Rozdział VII

GWIEZDNA DAMA

8-9 LIPCA


Nigdy przedtem nie byłam w Pschowie, drugim co do wielkości mieście Rusi. A zawsze o tym marzyłam. Jeśli Wołogród uważano za stolicę świata magów, był siedzibą rady magów, to Pschów był stolicą kulturalną. To miasto upodobali sobie malarze, muzykanci i bajarze – i ci znani aż po krańce świata śmiertelników, i zapoznani geniusze. Szkoda tylko, że mi to przyszło w takim nieodpowiednim momencie. Gdybym mogła, zostałabym tu z tydzień, chodziła do teatru, na wystawy…

Ech, marzenia… Na razie musiały pozostać marzeniami. Nie miałam kiedy ich realizować.

A i tak musieliśmy tu zostać jeden dzień. Kito nie zdołał wyleczyć magowi ręki, a ja jakoś nie miałam chęci znowu dzielić się krwią i magią, musieliśmy więc znaleźć normalnego lekarza i zaprowadzić do niego naszego rannego. Droga, która przy dobrych układach zajęłaby nam najwyżej godzinę, zamieniła się w niemal trzygodzinną podróż ubarwianą tłumionymi wymysłami maga, warczeniem Pożogara „żadnego pożytku z tego człowieka, tylko ciągle jakieś kwiatki”, zgryźliwymi uwagami Elmira, szeptanymi rozmowami Akira z Anni i moim ponurym milczeniem. Takie to są układy w tej ekipie. Kochamy się jak cholera, to widać, słychać i czuć.

Tak dotarliśmy do karczmy o dumnej nazwie „Wiedźmodrom”. Nie do końca rozumiałam, co by to słowo miało znaczyć, ale obiekt mi się podobał.

Zainstalowałam się w jednej izbie z Anni i oczywiście Pożogarem. Kesa lekarz zatrzymał u siebie, twierdząc, że chory musi mieć spokój. Nas ten szczeniak w białym kitlu o nieokreślonym rozmiarze, zapapranym jakimiś mazidłami, wyrzucił za drzwi i kazał przyjść rano. Miejmy nadzieję, że jest wart tych pieniędzy, które kazał sobie zapłacić. Elgor oczywiście dał mi sakiewkę, Kes też miał trochę złota w kieszeni, ale z każdym dniem pieniędzy ubywało. Nie miałam ochoty zostać bez gotówki, kiedy będzie na gwałt potrzebna. Już i tak…

– Co robimy? – spytała Anni, patrząc na graty porozrzucane po pokoju. Szukałam czegoś, co mogłabym na siebie włożyć zamiast sukni. Wciąż jeszcze miałam na sobie ognisty ubiór, i tak dobrze, że w Pschowie nikt się niczemu nie dziwi, nawet strażnicy mnie nie zatrzymali, tylko spytali, czy malarka, czy bard. Wolne miasto. Zdecydowanie, podobało mi się tu. – Już przestań! Idź jak stoisz, nikt nie zwróci uwagi, wezmą cię za aktorkę czy innego barda.

Westchnęłam ciężko i usiadłam na niskim łóżku.

– Właśnie tego się boję. Jak wezmą mnie za aktorkę, to pół biedy, gorzej, jak mnie jakiś smętny włościanin weźmie za, jak by to powiedzieć… jawnogrzesznicę. Jakakolwiek awantura nam potrzebna jak deszcz na sianokosy, a ja nerwowa jestem.

– No co ty, nie masz ciuchów na zmianę? Jak to…?

– Elfie tkaniny są mocniejsze od kolczugi, nie gniotą się i nie brudzą. Stwierdziłam, że nie ma sensu zabierać ze sobą niczego poza koszulą na zmianę…

– Czyli koszulę masz?

– Mam.

– To weź moje drugie spodnie i idziemy. Wiem, wiem, będą przyduże…

„Przyduże”… Mało powiedziane. Anni nie była szczupła nawet według ludzkich standardów, za to ja byłam drobna nawet jak na feyrkę. Razem wziąwszy, w spodnie dziewczyny można było spokojnie wsadzić dwie takie jak ja i też by im nie było ciasno. W zestawieniu z faktem, że spodnie były też za długie, możecie sobie wyobrazić, jak na mnie ta pożyczona odzież leżała.

Tak. Właśnie tak. Zgadliście.

Anni przyjrzała mi się krytycznie.

– Olać, pod koszulą i tak nie widać – zdecydowała i kiwnęła głową z zadowoleniem. – No dobra, mogłoby być lepiej, ale do sklepu tak dojdziesz.

Doszłam, co miałam nie dojść? Co prawda ludzie się za mną oglądali, w szczególności strażnicy obrzucali mnie podejrzliwymi spojrzeniami, ale jakoś do „Elmody” dotarłam. Karczmarz twierdził, że to najlepszy sklep.

Elfy oczywiście nie wystawiały nosa ze swych lasów, ale nie wstrzymały dostaw tkanin. Wcale mnie to nie dziwiło. Złoto to złoto, nawet w Wiecznych Dąbrowach. Odzież szyli ludzie już tu na miejscu, ale z ambicjami na elfie fasony.

Nie chcieli mnie wpuścić do środka, ale w końcu wpuścili… jak im powiedziałam w prawdziwym, co o nich myślę. Przed kimś, kto włada tym językiem, wszystkie drzwi stoją otworem.

– Czego… czego pani sobie życzy?

Tłuściutki subiekt odziany w jakąś dziwaczną turkusową szatę ozdobioną cekinami i piórkami ukłonił się przede mną jak przed elfką, ale jego ton, zwłaszcza to, jak powiedział pani, nie podobał mi się.

– Pani życzy sobie ubrać się. – Złapałam kurdupla, który już chciał odejść w stronę lady, za połę, odruchowo zauważając, że kamizelka nie trzeszczy. Dobra robota. – Z tym, że nie potrzebuję sukienek, kapeluszy, fintifluszy i innych szmat nieprzydatnych za bramą miasta. Potrzebuję: stroju podróżnego, niebrudzącego się, preferowany brąz lub bordo, dwie koszule, kolor obojętny, byle nie jaskrawy, płaszcza długiego pod kolor stroju…

Sprzedawca kiwał głową jak ceramiczny aniołek. W miarę mojej przemowy oczy robiły mu się coraz większe, a pogarda ustępowała miejsca szacunkowi. Zamówienie zaczynało opiewać na całkiem konkretną sumę. Tak, wiem, ktoś dopiero co mówił coś o oszczędzaniu, ale przecież nie na sobie! Oszczędzać na sobie – to największy grzech, jaki może popełnić Księżniczka. Dosłownie odkąd pamiętam, słyszałam na każdym kroku, że mam wyglądać jak Księżniczka, a nie jak obszarpaniec z ludzkiej ulicy. Oczywiście nigdy nie interesowałam się specjalnie modą, ale jeśli już kupowałam jakieś ubranie, to w pierwszorzędnym gatunku.

– …rozumiemy się? – Dla podkreślenia wagi swoich słów kopnęłam go lekko, żeby pobudzić proces myślowy. Pokiwał głową z wściekłą miną. – Aha, i jeszcze para butów, wysokich, sznurowanych! – rzuciłam za nim.

W godzinę później byłam w pełni wyposażona w nowe rzeczy i wyglądałam raczej jak młody szlachcic niż jak dziewczyna, a tym bardziej wyższa feyrina. Sprzedawca rzeczywiście dobrał mi porządne rzeczy, solidnie uszyte. Ciemnoczerwony jak wino kostium spodobał mi się od pierwszego wejrzenia, autentycznie zakochałam się w tym soczystym, ciepłym kolorze. Płaszcz był o ton – dwa ciemniejszy, prawie czarny. Koszule czerwone jak krew – no dobrze, miały być niejaskrawe, ale świetnie się komponowały z pozostałymi nabytkami. Znaleźć buty w moim rozmiarze było trudniej, ale natchniony zawodowym entuzjazmem grubasek poradził sobie i z tym. Buty z miękkiej skóry, jedwabistej w dotyku, miały ten sam ciemnowiśniowy kolor.

