Rozdział VI

ZERWANA NIĆ

1 – 8 LIPCA


Wjechaliśmy do Mrocznego Lasu trzy dni po opuszczeniu Mostowki. Omijanie go oznaczałoby nadłożenie drogi o tydzień, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Choć mieliśmy wielką ochotę.

W Mrocznym Lesie znajdowały się drugie Wrota prowadzące do ziem nieśmiertelnych. Co prawda otworzyć je mogli tylko Książęta i tylko z tamtej strony, ale wcale nam z tą świadomością nie było lżej. W ciągu wojny moi pobratymcy zasiedlili las niższymi. I to jakimi! Prządki były jednym z najstraszniejszych zjawisk, jakie zrodził Chaos, mocą niemal równe nam, Książętom, a pod pewnymi względami nawet nas przewyższały. Nawet ja nie miałam ochoty na kontakt z nimi. Te dziewice-pająki, niepoczuwające się do żadnej z rodzin, niezawodnie zaatakowałyby nawet Łowca – wszak swoją własną panią, Tkaczkę Losów, zaledwie tolerowały. Prawdopodobnie wyrzucono je na ziemie śmiertelnych właśnie z powodu ich niesubordynacji. Nawet jako rozumne stanowiły swoistą opozycję, a teraz…

Stop. Przecież one są potężniejsze od wielu wyższych. Jeśli Książęta byli w stanie uchronić się przed działaniem Rogu, to czy możliwe, żeby Prządki…

W tym przypadku jak najbardziej jestem w stanie znaleźć tu jakieś wsparcie. Żeby to prawdziwe żywioły! Oczywiście, że lasu nie opuszczą, a jest ich za mało, żeby mogły odegrać istotną rolę w wojnie, ale co do informacji… Prządki były jedynymi istotami w tym świecie zdolnymi widzieć losy, a czasem nawet przy nich majstrować. Były czymś w rodzaju podręcznych Tkaczki, która z przędzionych przez nie nici splatała tkaninę świata.

Jednakowoż to nie Prządki były najgorsze ze wszystkiego, co na nas czyhało w cieniu ciasno splecionych koron drzew. O wiele gorsze było to, że właśnie stąd wyruszały oddziały niższych. Jeśli będziemy mieli pecha i Książęta otworzą Wrota wtedy, kiedy będziemy obok… To oczywiście mało prawdopodobne, inaczej nie poszlibyśmy na takie ryzyko.

W samo południe przekroczyliśmy granicę lasu. Kes był spięty – wyraźnie czuł się nieswojo, jakby wyczuwał przez skórę niebezpieczeństwo.

Elmir zesztywniał – on także nie przepadał za takimi ciemnymi lasami. Dzieci jesiennego słońca i ognia nie znosiły ciasnoty i ciemności.

– Rey, jesteś pewna? Może jednak warto zawrócić? Mamy trochę czasu, nie możemy sobie odpuścić tego tygodnia?

– Nie możemy. Nie wiadomo, kiedy Chaos przełamie Granicę. Jeśli do tego czasu nie znajdziemy dziadka i nie przywrócimy wszystkiego do właściwego stanu…

– …to co? – Kes jako jedyny z całego towarzystwa miał małe pojęcie o tym, czym grozi osłabienie Granicy. Co prawda Anni też nie była wprowadzona we wszystkie subtelności problemu, ale żyła na pograniczu i często bywała na Północnych Ziemiach. Nieraz zetknęła się z koszmarami i zdawała sobie sprawę, do czego doprowadzi pojawienie się masy takich stworów. Do zlikwidowania jednego potwora potrzeba było pięćdziesięcioosobowego oddziału.

– Mam tylko przypuszczenia, niczym niepoparte. Pożogar powiedział, że Granica nie mogła osłabnąć sama z siebie, na to ten świat jest za młody; wniosek: ktoś lub coś ją osłabiło. W tej chwili praktycznie nie da się ustalić przyczyn, zresztą to nieważne, w każdym razie wszyscy powinniście wiedzieć i rozumieć, co się dzieje. W razie przerwania Granicy ludzie staną oko w oko z czymś o wiele silniejszym nawet od nas, feyrów. Rozumiesz, nie da się stworzyć dwóch Granic, dlatego czekamy, aż upadnie pierwsza. Świat ginie, ale Książęta stwarzają nowy świat i nową Granicę, za którą wyrzucamy Chaos i jego stwory. Taki jest porządek rzeczy, tak było i tak musi być. Śmierć dla życia. Unicestwienie dla odrodzenia.

– Ile mamy czasu? – spytał Akir, w zamyśleniu zagryzł wargę, patrząc gdzieś poza Anni. – Zdążymy?

– Nie mam bladego pojęcia! Granica może paść w każdej chwili. Dlatego tak nam się spieszy. Dwa czy trzy dni straty nie robią oczywiście dużej różnicy, ale tydzień to już jest ryzyko. Większe niż przejście przez Mroczny Las. A, właśnie. Akir, przemień się. Las jest tak przesiąknięty zapachem feyrów, że ja ich pojedynczo nie wyczuję. Idź przodem, tylko uważaj…

– Tak jest. – Skinął głową, zeskoczył z jednorożca i zaczął się rozbierać. Nie czekaliśmy na niego, więc dogonił nas dopiero w pięć minut później.

Parliśmy naprzód tak długo, aż nawet niestrudzonemu Pożogarowi oczy zaczęły się kleić. Za kilka godzin wyjechalibyśmy z lasu, ale już nie mieliśmy siły. Przyjrzawszy się krytycznie swoim ziewającym towarzyszom, zarządziłam postój. Mieliśmy nadzieję, że skoro tubylcy nas nie ruszyli dotychczas, to i we śnie dadzą nam spokój. Znalazłszy niewielką polankę ze źródłem opodal, rozsiodłaliśmy konie i jednorożca, żeby się paśli w spokoju, sami zaś rozpaliliśmy niewielkie ognisko i ułożyli się do snu.

– Ktoś jest w stanie poświęcić się i zrobić coś do żarcia, żeby rano nie tracić czasu? – spytała Anni słabym głosem.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu ochotników, ale żadnego nie zauważyłam. Kes, któremu ustanawianie bariery ochronnej odebrało resztki sił, już chrapał, a reszta z trudem utrzymywała się w półśnie. Kito, który położył się koło nas, zabawnie cmokał i wierzgał zadnią nogą. Ciekawe, co mu się śni?

– Dobra, dobra. I tak ktoś musi wartować.

Z głuchym stęknięciem wstałam i poczłapałam w stronę ogniska. Anni skinęła głową z wdzięcznością i odpłynęła. Zaraz, zaraz, a kogo ja właściwie mam obudzić, żeby mnie zmienił? Kogo w ogóle zdołam obudzić? Bo Kesa na pewno nie – taki niedospany może mnie potraktować mieczem, żeby sobie poprawić humor i samopoczucie. A to mi prawdziwe żywioły wroga przysłały!

Pogrzebałam w ognisku. Płomień buchnął z nową siłą. Umieściwszy nad ogniem kociołek z przyniesioną ze źródła wodą, wsypałam tam wszystko, co znalazłam w najbliższej sakwie, i dorzuciłam kawał mięsa, które dostaliśmy na drogę. Gotować nigdy nie umiałam i wychodziłam z założenia, że w żołądku i tak się wszystko miesza, ale sądząc z zapachu, wychodziło coś jadalnego.

Oceniwszy, że mięso już się nadaje do jedzenia, posłużyłam się mocą i zgasiłam ogień. Kes drgnął przez sen. Podkradłam się do Kito i ulokowałam się przy nim, oparta plecami o jego bok. Przestawiwszy wzrok, zaczęłam analizować ustalone fakty, które nie miały najmniejszego zamiaru ułożyć się w sensowną całość. Gdy tylko miałam wrażenie, że już wszystko jasne, gdzieś zza winkla wypełzały nowe szczegóły i wspomnienia z przeszłości, które nijak nie pasowały do tego, co już sobie poukładałam.

Sama nie zauważyłam, jak mnie sen zmorzył. Po prostu na moment zamknęłam oczy, a w chwilę później usłyszałam przerażony krzyk Anni. Wstawał świt.

– Co? – poderwałam się, potykając się o Kito. – Co? Gdzie się pali?

– Elmir! – odpowiedziała dziewczyna, wskazując puste posłanie. – Nie ma go!

Westchnęłam ciężko. Ten las najwidoczniej na wszystkich działał nie najlepiej. Po tygodniu pobytu w tym miejscu, balibyśmy się nawet własnego cienia.

– Anni, a nie przyszło ci do głowy, że mógł pójść w krzaki za potrzebą? Albo na zwiad po okolicy?

