Rozdział IX

BŁĘDY PRZESZŁOŚCI, WNIOSKI NA PRZYSZŁOŚĆ

20 – 28 LIPCA


Kito, musisz tu na nas poczekać – powiedziałam przy krzaku maskującym wejście do tunelu. – Trzymaj konie w gotowości. Może się zdarzyć, że coś nie pójdzie tak gładko jak byśmy chcieli.

Jednorożec posłusznie skinął głową. Wszystkie jednorożce mają wrodzoną klaustrofobię, a starszy wpadający w panikę w najmniej odpowiednim momencie był mi potrzebny jak dziura w moście. I bez tego miałam dosyć kłopotów.

Dochodziła północ. Wyszedłszy z miasta dostatecznie wcześnie, czekaliśmy w zaroślach, aż się porządnie ściemni. Noc była bezksiężycowa, więc nawet swoich towarzyszy widziałam jako rozmazane cienie. Zachodzę w głowę, jak sobie radzą w nocy ludzie, skoro ich wzrok i w dzień pozostawia wiele do życzenia.

Na taką okazję pożyczyłam sobie zapasowe ubranie Kesa – moje, purpurowe, zbyt się rzucało w oczy. Koszula była za ciasna w biuście, za to spodnie spadały mi z bioder, musiałam więc poprosić magów, żeby mi je trochę zwęzili zaklęciami. Reszta ubrała się podobnie – ciemne, cienkie ciuchy nie krępujące ruchów. Uzbroiłam się tylko w Damę, którą zawiesiłam w pochwie na plecach.

– Gotowi? – Neka obrzucił wzrokiem nasz maleńki oddział. – No to idymy.

Jako pierwszy wcisnął się do wąskiego włazu Pożogar. Rozległ się plusk wody.

– Wszystko w porządku, możecie schodzić – rozległ się stłumiony głos feyra.

Akir wśliznął się w czarną jamę jak biały cień, za nim, schyliwszy się, Kes. Za nimi poszłam ja z Elmirem i Anni, a pochód zamykali trzej magowie.

– Brrr… – wzdrygnęłam się. – Czemu ta woda taka zimna?

Woda sięgała mi do pasa i rzeczywiście była lodowata. Miałam wrażenie, że dolna połowa ciała zaraz mi zamarznie.

– To jest odnoga podziemnej rzeki, która tu płynie od Wołogrodu, stąd bierze się czysta woda w studniach Akademii. Sama rozumiesz, że ciepłe to być nie może – wyjaśnił Wittor.

– Gotowi? – przerwał mu Bran, który już zaczął czarować.

Skinęliśmy głowami. W chwilę później poczułam, że się duszę.

– Wszyscy naprzód, aż się zanurzycie, tu jest za płytko! – huknął Kes, który najwyraźniej doskonale znał działanie tego czaru. – Nie bronić się przed odruchami, wasze ciało wie, co ma robić.

Dziwnie się oddychało wodą. Właściwie nawet nie tyle nieprzyjemnie, co po prostu zupełnie inaczej. Wykonawszy parę wdechów i wydechów na próbę, wynurkowałam i poczekałam, aż na powierzchni pojawią się głowy pozostałych.

– Trzymajcie się jedni drugich, nie zostawajcie z tyłu – zarządził Neka. – Akir przodem. Jeszcze przez minutę będzie powietrze, a dalej tunel jest kompletnie zalany wodą.

Przytaknęłam i zanurzyłam się z powrotem. Odważyłam się otworzyć oczy. Lodowata woda mroziła źrenice, ale jakoś wytrzymałam, żeby ich nie zamknąć. Trudno, trochę się przemęczę, a potem już będzie Akademia.

Z każdym krokiem szło się coraz trudniej, jakbym się przedzierała przez coś gęstego i lepkiego. Krew pulsowała mi w skroniach, woda gryzła w oczy. Tłumaczyłam sobie, że wytrzymam, przecież tamci mają tak samo ciężko… Nagle poprzedzający mnie Kes zatrzymał się. Zauważyłam to chwilę za późno i wpadłam mu na plecy. Wyjrzawszy zza jego ramienia, zobaczyłam, co nas zatrzymało – o dziesięć kroków przed nami tunel przegradzała krata. Akir w skupieniu przegryzał pręty, jeden po drugim. Coś takiego… Gdybym nie wiedziała, na czym rzecz polega, tobym się naprawdę przestraszyła. A chodzi o to, że kotołaki nie gryzą diamentów dla przyjemności, a dlatego, że dzięki takiej diecie ich kły w razie potrzeby mogą osiągnąć nieprawdopodobną ostrość i wytrzymałość. Na godzinę. Tylko na godzinę. Ale nam to wystarczało. Pewnie, że szkoda pierścionka Anni i mojej kolii, ale warto było. Również po to, żeby zobaczyć twarze magów patrzących z rozszerzonymi oczami, co nasz zwierzołak je na spóźnioną kolację. Zobaczyć i próbować nie umrzeć ze śmiechu.

Minuta. Dwie. Liczyłam w duchu, z całego serca (czy tego, co tam mam zamiast niego) pragnąc, żeby ta droga już się skończyła. Podobno marzenia czasem się spełniają. Neka skinął na nas i pierwszy przeszedł przez dziurę. Akir przegryzł trzy pręty, każdy w dwóch miejscach. Jeśli magowie będą chcieli odtworzyć zaporę, będą się musieli bardzo postarać.

Krok. Drugi. Trzeci. Ależ zimno! Jeśli nawet Księżniczka zastanawia się, jaką trzeba było być kretynką, żeby pchać się w ten tunel, to co dopiero ludzie!

Neka zatrzymał się. Tym razem zdążyłam wyhamować i uniknąć kolejnego bliskiego spotkania z moim podopiecznym. Neka wskazał palcem w górę, pokazując na migi, że mamy tam iść. Sceptycznie przyjrzałam się sklepieniu tunelu, wyglądającemu na litą skałę, i wytrzeszczyłam oczy, czego natychmiast pożałowałam. Brrr…

Neka odepchnął się od dna i podpłynął pod sklepienie. Przebierając nogami, naparł dłońmi na pokrywę studni, niemal zlewającą się z resztą sklepienia. Jeszcze chwila – i płyta ustąpiła. Mag złapał krawędź, podciągnął się i znikł. Kes chwycił mnie za rękę i pociągnął za pozostałymi. Może bym mu nawet podziękowała za pomoc, ale siniaki, które pozostały mi po wyciągnięciu przez niego na wierzch, skutecznie mnie przed tym powstrzymały. On zawsze tak. Jeśli już zrobi dla feyra coś miłego, to zaraz musi to zrównoważyć, robiąc temuż feyrowi jakieś świństwo. Mag! To wszystko, co mam do powiedzenia w tej sprawie! Nawet w grobie się nie zmieni!

Bran zdjął zaklęcie. Złapałam się za gardło, spazmatyczny kaszel zgiął mnie wpół, woda chlusnęła mi z ust, ustępując miejsca powietrzu.

– Mało czasu. Zmiana warty jest co czterdzieści minut, a jeszcze trzeba się potem wydostać z Akademii – zauważył Neka i chwiejnie podniósł się z kolan. Pozostali, bladzi, ale żywi, poszli za jego przykładem.

Kes rzucił przez zęby parę zaklęć. Jego oczy lekko zaświeciły w półmroku. Pozostali magowie zrobili to samo. Ja mogłam sobie poradzić bez tego typu udoskonaleń.

– Pomóż Anni – rzuciłam do Kesa. – Ona nie jest ani magiem, ani feyrką.

Posłusznie skinął głową. Jakie to piękne słowo: posłusznie. Zwłaszcza w stosunku do tego konkretnego człowieka.

Akir, mlaszcząc, lizał sobie łapę. Kotołak przeżył tę podróż najciężej. Woda nie jest żywiołem kotów, w normalnych warunkach nawet by pazura nie zamoczył.

– Kędy idziemy? – spytałam Brana, stojącego najbliżej.

– Jesteśmy prawie przy samym wejściu do lochów – odparł. – O, za tym zakrętem jest warta, a dalej już cele.

– Co robimy z obstawą? Dacie radę zamącić im rozum?

– Nie da rady – wtrącił się Neka. – Są tak obwieszeni amuletami, że sam przewodniczący Rady by zwątpił. Będzie trzeba załatwić sprawę metodami tradycyjnymi.

