ROZDZIAŁ XIV

Padał deszcz, ale trochę pocieplało, kiedy wyruszali na południe. W Skanii jednak mogą się zdarzyć prawdziwe wichury, które ze świstem gnają po równinach kłęby śniegu i zasypują drogi, tworząc na nich niekiedy upiorne, niekiedy zabawne formacje.

Gdy nasi podróżni dotarli nareszcie do dworu w Andrarum, byli przemarznięci do szpiku kości.

Zbliżało się Boże Narodzenie i dom był przystrojony do świąt. Christiana i Anna-Greta włożyły całe dusze w to, żeby upragnionych gości z Upplandii przyjąć prawdziwą skańską wigilią. Niczego nie mogło na stole zabraknąć. Skańskie specjały stały jeden obok drugiego, od wspaniałych kiełbas po wyborne ciasta. Goście byli oczarowani.

Ingrid i jej mąż Ernst mieli przyjechać dopiero później, wigilię musieli spędzić w Grastensholm, uważali, że inaczej być nie może.

Jeśli Dan lub ktokolwiek z jego rodziny kiedyś myślał, że Vendel Grip z Ludzi Lodu okaże się nieszczęśnikiem bezustannie użalającym się nad swoim kalectwem, to się mocno mylił. Vendel był niewiarygodnie witalny, bez wahania uczestniczył we wszystkim, nie krępując się, że ludzie widzą, jak się czołga lub podciąga na rękach za pomocą uchwytów, które Anna-Greta zamontowała we wszystkich strategicznych punktach w domu. Był niezwykle ożywiony wizytą i cieszył się na długie, podniecające rozmowy z Danem.

Synek Vendela, Orjan, był spokojnym ośmiolatkiem, typowym Skańczykiem. Pokazywał Danielowi stajnie i obory, a mówił takim wspaniałym dialektem skańskim, że młody gość musiał się bardzo starać, żeby go zrozumieć. Obaj chłopcy, jednakowo spokojni i opanowani, porozumieli się natychmiast i te pięć lat, jakie ich dzieliło, nie przeszkadzało Danielowi. Wprost przeciwnie, bo tak, jak się to zwykle dzieje, młodszy z chłopców widział w starszym i bardziej doświadczonym swego idola, a Daniel przyjmował podziw Orjana, nie ukrywając, że mu to pochlebia.

Ale chciał też wieczorami przysłuchiwać się rozmowom ojca i wuja Vendela. Orjana odsyłano do łóżka, zresztą pewnie i tak nic by z tych dyskusji nie pojął. Dan natomiast chciał, by jego syn w nich uczestniczył.

A chyba nie powinien był tego robić.

Choć może jednak? Może tak zostało postanowione, że to właśnie Daniel powinien był się dowiedzieć o Taran-gai?

W kuchni dwie młode kobiety czyniły przygotowania do obiadu na drugi dzień świąt. Christiana i służące poszły już spać, były więc same. Początkowo Anna-Greta miała kłopoty, by mówić „ty” do eleganckiej pani Madeleine, ta jednak zachowywała się z wielką prostotą, w żadnym razie nie dając odczuć pochodzącej z komorniczej rodziny Annie-Grecie, że istnieją między nimi jakieś społeczne różnice.

Gospodyni spoglądała z podziwem na Madeleine, która przygotowywała owoce do świątecznego puddingu.

– Uważam, że to bardzo szlachetne z twojej strony, że tak serdecznie przyjęłaś Daniela, syna twojego męża.

– Nigdy tego nie żałowałam – odparła Madeleine.

Anna-Greta patrzyła przed siebie z rozmarzeniem. Z wiekiem nie stawała się szczuplejsza, ale należała do kobiet, którym bujniejsze kształty dodają urody.

– Sama pewnie postąpiłabym tak samo z dzieckiem Vendela z Syberii, gdyby kiedykolwiek mogło do nas przyjechać.

– A więc on wciąż nie zapomniał? – zapytała Madeleine ostrożnie.

Anna-Greta pochyliła się nad stołem i energicznie kroiła pieczeń.

– Nigdy o tym nie mówi. Ani słowa. Ale ja wiem, kiedy jest mu trudno. I taki jest dumny z Orjana – zmieniła temat, co Madeleine bardzo dobrze rozumiała.

