Rozdział XI

GDY SPOTYKAJĄ SIĘ WSZYSTKIE DROGI

30 WRZEŚNIA – 9 PAŹDZIERNIKA


Uczyniłam wybór, zaryzykowałam i poszłam swoją drogą. Słono za to zapłaciłam, ale nigdy nie lubiłam utartych szlaków. I postanowiłam zaryzykować znowu. Wstałam z ławy, wyszłam na środek izby i, ścigana zdumionym spojrzeniem mego rozmówcy, padłam na kolana.

Osłupiał.

– Co tobie, Rey?

Nie odpowiedziałam. Uniosłam podbródek, odrzucając na plecy włosy odrosłe w ciągu tych ostatnich miesięcy. Nasze oczy spotkały się – jego, nic nierozumiejące, i moje – spokojne, obojętne.

Milczałam. Nie ruszył się. Nie wytrzymawszy ciszy, jaka zapanowała w pokoju, uśmiechnęłam się.

– Wyciągaj miecz, bohaterze. Mam ci swojego pożyczyć? Czy może wolisz mnie załatwić czarami?

Odwrócił się.

– Przestań się wygłupiać – rzucił gniewnie przez ramię. – Akurat, już się rozpędziłem skorzystać z twojej uprzejmej propozycji. Bierz miecz, wychodzimy.

– Nigdzie nie idę.

Spojrzałam z wahaniem na gruby srebrny łańcuszek – dyndał na nim amulet, który dostałam kiedyś od wujka, i uznałam, że nie chcę go zdejmować.

– Mam życzenie umierać w ciepłym i suchym miejscu. Do roboty, Kes, długo się będziesz guzdrać? Od tej podłogi strasznie ciągnie.

Przełożył nogi nad ławką i odwrócił się twarzą do mnie.

– Ty tak na poważnie? Tak po prostu wziąć i umrzeć, nie stawiać oporu nawet dla zasady?

Przewróciłam oczami, rozdrażniona jego upierdliwością. Znowu mu coś nie pasuje? Uciekam – źle. Nadstawiam szyję – też źle. Czego ten głupek chce ode mnie?!

Najwidoczniej Kes, zrozumiawszy, że ostatecznie postradałam zmysły, postanowił oddać mi przysługę i dobić, żebym się nie męczyła. Wstał, wyciągnął klingę z pochwy. No, nareszcie!

– Wstawaj, Rey.

Poczułam, że miecz lekko mu drży w rękach. Sztych lekko zadrapał skórę i po piersi popłynęła mi cienka złocista strużka.

– Wstawaj, broń się!

– Po co? – Wzruszyłam ramionami, co spowodowało kolejne zadrapanie. – Wojna jeszcze nie skończona, bój ostatni jeszcze przed nami. Co za różnica, czy umrę tam, wśród swoich, zabita przez upiory Chaosu, czy tu i teraz?

Ręka mu już nie drżała, a latała. Kto zrobił takiego nerwusa łapaczem?! Gdzie ta okrzyczana zimna krew zabójców feyrów?!

Nasze oczy znowu się spotkały. Zastygł. Na chwilę długą jak wieczność. Chwilę prawdy.

– Rey, powiedz… Po co? Po co ich zabiłaś? Wyrżnęłaś całą wieś… Nikogo nie oszczędziłaś! Jak odpowiesz, to cię zabiję szybko i bez bólu!

– To nie było dobre pytanie, Kes. – Zamknęłam oczy i przejechałam dłonią po piersi, rozmazując krew. – Jeśli zamiast „po co” spytasz „dlaczego”, to odpowiem.

– Dlaczego? – spytał posłusznie.

– Dlatego, że żaden wyższy feyr nie mógł zachować zdrowych zmysłów, jeśli słyszał głos Rogu Dzikich Łowów. Wariowali i zaczynali zabijać każdego, kto się nawinął, nawet swoich, dlatego też nie przekraczali Wrót, odganiając niższych. Łowca, który zadął w Róg, wzywając ogara, nie mógł o mnie wiedzieć. Nie wzywał mnie, ale właśnie ja usłyszałam pieśń szaleństwa i nie byłam w stanie przeciwstawić się jej głosowi. To on zabił tych ludzi. Owszem, moimi rękami…

Zadrżał. Rozwarł palce i miecz ze smętnym brzękiem upadł na podłogę. Kes cofnął się chwiejnie.

I wtedy z przerażeniem zrozumiałam, co narobiłam.

– Kes…

Nie znałam imienia kretyna, który wtedy uznał za stosowne zapewnić sobie pomoc ogara, nigdy mnie to nie interesowało. Właśnie go nazwałam…

Kretyn nazywał się Kessar Wiatr.


* * *

Spotkaliśmy się w izdebce na samym końcu świata, by wreszcie położyć kres tej historii, która zaczęła się prawie pięć lat temu, jak aktorzy w trzeciorzędnej sztuce z któregoś ze światów, które dawno odeszły w cień. Znaliśmy swoje role na pamięć i na wyrywki, ale reżyser nagle wpadł na pomysł zamiany ról. I wszystko się pokręciło. Mściciel przedzierzgnął się w złoczyńcę, a zabójca w ofiarę.

I nie miałam pojęcia, co teraz z tym zrobić.


* * *

Leżał na podłodze zwinięty w kłębek, z kolanami podciągniętymi do piersi i twarzą w dłoniach, jak dziecko w łonie matki. Jak zniszczona lalka.

Zniszczona przeze mnie. Przez moje słowa.

Usiadłam przy nim i wsunęłam palce w jego jedwabiste włosy, próbując go uspokoić, ulżyć w bólu. Kes tak bardzo chciał teraz umrzeć sam, jak bardzo mnie nienawidził. A ja nie wiedziałam, jak mu pomóc.

O, Żywioły! Co ja bym dała, żeby cierpieć zamiast niego!

Jaka ja głupia! Jaka ja jestem bezdennie głupia! Po co? Po co próbowałam uciec od Losu? Powinnam była umrzeć! Ja! Nie on! Ja! Tylko ja!


* * *

– Wiesz, Kes, ja nawet nie pamiętam tego dnia. Kompletnie nie pamiętam. Chociaż nie, to nie tak… Pamiętam poranek, ciocia śmiała się ciągle ze mnie i mówiła, że jak będę tak latać jak kot z pęcherzem, to to niczego nie zmieni i nie przyjedziesz przez to ani minutę wcześniej. Pamiętam, jak mi zaplatała włosy w warkocz. Pamiętam, jak bracia się śmiali i drażnili mnie w żartach. Głupie, co? Nawet nie tyle głupie, co dziwne. Oni mnie kochali, jak córkę i siostrę, niechby i nierodzoną. Mało kto po obu stronach Wrót tak mnie traktował. Właściwie tylko Łowiec i Lissi. Nawet dla Elgora jestem przede wszystkim Księżniczką, a dopiero w dalszej kolejności żywą istotą, która coś myśli, czuje, ma swoje problemy… A oni nie wiedzieli, kim jestem, uważali mnie za zwykłego człowieka. Ot, sierota przygarnięta z litości, kula u nogi i piąte koło u wozu – ale kochali mnie.

A ja ich zabiłam.

Usłyszałam Pieśń w chwili, gdy ciocia po raz kolejny się roześmiała. Też coś poczuła. Pamiętam, jak jęknęłam:

– Muzyka… Zła muzyka.

Mówiła, żebym nie słuchała, próbowała mnie objąć. Wyrywałam się, machając rękami. Na stole stał dzban z sokiem z wiśni. Niechcący zahaczyłam o niego. Czerwona ciecz rozchlapana po całej kuchni… A potem ból.

Byłam człowiekiem pod każdym względem, Kes. Tam, na placu, stałam się w pełni człowiekiem, nie tylko zewnętrznie. Muzyka łamała mi kości, rozdzierała tkanki, jakbym była z miękkiej gliny, zmieniała mnie. Zabijała mnie i odradzała znowu, przywracała pamięć i odbierała rozum. Pewnie trudno to wszystko zrozumieć, ale ja sama nie wiem, co ona ze mną zrobiła. Nie pamiętam.

