Rozdział V

SKRZYPCE I PŁOMIEŃ

25 – 28 CZERWCA


Nie da się ukryć, Anni nawet nie mrugnęła okiem na widok naszej, jak by nie było, dziwnej ekipy. Z drugiej strony dobrze, że Pożogar miał tyle taktu, żeby nie demonstrować swojej elokwencji i milczał jak zaklęty. Kito zaś, jak się okazało, także mógł przybierać ludzki wygląd, choć najwyżej na dwie, w porywach trzy godziny, potem zaś następował niekontrolowany powrót do postaci pierwotnej. W ludzkiej książę jednorożców wyglądał na dziesięcioletniego chłopca. Ciekawe, czy naprawdę był taki młody, czy wszystkie jednorożce tak mają?

Wyszło na jaw, że trochę się pomyliłam przy obliczaniu pozycji. Już przekroczyliśmy granicę Rusi, i do najbliższego zamku było raptem pół godzinki na piechotę. Po drodze zrobiłam się małomówna, Elmir i Kes podobnie, za to Akir gadał za dziesięciu, a Anni coraz bardziej czerwieniała (czego zupełnie bym się nie spodziewała po wojowniczce) i nie mogła oderwać oczu od naszego „kotka”, którym przecież jest – i gdy tylko Anni dowie się o jego skłonności do nagłego porastania sierścią, mleko się wyleje, koniec z miłością. Ludzie nienawidzą starszych jeszcze bardziej niż nas, feyrów.

Zamek szczerzył na nasze powitanie setki blanków, baszt i bastionów, kojarząc mi się z wrednym jeżem. Kiedyś słyszałam, że to jeden z najlepiej umocnionych obszarów pogranicznych na Rusi – i bardzo słusznie. Jak się ma pod bokiem takich sąsiadów, jak koszmary Chaosu, każdy by zaczął umacniać fortyfikacje. To aż nadto wystarczający powód. Tyle, że jeśli Granica zostanie przerwana, to i najlepsze mury nic nie pomogą. Zwycięży Chaos, którego nic nie powstrzyma. Gdy tylko Granica padnie, świat będzie skazany na zagładę. My go nie uratujemy, powstrzymamy tylko pochód Chaosu i przez ten czas stworzymy nową Granicę, a pod jej osłoną narodzi się nowa rzeczywistość.

Anni skinęła na strażników i bez przeszkód wjechaliśmy do zamku. Przyznaję, że do tego czasu miałam jeszcze wątpliwości co do osoby wybawczyni, ale na widok pomarszczonego starca, któremu Anni rzuciła się na szyję, pozbyłam się ich definitywnie.

W sekundę później stało się coś, co mi trochę popsuło humor.

– Mistrzu Gede, co mistrz tu robi? – W głosie Kesa też nie zauważyłam specjalnej radości z tego spotkania. – Czy nie powinien mistrz być w Akademii?

Pięknie, pięknie… Tośmy wpadli. Reszta naszych towarzyszy pobladła i przysunęła się bliżej mnie, żeby w razie czego…

– Dziadku, ci ludzie uratowali mnie przed kolejnym prezentem od Arriego.

– O…? – Starzec wsparł się ciężko na lasce. Lasce? Posochu [16]! Czy jest tu jakaś mysia dziura, żebym się mogła w nią schować? – A tym razem ilu ich było?

– Trzech.

– Rozumiem. Będę musiał pogadać z tym łobuzem, tak mu dam do wiwatu, że zapomni, jak się nazywa! A ty, młodzieńcze… jak się, mówiłeś, nazywasz? – zwrócił się do Kesa, wpatrując się w niego czarnymi oczami, dziwnie bystrymi jak na jego wiek.

– Kessar Wiatr, mistrzu, sześć lat stażu. Obecnie przedstawiciel wiatromistrzów w Radzie.

– Aha… A, tak… Istotnie. A tak się dziwiłem, czemuś tak zbladł. Z tego, co pamiętam, zawsze byłeś na bakier z moim żywiołem? Tak, tak, teraz pamiętam. Najgorszy uczeń, odkąd zacząłem wykładać. W życiu nie miałem tak mało zdolnego ucznia. A któż to z tobą podróżuje? – Obrzucił wzrokiem naszą ekipę i głośno wciągnął powietrze.

– To są Rey, Akir, Kito i Mirr – przedstawiła nas Anni, której rozmowny kotołak zdążył już podać nasze imiona. Dobrze, że choć domyślił się, by zmienić tradycyjne imię elfów.

Starzec przyglądał nam się podejrzliwie, i z jakiegoś powodu – jak zwykle – to ja zwróciłam jego uwagę.

– Coś mi tu nieludziami zalatuje… – rzucił z obrzydzeniem gdzieś między Kessa a Anni.

– Rano nadzialiśmy się na śnieżne koty, nie wiem skąd się tu wzięły – wyjaśnił pospiesznie Kes. – No i został… zapaszek…

Spojrzał na mnie wymownie. No co? Ja? Kąpałam się przedwczoraj w jeziorze!

– Panna, a ty aby nie elfka jesteś? Bo oczka masz jakieś takie podejrzane…

– W lustro byś spojrzał, dziadu – mruknęłam pod nosem.

– Hę?

– Mówię, że kwarteronka – odpowiedziałam już głośniej. – Ale szpiegować nie mam powodu, w życiu nie widziałam na oczy swoich elfich krewnych.

– No, jeśli kwarteronka… – Pokiwał głową dziadyga, widocznie nie do końca przekonany. – A reszta sami ludzie?

Pokiwaliśmy głowami z takim zapałem, że nie wiem, jak innym, ale mnie się w mojej zakręciło.

– No cóż, w takim razie najmocniej przepraszam. Dziś urządzimy małą uroczystość na cześć wybawców mojej wnuczki.

Mistrz odwrócił się i ruszył wydawać polecenia. Już wdrapawszy się na wysoki ganek, odwrócił się.

– Tak przy okazji, mistrzu Wiatr, gratuluje. Od naszego ostatniego spotkania sporo osiągnęliście. Gdybym nie znał waszego profilu żywiołowego, myślałbym, że jesteście moim kolegą…

Kes zakrztusił się. Ja ukryłam twarz w dłoniach i jęknęłam.


* * *

Okazało się, że pokojów gościnnych nie starczy dla wszystkich. Ściśle biorąc, zostały tylko dwa wolne. W związku ze wzmocnieniem garnizonu, zamek trzeszczał w szwach. Anni, nie namyślając się długo, spytała otwartym tekstem, czy zgodziłabym się dzielić łoże z kimś ze swoich towarzyszy. Oczywiście rozumie, że niezamężnej dziewczynie nie wypada…

– A kto ci powiedział, że jestem panną? – zdziwiłam się szczerze. – Przecież mam obrączkę.

Dotarło do mnie, co powiedziałam, i zmełłam przekleństwo w zębach. No oczywiście, obrączka nie na tym palcu, sama nie zauważyłam, kiedy ją przełożyłam. Co to mogło znaczyć?

– Nie zwracaj uwagi, myłam się i w pośpiechu założyłam nie na ten palec – skłamałam na poczekaniu.

– A który to twój mąż? Akir?

– Nie – roześmiałam się. Nawet nie siliła się ukrywać zdenerwowania. – Akir jest moim, jak by to powiedzieć, czymś w rodzaju ochroniarza. Mąż jest daleko, uciekłam od niego. Idę do Wologrodu, żeby się rozwieść.

– Oj tak, tak… Bardzo ją bił, zamykał w zimnej piwnicy…! – przyłączył się do rozmowy Kes. Nawet nie słyszałam, jak się do nas podkradł. Gdyby to słyszał mój elf… – To gdzie zanieść rzeczy, pani?

– Ano nie wyszło z mężem, stary był i tłusty jak wieprz! – potwierdziłam, w myślach prosząc o wybaczenie ten chodzący ideał i marzenie każdej szanującej się dziewczyny, jakim był Elgor. – To zwiałam z wędrownym łowcą, dużo bardziej mi się podobał. Urzekła mnie jego młodość i uroda, namówił mnie, żebym z nim poszła. Mój jedyny…! – Z błogim uśmiechem rzuciłam się na szyję Kesowi, który upuścił sakwy i nawet nie próbował się bronić. Nasi towarzysze, który nadeszli akurat w odpowiednim momencie, by ujrzeć tę scenę, zatykali sobie usta, rozpaczliwie starając się nie ryknąć śmiechem.

