Rozdział III

WSZYSTKO NA SWOIM MIEJSCU

l6 – l8 CZERWCA


Urodziłam się w czasach, gdy feyry jeszcze żyły z ludźmi w zgodzie. No dobrze, „urodziłam się” to nie jest całkiem właściwe określenie. Zostałam stworzona.

Książęta są nieśmiertelni, a tę nieśmiertelność daje nam nasza siła. Rzeczywiście – jak może być śmiertelna dusza jesieni? Zachód słońca? Wiatr? Jesteśmy duchami, jesteśmy żywą magią. Jedna moc, jeden władca feyrów – ni mniej, ni więcej. Chociaż nie, nasza nieśmiertelność nie jest absolutna. Można unicestwić fizyczne ciało, jakie przybieramy w krainach śmiertelnych – ale, jeśli dobrze pójdzie, nasza istota je odtworzy, chociaż za długi (wedle miary śmiertelników) czas. Jednakże – jeśli feyr trafi w prawdziwy ogień, jeśli zostanie rzucony w prawdziwe fale albo porwą go złe wiatry, pochwycą nieprzychylne siły – jego moc zostanie rozproszona i będzie na tym świecie o jedną osobliwość mniej. Tak zginął mój ojciec.

Może lepiej opowiem wszystko po kolei.

Jestem Rey-line, Płomień… nie, Ogiń Jesiennych Ognisk. Przede mną tak się nazywała moja prababcia, matka Łowca. Pamiętała czasy, kiedy padł pierwszy świat i z chaosu zrodziła się nowa rzeczywistość, kiedy pierwszy raz starto Prawo z obelisku Filara Granic i pierwszy raz Książęta stworzyli nowe. Trudno mi wyobrazić sobie ten bezmiar czasów, który ona widziała. Ale nawet na nieśmiertelnych Książąt przychodzi czas, kiedy są zmęczeni, dlatego prababcia odeszła – nasz naród zna taki rytuał. Ona odeszła, ale jej pamięć i siła pozostała – trzeba było szybko dać im nowe wcielenie. Wtedy Lis, syn Łowca, oddał Ogniowi płonącemu w oczekiwaniu na nową panią kilka kropel swojej krwi, garść ziemi, blask złota i barwy opadających liści. Tak przyszłam na świat ja, młoda Rey-line, dysponująca pamięcią i nawykami swojej prababki, władająca jej mocą, ale przecież inna osoba.

Rosłam o wiele szybciej niż zwykłe ludzkie dzieci – już po miesiącu zaczęłam chodzić, mówić i doprowadzać na skraj obłędu wszystkich mieszkańców Złotych Dziedzin. Dziadek nie mógł się mną dość nacieszyć, za to ojciec prawie nie zwracał na mnie uwagi. Zmuszony przebywać przez cały rok w ziemiach nieśmiertelnych, przy mnie, ciągle wyrywał się do śmiertelnych. Dziwak, włóczęga, niespokojny duch, cwaniak, szuler – nadano mu imię Lis i ono mówiło samo za siebie. Łowiec nie pozwolił mu odejść, dopóki nie byłam w stanie panować nad swoim darem, a ojciec – jak by nie patrzeć – był ze mną związany więzami krwi. Myślę, że na swój sposób mnie kochał. To właśnie on nauczył mnie oddzielać własną pamięć od pamięci poprzedniczki, cierpliwie znosił moje nieudolne próby wykorzystywania daru, służył za partnera w ćwiczebnych walkach i kładł spać. Ojciec… Tak, macie rację, kochałam go jak nikogo innego – choć wiedziałam, że nie może się doczekać, kiedy będzie mógł odejść. Znaczył dla mnie więcej niż wszyscy inni i wszystko inne. I nikt i nic na świecie tego nie mogło zmienić.

Kiedy odszedł, nie cierpiałam. Wiedziałam, że gdzieś tam na ziemiach śmiertelnych jest ktoś, dla kogo warto żyć, że gdzieś jest istota, dzięki której mogę pogodzić się z istnieniem tak niedoskonałego świata śmiertelnych. A tutaj – tu był dziadek, też kochany, chociaż nie aż tak bardzo. Dziadek, który mi dał skrzydła. Moja poprzedniczka latać nie chciała albo też nie mogła, ale mnie zawsze ciągnęło w niebo. Wyobrażałam sobie, jak pewnego dnia wylecę z Wrót i ujrzę w dole ziemie śmiertelnych, a potem runę w dół jak kamień, tam, gdzie po ludzkich drogach idzie, śpiewając coś tam pod nosem, rudowłosy chłopak, którego nazywałam Lissi.

Mijał czas. Skończyłam szesnaście lat i przyszedł czas, żeby ruszyć wraz z dziadkiem na ziemie śmiertelnych. Owszem, w zeszłym roku też tam byłam, lecz jako jedna ze świty Łowca, a tym razem dziadek uznał, że jestem gotowa pójść tam jako prawdziwa Księżniczka, Pani Października. Niecierpliwie czekałam na dziesiąty października – dzień, w którym śmiertelnicy wspominają swoich zmarłych, wśród pochmurnej nocy płoną tysiące ognisk, wskazując zabłąkanym duszom drogę do domu. Beze mnie byłaby to po prostu bajka, piękna wprawdzie, ale tylko iluzja, a ja zmieniałam ją w rzeczywistość. Mój płomień wzywał dusze wojowników, magów i bohaterów. Prowadziłam ich za sobą przez ziemie śmiertelnych, ogniste postacie wychodziły z płomieni, prorokowały, walczyły i mściły się. Nie, to nie byłam ja, moja poprzedniczka – ale od czasu jej śmierci stało się to moim obowiązkiem. Przez szesnaście lat nikt nie reagował na wezwania śmiertelnych. Przyszedł czas odrodzić ich wiarę.

Był wieczór dziesiątego października. Latałam po lesie, zmiatając wszystko na swej drodze. Musiało to wyglądać zabawnie. Przedziwna istota z rozwianymi różnobarwnymi włosami, szeroko rozwartymi oczami i skrzydłami jak u wielkiego ptaka, które zamiast piór miały płomyki, miotająca się wśród opadających liści. Wiedziałam, że ojciec mnie zobaczy, gdziekolwiek jest, będzie czekał, będzie dumny. Czułam, jak wzbiera we mnie moc, jak pierwsze języki ognia liżą suche gałęzie tam, w świecie ludzi, już… już…

A potem ujrzałam go jak na jawie – mojego ojca, który nie zgiął karku przed sądem Akademii, wstępującego na obłożony drwami stos. Patrzył w oczy magom, którzy pozazdrościli mu mocy, i śmiał się z nich, bo ogień nic mu nie mógł zrobić – Księciu feyrów. Nie mógł… Nie mógłby. Gdyby. Gdybym ja tego dnia nie używała mocy. Tego dnia płomień był prawdziwy. Tego dnia…

Nic nie mogłam zrobić. Tylko krzyczeć, płakać i próbować zdążyć. Miałam moc, czyniłam swoje prawo. Mknęłam nad miastami i wioskami, przez ludzkie ziemie, i wiedziałam już, że nie zdążę.

– Tata! Tata! Lissi!

Pięć minut – to dla mnie było mnóstwo czasu, w dzień mojej mocy. W pięć minut przeleciałam nad połową Rusi – tylko po to, żeby się spóźnić, i zobaczyć, jak wśród złej pożogi znika ruda czupryna.

– Lissi!

Spadłam w dół jak kamień, siejąc panikę wśród ludzi, którzy uciekali od płonącego stosu co sił w nogach. Czarodzieje byli odważniejsi. Trafili mnie tuzinem zaklęć bojowych, ale nie musiałam ich nawet odbijać – ten sam płomień, który pożarł mojego ojca, nie pozwolił śmiertelnym zaszkodzić mnie. Stałam w środku tego ognistego kręgu i płakałam bezgłośnie, rozłożywszy ręce i skrzydła, próbując poczuć Lisa, nie dać mu ostatecznie odejść. A czarodzieje ciągle próbowali zniszczyć dziwne zjawisko, które pojawiło się wśród nich nie wiadomo skąd.

Wciągnęłam w siebie żar do ostatniej kropli i potoczyłam wzrokiem po otaczających mnie magach.

– Ktoś ty, dziecię? – spytał wreszcie jeden z nich. – Tyś jego córką?

Nie odpowiedziałam.