Tymczasem w salonie Vendel wyjął mapę, którą sam sporządził.

– Popatrzcie tutaj – rzekł, pochylając się nad stołem. – Tu jest Morze Karskie. A tutaj rzeka Ob, którą spłynąłem aż do ujścia. Ten tutaj nie do końca nakreślony cypel ma przedstawiać półwysep Jamal, nie wiedziałem tylko, jak on wygląda, ale to bez znaczenia.

– Ale ciebie Samojedzi przeprowadzili od ujścia Obu, przez nasadę półwyspu Jamal i dalej na otwarte Morze Karskie? – zapytał Dan.

– Właśnie tak. Tutaj, nad zatoką, znajdował się letni obóz Jurat-Samojedów.

– I tam żyje twój potomek, prawda? – upewnił się Dan. – Choć nie wiesz nic konkretnego?

– Życie bym oddał, żeby się dowiedzieć. – westchnął Vendel. – No, a tam dalej na zachód leży Taran-gai.

Dan i jego syn uważnie przyglądali się mapie. Daniel powiedział:

– Że też tajga sięga tak daleko na północ!

– Tak, to dziwne. Jak widzicie, tajga ciągnie się od północnych krańców Uralu do tych wysokich, poszarpanych gór tam, nad samym morzem. Wszystko to teren Taran-gai. Nie jest to jakaś wydzielona kraina, sądzę, że Rosjanie nawet nie bardzo zdają sobie z tego sprawę, ale to jest Taran-gai.

– I tam się dowiedziałeś, że być może Tengel Zły nadal żyje? – zapytał Dan.

– Tak. Nie wierzyłem w to, brzmiało to zbyt fantastycznie, ale potem, kiedy wróciłem do domu, ty napisałeś list, że… że chyba dokonałeś takiego samego odkrycia.

– Zgadza się.

Vendel Grip odchylił się do tyłu w swoim fotelu. Wciąż wyglądał młodo z tymi włosami blond, ale Dan dostrzegał w jego rysach ślady bolesnych przeżyć.

– Wiesz – powiedział Vendel. – To niesłychanie interesujące. Jest tylko jedna rzecz, której nie rozumiem… nie, właściwie to niczego nie rozumiem, ale to jedno szczególnie nie daje mi spokoju. Mianowicie twoja hipoteza, że Tengel Zły miał jakoby wędrować po Europie Południowej. To zupełnie zaskakujące. I czego by tam szukał?

– No właśnie, czego!

W pokoju zaległa cisza.

– O Boże, żebym ja mógł się tam dostać – westchnął Vendel z głębi duszy.

– Do Taran-gai?

– Och, nie, nie! W żadnym razie! Chociaż nigdy nie zapomnę niezwykłej mistyki Taran-gai ani flecisty w nagrzanym, ociekającym po deszczu wodą lesie, to jednak nigdy więcej nie chciałbym postawić stopy na tej ziemi. Gdybym w ogóle miał stopy – dodał z gorzką ironią.

Dan wyprostował się w fotelu.

– Co ty powiedziałeś? Flecista?

Vendel ze zdumieniem obserwował podniecenie kuzyna.

– Owszem. Mieszkańcy Taran-gai są nadzwyczajnymi flecistami. Zawsze tak było. Ale dlaczego cię to tak poruszyło?

– Bo kiedy Tengel Zły przyszedł do Hameln, miał ze sobą flet. Dlatego został przegnany z miasta: ludzie myśleli, że to szczurołap.

Teraz także i Vendel się ożywił.

– Dan, jeżeli jest tak jak mówisz, to on nie przypadkiem przyszedł właśnie do Hameln.

– Co masz na myśli? On się dopytywał o groty w górach Harzu.

– Mogło tak być. Ale jeśli szukał właśnie szczurołapa? Człowieka, który czuje jak on? A może z jakiegoś innego powodu poszukiwał drugiego flecisty?

Dan słuchał go ze sceptycyzmem.

– Ale szczurołap z Hameln to postać ze świata baśni.

– A Tengel Zły i cała szalona historia Ludzi Lodu to nie? Ja uważam, że szczurołap jest nawet bardziej wiarygodny, jest ściśle ulokowany w czasie, był w Hameln w 1284 roku!

