ROZDZIAŁ XII

Villemo w tak zwanej posiadłości rodzinnej w Szwecji odbyła poważną rozmowę ze swoim wnukiem Danem. Ta posiadłość ograniczała się teraz niemal do starego zameczku myśliwskiego, który po prostu niknął w przytłaczającym sąsiedztwie Marby, ale dla Villemo był to raj.

Stara dama, choć nieduża i jak zawsze szczupła, była niezwykle żywotna, jej włosy mieniły się rozmaitymi odcieniami miedzi, popielatego różu i srebra, była nieustannie chętna do rozmowy.

– Mój syn Tengel jest człowiekiem przeciętnym, co mnie bardzo cieszy, ale ty, Dan, który jesteś geniuszem, co mnie cieszy jeszcze bardziej, czy ty naprawdę musisz całymi dniami ślęczeć z nosem w książkach? Mój kochany, mnie się wydaje, że Madeleine nie wygląda całkiem zdrowo, podaj mi ten kłębek z łaski swojej. Czy ona przypadkiem nie jest w odmiennym stanie?

Dan odłożył z westchnieniem książkę o pochodzeniu minerałów w prowincji Uppland i podniósł kłębek, który potoczył się daleko po podłodze.

– Kochana babciu, zdrowie Madeleine jest w najlepszym porządku i nie oczekuje ona dziecka!

– Naprawdę? O, to szkoda. Byłam pewna, że dziecko w drodze. O ile pamiętam, to jesteście już osiem lat po ślubie, prawda?

– Tak.

– To dziwne. Jeszcze się nigdy nie zdarzyło, żeby ktoś z Ludzi Lodu w ogóle nie miał dzieci!

– Nie zdarzyło się. Ale znowu z drugiej strony w tej rodzinie nigdy się ludzie nie rozmnażali jak króliki.

– To prawda. Ale mimo wszystko! Zresztą wina może być i po stronie Madeleine.

Dan zwinął włóczkę, podszedł do Villemo i spojrzał jej w oczy.

– Ale to zostanie między nami, babciu! Madeleine sama oskarża się dostatecznie, żeby jeszcze dokładać jej kamieni do ciężaru, który i tak dźwiga.

– Nie, uważasz, że ja bym coś powiedziała? – zapytała zaczepnie. – Co ty sobie właściwie o mnie myślisz?

– Różne rzeczy – mruknął Dan.

– Madeleine jest bardzo miłą dziewczyną – oświadczyła Villemo i zaklęła brzydko na kłębek, który znowu potoczył się na podłogę. – Przepraszam za paskudne słowa! Zapomnij o tym! Ona zawsze była bardzo dobra dla nas wszystkich, podnieś kłębek, proszę cię, i sprawiacie wrażenie niemal tak samo szczęśliwych, jak ja i Dominik. Po pięćdziesięciu latach, Dan! Och, powinieneś był widzieć twojego dziadka, kiedy był młody! Jakiż to był przystojny mężczyzna!

– Dziadek teraz też jest przystojny.

– Tak, ale czy nie uważasz, że zaczyna się starzeć? – powiedziała Villemo przyciszonym głosem. – Ciągle o czymś zapomina.

– Naprawdę? A kto przedwczoraj zapomniał swoje rękawiczki w Morby? A w ubiegłym tygodniu kapelusz u Wrangelów?

– O, nie musisz mówić o takich drobiazgach! Czy uważasz, że ja wyglądam staro?

– Najwyżej na dziewięćdziesiąt lat i ani dnia więcej – odparł Dan szarmancko.

– Ależ, Dan, przecież ja nawet nie skończyłam siedemdziesięciu – roześmiała się. – Nie, wiesz, ja myślę, że Dominik trochę się martwi, bo jego linia rodu wygasa…

– Niech babcia nie zrzuca winy na dziadka. To babcia sama się martwi. Ja zresztą też, ale nic nie możemy na to poradzić. Bo przecież babcia nie myśli, że z tego powodu porzucę Madeleine. Nigdy czegoś takiego nie zrobię!

– Nie, jak mogłeś tak pomyśleć? Mogę być czasem złośliwa wobec nadętych pyszałków, ale nigdy nie byłam pozbawionym serca barbarzyńcą. A poza tym wiesz, że jestem bardzo przywiązana do Madeleine.

– Wiem – Dan uśmiechnął się łagodniej. – Wie babcia, wy mnie czasem wzruszacie, babcia i dziadek. Tak jak wczoraj, kiedy podtrzymując się nawzajem z trudem szliście przez park.