– Nie smuć się, bo to zły człowiek był – ciągnął ten sam mag. – Będziemy mieć o tobie staranie, w Akademii cię uczyć każemy, taka moc w takich czasach siła może uczynić…

Uśmiechnęłam się. Siwowłosy czarodziej pobladł. Widocznie dopiero teraz dotarło do niego, że szesnastoletnia dziewczyna nie może zaprezentować takiego uśmiechu, jeśli jest człowiekiem. Zresztą pazurów ludzie też nie miewają. Usprawiedliwia ich tylko to, że na ziemiach śmiertelnych wyższe feyry widywano rzadko, więc znali je tylko ze słyszenia.

– A kto wam powiedział, że Lissi był człowiekiem?

Dałam magom chwilę czasu na oswojenie się z moimi słowami i, zgiąwszy skrzydło, zagarnęłam na nie garść płomieni. Złociste języki zatańczyły na delikatnej dłoni.

– Li-ko, syn Jesiennego Łowca dzięki wam, człowieczki, odszedł do świata chaosu. To wyście go unicestwili, zabiliście mego ojca. Kimże wy jesteście, byście się ważyli sądzić Księcia feyrów, który widział, jak świat powstawał, i mógł ujrzeć, jak świat ginie? Co was przywiodło do takiego zuchwalstwa?

Płomień spływał po moich rękach, po twarzy, kapał na niedopalone czarne polana. Zamknęłam oczy. Jego nie ma i nie będzie…

Ogniste ścieżki rozbiegły się we wszystkie strony. Ludzie krzyczeli, magowie próbowali czarować, ale woda nie była w stanie zagasić prawdziwego jesiennego płomienia.

Czynię swoje prawo. Moje prawo – to zemsta.

– W imię moje otwieram ci drogę…

Ogień otoczył pierścieniem wołogrodzki rynek. Mogłam na tym poprzestać, mogłam odlecieć i zostawić śmiertelników w ognistej pułapce, żeby spłonęli żywcem, jak mój ojciec. Mogłam. Ale chciałam widzieć ich twarze, słyszeć, jak krzyczą, czuć ich strach.

– Przybądźcie, moi wojownicy, przybądźcie a obrońcie tę, która wiedzie was drogą chwały!

Wstawali z ognistych potoków i prostowali plecy. Stal i płomień, życie i śmierć.

Wezwałam dusze wielkich wojowników i posłałam ich, by zabijali. Nie czyniłam swojego prawa, popełniłam grzech, ale to już nie miało żadnego znaczenia. Mój ojciec nie żył. Po co mi ten świat, skoro jego na nim nie ma?! Niech go chaos pochłonie!!!

Śmiejąc się dziko, patrzyłam, jak moja ognista armia masakruje ogłupiały tłum. Stado. Zawsze tylko stado. Nawet zawsze dumni magowie błagali o litość tych, którzy nie znali tego słowa. On ich, śmiertelnych, kochał, a oni go zabili. Tata… Kiedy ostatni czarodziej padł, uśmiechnęłam się. Tyle ze mnie zostało: krew i płomień. W miejscu tego, co feyry nazywają duszą – pustka.

– Zapłacili za to!

Zacisnęłam pięści i powtarzałam te słowa jak zaklęcie.

– Zapłacili za to, co zrobili z Lissim! Czyniłam swoje prawo!

Gdzieś daleko, w ziemiach nieśmiertelnych mój dziadek zamknął oczy. Otaczające go psy jak na komendę zadarły łby i zawyły. Żałobna pieśń niosła się przez ludzkie ziemie i nie było śmiertelnego, który by jej nie usłyszał.

Padłam na kolana i wyciągnęłam przed siebie ręce. Patrzyłam, jak po moich dłoniach spływa ogień, niczym krew. W złotym lesie krzyczał Łowiec, wyły psy, ale to wszystko już nie miało znaczenia. Skrzydła topniały, płomienie spływały mi po plecach strumieniami, złote iskry sypały się na czarne drewno. Nie chcę mocy, która zabiła mojego ojca. Nie chcę pamiętać o tym, kto już nie wróci. Kochał śmiertelnych, więc nie zacznę się mścić na pozostałych, ale i za Wrota nie wrócę. Dwoje Książąt stracił dziś Jesienny Ród. Dwoje.

Moje ciało zmieniało się. Ostatni czar zaczął działać. Stałam się człowiekiem i zapomniałam o wszystkim.

Płomień jesiennych ognisk zgasł. Wtedy myślałam, że na zawsze.


* * *

Otworzyłam oczy i próbowałam zorientować się, gdzie jestem i dlaczego tak potwornie bolą mnie ramiona. Wspomnienia walki pchały się natrętnie. Nie wytrzymałam, jęknęłam. No cóż. Chciałam przypomnieć sobie zagubione lata życia? Udało się?

Tak to zwykle bywa. Jak człowiek dostanie to, czego chciał, odkrywa, że znacznie lepiej byłoby mu bez tego. Nic mnie tak nie zajmowało, jak pytanie, kim jestem teraz? Moja moc wróciła, odnalazła swoją panią. Wróciła mi pamięć i zarazem ból. I co dalej? Jak mam żyć? Po co? Żeby powstrzymać wojnę? Najgorsze było to, że teraz wcale nie chciałam jej powstrzymywać i naprawdę nienawidziłam ludzi.

– No jak tam, inwalidko, obudziłaś się? – spytał Pożogar, kładąc łeb na łóżku. – Ile można spać? Taką ranę można wyleczyć na poczekaniu, a ty się pokładasz już trzecią dobę!

– Milcz, zdrajco! – huknęłam na psa. – Od początku wiedziałeś. Wiedziałeś i nie powiedziałeś!

– Wiedziałem, ale nie byłem pewien. – Patrzył na mnie taksująco i bez cienia sympatii. – A teraz powiedz, uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział, że wojna się zaczęła właśnie przez ciebie? Poza tym ja się naprawdę na początku pogubiłem i nie wiedziałem, co jest sens mówić, a o czym lepiej zmilczeć. Pamiętałem, jak oszalałaś i czarami doprowadziłaś do tego, że stałaś się prawie śmiertelniczką. Pamiętam, jak Łowiec płakał, kiedy myślał, że nikt nie widzi. Płakał i oskarżał śmiertelnych o to, że mu zabrali za jednym zamachem syna i wnuczkę. A potem postanowił się zemścić i rozpętał tę wojnę!

– Czekajże! Co ty mówisz? Mój dziadek?!

– Już mówiłem, że ostatnim, co pamiętam, jest to, że Łowiec wezwał nas, wszystkich niższych i wyższych, a potem uniósł Róg do ust. Róg dzikich łowów to jedyna moc, która nie zależy od pory roku i dnia. Z jego pomocą Łowiec mógł zrobić wszystko. Właściwie nigdy się nim nie posługiwał, tyle co do dodania nastroju przy wyprawie, ale Róg miał zupełnie inne przeznaczenie. W zniszczonym świecie, jeszcze zanim powstał ten obecny, Róg został stworzony jako broń. Feyrów było wtedy nieporównanie więcej niż obecnie i byli też tacy, którzy chcieli znacznie zmniejszyć nasze pogłowie. Przy pomocy Rogu można odebrać rozum, wyciągnąć duszę! Łowiec użył jego mocy wobec własnego ludu i proszę, oto skutki! Wydał rozkaz: zabijać śmiertelnych. Zdaje się, że pozostali Książęta zdołali uchronić się przed działaniem muzyki i nawet zachować coś na kształt kontroli nad nami, dlatego został też wydany drugi rozkaz. Teraz jestem pewien – ten drugi rozkaz brzmiał: znaleźć Róg i Łowca.

Westchnęłam. To jakiś obłęd. Doprowadziłam do wybuchu wojny, którą próbuję teraz powstrzymać. Ja… i Lissi…

– Pożogar, a co z Kesem? – przypomniałam sobie nagle o swoim eks-wspólniku.

Pożogar machnął ogonem i skierował się w stronę drzwi.

– A co ma być? Siedzi pod kluczem i bluzga tak, że elfy już zastanawiają się, czy by go nie potraktować zaklęciem wiecznej niemoty. Dworki chodzą czerwone jak cegła. A sens tych bluzgów sprowadza się do: wyrwę się stąd, złapię, posiekam. Domyślasz się może, kogo? Słuchaj, może by tak się go pozbyć raz na zawsze? Po diabła ci ta zabawa w kotka i myszkę?

– Czyni swoje prawo. Nie powinieneś się wtrącać. Znasz prawo.

– Jakie swoje prawo, to człowiek jest! Działanie prawdziwych praw nie obejmuje śmiertelnych.

– To jest czarodziej, który mnie kochał!