– Ty to masz dobrze… – westchnęła Anni rozmarzonym głosem. – Żeby to mnie się tak trafiło…

– O, też masz złego i tłustego męża? – zainteresowałam się naiwnie. – Jak chcesz zostać wdową, to tylko powiedz, Akir ci to bardzo chętnie załatwi, widzisz, jak mu się oczy świecą?

– Nie, nie…! – opamiętała się nasza gospodyni. – Męża nie mam. Mam za to dług, a to jest sto razy gorsze. Żeby to mnie ktoś porwał… chociaż na tydzień…

Wymieniłam spojrzenia z Akirem. Jeszcze wisząc Kesowi na szyi, odwróciłam się do Anni.

– Z noclegiem sprawa załatwiona, ja śpię z Kesem. Prowadź… marzenie porywanych.

– Rozumiem, rozumiem, że chcecie wreszcie móc się spokojnie kochać.

Co z niej za wojowniczka? Z taką romantyczną wizją życia?

– No… – wykrztusił mag. – No po prostu nie możemy już się doczekać…

Mina, z jaką wygłosił to zdanie, nie budziła cienia wątpliwości co do jego zamiarów. Udusi mnie nie w porywie zazdrości, tylko tak zwyczajnie, z rozmysłem i z zimną krwią.


* * *

Gdy tylko zostaliśmy sami, Kes rzucił bagaż na podłogę i w moją stronę poleciało powietrzne ostrze. Uskoczyłam w bok, atak chybił celu. Zaklęcie trafiło w ścianę, która od razu pokryła się rysami. No, tak… Znaczy, żarty się skończyły. Co ja takiego powiedziałam?

Następne zaklęcie trafiło już na srebrną klingę. Spłynęło po niej i posypało się na podłogę w charakterze nieszkodliwych zimnych iskierek. Wyszczerzywszy zęby jak wilk, skoczyłam na maga, ale nie zauważyłam podłego ciosu w plecy i poleciałam wprost na ogromne łóżko, ryjąc twarzą w poduszkach. Dobrze, że osłabiły uderzenie – mag nie szczędził sił, rzucając to zaklęcie. Gdybym była zwykłym człowiekiem, a nie Księżniczką, połamałby mi kości. Chciałam się zerwać, ale zdążyłam tylko przewrócić się na wznak. Kes przywalił mnie całym ciężarem, jedną ręką trzymając sztylet, a drugą przytrzymując mi ręce za nadgarstki za głową. Bardzo stosowna poza, zarówno dla niecierpliwego kochanka, jak dla zabójcy. Dobrze, że Anni, której w końcu znudziło się stukanie, wybrała pierwszą interpretację. Jeszcze lepiej, że mag zdążył schować nóż pode mną. I że nie zdążyła usłyszeć słów: „no dalej, zabij mnie, łapsie!”.

– Co tam?! – ryknęliśmy podejrzanie zgodnie.

– Eee… kolacja na stole. Ale jeśli nie chcecie… – zacięła się.

– Chcemy.

– Jesteśmy zajęci – odezwał się w tej samej chwili Kes.

– Zaraz schodzimy – dodał, zorientowawszy się w sytuacji. – Za pięć minut. Jeszcze mamy coś do załatwienia.

Anni znikła za drzwiami. W pokoju zaległo niezręczne milczenie.

– No i co teraz? Powiedziałeś, że za pięć minut. Zdecyduj się, na czym ci bardziej zależy, chcesz się najeść czy mnie zabić?

– Zabić cię zawsze zdążę – zauważył. Stoczył się ze mnie i rozwalił wygodnie obok, bawiąc się sztyletem. – A na kolację lepiej się nie spóźniać.

Odwróciłam głowę, żeby widzieć jego profil. Gdzieś w głębi duszy zakiełkowało wredne poczucie urazy. Ostatecznie jestem młoda, ładna, a ten tutaj nie ma innego pomysłu na spędzenie wolnego czasu ze mną, niż bójka.

– No to idziemy. – Usiadłam energicznie, krzywiąc się z bólu rwącego kręgosłup.

– Mocno ci przywaliłem? – spytał przepraszająco mag, patrząc na moją skrzywioną twarz.

– Da się wytrzymać – jęknęłam, wstałam i pokuśtykałam w stronę drzwi. – Do wesela z Elgorem się zagoi.

Myśl o przeprosinach i współczuciu dla mnie przeszła mu jak ręką odjął.

W korytarzu czekała na nas reszta towarzystwa. Wszyscy z Pożogarem włącznie (a, zdrajca!) chichotali obleśnie i dyskutowali, czym się skończy moje tete-a-tete z Kesem – morderstwem czy nocą pełną zazdrości.

– A chała! – ryknęłam im za plecami tak, że Elmir podskoczył, a Akir wyrżnął głową w ścianę. Nie miałam sumienia krzyczeć na Kito, zdecydowanie za bardzo przypominał teraz dziecko. Pożogar przezornie uciekł. Kesa na razie wolałam nie zaczepiać, jeszcze nie całkiem doszłam do siebie po naszej ostatniej kłótni. – Idziemy!


* * *

W ogromnej jadalni zebrali się wszyscy mieszkańcy zamku, którzy akurat nie musieli pracować. Dziadek urządził ucztę z szerokim gestem, nie pożałował drogim gościom zapasów wnuczki. Nie byłam specjalnie głodna, ale przecież nie mogło się zmarnować!

Jako honorowych gości posadzono nas przy gospodarzach. Akir zainstalował się po lewej ręce Anni i bawił rumieniącą się dziewczynę jakimiś opowieściami. Kes znalazł sobie miejsce w pobliżu starego maga i teraz coś z nim półgłosem omawiał. Mam nadzieję, że nie sposób zlikwidowania mnie, chyba jakieś śladowe ilości oleju w głowie mu zostały? Kito zmiatał z talerzy podawane mu jadło, na nic poza nim nie zwracając uwagi. Zdążył już zmienić na trochę postać i teraz przez jakieś dwie godziny można było nie obawiać się, że się zacznie przemieniać z powrotem.

Elmir pociągał wino z wysokiego kielicha i gapił się na przygrywających Cyganów, nie zwracając uwagi na zalotne spojrzenia dworek.

Co za naród… Jedyni ludzie, którzy jakimś niepojętym sposobem byli w stanie przechodzić do Wiecznych Ziem i hulać tam jak u siebie w domu. Mnie osobiście fascynowali ci wieczni tułacze, ze swoimi nostalgicznymi pieśniami, płomiennymi namiętnościami i nocnym przesiadywaniem przy ogniskach. Oni byli istotami ognia… tak jak ja.

Stary Cygan grał na skrzypcach, młoda czarnowłosa ślicznotka krążyła po sali, rzucając czarujące uśmiechy, które zwalały z nóg wszystkich mężczyzn, którzy znaleźli się w strefie ostrzału. Ale nie ona zwróciła moją uwagę, lecz skrzypek – w jego twarzy widziałam coś boleśnie znajomego, coś dawno zapomnianego, a przecież ważnego.

Zamknęłam oczy.


* * *

– Znowu przyszliście do naszych lasów, Danko! Dziadkowi się to nie spodoba!

Chodzimy, gdzie chcemy, maleńka. Ci, w których duszach śpiewa wiatr, nie znają nad sobą ustaw.

Nie mów do mnie maleńka! Jestem Rey-line! Pani Jesiennego Płomienia!

Mówiłaś o tym, maleńka, pamiętam. Słuchaj, Ogniku, a nie poszłabyś ty z nami? Za ostatnim razem mówiłaś, że w ludzkich ziemiach jest ktoś, kto jest dla ciebie ważny. Jeśli chcesz, pójdziemy…

Nie mogę. Jestem Księżniczką, za rok będę druga w rodzinie, nie puszczą mnie.

