie będę tego przyspieszać! Nigdy nie będę dobrą matką.
Dan patrzył na nią i milczał. Odczuwał smutek z tego powodu, ale przynajmniej szczerze powiedziała, co myśli.
Ingrid okazała się zaskakująco uległa i pozwoliła, by Ulvhedin zaopiekował się magicznym skarbem. Co prawda niezupełnie uległa… Postawiła absolutny warunek, że odda wszystko, o ile pozwolą jej zatrzymać alraunę.
Kłócili się o to przez cały dzień, jadąc wzdłuż jeziora Mjesa. W końcu Ulvhedin ustąpił. Liczył, że tym sposobem zapewni sobie spokój w domu. Ingrid z zadowoleniem przyjęła takie rozwiązanie.
Natychmiast zawiesiła mandragorę na szyi i schowała ją pod bluzką. Dan nie mógł tego pojąć. „Dla mnie wygląda to jak żywy, paskudny robal” – powiedział z niesmakiem. „Głupstwa – odcięła się Ingrid. – I nie obrażaj jej!” A to świadczyło, że i ona traktuje alraunę jak osobę, a w każdym razie pak żywą istotę.
Dan nie zwlekając opuścił Grastensholm i wyjechał do Szwecji, by przekazać botaniczny zbiór Olofowi Rudbeckowi młodszemu i ożenić się z miłą, pogodną, pełną życia Madeleine. Zaraz potem zamierzał bowiem wyruszyć do Hameln. Nie wiedział, że Olof Rudbeck utracił właśnie swego syna, młodego kapitana Olofa, i że całą nadzieją rodziny był teraz wnuk, dziesięcioletni Ture. Wszyscy byli pogrążeni w żałobie, rośliny Dana odłożono na bok, a z czasem całkiem o nich zapomniano.
Alv nie mógł pojechać na północ, by, jak zamierzał, towarzyszyć trojgu młodym w wyprawie. Berit zaczęła kaszleć krwią i nie chciał zostawić jej samej. Kiedy Ingrid wróciła do domu, nic jej o tym nie powiedzieli; nie chcieli martwić córki niepotrzebnie. Alv prosił ją tylko, by więcej pomagała w domu i starała się trochę odciążyć matkę, ale nie wdawał się w szczegóły. Ingrid robiła, o co prosił, choć bez szczególnej ochoty, bo prace domowe nie należały, jej zdaniem, do najciekawszych zajęć. To była jakaś wspólna cecha kobiet z Ludzi Lodu, ta niechęć do codziennej domowej krzątaniny. Były one bez wyjątku kobietami twórczymi, a to na ogół oznacza, że tworzy się z zapałem jedną rzecz, a potem z dumą przygląda własnemu dziełu. Prace domowe zaś to, jak wiadomo, z małymi wyjątkami czynności wciąż ponawiane, a robienie od nowa tego samego, co robiło się wczoraj, zawsze męczyło te kobiety niezmiernie. Wszystkie – od Silje, poprzez Sol, Cecylię, Villemo, do Ingrid. Miały one te same poglądy. Ingrid jednak bardzo cierpiała z powodu choroby matki, więc z samego zmartwienia pracowała w domu z poświęceniem.
W czasie jej nieobecności przyszedł list. Od Thora Egila Frederika i tak dalej. Formalnie prosił o jej rękę i pisał, że przenoszą go teraz do Christiansand, zostanie awansowany do stopnia lejtnanta i chciałby mieć przy sobie żonę. Pytał zatem, czy Ingrid mogłaby przyjechać do Christianii 4 sierpnia, ponieważ on tam właśnie wtedy będzie. Nie dostał zezwolenia na opuszczenie stolicy, ale gdyby Ingrid zgodziła się na cichy ślub w domu kuzyna jego ojca, to mogliby zaraz potem wyjechać wspólnie do Christiansand.
– To okropne, jak mu się spieszy! – mruknęła Ingrid.
– Ale brzmi to rozsądnie – powiedział Alv. – Poza tym on zamierza dosłużyć się tylko stopnia kapitana, a potem chce się osiedlić w Grastensholm i przejąć zarządzanie obydwoma dworami. Jeśli mam być szczery, to czekam tego z utęsknieniem.