– Kochał? Ciekawe, jakoś nie zauważyłem… Na mój gust ma dosyć dziwny sposób okazywania uczuć.

– Nie mów o sprawach, o których nie masz pojęcia!

– Świetnie – pies nieoczekiwanie zmienił ton. – Póki jesteś gotowa pomóc mi znaleźć Łowca, ja się nie będę wtrącał, ale mówię ci: on będzie cię próbował zabić, ma na tym punkcie świra!

– On mnie dorwie, ale nie teraz.

Usiadłam i spróbowałam doprowadzić swoje ciało do porządku. Udało się, choć z trudem. Rana ostatecznie się zagoiła.

– Teraz zaproponuję mu coś więcej niż zemstę, w zamian za przesunięcie terminu.

Pożogar pokiwał łbem, z gniewem i niedowierzaniem patrząc gdzieś poza mnie. No cóż, z jego punktu widzenia nie byłam główną bohaterką tej całej historii. Broni mnie co prawda przed wszystkimi i wszystkim, ale tylko dlatego, że taka jego natura.

– Pożogar, a czy nasi gościnni gospodarze nie wpadli na pomysł, żeby mi dać jakieś ciuchy na miejsce tych, które mi podarły ich zwierzątka?

– Jeszcze się złościsz? Przynieśli, o proszę, na fotelu leżą.

Owinąwszy się prześcieradłem, podreptałam do fotela, na którym istotnie leżało coś, co można było uznać za ubranie. Hmm…

– Im się zdaje, że ja będę nosiła coś takiego? - Wzięłam pierwszą szmatkę z brzegu w dwa palce i przyjrzałam jej się krytycznie. – To miał być żart? Specyficzne elfie poczucie humoru?

– Szyte dla ciebie na miarę. Przymierz, a potem się możesz wydziczać.

Postanowiwszy, że jeśli po przymierzeniu tego nie dostanę normalnej odzieży, to ktoś tu dzisiaj straci ogon, z miną męczennicy zaczęłam wkładać na siebie cienkie szmatki przez jakieś bolesne nieporozumienie nazwane „przyzwoitą odzieżą”.

Przyzwoita odzież składała się z szerokiej wielowarstwowej spódnicy i ledwie zakrywającej piersi bluzeczki, z tylu przytrzymanej niewidocznym sznurkiem. Rozcięcia na spódnicy nie zostawiały miejsca na domysły. Wszystko to było w dodatku jadowicie czerwone. Bluzeczka i pas spódnicy były wyszywane złotymi runami. Obuwia do zestawu nie załączono.

Skrzywiłam się i obrzuciłam krytycznym spojrzeniem swoje odbicie w przezornie dostarczonym przez elfy lustrze. Uuuu… Ohyda. Chociaż… było w tym coś… podniecającego.

Po chwili zastanowienia rozpuściłam włosy, do tego czasu splecione w warkocz. Różnobarwne kosmyki rozsypały mi się na ramionach. Co my tu jeszcze mamy? Skoro się rzekło „a”, trzeba powiedzieć „b”. Jak rezygnować z kamuflażu, to konsekwentnie. Poruszywszy łopatkami, wysunęłam grzebień. Czułki wychynęły z włosów i zawibrowały ciekawsko. I to by było na tyle… Wypuściłam pazury, zaświeciłam oczami – wszystko wróciło do normy, wyglądałam tak, jak powinnam.

Pożogar obrzucił mnie nagle taksującym spojrzeniem.

– Do kogo się taka uśliczniona wybierasz? Nie mów, że do maga? Wiesz, obawiam się, że może nie docenić twojej… nieludzkiej urody.

– Do niego, skarbie, do niego. A czy doceni czy nie, to już lepiej byś siedział cicho.

– Pięknie… pięknie.


* * *

Elfy kłaniały mi się w pas, ale w oczach miały z trudem hamowany gniew i zwierzęcy strach. Jakże to tak, ich Eisz-tan, ich bogini wróciła, a oni na dzień dobry o mały włos, a nakarmiliby nią nierozumne feyry…

Pamiętam, że zawsze mnie taki stosunek irytował. Ta rasa podlegała prababci, więc ją dostałam, można powiedzieć, w spadku. I na cholerę mi taki spadek? Eisz-tan to nie po prostu bogini, lecz także i obrończyni. Elfy bronią mnie przed wszystkimi i wszystkim, ale w zamian żądają tego samego. I niech mi teraz kto powie, czy na tym ostatecznie zyskałam czy straciłam.

Pożogar biegł przodem, wskazując drogę. Zatrzymał się przed jakimiś niepozornymi drzwiami.

– To ma być elfie więzienie?

– Nie. – Wyszczerzył zęby. – Pokoje dla szczególnie ważnych gości. Elfy uznały, że skoro mag podróżował razem z tobą i kazałaś go nie zabijać, to trzeba go w miarę możności traktować z szacunkiem. Uprzedziłem ich jednak, żeby zapieczętowali drzwi i nie zdejmowali mu blokady.

Odsunęłam psa na bok, pchnęłam drzwi i zatrzasnęłam mu je przed nosem, zostawiając mojego wiernego obrońcę na zewnątrz. To miała być bardzo osobista rozmowa, niech więc pilnuje swojego mokrego nosa.

Kes siedział w głębokim fotelu. W rzeźbionym kominku wesoło trzaskał ogień. Elfy! Palić latem w kominku, to naprawdę trzeba być elfem!

– Cześć – uśmiechnęłam się, demonstrując brak kłów. – Miły lokal, nie pożałowały elfy wygód, co? Słuchaj, jak ci tu czegoś trzeba, zadzwonię na służbę, zaraz przyniosą.

Cisza.

– A gdzie rozpaczliwe wyznania miłosne i podziękowania za uratowanie życia? Zwracam uwagę, że już dwa razy zostałam ranna, broniąc ciebie.

– A dlaczego?

Nareszcie. Już się zaczynałam obawiać, że elfy naprawdę obłożyły go zaklęciem niemoty.

– Co „dlaczego”? Dlaczego jeszcze żyjesz? Dlaczego cię ratuję? Dlaczego, paskuda, przyszłam tu i rozmawiam z tobą na pokojowej stopie? No dobra, dobra, to były pytania retoryczne. Głupie pytania. Jestem Księżniczką i ta gra z tobą mi się podoba, a poza tym zawsze dotrzymuję słowa.

– Chcesz przez to powiedzieć, że teraz zaraz niezwłocznie zdejmiesz mi więzy, a potem załatwimy nasz spór?

– Żałuję, ale nie. Niestety, w tej chwili nie mam prawa narażać życia, ale jak mówiłam, obietnica rzecz święta. Chcę ci zaproponować układ…

– Nie wchodzę w układy z… potworami!

– Tak? A czym to się szanowny pan ostatnio zajmował? Na przykład wtedy pod cerkwią. Tam jakoś nie byłeś taki zasadniczy. Nie wiem, może to obecność Kostuchy w pobliżu sprzyja elastycznemu myśleniu! I tylko nie „potwór”, panie Kessarze Wietrze, jestem Dzieckiem Jesieni, niosącym na barkach wyjątkowo niewygodny ciężar obowiązku.

– Jak to: dlaczego? Dlaczego wyrżnęłaś tamtą wieś! Współczułaś mi, jak opowiadałem tę historię, czułem, że jesteś smutna! Po cholerę odstawiasz taką dobrą duszyczkę? Mnie to nie bierze!

Czułam, jak ogarnia mnie gniew. Dlaczego… On śmie pytać, dlaczego? On, łapacz?

– Dlaczego zabijałam ludzi? Wy, czarodzieje, spaliliście mojego ojca, moimi rękami go zabiliście. Moja moc odebrała mu nieśmiertelność, moja magia! Miałam szesnaście lat, Kes, szesnaście! Co to jest szesnaście lat dla nieśmiertelnego ducha! Nie potrzebowałam świata bez Lissiego, bez oddechu i krwi, które dały mi życie! Stałam się człowiekiem, zapomniałam o przeszłości, zrezygnowałam z mocy, a potem chcieli mnie złapać! I pokazałam wam, smętnym śmiertelnikom, czym jest gniew Księżniczki!

– Stałaś… się… człowiekiem?

– Ech, Kes…

Gniew opadł ze mnie, jakby kto zdmuchnął płomień świecy. Jego miejsce zajął niepojęty smutek. Tęsknota. Nienawiść. Nie do Kessara – do siebie. Nienawiść z przyzwyczajenia.

– Ech, Wiaterek… Naprawdę nie rozumiesz? Przecież wyczuwasz kłamstwo, doskonale wiesz, że zełgałam o tych grach, zabawach i obietnicach. Gdyby to o to chodziło, już byś nie żył. Nienawidzę łapaczy.