Czym jest obowiązek dla kogoś, przed kim stoją otworem wszystkie drogi? Czym jest obowiązek, jeśli śni ci się szept ostnicy, gorzka woń piołunu i kurz gwiezdnych dróg?

Naprawdę, Danko, nie mogę, ale bardzo mi miło, że tak o mnie myślisz.

No cóż, nie chcesz, jak wolisz… To choć zaśpiewaj mi na pożegnanie. Ruszamy o świcie, droga nas wola.

Co ci zaśpiewać?

Te dziwne pieśni, które nazywacie pieśniami starego świata. Zaśpiewaj mi o drodze i o miłości…


* * *

Z ust wyrwało mi się ciche westchnienie. Złapałam za rękę Cygankę przekomarzającą się z Elmirem.

– Jak się nazywa ten skrzypek?

– To mój dziadek, Danko. – Cyganeczka nie zdziwiła się pytaniem. – Chcesz z nim rozmawiać… Panno ognista?

Zauważyłam, jak na ten zwrot wszyscy moi towarzysze zesztywnieli. Anni spojrzała na nas nierozumiejącym wzrokiem.

– Tak, chcę, żeby dla mnie zagrał – odpowiedziałam. – Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli z nim zaśpiewam? Mam domieszkę elfiej krwi, wiesz, że my wszyscy mamy trochę ognia bardów…

Skinęła głową, uspokojona.

Cyganka złapała mnie za rękę i poprowadziła do skrzypka. Patrzył na nas, nie rozumiejąc, a ja uśmiechałam się głupkowato. Nasze oczy spotkały się. Pozwoliłam, żeby mnie przez chwilę zobaczył taką, jaka byłam. Kiedyś obiecał, że mnie pozna, ile bym nie miała lat. Danko powiedział wtedy, że widzi w moich oczach wieczność i gwiazdy, popiół i samotność…

Muzyka urwała się na przeciągłym dźwięku. Patrzył na mnie zmieszany, niemal przestraszony.

– Maleńka?

– A jednak mnie poznałeś. Dotrzymałeś słowa, Cyganie… Zagrasz dla mnie?

Zmieszany przejechał smyczkiem po strunach.

– Co ci zagrać, zagubiona maleńka? – spytał cicho. – O czym zaśpiewasz dziś włóczędze, czym pocieszysz jego stargane serce? Jaki ból trapi cię dzisiaj?

– Słuchaj, mój włóczęgo. Słuchaj i niech twoje skrzypce śpiewają ze mną. Niech w tym świecie zabrzmi pieśń dziwnego, dawnego świata, niech na ustach zastygnie gorycz stepowego piołunu…

Z ust popłynęły znajome słowa. Tę pieśń śpiewałam wtedy, żegnając się z nim i jeszcze nie wiedząc, że to może na zawsze. Śpiewałam o tym, którego kochałam nad życie.


Po stepie, po lazurowym,

Chodzi miesiączek młody.

Uzdę ma pozłacaną,

Białą grzywę do kopyt.

Mosiężny brzęk

Mongolskich strzemion,

Zrodzony z wiatru,

Obmyty ulewą.


Śpiewałam o Lissim. I wtedy, i teraz. A wraz ze mną śpiewał stary instrument, który kiedyś mój dziadek podarował młodemu Cyganowi. Ludzie milczeli, niezdolni nawet w części zrozumieć tego, o czym krzyczały nasze serca – moje i skrzypiec. Elmir posmutniał, po policzkach Kito ciekły łzy, a Kes patrzył na mnie, jakby mnie widział pierwszy raz.


Leje dzbanek księżycowy,

Nocnym niebem toczy mleko;

Śpij, mój miły, przyłóż głowę,

Jutro jechać masz daleko.

Świtu czekałeś –

Uciekłeś niewinny,

I całowałeś

Ty, czy kto inny?


Młoda Cyganka wirowała w tańcu, a ja byłam już gdzieś daleko. Stałam wśród opadających liści i patrzyłam, jak mój ojciec odchodzi. Wyły psy, czując, jak serce mi się rwie w piersi, wyrywa się w ślad za rudym chłopakiem, który odchodzi od nas. Na zawsze.


Jak przy wrotach Tamerlana

Wiosna trawą się okrywa.

Czy nie jestem twoją strzałą,

I na łuku twym cięciwą?

Ty – serce ognia,

Ty – lot sokoła,

Znów mnie porzucisz,

Gdy step zawoła.


Kes przechylił się przez Kito.

– Mirr, o czym ona śpiewa? W życiu nie słyszałem czegoś podobnego.

– I nie mogłeś – uśmiechnął się zagadkowo elf. – To jest pieśń z jednego z dawnych światów, ale ona ją śpiewa inaczej niż tamci bardowie. Śpiewa o swoim ojcu, któremu śmiertelni byli drożsi od niej.


W kurzu na drodze

Tabun błękitnieje

I cudza strzała

Księżyc pękł na dwoje

W ciężkim kołczanie

Piołun i popiół –

Tobie, Tamerlanie.

Strachem razić – tobie

W dalekiej krainie,

Złotem stygnąć – tobie

W wysoką mogiłę.

Ja wciąż wyszywam

Len oliwkowy,

Łza cicho spływa

Dźwięczą ozdoby;

Kręgowi ognia

Na wiek poświęcona –

Anim tobie siostra,

Anim tobie żona. [17]


Na chwiejnych nogach ruszyłam do wyjścia z sali, nie zważając na okrzyki i brawa. Pieśń skończyła się, a ból dopiero zaczął narastać. Taki ból, który rozdziera serce na strzępy, sprawia, że się bije ziemię w bezsilnej złości, zdzierając pięści do krwi.

Strach wyprawiać bliską osobę w drogę. Nie da się bez niej żyć. Ale to wszystko nic w porównaniu z tym, że nie powiedziałam mu tego, co miałam najważniejszego do powiedzenia. Był moim oddechem i moją krwią. A ja go wypuściłam, straciłam go…

Biegłam na oślep przed siebie. Czyjeś ręce podtrzymały mnie, zastygłam jak lodowy posąg.

– No, maleńka, nie trzeba. Wybacz staremu Cyganowi, który przywołał wspomnienia. Zginął twój Lissi? Czy po prostu odszedł na zawsze?

Złapałam go za rękę i wykręciłam głowę tak, że jego podbródek wpił mi się w potylicę.

– Zginął, Danko. Ludzie go zabili. Nie masz za co przepraszać, wręcz przeciwnie. Dusząc to w sobie, sama siebie zabijałam. Chce mi się wyć, jak dzikiemu zwierzęciu. Chce mi się ryczeć. A ja milczę i uśmiecham się. Uśmiecham się do swoich obrońców, uśmiecham się do człowieka, którym próbuję zastąpić Lissiego, do swojego wroga. Śmieję się sama z siebie, ze swojego głupiego serca, które przez osiemnaście lat wyrywało się do kogoś zapomnianego. On zginął i nie ma na tym świecie nic, za co by warto było walczyć. Powiedz, włóczęgo, czy znasz to uczucie, kiedy świat ci się chwieje pod nogami, a tobie jest wszystko jedno?

– Pójdź z nami, maleńka. – Delikatnie pociągnął mnie w stronę bramy. – Chodźmy, zaśpiewam ci o drodze i o błąkającej się duszy. Może ci ulży. Może…


* * *

Elmir patrzył na maga, człowieka. Elf widział, że Kes chętnie by ruszył w ślad za Rey i Cyganami, ale zmusza się do ciągnięcia bezmyślnej rozmowy ze starym mistrzem. Przybrał maskę obojętności, ale serce rwało się tam, gdzie była Księżniczka. Uśmiechnął się z goryczą, wiedząc, że jego brat będzie musiał zerwać zaręczyny. Nigdy nie pozwoli sobie na zniszczenie prawdziwego związku – a to, że tych dwoje musi być razem, Elmir zrozumiał od razu, gdy tylko ich zobaczył.

– Kito, widziałeś kiedyś cygańskie ognisko? – spytał chłopca. – Nie przeszedłbyś się popatrzeć?