– Szanowna pani wygląda doprawdy szałowo! – rozpływał się w uśmiechach sprzedawca, zadowolony z osiągniętego rezultatu. – Ośmielę się wyrazić przypuszczenie, że łaskawa pani ma domieszkę elfiej krwi, nawet na dworze Wiecznych Dąbrów zrobiłaby pani…

– Mniejsza o to – prychnęłam – rozczaruję pana, nie mam kropli elfiej krwi. Już prędzej oni mają domieszkę mojej.

Sprzedawca zachichotał, najwidoczniej traktując to jak dobry żart, i wymienił cenę za te wszystkie cuda. Następną godzinę spędziliśmy na intensywnej dyskusji. Ostatecznie zostawiłam w sklepie połowę sumy, której domagał się na początku, i chyba jeszcze przepłaciłam, sądząc po zadowoleniu malującym się na tłustym pyszczku. No trudno, najdrożej kupuje ten, kto kupuje tanio.

Anni czekała w karczmie. W pierwszej chwili mnie nie poznała, a kiedy już poznała, zaczęła się dusić ze śmiechu. Akir, Elmir, Kito i Pożogar, którzy nagle nie wiadomo skąd pojawili się w naszym pokoju, zawtórowali jej radośnie.

– Fajne ciuchy kupiłaś! A damskich nie mieli?

– No powaga, mój braciszek bywa bardziej kobiecy.

Kto to mógł powiedzieć, jeśli nie zadowolony z siebie elf? Jak mu zaraz przyłożę… Uszatka uratował Akir, który skłonił głowę i oświadczył, że Jej Wysokość wygląda niebywale pięknie i gdyby nie była zaręczona z innym, niezwłocznie rzuciłby jej do stóp swoje serce.

Parsknęłam z zadowoleniem, utrzymując jednak na twarzy urażoną minę. Na ten widok Pożogar, Kito i Anni także zaczęli prześcigać się w komplementach. Elmir trwał przy swoich żartach, stanowczo mnie nie doceniając. Niech no ja tylko wyjdę za Elgora, to mój szwagier zaraz zostanie ambasadorem, hmm… u gnomów? Nie, to dla niego za mało. O, wiem! Zrobię go ambasadorem w Wiecznych Ziemiach! Niech spróbuje, jakie wrażenie jego poczucie humoru zrobi na starszych Książętach, którzy ciągają po Kręgach Prawa każdego, kto na nich krzywo spojrzy! Jak mu raz i drugi dobrze natrą uszu, szybko mu przejdzie ochota do żartów.

– To gdzie idziemy? – ocknął się Akir, niby mimochodem obejmując wojowniczkę. – Do tawerny?

– Głodnemu chleb na myśli! – warknął Kito. – Na wystawę może? Albo na jakieś przedstawienie?

– Głodnemu chleb na myśli! – odpalił zwierzołak, udatnie go przedrzeźniając.

Większa awantura wisiała w powietrzu. Wstałam i rozstrzygnęłam spór.

– Najpierw na pewno do tawerny, a potem się zobaczy. Nie wiem, jak wy, ale ja nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłam, bo mam przerwę w życiorysie – w każdym razie odkąd się obudziłam u tej waszej znachorki, nic nie miałam w ustach.


* * *

Znaleźliśmy tawernę pretendującą do miana miejsca kulturalnego wypoczynku. Dwaj bardowie na zmianę umilali gościom pobyt, śpiewając tutejsze przeboje. Nie powiem, żebym była szczególnie zachwycona ich repertuarem, ale przynajmniej mnie nie denerwował, w dodatku głosy mieli dobre. To jeszcze jedna zaleta Pschowa – beztalencie tu się nie utrzyma na powierzchni, za duża konkurencja. Znaleźliśmy wolny stół i zamówiliśmy taką ilość potraw, że dałoby się nią nakarmić niewielką armię. Oczywiście to zwróciło na nas uwagę. Posługująca dziewczyna robiła do naszych chłopaków tak słodkie oczy, że ledwo się powstrzymałam, żeby na nią nie nawrzeszczeć. No co? Nigdy nie twierdziłam, że nie mam poczucia własności. Pierwsze przykazanie Księcia: Książę się nie dzieli.

Zanim nam przynieśli zamówione potrawy, rozmawialiśmy o bzdetach, pomponach i karakonach. Ale gdy zaspokoiłam pierwszy głód, zauważyłam, że wszyscy się na mnie gapią.

– Co jest? – spytałam klepiąc się po brzuchu, przełknąwszy ostatni kęs mięsa. – Znowu mi czułki spod grzywki wyłażą?

Stolik stał trochę na uboczu, w lokalu było głośno, więc mogliśmy prowadzić taką rozmowę nie obawiając się ciekawskich.

– A nie, tylko tak trochę gadaliśmy, jak poszłaś na zakupy… Anni mówiła, że jak się ocknęłaś, to prawie chciałaś boso lecieć do Wołogrodu. Co się stało?

– A co się miało stać, przecież byłam nieprzytomna!

– Nie do końca. Kes od razu powiedział, że ty jesteś przytomna, tylko duchem gdzie indziej. Gdzie byłaś?

– Ja?

– A kto, ja? – Elf gwałtownie machnął widelcem, aż kawałek ziemniaka zatoczył łuk i chlapnął mi w sam środek talerza. Rzuciłam Elmirowi spojrzenie, którego nie powstydziłaby się sama Królowa Śniegu.

– Z wizytą byłam…

– Tydzień? – Zmarszczył brew Akir. – Ja mam wrażenie, że to było…

– Właśnie! – szczeknął spod stołu Pożogar. – Kompletnie zapomniałaś, że liczy się każdy dzień!

– Mówiłam, że liczy się każda godzina – skorygowałam i odłożyłam widelec. Po chwili wahania odsunęłam także talerz. Zapowiadała się poważna rozmowa. Jej odkładanie nie miało sensu, a nic tak nie odwlekało jak jedzenie. – Owszem, w tej chwili liczy się każda godzina, każda minuta, każda chwila. Tyle, że otrzymałam pewną propozycję i przyjęłam ją. Wierzcie mi, że zagrałam wysoko. Dużo wyżej niż wy. Wy ryzykujecie tylko życie, a ja…


* * *

Parsknęłam śmiechem. Poczucie humoru Wielolicego poraziło mnie.

I nagle zrozumiałam, że on mówi poważnie.

– Twój wybór, Walkirio. Jeśli ci to nie odpowiada, to moje wojska zaraz przekroczą Granicę. Wiesz, że nie ma kto ich zatrzymać. Decyzja należy do ciebie.

– Ja…

– Decyduj się. Stawiasz swoje życie przeciwko życiu całego świata. Mam wrażenie, że to niezły kurs. Zresztą, czy to takie straszne zostać kimś takim jak ja?

– Zgadzam się…


* * *

– Upadłaś na głowę! – zawył Elmir. – Zaprzedać się Chaosowi z dobrodziejstwem inwentarza! Blefował!

– Nie blefował. Od początku widziałam, że Granica trzeszczy. Gdyby tak nie było, toby mi żywioł nigdy nie zwrócił pamięci. Żywioł czuje, co wisi nad naszym światem, i próbuje to wstrzymać. A jeśli w tym celu trzeba zaprzedać siebie i swoje życie, ja mam obowiązek to zrobić. Obowiązek! Kto jak kto, ale ty przecież rozumiesz?

Elf milczał. Bardziej niż kiedykolwiek przedtem przypominał mi swojego starszego brata. Znikły z jego oczu łobuzerskie iskierki, a pojawiła się gorycz. Rozumiał. Być może lepiej niż ktokolwiek inny. Obowiązek. Obowiązek wobec tych, którzy nas boją się i przeklinają. Obowiązek starszych. Służyć i bronić. Za wszelką cenę. To, że trwa wojna, a Książęta zapomnieli o wierności i przysięgach, niczego nie zmienia. Wszystko inne zeszło na dalszy plan. Teraz nawet życzenia mego podopiecznego znaczą dużo mniej niż mój obowiązek. Nie ma i nie może być nic ważniejszego. Uratować życie Kesa. Nie pozwolić, by Ład rozpłynął się w Chaosie. Stworzyć nowy świat. W takiej właśnie kolejności.