– Tym samym można określić czas wizyty Tengela Złego, bo on przyszedł do Hameln w dziesięć lat później, czyli w 1294 roku.

– Ale ty, poszukując go, nie doszedłeś dalej niż do Salzburga, prawda?

– Do Salzbach – sprostował Dan. – I nie sądzę, żeby kontynuowanie podróży miało sens. Ślady tam się urywają, a szukać na ślepo na południe od Salzbach to tak, jakby szukać igły w stogu siana.

– Tak, to oczywiste.

Ciszę, która potem zaległa, przerwał młody Daniel.

– Czy mógłby wuj opowiedzieć więcej o źródłach życia? – poprosił Vendela.

Ten zwrócił się do niego i uśmiechnął smutno.

– Nie wiem nic ponadto, co opowiedziała mi szamanka. Po powrocie spisałem całą historię z Syberii i jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć tę książkę. Nie, jedyne, co mi Tun-sij powiedziała, to że Tengel Zły nie zawarł paktu z Szatanem, jak zawsze sądziliśmy, tylko że zaprzedał Śmierci, którą Taran-gaiczycy nazywają Shama, swoich potomków, uczynił ich narzędziami w rękach Złego. Mieli umieć zabijać, mieli dostarczać Shamie młodych, pięknych, czarnych kwiatów do jego ogrodu. Shama bowiem jest bóstwem nie tylko Taran-gaiczyków, lecz także pierwotnych Ludzi Lodu. Tun-sij sama przecież pochodzi z Ludzi Lodu, a to szatan w ludzkiej skórze. Mimo wszystko lubiłem ją.

Dan skinął głową.

– Tak jak my lubimy wielu z naszych krewnych dotkniętych dziedzictwem.

– Otóż to. Chociaż Tun-sij nie była w ścisłym znaczeniu dotknięta… Ale na czarach się znała! Tak, a poza tym powiedziała coś jeszcze, Danielu. Powiedziała mianowicie, że to wcale nie czarodziejskie zioła były w tym kociołku, ale coś całkiem innego. I że to wcale nie Tengel pilnuje kociołka, to tylko jego duch się tam ukazuje.

– Tak chyba jest – potwierdził Dan. – Ulvhedin powiedział, że Tengel Zły znajduje się w jakimś innym miejscu na ziemi i stamtąd, dzięki sile woli i koncentracji myśli, może się ukazywać w Dolinie Ludzi Lodu, jeśli sądzi, że jego tajemnica jest zagrożona.

– Tun-sij mówiła to samo! – zawołał Vendel ożywiony. – Ona powiada, że Tengel Zły trwa w jakimś zamroczeniu, ale nikt nie wie gdzie.

– Czy można sądzić, że gdzieś na południe od Salzburga? – zapytał Daniel.

– To brzmi prawdopodobnie – uznali jego ojciec i wuj.

– Ona mówiła także, że w Taran-gai żyje teraz chłopiec dotknięty dziedzictwem, prawda? – dopytywał się Daniel. – Z mojego pokolenia. Może kilka lat ode mnie starszy?

– Myślę, że tak – odparł Vendel łagodnie. – Ile ty dokładnie masz lat, Danielu?

– Trzynaście.

Smutek odmalował się na twarzy Vendela, ale po chwili jego rysy wypogodziły się ponownie.

– Moje dziecko powinno mieć teraz czternaście lat. O rok więcej niż ty.

– To chłopiec czy dziewczynka? – zapytał Daniel.

– Skąd miałbym to wiedzieć?

Dan przerwał smutny nastrój.

– Wracając do tego, co mówiła szamanka, to można sądzić, że Tengel Zły, czy Tan-ghil, jak tam go nazywają, spłodził dziecko z jedną z mieszkanek Taran-gai. Miał wtedy zaledwie piętnaście lat. Strasznie młody, trzeba powiedzieć! I również ten syn przyniósł ze sobą na świat dziedzictwo zła, ale nie w tak wyraźnym stopniu, jak to bywa u nas, bo prawdopodobnie Tengel Zły po osiedleniu się w Norwegii, w Dolinie Ludzi Lodu, nigdy więcej o nim nie myślał. Czy tak mogło być, Vendelu?