– Skoro tak, to ja zaczekam, aż on zostanie kapitanem – oświadczyła Ingrid pospiesznie. – Nie chcę wyjeżdżać teraz, kiedy mama czuje się tak źle.
Alv nie zdołał jej przekonać, by nie zwlekała. I on, i Berit wiedzieli, jak bardzo jest do nich przywiązana. Wzruszało ich to, ale akurat teraz chcieliby, żeby wyszła za mąż. Oboje przeczuwali, że ich dni są policzone, i chcieli mieć pewność, że zostawią jedyną córkę pod dobrą opieką.
Tymczasem Ingrid już w kilka dni po powrocie do domu stwierdziła, że tamtej nocy w dolinie zażyła jednak przeterminowany środek. Miała powody przypuszczać, że to, co się stało po wypiciu miłosnego napoju, będzie miało następstwa. Usiadła na łóżku i zaczęła się zastanawiać.
– Do diabła! – szeptała, – Do diabła! Do diabła!
Czy powinna jechać za Danem?
Nie, on na pewno był już w domu, gdzie trwały przygotowania do ślubu z Madeleine, ponieważ chciał jak najszybciej wyruszyć do Hameln.
Co robić?
Siedziała jak sparaliżowana co najmniej pół godziny, ale później twarz jej się rozpogodziła. Policzyła, ile to już dni minęło od chwili, gdy w najwyższym pośpiechu opuścili Dolinę Ludzi Lodu.
Jechali do domu bardzo szybko…
To mogłoby się udać. To powinno się udać! Kobiety w jej sytuacji zwykle mówią, że dziecko urodziło się przedwcześnie…
Uspokojona wstała i poszła do ojca.
– Zmieniłam zdanie – oświadczyła. – Przygotujcie mają ślubną suknię. Jadę do Christianii i wezmę ślub z Thorem Egilem Frederikiem Sevedem Francke.
Alv uśmiechnął się blado.
– Czy za każdym razem musisz wymieniać wszystkie jego imiona? Ale oczywiście, jestem zadowolony i wdzięczny. To dobry człowiek. I zdolny zająć się Grastensholm.
– Problem polega raczej na tym, czy jest dostatecznie zdolny, by zająć się mną.
– Tak, masz rację. Ale i ty z latami stajesz się spokojniejsza.
Naprawdę? zastanawiała się Ingrid w duchu. Może w domu, bo po prostu was kocham, moi drodzy.
Tak więc starający się o jej rękę otrzymał odpowiedź twierdzącą i przystąpiono do przygotowań, by Ingrid mogła opuścić dom jako dobrze wyposażona panna młoda.
Czy miała wyrzuty sumienia?
Najmniejszych! Da wspaniałego syna, lub córkę, Thorowi Egilowi i tak dalej. Dziecko dwojga geniuszy! I na dodatek takich urodziwych, roześmiała się pakując swoją posagową skrzynię przed wyjazdem do Christianii.
Jaka ja jestem piękna, myślała panna Eufrozyna Adelblom bez cienia tej autoironii, która cechowała Ingrid. Jaka jestem bosko piękna! Eufrozyna pomyślała to po raz chyba stutysięczny i z rozmarzonym uśmiechem podeszła do lustra, by sycić się własnym widokiem. Wyglądam nienagannie, po prostu nadzwyczajnie, uśmiechnęła się i po raz nie wiadomo już który uznała, jaka to straszna tragedia, że nie cały świat może ją oglądać. Wszyscy mężczyźni świata powinni tu teraz przyjść, by rzucić się jej do stóp. A nie tylko gromadka mieszczan z Christianii Powinna zostać wprowadzona do wielu europejskich domów królewskich! Czyż sam namiestnik państwa nie padł przed nią na kolana w ubiegłym roku? Ale ona nie uwodziła go bardziej, niż wypada. Eufrozyna jest porządną panną, wszyscy powinni o tym wiedzieć.