Obudziłam się w nocy, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, skąd się tam wzięłam. Ciemno. Zimno. Początkowo myślałam, że to bracia mi zrobili taki kawał, zaczęłam im wymyślać, a potem nagle dotarło do mnie, że jest środek nocy, a ja widzę jak w dzień.

Spędziłam w lesie pół roku, jak ranny zwierz zakopałam się w niedźwiedziej norze, wykwaterowując dotychczasowego lokatora, który wolał nie ryzykować bliższych kontaktów z potworem. Dzień spędzałam w ciasnej jamie, skulona na kamieniach i popiskująca z zimna, w nocy wychodziłam do lasu i łapałam drobne zwierzęta, by zaspokoić głód szarym, surowym mięsem. Czasem zastanawiam się, czy ta istota była mną? Księżniczką? Może to był jakiś nierozumny zwierzak?

Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Wiesz, co sprawiło, że wróciłam do życia? Dziecko. Tak, wystaw sobie, dziecko, sześcioletnia dziewczynka, która zabłądziła w lesie. Znalazłam ją w czasie któregoś z takich wypadów.

Już ją chciałam upolować, już ją prawie miałam w pazurach, ale rozmyśliłam się w ostatniej chwili. W którymś momencie dotarło do mnie, że zaraz zabiję dziecko. Dziecko. Nieważne, że to był człowiek. Przede wszystkim to było dziecko. Dziecko rzecz święta. Wojny i podziały nie są sprawami dzieci. Nie powinny nawet znać słowa „śmierć”.

Takie jest prawo naszego świata. Dzieci są nietykalne, czyjekolwiek by były. Straciwszy rozum, zapomnieliśmy i o tym, zdradziliśmy samych siebie, zabijaliśmy je. Ja też zabijałam.

Ale ta dziewczynka… Ona mnie uratowała. Siedziała obok potwora, który ją zaatakował, w ostatniej chwili padł na ziemię i zastygł u jej stóp, i śpiewała piosenkę. Płakała, trzęsła się, ale nie uciekała. Bo przy niej był ktoś, kto potrzebował pomocy. Tak wiejskie dzieci dbają o wilczęta i liski znalezione w lesie, ranne i bezradne.

Dziewczynka jako jedyna przeżyła atak feyrów. Podróżowała z rodzicami, magami. Napadło na nich całe stado, dorośli zorientowali się, że nie mają szans, i skupili się na wyteleportowaniu dziecka jak najdalej, dając jej szansę przeżycia. Na pewno ją znasz, teraz jest pod opieką Akademii. Doprowadziłam ją do Wołogrodu i zostawiłam na progu siedziby łowców. Nie wiem, czy mnie pamięta, ale ja jej nigdy nie zapomnę.

Poradziłam sobie, Kes. Poradziłam sobie, bo na mojej drodze stanął ktoś, kto potrzebował mojej pomocy. Pojawiła się szansa, żeby naprawić… może nie, nie naprawić, ale odkupić winę, ratować życie innym w zamian za tych, których zabiłam. Bo nie miałam prawa umrzeć, nie spróbowawszy. Tak, jak ty nie masz prawa.

I nawet o tym nie myśl, że możesz się nie zgodzić! Będziesz żył! Będziesz!

– Po co?

Otworzył oczy i odjął dłonie od twarzy, nieznacznie zmieniając pozycję, tak że mógł mnie widzieć.

– Po co mam żyć? Byłaś potrzebna tej dziewczynce. A ja co? To, co się z tobą stało, to moja wina…

Milczałam.

– Zabij mnie! – wyrwało mu się nagle. – Błagam, dobij mnie!

Naprężył się i ukląkł naprzeciwko mnie, patrząc na miecz leżący metr od nas.

– Dobij mnie!

Przestraszyłam się. On naprawdę tego chciał. Tak skomlą ranne zwierzęta, prosząc, żeby je dobić, nie męczyć, nie czekać, aż skonają w cierpieniu, walcząc z nadchodzącą śmiercią. Chciał tego tak bardzo, że przeciwstawiałam się temu pragnieniu z autentycznym bólem.

– Dobij mnie! Rey, zabij mnie! Natychmiast! To ja byłem, ja! Wyciągnąłem od mistrza nauczyciela Róg i chciałem sobie ściągnąć ogara! To ja!

Drapałam podłogę palcami, jakbym chciała wydłubać dziurę w drewnianych deskach, czując, jak pod paznokieć wchodzi mi ostra, cienka drzazga. Nie słyszeć! Nie wolno! On nie może teraz umrzeć, czy mu się to podoba czy nie!

Ręka zdawała się żyć własnym życiem. Uderzyłam go w twarz, na odlew, aż na białej skórze zostały cztery cienkie kreski powoli nabiegające czerwienią. Pół cala wyżej trafiłabym w oko. Podniósł rękę i przejechał dłonią po policzku – zdziwiony, jakby nie mógł uwierzyć, że nie wytrzymałam i podniosłam na niego rękę.

– Zamknij się, Kes! Zamknij się, do cholery! Będziesz żył, niech cię szlag trafi! Chcesz czy nie, ale będziesz!

Przewróciłam go na plecy, potoczyliśmy się po podłodze.

– Zamknij się! Potrzebuję cię! Życie mi złamałeś! Potrzebuję cię!!! To jest moja decyzja, czy umrzesz czy przeżyjesz! I będziesz żył! Bo ja cię potrzebuję!

Leżałam na nim, przyciskając go swoim ciężarem do ziemi, trzymając za nadgarstki, zmuszając, żeby pozostał na miejscu. Patrzyliśmy sobie w oczy, dysząc ciężko, nie zauważając sińców i zadrapań, jakich dorobiliśmy się w tej szalonej walce. W walce o życie. O jego życie. I o moje. I o istnienie tego świata…

– Potrzebuję cię. Bez ciebie to wszystko traci sens, bez ciebie ten świat jest mi do niczego niepotrzebny. Już raz dałam swojemu sunner-warrenowi uciec, ale tobie nie pozwolę. Bo cię potrzebuję. Nie jakiegoś abstrakcyjnego podopiecznego. Nie kogoś innego. Ciebie. I niech diabli wezmą ten świat, jeśli nie będzie na nim ciebie!

Dlaczego miał coraz bardziej słone usta? Dlaczego za każdym razem, całując go, płakałam? Dlatego, że za każdym razem byłam pewna, że to już ostatni raz? Może…

W tym świecie wszystko się może zdarzyć. Zabójca może stać się ofiarą, a ofiara zmienić się w kata. W tym świecie łapacz może pokochać Księżniczkę i zostać jej podopiecznym. W tym dziwnym, niepojętym świecie można unieważnić każdą klątwę i zburzyć każdy mur. I sama Tkaczka nie wie, jakie nici za chwilę splotą się w jej kunsztownej tkaninie.


* * *

Siedziałam na drewnianej kłodzie, na której siadywała jeszcze moja poprzedniczka, leniwie przebierając palcami po strunach znalezionej w izbie gitary i obserwując tańczące złote liście. Kes wyszedł na ganek, skulił się z zimna. Jesień wyrzuciła za drzwi lato, które trochę się zasiedziało, i teraz panowała niepodzielnie w ziemiach śmiertelnych.

– Dlaczego mnie nie obudziłaś? – spytał. – Posuń się…

Przesunęłam się trochę, robiąc mu miejsce. Westchnął, znowu zatrząsł się z zimna i usiadł. Dalej trącałam struny, nie odpowiedziawszy mu. Nie obudziłam, bo… nie chciałam. Bo uśmiechał się przez sen. Pierwszy raz, odkąd się pojawił dwa dni temu, uśmiechnął się. Ciekawe, co mu się śniło?

– Dziś ruszamy. Konie zostawimy tutaj, zawiozą nas niższe, był w nocy Koniuszy i przyprowadził dwie sztuki.