Kes udał, że tego nie słyszy. Zabijanie magów było sprzeczne z jego poczuciem praworządności. Z drugiej strony, nie chciał ryzykować starcia ze starszym i silniejszym.

– Idź ty z Akirem – powiedział do mnie Wittor. – Jeśli będziemy mieli pecha i magowie odczytają ostatnie wspomnienia truposzów, lepiej, żeby nas tam nie było. Zdrady się nie wybacza, nawet w najszczytniejszym celu.

Skinąwszy na kotołaka, skierowałam się w stronę zakrętu, przemieniając się w biegu. Gdyby nawet Neka mi o tym nie powiedział, trudno byłoby strażników nie zauważyć – wcale się nie kryli. Po ciemnym korytarzu niósł się śmiech mężczyzn zabijających czas opowiadaniem jakichś głupot:

– …a ten ćwok, uważasz, żmiję wyczarował! I to na niedźwiedzia… Ej! A ty co…?

Nie zdołał dokończyć pytania. Westchnęłam rozczarowana. To już? To tak się pilnuje podobno najlepiej strzeżonego miejsca w krainach śmiertelnych? Moje pazury w piersi jednego, kły Akira w gardle drugiego i już, droga wolna? No nie, świat stanowczo zwariował. Definitywnie i nieodwracalnie.

W pół minuty później dogoniła nas reszta ekipy. Kes splunął, patrząc na trupy swoich byłych kolegów, ale znów powstrzymał się od komentarzy. Niemniej i tak poczułam falę jego pogardy, ogarniającą mnie od stóp do głów. O, Żywioły! Jak można być takim feyrofobem! Jak on zabijał feyry, to było dobrze, a jak ja zabiłam ludzi, to od razu jestem potworem. A fe!

Pożogar nagle zerwał się i pobiegł w głąb korytarza, przystając na chwilę przed każdą celą. Zatrzymał się w końcu na dobre i szczeknął cicho. Podeszłam do niego.

– To tutaj? Pewien jesteś?

Skinął łbem. Próbowałam opanować strach. A jeśli dziadek postradał zmysły? Jeśli mnie nie pozna? Albo… Jeśli mi nie przebaczył? Jeśli uważa, że to moja wina? Co wtedy mam zrobić? Odwrócić się i uciec, i niech magowie próbują z niego wyciągnąć sposób na przywrócenie feyrom rozumu? Paść na kolana i błagać o przebaczenie? Nakrzyczeć na niego…?

Za moimi plecami stłoczyła się reszta ekipy.

– No! – warknął niecierpliwie Kes. – Otwieraj! Szarpnęłam zasuwę. Drzwi otwarły się powoli, z przeciągłym zgrzytem, który niósł się po korytarzu.


* * *

Siarczysty policzek przywrócił mi kontakt z rzeczywistością. W pewnych sprawach na Kesa zawsze można było liczyć. Ciekawe, ile czasu tak stałam? Jak długo rozlegał się w podziemiu mój cichy płacz?

Nie! To nieprawda! To nie on! Kto to jest i gdzie jest mój dziadek?

Pożogar zaskomlał i, przecisnąwszy się do celi, podczołgał się na brzuchu do zniszczonego posłania, na którym leżała najstraszniejsza istota, jaką widziałam w życiu. Lokator celi przypominał szkielet obciągnięty żółtym pergaminem. Twarz zakrywały mu splątane siwe włosy. Przez dziury w czymś, co kiedyś było odzieżą, widziałam blizny. Stare i całkiem świeże.

Nie! To nie on! Nie! Nie!!!

Co trzeba zrobić z feyrem, żeby go utrzymać na granicy utraty ciała i równocześnie zadać takie rany, że jego nawet niemal doskonała regeneracja nic nie zdziałała? Jakich tortur tu trzeba?

Nie wiedziałam.

I nie chciałam wiedzieć.

Bo się bałam.

Bałam się stracić tę odrobinę wiary w śmiertelnych, która jeszcze kołatała się w moim sercu. Wiary w to, że śmiertelnicy to nie jakieś potwory. To tylko rozwydrzone dzieci… to…

Pożogar szturchnął więźnia nosem w dłoń i, nadal skomląc, pomachał ogonem. Jak najzwyklejszy pies obwąchujący ciało swego pana, nierozumiejący, dlaczego nie wstaje, nie uśmiecha się, nie głaszcze go po łbie.

– Przyjacielu… – wydobyło się z bladych ust Łowca. Pożogar zawył i polizał go po ręce.

Łowiec otworzył oczy. Z truciem, jakby musiał sobie przypomnieć, jak to się robi. To było coś strasznego. Znajome, żywe, kochane oczy osadzone w zmasakrowanej, zupełnie obcej twarzy, ledwo widocznej pod siwymi kosmykami. Jeśli do tego momentu mogłam gdzieś w duszy mieć nadzieję, że ten więzień i mój dziadek to nie ta sama osoba, patrzeć na niego jak na kogoś obcego, jakiegoś tam zwykłego więźnia, to teraz ostatecznie musiałam spojrzeć prawdzie w oczy.

– Dziadku… – Niepewnie weszłam do środka i znów zamarłam. – Dziadziu…


* * *

Oczy koloru płynnego białego złota.

– Ja chcę mieć takie oczy jak ty, dziadziu! Dlaczego ty masz takie piękne oczy, a ja takie zwyczajne?! To nie jest w porządku!

Młody mężczyzna uśmiecha się i bierze mnie na ręce.

I tak jesteś śliczna, dziecino – prztyka mnie w nos. – A oczy mam takie dlatego, że to znak Pana Jesieni.

Śmieje się. Dziadek podrzuca mnie w górę, ale ja mam ochotę się powygłupiać. Wypuszczam skrzydła.

Nie upadnij, dziecko! – wola za mną z nutką niepokoju, ale ja już prawie go nie słyszę.


* * *

– Przyszłaś, dziecko. Wiedziałem, że przyjdziesz. Przełknęłam ślinę i zrobiłam jeszcze jeden krok w stronę istoty, która miała oczy mojego dziadka i mówiła głosem mojego dziadka. Kes szedł za mną. Ostentacyjnie położył dłoń na rękojeści miecza, jakby więzień mógł w każdej chwili zamienić się w strasznego potwora i rzucić się na nas. Reszta została za drzwiami. Obejrzałam się, ale Neka tylko pokręcił głową i zatrzasnął za nami drzwi, odcinając mi drogę odwrotu – jakby wiedział, jak niewiele mi brakuje, żeby uciec z krzykiem.

– Dziadziu… Dziadziu… jak?

To krótkie słowo zawierało w sobie wszystko, co czułam. Strach, nienawiść, ból, zdumienie…

– Nieważne. – Potrząsnął głową. Pożogar na chwilę oderwał się od jego ręki i zrzucił mu łapą włosy z twarzy. – Grunt, że jesteś. Reszta… nieważna.

Kes kaszlnął, zwracając na siebie uwagę.

– Mamy mało czasu. Możecie wstać? Musimy iść.

– Znaczy – uśmiechnął się sucho Łowiec – to ty jesteś tym chłopcem, który był na tyle nieostrożny, żeby zakochać się w mojej wnuczce? Nie spodziewałem się, że będziesz taki…

Kes już otwierał usta, żeby oświadczyć, że nikt się tu w nikim nie kocha, ale Łowiec zdołał go usadzić jednym spojrzeniem. Ech, żebym ja tak potrafiła!

– Nigdzie z wami nie pójdę. Doskonale wiesz, że ze mną stąd nie wyjdziecie. Widocznie tak miało być. Tkaczka już dawno wzięła nożyce do ręki, dla mnie już więcej nici nie przewidzieli.

– Dziadku, nie mów głu… – zaczęłam gniewnie, ale jego smutny, upominający wzrok przywołał mnie do porządku.

– To ty nie okłamuj mnie i siebie. Urosłaś, drogie dziecko, już ci nie jestem potrzebny. Przyszłaś tu po radę, po odpowiedź na parę pytań, może także po przebaczenie, ale nie po mnie. Wiedziałem, że tak będzie.

Milczeliśmy. Straszną ciszę zakłócało tylko ciche skomlenie Pożogara i ciężki oddech dziadka.