Ale tobie jestem winna życie twoich rodziców, siostry i braci, sześciu osób. Oddałam ci dwa, zostały jeszcze cztery. Ale nawet nie o to chodzi. Jestem ci winna swoje życie…

Słowo się rzekło. Mętnie, niezrozumiale, ale się rzekło. Może zrozumie, przyjmie do wiadomości?

– Bo co? Nie możesz mnie po prostu zabić? Jak to, swoje życie?

– Bo to, że po śmierci ojca zapomniałam, kim jestem, uważałam się za człowieka. Bo to, że mi tęsknota nie przeszła, nie chciałam żyć na świecie, w którym zabrakło czegoś bardzo ważnego. Nie pamiętałam, ale wiedziałam, że straciłam wszystko. Rok przeżyłam na krawędzi między obłędem a śmiercią, ale dzięki tobie widzę sens w tym, żeby dalej walczyć. I postaram się przerwać tę wojnę dlatego, że ty o tym zawsze marzyłeś.

Patrzał na mnie, jakby zobaczył zjawę. I tak rzeczywiście było.

– Reylina… Nie, przestań! To szaleństwo jakieś! To niemożliwe!

– Co niemożliwe, Kes? Niemożliwe, że ja to ja?

– Lina…?

– Nie jestem Lina, Kes. Jestem Rey-line, Jesienna Księżniczka, Pani Października. I proponuję ci układ. Zostawisz mnie w pokoju do czasu, aż naprawię błąd, który popełniłam osiemnaście lat temu, a potem dam ci okazję, żebyś ty zabił mnie albo ja ciebie. Przemyśl to. Odpowiesz mi jutro.

Podniosłam ręce i płomień ogarnął mnie miękkim obłokiem. Znikałam, tylko złote iskry sypały się na dywan, tylko płomień trzeszczał w kominku. Moc wróciła, ale…


* * *

Siedzieliśmy w oplecionej różami altance i leniwie sączyliśmy z wysokich pucharów kosztowną elfią ambrozję.

– Wybacz mi, ale ja naprawdę nie wyczułem w tobie Ognia.

– Bo też jego we mnie nie ma. – Pokręciłam głową. – To znaczy jest, ale tak głęboko, że się go nie zobaczy. Jest lato, to nie mój czas, poza tym ja się kiedyś wyrzekłam swojej mocy, a ona swoje wie i nie lubi, jak się ją niepoważnie traktuje.

– Zatem jak wezwałaś żywioł tam na arenie?

– Nie skojarzyłeś? Sunner-warren, mówi ci to coś?

– Środek świata?

– To nie jest prawidłowe tłumaczenie, Elgorze, przez te lata zupełnie zapomniałeś prawdziwej mowy. W rzeczywistości to znaczy sens istnienia.

Jednym skinieniem znów napełnił nasze puchary. Westchnęłam zazdrośnie. W Wiecznych Dąbrowach elfy są praktycznie wszechmocne, magia lasu spełnia ich najdrobniejsze życzenia. Nie chcę wspominać, ile ofiar przez to padło z winy mojej poprzedniczki…

– Sens istnienia? Coś mi się obiło o uszy, że każdy z Książąt go powinien mieć, ale nic nie zrozumiałem. Instynkt samozachowawczy mają wszyscy, nawet śmiertelni.

– A to ci się udało! – zachichotałam, kryjąc się za pucharem. – My, Książęta, nie jesteśmy śmiertelni. Mówiłam o instynkcie istnienia. Weźmy feyry wyższe, najsilniejsze stworzenia wśród stronników Ładu. Tylko my jesteśmy dostatecznie silni, by przeciwstawić się Chaosowi i nie pozwolić mu na pustoszenie ziem śmiertelników. Ale obrona abstrakcji, typu świat, porządek, ludzkość nie leży w naszej naturze. Domyślasz się, do czego zmierzam? Tak więc nasza natura pcha nas do tego, by bronić, ale czegoś lub kogoś, sunner-warrena, sensu istnienia. Dla mnie kimś takim był ojciec, dla dziadka prababcia, a potem ja. Każdy z nas ma kogoś albo coś, co jest najważniejsze na świecie, dlatego świat jeszcze istnieje. Nawiasem mówiąc, wiele dawniejszych rzeczywistości zostało unicestwionych właśnie przez to, że komuś z Książąt zawalił się świat, więc przestał stawiać opór. Jak się rozhulali, po kawałku likwidowali Granicę i wpuszczali Chaos na ziemie śmiertelników.

– Chcesz powiedzieć…

– Dokładnie to. Kiedy ojciec zginął, mój świat się zawalił. Udało mi się utrzymać na granicy, gdyż Lis kochał śmiertelnych, więc przez wzgląd na jego pamięć unicestwiłam tylko bezpośrednich sprawców, ale kiedy wyrzekłam się mocy…

– Łowiec.

– Wiedziałeś?

– Książęta mówili, że Łowiec zagrał pieśń dzikich łowów. Odebrał wszystkim rozum, tak iż mało, a wyższe feyry by się same nawzajem wybiły, niższe zaś wyprawiły się w ziemie śmiertelników po mord i pomstę. On i Róg znikli. Róg jest w rękach magów, więc i Łowiec tam powinien być. Ale o tobie i twojej mocy mówiliśmy, czy wolisz omijać ten temat?

– Ech, Elgorze… Mój sens istnienia świata zginął, ale znów go znalazłam. Ten człowiek mnie kochał, a ja kochałam jego. Chciał powstrzymać wojnę, dlatego zrobię wszystko, by tak się stało. Jeśli będzie w niebezpieczeństwie, mój płomień go obroni, a ja przyjmę cios przeznaczony dla niego. Jeśli on umrze, i ja umrę. Granica padnie i zginie ten świat, w którym już nic nie będę miała. Na jego gruzach narodzi się nowy świat, ale w nim już nie będzie mnie. Dawno temu, jeszcze w przeszłym świecie, takich jak Kessar nazywano podopiecznymi - sens naszego życia polegał na bronieniu ich przed wszystkim i wszystkimi. Właśnie dlatego, że Kesowi groziło niebezpieczeństwo, zdołałam na arenie wezwać swoją moc. Dopóki jest przy mnie, dopóki w walce stoi za moimi plecami, moja moc będzie służyć jemu.

– Ogniku!!! – Zerwał się, przewracając puchar. Srebrzysty płyn zmieszany z odłamkami szkła rozbryznął się na wszystkie strony. – Ty mu to wszystko powiedziałaś?

– Jasne, że nie! Masz mnie za kompletną wariatkę? Zaproponowałam, żeby poszedł razem ze mną, obiecałam powstrzymać wojnę. Jest zły, urażony. Kochał mnie, a teraz nienawidzi, chce mnie zabić. Jestem pewna, że pójdzie na ten układ. Nie musi wiedzieć, że w razie starcia ja będę jego bronią, że jego słowo jest dla mnie rozkazem, i że zgodzę się na wszystko, byle on był szczęśliwy.

– Pożogar twierdzi, żeś przyrzekła potem z nim walczyć jeden na jednego. Po co? Jeśli tak się sprawy mają, jak mówiłaś…

Zagryzłam wargi, tłumiąc cisnący się na usta jęk. Owszem, kretynka jestem, autentyczna i niefałszowana.

– To było przedtem. Zanim przypomniałam sobie pierwsze lata naszego życia. Zrozumiałam, co narobiłam, dopiero jak weszłam do jego komnaty i poczułam, jak przy nim moja moc wzrasta.

– Co więc teraz umyśliłaś robić?

– Ratować świat. A co mi innego zostało? To moje przeznaczenie. Bronić i ratować, dopóki jeszcze jest sens.

– A potem?

– Potem? Nie będzie żadnego potem, Elgorze. Mam tylko jedną drogę.

– Ogni…

– Zostaw, nie dręcz mnie! Wiem, głupia jestem, wiem, znowu wpakowałam się w to samo bagno, ja to naprawdę doskonale wiem!

– Chodź, przejdziemy się. Moje rozarium bardzo się rozrosło przez te lata. A sprawy załatwimy jutro, gdy się twój mag zdecyduje.