– Ona ma rację – odezwał się Akir, który obudził się równocześnie ze mną, a teraz macał ręką posłanie. – Zimne. Poszedł dawno, ze dwie godziny temu.

Nachmurzyłam się. Jak ja to mogłam przegapić? Owszem, elfy chodzą bezszelestnie, ale przecież nie do tego stopnia! Zresztą, ja to ja, ale dlaczego Kes się nie obudził?

Najwyraźniej nie tylko moje myśli pobiegły tym torem.

– Keeeees! – w głosie Akira słychać było nutę groźby. – Mówiłeś, że jak ktoś przejdzie przez krąg, to poczujesz!

Zmieszany mag przetarł oczy, wstał i skierował się do wykreślonej przez siebie linii. W zamyśleniu przejechał po niej palcem, po czym nagle wyprostował się i spojrzał na nas nierozumiejącym wzrokiem.

– Ktoś zniósł zaklęcie. Ale… to niemożliwe! To by musiał być mistrz silniejszy ode mnie, a jego przybycia bym nie przespał, takich cudów nie ma!

– A niech to! – załamałam się. – Jak mogłam zapomnieć! Pożogar, dlaczego nic nie mówiłeś? To były Prządki, one widzą zaklęcia i rozplątują je na poczekaniu!

Po dłuższym milczeniu rozległ się nieśmiały głos Anni:

– To co robimy?

– Jak to co?! – ryknęłam. – Szukamy Elmira!

– Może lepiej iść dalej? – odezwał się Kes, w zamyśleniu skubiąc podbródek. W minutę później gorzko żałował, że wyrwał się z taką propozycją. Wszyscy wydarli się na niego, nawet zawsze spokojny Kito wygłosił z tej okazji przemówienie, po którym uszy Kesa zaczęły stopniowo czerwienieć.

– Nie zostawiamy swoich w biedzie. Ma prawo liczyć na naszą pomoc. Jeżeli nie podzielasz tego zdania, pradawnym obyczajem udowodnij swoją rację z bronią w ręku. Rzucisz wyzwanie któremuś z nas, czy po prostu idziemy?

Mag milczał. Widocznie sam zrozumiał, że palnął coś niesamowicie głupiego. Nawet wśród ludzi porzucenie towarzysza było uważane za zdradę, a już wśród starszych było karane nie tak po prostu śmiercią, lecz długimi i wymyślnymi torturami.

– Kito, zostajesz tutaj. Pożogar, to samo. Pilnujcie rzeczy i koni. Jeśli ktoś zaatakuje i poczujecie, że nie dacie rady – nie strugajcie bohaterów, wiejcie. Gdybyśmy nie wrócili do wieczora, uciekajcie i czekajcie na nas na skraju lasu trzy dni.

– Księżniczko, może nie powinniście się…

– Pożogar! Jeszcze słowo, a będę zła. Gdybyśmy nie wrócili po trzech dniach, idź z Kito do Wołogrodu. A, właśnie, Anni, może lepiej, żebyś też została? Nie mogę ci kazać, ale miałabym prośbę…

Jak było do przewidzenia, prośba została załatwiona odmownie.

– Daleko jeszcze, Akir?

Kotołak biegł przodem, ślad elfa złapał od razu i teraz powoli, ale nieustannie zbliżaliśmy się do swego towarzysza.

– Już blisko – odparł, węsząc pracowicie. – Nie jest sam, czuję zapach feyrów. Dziwny zapach, jeszcze takiego nie czułem. Jakby… pająki…

– Prawidłowo. – Skinęłam głową. – Trafiłam. Elmir jest u Prządek, przy czym szedł na własnych nogach. A to może znaczyć tylko jedno: porywacze są istotami rozumnymi, inaczej zaatakowaliby nas, a nie uprowadzili tylko elfa.

Urwałam. Pozostali patrzyli na mnie, nie rozumiejąc.

– Musimy tam przyjść w pełnym uzbrojeniu. Prządki najbardziej szanują siłę i władzę. Jeśli udowodnimy im, że jesteśmy silniejsi, to może obejdzie się bez awantur, oddadzą nam Elmira po dobroci. Poza tym jako Księżniczka teoretycznie jestem ich panią. Akir, zostań w tej postaci. Idź trochę za mną, zachowuj się jak moja obstawa. Będę stawiać sprawę tak, że porwały kogoś z mojej świty. Może nie ośmielą się złamać prawa i uznają moją rację.

Wydawszy dyspozycje i upewniwszy się, że przyjęli to wszystko do wiadomości, zaczęłam się przemieniać. Anni, która jeszcze nie znała mojego prawdziwego oblicza, odskoczyła jak oparzona. Akir zmierzył mnie krytycznym spojrzeniem i pokręcił kosmatą głową.

– Nic z tego, Księżniczko. To niezłe ciuchy na drogę, ale nie na wizytę u feyrów z fumami, jakich nie mają żadne inne. Uznają to za oznakę braku szacunku.

– A skąd ja ci tu wezmę suknię? – Rozłożyłam ręce. – Co twoim zdaniem mam zrobić, uszyć sobie kreację z liści, czy wezwać dobrą wróżkę?

– A nie możesz sobie stworzyć ciuchów z ognia, jak wtedy w Wiecznych Dąbrowach? – spytał Kes, przestępując z nogi na nogę. Mag wiatru był podobny do swojego żywiołu: porywczy, niecierpliwy, pełen żądzy czynu. Wszelkie opóźnienia wyprowadzały go z równowagi.

– Nie mogę. W ziemiach elfów było źródło prawdziwego ognia, a pałac Elgora jest centralnym punktem Wiecznych Ziem, tam moja moc jest niezależna od pory roku i mogę z niej korzystać, zresztą też nie w pełnym zakresie. W tej chwili jesteśmy co prawda na terenach feyrów, ale w ziemiach śmiertelnych, i czas też nie mój. Uprzedzałam!

– Co ty byś zrobiła beze mnie! – uśmiechnął się Akir i zwrócił się do maga: – Właśnie sobie przypomniałem, że Elgor kazał bratu wziąć ze sobą stosowną odzież dla jego narzeczonej. Dasz radę teleportować suknię z jego sakwy?

– Wyobraź ją sobie…

Mag skoncentrował się i wyciągnął przed siebie ręce, na których w chwilę później wylądowała jakaś intensywnie czerwona szmata. O, Przedwieczni! Za co mnie to spotyka?

Wyjąwszy magowi z rąk zaproponowaną kreację, poszłam w najbliższe krzaki, odprowadzana głupkowatymi chichotami. Ale gdy wróciłam, nastało milczenie. Nawet Kesa zatkało. Próbował coś mówić, ale nie udało mu się wykrztusić ani słowa. Nie da się ukryć, że nie doceniłam gustu Elgora – suknia była porażająca, a przede wszystkim świetnie się nadawała na oficjalną wizytę u niższych. Spódnica składała się z dziesięciu klinów w różnych odcieniach purpury, góra bez rękawów, z przodu sięgała pod szyję, za to z tyłu miała tradycyjny dekolt do połowy pleców, ze złotym haftem na rubinowym jedwabiu. Rozpuściłam włosy i we własnej ocenie wyglądałam jakby piorun strzelił w miotłę, ale to mogło ewentualnie uchodzić za artystyczny nieład.

– Może być? – spytałam, obracając się w miejscu. Dla Akira, pewnie że dla Akira, a coście myśleli? Nie mam co do roboty, tylko się krygować przed magiem? – Wyglądam teraz jak Księżniczka?

– Skrzydła. Wypuść skrzydła. Wszyscy wiedzą, że Ogiń Jesiennych Ognisk ma skrzydła. Tak najlepiej udowodnisz swoje prawa.

– Jakie znowu skrzydła? – fuknęłam, odsuwając Anni na bok i klękając przed kotołakiem. – Nie słyszałeś, o czym ja tu gadałam przez godzinę?

– Owszem, słyszałem. Każde słowo. Ale co można, to raz, a co trzeba, to dwa. Jak trzeba, to można!

Westchnęłam ciężko. Coś w tym było. Co mogłam zrobić? Poszukać gdzieś w okolicy pełgającego płomienia, wciągnąć go w siebie i stworzyć iluzję skrzydeł, jak w obozie? Odpada. Idę do feyrów, nie do starszych czy do ludzi; atrapą stworzoną ze zwykłego płomienia i magii ich nie oszukam. Nie mój czas, a żywioł jest obrażony i na ustępstwa nie pójdzie.

– Kes – zwróciłam się do maga, przepraszająco rozkładając ręce – wygląda na to, że będziesz mi musiał pomóc.