– Krótko mówiąc, jutro wyruszamy, jak tylko odbierzemy chorego, jedziemy ostro i stajemy tylko na noc. – Anni palnęła pięścią w stół, jakby dla podkreślenia wagi swoich słów. Skinęliśmy głowami. Nawet Pożogar przyznał dziewczynie rację.


* * *

Poszłam z Anni w kurs po sklepach, gdy tymczasem panowie wybrali inne rozrywki. Oświadczywszy, że nie zamierzają marnować czasu, udali się najkrótszą drogą do najbliższej tawerny, z której dochodziły obsceniczne śpiewy i głośny śmiech. Spojrzałyśmy po sobie i zachichotały cicho. Gdybyż oni wiedzieli, do jakich to sklepów się wybieramy!

Sęk w tym, że w całym zamieszaniu udało mi się zgubić Szpileczkę. Najprawdopodobniej mój miecz został w Mrocznym Lesie. Już w Podpschowkach zauważyłam, że go nie mam, ale myślałam, że zapakował go gdzieś któryś z chłopaków. Okazało się, że nikt mojej broni nie widział na oczy, a każdy myślał, że ma ją ktoś inny. Polegaj tu na takich! Daj im na przechowanie słonia, to go w knajpie zostawią!

– Słuchaj, Anni, pewna jesteś, że ja tu dostanę srebrną broń? Starsi od dawna tutaj nie zaglądają, nie ma dla kogo kuć takiego sprzętu. Mój miecz był robiony przez znajomego płatnerza, na zamówienie…

Dziewczyna dłuższą chwilę nad czymś rozmyślała.

– Wiesz, mam pewien pomysł… Ty nie możesz dotykać stali, ale jak jest w pobliżu, to nic ci nie będzie, zgadza się? Może by poszukać czegoś, co by miało rękojeść ze srebra, a klingę stalową?

Wzdrygnęłam się na samą myśl o takiej perspektywie.

– Żaden Książę nie odważy się nosić przy sobie stalowych przedmiotów. Sama ich obecność w pobliżu nam przeszkadza. Były próby robienia stopów srebra i stali, ale nic z tego nie wyszło. Nie ty pierwsza na to wpadłaś, pomysł jest stary, ale jak ci mówiłam, w życiu nie przyzwyczaję się do takiej broni, nie będzie tak, żeby była częścią mnie. Nie, Anni, nic z tego, już wolę wojować przy pomocy magii.

Już chciałam pójść w ślady męskiej części naszej ekipy, gdy Anni złapała mnie za rękę.

– Dobra, dobra, pójdziemy zobaczyć. Może akurat trafimy na srebrną broń…?

– Dobra.


* * *

Dzielnica płatnerzy była niedaleko, doszłyśmy w jakieś dziesięć minut. Stałyśmy na placu z fontanną zwieńczoną osobliwą rzeźbą z kawałków mieczy i kopii, rozglądając się niepewnie. Otwarte drzwi dziesiątków sklepów zapraszały do wejścia.

– To gdzie idziemy? – zawahała się Anni. – Może tam? – Wskazała na chybił trafił jakiś szyld.

– A dlaczego jak raz… A, zresztą, dobra, nie będziemy tu kwitnąć do nocy. – Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę wybranego sklepu.

Po wejściu do środka mimo woli zesztywniałam. Dookoła mnie było pełno stali, instynkt samozachowawczy wołał wielkim głosem, żeby stąd uciekać. Anni pociągnęła mnie do lady, za którą siedział staruszek z fajką. Pod sufitem kłębił się obłoczek słodkawego dymu. Wciągnęłam w nozdrza korzenny zapach i jakoś lżej mi się zrobiło na duszy. Przypomniał mi się dziadek. Łowiec też lubił tak siadywać pod drzewem, kazał żółtym liściom tańczyć w powietrzu i leniwie pociągał dym przez srebrny ustnik swojej ulubionej fajki, którą dostał kiedyś od mojej poprzedniczki.

– A czegóż to młode damy szukają w sklepie starego Obina? Prezentów dla narzeczonych?

Głos staruszka wzmocnił pierwsze wrażenie. Niski, aksamitny, z lekka zachrypnięty. Podobny do głosu dziadka.

– Niezupełnie – uśmiechnęła się Anni. – Koleżanka potrzebuje broni. Z tym, że potrzebujemy czegoś trochę… nietypowego.

Staruszek potarł dłonią łysinę i spojrzał na mnie zmęczonymi, siwymi oczami.

– Nietypowego? Aha… A czy panienki wiedzą konkretnie, czego nietypowego szukają?

– Potrzebujemy… – zawahałam się na chwilę – broni do walki, ale ze srebra, preferowana gnomia.

Dziadek z wrażenia upuścił fajkę.

– Gnomia…? – zaśmiał się. – Panienki, widzę, nowe w tym interesie, inaczej byście wiedziały, że podziemni już dawno przestali sprzedawać ludziom swoje wyroby.

– Doskonale o tym wiem – odparła przytomnie Anni. – Ale mogło coś zostać z lepszych czasów. Nie wierzę, żeby w tak świetnie zaopatrzonym sklepie nic się nie znalazło – podlizała się bezczelnie.

– Zostało – stwierdził. – Tylko że to było kute dla ludzi, to i ostrze stalowe. Srebrne sprzedawali tylko starszym, mało kto z magów miał srebrny miecz, ludziom one nie podchodziły. Stalowych to bym miał…

– Szkoda. – Rozłożyłam ręce i ruszyłam do wyjścia. Anni przeprosiła płatnerza i pospiesznie ruszyła za mną. Już w drzwiach zatrzymał nas okrzyk:

– Zaraz, chwileczkę! Bo tak mi przyszło do głowy…


* * *

To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Kiedy przyjdzie czas, żeby ktoś zastąpił Kesa w moim sercu, to owo miejsce zajmie on.

Miecz był piękny. Nie, to nie jest właściwe słowo. Był idealny. Staruszek nie wiedział, kto wykuł to cudo, bo Damę przechowywano w jego rodzinie od dziesięcioleci, wierząc, że pewnego dnia ktoś się zgłosi. Miecz był wykuty z jakiegoś dziwnego metalu. Fachowcy, którym ojciec naszego rozmówcy pokazywał dziwne ostrze, które wpadło w jego ręce, twierdzili, że słyszeli o Damie, a to ostrze zostało wykute wieki temu z gwiazdy, która spadła na ziemię.

Wydałam na miecz prawie całe złoto, jakie jeszcze miałam, ale nie żałowałam ani przez chwilę. Potem słowa staruszka, że ten miecz jest w stanie zniszczyć wszystko i wszystkich prócz swego pana, nieraz potwierdziły się w praktyce. Ta broń zabijała feyry i starszych, ludzi i koszmary, ale nigdy nie zwróciła się przeciwko mnie.

Powoli szłam z Anni tam, gdzie zostawiliśmy naszych towarzyszy. Niosłam miecz na wierzchu, nie mając siły schować tego dzieła sztuki do pochwy. Jelec miał kształt figury dziewczyny z rozpostartymi rekami. Stąd miecz wziął swoje imię. Nie mogłam oderwać oczu od jej twarzy, od oczu ze szmaragdów…

Jak takie cudo mogło trafić w ręce zwykłego płatnerza? Nie mam pojęcia. Widocznie tak miało być. Wyższe siły czasem robią nam, swoim sługom, takie miłe niespodzianki, przecież im nie wszystko…

Nie, nie, lepiej nie kończyć. Wyższe siły, a już szczególnie ta spokrewniona ze mną, są drażliwe, a przede wszystkim mściwe. A ja w tej chwili potrzebowałam jakiegokolwiek wsparcia, niechby i iluzorycznego. Pewności, że w razie czego Płomień uratuje swą zabłąkaną córkę, po raz kolejny wyciągnie mnie z kabały, w którą się wplątałam przez własną głupotę.


* * *

– Że co takiego?!