– My nigdy nie chodzimy z trudem!

– Zatem szliście wolno.

– No, powiedzmy. My także umrzemy razem. Tak postanowiliśmy.

– Naprawdę? To nawet Pan Bóg nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia?

Jeśli chodzi o naszą miłość, to nie. Ona jest niepodzielna.

– Teraz babcia zaczyna mówić źle po szwedzku, a kłębek znowu spadł na podłogę. Czy nie można by go umieścić w jakimś pewniejszym miejscu?

– To znajdź mi takie miejsce! – Villemo spoważniała.

– Czy słyszałeś, że Berit umarła? Jakie to smutne! strasznie smutne. Biedny Alv i biedna Ingrid! Tyle niedawno zmartwień z dworem.

– Tak. To okropne, że ktoś tak uzdolniony jak Ingrid musi trwonić swój talent na zajmowanie się gospodarstwem.

– W zajmowaniu się gospodarstwem nie ma nic złego. Chodzi o to, że Ingrid zajmuje nieodpowiednią pozycję! Chociaż… jak powiadają, kobieta nie powinna mieć nic poza ciałem.

Dan zamyślił się.

– Mam kilku znajomych uczonych w Christianii – powiedział po chwili. – Mógłbym jej tam załatwić jakieś zajęcie.

– Nie sądzę, żeby Ingrid zadowoliła się „zajęciem” – powiedziała Villemo cierpko. – Jej potrzebna jest praca, i to wyczerpująca, ona we wszystko wkracza z całym zapałem.

– Tam pewnie by mogła.

Villemo westchnęła.

– Najbardziej to bym chciała, żeby znalazła sobie męża. Alv pisze, że obiecała to Berit tylko po to, by matka się nie martwiła, ale wcale nie zamierza wyjść za mąż. Chociaż to też pewnie nie jest łatwe znaleźć męża dziewczynie, która jest taka inteligentna, a w dodatku obciążona dziedzictwem Ludzi Lodu. Mężczyźni szukają kobiet, które im się podporządkują i będą ich podziwiać.

– Tak? Naprawdę tacy jesteśmy? – zapytał Dan cierpko. – Nie znam nikogo, kto potrafi tak uogólniać jak babcia.

Villemo jednak myślała już o czym innym.

– No, i ten niezwykły list od Vendela, syna Christiany! On ma syna, wiedziałeś o tym? Dali małemu na imię Orjan. Piękny gest wobec szlachetnego człowieka… Wiesz, to ten list o krewnych Ludzi Lodu na Syberii tak mnie poruszył.

– Tak, o wielu sprawach, o których Vendel pisze, chciałbym z nim porozmawiać. Mam wrażenie, że jego odkrycia dotyczące Tengela Złego są zdumiewająco zgodne z moimi.

– Nie mógłbyś pojechać do Skanii, żeby go odwiedzić? On sam nigdzie nie pojedzie z tymi nogami.

– Bez tych nóg, chciała babcia powiedzieć. Owszem, sam o tym myślałem, ale akurat teraz przeprowadzamy w Uppsali ważne doświadczenia i nie mogę na razie wyjeżdżać.

– Ale pamiętaj o tym, Dan. Pamiętaj o tym.

– Nie zapomnę, babciu. Jego list naprawdę bardzo mnie zainteresował. I co za tragedia z tym dzieckiem, które zostało gdzieś daleko, a którego on nigdy nie zobaczy.

Dan zamyślił się. Patrzył przed siebie, niczego nie dostrzegając.

– Zastanawiam się – powiedział w końcu. – Zastanawiam się, jakie oni tam mają rośliny na tych arktycznych syberyjskich obszarach…

Babcia Villemo przyglądała mu się z tajemniczym błyskiem w oczach. Może zapragnęła być znowu młoda. Młoda i żądna przygód…

Niedługo potem przyszedł list od Ingrid.

Adresowany do Dana. Poufny.

Otwierał go z ciekawością. W tym domu nie czytano cudzych listów. W ogóle Ludzie Lodu nie mieli takich zwyczajów. Musiało więc być dla Ingrid niezwykle ważne, by list dotarł do właściwych rąk.

Czytał.

Drogi Kuzynie!

Nigdy nie przypuszczałam, że będę zmuszona napisać ten list i żeby to zrobić, musiałam pokonać wielki wewnętrzny opór. Wiesz mi, Dan, przysparzanie Ci problemów to ostatnia rzecz, jakiej bym chciała. Teraz jednak muszę i spróbuj mi wybaczyć!