– Czas! – przypomniał Kes.

– Wyjdź, człowieku – westchnął Łowiec. – I ty także, wierny przyjacielu. Idźcie, nic tu po was. Nie ma potrzeby, żebyście słyszeli to, co teraz powiem.

Kes spojrzał na mnie niepewnie. Skinęłam głową. Chyba nie myśli, że dziadek jest w stanie zrobić mi coś złego choćby w myślach?

Strach lepką ręką pełzł mi po plecach. A jeżeli jednak tak?

Gdy tylko za Kesem i Pożogarem zamknęły się drzwi, dziadek spróbował usiąść. Pomogłam mu. Oparł mi głowę na ramieniu. Jego ciężki oddech owiewał mi szyję.

– Mój czas się zbliża, dziecko. Za długo żyłem z przyzwyczajenia, za długa była moja nić. Czas już… Przebaczysz mi? Pozwolisz mi odejść? Będziesz o mnie pamiętać?

Ogarnęła mnie dziwna gorycz. Rozumiałam, że dla Łowca nie ma innej drogi. Przez te wszystkie lata żył po to, żeby dożyć tego spotkania. Żeby spojrzeć mi w oczy. Ale…

Zostawiał mnie! On, który nawarzył tego całego piwa, teraz mnie zostawiał sam na sam ze skutkami naszego wspólnego błędu! Żeby chociaż wspólnego, ale to był jego błąd. Po prostu tchórzliwie uciekał!

Zamiast odpowiedzieć na jego pytania, zadałam swoje.

– Jak powstrzymać wojnę, dziadku? Jak odwrócić działanie Rogu? Jak przywrócić feyrom rozum?

Uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Pomóż mi wstać, dziecko – poprosił. – Czas na mnie. Gdy odejdę, znajdziesz wszystkie odpowiedzi.

Pomogłam mu wstać i cofnęłam się o krok. Łowiec wyprostował się i miałam wrażenie, że nagle zrzucił z pleców te wszystkie lata spędzone w więzieniu. Stał przede mną Władca Jesieni. Dusza Jesieni.

– Wiesz, o co proszę, drogie dziecko. Chociaż nie, Rey-line, ty już nie jesteś dzieckiem…

Rozłożył ręce i patrzył mi w oczy, nie mrugając. Na jego splątanych włosach wykwitła złota korona z liści klonu: cienka obręcz, pośrodku której jarzył się cudownie oszlifowany ognisty rubin. – Czy jesteś gotowa przyjąć mój dar?

Nie! Nie jestem gotowa! Nie chcę! Przeklinałam w myślach jego tchórzostwo. Tak to odbierałam. Zrzucał na mnie swój ciężar i odchodził! Uciekał w Chaos od przeszłości, pozostawiając mnie na jej pastwę. Świństwo! Podłość po prostu!

Ale skinęłam głową, niezdolna odpowiedzieć, jakbym zapomniała, jak się mówi. Namacawszy sterczącą mi zza ramienia rękojeść Damy, dobyłam miecza.

Uśmiechnął się.

Wepchnęłam mu miecz w pierś aż po jelec. Szmaragdowe oczy Damy zabłysły.

Złota krew lała mi się po palcach. Rozluźniłam ręce i zachwiałam się. Łowiec osuwał się na ziemię, powoli, jego ciało topniało w oczach, rozpływając się w jesienne liście. Nagły błysk. Gęsta, złocista krew na mej dłoni zamieniła się w dokładną kopię wieńca, który znikł razem z dziadkiem.

Ostatni dar. Dar mocy. Łowiec nie mógł przekazać swej mocy nowemu Księciu, więc postanowił przekazać ją mnie. Jeszcze i to mi zwalił na kark!

– Ja, Rey-line, biorąc Żywioły na świadków swoich słów, przysięgam bronić Złotych Dóbr i wszystkich ich mieszkańców, dopóki choć kropla krwi płynie w moim ciele.

Wieniec rozbłysł. Po chwili wahania – wyobraziwszy sobie, jak go nie przyjmuję, jak odrzucam dar – włożyłam go. Jeszcze jeden błysk – i korona znikła. Tylko delikatny wzór na opasce przytrzymującej mi włosy przypominał, że była. Pojawi się znowu – w dniu, w którym pierwszy raz wykorzystam darowaną mi moc. Uzna mnie za swoją panią, kiedy pierwszy raz wezmę do ręki Róg Dzikich Łowów i wezwę swój lud, by ruszył za mną na ziemie śmiertelnych. Kiedy zagram pieśń, której nuty teraz znałam na pamięć – pieśń, która przywróci niższym pamięć i położy kres tej wojnie.

– Dzięki, dziadku – wyszeptałam w pustkę. – Będę pamiętać. Obiecuję.

Wzięłam do ręki liść klonu i zmięłam w dłoni. Łowiec odszedł. Definitywnie. Nikt i nic tego nie odwróci. Znalazłam go tylko po to, żeby natychmiast go stracić. Poczucie urazy znikło razem z nim. Dziadek mnie nie porzucał. Żył dla mnie i dla mnie umarł.

Wyłam w duchu. Bezgłośnie. Bez łez.

Wyłam, bo już nie miałam nikogo na tym świecie.

…właśnie odeszła w chaos jedyna istota, która mnie kochała nie za coś, lecz wbrew wszystkiemu…

…Książę, który tak kochał swoją córkę, że zabił śmiertelnego, w którego sercu poczucie obowiązku było silniejsze niż miłość…


* * *

Ogar Wodnik zamknął oczy, rzucając przed siebie zaklęcie poszukiwawcze. Pierwsza wiosenna ulewa zastała go w drodze, z dala od ludzkich siedzib. Co prawda jego żywiołem była właśnie woda, ale nie miał najmniejszej ochoty na dalszą drogę w zimnych strugach deszczu zamieniających dywan opadłych liści w chlupiące błoto. Posłał jeszcze dziesięć wykrywaczy, nasunął głębiej kaptur i postanowił czekać. Kary koń niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, spoglądając na zarośla głogu.

Wreszcie jedno z zaklęć wróciło z informacją, że jakaś osada jest zaledwie o pół godziny drogi. Mag odetchnął z ulgą. Jednak będzie mógł przeczekać niepogodę pod dachem. Żeby tylko gospodarze okazali się gościnnymi ludźmi. Oby w ogóle okazali się ludźmi… Mag nie przepadał za starszymi zamieszkującymi Burzliwą Puszcze. Oni za nim też nie. Zwierzołaki wyznaczyły niemałą nagrodę za jego głowę.

Podkradłszy się pod osłoną ulewy do izdebki, Ogar zaczął nasłuchiwać, posyłając przy okazji na zwiad jeszcze kilka zaklęć. Bez trudu ustalił magicznie, że w środku jest tylko jedna istota. I nie jest to starszy. Ewidentnie człowiek.

Pozbywszy się wszelkich wątpliwości, mag uwiązał konia pod okapem i zaobroczył. Podszedł do wejścia, cicho zapukał i pchnął ciężkie drzwi. Otwarły się lekko. Odczekawszy chwilę, wszedł do środka. Dziewczyna siedząca przy stole plecami do drzwi nawet nie odwróciła głowy.

– Wchodź, bezimienny. Bądź moim gościem.

Wszedł. I został. Tu, na krańcu świata. Razem z dziwną dziewczyną, która odmawiała opowiadania o swojej przeszłości, ale z upodobaniem słuchała jego opowieści.

Na imię miała Enne. Często gdzieś wychodziła, często przychodzili do niej starsi, przynosili jedzenie i długo z nią rozmawiali w prawdziwej mowie. Zwierzołaki, które zachodziły z wizytą, krzywo patrzyły na maga, ale nie próbowały go skrzywdzić. Ogar starał się tego nie widzieć. Mag miał wrażenie, że zbaczając z drogi, przeszedł na drugą stronę lustra i znalazł się w jakimś dziwnym, odwróconym świecie. Czuł nieokreślony lęk. Myślał o tym z niedowierzaniem, budziło się w nim pragnienie odnalezienia drogi powrotnej, umieszczenia wszystkiego na właściwym miejscu. Mag setki razy testował się na uroki i zioła, zawsze z tym samym wynikiem: wszystko w porządku. Więc co kazało mu tkwić w tej zapomnianej przez Boga i ludzi chatce, chociaż już dwa miesiące temu powinien dotrzeć do Akademii, nie mówiąc już o tym, że czekała na niego młoda żona?