– Owszem, to brzmi prawdopodobnie. Ale szamanka uważała, że ten jego potworny postępek, czyli zaprzedanie potomków Shamie, musiał się dokonać już w Taran-gai. A zatem w Taran-gai należałoby szukać początków przekleństwa i tylko tam można próbować je przerwać.

– Ale kociołek, czy co to jest, musimy także spróbować odnaleźć? To coś, co zostało ukryte w Dolinie Ludzi Lodu.

– Tak. Szamanka podkreślała to z naciskiem. Musimy uczynić wszystko, żeby to unieszkodliwić.

– Ulvhedin jednak był tak odurzony napojem, że nie wie nawet, gdzie widział Tengela Złego.

Daniel siedział przez dłuższy czas bez słowa. Potem rzekł:

– Szamanka powiedziała, że Ludzie Lodu dotknęli źródeł życia, prawda?

– Tak, użyła dokładnie takich słów.

Patrzyli na chłopca, który zastanawiał się nad czymś w skupieniu.

– W takim razie domyślam się, co się mogło stać – powiedział w końcu.

Po twarzy jego ojca przemknął uśmiech.

– Wszyscy mamy jakieś swoje teorie. Wiesz, Vendelu, od dawna nie opuszcza mnie myśl, żeby tam pojechać.

Vendel cały się rozjaśnił nagłą nadzieją, którą natychmiast zgasił rozsądek.

– Nie możesz tego zrobić. Tam nikt nie dojdzie.

Dan uśmiechnął się.

– Wiesz, ja jestem przyrodnikiem, badaczem. Ekspedycję na arktyczne obszary Syberii mógłby zaakceptować nawet rosyjski car.

(Nie, nie wolno mi mieć takiej nadziei – twarz Vendela mówiła wyraźniej niż słowa.)

– W takim razie ja jadę z ojcem – oświadczył Daniel.

– Ty? Trzynastolatek?

– Ojciec nie zamierza chyba wyruszyć jutro rano – odparł chłopiec spokojnie.

– Tak, masz rację. Trzeba wielu lat na przygotowania.

Vendel z trudem wymawiał słowa:

– Odwiedzisz także Jurat-Samojedów? Nieńców, jak sami siebie nazywają?

Dan położył rękę na jego dłoni.

– Przede wszystkim dlatego chciałbym tam pojechać, Vendelu. A w ogóle powody wyprawy są trzy. Po pierwsze, chciałbym pojechać jako przyrodnik. Po drugie, spróbowałbym stwierdzić, czy masz tam potomka, a po trzecie, może udałoby mi się rozwiązać zagadkę Taran-gai, Ludzi Lodu i Tengela Złego. Ale najważniejsze ze wszystkiego jest twoje dziecko.

Vendel drżał, nie zdając sobie z tego sprawy. Dopiero Daniel przywołał go z powrotem do rzeczywistości.

– Ale jeśli mamy się tam wybrać, to nic nie zdziałamy bez znajomości języka. Rosyjskiego mógłbym się nauczyć w Uppsali, ale pozostałe języki… bo to są dwa różne, prawda?

– Tak, ale Samojedzi i Taran-gaiczycy rozumieją się dość dobrze. Wystarczy, że nauczysz się jurackiego, a to możesz zrobić z moją pomocą.

– Zaraz, zaraz, czy to nie ma być moja wyprawa? – zawołał Dan, który poczuł się zlekceważony.

Tamci nie słuchali go jednak. Z ożywieniem dyskutowali, jak zorganizować wspólną naukę.

Dan przyglądał im się na wpół obrażony, na wpół rozbawiony. W końcu dał za wygraną i zaczął się przysłuchiwać ich rozmowie. Nie zaszkodzi znać paru słów, gdy człowiek znajdzie się na miejscu.

Zanim przyjechała Ingrid ze swoim sympatycznym mężem, Daniel zdążył się już nauczyć wiele z tego dość prymitywnego języka, dalej miał się uczyć sam ze skryptu, który sporządził dla niego Vendel. Wkrótce Daniel wyobraził sobie, że zna nieźle język. Mój Boże!

Ingrid była przerażona.

– Macie zamiar wysłać tam mojego nieszczęsnego chłopca?

– Nie, oczywiście, że nie, Ingrid – zapewniał Dan pod nieobecność syna, który bawił się na dworze z Orjanem. – Jechać mam ja, ale pozwalamy mu się tym zajmować, bo to zawsze dobrze mieć takie zainteresowania. I w przyszłości w Uppsali może mu się przydać znajomość takiego rzadkiego języka.