Anni przezornie cofnęła się o dwa kroki, wpatrując się w drzwi. Dobrze, żeśmy ją wzięli ze sobą – prawdziwa wojowniczka, widać na każdym kroku. Kiedyś będę sobie poczytywała za zaszczyt otwarcie jej drogi przez płomień. Ja ze swej strony dalej naciskałam na wciśniętych w kąt Akira i Elmira.

– A Kito i Pożogar gdzie? Całkiem im mózgi wyżarło? Bo wam to chyba nie było co wyżerać!

– Wyszli wcześniej… – pisnął elf. Zasłonił się rękami, ale mimo to moja dłoń spotkała się z jego twarzą.

– Wyszli, tak? Więc nie mieliście co do roboty, tylko leźć do tej mordowni? Głupie pytanie… Debile! I jak teraz mamy dotrzeć do Wołogrodu? Piechotą?

– Ale…

– Czy może Kito nas zawiezie? Silny jest, może sobie poradzi!

– Ale przecież masz pieniądze… Wykupimy…

– Po pierwsze, gdybym nawet nie wydała prawie wszystkiego na broń, którą musiałam kupić, bo zachachmęciliście gdzieś mój miecz, to i tak nawet na Pegaza by nie starczyło. Myślicie, że jego nowi właściciele też nie mają mózgów? Za tego konia można wziąć parę stów! To wy jesteście idioci! Tak przy okazji, to teraz nawet lekarzowi nie mamy czym zapłacić, bo Kes wszystko, co miał, oddał do wspólnej kasy, żebyście mieli co przegrać razem z końmi!

– A kto mógł wiedzieć, że to był mag zmiennokształtny?!

– Co to za krzyki?

Pożogar i Kito z oszołomieniem patrzyli na tę scenę. Zatrzymali się w progu i wahali się, czy uciekać jak najdalej od rozwścieczonej Księżniczki, która już się transformuje i zaraz zacznie zabijać wszystko, co się rusza, czy jednak dowiedzieć się, co ją doprowadziło do takiej furii.

– A co ma być! – Machnęłam pazurzastą łapą w stronę skulonego elfa i kotołaka. – Te dwa imbecyle przegrali cały nasz szmal i konie na dodatek! Zachciało im się grać i przegrali do maga! Teraz mamy po dwie nogi każdy i w kasie dziesięć monet, do Wołogrodu pójdziemy piechotką. Ciekawe, czy Wielolicy zechce mnie zabrać już teraz? Bo tak, jak jest, to nie mam nic do roboty, tylko uznać się za pokonaną!

– Przegrali? – zamrugał oczami Kito. – Do maga? Przecież na Akira zaklęcia nie działają!

– Nie taki zwyczajny mag! Mag, który umie transformować swoje ciało! Nawet nie miauknąłem, jak nam obu puścił krew! – ryknął Akir. Pod skórą wibrowały mięśnie, jakby miał się zaraz transformować.

– Dosyć! – Anni usiadła na parapecie. – Skupmy się na sprawach istotnych. Winnych poszukamy potem. Teraz ustalmy, co dalej. Ma ktoś jakiś pomysł?

– Ja mam! Sprzedać tych ciołków magom do doświadczeń albo oddać do menażerii! Może starczy chociaż na zapłatę dla lekarza! – rzuciłam z wściekłością i upadłam na łóżko, w ostatniej chwili chowając grzebień. Uparte czułki nie chciały się schować. Machnęłam ręką. Swoi się przyzwyczaili, a mnie w tej chwili dodatkowe narządy nie przeszkadzały.

– Czekaj, pomyślmy rozsądnie – zaproponował z nadzieją w głosie Elmir. – Może wystarczy opchnąć Akira? Za niego dostaniecie więcej niż za mnie! Nikt nie uwierzy, że jestem elfem…

Zwierzołak stracił panowanie nad sobą i próbował chapnąć go w rękę. Elf zawył. Ludzkie zęby to oczywiście nie kły lamparta, ale jak się postarać, to można i do kości.

– Uwierzy, uwierzy – uśmiechnęłam się paskudnie, gładząc Damę. – Puszczę ci krew, jak zobaczą jej kolor, to cię kupią na pniu. Będziesz u magów za królika doświadczalnego, do badania zaklęć.

Elf przełknął ślinę. Akir, który dalej nie rozluźnił uścisku zębów i wisiał u ręki elfa, łypnął na mnie wściekłym wzrokiem.

– Świetnie, ale może byśmy tak pogadali poważnie? – zaproponowała Anni, patrząc na nas z dezaprobatą ze swego improwizowanego tronu. – Nikogo się tu nie będzie sprzedawać. Rey żartowała…

– Co proszę? – zdziwiłam się. – Nie żartuję. Elf należy do mnie z mocy prawa Eisz-tana, a zwierzołak sam oddał się w moje ręce. Są moją własnością. Teraz potrzebuję pieniędzy, więc muszę sprzedać coś niepotrzebnego. Nie mam na stanie nic bardziej niepotrzebnego niż tych dwóch, powiem więcej, generują straty…!

– Rey!!!

Cztery oburzone głosy zlały się w jeden. Tylko Pożogar milczał. Doskonale wiedział, że nie żartuję. Próbowałam wzruszyć ramionami. Czego to towarzystwo się spodziewało? Że im teraz powiem, że to takie specyficzne poczucie humoru Książąt? Akurat. Wszyscy moi pobratymcy dokładnie tak by w tej sytuacji postąpili. Przyjaciel jest dobry, póki jest z niego pożytek. Jaka szkoda, że ja tak nie umiem! Ta rozkoszna dwójka oczywiście narozrabiała strasznie, ale to moja świta, moi pierwsi prawdziwi przyjaciele. Są gotowi dla mnie zginąć. I coś, co we mnie zostało z Liny, wzbraniało mi tak po prostu ich sprzedać.

– Pięknie… pięknie! – Usiadłam energicznie, podtrzymując Damę i rzucając ją na poduszkę. – W takim razie to wyjście zostawię sobie na następny raz. Chodź, Anni, idziemy odebrać, co nasze. Jak, mówisz, nazywał się ten szuler…? I módlcie się, żeby jeszcze był w tej dziurze i przyjmował wyzwania, bo jak nie, to ja naprawdę mam tylko jedno wyjście.


* * *

Mężczyzna, którego poszukiwałyśmy, siedział w jakiejś zakazanej tawernie na przedmieściu. Fetował swoje zwycięstwo, przegrywając złoto w kości. Nasze złoto! No dobrze, nie nasze, ale było nasze… i będzie nasze, jakem Księżniczka!

– Wyście są Verl? – Złapałam wysokiego jasnowłosego faceta za ramię i odwróciłam go twarzą do siebie. – Patrzcie na mnie, jak się do was mówi!

Mag spojrzał ze mnie z mieszaniną zachwytu i pogardy i gwizdnął przez zęby:

– Może i ja. A ty, koteczku, toś pewnie kolejna wielbicielka? Dla takiego cukiereczka na pewno pół godzinki czasu znajdę. Idziemy do ciebie, czy bierzemy pokój na miejscu?

Spojrzałyśmy po sobie i jak na komendę położyłyśmy dłonie na rękojeściach mieczów. Ona miała swój u pasa, ja pasa nie nosiłam, więc miecz miałam przewieszony przez plecy.

– Pół godziny starczy… kocurku. Tylko nie wiem, czy się nie boisz, bo my lubimy… takie więcej męskie rozrywki. Podobno przyjmujesz wyzwania, jeśli stawka jest wysoka?

Wytrzeźwiał natychmiast, naprężył się, nieco rozprostował nadgarstki – widocznie miał w rękawach ukryte sztylety. Nie byle jaki przeciwnik, chociaż na pierwszy rzut oka bym tego nie powiedziała. Jeszcze do tego metamorfag, nietrudno do takiego przegrać wszystko, co się ma. Ale trudno, słowo się rzekło, a poza tym przecież pieszo do Wołogrodu nie pójdę!