Panna Eufrozyna stosowała wobec mężczyzn niezbyt szlachetną taktykę – doprowadzała ich kokieterią niemal do granic wytrzymałości, a potem wybuchała perlistym śmiechem i udając cnotliwą, odchodziła drobnym kroczkiem. Suka, mówią o takich kobietach prości ludzie. Opanowała tę sztukę do perfekcji. Rozkoszowała się wzbudzaniem pożądania w mężczyznach, bowiem panna Eufrozyna kochała tylko jedną jedyną istotę na ziemi i chyba nie ma potrzeby dodawać, kogo. Od wczesnego dzieciństwa niemądre ciotki i dumni rodzice zapewniali ją nieustannie, że jest najbardziej niezwykłym dzieckiem na świecie. Już wówczas obracała się kokieteryjnie przed lustrem i uczyła się podziwiać swoją urodę jako coś bezcennego. Gdy dorosła, nie miała najmniejszych wątpliwości, że jest najpiękniejszą kobietą, nigdy zresztą żaden mężczyzna nie przeszedł obok niej obojętnie. To ona miała przywilej wybierania lub odrzucania ludzi i korzystała z niego bez umiaru. Nie wiedziała, co za jej plecami mówi służba, a gdyby się dowiedziała, niezadowoleni zostaliby natychmiast wyrzuceni. Nie tolerowała bowiem w domu nikogo, kto nie doceniał jej urody!
Eufrozyna zmarszczyła swoje piękne brwi. Czyżby na brodzie zamierzał jej wyskoczyć jakiś podstępny pryszcz? To niemożliwe! Tylko nie teraz, kiedy w domu rodziców zjawił się kuzyn Thor Egil Francke. Był to niezwykle przystojny młody człowiek, lejtnant i w ogóle. Eufrozyna szykowała się, rzecz jasna, do nowego podboju. Kuzyn ma za kilka dni brać ślub i to właśnie bardzo radowało Eufrozynę. Nic nie cieszyło jej bardziej niż możliwość dokuczenia innej kobiecie.
Nie żeby chciała sama wyjść za swego kuzyna, skądże! W ogóle jeszcze za wcześnie na małżeństwo, zamierzała dokonać wielu podbojów, zanim do tego dojdzie. Ale doprowadzić go do tego, by zapomniał o narzeczonej, upokorzyć tamtą, to dopiero był cel wart zachodu! Ona sama będzie oczywiście stać z boku, udając, że nawet się nie domyśla, jak fatalnie jej uroda i osobowość wpływają na narzeczonego. Ta mała gąska przekona się, że nikt nie może stawać na drodze Eufrozyny Adelblom!
Ale ten pryszcz, paskudny czyrak!
– Matko, gdzie jest kamfora? – zawołała w panice.
– Idę, już idę! Czy moje kochanie ma pryszcze? Zaraz się za nie weźmiemy. To niedopuszczalne, żeby mój skarb miał jakąś skazę na urodzie, i to w czasie wesela! Och, Eufrozyno, będziesz bajecznie wyglądać w tym stroju druhny! Wszyscy będą patrzeć na ciebie, a nie na pannę młodą!
– Wiem o tym, matko – odparła Eufrozyna z absolutną pewnością siebie. – Sama matka widziała, jak Thor Egil na mnie spoglądał wczoraj po przyjeździe.
– Oczywiście, moje dziecko – zachłystywała się matka. – Narzeczona spuści nos na kwintę! I on także, kiedy was obie porówna!
– A kim właściwie jest ta narzeczona? Jakaś wieśniaczka?
– Nie wiem. Nazywa się Ingrid Lind z Ludzi Lodu. Ma przyjechać sama, bo jej rodzice są chorzy. Pomyśl, panna jedzie tak daleko sama! Dama tak nie postępuje! Nawet jeśli lejtnant ma naprawdę mało czasu.
– Na pewno będzie żałował – prychnęła Eufrozyna złośliwie. – Kiedy porówna.
– To nieuniknione. Ale nie musisz być dla niej zbyt okrutna, Eufrozyno. Sama twoja obecność wystarczy.
– Ja nigdy nie jestem okrutna wobec kobiet, matko. Nie muszę. Przy mnie one po prostu nie mają żadnych szans.
– Ach, jak znakomicie ta błękitna suknia pasuje do twoich oczu! Czy nie powinnaś na wesele także włożyć niebieskiej sukienki?
– Nie. Postanowiłyśmy przecież, że ma to być złota lama. Zresztą mama wie, że ja dodaję urody każdej barwie!
Matka znowu zapiała z zachwytu.
– Lind z Ludzi Lodu – powiedziała Eufrozyna szyderczo. – Co to za nazwisko? Brzmi, jakby pochodziła z jakiegoś miejsca daleko poza cywilizacją!