Chłopiec radośnie przytaknął. Akir zwlekał, ale też zgodził się iść. Anni nikt nie pytał, ale i ona ruszyła z nowymi znajomymi. Kes miał jeszcze opory.

– Idźcie, Wiatr, idźcie. Akurat będziecie mogli sprawdzić, czy dobrze się domyślam co do zwierzołaka. Jeżeli to rzeczywiście jest zmiennokształtny, nie oprze się takiej górze jedzenia i sam wam wpadnie w ręce. – Mistrz z zadowoleniem zatarł żylaste dłonie.

Kes spojrzał na pozostałych i burknął:

– Potem wam wyjaśnię. Wstał i ruszył w stronę drzwi.

Po chwili dogonił go zaniepokojony Akir.

– Co on mówił o zmiennokształtnych? Czy on…

– Nie. – Kes pokręcił głową, nie zwalniając kroku. – Mistrz ma podejrzenie, że jakiś zwierzołak opuścił terytorium starszych i osiedlił się tu w okolicy. Ludzie giną.

Akir skrzywił się. Kotołaki nie jadały rozumnych form życia, stanowiły one dla nich tabu, zabicie człowieka lub kogoś ze starszych było dopuszczalne tylko w samoobronie. Jeśli tak się sprawy miały, „psim” obowiązkiem naszego koteczka było znaleźć i ukarać odstępcę. Zaniechanie tego byłoby równoważne ze zdradą.

Anni złapała Akira za rękę, nie rozumiejąc, czym się martwi.

– Nie ma się czego bać, on atakuje tylko chłopów. Jeśli ośmieli się wejść nam w oczy, damy radę.

Akir spochmurniał jeszcze bardziej. Elmir, który doskonale znał przepisy zmiennokształtnych, odruchowo sprawdził, czy srebrna klinga miękko wysuwa się z pochwy, i splunął, przypomniawszy sobie, że tu potrzeba stali. Z nich wszystkich walczyć ze zwierzołakiem mógł tylko on i Anni – pozostali mieli srebrną broń. Kito na pierwszy rzut oka robił wrażenie beztroskiego, ale i w jego srebrzystoszarych oczach czaił się lęk.

Pożogar dołączył do nich na dworze. Elmir odruchowo pogłaskał go, czego omal nie przypłacił stratą dłoni.

– On pozwala się głaskać tylko swojej pani – zachichotał nerwowo w odpowiedzi na cichy okrzyk Anni i wzruszył ramionami. – Nie bój się, nie zje cię. Jest najedzony.

Kito przyklęknął przy psie.

– Pożogar, nie wiesz, gdzie rozbili obóz Cyganie? Zaprowadź nas tam.

Pożogar zawahał się, po czym skinął łbem i pobiegł w stronę bramy twierdzy.


* * *

Siedziałam przy jednym z ognisk, podciągnąwszy kolana pod brodę i objąwszy je rękami. Wodziłam wzrokiem za tańczącymi Cyganami. Danko chciał mnie wciągnąć do zabawy, ale odmówiłam. O wiele przyjemniej było siedzieć tak z boku, z zachwytem przyglądać się ogniskom i cicho wtórować śpiewom. Rżenie wystraszonych czymś koni, step i skraj brzozowego lasu. Obracałam w palcach wonny nocny kwiat, wdychając upajający korzenny zapach.

Nadgarstek dalej mnie bolał, nie pozwalając całkiem oderwać się od rzeczywistości, przecięty białą żmijką zabliźnionej już rany, która zniknie w najlepszym razie za miesiąc. Dziwne, nawet mnie to nie złości. Co za dziwna noc…

Usłyszałam kroki za plecami. No proszę, któż to się podkrada? Zabiję chyba… Czy nie mogą mnie zostawić na chwilę w spokoju?

– Niepokoiliśmy się. – Akir położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam ku niemu głowę.

– Niepotrzebnie. My z Danko znamy się od dawna. Jeszcze w dzieciństwie uciekałam do ich obozu, żeby sobie tak posiedzieć i popatrzeć, jak tańczą.

– Skąd mogliśmy wiedzieć? – odezwał się Elmir. Niezawodnie reszta też za nim przylazła. – Aha, okazało się, że po lesie włóczy się zwierzołak samotnik, a obóz jest prawie pół godziny drogi od twierdzy. Jakby…

– Znaczy co? – prychnęłam. – Myślisz, że nie dam rady jakiemuś wilkołakowi?

Niech robią, co chcą, tylko niech za mną nie łażą!

– Cudownie! – westchnęła Anni. Dopiero co zauważyłam, że przyszła z moimi towarzyszami. Pięknie, pięknie. Jeszcze tu brakowało niewtajemniczonych w nasze drobne tajemnice. – Patrzcie, te dziewczyny wyglądają, jakby wyszły z płomienia…

Cyganki faktycznie tańczyły nieźle, ale… ech. To było tylko przedstawienie, prawdziwy ogień jest o wiele piękniejszy. Powiedziałam jej to. Anni poczuła się urażona i oświadczyła, że mam zaburzone poczucie piękna. Kes prychnął i poparł ją energicznie, ale Elmir stanął po mojej stronie, mówiąc, że oni nic nie rozumieją. Dziewczyna próbowała wciągnąć do dyskusji także Kito, ten jednak zręcznie się wymknął i uciekł gdzieś dalej, prosząc, żeby się od niego odczepiono i pozwolono mu spokojnie przyglądać się tańcom.

– A może byś sam zatańczył? Umiesz tylko krytykować? – rozzłościła się w końcu wojowniczka.

– Nie. – Elf pokręcił głową. – Postrzelać, to owszem, chętnie… Ale na przykład Rey… ona ma szczególne stosunki z ogniem. Jak ładnie poprosisz, to może zgodzi się pokazać parę sztuk.

– Parę sztuk czego? – z całej rozmowy uchwyciłam tylko ostatnie zdanie.

– Pamiętasz, jak brat był smutny, to zawsze robiłaś małą burzę ognistą w rozarium…

Zabić elfa!

– Naprawdę potrafisz? – Oczy Anni prawie wypadły z orbit. – Jesteś… wiedźmą?

– Co to za porządki?! – zirytowałam się. – Jak mężczyzna włada mocą, to jest magiem, a jak kobieta, to od razu wiedźma?

Wstałam, otrzepując ze spodni trawki i ziemię, i ruszyłam do Danko. Pomysł, żeby się pobawić płomieniem, był niezły, to mogło mi poprawić samopoczucie, bo inaczej całkiem się rozkleję.

Opanowanie już rozpalonego płomienia wymagało ode mnie niewiele mocy i nie zależało od pory roku. To była zdolność z gatunku tych, które łatwo przychodziły wszystkim Książętom mającym jakikolwiek związek z żywiołem ognia.

Danko przywołał gitarzystę i szepnął mu coś do ucha. Tamten kiwnął głową i zaczął powoli przebierać palcami po strunach. Weszłam do wnętrza kwadratu wyznaczonego przez cztery ogromne ogniska. Tancerze rozbiegli się na wszystkie strony, bez trudu zorientowawszy się, że w tym tańcu nie ma dla nich miejsca.

Spod zręcznych śniadych palców sypała się lawina dźwięków. Danko prezentował w uśmiechu białe zęby. Płomień trzaskał. A ja próbowałam zrozumieć, co teraz chcę zatańczyć i dlaczego. Taniec ognia – to taniec mojej duszy, a przecież tylko ludzie mają to nieśmiertelne coś, co nazywają duszą. Dusza feyrów – to ich moc. Co teraz czuję? Co chcę pokazać tym śmiertelnikom? Co oni z tego zrozumieją?