– Nie przyjmuję wyzwań od dziewczyn. A już na pewno nie od takich, które nie mają cienia szansy wygrać. Jeżeli faktycznie tak potrzebujesz kasy, to za jedną noc możesz dostać tyle, że sobie kupisz nowe ciuchy i jeszcze na trochę świecidełek zostanie…

Problem polegał na tym, że poszłam na rozmowę nie w tym, co kupiłam w dzień, a w tych samych eleganckich niegdyś szmatkach, które przeszły przez ogień i wodę najpierw w Mrocznym Lesie, a potem w Podpschowkach. Elfi jedwab w międzyczasie swoje przeszedł. Ta-aak. Faktycznie zrobiłam na nim wrażenie. Tylko niezupełnie takie, jak chciałam.

– Boisz się, że przegrasz? – pozwoliłam sobie na bardziej złośliwe brzmienie głosu. – Myślisz, że w łóżku jesteś lepszy niż w walce? Mam powtórzyć? Lepiej słuchaj uważnie, bo nie lubię powtarzać…

Znowu zmierzył mnie maślanym wzrokiem. Zamglone szare oczy rozbierały mnie. Ledwo się opanowałam, żeby nie splunąć. Faceci nie myślą mózgiem – zdaje się, że tak mówili w jednym z dawnych światów? Dodałabym jeszcze, że wszystko powyżej tego, czym myślą, mają w zaniku. Są oczywiście wyjątki, ale tylko potwierdzają regułę.

– Ja też nie lubię powtarzać, ale dla takiej dupci złamię zasadę. Nie. Walczę. Z. Dziewczynami.

– A co się z nim będziesz cackać, Rey!

Anni zrobiła krok w stronę maga. Zatrzymałam ją. Nie, tu już nie chodzi tylko o odzyskanie pieniędzy. Sprawa robiła się honorowa.

– Wszakżeś magiem, Verlu Zmiennokształtny? Przeto wiesz, że mus ci na to odpowiedzieć. Ja, Rey-line, Dziecię Jesiennego Płomienia, pozywam cię do Kręgu Prawa. Niech ci, którzy widzą wszystko, nas rozsądzą.

Zmienił się na twarzy. Niezły mag. Nie ta liga co Kes, oczywiście, ale może ze mną i taki da sobie radę.

– Co stawiasz? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

– Siebie. To powinno wystarczyć za złoto i konie, które wygrałeś od moich towarzyszy.

Powoli, ale wyraźnie odzyskiwał samokontrolę. Pospiesznie wymruczał parę zaklęć rozpoznawczych i miał już pewność, że ma przed sobą półelfkę. Nie zamierzałam go wyprowadzać z błędu.

– Istotnie, uczciwa stawka. Czy przysięgasz, że jeśli przegrasz, będziesz należała do mnie ciałem i duszą do końca swoich dni?

– Przysięgam na Jesienny Płomień – odparłam spokojnie, niepewna, czy dobrze robię. A jak nie dam rady? Co będzie? Złamać taką przysięgę niełatwo. Można ominąć, oczywiście, ale nie znalazłam w jego słowach żadnego punktu zaczepienia. Namówić chłopaków, żeby go załatwili zza węgła? Nic z tego, umrę razem z nim. Powiedział przecież „do końca swoich dni”. Bydlak!

– Idziemy. Jak rozumiem, świadkowie zbędni?

– Całkowicie.

Skinęłam na Anni i uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Jasna sprawa. Nie chce ujawnić swojego sekretu, nie chce ujawniać, że jego magia wcale nie jest ludzka. Domieszkę prawdziwej krwi to ja wyczuwam na milę! A, to taka sprawa! No cóż, sam się wpakował w pułapkę. Gdyby zdecydował się na uczciwą walkę, nie wykorzystując swoich możliwości zmiennokształtnego, mógłby wygrać. Ale czy da radę transformującej się Księżniczce, nawet i nie w pełni mocy? Wątpliwe.


* * *

– Gotowaś, Reyelino?

Zatoczył rękami krąg wokół siebie. W przedwieczornej mgle magiczna linia zaświeciła delikatnie na niebiesko. Doskonale.

– Rey-line – sprostowałam. – Możesz mi mówić Rey, jeśli nie jesteś w stanie spamiętać prostego imienia w prawdziwym.

Rozejrzawszy się, definitywnie przekonałam się, że oprócz nas trojga na tym zapchlonym podwórzu nikogo nie ma, i weszłam w krąg.

Verl złożył palce prawej ręki w szczyptę i miotnął w moją stronę czymś niewidzialnym. Nic nie poczułam, lekko uniosłam brew i chrząknęłam. To znaczy próbowałam chrząknąć, ale język mnie nie słuchał.

Mag zatarł dłonie.

– Lubię małomówne dziewczyny – uśmiechnął się i potraktował mnie czymś podejrzanie podobnym do sopla lodu.

Pojedynku na czary zachciało się mu? Poczuł we mnie moc?

Powstrzymałam lodową strzałę, zagradzając jej drogę ręką. Mag odpowiedział na to eleganckim ukłonem, odstępując prawa do zadania ciosu. Niech głupszej szuka! Utrzymując jeszcze zaklęcie przeciwnika w powietrzu, zaczęłam się przemieniać. Zimne skrawki rozkruszonego pazurami lodu powoli osypywały się na ziemię. Zgodnie z zasadą „jak szaleć, to szaleć” razem z ludzkim obliczem pozbyłam się nałożonych na mnie zaklęć. Miło czasem zaprezentować się przeciwnikowi taką, jaką siebie lubię najbardziej.

– Faktycznie niezła jesteś, kundliczko…

Wciągnęłam i wypuściłam pazury. Mag kręcił głową i jak urzeczony przyglądał się temu, co robiłam.

– Tylko, wiesz, mnie takimi sztuczkami dość trudno przestraszyć. Spróbuj jeszcze czegoś. Daję ci prawo do śmierci w walce…

Skoczyłam. On również, w locie zmieniając się w ogromnego wilka. Wzbiłam się nagle w powietrze, zawisłam parę metrów nad ziemią i zachichotałam, patrząc, jak zębaty do mnie podskakuje. Szkoda, że Akira tu nie ma, dopieroż by się nabijał z kolegi…

Uznawszy, że mag ma dosyć, wyciągnęłam miecz i runęłam w dół, lądując idealnie na kudłaczu. Zawył z urazą, podwijając ogon. Docisnąwszy go mocniej i wgniótłszy w ziemię, przybrałam stosowną pozycję i okazało się, że wilk jest rozpłaszczony u moich nóg. Kopnęłam wyszczerzoną mordę butem pożyczonym od naszego elfa.

– No jak, chcesz jeszcze spróbować czy masz dość?

Spróbował. Gdyby nie próbował, byłabym rozczarowana. Lubię upartych ludzi, nawet jeżeli upierają się przy błędach. Nie zabiłam go, tylko trzasnęłam Damą w pysk, na razie płazem. Jeśli nie pojmie aluzji… No cóż, pojedynek magów to nie zawody dla dzieci, nikomu nie gwarantuje się przeżycia – widzom też nie. Z tego, co pamiętam, w którymś z dawnych światów od świadków takich zmagań dyplomowanych zawodników brano pisemne oświadczenie, że zostali uprzedzeni, iż administracja nie ponosi odpowiedzialności za ich życie.

Zwierzołak potrząsnął głową i cofnął się z podkulonym ogonem. Przerzuciłam miecz do lewej ręki i mruknęłam z zadowoleniem.

– No jak, przyznajesz, że ja nie dla ciebie?

– Przyznaję. – Zamiótł uniżenie ogonem. – Rozkazuj… pani.

– Przemień się i prowadź do naszych koni. A, i pamiętaj, żeby oddać pieniądze.

Przekroczyłam krąg, nie zaprzątając sobie już głowy przeciwnikiem. Magowie tylko w jednej sprawie grają uczciwie: nigdy nie łamią zasad pojedynków. Dużo tych zasad nie jest, ale każdy, kto je naruszy, staje się zwierzyną, na którą wszyscy polują. Ludzie to nie ludzkość, społeczność, lecz jeden wielki tłum. To oczywiście także nasza wina, bo nauczyliśmy ich bezlitosnego postępowania. Pozwoliliśmy im zrozumieć, że w tym świecie o wszystkim decyduje sita.

