Rozdział XII

WIATR, KTÓRY STAŁ SIĘ OGNIEM

10 PAŹDZIERNIKA


Elmir, poczekaj! Dogoniłam czarnowłosego elfa i wpiłam się w niego jak kleszcz, wypytując, jak sprawy stoją. Uszaty cwaniak zapewnił mnie, że żadnych ekscesów nie przewiduje, i dołączył do orszaku brata.

Z cichym trzaskiem wteleportował się do namiotu Kes.

– Prawie cała Akademia się tu zebrała – zauważył. – Neka i Bran cię szukali, chyba zaraz będą.

– Doskonale. – Skinęłam głową. – Właśnie się zastanawiałam, jak najlepiej wykorzystać magów. Pożogar, ile mamy w tej chwili Książąt, których moc jest całkowicie bezużyteczna albo za mała?

– Prawie połowę, wasza wysokość – odparł, skłaniając łeb. – Głowy rodów chciałyby omówić z waszą wysokością możliwość…

– Nie. I nie wspominaj już o tym, znasz moją odpowiedź. Nie. Żaden Książę nie odejdzie. Nie pozwolę, żeby feyry zachowywały się jak tchórze!

– Ale Rey! – szczeknął nerwowo Pożogar. – Nikt nie mówi, żeby niżsi odeszli, ale wielu Książąt, przede wszystkim wiosennych, nie dysponuje w tej chwili żadną mocą. Zginą od razu.

– Z ich słabością można sobie poradzić – odparłam beztrosko. – Mamy tu setki magów. Co przeszkadza stworzyć pary Książę – mag? Kes, jak myślisz, to ma sens?

– A co ma nie mieć? W Kostriakach całkiem nieźle nam wyszło.

– Załatwione. Bierz Pożogara pod pachę i idź do głowy Wiosennego Rodu. Dalej tam jest Llin-ra?

– Właśnie ona, wasza wysokość.

– Świetnie. Zawsze była rozsądna i nie będzie podważać mojej decyzji. Kes, idź do mistrza Hrona, weź stu magów słabych z zaklęć Ładu. Do zachodu słońca w Wiosennym Rodzie każdy Książę ma mieć partnera maga. Pytania?


* * *

Rada zebrała się w ogromnym namiocie rozstawionym na szczycie jednego ze wzgórz. Byli tu i Wielcy Książęta, głowy rodów, i Mała Rada Magów w pełnym składzie, władcy starszych i wodzowie wszystkich armii ludzkich – nawet stepowcy, żyjący na południowym krańcu świata, którzy jeszcze nigdy się nie zjednoczyli, teraz wybrali sobie przywódcę. Kłócili się, krzyczeli, coś sobie udowadniali, a ja siedziałam cicho w kąciku i słuchałam. Nieczęsto można zobaczyć, jak Książę i rycerz próbują ustalić, który lepiej się zna na wojennym rzemiośle.

Podniosłam rękę.

– Cisza!

Pochodnie rozmieszczone dookoła namiotu zapłonęły. W duchu ucieszyłam się, że elfi jedwab został zawczasu nasączony specjalnym eliksirem i nie zapali się od przypadkowej iskry. Oczywiście można było obejść się bez tych tanich sztuczek, ale potrzebne było coś, co zjednoczy odwiecznych wrogów, zrobi z nich jednolitą armię. Inaczej nic z tego nie będzie. Granicę postawimy, ale jak wygnać za nią Chaos? Potrzebny był symbol. I ja go wybrałam. Jaki inny, jeśli nie ogień? Płomień, w którym wszystko się zaczęło? Płomień, który będzie naszą główną bronią, bo jutro przypada dzień mojej mocy. Ogniści wojownicy ruszą do boju ramię w ramię ze śmiertelnikami, starszymi i feyrami.