Jednym z feyrów był ten sam, na którym jechałam pierwszego dnia jesieni. Drugi mu nie ustępował. Szczupłe, tylko zewnętrznie podobne do koni wierzchowce jesieni dowiozłyby nas na miejsce spotkania w kilka godzin, ale po drodze chciałam odwiedzić Kostriaki i Wołogród, a w tym celu trzeba już było nieźle nadłożyć drogi. Także w twierdzy Anni chciałam zjawić się przed wszystkimi pozostałymi – ostatecznie wszystkie układy wiązały się ze mną, to mnie przypadł w udziale zaszczyt pokierowania wczorajszymi wrogami walczącymi dziś ramię w ramię. Ta perspektywa budziła we mnie, oględnie mówiąc, pewne obawy.

– Wiesz, mam złe przeczucie…

– Bardzo mnie to cieszy – parsknęłam i roześmiałam się. – Z tego, co pamiętam, zawsze żałowałeś, że nie masz daru przepowiadania przyszłości.

– Rey, mówię poważnie!

– Rey? A co z Liną? Mógłbyś się zdecydować, jak chcesz na mnie mówić.

– Przestań, zachowujesz się jak dziecko.

– A co ja jestem, jak nie dziecko? Mam pełne prawo się tak zachowywać. Bijemy się?

Minutę później:

– Kes! Przestań natychmiast! Kes! Daj spokój! Nie mamy czasu! Kes! Poddaję się! Kes! Dobrze, dobrze, nie jestem dzieckiem! Kessar! Zostaw mnie, zboczeńcu!


* * *

Gdy zatrzymałam się w progu „Czarnego Piątku”, Kes niecierpliwie pchnął mnie w plecy.

– Może nie trzeba? – jęknęłam smętnie.

– Trzeba, Rejka, trzeba – oświadczył ten bezlitosny sadysta i przepchnął mnie za próg.

Cofnęłam się odruchowo, ale wpadłam na maga, więc musiałam zostać w tym nieznośnym miejscu. Po diabła ja tu wróciłam? Dlaczego uległam namowom tego drania?

Do Kostriaków przyjechałam w jednym konkretnym celu – by zabrać rzeczy, które zostały w „Czarnym Piątku”. Początkowo zamierzałam zatrzymać się na parę dni gdziekolwiek w centrum miasta i wysłać po nie swojego towarzysza. Nie wyszło. Jakbym nie wiedziała, że Kes prędzej się udusi niż mi pomoże… Sojusz sojuszem, a wrednych przyzwyczajeń nikt się szybko nie pozbywa. Ostatecznie przez prawie pięć lat sensem jego życia było prześladowanie mnie.

O tej porannej godzinie lokal był niemal pusty. Tylko gospodarz i jakiś ryży łapacz, siedzący na wysokich stołkach barowych i rozmawiający o czymś jak starzy znajomi. Na nasz widok przerwali rozmowę i spojrzeli po sobie.

– A my już prawie myśleli, że nie przyjdziecie – uśmiechnął się jowialnie Alik. – Ja już dziesięć srebrniki do tego tłuka przegrał. Powiedzcież dla starego, krew sia polała między wami?

– Polała się – burknęłam odruchowo.

Alik chuchnął w dłoń, radosny jak dziecko. Ryży skrzywił się, sięgnął do kieszeni i wyciągnął dukata.

Z westchnieniem oddał monetę roześmianemu zwycięzcy.


* * *

Siedzieliśmy we trójkę w naszym dawnym pokoju. Alik nikomu go nie wynajął, cały mój bagaż leżał, jakbym wyszła z pokoju przed chwilą. Kes pakował się w pośpiechu, więc też wziął tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Usiadłam na tym samym fotelu, machinalnie strącając z poręczy nieco złocistej sierści – pamiątkę po wizycie Pożogara.

– Hele, właściwie dlaczego zostałeś? Myślałem, że wrócisz do Akademii.

– Byłem pewien, że się pojawicie. – Tamten wzruszył ramionami. – Miałem niewykonalne zadanie, nie miałem ani czasu, ani środków, żeby was szukać po całej Rusi, więc postanowiłem liczyć na szczęśliwy los. Jak widać, miałem dobry pomysł.

– Zadanie? – spytałam. Taktyka Helego mało mnie obchodziła, ale to, jak sprawy stoją, bardzo.

– Owszem, mi Sid, zadanie.

– Daruj sobie próby przestrzegania etykiety, zwłaszcza jak masz robić takie głupie błędy – skrzywiłam się. – To jest zwrot dla niższych z Jesiennego Rodu, ale nawet niższe z innych rodów opuszczają zaimek dzierżawczy. Nie jesteś moim poddanym, a ja nie zamierzam być kimkolwiek dla człowieka.

– A on? – uśmiechnął się złośliwie rudzielec. – On też dla was jest nikim?

– Kessar to wyjątek – przyznałam niechętnie. – I nie sądzę, żeby jakikolwiek inny człowiek był w stanie zająć jego miejsce. To nie jest wygodne miejsce. Ale lepiej pomówmy o wzajemnych stosunkach naszych ras w odpowiedniejszym czasie, w tej chwili bardziej mnie obchodzi, co się stało, że magowie wysyłają do mnie kuriera, skoro można było dużo prościej: zwrócić się do mojego… zastępcy, Przewodnik Jesiennej Sfory.

Hele spuścił głowę. Nagle zrozumiałam, dlaczego się tak zmieszał. Ludzie mało się orientowali we wzajemnych stosunkach i hierarchii feyrów. Nie bez znaczenia była tu ziemska postać Pożogara – brali go za towarzysza, ochroniarza, a nie kogoś, kto ma władzę.

– Drugiego września delegacja Akademii, między innymi ja, teleportowała się do Wrót. Powitało nas dwoje Książąt.

– Książąt? – uniosłam ze zdziwieniem brew. – Tak zaraz przy Wrotach Książęta?

– Owszem. Kobieta i mężczyzna. Oświadczyli, że bezpośrednie komunikowanie się z ludźmi jest poniżej ich godności, i odesłali do was, Rey-line.

– Dziwne. Bardzo dziwne. Dwoje Książąt u Wrót, mówicie. Sami byli?

– Sami. Zdziwiło nas to trochę, ale to były feyry, sprawdziliśmy zaklęciami.

– Sprawdziliście? Książęta? Życie wam zbrzydło? Cała ta historia wyglądała jak wyjęta z jakiegoś absurdalnego snu.

Książęta bez obstawy w ziemiach śmiertelnych?

Książęta nie mordują na miejscu ludzi, którzy ośmielili się użyć magii w ich przytomności?

Książęta, którzy doskonale wiedzą o układzie i jak najbardziej są w stanie prowadzić rozmowy z nowymi sojusznikami, odsyłają ich do mnie, a nie do Pożogara, chociaż jego status mojej prawej ręki jest bezdyskusyjny?

Co to za brednie! Czy moi współplemieńcy przez te lata postradali resztki rozumu? Pieśń wywołała nieodwracalne zmiany w ich psychice?

– Rey? – Kes patrzył na mnie pytająco.

– Char szer-rosz! – zaklęłam w jednym ze stepowych dialektów ludzi. – Nic z tego nie rozumiem. To niemożliwe. Układ uznały wszystkie rody i nawet Tkaczka to przyklepała! Kes, zupełnie mi się to wszystko nie podoba. Książęta w życiu by nie poszli we dwoje na ziemie śmiertelnych! Nawet z obstawą niższych! To byłoby jakieś dziwactwo, nie ma takiego zwyczaju i nie ma potrzeby!

Hele spochmurniał.

– Księżniczko, pewniście? Tych dwoje to nie byli ludzie, ale starsi też nie. Nie jesteśmy w stanie ustalić Książąt magią, więc stosowaliśmy metodę eliminacji.

– Ściema. – Potarłam skronie, wzdychając ciężko. – Wyrolowali was, magu. Straciliśmy przez waszą naiwność prawie miesiąc. Nie przemieściliście wojsk nad Granicę?

– Wszyscy łowcy i ściągnięte oddziały wojskowe już są w Północnych Ziemiach – uspokoił mnie rudzielec. – Mistrz Neka i mistrz Bran przekonali Radę, że tak trzeba. Gdy tylko zaczęli się pojawiać starsi, nikt już nie wątpił w to, co mówiliście.