– Niby jak? – spytał podejrzliwie i na wszelki wypadek trochę się cofnął.

– Będziemy musieli na trochę złączyć życie, bo tylko tą drogą dam radę wezwać moc.

– Złączyć życie? Znaczy, co?

– Chodź.

Kes zawahał się, ale podszedł do mnie, wyraźnie spięty.

Uklękłam, pociągając go za sobą. Dobrze, że elfickie tkaniny się nie brudzą i nie gniotą.

– Natnij mi dłoń – zażądałam, mrużąc oczy. Kes się ociągał.

– Pewna jesteś, że trzeba? Rany zadane stalą goją się na tobie fatalnie…

– Kiedy przyjdzie dzień mocy, to i tak wszystkie blizny szlag trafi. Nie ma wyboru, tylko prawdziwa krew jest na tyle silna, żeby stworzyć związek.

– Co to za szopka?!

– Nie marudź teraz, później ci wytłumaczę!

Kes oświadczył, że nie będzie mnie ciął, jeśli mu nie wytłumaczę. Uparty był jak muł. Westchnęłam i poddałam się.

– To jest sposób na wzmocnienie naszych sił, używany w czasie wojny. Książęta i magowie łączyli swoje życie, parami, i tym sposobem wzmacniali się wzajemnie. Gdybyś się nie stawiał, tobym po prostu korzystała z więzi Księżniczki i podopiecznego, ale skoro tobie to nie pasuje, to nie! Tnij!

Chlasnął mnie po dłoni. Ledwo powstrzymałam się, żeby nie krzyknąć. Książąt w prawdziwej postaci nie da się definitywnie zabić, nawet stalowym ostrzem, ale to była nietypowa sytuacja. Starsi, ludzie, nawet moi bracia jak najbardziej są w stanie zniszczyć moje ciało tak, że moc odtworzy je dopiero po latach czy wręcz dziesięcioleciach, ale Kesowi dałam prawo zabicia mnie, przysięgłam, a przysięga feyra – nie dym. Na świecie są trzy siły, które mogą mnie wyprawić w Chaos: koszmary Chaosu, prawdziwe żywioły… i człowiek, który znaczy dla mnie wszystko. Z drugiej strony, w tej chwili utrata ciała tak samo stanowiła dla mnie bilet do Chaosu. Ciekawe mam życie, nie da się ukryć.

Złożywszy dłonie w łódkę, odczekałam, aż napłynie do nich dostateczna ilość złotego płynu, i wymamrotałam modlitwę do Ognia. Uwolniwszy jedną rękę, umoczyłam palec w lekko lśniącej w półmroku krwi i nakreśliłam na czole maga runę żywiołu. Zalśniła i wsiąkła pod skórę. W tej samej chwili poczułam, jak moją duszę ogarnia płomień, a stworzona siła wyrywa się na wolność. To jest sposób! Żeby nie efekty uboczne i krótkotrwałe działanie…

Wstałam, rozłożyłam ręce, czując, jak organizm kończy się przekształcać. Odchyliwszy się nieco do tyłu, uwolniłam siłę z więzów. Początkowo był to płomień wyrastający z łopatek i przybierający kształt skrzydeł, ale płomień znikł, zostały tylko pióra jak utkane z rubinów. Kes próbował dotknąć jednego skrzydła.

– Zwariowałeś? – prychnęłam na niego jak rozzłoszczona kocica. – Masz za dużo palców?

– Dotykałem już twoich skrzydeł i nic się nie stało…

– Czego dotykałeś? Atrapy zrobionej ze zwykłego ognia, praktycznie iluzji! A teraz wezwałam prawdziwy płomień! Jak tylko zechcę, z piór zrobią się najostrzejsze sztylety, jakie widział ten świat!

Mag nie skomentował tego, ale w jego oczach odmalował się strach pomieszany z szacunkiem. Łapacze lubili ostre zabawki.


* * *

– Patrz, jaki miły…

– Miły.

– Miły. I los jaki ciekawy…

– Ciekawy.

– Ciekawe, skąd się wziął w tym lesie.

– Skąd?

– Przyszedł ze mną. I ze mną odejdzie – wtrąciłam się, wychodząc na polanę i kłaniając się. Dziewice-pająki zasyczały na mnie, zasłaniając sobą stojącego na czworakach Elmira. Elf był tak omotany magiczną pajęczyną, że był w stanie tylko uśmiechać się głupio i ślinić się. Szkoda, że nie miałam pod ręką jakiegoś artysty, ładny obrazek bym Elgorowi przywiozła.

Prządki były piękne nawet według ludzkich standardów, z tym że od pasa w górę. Mocno zbudowane dziewczyny z dołeczkami na policzkach, grubymi warkoczami i ogromnymi naiwnymi oczami, sielskie takie… Niestety, od pasa w dół wyglądało to nieco gorzej – zamiast nóg miały po osiem grubych, kosmatych pajęczych łap.

– Ktoście są, że macie czelność tu przychodzić? – zasyczała jedna z nich, nerwowo przebierając pierwszą parą łap. – Ktoście są, żeście się nas nie ulękli, przynosząc z sobą stal i płomień?

– Przyszłam po jednego z mojej świty, którego uprowadziłyście ze sobą. Oddajcie mi elfa, a nie uczynię użytku ze swojego prawa pokrzywdzonej.

Nie było co owijać w bawełnę. Prządki uważają, że kto grzeczny, ten słaby.

– Ktoś ty jest, byś od nas czego żądała? – zasyczała z oburzeniem jasnowłosa ślicznotka o oczach niebieskich jak jezioro w lecie, z rozkosznym pieprzykiem nad wargą. – Tyś Księżniczka, aleś nie nasza pani. Nie twoje prawo czegoś od nas żądać!

– Czynię swoje prawo!

Skrzydła, które dotąd bezwładnie zwisały mi za plecami i wyglądały jak płaszcz, rozpostarły się na boki. Świt przeglądał się w rubinowych piórach. W oczach prządek pojawił się, jeśli nie strach, to co najmniej zainteresowanie.

– Zagubione dziecko…

– Dziecię, od którego wszystko się zaczęło i w którym wszystko się skończy…

– Rey-line, Ogiń Jesiennych Ognisk.

– Przeklęte dziecię… przeklętego rodu… – zakończyły ledwie słyszalnym chórem, uśmiechając się z zadowoleniem.

– Może tak, może nie, w tej chwili liczy się tylko to, żem Księżniczką, wyście zaś tymi, którzy pojmali i związali mojego dworzanina.

– Pozwoliliście nam go wziąć ze sobą.

– Tak, tak, pozwoliliście…

– Myśmy go wzięły, ninie on nasz, igrać będziemy jego nicią, naszej pani podarujemy jego los…

Akir zawarczał. Kes szarpnął się, ale Anni złapała go za rękę. Dobrze, że go powstrzymała. Jeszcze nie czas na demonstrację siły, jeszcze w tej chwili była szansa dogadania się.

– Znam waszą moc, Prządki Losów, ale wy chyba także coś wiecie o mojej. Na razie proszę grzecznie. Potem… Nie chcecie wiedzieć, co się stanie, gdy poproszę niegrzecznie.

Pajęczyce popatrzyły na siebie. Trudno powiedzieć, że się przestraszyły, ale w każdym razie moje słowa dały im do myślenia. Rzeczywiście były w stanie wyobrazić sobie, co mogę zrobić, i nawet dla tak łakomego kąska jak Elmir nie opłacało im się ryzykować.

– Znamy cię, ognista walkirio…

– Tak, znamy, pamiętamy, widzimy…

– Czyń swoje prawo, ale i nam coś w zamian za jego los się należy. Chcemy poznać, czyś godną. Stań i walcz z nami, a twego towarzysza wolno puścimy.

Zmełłam przekleństwo. Ot, cholery! Wiedziały, że nie mam prawa odmówić. Polityka feyrów opiera się na argumencie siły. Wszelkie zagadnienia sporne tradycyjnie rozstrzygano w pojedynkach, a zwycięzca brał wszystko. Odmowa była równoznaczna z kapitulacją.

– Z którą?

– Wasza wysokość, ubliżyłybyśmy wam, taką walkę proponując. Ze wszystkimi!

Czy mi się zdaje, czy ktoś tu ze mnie kpi w żywe oczy?

– Rey, to nie ma sensu – odezwał się Kes. – One se jaja robią, trzem naraz nie poradzisz i one to wiedzą.