Tak się boję, Dan. Tak strasznie się boję o życie mojego syna. Jak wiesz, w Grastensholm od dawna panuje gruźlica. Wiesz, że moja ukochana, niezastąpiona matka odeszła od nas właśnie z powodu tej okropnej choroby. Ojciec także jest zarażony, choć nie wiem, jak poważna to sprawa. Myślę, że dość groźna. A teraz zachorowały dzieci, z którymi mój syn się bawił, i ja sama paskudnie kaszlę już od dawna. Ulvhedin powiada wprawdzie, że w moim przypadku jest to zwyczajne, chociaż przewlekłe zaziębienie, ale czy mogę mu wierzyć? Ja muszę zostać w Grastensholm i pomagać ojcu, który bardzo przeżył śmierć mamy. Ale synka, którego tak strasznie kocham i który jest wszystkim, co w życiu mam, muszę stąd wysłać. On nie może się zarazić! Nie może, Dan, on jest takim wspaniałym chłopcem, najwspanialszym na świecie!

I teraz właśnie dochodzę do tej gorzkiej prawdy, której nigdy nie zamierzałam wyjawić. Wierz mi, ja tego nie chciałam, ale teraz tak rozpaczliwie się boję o życie dziecka. Mały Daniel syn Ingrid ma teraz siedem lat i urodził się 28 marca 1717 roku. Czy nigdy się nie zastanawiałeś, kto jest jego ojcem? Policz, Dan, to szybko odkryjesz prawdę! Czy zapomniałeś szaloną noc w Dolinie Ludzi Lodu po wypiciu czarodziejskiego napoju? I mnie, która w swoim egoizmie zażyła środek zapobiegający poczęciu? Powiedziałeś wtedy, że może środek jest za stary i chyba tak było. Tak, Dan, mały Daniel jest Twoim synem. Nigdy nie brałeś pod uwagę takiej możliwości?

Dlatego teraz muszę uczynić ten trudny krok i zapytać, czy byś go do siebie nie wziął. Ja wiem, że jesteście bezdzietni, i uważam, że to niesprawiedliwe. O ile wiem, Madeleine to dobra dziewczyna. Będziesz mógł porozmawiać z nią? Czy też wolisz milczeć i po prostu powiedzieć, że to dziecko krewnych? Ale to się chyba na nic nie zda, Dan, bo mały Daniel jest Twoim żywym odbiciem. Twoim i wuja Dominika.

Myślę, że rozumiem Ciebie i rozumiem Madeleine. Jeśli ona zdecydowanie odmówi albo jeśli Ty sądzisz, że tak zrobi, to zapomnij o wszystkim, ponieważ za nic nie chcę, by mój mały chłopczyk pojechał tam nieproszony. Jeśli jednak będziecie chcieli go przyjąć, to proszę, żeby mógł u Was zostać, dopóki ostatnie resztki choroby nie opuszczą Grastensholm. Bo nie jestem, niestety, ani taka silna, ani pozbawiona egoizmu, żeby się go wyrzec na zawsze. On jest światłem mojego życia.

Odpowiedz mi najszybciej jak możesz! Biorę, oczywiście, pod uwagę, że odrzucisz wielkie ojcowskie powinności w stosunku do Daniela, ale nie przypuszczam, że mógłbyś być taki. Znam Cię jako trzeźwego uczonego, ale człowieka nie pozbawionego współczucia i miłości bliźniego.

Wybacz mi! I poproś Madeleine, której nigdy nie spotkałem, by wybaczyła mi ból, jakiego Jej przyczyniam!

Twoja przyjaciółka Ingrid

Dan uniósł głowę. Uświadomił sobie, że siedzi bez ruchu już co najmniej pół godziny, odkąd przeczytał list.

O Boże, co robić?

Najchętniej poszedłby do babci prosić o radę, ale to by nie było w porządku wobec Madeleine. Ona musi dowiedzieć się pierwsza.

Czuł, że skóra napina mu się na policzkach, i domyślał się, że to od nie wytartych łez. A więc płakał i nawet tego nie zauważył.

Daniel syn Ingrid…

Co ze mnie za idiota! Że też się niczego nie domyśliłem! Ale prawdę powiedziawszy, nie poświęcał małemu chłopcu z Grastensholm zbyt wiele uwagi.

Do pokoju weszła Madeleine, ładnie zbudowana, o blond włosach, sympatyczna.

– Co się stało, Dan? Wyglądasz… na wzburzonego?