– Starsi? Kto?

– Zwierzołaki, jednorożce i elfy. W każdym razie tydzień temu w Północnych Ziemiach byli tylko oni. Ja mało wiem, tyle co z telepatyków na ogólnej fali, wysyłanych do wszystkich łowców. Ostatnio moi koledzy się nie odzywają, oszczędzają siły, a ja nie jestem mocny w przekazie na duże odległości.

– Rozumiem. Krótko mówiąc, Kito, Akir i Elmir z Elgorem już tam są. Jesteście w stanie teleportować się do Akademii? Trzeba jak najszybciej zrobić porządek ze współpracą ludzi ze starszymi.

Hele pokręcił głową. Nie starczy mu mocy. Jeszcze się nie zregenerował po ostatnim skoku. Kesa nawet nie pytałam.

– Krótko mówiąc, trzeba niezwłocznie jechać do Wołogrodu.

– Do Pschowa – sprostował Hele. – Rada się przeniosła. Bo rozumiem, że chcecie rozmawiać konkretnie z Radą?

– Owszem, z nimi. Skoro kwestionowali to, co mówiłam, muszę potwierdzić umowę.


* * *

Dom łapaczy w Pschowie zupełnie nie przypominał okazałej siedziby Akademii. Taki sobie zwyczajny budynek, niczym się niewyróżniający. Można było przejść obok i nie zwrócić uwagi. Kes i Hele odprowadzili do stajni zmęczone feyry, którym przyszło we dwóch nieść troje jeźdźców. Szczerze współczułam swojemu staremu znajomemu – to właśnie on niósł przez ostatnią godzinę podróży Kesa i mnie. Jesienny koń słaniał się ze zmęczenia. Szczerze mówiąc, wcale nie byłam pewna, czy wytrzyma i doniesie nas do celu.

– Hele, Granica padnie już za pięć dni. Czy Rada jest w stanie zebrać się dzisiaj? Jutro chcę ruszyć na Północne Ziemie.

– Owszem, wasza wysokość. – Mimo naszej dawniejszej znajomości i dziecinnych wzajemnych złośliwości mag nie przeszedł na swobodny ton, podkreślając oficjalny charakter rozmowy. – Uzgodnię, żeby wam wyznaczono pokój, i natychmiast was zaprowadzę do mistrzów. Wszyscy oni powinni być w mieście, więc myślę, że za jakieś trzy godziny będziemy mogli zebrać się w pełnym składzie. Kes, pomożesz?

Podopieczny poczekał na mój aprobujący gest, wziął sakwy i ruszył za rudym magiem.

– Rey, idziesz? – spytał, odwracając się w progu.

– Nie, mam tu umówione jedno spotkanie. Wrócę za dwie godziny, może szybciej.

– Pójść z tobą?

– Nie ma potrzeby. To wizyta u starego znajomego, nic mi nie grozi – skłamałam na poczekaniu. Kes to wyczuł, ale nie spierał się ze mną. Ten nowy Kes zdecydowanie mi się podobał. Jakby wraz z przysięgą pozbył się gorsetu uprzedzeń i nienawiści. Nie, nie zapomniał, nie przebaczył, po prostu otworzył oczy i dotarło do niego, że ktoś pomalował jego czarno-biały świat wszystkimi barwami tęczy.

Poprawiłam Damę i wywołałam z pamięci mapę Wołogrodu. Taaak… To gdzie ta dzielnica artystów?


* * *

– Pięknie wyszło, Leyri. Wierzyć się nie chce, że to byłam ja…

Piłam gorącą herbatę, rozkoszując się widokiem obrazu, do którego pozowałam poprzednim razem. Rudy młodzieniec siedział na ziemi, a dokoła niego krążyły złote liście. Pięknie.

– Chciałam narysować zupełnie co innego – wyznała artystka. – Ale ręka jakby mi się zbuntowała. Chciałam księcia, a wyszedł…

– Feyr – uśmiechnęłam się. – Pamiętam wielu twórców, którzy próbowali narysować feyra. Letni chętnie pozują, bardzo popierają sztukę. W ich rodzie są setki obrazów… ale żaden z nich nie może się równać z twoim. Tamci malarze rysowali feyrów, ale wychodzili im po prostu ładni ludzie. A tutaj… tutaj ja widzę duszę i istotę feyra. Jakby miał zaraz ożyć i zejść z obrazu. Gratuluję!

Leyri zarumieniła się, speszona moją pochwałą. Cóż… Zasłużyła. Nigdy nie prawię pustych komplementów – to byłoby obrazą sztuki.

– Jesteś pewna, że twój brat niedługo wróci? Mam mało czasu.

– Myślę, że tylko go patrzeć. A ty… Ty idziesz na Północne Ziemie, prawda? Mówią, że będzie wojna. Opowiesz mi? Brat tylko się ogania, mówi, że nie ma sobie co zawracać głowy, co będzie to będzie.

– Z całym szacunkiem, on ma rację. Nie jesteś żołnierzem, więc twoje miejsce jest tutaj. Nie ma się co bać tego, czego i tak nie zmienisz – odparłam ponuro. – A swoją drogą nie masz się czego bać, bo ciebie ma kto obronić, cokolwiek by się stało. Twój brat…

– …bardzo cieszy się, że widzi Księżniczkę w dobrym zdrowiu – wpadł mi w słowo Rin, który właśnie wszedł do pracowni, a za nim drobnymi krokami dreptała Wieta. – Siostrzyczko, zostaw nas samych.

Leyri parsknęła, ale wzięła z sobą pomocnicę i wyszła, oświadczając, że skoro aż tak jej nie ufają, to ona idzie do tawerny. Wieta wzruszyła ramionami, przepraszając za fochy przyjaciółki, i wyszła za nią.

– Zatem słucham, Księżniczko. Jak rozumiem, mogę poinformować swojego stwórcę, że w dniu swojej mocy będziecie przy Granicy. Czy umowa pozostaje w mocy? – spytał, rozkładając się na atłasowych poduszkach, podpierając głowę ręką i przeciągając się jak kot.

– Możesz, Rin. Będę wdzięczna. Ale ja tu przyszłam z… prośbą. W tej całej historii jest za dużo niejasności, może będziesz w stanie mi wyjaśnić to i owo.

– Bardzo możliwe, Walkirio. Wszystko możliwe. Pytaj. Mój stwórca nie zabraniał mi odpowiadać na pytania, powiem więcej, sądzę, że sam jest ci gotów pomóc.

Zamyśliłam się. Nieprzyjemne wątpliwości męczyły mnie już od Wołogrodu, za dużo było tu zbiegów okoliczności. A teraz, po opowieści Helego o fałszywych Książętach, wątpliwości przerodziły się w pewność. Bałam się potwierdzenia podejrzeń, ale musiałam wiedzieć dokładnie, jak się sprawy mają.

– Co wiesz o En-ne Dennar, siostrze mojego ojca? Jak się jej udało nie odejść w Chaos? Gdzie ona teraz jest? Wiem, że to właśnie ona kiedyś zesłała zarazę na ziemie śmiertelnych i ustawiła wszystko tak, żeby zaraził się sunner-warren mojego ojca. To ona podpuściła magów i przez nią Lisa spalili na stosie w dniu mojej mocy. To ona namówiła Łowca, by zagrał pieśń szaleństwa, i to ona na wszystkie sposoby przeszkadzała nam w drodze do Wołogrodu. Jak? Jak jej się udało zachować magię, skoro nie ma ciała?

– Stop! – Rin podniósł rękę, przerywając tę lawinę pytań. – Zaraz, nie wszystko naraz, Walkirio. Poza tym, czy mi się zdaje, czy ty sama znasz odpowiedzi? Tylko związawszy się z kimś z tego świata Książę może się tu zakotwiczyć, na pewien czas uciec Chaosowi. Zakotwiczyć się w ciele.

– Ale to nie może być jaki bądź śmiertelny, tylko ten, z którym feyr był związany… – zaczęłam i urwałam, ukrywając twarz w dłoniach. – O, Żywioły! Coś ty narobił, dziadku!