Dziwny to był pojedynek. Za łatwo to wszystko poszło, za szybko mag się poddał. Z drugiej strony – w sumie ja jeszcze ciągle myślę o sobie jak o człowieku. Dla Księżniczki ludzie to tylko kurz na drodze, nierozumne zwierzęta, które kazano nam w pewnym czasie i do pewnego czasu chronić. A myśmy tak przyzwyczaili się uważać siebie za bogów, że zapomnieliśmy o swej roli sług ludzkości.

Głupio, prawda? Bogowie i sługi jednocześnie. Taki los, tutaj takie paradoksy pojawiają się na każdym kroku.

Mniejsza o to. Co mnie tak niepokoiło? Dlaczego miałam wrażenie, że ten atak nie był przypadkowy? Ze to był test moich sił?


* * *

Anni już dawno chrapała, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Wierciłam się w szorstkiej pościeli, lecz świadomość nie odpływała. A mówią, że nie można się wyspać na zapas… Za ścianą, u chłopaków, też ktoś się wiercił, nie ja jedna nie mogłam spać. Po namyśle wstałam i ubrałam się, w miarę możności starając się nie robić hałasu.

Moim towarzyszem niedoli okazał się Kito. W swojej prawdziwej postaci nie mógł się oczywiście położyć do łóżka, a na podłodze było mu niewygodnie. Zresztą sen był jednorożcom przydatny, ale nie niezbędny. Stworzenia, które nie muszą spać, nieźle…

Szliśmy przez uśpione miasto. Nieliczni przechodnie nie zwracali na nas uwagi – ot, dwoje małolatów, którym zachciało się przygód. Co to kogo obchodzi? Nawet uliczne rzezimieszki, z których słynął Pschów, omijały nas szerokim łukiem.

– Słuchaj, Kito, dlaczego ty właściwie w tej formie wyglądasz jak dziecko? – zadałam wreszcie pytanie, które od dawna mnie nurtowało. – Naprawdę jesteś taki młody, czy to kamuflaż?

– To nie kamuflaż – zatrzymał się i oparł o ścianę. Westchnął ciężko, zamknął oczy. – To naprawdę moja forma i wygląd, ale…

– Ale co?

– Ale nie jestem dzieckiem. Bez względu na to, ile będę żył, nie zmienię się.

– A wolno spytać, ile w takim razie masz lat?

– Dużo. – Oderwał się od ściany i ruszył przodem, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że rozmowa skończona. – Dużo więcej, niż sobie wyobrażasz.

– Kito!

– Czego? – rzucił niecierpliwie.

– Ile? Odpowiedz!

– A z jakiej racji?

Uśmiechnął się, mówiąc to, ale obraz dziecka, który sobie wytworzyłam, rozpadał się z każdą chwilą. Zaczęłam zauważać, że wygląd zewnętrzny, te jego dziecinady, cienki głos, naiwne oczy – to wszystko było zabawą… nie, nie zabawą, to było częścią jego, fragmentem jego osobowości, ale tylko fragmentem, nie całością. Teraz nie nazwałabym go dzieckiem.

– Odmawiam odpowiedzi.

– Kito…

– Rey, naprawdę nie rozumiesz po rusińsku? Mam ci w prawdziwym wytłumaczyć?

Poczułam, jak wzbiera we mnie złość, ale wysiłkiem woli stłumiłam ją. W sumie miał świętą rację. Jakie ja mam prawo pchać się z butami do cudzej duszy, skoro nikogo nie wpuszczam do swojej? Na dobrą sprawę, kim jestem dla Kito? Nikim. Nie pani, nie przyjaciel, nie wróg – jedynie towarzyszka podróży.

– Chodźmy. – Skręciłam w jeden z ciemnych zaułków. – Nie jesteś w nastroju do rozmowy, to po prostu się przejdziemy. Na jedno wychodzi, Akir chrapie tak, że na pół miasta słychać.

Chłopiec uśmiechnął się i poprawił płaszcz tak, że klamra wypadła po prawej stronie. Ten cwaniacki ruch przyprawił mnie o nerwowy chichot.

– Nie nie nie nie nie, co to to nie! Takich przygód nie ma w planie.

– Że co?

– Że pstro! Niby dzieciak, a za panienkami się ogląda!

– Za jakimi panienkami? – zaperzył się. – Po prostu nie chcę się nadziać na kolejną dziewicę, nie mam ochoty przemieniać się przy ludziach.

– Uważaj, bo uwierzę! W Rusi jest taki sam urodzaj na dziewice jak na rozumne feyry i dobrze o tym wiesz, zbereźniku nieletni!

Prychnął i ruszył przodem, prowadząc mnie gdzieś w głąb miasta.


* * *

Kito znalazł doprawdy niezły lokal – tawernę, w której zbierali się bardowie, malarze i ogólnie inteligencja twórcza. Ma takiego nosa na czyste dusze? Oni wszyscy pewnego dnia zamienią się w światło słońca, które w dniu wiosennego ekwinokcjum przyjdzie na ten świat – podarują ludziom wiarę, ogrzeją letnie serca, przepędzą smutek. Dusze twórców. Kiedyś marzyłam o tym, by nimi rządzić…

Siedliśmy przy długim stole, znalazłszy sobie miejsce na końcu, w bezpiecznej odległości od gromady rozbawionej młodzieży. Kito przyniósł dzban chłodnego napoju z poziomek i półmisek maleńkich ciastek. Nie byliśmy głodni, ale byłoby podejrzane, gdybyśmy tak siedzieli, nic nie zamawiając.

– Słuchaj, Kito, a co ty myślisz o tym moim układzie z Wielolicym? Jak wam o tym powiedziałam, to tylko ty nie nawymyślałeś mi od wariatek.

– Bo na mój rozum zrobiłaś to, co powinnaś – westchnął, opierając łokcie o stół i wspierając brodę na splecionych dłoniach. – To, co nasz odwieczny wróg mówi o sytuacji, wcale mi się nie podoba, ale on ma rację. Jeszcze tylko jego kompletnie pogięte poczucie sprawiedliwości ratuje ten świat przed ostatecznym i nieodwracalnym zniszczeniem. Chce się z nami bawić w kotka i myszkę, jego prawo. W tej chwili on ma prawo do wszystkiego. I do wszystkich też.

– Myślisz, że damy radę? Zdążymy?

– Wiesz, to pytanie nie do mnie, wszystko w ręku odwiecznych żywiołów. W każdym razie wierzę, że Tkaczka Losów nie kłamała i że znajdziemy Łowca. Ale co będzie dalej…? Słuchaj, czy może być tak, że on nie będzie w stanie wrócić niższym rozumu, a Książętom nieśmiertelności? Może tak być, że pieśń Rogu ma nieodwracalne skutki?

– A skąd ja to mam wiedzieć? Przypominam ci, że ja większą część życia przeżyłam, nie pamiętając kim jestem, o mocy dziadka wiem tyle co nic. Takie rzeczy może wiedzieć Pożogar. Jak wrócimy, trzeba będzie spytać.

– Dobrze mówisz, on jest jednym z najstarszych, nawet niewielu Książąt tak długo żyło. Podobno urodził się jeszcze przed Łowcem. Jeśli ktoś coś może wiedzieć o możliwościach Rogu, to najprędzej on.

– Ej, Leyri! Patrz, jakie kaczątka! Dokładnie to, czegośmy szukali!

Dwie dziewczyny w kolorowych, jaskrawych ubraniach podskoczyły do nas. Zakrztusiłam się niedojedzonym ciastkiem. Kaczątka?

Dziewczyna z kudłami we wszystkich kolorach tęczy szczebiotała dalej.

– No patrz, jakie typki! Żeby jeszcze nie ta smutna twarzyczka, idealny model się trafił, brać i stawiać sztalugi! Nie odmówicie nam, chłopcy, prawda? Całe miasto obeszłyśmy, szukając takich… takich… uchchch!

Spojrzeliśmy po sobie i zachichotaliśmy cicho. Podniecone dziewczyny, kolorowe jak papugi wyglądały tak pociesznie, że niepodobna było się na nie gniewać.