Zastukano do drzwi i do pokoju wszedł Thor Egil, przystojny młody mężczyzna. Dziś był jednak trochę zdenerwowany.
– Czy ciocia mogłaby mi pomóc? Krawatka nie układa się jak należy, a Ingrid może się zjawić lada chwila.
– Pozwól mnie – rzekła Eufrozyna, podchodząc do niego.
Spojrzał na nią z uznaniem, gdy drobnymi dłońmi zawiązała krawatkę. Skończywszy posłała mu ukradkowy, jakby spłoszony uśmiech, tyleż obiecujący, co po panieńsku nieśmiały. Thor Egil spojrzał na nią raz jeszcze.
– Ty naprawdę masz niebiańsko błękitne oczy, Eufrozyno! Ingrid ma oczy zupełnie innego koloru.
– Mam nadzieję, że spotkałeś już kiedyś swoją narzeczoną – wtrąciła matka dziewczyny pospiesznie.
– Jeden raz. Lecz ona nie należy do osób, które się zapomina.
– Widać, że to prowincjuszka, prawda?
– Prowincjuszka? – powtórzył Thor Egil przeciągle. – No nie, akurat tak bym jej nie określił. Nie jest z niej, Boże broń, żadna miejska dama, co to to nie! Można by powiedzieć nieokiełznana, może nawet trochę prymitywna…
Uśmiech zadowolenia pojawił się na twarzy Eufrozyny. Prymitywna? To ułatwia sprawę!
Thor Egil podziękował za pomoc i poszedł do siebie.
– Jest twój – oświadczyła matka.
Eufrozyna pogardliwie wydęła wargi.
– Jest mój od chwili, gdy tylko przekroczył próg naszego domu.
Mimo to zabawnie będzie dokuczyć tej prymitywnej biedaczce, której się zdaje, że narzeczony jest jej całkowicie oddany, pomyślała.
– Dzień dobry! – zawołał ktoś na dole w hallu.
– Oj, czy to już ona? – zaniepokoiła się matka. – Muszę iść ją przyjąć. Thor Egil też zapewne zaraz zejdzie się z nią przywitać, a potem ty będziesz mogła zrobić swoje entree. Eufrozyno, zejdź wolno po schodach, zejdź tak, jak tylko ty to potrafisz! A kiedy on porówna…
Eufrozyna uśmiechnęła się sama do siebie. Chociaż wszystko wydało się teraz nudne, po prostu zbyt łatwe!
Poczekała, dopóki na dole nie rozległy się głosy tamtych trojga. Głos matki brzmiał jakoś dziwnie, nie wiadomo dlaczego. Zdławiony, jakby słowa więzły jej w gardle.
Eufrozyna zaczęła schodzić w dół. Lekko wspierając się jedną ręką o szeroką poręcz, drugą unosząc suknię tak, by delikatne stopy i uwodzicielskie kostki były widoczne, ze skromnie spuszczonym wzrokiem dosłownie spływała po schodach. Teraz Thor Egil mi się przygląda, myślała. Teraz widzi różnicę. Wieczorem przyjdzie, żeby ze mną porozmawiać. Wszyscy tak się zachowują.
Udając nieśmiałość uniosła oczy.
Ale Thor Egil wcale na nią nie patrzył! Owszem, rzucił krótkie spojrzenie w jej stronę, lecz natychmiast znowu zwrócił się do narzeczonej.
Eufrozyna otworzyła usta, niezbyt pięknie, lecz nie zdawała sobie z tego sprawy. Krew uderzyła jej do głowy. A to co takiego?
Miała oto przed sobą młodą czarodziejkę, pannę wodną czy jak nazwać tę istotę, która stała w ich hallu. Kaskady wspaniałych włosów koloru pociemniałej miedzi, oczy lśniące zielonkawo czy złoto, nie potrafiła rozstrzygnąć, i twarz tak fascynująco zagadkowa, że głupi Thor Egil wyglądał, jakby stracił rozum.
Wszystkie mechanizmy obronne w duszy Eufrozyny poruszyły się. Będzie walka! Nigdy żaden mężczyzna w jej obecności nie zajmował się inną kobietą. I teraz też nic takiego nie może się zdarzyć. Tyle tylko, że ta walka wymaga innych środków!