Najwyraźniej moi towarzysze oceniali sytuację tak samo jak ja. Sęk w tym, że nic z tego nie wynikało. Wyzwanie padło, nie przyjąć go – znaczyło przegrać i stracić prawo do Elmira. Może i byśmy te pajęczyce pozabijali, ale ich siostry nie wybaczyłyby nam takiej krzywdy i, żeby to tak delikatnie ująć, moglibyśmy mieć poważny problem z opuszczeniem Mrocznego Lasu.

– Nie mam wyboru. Nie łam się, nie zdołają mnie zabić.

Machnęłam rękami i skrzydłami, stwarzając Krąg Prawa. Ognista ścieżka pobiegła po ziemi. Weszłam w nakreślony krąg i zapraszająco skinęłam ręką, odcinając drogi odwrotu. Cały świat skurczył się do tego skrawka ziemi, na którym zaraz przyjdzie mi egzekwować najoczywistsze z praw – prawo silniejszego.

Krzyki moich towarzyszy, syk ogromnych pająków, szelest kosmatych łap i trzask pajęczyn wytryskujących z palców Prządek – wszystko zlało się w potężny, przenikliwy odgłos, jakby kto drapał pazurami po szkle.

Pajęczyny zwalczałam bez trudu ognistym mieczem, który wyrósł mi bezpośrednio z dłoni. Parę razy sama próbowałam atakować, ale kosmate łapy dosięgały mnie i odrzucały z powrotem. Nie wiem, jak długo trwała ta zabawa w kotka i myszkę. Poszturchiwaliśmy się, próbując wyczuć słabe miejsca. Pozbyłam się iluzorycznego miecza i zaczęłam posyłać naprzeciwko nici ogniste fale. Prządki z trudem co prawda, ale odbijały je.

Broń. Potrzebowałam broni. Samą mocą sobie tutaj nie poradzę. Są za silne, a cierpliwość prawdziwego płomienia jest ograniczona. Na razie otworzył drogę ratunku, ale niedługo uzna, że spełnił swój obowiązek, i zostanę oko w oko z trójką wrogów, bezbronna i skrępowana.


* * *

Znowu próbujesz nadać mocy wymiar materialny! Powiedz no, dlaczegóż to robisz z płomienia broń i już nim walczysz?

Stoję przed ojcem, starannie nie patrząc mu w oczy, a on krzyczy dalej:

Czasem podejrzewam, że cię podmienili przy urodzeniu i podrzucili mi śmiertelniczkę! Tylko oni do tego stopnia nie ufają prawdziwym mocom, że wolą polegać na stali i srebrze!

Ale Lissi, nie mogę odpowiedzieć na cios, jak nie mam broni! Ręką miecza nie powstrzymam!

To nie dopuszczaj wroga na długość miecza.

– Jak mam nie dopuszczać? Próbowałam wypuścić na przeciwnika ogień, ale odparł go bez trudu!

Ten ogień to też była broń, dlatego ci nie pomógł! – Krzywi się, próbuje jasno wyrazić myśl, ale ja w dalszym ciągu nie rozumiem. To oczywiście jego wina, jest o wiele gorszym nauczycielem niż ojcem. – Zrozum, Rey, nie chodzi o to, żebyś tworzyła broń. Broń ty już masz. Sama jesteś bronią – twoje ciało i twoja dusza. Jesteś najdoskonalszym organizmem przystosowanym do wałki, jaki widziały ziemie nieśmiertelnych. Kombinujesz, tworzysz ostrza, ogień, strzały, a trzeba tylko, żebyś zechciała zwyciężyć, i to ciało wszystko za ciebie zrobi.

Znów wzywa jednego z niższych i coś mu szepcze. Rozpaczliwie próbuję zastosować się do rady ojca, ale moc we mnie nie wstępuje. Jak to ma być, zechcę i już?

Stwór rzuca się na mnie, wysuwając pazury i szczerząc kły. Rozumiem, że nie zdołam odbić tego ciosu. Instynktownie zasłaniam się skrzydłami…

…próbuję się zasłonić…

…skrzydła żyją własnym życiem. Ostre noże, w które zamieniły się pióra, lecą prosto na mojego przeciwnika, zostawiając za sobą rozpływający się ognisty ślad. Lissi wyciąga rękę, stawia tarczę, która ratuje życie mojemu przeciwnikowi. Uśmiecha się.

No widzisz, a ty próbujesz tworzyć jakieś zabawki… i po co? Ty już masz broń, najostrzejszą broń świata…


* * *

Cofnęłam się ku granicy kręgu. Pajęczyce roześmiały się radośnie, czując przedsmak zwycięstwa. Uznały, że zwiększyłam dystans ze strachu.

Wyciągnęłam ręce dłońmi do góry, prosto przed siebie. Dwa długie pióra oderwały się od skrzydeł i spłynęły w podstawione dłonie, rozjarzyły się i zamieniły w długie ostrza. Uśmiechnęłam się złośliwie, rozkoszując się zagubieniem Prządek, i skoczyłam ku nim.

Wycie. Oporne ciało. Kosmate łapy próbowały mnie dosięgnąć, powstrzymać, lecz ustępowały jak suche gałązki, łamały się, gdy tylko moja broń ich dotknęła. Świadomie cięłam tylko po łapach, które Prządkom odrastały w ciągu paru godzin. Gdybym nie była taka dobra, już by nie żyły, żaden problem pościnać głowy.

– Litości…

Beznogie ciało Prządki drgnęło, w niewinnych oczach zastygł śmiertelny strach. Znieruchomiałam, nie opuszczając jednak ręki.

– Uznajecie moje prawo… niższe istoty?

– Uznajemy.

Zamiast strachu pojawiła się nienawiść. Mało komu udawało się zwyciężyć w walce z Prządkami, ale nawet wtedy nie zginały karku, nie poniżały się.

– Oddacie mi mojego towarzysza?

– Chcesz, bierz.

– Przysięgniecie, że nikt i nic nie przeszkodzi nam wyjść z życiem z waszych włości?

Spojrzały po sobie.

– Przysięgamy – wykrztusiły – że nikt i nic nie wyrządzi wam szkody w naszych włościach.

– W takim razie mam do was jeszcze jedną prośbe.

Oczyściłam miecze, wciągnęłam je w dłonie i podziękowałam prawdziwemu płomieniowi za okazaną przychylność.

– W ramach odszkodowania za czas, który straciłam, proszę, byście wy, które widzicie płótno, pokazały mi wzór.

Akir i Anni nie zwracali na nas żadnej uwagi, krzątając się wokół dochodzącego do siebie Elmira. Kes nie ruszył się z miejsca – patrzył na mnie jakoś inaczej, taksująco, złym wzrokiem. Po plecach spłynęła mi strużka zimnego potu. Tak patrzą tylko bardzo stare feyry, ale mag, który jeszcze nie ma nawet trzydziestki!

Prządki naradzały się bez słów. Przytupując niecierpliwie nogą, czekałam na ich decyzję. Wiedziałam, że chcę trochę za wiele – nawet jak na zwycięzcę – niemniej miałam nadzieję, że się uda.

– W porządku – powiedziała ciemnowłosa, podobna do Cyganki, i z trudem się podniosła. Ucierpiała najmniej ze wszystkich, miała wszystkie łapy. – Ale tobie wzoru nie pokażemy. Niech twój towarzysz z nami pójdzie i spojrzy na płótno.

– Który?

– Mag. Nieprawy mag. Mag, który zamiast duszy ma cudzą moc.

Wzdrygnęłam się. Kes?

– Mag, w którym walczy siła i nienawiść. Mag, którego los dawno się urwał.

Kes podszedł do nas, potrącając mnie ramieniem. Złapałam go za rękę.

– Jeśli nie chcesz, nie idź. To nie jest aż takie ważne, żebyś ryzykował.

– Bo co – spytał poważnie – jeśli nie dam rady uwolnić się od ich czarów, to mnie rzucisz?

Udałam, że się waham, ale skinęłam głową, uśmiechając się.

– No więc sama widzisz – zaśmiał się z zadowoleniem – że nic nie ryzykuję. Chyba to był dobry pomysł, żeby cię nie zabijać od razu. W życiu bym nie pomyślał, że tak fajnie się podróżuje pod ochroną feyra.

Wyciągnął rękę i dotknął jednej z kosmatych łap wyciągniętych naprzeciwko niego.

Coraz dziwniej, coraz straszniej. Mag, który przyznaje się do dobrych uczuć do feyra.

Feyrzyca, która się niepokoi o maga, szepnął wredny cichy głos. Jak za starych, dobrych czasów.


* * *

Kes wisiał w ciemności. Czuł jeszcze, że jego dłoń coś ściska, ale uczucie czyjejś obecności powoli znikło. Minęła minuta. Był sam.

– I co to ma znaczyć? – spytał pustkę.