– Wszyscy uciszcie się! Nie czas na spory. O zachodzie wszystko się wypełni. O zmierzchu Granica padnie. Musimy wytrzymać trzy godziny. Dokładnie tyle Książęta i Tkaczka potrzebują, żeby zgromadzić moc i stworzyć nowe Prawo, które jest Podwaliną Granicy. Jej fizyczną postacią jest to, co wy nazywacie centrum świata, a my Kręgiem Ładu. No więc… trzy godziny. Nie mniej i nie więcej. Krąg Porządku jest za blisko Granicy, jeśli nie zatrzymamy Chaosu, to on nie pozwoli na powstanie nowego Prawa i będzie to oznaczało koniec istnienia tego świata.

– Za pozwoleniem, Rey-line, czy nie można rozpocząć rytuału zawczasu, zamiast czekać, aż Granica padnie? – Mistrz Hron zmarszczył brwi. – W czasie naszego poprzedniego spotkania zaczęliście mi tłumaczyć mechanizm, ale nie skończyliście…

– Dobre pytanie. – Skinęłam głową na znak zgody. – Sądzę, że rzeczywiście powinnam wytłumaczyć wam ten moment. Niezawodnie wiecie, co to jest „Zasada Ładu”? Nie? Bran? Neka? Wy też nie? Hm… Dziwne. No, trudno. Otóż „Zasada Ładu”, czyli tak zwane Prawo, stanowi istotę ziem śmiertelnych. Jest to jedno zdanie wykute na Kamieniu Podwaliny. Mówiąc ściślej, to zdanie jest Podwaliną Granicy.

Słuchacze zaczynali błądzić wzrokiem po ścianach. Książęta skupili się w kącie i rozmawiali szeptem – oni i tak doskonale znali to wszystko, o czym mówiłam. I, co najważniejsze, rozumieli.

– Rey, ja doskonale wiem, że feyry mają do dyspozycji całą wieczność, żeby dostrzec całą złożoność istoty rzeczy, wydobyć jej wszystkie sensy, bezsensy, podteksty i konteksty i zrozumieć, ale czy możesz to nam tu zgromadzonym prostym śmiertelnikom i śmiertelnym prostaczkom wytłumaczyć po ludzku?!! – ryknął Kes. Pozostali poparli go, energicznie kiwając głowami.

Prościej, znaczy? Jeszcze prościej? I w ogóle, jak mam wytłumaczyć śmiertelnym coś, co sama nie do końca rozumiem? Litości!

– Podwalina Granicy to… to… no… – próbowałam zebrać myśli i słowa, które rozbiegły się we wszystkie strony, ale słabo mi to szło. – Hm… Na pewno wiecie, co to takiego, a nikt wam nie zdoła wytłumaczyć. Podwalina to podwalina. To jest… To jest podstawowe rozróżnienie Ładu od Chaosu. W Chaosie nie ma nic stałego, niezmiennego. A Podwalina – to jest to, dzięki czemu Ład jest Ładem. W waszej religii pojawia się takie zdanie: Na początku było Słowo. No więc to „słowo” to jest właśnie Prawo.

Pewnie, że i tak nie zdołałam niczego sensownie wytłumaczyć, ale pokiwali głowami z mądrymi minami i uspokoili się.

– No więc, Podwalina zniknie, gdy tylko padnie Granica, zniknie „Zasada Ładu”. I dopiero wtedy będzie można stworzyć nową, bo dwa prawa jednocześnie nie mogą istnieć.

– A jakie jest obecne prawo?

– „Magią i stalą”. Takie jest Prawo tego świata. Prawo, które dzisiaj zniknie. I powstanie nowe. Sama Tkaczka wam nie powie, jakie.


* * *

O, wszystkie Żywioły, jaka ja jestem zmęczona! Tym, że muszę być silna. Odpowiedzialnością. Czuję, jak zbliża się Moc. Ogień już mnie wzywa, jak bym chciała paść mu w objęcia i zamknąć oczy – choć na trochę zapomnieć o wszystkim.