– Tyś powiedziała – skinął głową. – Jej podopieczny nie żył, ale jego żona nosiła już w sobie jego córkę, krew z jego krwi i kość z jego kości. W każdym pokoleniu wybierała sobie nową ofiarę. Dziewczyny niemiały pojęcia, co się z nimi dzieje. Księżniczka dobrze się nauczyła kryć.

– Czyli teraz jest w Północnych Ziemiach. Ale jako kto? W kogo się wcieliła?

– Nie wiem, Walkirio. – Bard wzruszył ramionami. – Nie znam dróg śmiertelnych, nie widzę nici ich losów. Tkaczka pewnie je zna, ale ona też ci nie odpowie. Nie ma prawa pokazywać cudzych losów. Raz złamała tę zasadę, pokazała twojemu podopiecznemu o wiele więcej, nie tylko jego własną nić, ale na twoim miejscu nie liczyłbym, że taka okazja się powtórzy.

– Chaos! – warknęłam przez zaciśnięte zęby. Tylko tego mi do kompletu brakowało. Zdrajca we własnych szeregach. Zbyt wiele zależało teraz od tego, czy ludzie i feyry będą w stanie razem walczyć. Nowej Granicy nie da się stworzyć natychmiast z chwilą upadku starej, trzeba powstrzymać Chaos na czas rytuału. Jeśli dotrze tam, gdzie będą powstawały zaklęte Zapory… nie chciałam myśleć, co się wtedy stanie.

– Do usług! – uśmiechnął się Rin. – Co tobie, Kiri [21]?

– Jeszcze się nabija – burknęłam, nie wytrzymawszy ironii. – Doskonale wiesz, że nikogo nie wołałam, tylko klęłam. Ludzie sobie wycierają gębę mitycznymi diabłami, a ja jakoś się przyzwyczaiłam od czasu do czasu wspominać o twoim stwórcy, żeby miał czkawkę…

Śmialiśmy się. I dobrze. Na chwilę można było zapomnieć o wszystkich problemach. Wyobraziłam sobie, jak wyglądamy z boku. Obłęd. Gdyby ktoś mi powiedział, że pewnego dnia Ład i Chaos będą siedzieć w pracowni śmiertelnego artysty i analizować losy świata, wysłałabym go do Wieży Głupców. Obłęd.

– Świetnie – znowu spochmurniałam. – Dzięki za szczerość. Na mnie czas…

– To do następnego razu, Walkirio. Niestety, nie mogę ci życzyć powodzenia, ale mam nadzieję, że to będzie uczciwa walka. Chciałbym tam być.

– A nie możesz? – prychnęłam, wstając. – W szeregach Ładu zawsze się dla ciebie znajdzie miejsce, żołnierzy nigdy za wiele.

– Żeby mój stwórca mnie wypatroszył? – przeraził się nie na żarty. – Nie, nie, już ja jakoś tutaj tę waszą rozgrywkę przeżyję…

Kiwnęłam mu ręką na pożegnanie i już miałam wyjść, kiedy Rin złapał mnie za rękę.

– Powodzenia, Walkirio. Wierzę, że jeszcze się spotkamy, w nowym świecie albo w niebycie, ale nasze drogi jeszcze się zejdą. Będziesz pamiętać?

Nachyliłam się i dotknęłam ustami jego czoła.

– Będę. Ja też wierzę. Jesteś mi winien pieśń, mistrzu. Kiedy się spotkamy następny raz, zaśpiewasz?

– O czym?

– O tym świecie. O głupim Księciu, który zabił ukochanego swojej córki. O różnookim magu i ognistych wojownikach. O Księżniczce wariatce, która postanowiła zniszczyć Ład, rzucić wyzwanie wszystkim prawom. Zaśpiewasz?


* * *

Zanim pojawiłam się w pschowskim oddziale Akademii, Rada zebrała się w komplecie. Wielka Rada, do której należeli wszyscy mistrzowie, czyli prawie tysiąc osób. Nie miałam pojęcia, jak Kes i Hele zdołali się ze wszystkim uwinąć. Musiały to być… jakieś czary? Tak, magia wiele ułatwia, nie wyobrażam sobie świata bez magii. Z drugiej strony – czy to nie było światów, które nie znały sztuki i nie wierzyły w magię? Były. Całe setki. I setki jeszcze będą.

Sala Rady została magicznie powiększona. Zamieniłam parę słów z Neką i Branem, odszukałam wzrokiem Kesa, który skinął mi nieznacznie, że wszystko w porządku. Magowie powoli zajmowali miejsca. Ktoś, kto widocznie nie lubił drewnianych krzeseł, nie żałując magii stworzył sobie miękki fotel. Inny, wzorem Kesa, po prostu bujał w powietrzu. Byłam zadziwiająco spokojna, w spojrzeniach, które czułam na sobie, nie było wrogości. Jakiś cień niedowierzania tak, ale bez złości. Nie mogłam się nie cieszyć.

Chrząknęłam i poczekałam, aż się uciszą. No, tak… Nie ubrałam się stosownie do okoliczności. Żenujące, ni wielkości, ni majestatu – jak pierwsza lepsza najemniczka. Za późno przypomniałam sobie, że w bagażu mam suknię, i teraz mogłam tylko w duchu wymyślać sobie od idiotek, bo nie pomyślałam, a Kesowi od kretynów, bo mi nie przypomniał.


* * *

Po naradzie dopadł mnie mistrz Hron i zaciągnął do biblioteki. Posłusznie referowałam mu wszystko, co wiedziałam o koszmarach Chaosu i zaklęciach, których można przeciwko nim używać. Mag notował starannie, jak uczeń na lekcji, a ja przechadzałam się między półkami, nie przerywając opowieści. Nagle moją uwagę zwrócił jeden z tomów…

– …i łącząc te runy otrzymu… Mistrzu, mam pytanie. Czy w tej księdze można znaleźć wszystkich magów? Jest prowadzona od czasu założenia Akademii?

Mistrz podniósł głowę znad pergaminu.

– Owszem, Księżniczko. Interesuje was konkretna osoba? Mistrz Kessar? Ja wam mogę o nim bardzo dokładnie opowiedzieć…

– Nie, rodzinę Kesa to ja… znałam. Interesuje mnie pewien mag, który żył jakieś pięćset lat temu. Muszę ustalić, jacy jego potomkowie żyją obecnie i czy są wśród nich magowie.

– Tak, sądzę, że w tej książce znajdziecie to, czego wam potrzeba.

Korzystając z pozwolenia maga, wzięłam z póki opasłe tomiszcze i z hukiem położyłam na niskim stoliku, wzniecając przy okazji obłoczek kurzu. Mistrz Hron zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Rozpaczliwie kartkowałam księgę. Niech to Chaos! Więcej ich matka nie miała? Omar… nie, to nie to… Ogar Ognisty, nie, to nie ten, ten mój żył dwieście lat wcześniej…

– Jest! Mam!

Mag przerwał studiowanie swoich notatek i podszedł do mnie.

– Ogar Wodnik? Interesuje was? Dlaczego? On nawet do rangi mistrzowskiej nie doszedł. Nie sądzę, by jego potomkowie byli wybitni pod jakimkolwiek względem.

– Nie macie pojęcia, jak bardzo się mylicie – pokręciłam głową. – Ten mag był… podopiecznym siostry mojego ojca. Nie umarł naturalną śmiercią, został zabity.

– Zabity? Przez kogo?

– Przez mojego dziadka – rzekłam ponuro. – Dziadek uważał, że śmiertelny, który odmówił jego córce, nie może bezkarnie chodzić po świecie. Śmiertelni nie mogą odmawiać Książętom.

Mag niczym nie dał po sobie poznać, że czuje się dotknięty moimi słowami.

– Nie bardzo rozumiem, co nam to daje. To już historia… bardzo ciekawa, ale nie wpływa na obecną sytuację.

– I tu się mylicie. Wyjaśnię wam, jak tylko znajdę to, czego szukam.

W skupieniu wodziłam palcem po liniach. Nie… nie… Ta gałąź wygasła prawie trzysta lat temu… ta jeszcze wcześniej… Jest!