– …znaczy…

– …niczego…

– Kto tu jest?

– Tu…

– Tu? Tam? – odkrzyknęła ciemność.

Wokół niego pojawiły się nagle tysiące kolorowych nici. Kes zrozumiał, że znalazł się wewnątrz ogromnej trójwymiarowej pajęczyny. Próbował wezwać moc, ale magia milczała. Człowiek z przerażeniem stwierdził, że może liczyć tylko na siebie. W przypływie paniki chciał już wołać na pomoc Rey, ale w ostatniej chwili uporał się z paskudnym lepkim strachem, zepchnął go w głąb.

Postanowił się rozejrzeć i spróbował zrobić krok. Pod nogami nie czuł oparcia, ale może to tylko sen? Iluzja?

Udało się za trzecią próbą. Nie zrobił kroku, ale się przemieścił. Zamknął oczy. Kiedy je otworzył, wzór i kolor nici dookoła niego zmienił się.

– Ktoś ty? Co robisz w moich włościach?

Obejrzał się. Za nim na splocie nici półleżała dziewczyna… Nie dziewczyna, poprawił się. Księżniczka.

Nawijała na palec jakąś nić. Nawijała, odwijała, bawiła się nią. Kes wzdrygnął się. Dawniej nigdy nie myślał o wyższych feyrach – on był od zabijania nierozumnych potworów. Kto to jest? Jak ich się zabija? I czy można zabić istotę, która tak spokojnie bawi się losami lub włada prawdziwym żywiołem? Nie porzucił myśli o zabiciu Rey lub śmierci z jej ręki – zbyt długo pieścił plany zemsty, aż stała się sensem jego życia, celem, marzeniem – ale czy jest sens ryzykować, gdy nie ma żadnej szansy?

W głowie maga zakiełkowała straszna myśl: a jakie ja mam prawo się mścić? Czy w ogóle ludzie mają prawo sądzić kogoś, kogo nie rozumieją i nie znają?

Dziewczyna szarpnęła nić, która pękła z trzaskiem.

– Sługi moje cię przywiodły, śmiertelniku? Cóż więc, nagrodzić je przyjdzie. Ciekawyś jest śmiertelnik. Losu nie masz. Duszy nie masz.

Piękna błękitnowłosa patrzyła na niego, uśmiechając się z zadowoleniem. Jej słowa nic dla Kesa nie znaczyły. Jak można żyć bez losu? Jak można nie mieć duszy? Wariatka jakaś.

– Rzeknijże, śmiertelniku, czegoś tu szukał? Lub przywiodły cię tu Prządki po niewoli?

– Zwą mnie Kessar Wiatr, wasza wysokość. Jestem… towarzyszem… jednej z was, Rey-line. Prosiła wasze sługi, żeby jej pokazały wzór, ale odmówiły, mówiąc, że tylko ja będę mógł go zobaczyć.

– Zatem ona powróciła. Tegom ja i czekała. Ciekawe to. Rzeknijże, śmiertelniku, czy w istocie pragniesz ujrzeć wzór świata? Wiele ci pokażę, czego nawet Książęta znać nie chcą. Losy twych towarzyszy pokażę i przyjaciół, wrogów i krewnych. Jeno twojego losu nie ukażę, bo nici nie masz.

– Powiedz – zdobył się na odwagę – nie mam losu, powiadasz, już parę razy mówiłaś. Jak to możliwe? Czy to nie tak, że każdy ma swoją nić?

– Każdy. – Nachmurzyła się i zacisnęła wargi, jakby niepewna, czy ma mówić dalej. – Pierwszy raz odkąd istnieję, pierwszy raz, odkąd pierwsze promienie słońca zabarwiły pierwsze niebo Pierwszego Świata na kolor przelanej jesiennej krwi, widzę kogoś takiego jak ty. Dziwny jesteś, ale nie wiem, co w tobie jest nie tak. Widzę, że masz krew śmiertelnika, ale zamiast duszy widzę w tobie gorycz piołunu i niekończącą się drogę przez światy. Udałeś mi się, choć wiem, żeś zabójca, żeś kres mego ludu – łowca, mag.

– Nie rozumiem.

– Wiem, bo i mnie tego nie pojąć. Dnia pewnego spytasz siebie, i odpowiedź przyjdzie.

– To proroctwo.

– Tak i jest. Ja wiem wiele. Wiem rzeczy, które były i które są, i które będą. Nowy widzę świat, dziecię. Świat, w którym wojny nie będzie. Świat, w którym nie skrzyżuje się w boju srebro ze stalą. Na zgliszczach ten świat stanie, na popiele z krwi, z nienawiści i miłości powstanie. Gdy pięć dusz w Chaos ujdzie, od swojej siostry sprzedanych, i nie będzie nadziei, wiatr stanie się ogniem, śmierć nowe życie zrodzi… Ale te rzeczy będą, a ninie…

Kes omal nie oślepł. Nici zapłonęły i nagle zrozumiał, czyje to nici. Ten gruby splot – to ich drużyna. Dwie nici złote należą do Rey i Pożogara, zielona jest Elmira, srebrna Kito, aksamitna Anni. Splecione w gruby warkocz, a obok przewijały się tysiące innych. Oto Elgor, a oto stary nauczyciel, mag ognia… A otóż i gruba złota nić Jesiennego Łowca, owija się parę razy wokół warkocza i znów znika…

– Dobrze rzekły me sługi, tyś w istocie ujrzał – uśmiechnęła się. – Widziałeś, coś chciał widzieć?

– Tak. Dojdziemy do Wołogrodu i zobaczymy Łowca. To chyba Rey chciała wiedzieć?

– Rey? O Rey-line myślisz? Tej wiedzy ona pragnęła. Zaliś kontent?

– Tak, wasza wysokość. Czy mogę odejść?

– Odejdź. Kimżem jest, abym Panią Ognia urażała, jej sługę więżąc? – Uśmiechnęła się paskudnie, jakby to był żart. – Odejdź, osobliwy śmiertelniku. Oczy zamknij, przeniosę ciebie.

Kes usłuchał Księżniczki. Gdy otworzył oczy, leżał na szarej ziemi, a nad nim stała Rey, patrząc na niego z troską.

– Dojdziemy – zachrypiał. – Łowiec jest w Akademii.

Miał wrażenie, że w gardle tkwi mu ostry kamień. Zaczął kaszleć…


* * *

Tkaczka Losów umościła się wygodniej w swoim osobliwym hamaku. Nadal rozpamiętywała tę dziwną wizytę. Ten śmiertelnik był przedziwny, stanowił zagadkę nawet dla niej, która wiedziała o wszystkim i o wszystkich. Nie rozumiała, jak to możliwe, żeby ktoś po prostu nie miał swojej nici. Przecież nie mogła tak po prostu przeoczyć jego narodzin!

Nagle coś jej przyszło do głowy. Zaklęła cicho, przecież to wszystko było takie proste! Wyciągnęła z powietrza dwa końce i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Związała je, podrzuciła powstałą nić, która wplotła się we wzór. Wszystko było na swoim miejscu.

– No, kto by pomyślał! – Omal nie klasnęła w dłonie, jak małe dziecko, które dobrało się do słodyczy. – A to ciekawe!


* * *

Dotarliśmy do obozu po jakiejś godzinie. Kes ledwo powłóczył nogami. Nie przypuszczałam, że wizyta u Tkaczki tak go wykończy. Przez ostatnich parę minut musiałam go dosłownie nieść wspólnie z Anni. Akir nie zaofiarował nam pomocy – wszystkie ciuchy zostawił w obozie i nie miał ochoty chodzić nago po lesie. Elmir szedł sam, ale jeszcze go telepało, oczy mu zachodziły mgiełką. Wyglądał jak pijany, ale nie martwiłam się specjalnie. Ci starsi są bardzo żywotni, z gorszych opałów wychodzili bez szwanku.

Spieszyłam się, czując już, że zbliża się czas zapłaty za użyczoną moc. Wiedziałam, że od tego nie ucieknę, ale miałam nadzieję, że zdążymy opuścić granice Mrocznego Lasu, zanim do tego dojdzie. Nie obawiałam się, że Prządki nie dotrzymają słowa, nie bałam się kaprysów losu – po prostu chciałam mieć pewność, że kiedy będę bezradna, reszta towarzystwa będzie bezpieczna przed moimi krewniakami, i jak najdalej od nich. Trzeba będzie im powiedzieć, żeby się nie zatrzymywali, cokolwiek by się działo. Mało…

Pożogar i Kito czekali na nas. Rzucili nam się naprzeciw. Jednorożec przemienił się w biegu i rzucił się na szyję Elmirowi. Elf, który i tak ledwo trzymał się na nogach, upadł, obaj potoczyli się po trawie. Ot, proszę, wieczna rywalizacja, kto by pomyślał, że ci dwaj mogą przeżyć razem minutę i sobie nie nawymyślać?