– Chodźmy…


* * *

Pożogar wszedł do komnaty, gdy tylko poczuł, że Księżniczka zniknęła. Mag go nie zauważył, a feyr starał się nie zwracać na siebie uwagi. Siadł obok drzwi i zaczął bezczelnie wpatrywać się w maga, który przycupnął ze zwieszoną głową i zamkniętymi oczami, dysząc ciężko, konwulsyjnie zaciskając i rozwierając pięści. Feyr z niesmakiem pomyślał, że tym razem Księżniczka przesadziła, doprowadzając mężczyznę do obłędu. Teraz będzie trzeba zostawić go pod nadzorem elfów, żeby nie musieć bać się w drodze każdego krzaka. Ale czy wyższa się na to zgodzi? Jej stosunek do tego konkretnego człowieka wywoływał u psa irytację zmieszaną z niedowierzaniem. Nie rozumiał tego wszystkiego. Dlaczego nie pozwala go zabić? Miłość? No nie, śmiech pusty! Księżniczka i człowiek, mag!

– Lina… – zajęczał mag, a po twarzy spłynęła mu łza. – Boże, Lina… Ale dlaczego?! Dlaczego ty?! To zwidy, majaki! To nie ty…

Pożogar pokiwał głową. No, udało się jej doprowadzić maga do szaleństwa. Same kłopoty z tymi Książętami! Zawsze się muszą w coś wpakować, nawarzą piwa, a ty je teraz pij! A mag mógł być pożyteczny, może by się dało uzyskać od niego pomoc w poszukiwaniach Rogu i Łowca, a potem, jak już wszystko się uda, zginąłby w jakim nieszczęśliwym wypadku i Księżniczka wreszcie byłaby bezpieczna.

Zdecydował się odezwać.

– Co nie ona? O Księżniczce mówisz?

Mag otworzył oczy. W pierwszej chwili nie wiedział, kto z nim próbuje rozmawiać, ale potem wzrok jego padł na wodzące za nim złote oczy, zupełnie nie po psiemu rozumne.

– Zwierzołak? Zjawa…

– Nazywam się Przodownik Jesiennej Sfory, śmiertelniku. Pożogara wymyśliła Księżniczka, a zjawami lub widmami nazywacie nas wy.

– Jesteś feyrem?

– Nie – warknął Pożogar. – Wytworem twojej chorej wyobraźni! Mniejsza o to, co tu się działo? Bo jeśli obraziłeś Księżniczkę, będziesz miał ze mną do czynienia.

– Obraziłem? A to ją można obrazić? Ona… ta bestia przybrała postać mojej najdroższej osoby, którą kiedyś zabiła – to moje najgorsze wspomnienie – a ty jeszcze mi tu śmiesz mówić o obrażaniu? Ona…

– Księżniczka nie może przybierać żadnych postaci – przerwał mu Pożogar.

Położył pysk na wyciągniętych łapach i przeciągnął się. Mag nie zwariował – to Księżniczka zrobiła błąd, ujawniając się. Czy ona naprawdę myślała, że jej dawny ukochany rzuci jej się na szyję ze łzami radości w oczach, żeby ją wycałować po długiej rozłące? Dzieciak. Ona naprawdę jest dzieciakiem.

– Ale to nie może być moja Reylina. Moja dziewczyna zginęła cztery lata temu! To nie ma sensu! Rozmawiam z feyrami, moja dziewczyna zmartwychwstaje w postaci krwiożerczego potwora i oświadcza, że ze względu na mnie uratuje ten świat i powstrzyma wojnę! Mnie się to wszystko śni! Mnie się to wszystko tylko śni!

Pożogar zaszczekał i nagle złapał się na tym, że raz po raz powtarza sobie w głowie słowa chłopaka.

…oświadcza, że ze względu na mnie uratuje ten świat i powstrzyma wojnę…

…uratuje ten świat i powstrzyma wojnę……ze względu na mnie…

– Czekajże, magu, pewien jesteś, że dokładnie powtórzyłeś to, co mówiła? Mówiła, że zrobi to ze względu na ciebie?

– Tak. Że, uważasz, ja nadaję sens jej życiu…

Pożogar poczuł przemożną chęć schowania się w najbliższej mysiej dziurze, zatkania uszu łapami, wolałby nic nie widzieć i nie słyszeć tych słów. W odróżnieniu od maga doskonale wiedział, co jego pani chciała przez to powiedzieć. Wszystkie jego plany diabli wzięli.

– Nie do końca. Dzięki tobie ona widzi sens w tym, żeby nie unicestwić tego świata – poprawił go odruchowo, wyraźnie przekraczając swoje uprawnienia. Nie byłby przodownikiem, gdyby nie zastanawiał się nad zawiłościami, w które obfitowało życie i polityka Książąt. Pacjent, podopieczny, towarzysz podróży… No cóż, nic się nie zmieni, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. – Stałeś się sunner-warrenem.

Mag potrząsnął głową. Słabo znał Prawdziwą Mowę, ale ten tytuł był mu znajomy z foliałów przechowywanych w dziale zakazanym biblioteki Akademii. Jasne było, że to jest tytuł, ale magowie nie zdołali ustalić, kto konkretnie go nosi. W chwilę później dotarł do niego sens ostatniego zdania.

– Żeby nie unicestwiać tego świata? – zaśmiał się przez łzy gniewu. Nie obchodziło go już, że jego rozmówca jest feyrem, nie myślał o więzach pętających jego magiczną moc, chciał tylko jednego: żeby zza twarzy ukochanej znowu wychynęło nieludzkie oblicze Księżniczki, chciał zapomnieć jej cichy głos. – Nie wydaje ci się, że trochę późno się obudziła? Nasz świat się wali, z roku na rok coraz wyraźniej. Stracił punkt podparcia, i co, teraz jeden potwór z urojeniami ma go doprowadzić do równowagi? Nikt nie da rady!

Pożogar zawarczał z niezadowoleniem, z najwyższym trudem powstrzymując przemożną chęć rzucenia się na maga obrażającego wyższą. Zerwał się i podbiegł do kominka. Już wchodząc w płomienie, osypany widmowymi iskrami odwrócił się do bezsilnie zgrzytającego zębami człowieka.

– Ona nie może stać się punktem podparcia, ale jest w stanie go wybrać. Moja pani wybrała ciebie i przyjmiesz to, czy tego chcesz czy nie. Przyjmiesz swój los. Tak samo, jak ona przyjęła swój.


* * *

Nazajutrz znów zjawiłam się u Kesa, ale tym razem nie z pustymi rękami i podobniejsza do siebie. Po długich kłótniach wywalczyłam dla siebie prawie normalne ubranie, chociaż oczywiście elfie, a co za tym idzie ozdobione haftami, koralikami, piórkami, koronkami i drogimi kamieniami. Nie ma elfa bez przepychu. Zaplotłam włosy w krótki warkoczyk, zakładając za uszy odrosłą od zimy grzywkę. Skórzane spodnie z bogato zdobionym pasem, złocista koszula i skórzana kurtka, choć cała w ozdóbkach, radykalnie poprawiły mi humor. Może właśnie dzięki temu przyszła mi fantazja własnoręcznie przynieść uwięzionemu czarodziejowi śniadanie. Napotkane po drodze elfy pryskały na wszystkie strony, ale tym razem bynajmniej nie ze strachu i niepewności – po prostu Księżniczka z tacą w rękach stanowiła zjawisko niepojęte i niepowtarzalne.

Kesa zastałam siedzącego dalej na tym samym fotelu, jakbym wyszła minutę temu. Może drzemał, może rozmyślał, może usiłował pozbyć się blokady, a może…

– No witaj… Rey… Dzisiaj wybrałaś fason pół… o, przepraszam, ćwierćelfki? Co to za przebieranki?

O dziwo, w jego głosie nie było nic poza tłumioną ciekawością. Szkoda, chłopiec się co prawda starał, ale przejrzałam go bez trudu – pod lodowatym pancerzem buzował płomień, i to ja byłam tym płomieniem. Byłam cząstką jego duszy, a on częścią mojego przeznaczenia. Ale w sumie jeżeli tak ma mu być lżej, to niech sobie gra łapacza bez serca i uczuć.

– Dzień dobry, Kes. Nie żadne przebieranki, tylko nigdy nie lubiłam chodzić w półprzezroczystych szmatkach. Pamiętam, że Elgor ciągle się śmiał, mówił, że ich pani jest podobniejsza do włóczęgi niż do bogini. Zjesz coś?

Postawiłam tacę na niewysokim stoliku i przystawiłam go do fotela. Sama usiadłam na dywanie naprzeciwko. Głowa Kesa nieznacznie drgnęła. Widziałam, że jest głodny jak wilk, ale przyjęcie czegokolwiek z moich rąk było ponad jego siły.