– Ale on jest wprost rozgorączkowany! Jest bezapelacyjnie zdecydowany jechać. Im szybciej, tym lepiej.

– Przejdzie mu to. Sama chyba pamiętasz, że w tym wieku wszystko robi się całym sercem i duszą, póki człowieka nie ogarnie nowe zainteresowanie dla innych spraw i nie zapomni o poprzednich.

Ingrid nie była przekonana, ale na razie dała spokój.

– Dan, co to za okropne blizny ma Daniel na plecach? On powiedział, że to ze szkoły.

– Tak, i właśnie dlatego zabrałem go stamtąd. Nauczyciel go skatował, bo stanął w obronie dwóch maltretowanych malców.

– Ale, mój drogi! Czy on nie miał przy sobie alrauny?

– W szkole nie, to niemożliwe. A zresztą on nie wie o alraunie.

– Powinien ją przy sobie mieć. Wszędzie! Wtedy nic takiego nie mogłoby się wydarzyć. Przywiozłeś ją?

– Tak. Będziesz ją mogła zabrać do Norwegii.

Ingrid roześmiała się cicho.

– Dobrze, tylko daj mi ją dyskretnie, bardzo cię proszę! Ernst nic o tym nie wie.

– Ale nazywa cię swoją małą czarownicą?

– On uważa, że wyglądam na czarownicę, choć nie wie, że nią jestem. Próbowałam mu to kiedyś wyjaśnić, ale on się tylko śmiał. To materialista do szpiku kości.

– Nie możesz trochę poczarować, żeby go przekonać?

– Nie, co to, to nie, nie chcę go utracić! On daje mi poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebuję, ciekawe rozmowy i dużo ciepła, także w łóżku.

– Kochasz go? – zapytał Dan cicho.

– Na swój sposób – odparła. – Tak jak kocham Daniela i wszystkich, którzy są mi bliscy.

– Domyślam się, że to znaczy bardzo wiele – powiedział Dan. – Bo wiem, że nikt nie jest tak niezłomnie lojalny wobec swoich bliskich jak ty, Ingrid. I podejrzewam, że prawdą jest to, co kiedyś o tobie mówiono, a mianowicie że podobnie jak Sol nie potrafisz kochać mężczyzny.

Ingrid spuściła głowę.

– Tak. Chyba tak. Miłość do bliskich odczuwam jak ogień płonący w piersi i to uczucie obejmuje także Ernsta. Ale tej bolesnej, gwałtownej namiętności do mężczyzny nie znam. Tylko o tym słyszałam.

Dan spojrzał na nią spode łba.

– I myślę, że tak jest najlepiej. Tak powinno być. Bo osobiście nie sądzę, bym sam chciał spotkać jakąś Sol czy jakąś Ingrid, która by kochała mężczyznę z tym gorączkowym pożądaniem, z tym nieugaszonym żarem. Myślę, że to musi być śmiertelnie niebezpieczne.

– Zgadzam się z tobą – powiedziała Ingrid poważnie. – Zresztą Sol była śmiertelnie niebezpieczna i bez tego. Naprawdę mam nadzieję, że taka nie jestem.

– Akurat mnie trudno w to uwierzyć – uśmiechnął się Dan. – Ale przyznać muszę, że po urodzeniu Daniela stałaś się dużo spokojniejsza.

– A jeszcze bardziej, kiedy w moim życiu pojawił się Ernst.

Ingrid zamyśliła się. A przedtem? Czy nie podążała w złym kierunku? W jakim stopniu odpowiedzialna jest za śmierć Thora Egila? A za madame Andersen? Bo chyba została ścięta? A co z Eufrozyną? Czy ją także spotkał ten sam los?

To były nieprzyjemne myśli. Szybko się z nich otrząsnęła.

W drodze do Norwegii Daniel dostał od matki alraunę. Ernst był na dole, w jadalnej izbie gospody, w której się zatrzymali; matka i syn zostali w pokoju sami.

Daniel ważył korzeń w ręce. Ingrid opowiedziała mu dopiero co, jak bardzo jego życie jest związane z tym magicznym przedmiotem.