Aż pewnego razu wojowniczka, odwiedzająca Enne, spojrzała na maga i nagle spytała:

– Dlaczego tu jesteś?

– Ja…

Potrząsnęła głową. W jej orzechowych oczach lekko zalśniło złoto.

– Taki los, Ogarze Wodniku. W chwili, w której otworzyłeś te drzwi, wzór się zmienił. Nawet Tkaczka boi się… tego, co się zaczęło tutaj, na krańcu świata. Widziała, jak woda zmienia się w lód… zły znak, magu, bardzo zły…

Wyszła, odmówiwszy wyjaśnień. Enne robiła wrażenie lekko zaniepokojonej, ale powiedziała, że nie wierzy w przepowiednie.


* * *

Enne usiadła naprzeciwko niego na ławce, wygładzając fałdy na spódnicy uszytej z dziwnego, przelewającego się jedwabiu.

– Jutro ruszamy – powiedziała po kilkuminutowym milczeniu. – Mój czas się skończył. Jutro przyjdzie tu nowa gospodyni.

Serce Ogara zaskomlało boleśnie.

– Ja… – zaczął, patrząc w bok. – Nie pójdę z tobą. Czekają na mnie w domu…

– Dam ci nowy dom, nie gorszy od poprzedniego. Tam, gdzie mieszkam, zawsze pada deszcz. W kryształowych jeziorach żyją rusałki, a rano w chłodnej mgle rozkwitają setki tęcz. Tyle razy widziałeś to miejsce w snach. Twoje serce cię tam wzywało. Tam jest twój dom. Zawsze był.

Ogar zamknął oczy. Ta dziwna dziewczyna miała rację. Gdy tylko zaczęła opowiadać o swoim domu, zrozumiał, z kim spędził tę deszczową jesień. Chociaż nie, to nie tak. Wiedział od początku. Wiedział. Tylko nie przyjmował do wiadomości.

– Nie pójdę z tobą, Księżniczko – powiedział twardo. – Mój dom jest tutaj, wśród śmiertelnych. Mam swoje obowiązki. Nie mogę zostawić tych, którzy są mi drodzy. Nie mam prawa.

Długo patrzyła na niego przez srebrzystą zasłonę rzęs, a potem wstała, narzuciła płaszcz i wyszła. Wyszła, by wrócić pierwszego dnia jesieni – wrócić tutaj, ale nie do niego. Feyry nigdy nie dają drugiej szansy. Książęta nie przebaczają zniewag.


* * *

Coś uczynił, Łowcu? Po coś się wtrącał? Przecież ona go kochała. Został jej podopiecznym. A ty kazałeś ukarać hardego śmiertelnego, który ośmielił się odmówić twojej córce. Kto miałby zrozumieć, kim on dla niej jest, jeśli nie ty? Ale nie… Ty, szlachetnie urodzony Pan Jesieni, miałbyś choćby pomyśleć o tym, że człowiek może być czymś więcej niż zabawką?

Zatrzasnęłam za sobą drzwi pustej celi i znalazłam się pod ostrzałem niecierpliwych spojrzeń. Pierwszy nie wytrzymał Neka.

– No? Co powiedział?

– Rozum można przywrócić niższym przy pomocy Rogu Dzikich Łowów. Pierwszego dnia jesieni władca Złotego Lasu, pan Rogu, musi zagrać pieśń, którą mu podpowie moc. Musi wezwać feyry, żeby poszły za nim. I wtedy wszystko wróci do normy.

– Czyli trzeba za wszelką cenę wydostać stąd twojego dziadka – mruknął zamyślony Bran. – Może by spróbować się dogadać z Radą, wytłumaczyć im, jak sprawy stoją? Bo nie jestem pewien, czy damy radę go wyprowadzić w tajemnicy.

– Nie ma kogo wyprowadzać. – Pokręciłam głową. – Łowiec nie żyje.

– Co?!

Kes otworzył drzwi celi. Nie wiadomo skąd w zamkniętym pomieszczeniu zerwał się wiatr, który rzucił mu w twarz złote liście klonu i garść lśniącego pyłu. – Co to za…

– Władca Jesieni umarł. Niech żyje władca! – oświadczył Pożogar, pochylając kudłatą głowę. Zauważyłam, jak łzy zostawiają mokre ślady na jego złocistej sierści.

– Niech was jasny szlag trafi! Co to ma być? – Kes wściekle trzasnął drzwiami.

– Władca umarł, a jego moc przeszła na mnie. Jego status teraz należy do mnie. Jego władza jest moja. – Przyłożyłam dłoń do głowy, a gdy ją cofnęłam, pośrodku obręczy lśnił ognisty rubin. – Pierwszego dnia jesieni zagram Pieśń Dzikich Łowów i wezwę swój lud. Idziemy, czy spodobał ci się ten przytulny lokal i chcesz tu zostać na zawsze?

Nie czekając na pozostałych, ruszyłam w stronę studni. Nic mnie tutaj już nie trzymało. Nikt już tu na mnie nie czekał. Pożogar i Akir biegli po moich obu stronach, reszta szła tuż za nami. Nieznacznie położyłam psu dłoń na karku, przepraszając i obiecując. Straciłam dziadka, ale on stracił coś więcej. Dużo więcej. Przyjaciela. Pana. Kogoś, z kim szedł ramię w ramię przez światy. Ja znałam Łowca dwadzieścia lat, on – wiele tysiącleci.

– Rey – zawołała Anni – a Róg? Gdzie on jest?

– Ściągnę go, to nie jest duży problem. Dziadek tego nie zrobił, bo mu sił nie starczyło, ale ja dam radę. Pierwszego dnia jesieni on mnie sam znajdzie, gdziekolwiek by był.

– Rozumiem. A…

– Cicho! – przerwał Elmir. – Słyszycie?

Zastygłam, nasłuchując. Elmir miał rację. Coś poszło nie tak, jak powinno. Niebezpieczeństwo! Dając reszcie znak, żeby zostali na miejscu, przemknęłam za zakręt, gdzie zostawiliśmy zwłoki strażników.

W sekundę później rzuciłam się z powrotem, chroniąc się za węgłem. Z dziesięć zaklęć trafiło w miejsce, w którym dopiero co stałam.

– Do tyłu! – ryknęłam, nie troszcząc się już o zachowanie ciszy.

– Co jest?

Ręce Brana plotły w powietrzu węzeł zaklęcia tarczy. Neka i Wittor trzymali się za ręce, wygłaszając unisono jakąś inkantację. Anni, Elmir i Kes wyciągnęli broń. Pożogar i Akir znowu stanęli po moich obu stronach.

– Tam jest chyba z pól Akademii!

Rozpaczliwie grzebałam w pamięci, szukając sposobu na wydostanie się z opałów. Nie chodziło nawet o to, że ryzykowaliśmy życiem, lecz o to, że – czemu trudno się dziwić – nie chciałam nikogo zabijać. A właściwie to Kes nie chciał zabijać. Kimże ja byłam, żeby sprzeciwiać się życzeniom sunner-warrena? Niech to Chaos! Dlaczego to wszystko takie skomplikowane?

– Za mnie! Nie rozumiecie? Już! Pożogar, Akir, wykonać!

– Co robimy? – spytała cicho Anni. – Dziesięciu magom nie damy rady.

– Jakim dziesięciu? – prychnęłam ze zgryźliwym uśmiechem. – Ja coś takiego mówiłam? Pięćdziesięciu najmarniej! Wygląda na to, że Rada zebrała się, licząc Kesa, w komplecie. Nie masz ochoty pójść przeanalizować z kolegami zaistniałą sytuację i możliwości jej rozwiązania? Nie? Tak myślałam…

– Księżniczko, co robimy? – odezwał się Elmir. – Mam artefakt do łączności z bratem, do użycia w razie… ostatecznej potrzeby. Użyć go?

– I co to nam da?

Magowie chyba się naradzali. Na razie nic nam nie groziło. Zaczajeni za zakrętem łapacze doskonale wiedzieli, co się stanie z pierwszymi dziesięcioma, którzy nas zaatakują. Nikt nie miał ochoty być w tej dziesiątce.