– Niemożliwe…

Poczułam falę niekontrolowanej transformacji. Pazury same wbiły mi się w pergamin. Mag cofnął się o krok, ale, co mnie uderzyło, nie wołał o pomoc.

– Rey-line, co z wami?

– Widzieliście? Obecnie żyje tylko dwoje jego potomków. Brat i siostra.

– Tak, wiem, zdążyłem przeczytać, zanim… – urwał i spojrzał ponuro na rozdartą księgę. – Ariel Ognisty jest w tej chwili w Wołogrodzie. Wezwać go?

– Nie, nie trzeba. On tu nie ma znaczenia. A siostra…

– Co z siostrą? Jest niemagiczna. Niezła wojowniczka, z tego co mi mówił jej dziadek, ale mocy nie odziedziczyła. Gede zawsze narzekał, że ród się degeneruje.

– Trzeba ruszać na północ, do twierdzy na Granicy. Boję się nawet myśleć, co ta dziewczyna narobi, jeśli jej nie powstrzymamy. Tam jest Elgor! Niech to Chaos…! I reszta!

– Zaraz, Księżniczko, chwileczkę! Zaczekajcie! Wyjaśnijcie chociaż skrótowo, co jest nie tak z komendantką północnej twierdzy?

– Co nie tak? Wszystko nie tak! To ona podawała się przy Wrotach za Księżniczkę, przeszkodziła wam porozumieć się z moim ludem, mało nie rozwaliła ledwo zawartego pokoju! Nie włada swoim ciałem, wewnątrz śmiertelniczki żyje nieśmiertelna niebezpieczna istota!

– Chaos? – przeraził się mag.

– Jaki tam Chaos! Księżniczka. Ta sama, która tak kochała jej przodka! Teraz zamierza zniszczyć Ład!

Mag pokręcił głową. Brzmiało to kompletnie nieprawdopodobnie, ale nie miał w tej chwili powodu, żeby mi nie wierzyć.

– Rozumiem. Teleportujemy was do twierdzy, w której teraz zebrali się dowódcy wszystkich sojuszników. Mam nadzieję, że zdążycie na czas.

– Też mam nadzieję… – szepnęłam, odruchowo zaciskając pięści i nie przestając przypominać sobie, że Anni jest niewinna, że jest taką samą ofiarą jak mój ojciec, że wtedy En-ne żyła w ciele jej matki, a żony oskarżyciela Rady, która wydała wyrok na mojego ojca. – Też mam taką nadzieję…


* * *

Pędziłam przez korytarze twierdzy jak na skrzydłach. Kes ledwo dotrzymywał mi kroku. Nie wyjaśniłam swojemu podopiecznemu, o co właściwie chodzi, po co mu dorzucać jeszcze i ten ciężar?

Wiedziałam, że jest tylko jeden sposób na powstrzymanie En-ne: zabić ciało, w którym się zagnieździła, odciąć nić łączącą ją z ziemiami śmiertelnych. Nie ma czasu na wątpliwości.

– …mój dziadek. Mam wrażenie, że magowie nie zamierzają wywiązać się z umowy. Wstyd mi za moją rasę, ale obawiam się… Teraz, po śmierci Rey…

Celnym kopem otworzyłam drzwi jadalni, w której zebrali się wszyscy moi towarzysze. Anni drgnęła nerwowo, ale w mgnieniu oka opanowała się i ukryła targające nią uczucia pod maską radosnego zdziwienia.

– I czego się mianowicie obawiasz? I kto ci powiedział, że porzuciłam Ład?

Stałam w drzwiach, nie zwracając uwagi na rzucających mi się na spotkanie przyjaciół, i nie odrywając oczu od dziewczyny, której ufałam, której broniłam, którą prawie pokochałam…

– Rey! Lina! Księżniczko! Pani moja! – rozlegało się ze wszystkich stron. Starsi obstąpili mnie, otoczyli ciasnym kręgiem.

– To jak to było, Anni? Kto ci powiedział, że nie żyję? – powtórzyłam pytanie. – Może powiesz, że miałaś takie wiadomości zza Wrót?

Próbowałam się niczym nie zdradzić, ale En-ne coś wyczuła. Widziałam, jak z oczu dziewczyny znika życie, jak przez mglistą zieleń wydostaje się na zewnątrz coś innego, obcego, nieprawidłowego. Ech, Anni…

– Witaj, przeklęte dziecię…

Ta nowa Anni miała nawet inny głos, nie z tego świata, zimny niczym woda w górskich jeziorach. Odruchowo zesztywniałam.

Kes przecisnął się przez szeregi starszych i stanął przy mnie.

– Niech to szlag! Co to za…

– To jest, serce moje, widmo, któremu zachciało się być władcą losów. To musi zniknąć z ziem śmiertelnych, w związku z czym jestem zmuszona…

Błyskawicznym ruchem wyrwałam z pochwy Damę, przemieniłam się w skoku i jak jastrząb spadłam na zamarłą dziewczynę.

Huk…!

Odrzuciło mnie do tyłu, na starszych, którzy w międzyczasie też dobyli broni, ale jeszcze nie podjęli decyzji, kogo nią potraktować. W każdym razie byli uzbrojeni, a ja…

A ja stałam z rękojeścią miecza w garści, klinga rozsypała się w srebrzysty pył, oczy Damy zmatowiały… na zawsze? Jak to?! Niemożliwe. Przecież En-ne zasłoniła się przedramieniem! Przedramieniem śmiertelnego ciała!

Przemieniłam się z powrotem i rzuciłam się na uśmiechającą się dziewczynę.

– To nie Anni! To En-ne Dennar!

Pierwszy oprzytomniał Elmir. Zbyt dobrze znał to imię. Pozostali poszli za jego przykładem. Tylko Akir nie ruszył się z miejsca, mimo woli ściskając ręce w pięści.

Ale on też znał to imię. Rozumiał, że oszalałą Księżniczkę trzeba zlikwidować. Za wszelką cenę. Choćby oznaczało to zabicie kogoś, kogo pokochał.

Nie wtrącił się. Nie stanął po żadnej stronie.

Kiedyś rzuci mi w twarz, że to moja wina, że mogłam się zorientować wcześniej, nie pozwolić En-ne tumanić nas tak długo, poszukać sposobu na uratowanie śmiertelniczki opętanej przez feyra. Sto procent racji. Co tam sto, trzysta procent! Miał prawo mnie oskarżać.

Ale to będzie kiedyś. A teraz jest teraz.

Całe szczęście, w ciągu ostatnich dni mój związek z Kesem umocnił się na tyle, że nie miał już wątpliwości co do moich decyzji. Nauczył się wierzyć mi równie mocno, jak mocno kiedyś mnie nienawidził.

Próbowałam wypuścić skrzydła, ale teraz, ani nie będąc u szczytu sił, ani nie broniąc swego sunner-warrena, osiągnęłam tylko tyle, że za plecami wykwitło mi coś gorącego, co raz przybierało kształt skrzydeł, a raz rozpływało się w nieforemną masę. Będzie trzeba po ludzku…

Starsi atakowali Anni dwójkami i trójkami, starając się nie przeszkadzać sobie wzajemnie. Bez trudu unikała ciosów albo odbijała je dłonią. Nie do wiary! Jaką mocą trzeba dysponować, żeby robić takie rzeczy, będąc w cudzym, śmiertelnym ciele? W głowie się nie mieści!

Co najgorsze, doskonale zdawałam sobie sprawę, że daleko mi do niej. Dlaczego ja ciągle idę pod prąd? Po co się wpakowałam w taką awanturę? Trzeba było udawać, że wszystko jest w idealnym porządku, a potem uprosić Kesa o jakąś truciznę i przed kolacją nieznacznie dosypać jej do talerza…

Enne ze śmiechem odepchnęła Elgora w bok, aż wyrżnął w kamienną kolumnę i osunął się na podłogę. Z kącika ust spłynęła mu cienka zielona strużka krwi.

– Myślisz, że te dziecinady ci pomogą, maleństwo? No, dawaj, udowodnij swoje prawa jak Księżniczka! Wyzywam cię!