– Zawsze będę ją przy sobie nosił – powiedział uroczyście. – Jestem już na to dostatecznie duży.

– Uważam, że tak. Alrauna jest bardzo potężna. Ona ochroni cię przed każdym niebezpieczeństwem. Dan powinien był ci ją dać do szkoły, to uniknąłbyś takiego okropnego traktowania.

– Jakim sposobem?

– Alrauna zawsze zapobiega wszelkim atakom na tego, do kogo należy, kogo kocha i komu służy.

Daniel skinął głową.

– Wspaniale. Będę o nią dobrze dbał.

– Staraj się o to. Będzie ci za to wdzięczna i jeszcze bardziej oddana. A teraz pospiesz się, zaraz zejdziemy na kolację. Ernst na nas czeka. Lubisz go?

Pytała lekko niespokojna, bo sąd Daniela znaczył dla niej wiele.

– Tak, Ernst jest w porządku – odparł.

Z wdzięcznością potargała mu włosy.

– On ciebie też lubi.

Ingrid poszła przodem, a Daniel tymczasem wieszał alraunę na szyi. Przyjemnie łaskotała mu skórę na piersi. Wyglądało na to, że czuje się tu dobrze; u siebie, można powiedzieć. Jakby wróciła na właściwe miejsce.

Nie wszyscy, którzy w ciągu stuleci trzymali alraunę w ręce, myśleli to samo. Wielu twierdziło, że wykręcała się, jakby okazywała niezadowolenie.

Zabiorę ją ze sobą tam, myślał Daniel. Tam, do tego dzikiego kraju Taran-gai. Bo ja muszę tam jechać bez względu na to, co mówią mama i ojciec.

I alrauna będzie mnie bronić przed Tengelem Złym.

Nie wszystko ułożyło się tak, jak Dan planował.

Jeszcze w tym samym roku, 1732, za pośrednictwem szwedzkich autorytetów wysłał do rosyjskich władz prośbę o zezwolenie na ekspedycję do rosyjskich obszarów arktycznych. Jest botanikiem, pisał, pracuje pod kierunkiem profesora Olofa Rudbecka młodszego i znanego w świecie Carla Linneusza, może przedstawić jak najlepsze rekomendacje. Miał zamiar na pokładzie kutra popłynąć wybrzeżem Oceanu Lodowatego, wokół półwyspu Kola, do Archangielska.

Chciał wyruszyć na tyle wcześnie, by Daniel, ze względu na młody wiek, nie mógł mu towarzyszyć.

Najpierw jednak Dan musiał czekać nieskończenie długo na odpowiedź, co pół roku wysyłał ponaglenia, i w ten sposób minęło ponad dwa lata. W końcu nadeszło krótkie, zdecydowane „nie”. Sytuacja polityczna nie zachęcała do takich mało istotnych spraw, jak badania naukowe.

Dan nigdy się nie rozeznawał w stosunkach międzynarodowych. Teraz uświadomił sobie, że na wschodzie nieustannie trwają niepokoje. Że Rosja toczy wojnę z Turcją, a Szwedzi gotowi są uderzyć na osłabione cesarstwo od strony Finlandii. Nic dziwnego, że car nie życzy sobie żadnych szwedzkich badaczy w swoim dominium, żeby nie wiem jak pokojowo byli usposobieni.

Daniel po paru latach spędzonych w Grastensholm wrócił do Szwecji. Wszystko było jak należy, tylko stary Tengel zaczynał odczuwać nieubłagany upływ czasu. Był ostatnim ze swojego pokolenia, a trzymał się przy życiu tak długo pewnie dlatego, że ożenił się młodo.

Daniel tak wydoroślał, że rodzina w Szwecji ledwo go poznała. Głęboki głos, szerokie ramiona, rysy twarzy i spojrzenie świadczące o wielkiej szczerości, wewnętrznym spokoju i równowadze.

Poczęty po wypiciu czarodziejskiego napoju, myślał Dan zdumiony. W wywarze był też kawałek alrauny. Między rodzicami chłopca nie było ani więzi erotycznej, ani gorętszego uczucia. Po prostu przyjaźń. A jednak rezultat okazał się taki nadzwyczajny! Niezbadane są wyroki losu!

Najwyższy czas, by Daniel poważnie zabrał się do studiów.