Wyniośle podała rękę nowo przybyłej.
– A więc to jest Ingrid! Och, niemal dokładnie taką samą suknię miała moja matka piętnaście lat temu. Bardzo dobrze ją pamiętam!
– No właśnie, pożyczyłam ją od swojej matki – odparła Ingrid, przeczuwająca, na co się zanosi. – Przecież teraz panuje moda na stary styl, czyż nie?
Eufrozyna wsunęła rękę pod ramię Thora Egila.
– Drogi Thorze, dokonałeś naprawdę zabawnego, że tak powiem, rustykalnego wyboru! Quelle odeur de paysan! Tres charmante!
– Oczywiście, że pachnę stajnią – uśmiechnęła się Ingrid ukazując perłowo białe zęby w twarzy ogorzałej od słońca po wyprawie przez całą Norwegię. Eufrozyna bardzo uważała, żeby jej nigdy słońce nawet nie zobaczyło. Ingrid mówiła dalej: – Jechałam tu przecież konno. Ubranie łatwo przesiąka zapachem konia.
Zatem chłopska córka zna francuski, pomyślała Eufrozyna, mrużąc oczy. Nim jednak zdążyła przygotować się do kolejnego ataku, Ingrid zwróciła się do jej matki:
– O, jaki wspaniały gobelin!
– Tak, przedstawia pasterską idyllę – wyjaśniła Eufrozyna, by pokazać, jaka jest wykształcona.
– Chyba nie – zaprotestowała Ingrid. – To jest Zeus, który właśnie przed chwilą uwiódł Io.
Eufrozyna zaczerwieniła się gwałtownie.
– Nie widzę tu żadnej kobiety!
– Nie, ale jest jałowica. Kiedy Hera odkryła przygodę, Zeusa, on przemienił Io w jałowicę.
– O Boże, cóż to za okropny obraz! – oburzyła się matka wstrząśnięta. – Natychmiast każę to zdjąć.
– Nie, dlaczego? To przecież dzieło sztuki.
– Kobiety nie powinny wiedzieć za dużo – prychnęła Eufrozyna. – Mężczyźni nie lubią uczonych kobiet.
– No, skoro są na tyle głupi, że chcą mieć przy sobie jakąś gąskę, to ich sprawa. Po paru latach zanudzą się na śmierć – powiedziała Ingrid.
– Ja też tak myślę – uśmiechnął się Thor Egil. – Jak cudownie, że przyjechałaś, Ingrid! Musimy teraz porozmawiać o naszej przyszłości. Chciałbym między innymi wiedzieć więcej o Grastensho1m.
– To mała Ingrid jest dziedziczką jakiegoś majątku? – zapytała matka Eufrozyny słodziutkim głosem. – No, no, nieźle.
Piekielne babsko, pomyślała Ingrid.
– Oczywiście, czymś musiałam przyciągnąć do siebie Thora Egila. Bo przecież żenisz się ze mną wyłącznie dla majątku, prawda?
– A jak myślisz? – uśmiechnął się i patrzył na nią zachwyconym wzrokiem.
Eufrozyna czuła, że narasta w niej gwałtowna złość, lecz zdołała ją stłumić.
– Thorze Egilu, myślę, że Ingrid chętnie zmieni ubranie, jeśli ma coś na zmianę, oczywiście. A my tu na nią poczekamy, chodź, usiądziemy tam w wykuszu.
– O, tak! – zawołała matka. – Ty jeszcze nie słyszałeś, Thorze Egilu, jak Eufrozyna śpiewa i gra na lutni. Robi to po prostu czarująco!
W oczach Thora Egila pojawiły się niespokojne błyski.
– Chyba nie potrafię zebrać myśli, żeby słuchać pieśni, nawet bardzo pięknych. Mam się przecież ożenić z najwspanialszą dziewczyną na świecie.
Eufrozyna wyglądała tak, jakby miał ją trafić atak apopleksji, jeśli można o czymś takim mówić w odniesieniu do tak młodej damy.
Thor Egil dodał pospiesznie:
– Ale chętnie posiedzę i porozmawiam z tobą, Eufrozyno, jeśli chcesz.
W porządku, uspokoiła się. Teraz on dopiero zobaczy. Teraz się dowie, jakiej radości mógłby zaznać w moich ramionach, gdyby tylko porzucił tę żółtooką czarownicę.