– A idźże za Granicę! – rzuciłam, powstrzymując Kesa, gotowego pójść w ślady starszych. - Złamałaś wszelkie możliwe i niemożliwe prawa naszego ludu. Nie zasługujesz nawet na nienawiść, nie mówiąc już o szacunku! Posunęłaś się nawet do związku z ludzkim magiem, i co z tego, że miał w żyłach krew starszych, zwierzołaków? Gdzie on jest, En-ne? Nie żyje?

– Wyzywam cię! – powtórzyła z tą samą nachalną pewnością siebie. – Wyzywam cię, Rey-line, Oginiu Jesiennych Ognisk!

– Wszyscy do tyłu! – krzyknęłam po chwili milczenia.

Starsi cofnęli się niechętnie. Stałyśmy teraz twarzą w twarz – dziewczyna z ludzkiego rodzaju, z obłąkanym wzrokiem Księżniczki, i Księżniczka, która prawie już zaczęła się uważać za człowieka. Widziałam w En-ne Dennar to wszystko, czym nigdy nie chciałabym się stać. A ja byłam dla niej pierwszą i najważniejszą przeszkodą na drodze do celu.

– Do tyłu! A ty – chcesz udowodnić swoje prawo? Proszę bardzo, spróbuj, zarazo! To ja tobie rzucam wyzwanie, i niech tylko jedna z nas wyjdzie żywa z Kręgu!

Z moich palców strzeliła iskra, uderzyła w poszczerbione płyty posadzki, płomień otoczył nas pierścieniem, odrzucając na bok każdego, kto miał pecha znaleźć się na jego drodze. En-ne uśmiechnęła się.

– Silna jesteś, córko Li-ko. Silna, ale głupia. Przyjmuję!

Ogień przybrał barwę srebrzysto niebieską i zastygł. Nastała cisza. Z całego świata istniałyśmy tylko my dwie. Wyzwanie rzucone, wyzwanie przyjęte, wyzwanie zrozumiane. To nie ćwiczebna walka, jakich w moim życiu było niemało, nie jakaś bójka z niższymi, jak w Mrocznym Lesie. Pierwszy raz w życiu dochodziłam swojego prawa w starciu z równą sobie. Pierwszy raz w życiu miałam walczyć z inną Księżniczką.

– I czym ty teraz chcesz walczyć, dziecinko? – uśmiechnęła się En-ne. – Pazurkami?

Z dłoni wyrosło jej cienkie, błękitne ostrze.

– Niezupełnie – odparłam, idąc za jej przykładem, z tym że moja broń była czerwona. – Co sobie będę pazury brudziła…

Umiałam się nieźle pojedynkować – uczył mnie ojciec, a on nie miał sobie równych. Ale…

Błękitne ostrze świsnęło o milimetry od mojego ramienia. Próbowałam się uchylić i w ostatniej chwili zorientowałam się, że pięść En-ne zbliża się do mojej twarzy. To było takie… ludzkie, że kompletnie się z tym nie liczyłam. I tak się zachowuje Księżniczka?

Przeleciałam parę metrów, uderzyłam z ogromnym impetem w barierę i osunęłam po niej, czując, jak krew z rozciętych warg napływa mi do ust.

– Uznajesz moje prawo, dziecino? – uśmiechnęła się En-ne, podchodząc do mnie.

W chwili słabości przyszła mi myśl, że jeśli uznam jej prawo, będę żyła. Będę żyła. Cóż z tego, że będę musiała usunąć się na bok, nie stając na drodze jej planom? To nie tchórzostwo, to normalny instynkt. Żaden wstyd…

Tchórz - usłyszałam szept. Czy to moje sumienie?

– Nie masz do niczego prawa, zarazo! Prędzej zdechnę, niż ci coś uznam! – rzuciłam, spluwając złocistą krwią. – A teraz bij się!

Uniosła rękę, na jej wargach zastygł chełpliwy uśmiech…

Srebrna eksplozja rozerwała kopułę. En-ne odskoczyła ode mnie.

– Kito? – Z trudem uniosłam się na łokciu. – Jak to…?

Jednorożec spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. En-ne szybko otrząsnęła się ze strachu i teraz stała z rękami skrzyżowanymi na piersiach, wciągnąwszy ostrze w dłoń, jakby nie spodziewała się ataku.

– Jesteś tego całkowicie pewien? Nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek skorzystasz ze swojego prawa. Kito, władca jednorożców, jedynego rodu starszych, który włada tą samą nieśmiertelnością co feyry… i tak samo ją ceni.

– Pobłądziłaś, dziewczę. – Jednorożec pokręcił głową, a z jego rogu kapał złocisty płomień. Nie, nie płomień. Krew? – Zagubiłaś się w ciemnym lesie swoich strachów. Ale nie moja moc ciebie uratować.

– Odpowiadaj! Jesteś pewien? Wiesz, że cię nie potrzebuję, ale czynisz swoje prawo! Odpowiadaj, książę jednorożców! Czy warto?

Odwrócił się od En-ne i pochylił nade mną.

– Kiedy wszystko się skończy, Księżniczka odejdzie. Nie rzuci wyzwania drugi raz, żywioły na to nie pozwolą. Ale wróci. I wtedy wszystko się rozstrzygnie.

– Kito! Co tu się dzieje?!

– Tak, jednoróżku maleńki, wytłumacz jej – wtrąciła szyderczo En-ne. – Sama jestem ciekawa, dlaczego jesteś gotów poświęcić wieczność, umrzeć zamiast niej? Przecież nie z powodu tej gówniary oddajesz życie, tylko po to, żeby odkupić swoją winę. Myślisz, że przez to zmniejszysz ból? Ze stchórzywszy kiedyś, teraz to naprawisz? Przecież nie z jej imieniem na ustach umrzesz, jednoróżku, tylko z zupełnie innym. Z imieniem tej, którą mogłeś uratować, ale nie uratowałeś, którą wymieniłeś na swoje życie!

– Kito! O czym ona mówi?

Definitywnie przestałam rozumieć cokolwiek. Chociaż… pamięć usłużnie podrzucała odpowiedzi. Jednorożce są sędziami Prawa. Jeśli jednorożec uważa, że Książę, który przegrał, zasługuje na życie, może przekroczyć granicę i ponieść śmierć zamiast niego. Teoretycznie. Praktycznie nigdy się nie zdarzyło, żeby nieśmiertelny starszy zdecydował się na takie samobójstwo w imię sprawiedliwości. Nigdy.

Kito nie zaszczycił mnie odpowiedzią. Upewniwszy się, że jestem we względnie dobrym stanie i będę żyć, zwrócił się znowu do En-ne.

– Owszem, mścicielko, nie dla niej. Owszem, dla tej, której nie uratowałem. Ale to już nie twoja rzecz. Bij i odejdź.

Zmienił postać na ludzką.

– Kito! – wykrztusiłam, dławiąc się krwią.

Wstać. Muszę wstać. Muszę go powstrzymać. Straciłam już Anni. Nie mogę stracić jeszcze jego! Kretyn! Jestem silna, dam radę. Byle tylko wstać. Wstać i walczyć dalej. Wstać! Do roboty, Księżniczko! To twój towarzysz, masz obowiązek go bronić. Przysięgałaś, że będziesz go bronić!

– Kito!

Cienkie ostrze wbija się w pierś chłopca. Srebrzysta krew kapie na podłogę, odgłos padających kropel brzmi jak łoskot werbla. Tak niewiele krwi…

Błysk eksplozji. A kiedy blask znikł, byłam w kręgu sama.


* * *

– Nienawidzę!

Chodziłam tam i z powrotem po pokoju, jakbym chciała wydeptać ścieżkę w dywanie.

– Przestań, Rey, faktycznie zasługuje na nienawiść, ale…

– Kes, zamknij się, bardzo cię proszę! – udało mi się nawet wykrztusić coś przypominającego uprzejmą prośbę. – Ja nie o En… Anni. Ja o tym idiocie, któremu się uwidziało, że może decydować, czy ja mam żyć czy umrzeć. Kto mu, do cholery, powiedział, że jego życie można wymienić łeb za łeb za moje? Kto mu pozwolił uspokajać własne sumienie moim kosztem?