– Bardzo panią przepraszam – odpowiedział ze śmiechem Kito – ale my z kolegą jesteśmy zmuszeni jutro rano opuścić to wspaniałe miasto…

Zauważyłam, że odruchowo próbuje odsunąć się jak najdalej od artystek. Masz tobie! Jeszcze mi tylko dziewic do kompletu brakowało! I co ja zrobię, jak mój kolega na oczach porządnych ludzi przemieni się w rogatego konia? Podam się za iluzjonistę i dam jeszcze jakiś numer na bis?

– Ale pracownia jest zaraz obok! Godzinkę chyba możecie nam poświęcić, noc jeszcze młoda!

– Może i młoda – burknęłam, szukając w kieszeni pieniędzy. – Ale na nas już czas.

Nie ma co, trzeba zapłacić i iść gdziekolwiek, aby dalej od tych porąbanych artystek. Co to za zwyczaje, żeby dziewice szlajały się nocą po knajpach i zapraszały do siebie przypadkowo spotkanych mężczyzn?

– Przepraszam za koleżankę – odezwała się niewysoka, ruda dziewczyna, kłaniając nam się w pas. – Mam na imię Leyri i jestem jedną z najbardziej znanych malarek w Pschowie. Problem polega na tym, że prawie ukończyłam nowy obraz, a nie znalazłam dotąd odpowiednich modeli dla dwóch głównych postaci. Może bylibyście w stanie poświęcić mi godzinę? Wieta, to znaczy moja asystentka – wskazała ręką na energiczną pannicę, która jeszcze próbowała złapać oddech – zrobi parę szkiców, ona rysuje świetne portrety, a ja potem na tej podstawie namaluję swoich bohaterów.

– Co to za obraz? – ożywił się Kito. Wykrzywiłam się i złapałam za głowę. Jeśli ten nieletni amator przygód się zgodzi, wyskubię mu grzywę kłak po kłaku i na zakończenie odpiłuję róg!

Oczarowany książę. Twój kolega idealnie pasuje do tego, jak sobie wyobrażałam tę postać! – Uśmiechnęła się do mnie, jakby nie zauważając mojej niechętnej reakcji.

– Rey, może byśmy się zgodzili? Do świtu jeszcze spokojnie dwie godziny, co nam szkodzi pomóc tym miłym paniom. Tym bardziej, że to może być… bardzo ciekawe… – znowu zachichotał.

Dziewczyny spojrzały na siebie, nie rozumiejąc, co w tym zabawnego. Ja sposępniałam. Z której strony, przepraszam bardzo, ja wyglądam jak chłopak? No dobrze, mam nietypową twarz, ale ostatecznie nie jestem człowiekiem! Dla feyrów to nawet jestem sympatyczną dziewczyną! Nie chłopakiem!

– Kito, mam wrażenie, że się zapominasz! Bardzo przepraszam – zwróciłam się do artystek – ale myśmy tu przyszli słuchać bardów i bajarzy i nie chcemy opuszczać Pschowa, nie wykorzystawszy do końca okazji podziwiania mistrzów znanych na całym świecie…

– Jeśli chodzi tylko o to – uśmiechnęła się Leyri – to chętnie poznam was z moim bratem. Rin się nazywa, Rin Złotogłosy. Na pewno słyszeliście. Akurat właśnie prowadzi próbę w naszej pracowni.

– Rey!

Kito patrzył na mnie błagalnie. Doskonale go rozumiałam. Jednorożce przez osiemnaście lat żyły na swoich terenach, a kiedyś nie było większych od nich mecenasów twórczości i miłości, nie można było ich oderwać od obrazów i przedstawień. Wszystko to podpowiedziała mi pamięć mojej poprzedniczki.

– Rey, zgódź się! Anni mówiła, że ten Rin jest w ogóle najlepszy, mówiła, że na jego występy nie można się dostać!

– Kito, ja…

– Ale Rey!

Moja wina. Kolejny raz dałam mu się nabrać. Przecież wiedziałam, że nie mam przed sobą dziecka, które się zaraz rozryczy, ale i tak gotowa byłam zrobić wszystko, żeby mi się ten aniołek nie rozpłakał. No coś takiego! Już ja mu dam, jak się pozbieram! Z drugiej strony, jeżeli ten bard faktycznie taki świetny, to w sumie lepiej. Też nie miałam nic przeciwko temu, żeby posłuchać naprawdę dobrych pieśni…


* * *

– Co? – Leyri przyjrzała mi się uważnie. – Co? – powtórzyła. – Dziewczyna?

A podobno artyści mają dobre oczy! Z drugiej strony nie jej wina, że w półmroku tawerny, w grze świateł i cieni nie miała okazji mi się dobrze przyjrzeć. Liczyła się dla niej twarz, a twarz akurat wyglądała na męską, co w połączeniu z zachrypniętym głosem wprowadziło artystkę w błąd. Gdy tylko weszliśmy do pracowni, oświetlonej setkami świec, wszystko wróciło na swoje miejsce.

– A nie mówiłam? – Uśmiechnęłam się, kładąc rękę na ramieniu swego towarzysza. – Chodź, Kito, nikt nas tu nie lubi. Mówiłam, że to głupi pomysł…

– Dokąd? – Wieta złapała mnie za rękę. – Zażyło nas tylko, żeśmy się tak mogły pomylić. Co z tego, że nie jesteś chłopakiem, twarz ci się od tego nie zmienia. Leyri, wołaj brata, a ja tymczasem pokażę gościom twoje prace.

Leyri skinęła głową i pobiegła gdzieś w głąb domu. Trzasnęły drzwi. Przez chwilę miałam wrażenie, że słyszę odgłos trącanych strun.

Kito przyglądał się porozstawianym wszędzie płótnom. Był bliski omdlenia z zachwytu, a i mnie niewiele brakowało. Leyri nie kłamała, była naprawdę znakomitą malarką, jej obrazy kipiały życiem, aż zdawało się, że zaraz namalowane osoby wyjdą z ram. To już nie była twórczość, to było stwarzanie.

Czym się różni talent od geniuszu? My, feyry, wiedzieliśmy to zawsze. Utalentowany człowiek może stworzyć piękną muzykę, napisać znakomitą książkę, namalować wstrząsający obraz, ale tylko ktoś, kto ma w sobie twórczy ogień – jaki nazywa się geniuszem – jest w stanie stworzyć to, czego nie ma, wymyślić to, co niewyobrażalne, przynieść na świat coś nowego. Poznać to, co niepoznawalne.

Jest to dar i jednocześnie przekleństwo, bo tacy ludzie różnią się od swoich pobratymców jeszcze bardziej niż my. Rzadko zdobywają uznanie, często giną, nie znalazłszy swojego miejsca wśród śmiertelników. Leyri miała szczęście.

– Patrz, Rey! – Kito zastygł przed obrazem przedstawiającym las jesienią. – Patrz, to przecież… Złote Łąki?

Pokręciłam głową. Podobne, ale to nie to… Chociaż właściwie…

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy zechcielibyście się może czegoś napić? Albo możeście głodni?

Nie odrywając oczu od płócien, jak na komendę pokręciliśmy głowami.

– A więc to twoi nowi modele? Myślisz, że ona ci się przyda do namalowania męskiej twarzy?

Odwróciwszy się, pochwyciłam chłodne spojrzenie oczu niebieskich jak letnie niebo.

– A więc to twój brat? – burknęłam, starając się nie przewrócić z wrażenia. – Mam nadzieję, że to jakiś kawał?

Uśmiechnął się i wolno opadł na jedną z porozrzucanych po podłodze poduszek, zastępujących artystkom krzesła. Bard spojrzał na mnie nieco cieplej, ale nie wierzyłam w taką nagłą zmianę. Możecie być pewni, że udawać uczucia i tak się nimi bawić może tylko ktoś, kto w rzeczywistości żadnych uczuć nie ma.

– Moje uszanowanie, Walkirio. Nie przestajesz mnie zadziwiać. Można by pomyśleć, że samo przeznaczenie wciąż na nowo nas styka.

– Wy się znacie? – Leyri ze zdziwieniem spojrzała na brata, a potem przeniosła wzrok na mnie. – Mówiłaś, że nigdy o nim nie słyszałaś.