Cała sytuacja przypominała mi ulubioną grę mojego dziadka – szachy. W tym świecie się nie przyjęły, a szkoda… W szachach istnieje coś takiego jak pat. I ta sytuacja była właśnie patowa.

– Absolutnie nic – rzekł Neka. – Po tym, jak elfy się wycofały i zostawiły ludzi w tej wojnie bez pomocy, nie lubią was tak samo jak feyrów. On nie jest w stanie nic zrobić.

– Ale…

– Oddział łuczników też nam nie pomoże. Po prostu będzie więcej trupów po obu stronach.

Spieraliby się jeszcze długo, ale ja wreszcie skończyłam grzebanie w odziedziczonej pamięci.

– Cicho tam! – syknęłam. – Elmir, Neka dobrze mówi, Elgor tu nic nie zdziała. Nikt i nigdy nam nie pomoże. Za pięć minut ci tam – machnęłam w stronę zakrętu – zbiorą się do kupy. Jest tylko jedna szansa, przebić się, póki niegotowi. Nie spodziewają się ataku, bo kto to widział, żeby mysz atakowała kota?

– Rey, ale ich… – zaczął Wittor.

– Nieważne! – zgasiłam go. – Ja też doskonale wiem, co może narobić taki tłum magów w kupie. Doskonale wiem, że nie mamy szans z nimi wygrać. Ale jest pewna mała nadzieja, że się przedrzemy do studni.

Mogłam mówić głośno, wiedząc, że Neka obłożył nas zaklęciem Kurtyny Milczenia.

– Co robimy? – spytała Anni.

– Biegniemy. Nic poza tym. To w szczególności ciebie to dotyczy. Żadnego bohaterstwa, żadnego poświęcania się. Trzasnę ich płomieniem. Wielkiej krzywdy im to nie zrobi, nie ten czas, ale narobi zamieszania, będziemy parę sekund do przodu.

– Rey, oni się szybko pozbierają, nie dolecimy do studni. – Kes pokręcił głową. – Tam jest prosty korytarz, a nikt z nas nie utrzyma Tarczy w biegu. Rzucą za nami parę zaklęć i będą nas mieli na widelcu.

– Tym się nie przejmuj. – Machnęłam ręką z rozdrażnieniem. – Ja idę ostatnia. I jakoś sobie z tym drobnym problemem poradzę.


* * *

Wylecieliśmy zza zakrętu prosto w objęcia magów. Byli gotowi na przyjęcie gości. Zebrali się w kręgu i knuli coś wyjątkowo wrednego. Co za chamstwo!

Odepchnąwszy wyrywającego się do przodu Kesa, rozłożyłam ręce. Fala ognia potoczyła się przez korytarz, nadpalając magom odzież i włosy, ale nie wyrządzając im większej szkody. W każdym razie nie wyglądało to tak marnie, jakim było w istocie. Chociaż ludzie wiedzieli, że moja moc w porównaniu z ich mocą jest śmieszna, to instynkty okazały się silniejsze. Ludzie boją się ognia i to działa na poziomie podświadomym. Odruchowo próbując się zasłonić, złamali krąg i nie dokończyli zaklęcia.

Przeszliśmy przez zdezorientowanych magów jak nóż przez masło. W duchu pobłogosławiłam nieznanego architekta, który przewidział tu takie szerokie korytarze. Puściwszy resztę ekipy przodem, zaczęłam osłaniać odwrót.

„Osłaniać odwrót” to brzmi dumnie. Bohaterka, myślałby kto. Prawda jest taka, że miałam wtedy jedno marzenie: wcisnąć się do mysiej dziury i tam, popiskując ze strachu, przeżyć to całe szaleństwo.

– Rey! Szybciej! – Kes złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę studni. I wrócił, poczekał, nie rzucił… głupiec.

Odwróciłam się. Powoli, z trudem pokonując krępujące mnie zaklęcia. Łapacze posłali ich za nami nie jedno czy dwa, a kilkadziesiąt. Zdołałam zneutralizować część z nich, ale nawet moc, którą otrzymałam od dziadka, była ograniczona.

– Idź… – Uwolniłam rękę i ruszyłam na niego, pchając go w pierś. – Szybko!

Patrzył na mnie nierozumiejącym wzrokiem.

– No już!

Pchnęłam go z całej siły w stronę zionącej w podłodze dziury. Kes, który nie spodziewał się po mnie czegoś takiego, zamachał rękami i poleciał w głąb. Nie wiem, czy by wrócił – choćby po to, żeby się ze mną policzyć za to, że go uderzyłam – w każdym razie leżąca obok pokrywa okazała się poważnym argumentem na moją korzyść. Zwłaszcza, że poświęciłam sekundę na jej odłożenie na miejsce. Zaklęcia, którymi była obłożona, natychmiast się uaktywniły, i już nic nie wskazywało na to, że tam jest przejście.

Uśmiechnęłam się i stanęłam dla wszelkiej pewności na pokrywie. Od spodu rozległy się dwa głuche uderzenia. No i po co to…? W każdym razie próbowali mnie nie zostawić, uchronić przed popełnieniem największego głupstwa w moim krótkim, a całkiem zwariowanym życiu.

Za późno. Wybrałam już dawno.

Nie ucieklibyśmy daleko, magowie nie są głupi. Na pewno znalazłby się wśród nich jakiś wodniak, który jednym ruchem ręki umiałby zamienić wodę w tunelu w lód. Wiedziałam, że powinnam zostawić swoich towarzyszy, uciekać, ratować siebie, poświęcając ich. Tak by zrobił każdy wyższy feyr na moim miejscu. Taką mamy naturę.

Nie czarujmy się, wcale nie jestem inna. Ten świat mnie potrzebował – tylko moja moc mogła go teraz uratować, powstrzymać wojnę, przywrócić sprawy do normy. I choć wiedziałam to wszystko, zrobiłam to, co zrobiłam. Dlatego, że Kes nigdy by nie zostawił towarzyszy na pewną śmierć. Dlatego, że wszyscy uratować się nie mogli. I musiałam wybrać między jego życiem a własnym. Między uratowaniem Kesa a uratowaniem świata.

I nie miałam innego wyboru.

– Pobawimy się w bohaterów? – spytałam sama siebie.

– A w sumie czemu nie? – odpowiedziałam.

Wyrwana z pochwy Dama zaśpiewała w moich rękach, czując przedsmak rozrywki. Pierwsi łapacze byli już dwa kroki ode mnie.

Nie rozumieją, z kim mają do czynienia. Widzą przed sobą po prostu najemniczkę. Idioci! Nie będę ich wyprowadzać z błędu…

Cios. Zaklęcie. Skok. Powrót. Krzyk.

Śmieję się. Jestem szczęśliwa. Moi są już daleko. Kes jest już daleko, teraz magowie ich nie dogonią. Nieważne, że siły się kończą, że nawet immunitet na magię, który otrzymałam razem z władzą Jesieni, ma swoje granice. Nieważne. Nic nie jest ważne. Jest tylko Dama śpiewająca w mych sztywniejących dłoniach, są tysiące nici drżących w palcach Tkaczki, oczekujących na decyzję, jest walka, od której zależą losy całego świata. Ale dla mnie to się kompletnie nie liczy!

Lecę z nóg. I dalej się śmieję.

– Obłąkana… – szepce ktoś.

Pustka.


* * *

Kito przemienił się i podbiegł do wyłażących z tunelu towarzyszy.

– Gdzie Rey?

– Ta kretynka poświęciła się dla nas! – wybuchnął trupio blady Kes. Magowi nie mieściło się w głowie, że Rey mogła tak postąpić.

– Jest tylko jedno wyjście – oświadczył Neka, jednocześnie ruchem głowy dziękując Wittorowi, który wysuszył ich odzież zaklęciem. – Trzeba iść do Akademii.

– O czym ty mówisz?! – rzuciła się na niego Anni. – Ledwośmy z życiem uszli! Rey nie żyje, już nic dla niej nie jesteśmy w stanie zrobić!