Potrząsnęłam dłońmi, jakby otrząsając z nich niewidzialne kropelki wody. Zamiast nich z palców skapywały złote iskry. Zakręciłam się po wydeptanym przez Cyganów placyku, to zbliżając się do migocących ognisk, to znów od nich odskakując. Powoli, jak rozpalający się ogień, który jeszcze nie oswoił się ze swym istnieniem. Muzyka z każdym moim ruchem grała coraz szybciej, pozwoliłam się nieść smutnym akordom. Szybciej! Jeszcze szybciej! Tempo przekroczyło niewidzialną granicę. Szybkim skokiem dopadłam do jednego z ognisk i włożyłam ręce w ogień. Ktoś pisnął, zapewne Anni, bo pozostali przyzwyczaili się do moich dziwnych zachowań, a Cyganie widzieli o wiele więcej od zwykłych ludzi i żaden kamuflaż nie ukryłby przed nimi tego, kim jestem naprawdę. Na moich nadgarstkach pojawiły się ogniste bransolety. Zastygłam pośrodku placyku, wyprężona jak struna, z rękami wzniesionymi ku nocnemu niebu. W tej samej chwili cały ogień, jaki tylko był w obozie, wzbił się w powietrze i strumieniami popłynął do moich dłoni. Muzyka już nie płynęła, lecz grzmiała wśród nocy, wyła i jęczała, a ja stałam pod wodospadem ognia, który odgradzał mnie od całego świata.

Cisza.

A ty się nic nie zmieniłaś, idąca drogą chwały…

Ogniste skrzydła za mymi plecami, a dookoła ciemność. Nie ma ludzi, nie ma muzyki, nie ma obozu, jest tylko noc i płomień. Noc, płomień i ruch, w którym każda chwila może być ostatnia.

Taniec na granicy.

Nie, taniec poza Granicą.

Nagle w okrążającej mnie ognistej materii pojawiła się nowa nić, niewłaściwa nić, obca. Ledwo zdążyłam wyjść z transu. W samą porę, by ujrzeć pędzącego na mnie ogromnego czarnego wilka z obnażonymi kłami. W nierozumnych zwierzęcych oczach nie było cienia wahania.

Zawyłam i zrobiłam jedyne, co w tej sytuacji można było zrobić – zaatakowałam skrzydłami. Zwierzołak odskoczył w stronę jednego z wygasłych ognisk, ale zaraz zerwał się z powrotem. Niech mnie Chaos porwie, toż na nich magia nie działa, a płomień w moich skrzydłach jest w połowie z magii!

– Kes!

Wzbiłam się w powietrze, za późno przypomniawszy sobie, że nikt poza Kesem i Anni nie ma stalowej broni, a srebrem nikogo ze starszych nie uda się nawet drasnąć – podobnie zresztą jak nas. A tośmy wpadli! Cyganie rozbiegli się, nawet Danko gdzieś znikł, zostaliśmy tylko my i dziewczyna, której śmierci jej dziadek nie puści nam płazem. Ściśle biorąc, jeżeli dziewczyna zostanie choćby draśnięta – już nie żyjemy.

Mag nie darmo skończył Akademię, gdzie wszak przygotowywano ich przede wszystkim właśnie do polowania na starszych. Zamiast stosować bezużyteczne w tej sytuacji zaklęcia, rzucił się na wilka z mieczami. Tamten lekko się uchylił i rzucił na najbardziej bezbronnego – na Kito.

Chciałam złapać osłupiałego chłopca, ale ktoś mnie uprzedził. Anni i nasz mały książę poturlali się po ziemi. Zwierzołak potrząsnął głową, nic nie rozumiejąc. Ja też.

Anni odleciała w bok, a ciało chłopca eksplodowało szmaragdowym płomieniem. Elmir zarechotał, gdy ze snopu iskier wyłonił się jednorożec i powiedział wyraźnie po rusińsku:

– Przecież prosiłem, żebyś mnie nie dotykała.

– Kito, jak ci się udało poderwać kolejną dziewicę? Zdradźże nam tę tajemnicę, na co one tak lecą? – odezwał się Elmir. Wbiegł po żerdzi i jakimś cudem utrzymał się na jej szczycie. Kito ryknął coś gniewnie na temat nazbyt rozmownych elfów. Ryknął właśnie, w życiu bym nie pomyślała, że konie są w stanie wydawać takie odgłosy. Zaraz, zaraz, a gdzie Pożogar? A, prawda, przyprowadził tu tych powsinogów i od razu wrócił do zamku, żeby mieć na oku starego mistrza.

– Anni!

Kes odepchnął dziewczynę na bok i zdołał drasnąć zwierzołaka klingą. Więcej nie zdążył zrobić.

– Co ty wyprawiasz?! – rozległ się głos Akira, który obserwował czujnie całe zajście, ale na razie nie brał w nim udziału. – Kto się tak bierze do zwierzołaka? Dobrze, że nie próbowałeś magią!

Tym razem bestia skoczyła znowu w stronę Anni, ale na drodze stanął mu nasz zmiennokształtny.

– Akir! Uciekaj! – Anni dobyła miecza, o którym wśród ogólnego zamieszania chyba całkiem zapomniała, i próbowała wstać, ale zatrzymała się w pół ruchu i znów padła na ziemię.

– Koo… Kotołak?

– A, faktycznie – uśmiechnęłam się, patrząc na pięć krwawych pręg wykwitłych na czarnej mordzie wilka. – Akir, nie mogłeś tak od razu? Myśmy się już byli gotowi modlić do wszystkich bogów naraz!

Mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie. Dobrze, że Anni była za jego plecami i nie widziała jego twarzy. Natomiast doskonale widziała, jak ludzka ręka lecąca naprzeciwko zwierzołaka transformowała w łapę pokrytą białą sierścią. Akir przysunął kończynę do oczu, obrócił, parę razy wciągnął i wypuścił pazury i mruknął z zadowoleniem. Wilk nie ponowił ataku. Przypadł niepewnie do ziemi, jeszcze nie całkiem rozumiejąc, co się dzieje. W tej chwili zresztą instynkt zdecydowanie górował w nim nad rozumem. Wróg! Rozszarpać go! Pożreć!

– Załoga, patrzeć i uczyć się! – w głosie Akira brzmiały sycząco-mruczące nuty. Odbił się od ziemi, przeobrażając się już w locie. Strzępy jego odzieży poleciały na boki. Dwa drapieżniki z rykiem rzuciły się na siebie. Czarno-biały kłąb potoczył się po ziemi, zmiatając wszystko, co napotkał.

Podbiegłam do Elmira.

– Na kogo stawiasz? – spytałam, wskazując głową tygrysa walczącego z wilkiem. Elf przez chwilę się zastanawiał.

– Na naszego koteczka – uśmiechnął się.

– Kes, a ty?! – krzyknęłam do maga siedzącego przy dziewczynie i z melancholijnym wyrazem twarzy ocierającego broń kawałkiem płótna oderwanym od namiotu.

– Zwierze… – powtarzała obsesyjnie Anni. – Zwie…

– Bo to jeden? – przytaknęłam. – A co myślałaś, jakieś wady trzeba mieć, nawet jak się jest księciem z bajki! Nie łam się, mogło być gorzej, mogłaś się na przykład zakochać w Kito…

Jednorożec, który położył się obok upatrzonego przez Kesa słupa, zawarczał coś, co brzmiało jak „Jeszcze i to…”.

Tymczasem Akir przygniótł przeciwnika do ziemi i wpił mu się w gardło. W minutę później było po wszystkim.

Kotołak oblizał się z zadowoleniem, usiadł tuż przy zakrwawionym ciele wilka i zaczął starannie wylizywać sobie sierść, jak domowy kot po jedzeniu. Elmir zeskoczył ze swojego miejsca i podszedł do dziewczyny, o której chwilowo zapomnieliśmy.

– Taaak – powiedział, chwytając ją za podbródek i zmuszając do spojrzenia na niego. – Zdaje się, że mamy problem. Jak tu wytłumaczyć dziadkowi, że wnuczka widziała jednorożca, Pannę Ognistą ze skrzydłami i dwóch zwierzołaków na dodatek?

– Zwierzo…

– Tak, wiem, wiem, zwierzołak. – Zirytowany elf machnął ręką. – Tak, Akir jest zwierzołakiem! – Odwrócił się i spojrzał na mnie wyczekująco. – No, to co dalej, skarbnico genialnych pomysłów?

– Jak to… Akir jest zwierzołakiem? – Oczy dziewczyny niemal wychodziły z orbit.