Dan nie mógł wydobyć głosu, wykrztusił szeptem:

– Dostałem taki list…

– Tak?

Dan westchnął głęboko.

– Najlepiej sama przeczytaj.

Madeleine spojrzała na adres.

– Przecież to poufne.

– Tak, ale wierz mi, Madeleine, ja nic o tym nie wiedziałem. Teraz wychodzę. Zostawiam cię samą, żebyś mogła się zastanowić. Nie możemy rozmawiać, zanim się trochę nie opanujemy.

Przyglądała mu się z uwagą. Nigdy jeszcze nie widziała męża z tak poszarzałą twarzą, tak roztrzęsionego i przygnębionego.

– I wcale cię nie proszę o wybaczenie, Madeleine. Tylko o zrozumienie. Tu chodziło o jeden z czarodziejskich wywarów Ludzi Lodu. Żadne z nas nie przewidywało konsekwencji.

Po tych zagadkowych słowach wyszedł.

– Znajdziesz mnie w ogrodzie – powiedział już w drzwiach. – Gdybyś chciała jeszcze ze mną rozmawiać. Ale nie spiesz się.

Madeleine uniosła list i zaczęła czytać. Już po pierwszych linijkach musiała jednak usiąść, jakby domyślała się, co będzie dalej.

Dan długo czekał w ogrodzie. Powietrze było jeszcze zimne i zaczynał marznąć. Ale chciał czekać. Jeżeli ona w ogóle miała przyjść.

Miał teraz czas, by gruntownie przemyśleć sprawy i żeby się uspokoić. Wiedział już, co by chciał zrobić. Wszystko zależy jednak od Madeleine. No i, oczywiście, od pozostałych członków rodziny, od mamy i ojca, babci i dziadka.

Jedyną osobą, w której reakcję nie wątpił, była babcia.

Nie usłyszał, jak Madeleine podeszła i stanęła za jego plecami.

Pełen najgorszych przeczuć spojrzał jej w twarz. Wstał z ławki, na której siedział.

Niepewny uśmiech drżał na jej wargach. Oczy miała duże i bezradne, a twarz lśniącą, bo pewnie starała się zmyć ślady łez.

Dan nie był w stanie nic powiedzieć, czuł tylko, że zdradzieckie łzy znowu zaczynają go dławić.

Długo trwała cisza. W końcu Dan zdobył się na słowa, przypominające jęk:

– Tak mi przykro, Madeleine, że sprawiłem ci tyle bólu!

Ona przełknęła ślinę i zapytała:

– To było jeszcze przed naszym ślubem, prawda?

– Tak, ale i ja, i Ingrid byliśmy zaręczeni. Wytłumaczę ci, jak to było z tymi proszkami. Ulvhedin był z nami i on może zaświadczyć, że o żadnych uczuciach w ogóle nie było wtedy mowy. Ingrid i ja kłóciliśmy się przez całą drogę w czasie tej przeklętej wyprawy do Doliny Ludzi Lodu. Sprzeczaliśmy się o to, które z nas jest bardziej uzdolnione i o podobne głupstwa. To Ingrid i Ulvhedin sporządzili te wywary, każde swój, z magicznych składników, które znaleźli w skarbie Ludzi Lodu, o tym ci przecież opowiadałem. Wtedy żadne z nas nie przypuszczało nawet, jakie to niebezpieczne. To, co przyrządziła Ingrid, było napojem miłosnym, ale nie takim, który powoduje, że ludzie się w sobie zakochują, nie, ten działał wyłącznie na sferę erotyczną. Teraz nie pamiętam, czy ona mi powiedziała, jakie to będzie miało działanie, czy nie, ale w każdym razie, zachęcony przez nią, spróbowałem. Pamiętam, że się śmialiśmy. Ulvhedin przygotował coś całkiem innego i poszedł sobie, odurzony swoim napojem. O jego przygodach opowiem ci innym razem. Ja zasnąłem. Ingrid także. A potem obudziliśmy się, trzymając się nawzajem w objęciach. Madeleine, ten napój okazał się straszny! Byliśmy jak szaleni. Nie mieliśmy pojęcia, co robimy. A potem wstydziliśmy się potwornie.

– A ona… Ingrid… zażyła jakiś środek, żeby zapobiec następstwom, prawda?

– Tak, ale to najwyraźniej w ogóle nie działało.

– I nic nie powiedziała przez te wszystkie lata?