Ale każda historia musi skończyć się wedle Prawa. Dziś musi skończyć się moja sprawa z En-ne. Dziś zakończy się historia tego świata. Dzisiaj.

I zacznie się nowa. Taki jest porządek rzeczy. Takie jest Prawo.


* * *

Koniuszy przykląkł na jedno kolano i pochylił głowę.

– Słońce zachodzi, wasza wysokość.

– Słońce zachodzi, tak… masz rację.

Ani o ton nie podniosłam głosu, ale moje słowa przetoczyły się po polu z łoskotem. Wszyscy je usłyszeli.

– Pożegnajcie się ze słońcem. Pożegnajcie się z tym światłem. Gdy zgasną ostatnie promienie zachodu, ciemności okryją ziemię. Padnie Granica i zniesione będzie Prawo, na którym opiera się Ład, jego istota…

Jeden z czerwonych jastrzębi usiadł mi na ramieniu. Kes jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń, jakby się bał, że ucieknę, zostawię go. A może bał się, że sam odejdzie?

– Obiecałeś, pamiętasz? – szepnęłam cicho, tak, by nie słyszał tego nikt poza moim podopiecznym. – Obiecaj, że się nie będziesz narażał.

O mało nie zmiażdżył mi nadgarstka w uścisku.

– Ty też obiecałaś.

Nie wiedzieć czemu z pamięci wypłynęły wiersze, które kiedyś lubiła moja poprzedniczka…


Jak męczące są rozstania,

I spotkania nazbyt rzadkie.

Choć skończone wędrowanie

Tkwimy każde w złotej klatce.

I już żadna cudza radość

Nie osuszy naszych łez.

Tylko to nam pozostało,

Tylko czekać – to tak mało –

Tego, co za górą jest.


Widzę elfi oddział, dowodzony przez Elgora. Wśród jasnowłosych łuczników miga czarna czupryna Elmira. Gdzieś dalej wśród zwierzołaków gotuje się do boju Akir. Jakoś sobie poradził, nie załamał się. Ciskał się w pijackim szale, zostawił Kesowi niejeden siniak. Walił łbem o ścianę, obwiniał wszystkich i wszystko. Ale poradził sobie. Może to właśnie jest miłość? Kiedy jesteś gotów zabić dziwostwora, byle uratować tę iskierkę, która jeszcze tli się gdzieś w środku zagrabionej duszy. Tak, na pewno, tak to właśnie wygląda. Ale nie zazdroszczę mu. Dzięki Żywiołom, że nigdy nie będę musiała zadawać sobie pytań, które obecnie dręczą Akira: Kogo ja właściwie kochałem? Czy ona w ogóle istniała? Może to wszystko było nieprawdziwe?


Kiedy wiary brakło mi,

Jakże ciebie czekać mam?

Zapal światło, otwórz drzwi,

Czy nie stuka ktoś do bram?

Może jeszcze cię usłyszę,

Może jeszcze się doczekam

Gdy wychodzę w nocnej ciszy.

Lodem stoi ciemna rzeka,

Nie wypatrzę cię w zamieci

Tylko śnieg na dachu świeci.


Powoli… Jak powoli wlecze się czas, jakby się czegoś bał. Czy chwila może zastygnąć, trwać bez końca? Kto to wie? Czy jest coś prostszego od czasu? I czy jest coś bardziej skomplikowanego? Czy jest coś równie niezbędnego i niepotrzebnego jednocześnie? Ciekawe, jaki on będzie w nowym świecie. Może będzie się ciągnął, jakby był z gumy, z każdą chwilą wolniej i wolniej? A może będzie pędził jak oszalały i wieki będą przelatywać obok nas, jakby były zaledwie godzinami?

Oczy pieką. Czarne sylwetki wycięte z nocy na tle krwawo zachodzącego słońca – tak pewnie wyglądamy – ja i Kes – jeśli ktoś na nas teraz patrzy. Musi to być piękny widok.