– Księżniczka żyje! – szczeknął Pożogar. – Gdyby się pozbyła ciała, tobym poczuł. W każdym razie magowie mogą zniszczyć tylko jej ciało, które się odtworzy za kilkadziesiąt lat. Łowca złapali, kiedy przygotowywał się do odejścia w Chaos i już wykonał połowę rytuału, już zrezygnował z nieśmiertelności. Z Rey-line im tak łatwo nie pójdzie. Jeśli nawet skrępują ją zaklęciami i więzami, ona ma moc. Jest zdolna prawie do wszystkiego. Elmir podszedł do koni.

– Ja idę do Akademii – oświadczył. – Jeżeli brat się dowie, że zostawiłem jego narzeczoną w łapach ludzi, to mnie zabije. Więc już wolę dać się złapać magom niż bratu, wasi kaci są dużo mniej pomysłowi. Idziecie ze mną? Akir? Pożogar? Kito?

– Pewnie – prychnął urażony jednorożec. – On się jeszcze pyta!

Kotołak i feyr po prostu skinęli łbami.

– Ja też – rzucił Kes, wskakując na konia. Neka, Bran i Wittor poszli za jego przykładem.

– My też. Co by nie było, bez nas to nie tylko nie załapiecie się na audiencję u Rady, ale nawet do miasta się nie dostaniecie. Jest noc, straż was nie przepuści, a magom otwierają bramy o każdej porze dnia i nocy.

– No trudno – westchnęła Anni. – Nie podoba mi się to wszystko, ale idę z wami…


* * *

– Gadaj, dziwko! Co on ci powiedział? Podał ci klucz, kolejność nut?

Stary mag trzymał mnie za podbródek, zmuszając, żebym mu patrzyła w oczy. Wyszczerzyłam zęby, doskonale wiedząc, co będzie dalej, wiedząc, że popełniam błąd. Ludzie wszystkich czasów i światów są tacy sami – wierzą, że cel uświęca środki. Nigdy nie zdawali sobie sprawy, że wyrządzając ból rozumnej istocie zabijają własne dusze, skazując je na wieczne męki po tamtej stronie…

– Będziesz mówić?

– Mistrzu, czemuż się tak cackacie z tą dziwką? – Młody łapacz z nieprzyjemnym uśmiechem pogłaskał górskiego wilka. – Dajcie ją mnie, zaraz zacznie śpiewać…

– Zaproponuj mi jeszcze złoto, chłopczyku. – Z trudem otwarłam zaschnięte usta i próbowałam poruszyć związanymi na plecach rękami, napięłam nadgarstki w beznadziejnej próbie pozbycia się więzów. – A najlepiej rozwiąż mi ręce i powiedz to jeszcze raz.

Łapacz zacisnął pięści i ruszył do mnie. Siarczysty policzek był odpowiedzią na moją bezczelność. Wiem, że uprzejmi żyją dłużej, ale ja już tak mam, złośliwość to moja druga natura.

– Zostaw, Art, nie dotykaj jej. Nie podoba mi się ta najemniczka, jest w niej coś obcego.

– Szpieg starszych, mistrzu? Myślicie, że te tchórze jednak wylazły ze swoich śmierdzących nor? Elfka albo zwierzołak? Bo na driadę w każdym razie nie wygląda…

– Może jeszcze do kompletu wymienisz rusałki, smarkaczu? – przerwałam i kolejny raz szarpnęłam nadgarstkami, ale sznur był zawiązany z użyciem takich czarów, że nawet w najlepszym czasie bym go nie zerwała. – A o tym, żeś mnie uderzył, to jeszcze porozmawiamy, jak się spotkamy i nie będę miała związanych rąk. Masz to u mnie…

– Art! – Stary mag powstrzymał młodszego, który zamierzył się do następnego ciosu. – A ty, mała, przypomnij sobie co prędzej, co feyr powiedział twojemu szefowi. Czego zdrajca od niego chciał?

Odwróciłam głowę i zaśmiałam się chrypliwie. Pokusa, żeby zwalić wszystko na Kesa, była nęcąca. Jego życiu by to nie zagroziło w żaden sposób, a mnie by uratowało – ale poczucie, że tchórzę, że boję się ludzi, rozlało się po żyłach jak trucizna. Oni? Ośmielili się mnie uwięzić? Chcą mnie zmusić do zdrady? Magowie rozkazują mi mówić? Jeszcze czego!

Zagryzłam usta do krwi, ostentacyjnie, rozkoszując się każdą sekundą swojego „triumfu”. Magowie zamarli, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Za dobrze wiedzieli, jaki kolor ma prawdziwa krew. Za dużo jej przelali i bali się, że kiedyś nadejdzie dzień zapłaty. No i… nadszedł. W postaci związanej, bezbronnej Księżniczki, która teraz i muchy by nie skrzywdziła. Śmieszne.

Zaczęłam się śmiać. Nie z nich. Z siebie. Prawidłowo – kiedy gorzej już być nie może, pozostaje tylko cieszyć się, że gorzej już nie będzie.


* * *

Weszli do Akademii o świcie. Nie zdejmując rąk z rękojeści broni, przeszli przez główną bramę. Nikt nie śmiał ich zatrzymać.

Wszyscy wiedzieli, że trzej członkowie Rady i jeden młody łowca w nocy próbowali odbić więźnia. Niósł się za nimi szept: „Zdrajcy!”, ale nikt nie próbował ich zatrzymać. Łowcy zbyt dobrze znali swoich byłych kolegów.

– Wiesz, w co się pakujemy? – szepnął Neka do idącego obok niego Kesa. – Coś mi się zdaje, że przychodzić tutaj to nie był dobry pomysł.

– Nie możemy jej zostawić. – Kes potrząsnął głową. – Już nie mówię o tym, że ona się poświęciła, żeby nas uratować, ale sam słyszałeś, tylko ona jest w stanie prawidłowo posłużyć się Rogiem. Tylko ona jest w stanie przywrócić rozum niższym feyrom. Ona jest jedyną szansą dla tego świata.

Neka uśmiechnął się. Skąd wiedział, że otrzyma taką odpowiedź?


* * *

Uderzył mnie w twarz. Zamaszyście, mocno. Na ustach pojawiła się krew, ciekła z kącika ust ciężkimi kroplami, cienką strugą płynęła w dół, po szyi, za rozerwany kołnierz…

Jeszcze trochę. I troszeczkę. No, jeszcze odrobinę. Dopóki oszaleli z nienawiści magowie odreagowują, biją potwora, który znienacka znalazł się w ich mocy. Póki nie widzą dymu, nie czują spalenizny. Jeszcze trochę i troszeczkę, a więzy puszczą. A wtedy…

– Dziwka!

Uderzył mnie w brzuch, instynktownie zawyłam i zgięłam się wpół, przyciągając kolana do piersi, odruchowo broniąc się przed dalszymi ciosami. Bolało.

– A tak lubisz? Coś ci teraz mniej wesoło!

– Art, przestań! – Starszy cofnął się, dysząc ciężko. – Jeszcze nie czas.

– Faktycznie, jeszcze nie czas. Jeszcze nie przećwiczyłeś na mnie wszystkich zaklęć ze swojego bogatego repertuaru, co? – Splunęłam. W ślinie było coś złotego. Niedobrze. Krew mi idzie z gardła, czyli coś mam w środku odbite. Lepiej nie stracić tego ciała.

Znów biją. Niech szlag trafi mój długi ozór! Zaklęcia, ciosy, obelgi. I powoli poddające się więzy, powoli słabnące zaklęcie krępujące.

Jest!

– No, chłopaczku, teraz spróbuj powtórzyć to, co wtedy powiedziałeś…

Młody łapacz osłupiał, gdy na jego przegubach zacisnęły się moje palce. Złość skutecznie zastąpiła mu rozum.

– A może masz zwyczaj walczyć tylko z przeciwnikiem bezbronnym i związanym?

– Zgiń, zarazo! – zasyczał, krzywiąc się z bólu. Kątem oka zauważyłam, że z palców mistrza zaraz wystrzeli zaklęcie. Nie miałam czasu ani ochoty zastanawiać się, jakie. Pociągnęłam swojego zakładnika w dół, na siebie, próbując użyć go jako tarczy.

I spóźniłam się.

Setki stalowych igieł leciały w moją stronę. Dziesiątki dotarły do celu. Mag zwyciężył. A ja?

– Jak śmieliście pokazać się tutaj po tym… tym… i jeszcze ze sobą nieludzi przyprowadzać!