– Bardzo chętnie – powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu.
Posłała słodki uśmiech Ingrid, ale spojrzenie miała ostre niczym nóż.
O, moja kochana, pomyślała Ingrid, patrząc Eufrozynie w oczy. Teraz już wiem, coś ty za jedna. Jesteś gorsza od płatnej dziwki, bo one przynajmniej nie udają innych niż są. Gra, którą ty uprawiasz z mężczyznami, jest tysiąc razy gorsza i bardziej podstępna. Teraz jednak zrobiłaś głupstwo.
– Porozmawiajcie sobie – zwróciła się przyjaźnie do Thora Egila. – Ja za chwilę wrócę.
Ingrid jednak nie byłaby sobą, gdyby choć trochę nie posłużyła się swoją czarodziejską mocą. Odchodząc posłała przyszłemu mężowi przeciągłe spojrzenie. Postarała się przy tym, by widział otoczenie tak, jak ona sobie tego życzy.
Thor Egil i piękna Eufrozyna usiedli w wykuszu należącym do salonu. Matka wycofała się dyskretnie.
Panna postarała się, by dekolt ukazywał ponętnie jej piersi, przesłonięte naturalnie zwiewnym, przezroczystym szalem. Pochyliła się do przodu.
– No, kuzynie, zmieniłam się od czasu, kiedy widziałeś mnie po raz ostatni?
Rany boskie, jaka ona jest zarozumiała, pomyślał zdumiony. Poprzedniego wieczora jakoś nie zwrócił na to uwagi.
Przelotne spojrzenie Ingrid pomogło mu widzieć różne rzeczy, i te prawdziwe, i te nie istniejące
– Owszem – odparł. – Przytyłaś. Nawet sporo!
Odsunęła się pospiesznie, oburzona.
– Wcale nie! Ważę dokładnie tyle co zawsze, żebyś wiedział!
– Tak? A poza tym wydaje mi się, że jesteś jakaś nienaturalnie blada. Jakbyś była chora. Popatrz na Ingrid, to jest naprawdę ładna i zdrowa dziewczyna. I jaka mądra! Rozmowa z nią to prawdziwa przyjemność!
Gorycz zaczęła się przekształcać w gwałtowną, dławiącą wściekłość. Nigdy żaden mężczyzna nie mówił jej nic innego oprócz słów zachwytu, a ona upajała się nimi bezkrytycznie. To, co powiedział Thor Egil, zaparło jej dech w piersi, uczucie straszliwego upokorzenia wzbierało w niej jak lawa we wnętrzu wulkanu, a jego ostatnie słowa o przewadze Ingrid sprawiły, że lawa eksplodowała z hukiem. Eufrozyna odwróciła się, chwyciła stojący na podłodze kandelabr i uderzyła, zaślepiona wściekłością. Odczuwała tylko jedno pragnienie: unicestwić tego człowieka, który nią wzgardził. Szyby z okien wykusza posypały się z brzękiem, a Thor Egil Frederick Seved Francke wolno osunął się na ziemię. Kandelabr był solidny, wykonany z żelaza inkrustowanego srebrem.
Eufrozyna znieruchomiała, wpatrywała się w krwawiącego kuzyna, a tymczasem do pokoju wpadła matka ze służącą.
Matka wrzasnęła przejmująco:
– Coś ty zrobiła?
Eufrozyna z trudem wymawiała słowa.
– On… on powiedział… że ja jestem… blada! I głupia! On… nie zasłużył na nic lepszego. Powiedzcie mu, żeby wstał!
Na to jednak było już za późno. Ingrid zeszła na dół, przybiegła też pozostała służba oraz ojciec Eufrozyny. Wtedy wezwano już przedstawicieli władz porządkowych.
Matka podjęła ostatnią próbę:
– Ona to zrobiła! – krzyczała wskazując na Ingrid, siedzącą na podłodze z głową Thora Egila na kolanach.
Służba zaprotestowała na te oskarżenia tak gwałtownie, że matka Eufrozyny nie odważyła się powiedzieć nic więcej.