Ból. Moc okrywa mnie z głową, tonę w niej. Jest jej za dużo, śmiertelne ciało jest za małe, nie jest w stanie pomieścić w sobie całej mocy żywiołu. Jak tysiąc maleńkich śmierci. Jakby woda wdzierała się do płuc. Jak…


Zbiegłem z niewoli przez lodu okowy,

Ciepło na świecie jakby było snem,

Lecz się nie poddam, prosty szeregowy,

W wojnie światowej, tej dobra ze złem.

Runęła wojna na świat jak zaraza,

Ziemia w sekundzie ze snu wzniosła głowę.

A na tej ziemi co rok się to zdarza -

Raz mamy wiosnę, raz mrozy zimowe… [22]


Uniosłam rękę i szybko opuściłam, dając znak magom. W tej samej chwili w czarne, bezgwiezdne niebo wzbiły się pierwsze języki ognia, dziesiątki ognisk odgrodziły ludzi, starszych i feyry od bezkształtnych postaci, które runęły przez drżące opary przerwanej Granicy. Prowadził je czarnowłosy olbrzym. Nad ramionami Wielolicego łopotał na wietrze płaszcz utkany z nocnej ciemności. Wiedziałam, że mnie widzi. Mnie i nikogo poza mną. To był nasz spór. To nasza walka. Nasza wojna. Niczyja inna. Jest tylko on i ja. Jest tylko Chaos i Ład. Taki jest porządek tego świata – wieczne zmaganie dwóch sił, prawa i nicości, życia i nie-życia.

– W imię moje otwieram wam drogę!

Ściana ognia zasłania go przede mną, ale wiem, że czeka.

– Przybądźcie, wojownicy, przybądźcie na zew tej, która poprowadzi was do walki. Do ostatniej walki tego świata!

Pradawni wojownicy wychodzą z lawiny ognia i idą na spotkanie koszmarów Chaosu, a za nimi idą ludzie, starsi, idą wielcy Książęta…


* * *

Dwie godziny. Trzymaliśmy się prawie dwie godziny. Tej bitwy nie mogliśmy wygrać, zważywszy że na miejsce każdego zabitego wojownika Chaosu pojawiali się dwaj nowi. Jak zabić kogoś, kto i tak nie żyje? Można go tylko posłać z powrotem do Chaosu. A oni wracali.

Ale trzymaliśmy się. Cofaliśmy się, ale nie poddawali.

Walczyłam w największym wirze walki, z dala od Wielolicego, który wolał obserwować naszą dziecinną wojenkę z pobliskiego wzgórza. Próbowałam przebić się do niego, ale…

Boli! Co… co się dzieje?

– Nie!

Odrzuciłam jeden z koszmarów i myślą wezwałam do siebie Przewodniczkę. Pojawiła się przede mną natychmiast. Ogniści wojownicy okrążyli nas ciasnym pierścieniem.

– Co rozkażesz, pani? – spytała cicho Przewodniczka, zgiąwszy przede mną kolana.

– Poczułaś? – spytałam wzburzona. – Ujrzałam? Powiedz, co ujrzałam!

– Wybaczcie, pani – odparła, patrząc w bok. – Minutę temu rozpadł się Krąg Żywiołów. Prawdziwy Płomień wyjawił mi, że ci, którzy tworzyli nową Podwalinę Granicy, zginęli. Wszyscy pięcioro.

Zawyłam wściekle, rozpościerając skrzydła. Na Chaos i cały pomiot jego!

– Powstrzymajcie ich! – rzuciłam Przewodniczce. – Za wszelką cenę. Chaos nie może dotrzeć do Kręgu Ładu.

Skinęła głową. Kto może lepiej od niej, prawdziwej przewodniczki, która widziała setki bitew o ziemie śmiertelnych, wiedzieć, co się stanie, jeśli Chaos wedrze się do Kręgu Ładu i dotknie wzoru wyrytego na kamieniu Podwaliny?