– Wiedziała przecież, że ożeniłem się z tobą. Po prostu nie chciała niszczyć naszego małżeństwa. Ingrid jest niewiarygodnie dumna. I bardzo prostolinijna.

– Jak zrozumiałam, ona wiele wycierpiała w pierwszym okresie. Kiedy jej narzeczony umarł i została sama.

– Chyba tak było.

– I mimo to nic ci nie powiedziała?

Dan roześmiał się jakoś bezradnie.

– Teraz przynajmniej wiesz, że nie z twojej winy nie mamy dzieci.

Madeleine spojrzała na niego zdumiona.

– Chyba jest akurat odwrotnie! To przecież dowód, że ty możesz mieć dzieci, a nie ja.

– Och, nie zrozumiałaś mnie. My z Ludzi Lodu rzadko miewamy więcej niż jedno dziecko. Rekordem było troje i to była wielka sensacja. Skoro więc ja już mam jedno dziecko, to jasne, że nie możemy mieć więcej.

Madeleine milczała. W zamyśleniu gładziła krzew, na którym jeszcze nie pokazały się pączki.

W końcu spojrzała na niego jasnym wzrokiem.

– To kiedy jedziemy po chłopca?

Dan wydał stłumiony okrzyk. Potem objął Madeleine i mocno przytulił. Długo tak stali, objęci, pozwalając płynąć łzom, zanim się nie opanowali na tyle, by móc wrócić do domu.

Tego wieczora zebrali całą rodzinę i wyjaśnili, co się stało. Po pierwszym zaskoczeniu, niekończących się pytaniach i odpowiedziach, wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że nikt nie jest bardziej oczekiwany w tym domu niż mały Daniel. Villemo była niebywale przejęta, nie przestawała opowiadać, ile to radości ich czeka wraz z pojawieniem się chłopca. Syn jej wnuka! Dominik także wyglądał na głęboko wzruszonego. Jego linia rodu nie wygaśnie. Ta linia, którą zapoczątkował Tarjei, niezwykle uzdolniony najstarszy syn Arego, wnuk Tengela Dobrego. Dominik był teraz głową rodu jako najstarszy męski potomek w prostej linii. Po nim przejmie tę godność jego syn, Tengel, potem Dan. No i teraz jest też następca Dana: Daniel syn Ingrid Lind z Ludzi Lodu.

Wszyscy zebrani postanowili, że chłopiec powinien zachować nazwisko matki. Na pamiątkę silnej kobiety o czystym sercu, która musiała dźwigać ciężar dziedzictwa, a mimo to zdołała sama pokonać tyle przeciwności.

Dan zamierzał początkowo jechać sam, ale Madeleine nie ustępowała. Nigdy jeszcze nie spotkała norweskiej rodziny Dana, a poza tym po kobiecemu ciekawa była Ingrid, której, choć to może dziwne, wcale nie traktowała jak rywalki. Widziała w niej jedynie nieszczęśliwą, godną szacunku siostrę.

Zresztą Daniel powinien poznać ich oboje, zanim opuści matkę, przekonywała nie bez racji.

Spędzili w Norwegii dziesięć dni. Dłużej nie chcieli zostać z obawy, żeby oni sami nie zawlekli zarazy do Szwecji. Jeśli chodzi o Daniela, to mogli jedynie mieć nadzieję, że jest zdrowy. Na to zresztą wyglądało.

Przed wyjazdem Dan znalazł czas, by odwiedzić swoich kolegów w Christianii. Najpierw sam. Spotkał się tam z dużym zrozumieniem dla swojej sprawy, wobec czego następnym razem zabrał Ingrid, by przedstawić ją uczonemu gronu, które zresztą natychmiast chciało się zorientować w jej umiejętnościach. Nie były może zbyt rozlegle, lecz jej bystra inteligencja, zdolność pojmowania i wyciągania wniosków w zakresie nauk przyrodniczych zaimponowały im. Zgodzili się niezwłocznie powierzyć jej prace nad katalogowaniem zbiorów i inne, które mogła wykonywać w domu i tylko raz w tygodniu jeździć do Christianii.

Dan uśmiechał się pod nosem. Jego nieco przysypani pyłem uczonych ksiąg koledzy wprost rozkwitli na widok Ingrid i już z radością oczekiwali jej następnych wizyt. Ona sama także wyglądała na uszczęśliwioną, że znajdzie się w nowym, ciekawym środowisku. Był tam jeden młody uczony w jej wieku i jeszcze samotny… Dan nie mógł nie zauważyć powłóczystych spojrzeń, jakie Ingrid i on posyłali sobie nawzajem.