– Jedz, jedz, bo inaczej będziesz żołądkiem myślał, a nie głową. Zjedz, a potem powiedz, co wymyśliłeś przez noc. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że w razie odmowy to jest twoje ostatnie śniadanie na tym padole?

O, jaka groźna jestem! Kłamię i nawet powieka mi nie drgnie!

– A o truciźnie pamiętałaś? – Nachmurzył się i nadział na widelec coś nieco przypominającego pomidor.

– O rany, zapomniałam! – Zamachałam rękami tak energicznie, że omal nie zrzuciłam ze stolika filiżanki z kawą. – Słuchaj, możesz poczekać parę minut, to przyniosę sól…

Jakby biorąc moje słowa za dobrą monetę, rzucił się na bezpieczny jeszcze posiłek, a po chwili rozejrzał się, czy aby nie pobiegłam po przyprawy. Uśmiechnęłam się i znów usiadłam na dywanie. Znam Kesa dobrze, aż za dobrze, jego reakcje są takie przewidywalne… Ciekawe, kiedy zauważy, że nie bawię się z nim, lecz nim?

Zachował się dokładnie tak, jak się spodziewałam. Nie minęło pięć sekund, a już siedział na mnie, ściskając mi nogi kolanami, łokciem przyciskając gardło i celując mi w serce srebrnym widelcem. No… Dokładnie w tym miejscu mam serce. A może gdzie indziej? A kto mnie tam wie! A srebrem właściwie nic mi nie można zrobić. Czy on tego nie wie? Też mi łapacz!

– Kes, naprawdę myślisz, że możesz mnie zabić i wydostać się stąd? Albo że elfy po prostu utną ci głowę albo rzucą dzikim feyrom na pożarcie? Rozłożą sobie przyjemność oglądania twojej agonii na lata, dziesięciolecia, wieki… Będziesz umierał na torturach bez końca.

– Możliwe. Ale za to ty mi się przestaniesz śnić.

Widelec drgnął.

– Moja propozycja pozostaje aktualna. Poderwałam rękę i przejechałam po szczęce maga.

Był to tak szybki ruch, że nie zdążył się uchylić ani zareagować.

– Wietrze, masz prawo iść ze mną i pomóc mi spełnić twoje marzenie. Masz prawo wyzwać mnie na pojedynek, gdy nastanie pokój. Masz prawo mnie zabić albo mi przebaczyć.

Wahał się, choć ręka mu nie drżała ani uchwyt nie zelżał. Wiedziałam, że jeśli to potrwa jeszcze parę minut, to moja szyja nie wytrzyma takich pieszczot. Umrzeć to od tego nie umrę, ale zacznie się transformacja. Mój organizm już krzyczy, że pani zwariowała i coś z tym trzeba zrobić. Nie wiem, jak ja to wytrzymuję… Chociaż… Owszem, wiem… Sunner-warren, mój sunner-warren. O, Żywioły!

– Zgoda.

Wstał i odrzucił widelec na bok, pospiesznie otrząsając ręce, jakby dotknął czegoś wstrętnego. Proszę, proszę. A kiedyś ledwo mogłam się wyrwać z tych kochających rączek.

No i co z tego? Wszystko płynie, wszystko się zmienia…

Nie okazując bólu, rwącego mi wnętrzności na krwawe strzępki, wstałam.

– W porządku. – Mój wzrok spotkał się z jego wzrokiem. – A więc jutro z rana ruszamy do Wołogrodu.

– A co ty tam masz do roboty? Jaką rolę gra w twoich planach stolica Rusi?

– Cały ty, drogi Wiaterku. Myślisz tylko o tym, co jutro. A dzisiaj przyniosą ci ciuchy stosowne do twojej aktualnej sytuacji i będziesz mi towarzyszył na balu, który Elgor wydaje dla uczczenia mojego triumfalnego powrotu.

Ruszyłam do drzwi, postanowiwszy tym razem się nie popisywać.

– A magia? Zwrócą mi magię?

Zamyśliłam się przez chwilę. Kes też czasem miewał rację, w drodze jego możliwości mogą się przydać.

– Przysięgniesz, że nie użyjesz jej przeciwko mnie ani przeciwko nikomu, kto pójdzie z nami albo przyłączy się w podróży?

– Przysięgam.

Skąd wiedziałam, że tak będzie… Czy on naprawdę ma mnie za bezmózgą idiotkę?

– Wiaterek! – Potrząsnęłam głową z wyrzutem. – Prosiłam, żebyś przysiągł, a ty się wygłupiasz!

Twarz mu pociemniała, ale ukląkł na jedno kolano. Przyszło mu to z widocznym wielkim trudem, ale zdołał jednak przemóc swoją dumę.

– Ja, Kessar Wiatr, urodzony jako człowiek, przysięgam na moc, że nie wyrządzę szkody swoim towarzyszom aż do osiągnięcia ostatecznego celu podróży. Tak jest i tak będzie, na wieki wieków.

– Świetnie, Wiaterku. Powiem Elgorowi, żeby do ciebie przysłał magów.

Już zamykałam za sobą drzwi, gdy usłyszałam za plecami wściekły sceniczny szept:

– Nigdy więcej nie nazywaj mnie Wiaterkiem, dziwko!

…coś jednak się nie zmienia…

…mag nienawidzi feyrów, ja nienawidzę magów…

…tak było, tak będzie…

Jeśli go zabiję, ten świat runie, utraciwszy punkt podparcia.

Czyli on zabije mnie.

…to nie boli, bo umrę z ręki, którą kocham, jak nie bolało mojego ojca…

…boli teraz, dopóki żyję dla człowieka, który mnie nienawidzi…


* * *

– Księżniczko, na waszą cześć zgromadzono wszystkich mających prawdziwą krew, wszystkich wyższych z Wiecznych Dąbrów. Nie możecie kompromitować swojego ludu pojawieniem się na balu w tym… niestosownym stroju! Nawet wasz sunner-warren włożył odzież, którą mu przyniesiono!

– To niech się na niego gapią, a ja nie umiem chodzić w sukience! Nawet żyjąc wśród ludzi latałam po wsi z chłopakami!

– Księżniczko!

– Pożogar!

Ciekawe, które z nas jest bardziej uparte? Pewnie on, zważywszy że po trzech godzinach gorących sporów i miotania w nachalne psisko wszystkiego, co się nawinęło pod rękę, ten uparciuch w dalszym ciągu wciskał mi balową kreację. W sumie była nawet skromna w porównaniu z poprzednimi szmatkami. Znowu złoto na lejącym się purpurowym jedwabiu, ale tym razem pod rozcięciami wierzchniej sukni widać jasnozłocistą spódnicę i bluzkę. Z przodu pod szyję, za to z tyłu dekolt do pasa. Obrzuciwszy siebie krytycznym spojrzeniem, stwierdziłam, że robię wrażenie, ale nie powalające, na Kesa to nie podziała. Rzuciwszy paskudne spojrzenie Pożogarowi, który skromnie przymknął oczy na czas, kiedy się przebierałam, pospiesznie zrzuciłam odzież sprezentowaną mi przez Elgora.

Skoncentrowawszy się, wypuściłam z dłoni ogniste języki i obrysowałam rękami figurę. Ogień spłynął po skórze, przyjmując żądany kształt. Krótka suknia przeobraziła się w ogromne ptasie skrzydła. Ostre pióra zdawały się wyszlifowane z kosztownych rubinów. Nie były to prawdziwe skrzydła, ale bardzo, bardzo podobne.

– Już? – Pożogar zaczął się niecierpliwić.

– Już – ucieszyłam go dobrą wiadomością. Otworzył oczy i krótko szczeknął.

– Wasza wysokość przeszła wszelkie moje oczekiwania. – Na jego pysk wypłynął szeroki uśmiech. – Jestem pod wrażeniem waszej piękności. Nikt nie ośmieli się teraz wątpić w waszą moc i potęgę.

No proszę. Chciałam jak najgorzej, a wyszło jak zawsze.

Kes, który czekał na mnie za drzwiami, nie odezwał się ani słowem, ale w jego oczach widziałam, jeśli nie zachwyt, to w każdym razie zainteresowanie. W porządku, wiem, wiem, jestem piękna. I skromna. I poszkodowana na umyśle.

Ująwszy maga pod rękę, próbowałam spojrzeć na nas z boku. Nie można powiedzieć, dobrana para, w każdym razie kolorystycznie. Kesa elfy ubrały w czarny jedwab.

– W jakim charakterze ja towarzyszę waszej książęcej mości? – zainteresował się mag, nie ukrywając irytacji. Próbował się już wyrwać z mojego uścisku, ale machając przed nosem pazurami zdołałam mu wybić z głowy dalsze próby oporu.