Ale kto? Kto mógł wejść do Kręgu? Tylko Książęta są do tego zdolni, dlatego też nikogo ze sobą nie wzięłam. Próbowałam poradzić sobie z tym zadaniem, a na razie leciałam nad polem bitwy tam, gdzie strzelało w niebo pięć wież. Tam, gdzie czekał na mnie ktoś, kto zdołał unicestwić pięciu potężnych feyrów.

– Rey!

Odwróciłam się. To był Kes. Zauważył mnie na niebie i uznał, że widocznie potrzebuję pomocy. Bardzo słusznie. Mając go za plecami, będę się czuła zdecydowanie pewniej.

– Co jest?

– Krąg! – próbowałam przekrzyczeć wiatr. – Podwalina!

Nie wiem, jakim cudem Kes mnie usłyszał, ale usłyszał. Skinął głową. O dziwo, poczułam się spokojniejsza. Przestałam się bać. Wszystko będzie dobrze.


* * *

Wszystko było na swoim miejscu. Krąg z pięciu kamieni upstrzonych symbolami i czarno-biały obelisk

Podwaliny. Wszystko. Ale nie wszyscy. Gdzie jest tych pięciu, którzy powinni teraz tworzyć zaklęcie nowej Podwaliny? Gdzie są ci, którym zawierzyłam samo istnienie Ładu? Gdzie jest czworo Książąt? Gdzie jest Prządka?!

– Kes, czujesz Książęta? – spytałam, niespokojnie rozglądając się na boki.

– Jednego. Nawet widzę. Stoi tu koło mnie, Rey się nazywa – zaśmiał się Kes, ale nie brzmiało to wesoło.

– Kretyn! – syknęłam, rozdrażniona niewczesnymi żartami podopiecznego. – Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Tu powinno być czworo Książąt i Prządka. Gdzie oni są?

– Martwi – przerwał nam cichy, zimny głos. – To przecież jasne.

Znałam ten głos. Aż za dobrze. Brzmiał w moich najstraszniejszych koszmarach, po których Kes długo aplikował mi jakieś zioła. Nie wiem, czy one pomagały ludziom, ale mnie osobiście nie.

– Cóż za spotkanie! – zwróciłam się do En-ne. – W sumie byłoby dziwne, gdybyś nie przyszła na ten balik, do którego tak się starałaś doprowadzić.

Kes co prawda wyrywał się do zdrajczyni, ale zdążyłam go złapać za ramię i potrząsnąć, tłumiąc jego podziwu godny poryw.

– Idź do Podwaliny! Tam na mnie czekaj! – warknęłam i pchnęłam go do Kręgu Ładu, do lśniącego nowością obelisku Podwaliny. Stare Prawo przestało istnieć jednocześnie z Granicą, a nowe… Nowego jeszcze nie było. I nie będzie. Przegraliśmy. Prze-gra-li-śmy!

– Gdybyś nawet zdołała zebrać nowy pentakl [23], dziecinko, nic z tego nie będzie!

Sama bym tego trafniej nie ujęła.

– Wiesz równie dobrze jak ja, że po to, żeby nowa piątka nabrała Mocy i przekazała ją Kręgowi, potrzeba trzech godzin. I że tych trzech godzin nie masz, zgadza się? Odejdź, mała. Przegrałaś.

W głowie zalęgła mi się szalona myśl, która w mgnieniu oka zamieniła się w pewność.

– Czyżby? – Pokręciłam głową. – Nie tak szybko. Nie wytrzymałaś, zgadza się? Ta moc to łakomy kąsek. Zabrałaś ją dla siebie. Czyli mam jeszcze szansę. Jeśli zniszczę to ciało, w którym siedzisz, moc uwolni się i rytuał zostanie dopełniony. Tak czy nie?

– Tak – odpowiedziała ku mojemu zdziwieniu. – Kwestionujesz moje prawo?