W drodze powrotnej Ingrid była oszołomiona i radosna. Mówiła i mówiła. Aż nagle zamilkła.

– Dan, ty draniu! Specjalnie tak wszystko zorganizowałeś, żebym myślała o czym innym, nie tylko o pożegnaniu z Danielem.

– Właściwie to nie – odparł Dan, który siedział pomiędzy swoją żoną a Ingrid i trzymał lejce. – Ale jeśli ma ci to pomóc, to znakomicie!

Madeleine wtrąciła delikatnie:

– A poza tym do Szwecji nie jest przecież tak strasznie daleko, prawda? Możesz zawsze przyjechać, jeśli tęsknota stanie się zbyt dokuczliwa.

– Jesteście tacy mili, tacy mili – Ingrid nagle jakoś dziwnie zapiszczała. – Ale wiecie, nawet jeśli będzie mi Daniela brakować nieznośnie, to będę nareszcie o niego spokojna.

– Rozumiemy to dobrze – powiedział Dan. – Możesz być pewna, że moi rodzice będą go uwielbiać. Nie mówiąc już o babci i dziadku!

– I powinnaś wiedzieć, Ingrid – oświadczyła Madeleine – że choć już teraz bardzo kocham Daniela, to nigdy nie będę próbowała z tobą o niego walczyć. On jest twój, to ty jesteś jego matką i nigdy o tym nie zapomnę. Ale u nas zawsze będzie miał dom.

Ingrid odwróciła się gwałtownie.

– Zdaje mi się, że znowu mam katar – powiedziała niewyraźnie.

W dniu wyjazdu przyszła do Dana i Madeleine ze starannie owiązaną paczuszką.

– Weźcie to. To należy do Daniela.

– A co to takiego? – zapytał Dan.

– Tobie nie będzie się to podobało. Ale, jak mówię, należy do Daniela. Nie ulega to dla mnie wątpliwości. Sama nie wiem dlaczego, ale to go cały czas chroni. Tylko dzięki temu Daniel dziś żyje.

Dan drgnął.

– Alrauna?

– Za każdym razem, kiedy Danielowi coś groziło, bezpośrednio lub pośrednio, alrauna mu pomagała. On nie musi mieć tego na sobie, korzeń jest zbyt duży jak na jego małą szyjkę, ale dbajcie, żeby się zawsze znajdował w pobliżu. Schowany.

Dan z wahaniem wyciągnął rękę i odebrał pakiet.

– Jesteś pewna, że to potrzebne?

– Absolutnie! Upierałam się, żeby to dostać, bo myślałam, że przyniesie mi szczęście, ale alrauna idzie za Danielem. Choć przecież on nie jest dotknięty dziedzictwem.

– Alrauna nigdy nie przynosiła szczęścia dotkniętym.

– Tak, to prawda. Ale ona należy do Ludzi Lodu. Coś mi mówi, że… Nie, to oczywiście niemądre, ale jeśli dobrze pamiętam, to Tengel Zły jej nie miał?

– Masz rację.

– Więc może alrauna działa przeciwko jego złej sile?

– Nigdy w każdym razie nie pomagała tym, którzy zostali stworzeni na podobieństwo Tengela Złego, nie. No dobrze, Ingrid, będę jej strzegł najlepiej jak potrafię. Przeraziła mnie ona kiedyś śmiertelnie, ale teraz ją wezmę. Dla Daniela.

– Dziękuję ci. Teraz będę już naprawdę spokojna. I poświęcę trochę czasu na to, by uwieść twojego młodego kolegę z Christianii!

Dan roześmiał się.

– Myślę, że zbyt dużo czasu ci to nie zabierze. Pozdrów jeszcze raz wszystkich w Elistrand, Ingrid. Wczoraj przekazali nam wspaniałą wiadomość, że Jon i Branja oczekują dziecka. Ulvhedin jako dziadek… No, no, do czego to doszło.

Madeleine uśmiechała się łagodnie.

– Dlaczego nie? Jeśli wszyscy obciążeni w rodzie Ludzi Lodu są tacy jak ty i Ulvhedin, Ingrid, to naprawdę nie wiem, na co wy się skarżycie.

Ingrid spoważniała.

– Nie wszyscy dotknięci są tacy jak my. A my także musimy w sobie zwalczać siły i pragnienia, o których lepiej nie mówić.

W końcu nadeszła ta trudna chwila, kiedy musiała się pożegnać z Danielem.

Nie wiadomo na jak długo.

Загрузка...