– Towarzyszysz mi jako… – zawahałam się, bezradnie oglądają się na Pożogara. – Nie wiem, nie umiem tego przetłumaczyć na rusiński, a ty nie zrozumiesz w prawdziwym. Coś w rodzaju towarzysza, arystokraty, dworzanina, a jednocześnie najbliższego pomocnika, przyjaciela, brata, ukochanego i… sumienia. Tak… pojęcie sunner-warren zawiera właśnie taki ładunek znaczeniowy.

Im dłużej mówiłam, tym niżej opadała jego szczęka. Zdawał się nie rozumieć, w jaki sposób te wszystkie epitety mogą się odnosić do niego. Ech…

– A co to wszystko ma wspólnego ze mną?

– Nikogo innego na wolne miejsce nie miałam! – warknęłam, ciągnąc go za sobą. – Wietrzyku, ty naprawdę jesteś taki głupi, czy tylko tak wprawnie udajesz? Kiedyś o mało co bym za ciebie wyszła, związek między nami powstał prawie siedemnaście lat temu, a to, że teraz nasze stosunki są mocno napięte, niczego nie zmienia. Sunner-warren to jest funkcja dożywotnia, będzie trwała, dopóki śmierć nas nie rozłączy.

– Czyli zabiję cię i będę wolny? – upewnił się z niekłamaną radością.

– Raczej na odwrót.

Już na szczycie schodów zatrzymałam się i zaczęłam schodzić po jednym stopniu dystyngowanym krokiem stosownym do mojej pozycji.

Zachwyt. Niedowierzanie. Szepty.

Ptaki śpiewały, grali niewidzialni muzykanci, wśród stuletnich pni krążyły pary. Sad Elgora był piękny jak nigdy.

Potem elfy zaczęły wygłaszać przemówienia, usadziwszy mnie uprzednio na niskim krześle bez oparcia. Początkowo oczywiście przewidzieli dla mnie stosowny tron, ale spojrzałam tylko wymownie na swoje skrzydła i sprawa była natychmiast załatwiona. Kesa, ku jego niezadowoleniu, posadzono po prostu na trawie u moich nóg. Zapomniał o niezadowoleniu, gdy tylko pospieszyli do nas z powitaniami posłowie innych ras. Takie zdarzenie, jak pojawienie się Księżniczki, skłoniło nawet driady do opuszczenia gajów. Nawet gnomy wyszły na powierzchnię. Mag przypominał małego chłopca, który wreszcie dostał dawno upragnioną zabawkę. No ba! Kto jeszcze może poszczycić się tym, że się przed nim z szacunkiem kłaniał ork?

Wreszcie część oficjalna skończyła się. Uznawszy, że dość już mam tej gadaniny, wstałam w połowie przemowy jednego z centaurów i zostawiłam Kesowi zaszczyt zażegnania skandalu dyplomatycznego. Od tego był, żeby mi ratować tyłek przed skandalami.

– Elgorze, nie złożysz mi hołdu? – Przecięłam drogę jakiejś elfce i, nie doczekawszy się zgody, pociągnęłam władcę do kręgu. Elgor na wszelki wypadek nachmurzył się, ale oczy mu się śmiały. Nie, nic a nic się nie zmieniłam! Już jako roczny dzieciak miałam za nic wszelkie tytuły i rzucałam się władcy na szyję, gdy tylko pojawiał się w moim zasięgu. Z tego, co pamiętam, to nawet miałam zamiar za niego wyjść…

Jego myśli zdawały się biec w podobnym kierunku.

– Azaliż już tak się znudziłaś swym magiem, że szukasz pociechy w moich ramionach?

Odszukałam wzrokiem Kesa prowadzącego ożywioną dyskusję z jednorożcem – skąd na tym balu jednorożec? – i zrobiłam zasmuconą minę.

– Myślisz, że zgodziłby się ze mną zatańczyć?

– Alboż tobie potrzeba jego zgody?

– Elgor! Jesteś niepoprawny!

– A ty nawet w grobie się nie poprawiłaś!

– W jakim znowu grobie?!

– Zwyczajnym. Straciwszy nadzieję na odnalezienie ciebie, wystawiliśmy ci pomnik. Nie widziałaś? Dostałaś akurat pokój z widokiem na obelisk.

– Ta baba z mieczem, skrzydłami i wyciągniętą ręką? To mam być ja?!

– A co, niepodobna?

Szczęściem dla elfa taniec skończył się i porwał mnie do następnego jeden z nocnych starszych, wampir czy jaki inny wilkołak. Ale co tu z głupim gadać! O czym można rozmawiać z elfem?

Skrzydła już dawno schowałam w obawie, że mogłabym przypadkiem stracić kontrolę nad mocą, zresztą przeszkadzały. Nie wiem, jakim sposobem Kes zdołał nie stracić mnie z oczu w tłumie, w każdym razie gdy tylko pożegnałam się z dziewiątym partnerem, złapał mnie pod rękę. Spojrzałam na jego zaciśnięte palce, potem przeniosłam wzrok na twarz. Dookoła nas zrobiło się pusto.

– Co jest? – warknęłam, lekko zaniepokojona.

– Czy wasza książęca mość odmawia mi prawa do zatańczenia z nią, czy też aż tak dalece nie pragnie mojego towarzystwa?

Wzruszyłam ramionami i dałam się objąć, starając się nie zauważać, że słowa „czuły” lub „delikatny” nie całkiem trafnie określałyby ten uścisk. „Brutalny” byłoby bardziej na miejscu. Kes zajmował się tym, czym zazwyczaj.

Położyłam mu głowę na ramieniu. Z boku musiało to wyglądać słodko, ale od środka – tak jak wtedy w karczmie – sprawy miały się zupełnie inaczej.

– Po co ten cyrk? – spytałam. – Cierpisz, jak musisz mnie dotknąć, a teraz zmuszasz się do tego, mnie przy okazji też, i koniecznie chcesz przeciągać tę szopkę. Spróbuj pomyśleć o czymś przyjemniejszym niż nienawiść, inaczej nic z tego nie będzie.

– Mam życzenie zobaczyć, jak twojego elfa trafia szlag. Ciekawe, czy wie, że ja już dostałem od ciebie to, co najciekawsze, czy może mu rybka, że towar nie jest pierwszej świeżości?

Zacisnęłam zęby. Nie teraz. Rey, on nie jest tego wart.

Bić… Mordować…

Nie przeciągaj…!

– …będę musiał zamienić z nim parę słów, pogadamy o wspólnej znajomej… Ciekawe, czy mu się spodoba to, czego się nauczyłaś? Oczywiście starałem się z myślą o sobie, ale…

Zamachnąć się i wysunąć pazury.

Zobaczyć, jak ta twarz zakwita krwawymi pręgami.

Wyrwać jęzor, którym potrafi ranić bardziej niż stalowym ostrzem. Kes…

Zatrzymałam się. On też. Powoli zdjęłam dłonie z jego ramion, ale w dalszym ciągu otaczały mnie jego ręce. Gdzieś zawyły wilkołaki, a do ich mrożącego krew w żyłach wycia przyłączył się Pożogar. Muzyka przycichła. Skąd ja wiedziałam, że z tego balu nic dobrego nie wyjdzie? Po cholerę brałam go ze sobą? A Kes był zadowolony, rozkoszował się moją złością i moim poniżeniem. Zamknęłam oczy, próbując wskrzesić w pamięci dni swojego dzieciństwa. Swojego. Nie Liny, lecz Księżniczki Jesiennego Rodu. Lissi… Dziadek… Elgor…

Jak we śnie rzuciłam się w tył, wyrywając się z palących objęć. Zaraz ktoś mnie wziął pod ręce, a Kesa otoczyli strażnicy. Wystarczy jedno moje słowo, żeby go posiekali na kawałki. Jeden mój gest…

– Elgor… – czy jęknęłam, czy tylko pomyślałam. Zachwiałam się. Ciepłe, dobre ręce objęły mnie za ramiona.

– Dobrze już, dobrze, Ogniku, on za dużo wypił. Elf przesunął dłonią po moich włosach, ogarnął mnie spokój i poczucie bezpieczeństwa, czułam zrozumienie i współczucie. Nikomu innemu nie pozwoliłabym mi współczuć. Nikomu. Tylko Elgorowi, który pamiętał mnie jako małe dziecko.

Rozkleiłam się i wcisnęłam twarz w jego ramię.

– Chcę wyjść. Proszę… chodźmy do twojego rozarium.

Wziął mnie na ręce i zastygł w geście niezdecydowania.