– Rey, ty o Kito? Ja…

– A o kim? Pewnie że o tym zasmarkanym książątku!

Kes odłożył książkę i podwinął pod siebie nogi, kuląc się na łóżku. W jego oczach dojrzałam jednak jeśli nie potępienie, to przynajmniej niedowierzanie.

– Uratował ci życie. Czy czegoś nie rozumiem, czy ci to nie pasuje? Tak koniecznie chciałaś umrzeć?

Westchnęłam ciężko. No proszę, zanosi się na kolejną lekcję. A już mi się zdawało, że do Kesa dotarło, że nie może mnie sądzić ludzką miarą.

– Kochany mój, znowu zapominasz, że nie jestem ani dziewczynką z sąsiedztwa, ani twoim kumplem z Akademii. Jestem Księżniczką, powiem więcej, panią Jesiennego Rodu. Walczyłam o swoje prawo. Walczyłam z takąż samą Księżniczką jak ja. Wyzwanie rzucone, wyzwanie przyjęte, wyzwanie usłyszane, żywioły przyjęły pojedynek, będą nas rozsądzać. Ja przegrałam. Nie mam prawa żyć! Rozumiesz? Pokręcił głową.

– Nie rozumiem. To jakieś… chore!

– W tym konkretnym przypadku chore – zgodziłam się. – Ale to jest wyjątek, a nie reguła. Wyzwanie w Krąg Prawa kogoś ewidentnie słabszego od ciebie to hańba. Poza tym bardzo rzadko się zdarza, żeby przegrany odmawiał uznania prawa zwycięzcy, jak ja. Przez całą historię Wiecznych Ziem tylko trzy razy pojedynek skończył się śmiercią jednej ze stron.

– I w ogóle, Rey, czego się tak na niego wściekasz? Pojedynek od początku był nieuczciwy, najchętniej to bym cię sam zabił za to, że się w to dałaś wkręcić. Przecież wiedziałaś, że przegrasz!

– Nie, Wiaterku, ja nie na niego się wściekam, tylko na siebie. Owszem, za tę właśnie głupotę…

Położyłam się przy nim, kładąc mu głowę na ramieniu.

– Rozumiesz – ciągnęłam, gryząc wargi – wściekam się, że okazał się odważniejszy ode mnie. Ja bym oddała życie za ciebie, za dziadka, za ojca. Za kogoś, kogo kocham, za kogoś bliskiego, dla kogo warto poświęcić nie tylko moją nieśmiertelność, ale całe życie. A kim ja byłam dla niego? Towarzyszką. Tymczasowym dowódcą.

Nikim! Rozumiesz, Kes? I on umarł, wymawiając nie moje imię! To nie w porządku! Czuję się winna! Ja, Księżniczka, czuję się winna!

– No i co?

Usiadłam, odsuwając jego rękę.

– Kes… Kes, czy do ciebie dociera, co to znaczy? Jego śmierć nie tylko uratowała mi życie, ona mi jeszcze otworzyła oczy na coś, do czego bym się przedtem nawet w obliczu Prawdziwego Żywiołu nie przyznała. Zmieniłam się. Chyba… stałam się za bardzo… za bardzo… człowiekiem!

– Co takiego? – roześmiał się. Bez radości, wręcz gniewnie. – Ty? Człowiekiem? Od czterech miesięcy udowadniasz mi na okrągło, że wręcz przeciwnie! Co to za wygłupy?

– Przepraszam, Wiaterku… Zaległo ciężkie, uwierające milczenie. Pierwszy nie wytrzymał Kes.

– To był jeszcze chłopiec…

– Chłopiec? Człowieku, on był nieśmiertelny! Był starszy od Łowca, pamiętał, jak rodziły się setki światów! I poświęcił to wszystko, żeby pokazać, że jest do tego zdolny, dlatego, że kiedyś w takiej sytuacji nie uratował swojej władczyni i ona zginęła. Jej imię było jego modlitwą, to jej będzie szukał w Chaosie. Słuchaj, możemy już o nim nie mówić? W porządku? Lepiej zejdź, zobacz, co z Akirem, bo jemu to dzisiejsze dokopało najbardziej. Weź Elmira, napijcie się we trzech…


* * *

Kes siedział na jednym z ogromnych głazów, które nie wiadomo skąd się wzięły wśród stepów. Ostnica coś szeptała, kołysana falami wiatru. Jakby dookoła nas rozpościerało się suche morze. W tym świecie nie ma mórz – wyobrażając je sobie, mogę polegać tylko na pamięci poprzedniczki. Może w nowym świecie zobaczę je sama? Ciekawe, jak to jest – stać na brzegu, patrząc, jak słońce znika za horyzontem, tonie w krwawej wodzie? Na pewno straszny widok. Swoją drogą ciekawe, jaki świat wyjdzie tym razem? Okrągły? Kwadratowy? Płaski? Zwinięty w podwójną spiralę? Tego się nigdy z góry nie wie. Nie ma takiego wariactwa, które by nie było możliwe. Rzeczywistość nie jest niezmienna, stale się koryguje.

A Wieczne Krainy pozostają niezmienne. Tylko Wrota za każdym razem wyglądają inaczej. Czasem to jest ogromna pieczara, czasem statek we mgle, czasem…

– Dawno tu stoisz?

Kes zeskoczył z głazu i podszedł do mnie. Ostnica rozchylała się przed nim, jakby ją rozgarniały niewidzialne ręce. Ot, mag!

– Dawno. Przestań używać magii.

– Co?

– Nie ma po co zamiatać drogi.

Nic nie odpowiedział, ale zaklęcie przestało działać. Staliśmy po pas w suchej trawie.

– Oczy ci świecą na złoto – zauważył z lekkim zdziwieniem. – Piękne to jest, ale jakoś straszne.

Roześmiałam się, rozłożyłam ręce i padłam w miękkie objęcia stepu.

– Ech, dziecinada! – westchnął Kes.

I położył się przy mnie, zaplatając ręce pod głową. Obróciłam się trochę, żeby go widzieć.

– Zmieniłeś się przez te dziewięć dni. Wiesz, aż się tego boję. Że się okaże, że to zabawa albo sen. Jutro się obudzę i znowu będziesz taki sam jak zwykle: normalny i nie do zniesienia. Nie rozumiem, Kes. Nie rozumiem ludzi, nie rozumiem ciebie. I boję się tego. Boję się, bo tak szybko się przyzwyczaiłam, że istnienie tego świata ma sens…

– Rey, jak by ci to powiedzieć… nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale spróbuję. Jestem człowiekiem, ani lepszym, ani gorszym od innych, zupełnie zwyczajnym, mam swoje wady. Czasem tchórz, czasem prędki w słowach, czasem mówię zupełnie co innego niż myślę. Nie jestem specjalnie romantyczny, łatwo dzielę wszystko na czarne i białe. Zresztą sama wiesz, że ideałem nie jestem. Nie wiem, czy warto, ale chcę przeprosić za to, co nagadałem tam u elfów. Wściekłem się, chciałem ci dokopać. To było… duże chamstwo.

– Nie przepraszaj, nie ma sensu – westchnęłam, z trudem powstrzymując dziką chęć nastukania temu kretynowi, który sypie sól na świeżą ranę. – Oboje robiliśmy i mówiliśmy rzeczy, których potem żałowaliśmy. Jeszcze ci przypomnę tę scenę, przez którą zaręczyłam się z elfem, którego kochałam jak przyjaciela. Ja z nim zerwę, ale przez to go zranię. I za to, owszem, będziesz prosił o przebaczenie, ale jego, a nie mnie.

– Nie będę prosił jakiegoś elfiaka o przebaczenie! – żachnął się Kes.

– I nie musisz – szepnęłam. – Nieważne, pokłócimy się w nowym świecie. To już ostatnia noc. Jutro gwiazdy zgasną, a zamiast nich pojawią się nowe, obce. Może je teraz policzymy? Pamiętasz, jak było w dzieciństwie? Zawsze gubiłeś się przy drugiej setce…

Загрузка...