– Siodłajcie konie i zjeżdżamy stąd. Gratulacje, jak się wydostaniemy z lasu.

Moi towarzysze natychmiast się uspokoili i zaczęli się krzątać po polanie, pakując rzeczy i żując przy tym wyciągnięte z torby suchary. Nie było czasu na śniadanie.

Usiadłam ciężko na ziemi. Huczało mi w głowie jak w ulu, miałam wrażenie, że czaszka zaraz rozleci mi się na kawałki. Moc wyciekała. Skrzydła topniały w porannej mgle, rozpływały się w powietrzu jak słabnąca iluzja.

– Rey, wszystko w porządku? – Kes przyklęknął, wpatrując mi się w napięciu w twarz. – Może ci przynieść coś do picia? Albo do zjedzenia? Nie jesteś ranna?

– Co ci odwaliło? – Zerwałam się na nogi, na chwilę zapominając o skręcającym flaki bólu. – Co się tak trzęsiesz o zdrowie potwora? Na moje oko to sam chyba jesteś chory!

Wstałam, lekceważąco traktując niezdarne tłumaczenia maga. Chrzani. Po prostu chce mnie sam zabić. Akurat. Teraz już trudno w to uwierzyć. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy będzie w stanie podnieść na mnie broń. Z drugiej strony, skąd, na Chaos, mam wiedzieć, co się roi w głowie łapacza?

– Jedziemy!

Już miałam wsiąść na Pegaza, gdy usłyszałam okrzyk Elmira:

– Rey! Specjalnie dla mnie się tak pięknie ubrałaś?

Prychnęłam tylko, a nierozgarnięty elf zaprezentował w uśmiechu cały garnitur śnieżnobiałych zębów:

– A to mi teraz Elgor będzie zazdrościł. Dla niego nigdy się nie starałaś!

Rozejrzałam się, czym by tu cisnąć w tego idiotę, ale z żalem porzuciłam ten pomysł. Nie miałam pod ręką nic dostatecznie niepotrzebnego, wszystko spakowane. Stanowczo, zaklęty Elmir był o wiele sympatyczniejszy. Może by go jednak oddać Prządkom? Jeszcze nie jest za późno!

– Moje ciuchy zostały w jakichś krzakach, w drodze powrotnej jakoś nie było warunków, żeby ich szukać. Nic więcej do ubrania nie mam, więc do najbliższej ludzkiej siedziby muszę jechać w tym, co mam.

– A to dopiero będzie! – gwizdnął długouchy. Wszyscy się roześmiali, nawet Anni. Nawet ja, gdy sobie wyobraziłam ten widok. Trudno, jakoś to przeżyję…

Kes sięgnął do jednej ze swoich sakiew.

– Trzymaj. – Rzucił mi płaszcz. – Przynajmniej cię nie przewieje, w tych farfoclach zaraz zmarzniesz.

Odrzuciłam mu płaszcz z powrotem.

– Czy tobie się zdaje, że my na jesienny wyjazd idziemy w kurtkach i spodniach? – zachichotałam. – I w ogóle złego diabli nie biorą.

Wskoczyłam na Pegaza i rozpostarłam spódnicę. Nogi miałam w ten sposób gołe, ale w tej chwili mało mnie to obchodziło. W Mrocznym Lesie nikt mnie nie będzie oglądał, a dalej… wątpiłam, czy dalej dam radę jechać sama. Raczej mnie będą wieźć.

Kes potrząsnął głową, reszta się uśmiechnęła. Pamiętali jesienne wyjazdy bardzo dobrze. Letnie zresztą też. A także zimowe i wiosenne. Oczywiście oprócz Anni.

– Gotowi?

Pegaz niecierpliwie przebierał nogami, prychając i na wszelkie inne sposoby okazując niezadowolenie z oczekiwania.


* * *

– Ach, witaj, wrogu!

Siwowłosa dziewczyna uśmiechnęła się z zadowoleniem, patrząc na zastygłego w uniżonej pozie mężczyznę.

– Znowu przyszedłeś grozić? Nie, raczej nie. Więc po co?

– Przyszedłem błagać. Wiesz przecież, że to moja wina, że nie potrafiłem, nie chciałem, nie pomyślałem nawet… Rey-line nie ma z tym nic wspólnego. Dlaczego ją prześladujesz, En-ne Dennar?

– Nie ma z tym nic wspólnego ani ona, ani reszta z nich. Ale oni wszyscy płacą za twój błąd. I wszyscy zginą dlatego, że ci się uroiło, że jesteś moim obrońcą! Ja do nich nic nie mam, po prostu chcę, żebyś cierpiał. Oni zginą, a ty będziesz wiedział, że to twoja wina! Tak samo jak ja wiedziałam. Będziesz wył z rozpaczy, sam na pustym, martwym świecie!

– Zniszczyłaś cały świat. Czy jeszcze ci mało?

– Mało. Nie spocznę, dopóki istnieje ktoś, kogo kochasz. Dopóki w ogóle jesteś w stanie kochać.

– Oszalałaś!

– Wiem. Masz mi jeszcze coś do powiedzenia? Bo jeśli nie, to idź już. Wracaj do swoich snów, nie przeszkadzaj mi cieszyć się zwycięstwem. Idź już, a ja będę sobie wyobrażać przyszłość. I robić wszystko, żeby ją przybliżyć.

– Przecież mnie kochałaś! Rey-line była… Byliśmy…

– My? A byliśmy, byliśmy. Dopóki nie uznałeś, że za bardzo się zbliżyłam do śmiertelnych, dopóki nie postanowiłeś mnie uchronić przed pomyłką! Wynoś się, Łowcu! Wynoś się, Książę przeklęty!

Machnęła ręką, wyrzucając zjawę ze snu, niszcząc nawet pamięć o jej obecności. Po popielatym policzku spłynęła łza.

– Odejdź, wrogu – szepnęła. – Błagasz o litość, a sam nie znasz litości… Mój… Książę…

– Mój… – powtórzyło echo.

– Mój… – zaszemrały wody jeziora bezczasu.


* * *

Wyjechaliśmy z Mrocznego Lasu dopiero pod wieczór. Przeszkody pojawiały się na każdym kroku. Najpierw koń Kesa zwichnął nogę i Kito czarował przy niej prawie godzinę. Potem Akir poszedł na zwiady i wrócił z drzazgą w łapie. Wyciągaliśmy ją przy lamentach i płaczu poszkodowanego. Kotołak, który zwykle tak dobrze znosił rany szarpane, siąkał mokrym nosem i wyrywał się z krzepkich rąk elfa. W efekcie łapa mu spuchła i musiał jechać dalej w ludzkiej postaci, co chwila narzekając na swój ciężki los.

Mało słyszałam z rozmów towarzyszy. Dzwony w mej głowie biły coraz głośniej, jakby ambicją niewidzialnego dzwonnika było ogłuszyć mnie na zawsze. Dobre miałam przeczucie, że nie wzięłam tego płaszcza – chłodny wiatr wiejący prosto w twarz choć trochę tłumił ból.

Nagle Kesowi przypomniało się, że na jego czole w dalszym ciągu lśni znak związku. Początkowo był niewidoczny, ale teraz się ujawnił. Niewiele myśląc, przejechał dłonią po twarzy, niszcząc ślad.

Bum.

Zapłakałam. Trzeba było poprosić, żeby się zatrzymał, ale z gardła wydobył mi się tylko jęk. Anni, która jechała obok mnie, krzyknęła z przerażenia, czym zwróciła uwagę pozostałych, ale było już za późno. Ostatnie, co pamiętam, to widmowe magiczne ręce wyciągające mnie spod kopyt.

Huk.

Pustka.


* * *

Siedzieliśmy w głębokich fotelach, pociągając z wysokich pucharów słodkie wino rubinowej barwy. Wiedziałam, że to nie jest po prostu sen, przecież Wielolicy nigdy nie widział granicy między rzeczywistością a wyimaginowanym światem iluzji.

– Cieszysz się, Walkirio?

– Z czego?

Instynktownie czułam, że tu i teraz Wielolicy nie stanowi dla mnie zagrożenia. Ostatecznie nawet siły wyższe czasem czują się samotne i chcą usłyszeć jakiś głos poza swoim własnym.

– Dowiedziałaś się, że znajdziesz Łowca i w konsekwencji powstrzymasz wojnę. Cały czas o tym marzyłaś, prawda? Czy może o czymś nie wiem? Przepraszam, trudno mi trochę połapać się w waszych kombinacjach, ostatecznie jestem… nieumarły.