– Odprowadzić człowieka… – zawahał się -…do jego pokojów. Nie czyńcie mu krzywdy.

Otarłam się z wdzięcznością o jego policzek, starając się nie patrzeć na maga, który stał z rękami skrzyżowanymi na piersiach, z paskudnym uśmiechem, zadowolony i szczęśliwy. Ogarnęła mnie złość. On mnie chciał poniżyć? Mnie, Księżniczkę? Za kogo on się ma?

…magowie sądzili Lissi wedle praw ludzkich, a on żył wedle praw feyrów…

Ja też swoje wypiłam.

Ja też wiem, jak wsadzić szpilę, żeby dotarło. Uwolniłam się z uścisku i wstałam. Spojrzałam w różnobarwne oczy maga, naśladując jego uśmiech.

– Naprawdę myślisz, że mój narzeczony przejmuje się tym, jakie mam zabawki? Śmiertelniku Kessarze Wietrze, jesteś pyłkiem, który przypadkiem przylepił się do mojego buta, kałużą, w którą wdepnęłam. Jesteś czarodziejem i gdy nasza podróż się skończy, to nie ty rzucisz wyzwanie, lecz ja. Zabiję cię, jakem zabiła kiedyś setki czarodziejów, którzy ośmielili się sądzić mojego ojca. A potem poślubię mojego poddanego, który zna swoje miejsce i nigdy nie popełni błędu, stawiając siebie na równi ze mną. Ja, Ogiń Jesiennych Ognisk.

Rozpostarłam skrzydła i wróciłam do Elgora. Wybacz, przyjacielu, tylko tak mogę się rozprawić z Kesem. Wybacz, że cię wykorzystuję…

Usta miał słodkie niczym miód lipowy. Jego włosy pachniały różami i wiatrem, skóra miękko świeciła. Wysiłek woli – i ogień rozpłynął się po jego kamizeli, po obejmujących mnie rękach, po twarzy, spływał po włosach, kroplami kapał na trawę. Ktoś westchnął. Wysunąwszy pazury, rozerwałam nimi cienką tkaninę, obnażając pierś Elgora. Na śnieżnobiałej skórze pojawiły się kropelki krwi. Złapawszy elfa za włosy, szarpnęłam mocno, odrywając go od swoich ust i przekrzywiając mu głowę, odsłoniłam kształtną szyję. Przejechawszy po niej pazurem, zlizałam pojawiającą się krew. Elf jęknął. Puściłam go, osunął się miękko na kolana, obejmując mnie w pasie. Protekcjonalnym gestem położyłam mu rękę na głowie, nie pozwalając podnieść oczu, i odwróciłam się do maga.

– Widzisz, jak sprawy stoją, Kes? – Uśmiechnęłam się. – Tylko ja mam tu coś do powiedzenia. Elgor zrobi wszystko, czego sobie zażyczę.

Mag robił wrażenie zmieszanego. Złego. Ale w jego oczach wyczytałam… rozpacz?

Nieistotne. Za dużo powiedział, żebym była to w stanie kiedyś zapomnieć i wybaczyć. Nie trzeba mi było wlec go na ten bal. Nie trzeba było zgadzać się z nim tańczyć.

Płomień spowił mnie i nadal klęczącego elfa. Odejść. Zniknąć. Najdalej jak się da. Uciec. Nie widzieć. Nie pamiętać. Nie wiedzieć. Nie czuć.

Z prawdziwym zdziwieniem stwierdziłam, że jestem w rozarium. Gdy tylko płomień opadł, Elgor wstał i skinął głową z wyraźnym niezadowoleniem. Na twarzy nie było ani śladu uniżonej pokory – władca gniewał się. Nie, on nie był moją zabawką. O czym my tu mówimy, skoro on mnie pamięta jako głupiutkie dziecko, któremu osobiście dał w skórę, żeby wiedziało, że nie wolno kraść jego ukochanych róż?

– Ogniku, jak mianowicie mam rozumieć to przedstawienie?

– Nijak. – Wzruszyłam lekceważąco ramionami. – Bardzo cię przepraszam, po prostu pokazałam magowi, gdzie jego miejsce. Posunął się za daleko, ośmielił się wspomnieć o największym błędzie, jaki popełniłam w życiu.

– Aż tak cię nienawidzi?

– Aż tak…

I nie wytrzymałam.

Nie pamiętam już, kiedy znalazłam się w objęciach elfa. Gdy znowu przyszłam do siebie, moje ręce właśnie ściągały z niego spodnie. Ciało zdawało się żyć własnym życiem, nie przejmując się specjalnie wywodami zdrowego rozsądku. Mężczyzna przy mnie był moim przyjacielem, mentorem, ale nie byłam w stanie się powstrzymać.

Nie kochałam go, traktowałam użytkowo. I on to wiedział.

– Ogniku… – W ostatniej chwili odwrócił się, próbując spojrzeć mi w oczy. – Jesteś pewna tego, co robisz? Nie będziesz tego żałować?

Nie odpowiedziałam – po prostu poszukałam ustami jego ust.

Chrzanić to. Chrzanić żal. I to, że się nie kochamy. To wszystko nie ma znaczenia. Jeśli nie umrę, to za niego wyjdę, ale i wtedy będziemy przyjaciółmi. Kochać? Kocham człowieka, który mnie nienawidzi. I co? Mam stracić resztę wieczności z powodu czegoś, co nie wróci, pragnąc tego, o czym wiem, że tego nigdy nie dostanę?

Leżeliśmy potem na trawie, zmęczeni, wdychając cierpki zapach kwiatów, ścigając wzrokiem tańczące świetliki.

– Wyjdziesz za mnie?

– Tak. Przecież wiesz, że tak było pisane. Twój przodek był mężem mojej prababki, takie prawo, teraz ja muszę krwią potwierdzić waszą przysięgę, połączyć nasze tchnienia i do krwi królewskiego rodu dodać jeszcze kroplę prawdziwej krwi.

Zdjął z palca cienką srebrną obrączkę z cudowną girlandą run.

– Weź to.

Wzięłam pierścień i włożyłam na palec. W porządku. Mój los powoli, ale konsekwentnie wraca na swój właściwy tor.

Rano ogłoszono moje zaręczyny z Elgorem. Odebraliśmy gratulacje od posłów, którzy się zasiedzieli. Zgrzytając zębami, odbębniliśmy uroczysty obiad. Wyjazd trzeba było przesunąć jeszcze o dzień. Pożogar błąkał się po pałacu, uszczęśliwiony moją decyzją. Kes jeszcze jej nie znał. Przeżuwałam tekst oświadczenia, odwlekałam tę chwilę, kiedy wreszcie dokonam zemsty. Dopiero wieczorem wreszcie osiągnęłam stan, w którym byłam gotowa do rozmowy.

Leżał na łóżku z rękami zaplecionymi pod brodą i leniwie wodził wzrokiem za motylem krążącym w aurze iluzji. Ujrzawszy mnie, usiadł i rozwiał zaklęcie.

Milczeliśmy. Starannie kryłam rękę za plecami.

– Dlaczego nie wyjechaliśmy?

– Bo były po temu powody. Ruszamy jutro.

Zbladł i spojrzał gdzieś w bok. Gdzieś w głębi duszy poczułam wyrzuty wrednego sumienia. Czy na pewno dobrze robię? Mag czyni swoje prawo. Wczoraj dostałam, co mi się należało.

– Ja… cię przepraszam. Ja… nie miałem… prawa…

Zaciskał i otwierał pięści, jakby słowa parzyły go w język. Przerwałam mu, przeprosiny i tak nic tu już nie zmienią.

– Wyjeżdżamy jutro o świcie. Tak przy okazji, możesz mi pogratulować. Wczoraj Elgor zgodził się zostać moim mężem. Zaprosiłabym cię na wesele, ale ty już wtedy nie będziesz żył, więc możesz mi pogratulować zawczasu…

…Ciekawe, dlaczego mi się zdaje, że znowu go sprzedałam…?

…Dlaczego w jego oczach przez moment widziałam odbicie mojego bólu…?

Wiedziałam, że nie dotrzymam słowa. Pierwszy raz w życiu. On nie umrze. Ja nie stanę do walki z nim. Jeśli będzie trzeba, zbiorę Krąg Jesieni i zmodyfikuję mu pamięć, ale Kes będzie żył, a ja będę o tym wiedziała. Pewnego dnia mój syn zostanie władcą Wiecznych Dąbrów i – może – spotka jego córkę. Daj Boże, żeby nasze dzieci naprawiły to, czego nam nie będzie dane zmienić.

Загрузка...