Hron, przewodniczący Rady Akademii, nabrał powietrza w płuca, sposobiąc się do kolejnej gniewnej tyrady. W innej sytuacji Kes nie ośmieliłby się mu przerywać, ale teraz… Teraz czuł, jak czas ucieka, wiedział, że Rey go potrzebuje. Mag nie wiedział, czy to więź między nimi wreszcie zaczęła działać z pełną siłą czy też wszystkiemu winien jego niepokój o Księżniczkę.

– Mistrzu, bardzo was proszę, to ważne. Przecież wiecie, że nie przychodzilibyśmy tutaj, gdyby to nie było…

– Pewnie, że byście nie przyszli! Zdradziliście Akademię, związaliście się z wrogami, wy… Czy wy macie pojęcie, do czegoście doprowadzili? Zresztą, co ja tu z wami rozmawiam! Dawno powinienem był wezwać ochronę! Tylko mój sprzeciw sprawił, że Rada was nie osądziła. Obiecałem, że przyjdziecie i się wytłumaczycie. Rozumiecie? Mogliście już dostać karę śmierci! Gdybyście… Neka, Bran, jakim cudem wyście się w to wplątali? O Boże! Toż myśmy od początku razem pracowali, nigdy mnie nie zawiedliście!

– Hron…!

– Mam ochotę was własnoręcznie udusić. Czy wy macie pojęcie, ten Książę to był klucz do wszystkiego! To była nasza jedyna szansa na rozpracowanie działania Rogu. On jeden znał sekwencję nut, która mogła podporządkować nam feyry! A wy… wy…

– Hron! – szczeknął nagle Bran. – Zamknij się na chwilę! Daj nam coś powiedzieć!

– Tłumaczenia nic wam nie pomogą – zauważył tamten już spokojniej.

– Gdzie jest Rey, mistrzu?

– O kim wy mówicie, Kessar? Aha… Pewnie o tej najemniczce? Agon i Art właśnie ją przesłuchują.

– Co?! – zerwał się Neka. – Hron, natychmiast poślij kogoś i niech przerwą przesłuchanie. Natychmiast!

– Jeszcze mi mówisz, co mam robić? Chyba nie rozumiesz sytuacji!

– Rozumiem sytuację doskonale, idioto! Płakałeś, że ci zabiliśmy najcenniejszego więźnia, Księcia, nadzieję na pokój! A prawda jest taka, że to twoje psy teraz właśnie niszczą naszą ostatnią szansę! Ta dziewczyna jest dziedziczką Jesiennego Łowca, Władczynią Jesiennego Rodu! To jest Księżniczka, ta sama, której ojca skazaliśmy! Masz pojęcie, co będzie, jeśli ona zginie albo ostatecznie straci wiarę w ludzi? Wtedy wszyscy leżymy!

Hron zmienił się na twarzy. Zbladł jak kreda. Pamięć złośliwie podsunęła mu scenę przesłuchania pewnego zwierzołaka złapanego na ludzkim terytorium…


* * *

Ból. Jakbym stała nago w ogniu tysiąca słońc. Mam wrażenie, że ten ból nie ma początku ani końca. Wieczność w piekle. Ból i strach.

– Rey, wytrzymaj, Rey… Wszystko będzie dobrze, przecież jesteś nieśmiertelna! Nie możesz umrzeć! – Woła mnie czyjś głos. Nie rozumiem słów, nie rozumiem, czego ode mnie chcą, po prostu kąpię się w tych dźwiękach, odpychających ból, ocieniających obnażone ciało. - Lina!

– I ty to nazywasz miłosierdziem? Zobacz, co twoi kochani nauczyciele z nią zrobili! Kim trzeba być, żeby coś takiego zrobić z rozumną formą życia? – Czyjś ryk, też znajomy, nie taki swojski, ale kochany… Nie pamiętam imion, ale wiem, że jestem teraz bezpieczna. Gdzieś tam głęboko w środku kołacze się wiara.

Wszystko będzie dobrze…


* * *

– Czyli ona jest gotowa współpracować z Akademią i skończyć wojnę? Jesteście pewni, że można jej wierzyć?

Mistrz Hron patrzył wyczekująco na starych przyjaciół. Starsi, pies feyr i młodsi magowie zostali w pokoju – uzdrowiciele, którzy badali Księżniczkę, nie zdołali ich wyrzucić. Zachowywali się, jakby z każdej strony spodziewali się podstępu, cały czas z napiętą uwagą, gotowi bronić Księżniczki przy najmniejszych oznakach zagrożenia.

– Jesteśmy pewni – odpowiedział za obydwu Bran. – Całkowicie. Przecież wiesz, że feyry ponoszą ogromne straty. Dla istot nieśmiertelnych to jest za wysoka cena nawet za zemstę. Księżniczka też to rozumie, chociaż nie wie, jak naprawdę sprawy stoją. Mam wrażenie, że ona boi się myśleć o tym, ilu poddanych się nie doliczy po powrocie, ilu zginęło przez to, że chciała się zemścić na ludziach, a nie pomyślała o wszystkich konsekwencjach swojego samobójczego posunięcia. Przecież wiesz, że szukaliśmy jej prawie dwa lata. Sam kazałeś nam sprawdzić, czy to możliwe, że nieuchwytny feyr jest rozumny. Sprawdziliśmy. Początkowo nie spałem po nocach, tak się bałem. A potem, jak ją lepiej poznałem, to zacząłem się zastanawiać, czyśmy się nie pomylili. Hron, to jest dziecko! Na Boga! Zwyczajna zagubiona dziewczynka! Nawet teraz w niej jest dużo więcej z człowieka niż z feyra. A poza tym… jest jeszcze jedna okoliczność, która przekreśla wszelkie podejrzenia.

– Mianowicie? – zaciekawiony Hron pochylił się do przodu.

– Pamiętasz legendę o obrońcach?

– O tym, że feyr zakochuje się w człowieku i wtedy broni go przed wszystkim i wszystkimi i obdarza nieśmiertelnością? To bajki. Sam wiesz, że żadnych dowodów na to nie ma i nie było. Zwyczajna klechda ludowa.

– Niech będzie klechda, ale nie ma dymu bez ognia. Ta legenda ma realne podstawy i nie jest daleka od prawdy. Nie do końca rozumiem istotę tej więzi, ale z tego, co widziałem przez ten czas, to wychodzi, że Rey chroni Kesa. Nazywa go swoim sunner-warrenem, z tego co rozumiem to jest coś w rodzaju podopiecznego. Była gotowa dla niego umrzeć! Rozumiesz, co to znaczy?

– O Boże! To… no po prostu wstrząsające.

– Ale wykorzystywać tę więź dla kontroli – odezwał się nagle Neka, który dotąd słuchał przyjaciela uważnie i w milczeniu – tobym nie radził. To wszystko jest mocno pokręcone. Nie wtykajmy kija w mrowisko. Księżniczka dotrzyma obietnicy, zwróci feyrom rozum, wyprowadzi je za Wrota, ale rządzić sobą nie da. Prędzej umrze, niż będzie wam służyć.

– Wasz przyjaciel dobrze mówi, mistrzu. Rey-line nigdy nie pokłoni się zabójcom jej ojca – odezwał się Pożogar, zjawiając się znikąd. Po prostu pojawił się w pustym miejscu i ułożył na dywanie, z pyskiem na wyciągniętych łapach, obserwując ludzi spode łba.

– A…

– Nazywam się… Mówcie mi Pożogar, tak będzie wygodniej, wy, ludzie, zawsze przekręcacie słowa prawdziwej mowy.

– A…

– Hron, nie przeszkadzaj naszemu gościowi – uśmiechnął się Bran, rozbawiony konfuzją przewodniczącego Rady. – Jestem pewien, że ma nam coś do opowiedzenia.

– Słusznie mówicie, mistrzu. – Pies uprzejmie zastrzygł uszami. – Przyszedłem w konkretnej sprawie. Wiem, że to wygląda na jakieś szaleństwo, ale mam propozycję. W tej chwili jestem kimś w rodzaju… pomocnika Pani Jesieni… jak to powiedzieć… w waszym języku nie ma odpowiedniego słowa. Nie pomocnik… Zastępca? Tak, na pewno, to jest to słowo. A więc: Księżniczka jest chwilowo pozbawiona możliwości działania, a tu trzeba się spieszyć, wobec tego zaryzykowałem i podjąłem decyzję sam.