Ale nie doszło do tego. Sytuacja polityczna komplikowała się coraz bardziej, w końcu Szwecja znowu znalazła się w stanie wojny.

Goran Oxenstiema, teraz wysoki oficer, został rzecz jasna natychmiast odkomenderowany. I jak to było w zwyczaju, miał sobie dobrać podwładnych z ludzi mieszkających w jego dobrach. Wśród wielu innych znalazł się Dan Lind z Ludzi Lodu, profesor, niemal siłą oderwany od swoich zajęć. A także jego syn, Daniel, mimo gwałtownych protestów ojca, który uważał, że Daniel jest jeszcze prawie dzieckiem.

To, oczywiście, nieprawda, Daniel był właśnie w wieku poborowym.

On sam przyjął to spokojnie. Zawiesił alraunę na szyi i spakował kuferek.

W kilka miesięcy później, ściśle biorąc 23 sierpnia 1741 roku, wszyscy trzej: Goran Oxenstierna, Dan i Daniel znaleźli się w Villmanstrand w południowej Finlandii. Trzymali się razem przez cały czas; Oxenstierna lubił mieć ich przy sobie, u jego boku uczestniczyli w kilku mniejszych potyczkach z Rosjanami. Teraz jednak sprawy przybierały poważniejszy obrót.

Kapitan Oxenstierna w wyniku rosyjskiego manewru okrążającego znalazł się ze swymi żołnierzami w potrzasku. Rosjan było jedenaście tysięcy, Szwedów jedenaście setek. Skończyło się tak, jak w tej sytuacji skończyć się musiało. Mimo odsieczy w sile czterech tysięcy ludzi Szwedzi zostali pobici. Goran Oxenstierna odniósł ranę w prawą rękę, która do końca życia miała pozostać niewładna. On i Dan oraz wielu, wielu innych znalazło się w rosyjskiej niewoli.

Przewieziono ich na wschód, za pierwszym razem niezbyt daleko, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Daniel, gdzie jest Daniel? zastanawiał się zrozpaczony Dan. Wielu Szwedów poległo, a on przez cały dzień nie widział syna, rozdzielili się w czasie bitwy.

Ale oto… gdy skutym jeńcom pozwolono na koniec rozłożyć się w porośniętej lasem kotlinie i dano im po kromce twardego chleba, Daniel usłyszał nagle stłumiony szept:

– Ojcze!

Pod krzakami, tuż przy nim, leżał Daniel. Wolny, cały i zdrowy, zdecydowany za wszelką cenę odnaleźć ojca. Musiał od dawna iść za transportem jeńców.

– Och, nie! – jęknął Dan. – Odejdź stąd jak najszybciej. Postaraj się przedostać do domu.

– Czy nie mógłbym uwolnić ojca i kapitana?

– Oxenstierna został ciężko ranny, nie wiem, gdzie go trzymają. A ja jestem przykuty do innych długim łańcuchem. Nie zdołasz mnie uwolnić. Uciekaj, Danielu! Uciekaj!

– Dobrze, ojcze – wyszeptał chłopak. – Nareszcie mam możliwość dotarcia do Taran-gai nad Morzem Karskim, najpierw łodzią przez fińskie rzeki, potem przez Ładogę i Onegę do Archangielska, a później zobaczę.

– Chcesz iść w głąb wrogiego kraju? Czyś ty oszalał? Nie wolno ci tego robić!

– Dam sobie radę, mam przecież alraunę. I mówię po rosyjsku.

– Znasz rosyjski?

– Przez ostatnie lata korespondowałem z Vendelem Gripem.

Dan był przytłoczony wszystkimi wiadomościami, które spadły na niego niczym grad.

– Ale… ale, przecież to miała być moja wyprawa! – wydyszał.

– Przepraszam, ojcze. Vendel przez cały czas miał przeczucie, że to ja powinienem tam jechać. Niech ojciec dba o siebie! Mówią, że Rosjanie dobrze traktują szwedzkich jeńców. Niech Bóg ma ojca w opiece, będę o ojcu myślał. Zobaczymy się w domu!

Potem odwrócił się i pobiegł przed siebie. Po paru sekundach zniknął w gęstych zaroślach. Wyruszał w drogę przez nieznane cesarstwo rosyjskie.

Загрузка...