– Znałam twojego brata pod innym imieniem – odparłam z wymuszonym uśmiechem. – Dzieli nas pewne, jak by to powiedzieć, nieporozumienie. Z tego, co pamiętam, chciałaś wykorzystać mnie jako modela do swojego obrazu? To zaczynaj, świt już blisko, pospiesz się.

Kito niby przypadkiem przysunął się bliżej mnie. Nie rozumiał, co się dzieje i kim w rzeczywistości jest Kin Złotogłosy, ale instynktownie wyczuwał niebezpieczeństwo. Starsi mają to we krwi – mają o wiele bardziej rozwiniętą intuicję niż ludzie i w odróżnieniu od tych ostatnich zwykli jej wierzyć.

– Cóż tu robisz, Wielolicy? – spytałam półgłosem, gdy tylko Leyri i jej pomocnica podeszły do sztalug i Wieta zaczęła szkicować, a malarka od czasu do czasu coś jej mówiła. – Mam wrażenie, że nasz układ nie przewidywał twojego pojawienia się na terytorium Ładu. Termin jeszcze nie upłynął, ja go dotrzymam.

– Moja obecność tutaj nie ma związku z wami ani z wojną. – Wzruszył ramionami i wygodniej ułożył sobie gitarę na kolanach. – Ściślej biorąc, nie jestem dokładnie tym, za kogo mnie bierzecie, tylko swoistym odbiciem, przez które Chaos obserwuje Ład. Jednym z odbić. Niemniej, owszem, o układzie wiem. Ten, który jest za Granicą, prosił, abym ci przypomniał, że twój czas jest ściśle ograniczony. Dziesiąty października jest coraz bliżej i nie przewidujemy odroczenia. Nie ociągaj się z podróżą, bo tylko słowo i przysięga powstrzymuje nas od przerwania Granicy.

– Bracie, obiecałam naszym gościom, że dla nich zaśpiewasz. Proszę… – odezwała się Leyri. Ciekawe, kim ona naprawdę jest?

„Człowiekiem. Leyri jest człowiekiem – usłyszałam w głowie głos Wielolicego. – Kiedy powstałem, spotkałem maleńką dziewczynkę, która straciła rodziców.

Jej dusza lśniła tak mocno, że nie oparłem się pokusie i pomogłem jej”.

Jego palce biegały po strunach, trącając je lekko.

- Setsunasa no kagiri made dakishimetemo itsu-mademo hitotsu niwa narenakute… [18] - śpiewał w języku zrodzonym w pierwszym ze światów. Wiedziałam, że śpiewał tylko dla mnie, nawet Kito nie zrozumie.

„Masz rację, Kes nigdy się nie podda, nie przyjmie mnie, ale co to ma za znaczenie? – uśmiechnęłam się paskudnie, aż Wielolicy wzdrygnął się, palce mu się omsknęły, a struny zapiszczały. – Nie zrozumiesz, co to znaczy kochać wroga. Nigdy nie poczujesz, co to znaczy być szczęśliwym dlatego, że ktoś cię nienawidzi, cieszyć się, że zginiesz z ręki kogoś, kogo kochasz… Nieważne, że Kes też tego nie zrozumie. On jest moim podopiecznym”.


* * *

– Śpisz, czarodzieju? – Cienki głos dźwięczał w jego głowie, natarczywie żądał, wzywał i prosił. Kes miał wrażenie, że czaszka zaraz pęknie mu od tego ogłuszającego szeptu. – Śpisz? Nie śpij. Słuchaj mnie… zaufaj mi…

– Ktoś ty?

Kes próbował usiąść, ale z jękiem upadł z powrotem na łóżko. Wiedział, że nie śpi, ale rudy mężczyzna stojący pośrodku pokoju absolutnie nie mógł być prawdziwy. Pożogar? Może… Ostatecznie miał przezroczystą sylwetkę, która lekko się chwiała w mglistym świecie przedświtu.

– Nazywam się Li-ko. Przyszedłem z tobą pomówić, coś ci wytłumaczyć. Przepraszam, ale przedtem miałem za mało sił, żebyś mnie usłyszał.

– Jesteś feyrem?

– Nie. – Pokręcił głową, ale jakoś niepewnie. – Powiedzmy, że byłem feyrem. Mniejsza o to, w tej chwili rozmawiamy o tobie, a nie o mnie. Chcę ci wyjaśnić to, czego tak bardzo nie chciała ci powiedzieć Rey-line. Bała się, że wykorzystasz tę wiedzę przeciwko niej, ale ja mam inne zdanie. Wierzę, że nigdy nie wykorzystasz tej jej słabości.

– Słabość? U Księżniczki? Nie rozśmieszaj mnie. Były feyr…

– Nie żartuję, Kessarze. Ja ci po prostu powiem, co to znaczy być podopiecznym. Co, nieciekawe? To idę.

– Stój!

– A, jednak chcesz wiedzieć? To słuchaj uważnie. Wczoraj przekroczyłeś granicę, która dzieliła ciebie i Księżniczkę. Rozwaliłeś mur nieufności i nienawiści, który między sobą zbudowaliście. Poprosiłeś ją o pomoc. O ile wcześniej więź między wami była nie tyle duchowa, co raczej nominalna, o tyle teraz staliście się oboje jednym ciałem: Księżniczka i jej podopieczny. Tej więzi nic nie rozerwie. Poza śmiercią.

– Znaczy co, umrę razem z nią?

– To jest najważniejsze, Kes – roześmiał się gorzko dziwny feyr. – Groza sytuacji polega na tym, że teraz Rey-line będzie szczęśliwa, umierając. Jeśli jej rozkażesz, nadstawi gardło. Wyobraź sobie, że ona teraz czuje nieprzeparte pragnienie śmierci z twojej ręki i tylko poczucie obowiązku zatrzymuje ją na skraju przepaści…

Rozległo się pukanie do drzwi. Nocny gość zaczął znikać, nie przestając się uśmiechać. Kes krzyknął i usiadł, wyciągając ku niemu rękę, próbując go zatrzymać, ale dłoń przeszła przez gościa na wylot jak przez powietrze.

– Otwieraj pan, panie doktor. Przyszliśmy zabrać kolegę.

– Już, już, zaraz… poczekajcie… Dlaczego tak wcześnie?

– Koledzy narozrabiali, całą noc się gdzieś włóczyli, a jak tylko się rozwidniło, postawili nas na nogi. Skończyliście leczenie?

– Tak, oczywiście jeszcze będzie bolało przez parę dni, ale to jest normalne.

– Proszę. Tyle, na ile się umówiliśmy. Proszę przeliczyć.

Kes zrzucił z siebie koc i wykonał parę ruchów ręką, jakby nie wierząc słowom lekarza. Rzeczywiście, ręka była jak nowa.


* * *

– Wyspałeś się, Kes? – Odsunęłam lekarza i przeszłam szybkim krokiem przez pokój, zwalając po drodze ze stołu kilka szklanek z miksturami. Kes uśmiechnął się. – Przestań się głupio uśmiechać! Nie mamy czasu, Ubieraj się i jedziemy!

– Rey, a co tobie tak wesoło? Cieszysz się, że mnie wyleczyli?

– No tego jeszcze brakowało! Cieszę się, że niedługo ten cały się cyrk skończy. Powstrzymam wojnę i wreszcie z czystym sumieniem będę mogła dotrzymać słowa…

– Zginąć z mojej ręki?

– Chciałbyś! Dokończyć to, co zaczęły pieski pod cerkwią!

– Tak? – Kes włożył płaszcz, sprawdził, czy noże dobrze wychodzą z rękawów, i chrząknął z zadowoleniem.

– Tak! – Złapałam za kark Pożogara, który z zachwytem obwąchiwał mikstury, i pociągnęłam do wyjścia.

Ciekawe, dlaczego mam wrażenie, że Kes mi nie uwierzył? Dlaczego widzę w jego oczach… żal? Żałować mnie?!

…nigdy nie staniemy się jedną całością…

Hak w plecy! Jeśli mam wybierać między jego życiem a swoim życiem, zawsze wybiorę…

…być szczęśliwym dlatego, że ktoś cię nienawidzi, cieszyć się, że zginiesz z ręki kogoś, kogo kochasz…

Загрузка...