– Wszystko może się zdarzyć. Dajmy na to, Granica padnie… – Spojrzałam badawczo w czarne jamy, które ta dziwna istota miała zamiast oczu. – Może byś mi tak po starej znajomości powiedział, na kiedy planujecie atak?

Szybkim ruchem dopełnił puchary.

– W sumie, dlaczego nie? – uśmiechnął się. – Jak się pospieszysz, to zdążysz. A w ogóle to ja nie zaprosiłem cię ot tak, lecz chcę ci zaproponować układ.

– Układ, powiadasz? Ty? Ty, który lekceważysz wszelkie zasady?

– No dobrze, nie układ, tylko koleżeńską umowę, po starej znajomości. Twoja poprzedniczka, ech, niezła była, silna… Silna i niegłupia. Ciekawie się z nią gadało. Miała na wszystko swój osobisty pogląd.

– Dobra, dobra, potem się nią pozachwycasz! Powiedz lepiej, co to ma być za umowa? Ja wiem, że jestem twoim gościem, ale ktoś na mnie czeka. Jak mnie za długo nie będzie, to Kes się dogada z moimi tak zwanymi ochroniarzami, by mnie dobili, żebym się nie męczyła. To do niego podobne.

Wielolicy wstał i podszedł do okna narysowanego na ścianie. To był żywy obraz. Nawet po tej stronie słychać było szum jesiennego lasu.

– Propozycja jest taka, żebyśmy walczyli uczciwie. Sęk w tym, że Granica jest już tak rozmiękczona, że ja jestem w stanie przerwać ją w każdej chwili. Ale ja nie zaczynam. To by było za proste. Dopóki feyry nie mają rozumu, jestem w stanie zetrzeć cały Ład z nieskończoności i nawet bym się nie zadyszał.

– To dlaczego…

– …tego nie robię? Ech, dziecko… Tak było pisane. Ta wojna ciągnie się od początku czasów. Póki jest Chaos, póty będzie istniał Ład. Póki ja nie-żyję, wy żyjecie. Z tym, że gdybym zaatakował teraz, wszystko się skończy. Zniknie sens mojego istnienia. Gdybym nie wytworzył w sobie rozumu, tobym o tym nawet nie pomyślał, ale w tej chwili nie chodzi mi o zwycięstwo, po prostu chcę, żeby wszystko wróciło na swoje miejsce i szło swoim torem.

– Umowa! – przypomniałam. – Miałeś mi zaproponować umowę.

– A tak, przepraszam, rozgadałem się. Tak więc proponuję ci taki jakby pojedynek. Ze wszystkich Książąt tylko ty zachowałaś moc, cała reszta nie ma nawet połowy swoich dawnych możliwości, dźwięk Rogu ich zablokował. I właśnie dlatego wybieram ciebie. Przyjdę w dzień twojej mocy. Do tego czasu zbieraj armię, próbuj odzyskać Róg, przywróć feyrom rozum… Jeśli dasz radę, wszystko będzie po staremu. Tak, jak powinno być.

Zamyśliłam się, ze wszystkich sił próbując ukryć zdumienie. Żeby Chaos proponował uczciwą walkę – tego jeszcze nie było. Nigdy nie dawał szans słabszym. Jaki haczyk tkwił w tej propozycji? Czego chciał w zamian?

Zapytałam go o to, w duchu spodziewając się wybuchu furii.

– Czego chcę? Dobre pytanie… W sumie najbardziej to chcę, żeby wszystko wróciło na swoje miejsce. Ja będę atakował, a feyry będą broniły. To mnie uchroni od nudy. Przekonałem się, że nie jest to przyjemne uczucie. Z tym, że ja jeszcze nie powiedziałem, co będzie, jak nie zdążysz. Jak przegrasz.

– A jeśli tak?

– Zgodzisz się odejść ze mną, zostać moją nałożnicą, dzielić ze mną wieczność, przyjąć moje nie-życie. Nie dasz mi się nudzić.

Parsknęłam śmiechem. Poczucie humoru Wielolicego poraziło mnie.

I nagle zrozumiałam, że on mówi poważnie.

– Twój wybór, Walkirio. Jeśli ci to nie odpowiada, moje wojska zaraz przekroczą Granicę. Wiesz, że nie ma kto ich zatrzymać. Decyzja należy do ciebie.


* * *

Otworzyłam oczy, zdziwiona, że ból ustąpił.

– Jak się czujesz? – Anni rzuciła się do mnie. – Rey, wszystko w porządku?

Z zaskoczeniem stwierdziłam, że leżę w miękkim łóżku, z mokrym kompresem na czole. Zrzuciwszy niepotrzebną już szmatę, usiadłam. Pokój chwiał się na boki, ale czułam się całkiem nieźle. W porównaniu z poprzednim stanem, to wręcz znakomicie.

– Gdzie jesteśmy? – spytałam szeptem i w tej samej chwili poczułam, że potwornie chce mi się pić. W ustach miałam tak sucho, że język niemal szeleścił mi o podniebienie.

Złapałam ze stolika kubek, kilkoma łykami wypiłam połowę zawartości, czknęłam z zadowoleniem.

– W Podpschowkach – usłyszałam.

Przypomniałam sobie wszystko, co wiem o tym miasteczku. Zaraz, chwila, moment! Przecież to jest pod samym Mrocznym Lasem!

– Długo byłam nieprzytomna?

– Tydzień – odpowiedziała Anni, patrząc w bok. Omal nie spadłam z łóżka.

– Ile?!

– Tydzień – powtórzyła. – Chcieliśmy cię wieźć dalej, ale Kes narobił dymu, że potrzebujesz normalnych warunków i nie wiadomo, czy cię tym sposobem nie utrupimy. Najciekawsze, że Pożogar go poparł. Tośmy tu stanęli.

– Pięknie… pięknie…

Trochę się uspokoiłam, uświadomiwszy sobie, że po tym zdarzeniu nie podniosę ręki na maga. Sama sobie jestem winna, trzeba było uprzedzić.

– Zbierz ludzi – poleciłam. – Musimy ruszać, czasu już właściwie nie mamy.

Milczała, nerwowo przełykając ślinę i starannie nie patrząc mi w oczy.

– Coś jeszcze?

– Wiesz… nie możemy ruszać, póki nie wyciągniemy Kesa…

– Skąd?!

– Wieśniacy go złapali, chłopcy poszli się z nimi dogadywać i też nie wrócili…

Złapałam się za to miejsce, gdzie powinnam mieć serce. Na godzinę nie można ich zostawić samych! Zaraz się w coś wpakują!

– Co jest, do cholery? Za co go zwinęli?

– Przyjechaliśmy tu z tobą. Starosta przyjął nas z otwartymi ramionami, przydzielił pokój, nakarmił, wezwał znachorkę. Mieszkaliśmy u niego pięć dni, a potem starościna zachorowała. Starosta przyleciał prosić Kesa o pomoc, żeby ją czarami wyleczył. Kes się wykręcał, tłumaczył jak komu dobremu, że uzdrowicielstwo to nie jest jego profil, że nie ręczy za skutek. Znachorka już staroście powiedziała, że sprawa jest beznadziejna, no to sama wiesz, tonący brzytwy się chwyta…

– I co? – przerwałam niecierpliwie.

– I Kes też nie dał rady, więc starosta ogłosił, że jest czarnoksiężnik, cała wieś się rzuciła go wiązać. Nasi się wtrącili, to im też się oberwało, ledwo zdołali uciec. I tak dobrze, że Kes im naściemnial, że to tylko przypadkowe towarzystwo w podróży…

– A teraz gdzie jesteśmy?

– U tej znachorki. Przyjęła nas i mówi, że jak oprzytomniejesz, to żebyśmy spadali, bo magowi nie pomożemy, a sobie zaszkodzimy.

– Co? – ryknęłam. – Co? Nie pomożemy? Uciekać? Taaakiego! Gdzie graty Elmira? Chyba trzeba śmiertelnikom parę rzeczy przypomnieć, bo chyba przez te lata zapomnieli. Zaraz zobaczą, co się dzieje z takimi, co się narażają Książętom!


* * *

We wsi panowało niezdrowe podniecenie.

Ludzie schodzili się pod cerkiew, tu i tam rozlegały się jakieś nerwowe okrzyki. Zaintrygowało mnie to, Anni także, więc poszłyśmy zobaczyć na miejscu, co się dzieje. Owszem, dowiedziałyśmy się. Chłopcy byli na miejscu – wszyscy, z Kesem włącznie. Elmir i Akir tłumaczyli coś popowi, oganiając się od podnieconego starosty, którego Pożogar trzymał mocno za nogawkę spodni. Kito stał z boku, patrząc na sługę Bożego niewinnymi oczami – nie wiem, czy go hipnotyzował, czy próbował wziąć na litość.