Bogowie! Zlitujcie się nad niegodną służebnicą waszą! Za co mnie to wszystko spotyka?

Akir wreszcie przestał kombinować i uznał za stosowne wrócić do ludzkiej postaci. Elmir rzucił mu pożyczoną od Cyganów koszulę i szerokie spodnie.

I co? Do kogo to ciacho poleciało w pierwszym rzędzie? No? Zgadliście. Gdzie tam zainteresować się, jak się ma Księżniczka, którą miał obowiązek chronić! Natychmiast zaczął obmacywać, obwąchiwać i jednocześnie uspokajać Anni. Ta zaś, powtarzając tradycyjne już „zwierzołak”, ściskała go kurczowo. Co ta miłość robi z ludzi!

– Hej, Księżniczko, a ty czasem o czymś nie zapomniałaś? – krzyknął paskudnym głosem mag.

Przeleciałam pamięcią po wszystkim, co planowałam na ten wieczór, i potrząsnęłam przecząco głową. Kes uśmiechnął się, wstał i podszedł bliżej.

– Na pewno?

– Och…!

W palcach obracał ogniste pióro wyrwane ze skrzydła.

– Ciekawe, nie parzy – zauważył i zgniótł je w dłoni. Kiedy rozprostował palce, na ziemię posypały się rubinowe iskry.

Zgrzytnęłam zębami, ale ku jego rozczarowaniu nie podjęłam tematu. Nie ma sensu, dosyć awantur na jeden wieczór. Skoncentrowałam się, pozbyłam niepotrzebnych już skrzydeł, wypuściłam ogień na wolność. Pobiegł wolno przez zniszczony obóz i wrócił tam, skąd go wezwałam. Znowu zapłonęły ogniska, zaświeciły pochodnie. Zrobiło się jaśniej. Zresztą i tak już zaczynał się świt. Od początku czułam, że tej nocy się nie wyśpię.

– Trzeba iść – odezwał się Kito. – Jak dobrze pójdzie, stary śpi, a zanim wnuczka go obudzi i wszystko mu wypaple, zdążymy się zmyć i oddalić na bezpieczną odległość.

– A skąd pomysł, że ja nie mam nic do roboty, tylko mówić dziadkowi, że Akir jest zwierzołakiem, a Kito jednorożcem? – ocknęła się Anni. – Co wy, naprawdę macie mnie za taką kretynkę?

Spojrzeliśmy po sobie. Szczera odpowiedź brzmiałaby „tak”, ale oczywiście nikt tego głośno nie powie. Ludzie w ogóle są bardzo mądrzy, dopóki nie zetkną się z kimś, kto do nich nie jest podobny.

– Nic dziadkowi nie powiem, jeżeli…

Elf zesztywniał.

– Jeżeli co?

– Jeżeli weźmiecie mnie ze sobą!

Otworzyłam usta, żeby jej powiedzieć, że ten żart nie był śmieszny, ale zaraz je zamknęłam, nie widząc na twarzy dziewczyny ni cienia uśmiechu.

– Aniczka, ale po co masz iść z nami? – zaczął perswadować kotołak, łagodnie, jakby rozmawiał z małym dzieckiem. – Ty powinnaś zostać w twierdzy, brat może cię znowu najechać, no i przecież nie zostawisz dziadka samego? A my idziemy w bardzo niebezpieczne miejsce…

To naprawdę on? O tym niebezpieczeństwie?

Anni oburzyła się i zaczęła dowodzić, że ona, nieustraszona wojowniczka i nieodrodna córka swojego ojca, nie może nie iść z nami. Tym bardziej, jeśli to jest niebezpieczne. Straci cześć i honor, a dusze przodków przeklną ją na wieki, jeśli zostawi własnemu losowi tych, którzy dwa razy uratowali jej życie!

Zamyśliłam się. Po pierwsze, na korzyść dziewczyny przemawiało to, że się nas nie bała. Po drugie, zawsze to jedna szabla więcej. Po trzecie, jest wnuczką mistrza magii, w związku z czym jej obecność w Akademii nie spowoduje zdziwienia – powie, że dziadek ją przysłał ze sprawą do załatwienia. Po informacje i informatora Kes będzie musiał iść sam, nikt z nas nie może wetknąć nosa za bramę Akademii i pozostać niewykrytym. Jeśli Łowiec tam jest, będzie trzeba przebijać się siłą albo szukać tajnych przejść, ale nie ma sensu ryzykować bez wyraźnej potrzeby.

Kiedy tak rozważałam wszystkie za i przeciw, reszta towarzystwa prowadziła burzliwą kampanię na rzecz zniechęcenia nieustraszonej wojowniczki. Elmir, gestykulując energicznie, malowniczo opisywał, jakie to z nas krwiożercze monstra i że takie dziewczynki to my jadamy na śniadanie, obiad i kolację. Anni kręciła głową, coraz mocniej tuląc się do kotołaka, który zmieszany głaskał ją po włosach, ale nie poddawała się.

– …nienawidzi ludzi! Jej ulubioną rozrywką są tortury! – tym patetycznym zdaniem Elmir zakończył wystąpienie.

– Kto? – ocknęłam się i stwierdziłam, że wszystkie oczy są wlepione we mnie. – Kto? Co? Czym ich niby torturuję?

– Kłamiesz, nie ma czarnych elfów, a feyry nie umieją mówić! Pójdę z wami! Pójdę! Pójdę! – nastroszyła się Anni, podobna teraz do przerośniętego bobra z zaciśniętymi szczękami.

– Pójdziesz, pójdziesz, kto mówi, że nie? Jeśli tylko sama się nie rozmyślisz. Jeszcze jeden człowiek w ekipie się przyda, zwłaszcza otrzaskany z bronią. Tylko weź pod uwagę, że są pewne zasady, Akir ci po drodze wytłumaczy.

Moi towarzysze patrzyli na mnie rozszerzonymi oczami. Kes nachmurzył się i pokręcił głową.

– Chodź na bok! – rzucił i ruszył w stronę jednego z przewróconych wozów. Wzruszyłam ramionami i poszłam za nim.

– Zwariowałaś? – wypalił, gdy tylko uznał, że jesteśmy dostatecznie daleko od pozostałych. – Ty chyba naprawdę bardzo nie lubisz ludzi! To jest dzieciak, a ty ją chcesz zabrać tam, skąd nawet my możemy nie wrócić! Ona się pcha na pewną śmierć!

– To jest wojowniczka! – odpaliłam, zirytowana tym, że zarozumiały mag ochrzanią mnie jak jakąś smarkulę. – Zaufaj mi, ja i tak wiem, co z nią będzie. Zginie w walce, taki los niepokornych dusz. Jej życie dzieli się na walkę i przerwy w walce. Poza tym jej pomoc może być niezbędna i w drodze, i na miejscu w Akademii. Tak, jak jest, przeszkadzasz mi chronić nas wszystkich. Jeśli nas zaatakują, nie dam rady powtórzyć tej sztuczki, będę walczyć razem z innymi, nie magią, tylko pazurami i srebrem!

– Iw związku z tym uważasz, że masz prawo ją narażać?

Zamknęłam oczy i odwróciłam się. Przez twarz przemknął mi uśmiech.

– Kes, fizycznie ona jest nawet wedle ludzkiej miary starsza ode mnie, pamiętaj, że w tej chwili moje ciało ma wszystkiego dwadzieścia lat. – Potrząsnęłam głową, odganiając niepożądane wspomnienia. – A wedle miary feyrów to w ogóle jestem kompletne dziecko. I czy ja coś mówię na to, że jesteś gotów mnie zabić i będziesz się starał to zrobić?

Właśnie wtedy dotarło do mnie, że oboje mówimy różnymi językami. Nie, nie dopiero wtedy. Świadomie przemilczałam jeszcze jeden problem w naszych kontaktach. Najpierw byłam nierozumnym potworem, potem potworem rozumnym, by w końcu stać się dla niego człowiekiem owładniętym żądzą mordu. Kes tak bardzo chciał uważać mnie za człowieka, że czasem zapominał, że nim nie jestem.