– Ale do rzeczy…

– Wiecie, że ostatnio ataki koszmarów Chaosu zdarzają się częściej? – Zamilkł na chwilę, aż doczekał się potakującego skinienia głową. – Granica oddzielająca Ład i Chaos osłabła. Zbyt wiele przysiąg złamano, zbyt wiele krwi rozlano, ten świat przegnił. Niedługo się zawali i Chaos pochłonie ziemie śmiertelnych, a być może i nieśmiertelnych. Taka jest prawda.

Bran zbladł. Jego koledzy też nie wyglądali lepiej. Hron zagryzł wargę do krwi. Magowie nie byli niepiśmiennymi chłopami. Wiedzieli wiele i wiele pamiętali, nieśli przez światy pamięć i mądrość. Choć ich wiedza była fragmentaryczna, choć sami czasem wątpili w jej wartość, niezdolni oddzielić ziarna od plew, to przecież oni, kronikarze i obserwatorzy, wiedzieli lepiej niż ktokolwiek inny, że Chaos to nie jest siła, z którą można by się dogadać, ani zagrożenie, wobec którego można dalej zawracać sobie głowę starymi podziałami.

– Co…? – zachrypiał Hron i zamilkł, nie radząc sobie z własnym głosem.

– Co proponujecie? – wyręczył go Neka. – Mówicie w tej chwili w imieniu całego swojego ludu?

– W imieniu Jesiennego Rodu – sprostował Pożogar. – Proponuję wam sojusz. Granica zostanie przerwana w dniu mocy mojej pani, czterdziestego dnia jesieni, o świcie. Jeśli zgodzicie się przerwać polowanie na feyry i zapomnieć o podziałach, jeżeli zwrócicie Róg zagrabiony poprzedniemu władcy, to pierwszego dnia jesieni feyry odzyskają świadomość, a kiedy Granica padnie, cały mój ród stanie ramię w ramię ze śmiertelnymi. Nie mogę mówić w imieniu wszystkich starszych, ale wierzę, że wśród nich także nie znajdą się tchórze, którzy uchylą się od swojego obowiązku. Proponuję wam umowę, ludzie. Decydujcie. Świadomi błędów przeszłości, nie popełnijcie błędu, wybierając dalszą drogę.


* * *

Otworzyłam oczy i próbowałam zorientować się, gdzie się właściwie znajduję. Na pierwszy rzut oka w każdym razie nie wyglądało to na podziemia Akademii. Na salę tortur tym bardziej nie. Dziwne. Czyżby teraz w takich warunkach trzymano więźniów? Czy może magów ruszyło sumienie? No nie, bez żartów.

– Jak się czujesz? – cichy, ale dobrze znajomy głos wyjaśnił sytuację.

– Kes, niech cię szlag najjaśniejszy trafi, co wyście za moimi plecami namotali?

– Jak się czujesz? – powtórzył, całkowicie ignorując moje oburzenie.

– Uhhm…

Spróbowałam się podnieść, ale ból mi nie pozwolił. Łzy pociekły mi z oczu. Kiedy wreszcie złapałam w pewnym stopniu kontakt z rzeczywistością, Kes uśmiechnął się wyrozumiale. O dziwo, nie zaobserwowałam radości na widok mojego opłakanego położenia. Jakby mu było… przykro? Bał się o mnie? Kes? O, Żywioły, czyja umarłam i to dookoła to jest Chaos?

– Uzdrowiciele zabronili ci wstawać, jak się obudzisz. Jeszcze przez tydzień nie wolno ci wstawać, a na pełne wyleczenie potrzeba najmarniej dwóch miesięcy.

– Gdzie jesteśmy?

– W Akademii, a gdzie mamy być? Po twoim idiotycznym poświęceniu nie mieliśmy innego wyjścia, jak iść do Rady.

– I co? Rada tak po prostu mi wszystko wybaczyła i jeszcze kazała leczyć? – prychnęłam sceptycznie. – Co wyście obiecali magom?

Kes tylko spuścił wzrok.

– Co! Obiecaliście! Im! Za! To? – ryknęłam w bezsilnej złości. – Co im powiedzieliście?

– To! Nie! Ja! – odkrzyknął gniewnie.

– Pamiętam około stu podstawowych języków ludzkich. Może byś mówił którymś z nich? – podsunęłam zgryźliwie.

– On niczego nie obiecał, Księżniczko – odparł Pożogar, wchodząc do pokoju i stąpając miękko po podłodze wyłożonej ozdobnymi płytkami. – Zresztą i tak wszelkie obietnice padły po waszym uwolnieniu, a nie w zamian za nie. Zorientowawszy się w waszym stanie, nie mogłem postąpić inaczej.

– Mów! – Próbowałam się rozluźnić, ale mięśnie uporczywie odmawiały podporządkowania się woli swojej nominalnej właścicielki.

– Kiedy wam się trochę poprawi, przewodniczący Rady Akademii chciałby spotkać się z wami i omówić sytuację istniejącą w danym momencie. Doszliśmy do porozumienia obejmującego nie tylko wasze życie i Róg, lecz także przerwanie polowań w zamian za to, że w chwili przerwania Granicy feyry będą walczyć razem ze śmiertelnymi, a Książęta spełnią swój obowiązek i stworzą fundament nowej Granicy. Elmir, Akir, Anni i Kito trzy dni temu rozjechali się do domów. Ja miałem zamiar wyruszyć dzisiaj, jeśli nie rozkażecie inaczej.

– Wybierasz się za Wrota?

– Tak. Mamy cały miesiąc zapasu, do tego czasu nic się nie zmieni, a Książęta muszą się dowiedzieć, jaką umowę zawarł nasz ród.

– Idź. – Z trudem uniosłam rękę i słabo machnęłam nią w stronę drzwi. – Ale pierwszy świt jesieni musi cię zastać przy mnie. Będziemy czekali w Kostriakach.

Odwrócił się w milczeniu i odszedł.

Kes uniósł brew z rozbawionym uśmiechem.

– W Kostriakach? Pewna jesteś?

– W Kostriakach – powtórzyłam. – Nie lubię Wołogrodu i nie zostanę tutaj. Ty możesz robić co chcesz, nie potrzebuję twojej pomocy.

– No wiesz?! Naprawdę myślisz, że cię puszczę samą? – obruszył się. Jego oburzenie spłynęło jak balsam na moją duszę. Troszczy się… – Co ty, zapomniałaś o naszej umowie? Nie zamierzam po tym wszystkim znowu za tobą ganiać.

Jęknęłam. Kes to Kes. Proszę, jest na tym świecie coś, co było, jest i będzie, bez zmian. Mała rzecz, a cieszy.

– Przysiągłem matce, Lina. Matce, ojcu, braciom. Przysiągłem, że ukarzę ich zabójcę. Magiczną przysięgę złożyłem! Przecież rozumiesz! Ja muszę dotrzymać przysięgi!

Jakby mnie kto obuchem zdzielił po głowie. Uszczypnęłam się, mając nadzieję, że to wszystko sen, zaraz się obudzę. To nieprawda. To mi się tylko śni. Kes nie mógł zrobić czegoś aż tak głupiego! Nie mógł dać niezłomnej przysięgi, której nic nie może rozwiązać! Której nie można nie spełnić! Nie mógł!

Ale determinacja w głosie maga starczała za wszelkie dowody. Mówił prawdę.

– W porządku… – To ja powiedziałam? Ten ochrypły głos, pełen dziwnej tęsknoty? – W porządku, Kes, rozumiem. Ja zrobię to, co do mnie należy. Gdy tylko feyrom wróci rozum, spotkamy się i wskutek tego spotkania upadek Granicy zobaczy tylko jedno z nas. I to nie będziesz ty. Rozumiesz, prawda? Dam sobie radę, znajdę inny punkt oparcia, innego podopiecznego, dam radę… – przekonywałam raczej siebie niż jego.

Milczeliśmy długo, starannie udając, że nic się nie stało.

Ale wiedziałam, że wszystko się zmieniło. Teraz nie czułam, że mam prawo zabić Kesa. Był ofiarą tak samo jak ja. Ofiarą swojego nieprzemyślanego czynu. Był niewinny. Ale…

O, Żywioły! I co ja teraz mam począć?

Загрузка...