Mag był mocno przywiązany do słupa. Na tyle dokładnie, że nawet palcem nie mógł ruszyć. Usta miał ciasno omotane szmatą, na oko sądząc tak brudną, że skrzywiłam się z niesmakiem. Nie zwrócili na nas specjalnej uwagi – dobrze, że otuliłam się płaszczem Kesa, tak że widać było tylko nos i czubek głowy.

– Wołaj chłopaków, nie ma co języka strzępić, i tak ich nie przekonają. Kes wróg, inny, potwór, a potwory tu się zabija.

Anni pobiegła do Akira i przyprowadziła naszych towarzyszy do mnie, nie przejmując się ich protestami.

– Nareszcie! – uśmiechnął się Akir.

– Też nie miałaś co do roboty, tylko spać! – Elmir klepnął mnie po ramieniu. – No, co robimy? Zlikwidować? To w sumie tylko chłopi…

– Tylko chłopi! Da ci jeden kłonicą przez łeb, drugi poprawi orczykiem, to się nauczysz, że nie należy lekceważyć nieprzyjaciela. Tłum nie zna strachu, a to nie jest stado owiec, tylko horda, która poczuła krew. Nie wiesz czasem, czyją?

– No i co? – warknął cicho Pożogar. – Tylko nie mów, że będziesz tak spokojnie patrzeć, jak go smażą!

– Nie powiem – zgodziłam się. – Ale na razie się nie wtrącam. Jak już mam okazję, to postaram się utrwalić nasz związek. Pomóc mu pomogę, ale dopiero jak mnie poprosi.

– Akurat, poprosi! – prychnął Pożogar. – Prędzej Chaos się uładzi…

– Poprosi. Poprosi, bo inaczej wszyscy zginiemy, nie będzie ratował twarzy kosztem waszego życia. Uwierz mi, ja go naprawdę dobrze znam.

Widząc, że nie zamierzamy rozdzierać szat i błagać o uwolnienie maga, pop dał sygnał do podpalenia stosu. Pierwsze języki ognia zaczęły lizać chrust. Z tłumu rozległ się krzyk, ale umilkł. Chłopi patrzyli na rozpalający się płomień jak zaczarowani. Na twarzy Kesa zastygł wyraz niewzruszonego spokoju, ale wiedziałam, że kryje się za nim paniczny strach. Mag nienawidził żywiołu ognia. Niczego innego na świecie tak się nie bał.

I wśród dzwoniącej w uszach ciszy rozległ się mój głos:

– Znieważyliście mnie, ludzie. Pojmaliście mego dworzanina i chcecie go zabić. Módlcie się. Módlcie się do waszych bogów, by wam dali lekką śmierć. Błagajcie mnie o przebaczenie…

Zrzuciłam płaszcz i ruszyłam w stronę ognia. Kes coś bełkotał przez knebel, prawdopodobnie obelgi. Ludzie rozstępowali się, dając mi wolną drogę. Nawet się nie bali – nie rozumieli, co się dzieje…

Purpurowy szal rozwiewał się za mną, długa spódnica powiewała na wietrze jak utkana z płomienia. Nie mogłam użyć mocy… jeszcze. Nie zaczęłam się przemieniać, ale nikt, kto by mnie teraz ujrzał, nie uznałby mnie za człowieka. Bogini? Elfka? Walkiria?

Weszłam w płomień i wyrwałam Kesowi knebel. Ogień otoczył nas, lizał mnie po rękach, łasił się i prosił, żeby go dopuścić. Objęłam Kesa, przywarłam do niego całym ciałem. Nie, nie zamierzałam urządzać przedstawienia na użytek chłopów, po prostu zasłaniałam go przed ogniem.

– Poproś – wyszeptałam. – Poproś o pomoc, proszę cię. Poproś, bo zginiemy oboje. Daj mi moc, żeby cię uratować.

Pokręcił głową. Uparty młody człowiek.

– Proszę…

Nos w nos, nasze usta prawie się stykały.

– Pozwól mi sobie pomóc, daj mi sens życia…

Patrzył mi w oczy. Srebro i zieleń. Rozżarzone iskierki w głębinie źrenic, migające, odbijające wszystkie kolory. Ogień.

– Daj mi moc. Poproś. Chcę być twoją bronią. Daj mi szansę.

Suche, trzeszczące wargi. Popiół i gorycz piołunu. Ogniste łzy spływają mi po policzkach.

I wtedy poczułam, jak za moimi plecami rozpościerają się ogniste skrzydła. Nie iluzja skrzydeł. Prawdziwy płomień.

Wybuchnęłam śmiechem.

– Przybądźcie, wojowie moi, przybądźcie, których nie zna świat!

Rozłożyłam ręce, płomień cofnął się, otaczając nas oboje pierścieniem. Ktoś krzyknął. Kobiety zawodziły.

– Przybądźcie i brońcie…

Ogniste postacie wychodziły z płomieni i szły ku powoli cofającemu się tłumowi.

– Rey, nie trzeba…

Usta Kesa pękły. Jedna ręka wygięła się pod nienaturalnym kątem. W oczach przeglądał się płomień. Tego było już dla mnie za wiele. Nie słuchałam go. W piersi szalał płomień nienawiści do ludzi. Przede mną już nie było chłopów, którzy przestraszyli się czarnoksiężnika, lecz magowie, którzy spalili mojego ojca.

– Rey! Zostaw!

Nie słyszałam go. Chciałam krwi.

Gdzieś rozległ się płacz dziecka. Wzdrygnęłam się. Nagle dotarło do mnie, co robię. Co znowu robię. Nie jestem morderczynią! Nie!

– Dosyć! – niemal krzyknęłam i zaczęłam mozolnie rozwiązywać więzy krępujące maga. Wojownicy stanęli wokół mnie ciasnym kręgiem, z ognistymi ostrzami wyciągniętymi przed siebie, żeby chłopom nawet przez myśl nie przeszło, że mogliby dokończyć egzekucję.

Wypatrzyłam Akira.

– Idźcie po rzeczy – poleciłam. – Macie pięć minut. Czekamy tutaj.

Wyniosłam Kesa z ogniska i położyłam na ziemi.

– Jak tam? – Szarpnęłam go mocno, trzymając za ramiona. Mag drgnął i poinformował mnie przez zęby, co myśli o miejscowych chłopach i moich samarytańskich odruchach.

– Bluzgasz – podsumowałam z zadowoleniem. – Znaczy, będziesz żył.

– Wariatka! O mało co ich wszystkich nie pozabijałaś!

Patrzył na mnie wściekły, nic nie rozumiejąc.

– Musiałaś kombinować, czekać, gapić się? Po cholerę ci było czekać, aż podpalą stos? Tylko mi tu nie wciskaj, że byście nie dali rady!

– Dalibyśmy – zgodziłam się. – Ale byłaby przy tym kupa trupów. A tak to wystarczyło ich przestraszyć.

– Ale…

– Idą nasi. Potem pogadamy.

Pomogłam magowi wstać. Akir i Elmir wsadzili go na Deresza.

– Zostańcie tu jeszcze godzinę, potem odejdźcie. Ogniści wojownicy skinęli głowami. Chłopi patrzyli na to oniemiali ze strachu. Wnukom będą o nas opowiadać.

Jechałam pierwsza, w płaszczu Kesa. Mag jechał między Akirem i Elmirem, którzy pilnowali, żeby nie spadł z konia. Jego prawa ręka wisiała bezwładnie. Nieprędko będzie mógł się nią posługiwać.

– Słuchajcie, co ona taka cięta na ludzi? Dlaczego chciała wyrżnąć tych chłopów?

Akir wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak: „I bardzo dobrze”.

– Jak by ci to powiedzieć – westchnął Elmir – jej ojca spalili. Chciał pomóc we wsi, w której panowała nieznana zaraza, i nie wyszło. Rada Akademii oskarżyła go o czarną magię i zabójstwa, i spaliła. A ona nie zdołała go uratować…

Nie słuchałam elfa dłużej. Dałam Pegazowi ostrogę. Nie słuchałam ścigających mnie okrzyków, koń niósł mnie coraz szybciej i szybciej…

Nie zdołała go uratować…

Nagle coś mnie tknęło. Nie zdołałam uratować Lissiego, ale dziś zdążyłam. Kes żyje. Odkupiłam swoją winę.

Jakoś lżej mi się od tego zrobiło.

Загрузка...