* * *

– Czas wracać. Już się rozwidnia, trzeba wyjechać, zanim wzejdzie słońce.

Ruszyłam znajomą już drogą. Pozostali poszli za mną. Ściśle biorąc szli wszyscy prócz Anni, ta bowiem biegła w podskokach, w biegu zarzucając moich towarzyszy pytaniami.

„Naszych”, poprawiłam się. Już naszych, nie tylko moich.

Ku ogólnemu zdziwieniu i żalowi mistrz czekał na nas zaraz za bramą twierdzy. Anni jęła paplać coś o zabitym zwierzołaku, a opisała całą tę historię tak, że nawet Wielki Mag się rumienił. No cóż, będzie teraz miał kto nas uwiecznić w kronikach. Za, powiedzmy, pięćset lat będziemy legendami. Mag legendą martwą, a pozostali, jak dobrze pójdzie, żywymi i zdolnymi jeszcze potwierdzić słowa czynami. Postanowione, mianuję Anni kronikarzem oddziału. Taka sobie banalna w gruncie rzeczy potyczka, a jak ona to opisała! A co to będzie po szturmie na Akademię?

– Znaczy, ubili? A jednak trafniem się domyślał. – Mag w zadumie skubał siwą brodę. – No cóż, trzeba zrobić małe święto, by taki obrót rzeczy uczcić.

– Nie trzeba, dziadziu. My zaraz jedziemy.

– Dlaczegóż to zaraz? I kto to jesteście „wy”?!


* * *

W ciągu następnych dziesięciu minut Anni przekonała starego grzyba, że jej obowiązkiem jest wyruszyć z nami, obiecując przy tym, że po drodze rozprawi się z braciszkiem. To ostatnie oświadczenie mistrz przyjął okrzykiem zadowolenia – widocznie już dawno wyzbył się złudzeń na temat swojego wnuka.

– Zatem, panna, jeśli tak się rzeczy mają, tedy jedź. Jeno wszelka odpowiedzialność za twe bezpieczeństwo spadnie na barki… – potoczył po nas przeszywającym wzrokiem – mego… umiłowanego… ucznia. Jeśliby z twej głowy włos jeden spadł, jego i śmierć nie zratuje, bo i z tamtego świata go dostanę, nie darmom nekromancję studiował.

Kes jęknął. Wcale się nie dziwię, takich słów nie rzuca się na wiatr. I, jak zwykle, za kłopoty naszego maga odpowiadała jedna narwana feyrzyca. Mam wymienić imię, czy sami macie jakiś pomysł?


* * *

Wyruszyliśmy już w dwie godziny później. Dziadek, gdy ostatecznie dowiedział się, dokąd się wybieramy, zatarł kościste łapki i obarczył wnuczkę litanią poleceń oraz stertą listów. Sam mistrz magii został w twierdzy jako jej zastępca, oświadczając, że dopóki kretyni mają wakacje, to i jemu przyda się odpoczynek. Anni zareagowała na to wszystko zupełnie bez entuzjazmu – nie uśmiechało się jej włóczyć po całym Wołogrodzie w poszukiwaniu dziadkowych znajomych – ja natomiast byłam takim obrotem spraw zachwycona. Tym prostym sposobem dziewczyna miała konkretny i rzeczywisty powód, żeby wejść wraz z Kesem do Akademii. Nie, żebym w tej sprawie nie miała do maga zaufania, cóż znowu! – ale ostrożni żyją dłużej.

Klacz Anni, jak się okazało, pasowała do naszych koni. Nie wytrzymywała porównania z Pegazem czy elfickim rumakiem, ale nie była gorsza od Deresza. U boku Anni pyszniła się cienka szabla o idealnym kształcie, jakich zazwyczaj używano na stepach. Spakowała się oszczędnie, bez wahań i nie zabierając rzeczy zbędnych – widać było, że to nie jej pierwsza podróż. Coraz bardziej mi się ta dziewczyna podobała.

Starzec pomachał nam na pożegnanie i nie ociągając się, pojechaliśmy w kierunku Wołogrodu, tam, gdzie wedle Anni leżała najbliższa wioska. Uchwaliliśmy, że będziemy podróżować od wsi do wsi. Nocowania na wolnym powietrzu mieliśmy chwilowo dosyć, a parę dni w tę czy w tamtą stronę nie robiło nam różnicy, jeszcze mieliśmy czas.

Jakoś tak wyszło, że Akir w sumie nic dziewczynie nie wytłumaczył, więc podjechała i zasypała mnie gradem pytań. Dlaczego mnie, a nie kotołaka? Akir na wszelki wypadek przemienił się i ruszył na zwiady. Na mój gust po prostu język mu zesztywniał od gadania. Zreferowałam jej najistotniejszą część historii – owszem, wiele spraw przemilczałam. Na przykład nie widziałam powodu, żeby opowiadać pannie o moich układach z Kesem. O tym, że jeśli będzie trzeba, rozbierzemy Akademię na czynniki pierwsze. O tym, jak zaczęła się wojna. O całej mojej przeszłości…

– Słuchaj, a to prawda, że Mirr jest elfem?

– Prawda.

– To jakim cudem ma czarne włosy?

– Ktoś z jego przodków zostawił taką ozdobę. Dokładnie to ci nie powiem, zdaje się, że gdzieś mu się plątały po rodowodzie drowy, nocne elfy. Wymarli bardzo dawno, parę światów temu, ale w dalszym ciągu czasem się wśród potomków odzywa ich krew. Tak przy okazji, jak jesteśmy sami, możesz mu mówić Elmir.

– A ty? Faktycznie jesteś feyriną? A twój pies?

– Pożogar jest Przewodnik Jesiennej Sfory, z tego gatunku, który wy nazywacie właśnie widmami. Ja jestem Księżniczką. Uprzedzając ewentualne pytanie: w tej chwili na ziemiach śmiertelnych są tylko dwa mówiące feyry, względnie nieszkodliwe. Jeśli niższe nas zaatakują, koś je równo z trawą.

– A Kes jest człowiekiem?

– On tak. Jedynym w tym towarzystwie, nie licząc ciebie. To mój… eee… stary znajomy. – Obejrzałam się. Mag jechał dostatecznie daleko. – Słuchaj, mam prośbę. Tak się złożyło, że Kes tu jest, ale my nie mamy do siebie zaufania. Nie proszę, żebyś stawała po czyjejś stronie, ale próbuj być bezstronna…

Zamyśliła się, po czym z poważną miną skinęła głową.

– No właśnie widziałam, że jest jakiś spięty, zwłaszcza jak jest blisko ciebie. Coś między wami nie tak?

– Wszystko nie tak.

– Ale wtedy w zamku wy… I mówiłaś, że mąż…

– Wymyśliłam na poczekaniu. Jestem niezamężna. Ściślej: jeszcze niezamężna.

– A za kogo chcesz wyjść?

– Jestem zaręczona z bratem Elmira.

– Ja cię…! Z elfem?

– Władcą elfów. Pisane mu z urzędu, żeby się ze mną ożenił, bo jestem kimś w rodzaju ich protektorki.

– O, to ty niezła szycha jesteś!

– No, nie przesadzajmy, na razie jestem za młoda, ale moc mam jedną z ważniejszych w Jesiennym Rodzie.

– A jaką ty masz moc? Jesteś panią ognia?

– Niezupełnie. Raczej przewodnikiem między światami. Podlegają mi dusze wojowników.

Nagle posmutniała.

– Rozumiem. Teraz rozumiem, dlaczego nie chcieliście mnie wziąć ze sobą. Ty sama dasz radę całej armii, a tu jeszcze jest elf, czarodziej i zwierzołak…

– Nie łam się – uśmiechnęłam się do niej zachęcająco. – Mamy tylu wrogów, że i dla ciebie wystarczy. A tak przy okazji, pamiętaj, że nie należy wyciągać stali przy nieludziach, nie lubimy tego metalu.

– Dlaczego?

Zaryczałam, do końca wypuszczając powietrze. Klacz Anni rzuciła się w bok. Dziewczyna jednak patrzyła na mnie bez śladu strachu. W jej oczach malował się niekłamany zachwyt.