W ogólnym zamieszaniu, jakie nastąpiło, gdy stróże prawa starali się rozmawiać z rozhisteryzowaną matką i nie mniej rozhisteryzowaną córką, Ingrid zrozumiała, że w tym domu nie ma już dla niej miejsca. Zmartwiona pożegnała się z Thorem Egilem Frederikiem Sevedem Francke, którego nie zdążyła lepiej poznać, a z którym pewnie czułaby się dobrze, choć może nie we wszystkich sytuacjach, bo on by nie rozumiał jej odmienności. W każdym razie był dla niej miły. Poza tym nie zdawała sobie sprawy z tego, jak dalece ona sama przyczyniła się do jego śmierci, nie wiedziała, co się rozegrało między nim a spragnioną pochlebstw Eufrozyną. Wszystko było dla Ingrid niezmiernie smutne i przygnębiające, wiedziała też, że nie będzie mogła iść na pogrzeb, bo musiałaby spędzić całą wieczność w kościele, a tego chciała uniknąć.
Niepostrzeżenie wzięła swój wyprawny kuferek i opuściła dom. Nikt tego nie zauważył, bo wszyscy krzyczeli jeden przez drugiego. Było jej bardzo przykro z powodu Thora Egila, ale pogrzebem niech zajmą się inni.
Wyprowadziła konia ze stajni, ponownie przytroczyła kuferek i ruszyła w drogę do domu.
Kiedy jednak wyjechała poza miasto, zatrzymała się.
Dziecko!
Co teraz zrobić? Nikt nie uwierzy, że ojcem jest Thor Egil, bo przecież rozmawiali ze sobą zaledwie kilka minut, i to w towarzystwie innych.
Znalazła się więc znowu w punkcie wyjścia.
Dan?
Nie, tego zrobić nie mogła, ślub Dana odbywa się pewnie w tych dniach, żadną miarą nie zdążyłaby na czas do Sztokholmu. A niszczyć jego małżeństwa nie chciała.
Powrót do domu był jednak niemożliwy. Jeszcze nie teraz, ojciec i matka mieli dość własnych zmartwień.
Kto oprócz Thora Egila znał jej rodziców? Jego rodzina nie, tego była pewna, bowiem on przebywał ze swoim regimentem niedaleko stolicy. Eufrozyna i jej rodzice nie będą chcieli mieć do czynienia z Ingrid i z jej rodziną, to nie ulega wątpliwości.
Zatem wieść o śmierci Thora Egila nie mogła dotrzeć do Grastensholm.
A jeśli jednak?
Przemyślała wszystkie możliwości i doszła do wniosku, że powinna napisać piękny list do rodziców Thora Egila, to była im winna, i tak wszystko sformułować, by zrozumieli, że z powodu żałoby nie życzy sobie żadnych kontaktów. Chce jak najszybciej zapomnieć i jej rodzice także. To by ucięło możliwość utrzymywania jakichkolwiek stosunków także w przyszłości.
Podjęła decyzję, po czym zawróciła konia i ruszyła na południe. Do Christiansand, dokąd przecież od początku zmierzała. Stamtąd mogła pisywać krótkie, nic nie mówiące listy do rodziców na temat, jak jej dobrze z Thorem Egilem. A kiedy już urodzi to swoje dziecko, odda je jakiejś bogatej, bezdzietnej rodzinie, bo wychowywać go w żadnym razie nie chciała.
Wtedy będzie mogła zawiadomić rodziców, że Thor Egil, niestety, nie żyje, a ona musi wrócić do Grastensholm.
W ten sposób wszystko się ułoży i nikt w całej rodzinie nie musi dowiedzieć się o dziecku. Dan także nie. Nawet przede wszystkim on!
Zadowolona z siebie Ingrid jechała na południe.
Ale w sercu miała głęboki smutek.
Powinna być teraz w domu, z rodzicami, zająć się nimi, zająć się domem i dworem. Bo chociaż ojciec zawsze zapewniał, że są oboje silni i zdrowi, że te przeziębienia matki szybko miną, to jednak strach nie opuszczał Ingrid.
Za nic by nie chciała stracić ojca czy matki! Kochała ich najbardziej na świecie. Dla nich gotowa było zrobić wszystko. No i właśnie teraz robiła, co mogła. Co prawda za ich plecami i nie tak znowu wiele, ale to właśnie było dla Ingrid typowe.
Dwoje najbardziej kochanych ludzi nie mogło się martwić z jej powodu!