– Chciałabyś! – uśmiechnęłam się. – Uznaję twoje prawo, Księżniczko.

Tego się nie spodziewała. Podobnie zresztą jak tego, co jeszcze miałam do powiedzenia:

– Wyzywam cię, zabójczyni mego ojca. Wyzywam cię, albowiem i ja mam prawo do zemsty. Mam gdzieś ten świat, Żywioły, chrzanię Chaos i Ład, za dużo już dla nich poświęciłam. Ale śmierci ojca ci nie wybaczę i zaprawdę powiadam ci, że choćbym przegrała, zabiorę cię ze sobą.

To, co proponowałam, było wśród starszych tradycją. Prawo krwawej zemsty w całej okazałości. Krew za krew. Walka bez zasad, ona albo ja – trup zostanie na miejscu walki.

– A czemuż by nie, głuptasku? Cóż przyjemniejszego, niż własnoręcznie załatwić ciebie i twojego sunner-warrena? To będzie po mojemu właściwa waluta, z gatunku tych, którymi ten świat odpłaca się za jego śmierć.

Dwa pióra pojawiły się w mojej dłoni, wydłużyły się i przybrały kształt mieczy.

– Żal mi ciebie… was.

Rozpostarłam skrzydła i nieco odchyliłam się do tyłu, rozpościerając ręce na boki. Ostrza mieczy dotknęły czarnej, spieczonej ziemi.

– Sama sprowadziłaś na siebie zgubę. Zgubiłaś ojca i wszystkich, którzy cię kochali. Zgubiłaś jego przyszłość, jego dzieci, jego ród! Dziewczyna, w której ciele teraz się znajdujesz, to jego potomek. Myślisz, że twój podopieczny by tego chciał? Myślisz, że to o tym marzył?

Nie odpowiedziała mi. Ryknęła złowrogo i zakręciła nad głową kijem. Na jego końcach pojawił się błękitny blask, zamieniający się w cienkie sierpowate ostrza.


* * *

Kes zagryzł wargi. Nawet jemu, wyszkolonemu żołnierzowi, to, co się wyrabiało w Kręgu, nie mieściło się w głowie. Taka szybkość, taka zręczność, taka koordynacja ruchów – to niemożliwe, to po prostu nie miało prawa istnieć. I pomyśleć, że dziwił się, jakim cudem Książęta, których jest tak niewielu, mogli w pojedynkę przeciwstawiać się Chaosowi. Nie wierzył dotąd, że jeden wyższy feyr jest wart dziesięciu wojowników Wielolicego. Błąd.

Ale z drugiej strony mag zdał też sobie sprawę, że Rey trafiła na lepszą od siebie. Jakkolwiek ciało należało do Anni, która była człowiekiem, Księżniczka zdrajczyni czuła się o wiele pewniej niż Rey po przemianie w swoją prawdziwą postać, przeznaczoną do walki. Kes, który w międzyczasie nauczył się wykorzystywać związek podopiecznego i Księżniczki, wiedział, że Rey balansuje na granicy swoich sił, które stopniowo ją opuszczają, że każdy ruch powoduje ból ramienia, że z każdą kroplą złotej krwi jest o krok bliżej śmierci… że przegra.

Chyba że zdarzy się cud.

Wiedział to wszystko i nic nie mógł zrobić. Atak magią uderzyłby w obie walczące feyriny. Przyłączyć się do walki? Był w stanie trzeźwo ocenić swoje możliwości. Pożytku z niego nie będzie żadnego, przeciwnie, Rey będzie jeszcze musiała bronić jego, zamiast skupić się na walce z przeciwniczką.

Magu! Słyszysz mnie, magu?