– Akir! – zawołałam do kotołaka, który pojawił się jak na zamówienie. Zatrzymaliśmy się, czekając, aż złapie zawiniątko z ubraniem, schowa się w krzaki, przemieni się i wróci. – Akir, do cholery, prosiłam, żebyś jej wszystko wytłumaczył! Po kiego grzyba gdzieś łazisz? Boisz się, że w krzakach czyhają na nas zabójcze zające? Mamy czarodzieja w drużynie, jeżeli w promieniu pół godziny drogi pojawi się jakaś rozumna forma życia, to on powie, a już feyra to ja sama wyczuję o godzinę drogi!

Zwierzołak wskoczył na prychającego jednorożca i podjechał do Anni. Zostawiwszy ich samych, wysforowałam się naprzód. Dosyć miałam rozmów. Przez cztery lata włóczęgi odzwyczaiłam się od zażyłych kontaktów, nawet myśliwi trzymali się na dystans. Potrzebowałam samotności, niechby i pozornej.


* * *

Zatrzymaliśmy się w niewielkiej wiosce w karczmie „Przy Moście”. Nazwa była o tyle ciekawa, że w okolicy nie było ani rzek, ani nawet potoków.

Izb gościnnych było na szczęście dosyć dla wszystkich, ale z oszczędności położyliśmy się po dwie osoby. Kito znowu przybrał ludzką postać.

Po kolacji zostawiłam podochocone towarzystwo, a sama poszłam do bokówki. Ostatnie dni mocno mnie zmęczyły, chociaż nie dawałam tego po sobie poznać. Miałam ochotę przespać się tak ze dwa miesiące. Czemu nie jestem niedźwiedzicą?

Gdy tylko zamknęłam oczy, zapadłam w ciemność bez dna. Nigdy nie miałam kolorowych snów… aż do tej nocy.

Siedziałam na brzegu jeziora w lesie. Była późna jesień, ale w swojej szkarłatnej sukni, oficjalnym stroju Rey-line, nie czułam zimna. Nie to mnie dziwiło – mamy zupełnie inne optimum termiczne niż ludzie, mogę zimą chodzić nago i też nie zamarznę – lecz to, że szarowłosa dziewczyna po drugiej stronie była mi jakoś niejasno znajoma. Od jej zimnego, taksującego spojrzenia mrówki przebiegły mi po skórze, lekko zesztywniałam. To było złe spojrzenie, niebezpieczne…

– A więc jednak przeżyłaś, powiem więcej, próbowałaś się wtrącić. – Pokręciła głową, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi. – Zadziwiasz mnie, przeklęte dziecię.

– Kim jesteś? – wykrztusiłam.

– Nieważne, kim ja jestem, ważne, że ty jesteś dzieckiem, które przeklęłam. Jesteś jego sensem istnienia, jesteś jego ośrodkiem świata. I dlatego musisz zginąć.

Zamrugałam. Co tu się dzieje, niech mnie Chaos porwie? Co to za obłąkana wiedźma?

Wstała. Dopiero teraz zrozumiałam, że mam przed sobą jedną z wyższych feyrów, Księżniczkę. Co do rodziny, to nie byłam jej pewna, ale sądząc z wyglądu, zapewne była moją krewną.

– Spójrz, przeklęte dziecię. – Rozpostarła ręce i po iluzji jeziora przebiegła srebrna fala. Krajobraz zmienił się. Stałyśmy na otwartym polu. Na pobojowisku usłanym trupami ludzi i feyrów, drzewcami sztandarów, zniszczoną bronią. – Spójrz, co stanie się z tym światem, gdy tylko spełni się moje życzenie.

Chciałam rzucić się na nią, bić, zabić, unicestwić śmiejącą się zjawę, ale pazury przeszły przez bezcielesną postać na wylot, nie czyniąc jej najmniejszej szkody. Rechotała, a ja czułam, jak w moim wnętrzu rozpala się płomień. Nie mogąc znieść tego szyderczego śmiechu, posłałam w jej stronę strumień ognia…

…i obudziłam się.

Ciężko dysząc, usiadłam na łóżku. Na sąsiednim posłaniu, cicho pochrapując, spała Anni. Wierny Pożogar, śpiący obok na podłodze, uniósł łeb, czując, że z panią coś nie tak.

– Masz koszmary? – spytał domyślnie.

– W sumie nie. – Pokręciłam głową. Lepki pot spływał mi po plecach. – To znaczy, właściwie tak, ale ten sen był… zbyt realistyczny.

– A co ci się śniło? – spytał, nadstawiając ucha.

– Nie co, tylko kto. Jakaś Księżniczka. Wygląda na to, że jesienna, ale ja jej nie znam, a jestem w stanie wyliczyć po kolei członków całego naszego klanu. Powiedziała, że jestem dzieckiem, które przeklęła.

Pożogar zerwał się nagle.

– Co? – szczeknął. – Powtórz!

Posłusznie powtórzyłam. Pies westchnął ciężko jak człowiek i znowu opadł na podłogę.

– Prawie siwa, oczy przezroczyste, cera ziemista, ubrana w powłóczyste buroniebieskie szaty. Zgadza się?

– Dokładnie. A skąd…

– Piekło i Chaos…!

– Kto to był?

– En-ne Dennar.

– Łza Deszczu?

– Owszem. Kiedyś… poróżniła się z Łowcem i przeklęła jego ród, a potem przepadła. Uważano, że dobrowolnie odeszła w Chaos.

– Co do Chaosu, to nie wiem, ale jej plany dotyczą ziem śmiertelnych. Powiedziała, że chce zniszczyć i ludzi, i feyry.

– Niech mnie Chaos porwie!

– To co robimy? – Spojrzałam na Anni. – Powiemy im?

– Po co? – odparł Pożogar, kładąc pysk na łapach. – W sumie nic nie wiemy, nie mamy żadnych dowodów. To są wszystko moje niczym niepoparte domysły. Nie wiem, jaką rolę w tej całej historii gra En-ne Dennar. Wojnę rozpętał Łowiec, przekleństwo dotyczyło życia konkretnych osób, o żadnym niszczeniu świata w nim nie było mowy.

– Pięknie, pięknie…

Położyłam się z powrotem. Zachciało mi się spać, a z drugiej strony bałam się nowego spotkania z widziadłem.

– Czyli zostajemy przy pierwotnym planie, a z tą niedobitą zarazą rozprawimy się, jak będzie okazja.


* * *

– Ej, Neka, widzisz ją?

– Widzę, Bran. Jest dwa tygodnie drogi od Wołogrodu, w Mostowce. Nie jest sama, mieliśmy rację, starsi nie czekają bezczynnie.

– A mag? Co z magiem? – Wittor przysunął się do pogrążonego w transie Neki. – Jeszcze jej nie dogonił?

Brwi widzącego uniosły się.

– Dogonił, dogonił. Jest w sąsiedniej izbie, jadą razem.

Bran, który cały czas cicho przygrywał na gitarze, sfałszował, wstrząśnięty tą wiadomością.

– Niemożliwe! On jej tak nienawidzi, że dałby się sam zabić, byle mógł ją zabrać ze sobą!

– Widocznie była w stanie dać mu coś, co dla niego jest więcej warte niż jego głowa. – Neka otworzył oczy i potrząsnął głową, zrzucając gęste zaklęcie wizji.

– Wszystko możliwe. To co robimy? Mówiłeś, że wtedy nie był czas, żeby jej mówić, ale teraz?

– Poczekamy na nią w Wołogrodzie i tam się jej przedstawimy.

– Myślisz, że nam uwierzy?

– Nam to nie, ale…

– Rozumiem.

– Nic nie rozumiesz, ciołku! – Neka żartobliwie pacnął chłopca po karku. – A to mnie pokarało uczniem! Żebym to wiedział, w życiu bym cię nie przyjął na swój kurs! Taki z ciebie mag rozumu, jak ze mnie ognia, a z Brana wody!

– Super. Za to dobrze strzelam i umiem rozmawiać ze zwierzętami.

– Ze zwierzętami umie rozmawiać – burknął już spokojniej Neka. – Wielkie mecyje…

Загрузка...