Wzdrygnął się, ale oprócz nich trojga w Kręgu nie było nikogo. Już był gotów uznać, że wskutek przemęczenia nerwowego słyszy głosy, których nie ma, ale…

Pójdź, magu. Pójdź tutaj, magu…

Zmarszczył brwi, próbując pozbyć się obcego zaklęcia, ale się spóźnił. Coś mu przeszkadzało, trzymało go, jakby szedł przez bagno. Został wyrwany z rzeczywistości. Z przerażeniem patrzył, jak granice Kręgu rozpływają się niczym dym, jak topnieją w oczach wieże Podwalin. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, był syk płomieni.

– Nie! – oprzytomniał. – Nie! Zatrzepotał w więzach zaklęcia, jednak z każdym szarpnięciem oplątywało go mocniej. Rzucał się jak mucha, która wpadła w pajęczynę – z takim samym skutkiem.

Stop. Pajęczyna? Och, rzeczywiście…

– Nie rzucaj się, magu – usłyszał pobłażliwy głos. Wreszcie poznał, do kogo należy. – Z mojej pajęczyny bogowie nie są w stanie się wyrwać, a co dopiero ty.

– Po czyjej stronie jesteś? – rzucił. – Spodziewałem się, że cię spotkam na polu walki, ale na pewno nie tu. Co jest? Stchórzyłaś?

Tkaczka siedziała w swoim hamaku i trącała nici, jak zamyślony gitarzysta struny. Kes zagryzł wargi do krwi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest całkowicie i bez ograniczeń w mocy Tkaczki. Nikt i nic nie broni go tu przed Księżniczką panią.

– Głupi chłopczyk – uśmiechnęła się Tkaczka, nawet nie robiła wrażenia zagniewanej. – Jakbyś nie wiedział, że o wyniku wojny wcale nie decydują ci, którzy machają żelastwem. Jakbyś nie wiedział, że każdy z nas ma swoją drogę i swoją bitwę. Moje miejsce jest tutaj, magu. Tu i teraz.

– Dlaczego mnie… zaprosiłaś? – spytał. – O co grasz?

– Pewien jesteś, że właśnie o to chcesz spytać? – Pokręciła głową i mocno szarpnęła jedną z nici, zrywając ją. – Słuchaj uważnie, magu, bo nie będę powtarzać. Mamy dużo czasu, w realnym świecie nie minęła nawet sekunda, to miejsce rządzi się własnymi prawami. Ale ja nie o tym. Ja o pytaniach. O co prosiłeś? Żeby dać ci szansę. Żeby dać szansę Rey-line. Położyć kres historii, która połączyła w jedno wszystkie nici i zniszczyła mój piękny wzór. Nie mam prawa ci pomóc, magu. Nie mam takiej mocy i nie mam takiej władzy. Niemniej coś jednak zrobię. Odpowiem na twoje pytanie. Oczywiście pod warunkiem, że zdołasz je zadać. Zastanów się, magu. Jedno pytanie – odpowiedź na nie jest warta całego świata. Jedno pytanie. Dokładnie jedno. Nie pomyl się, magu, bo drugiej szansy nie będzie.

Kes już otwierał usta, żeby spytać, jak może pomóc Rey albo jak to się wszystko skończy, ale w porę się powstrzymał. Gdyby Tkaczka chciała właśnie to usłyszeć, nie uprzedzałaby go. Była panią losów i mogła opowiedzieć konkretnie o czyimś losie.

– Bardzo słusznie, magu – uśmiechnęła się Księżniczka. – Nie spiesz się. Nie pomyliłam się co do ciebie. Podpowiem ci, na jakie konkretnie pytanie mogę ci odpowiedzieć. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?

Pamiętał aż za dobrze. To, co wtedy powiedziała Tkaczka, stało mu w uszach:

Wiesz, pierwszy raz odkąd istnieje, pierwszy raz, odkąd pierwsze promienie słońca zabarwiły pierwsze niebo pierwszego świata na kolor przelanej jesiennej krwi, widzę kogoś takiego jak ty. Dziwny jesteś, ale nie wiem, co w tobie jest nie tak. Widzę, że masz krew śmiertelnika, ale zamiast duszy widzę w tobie gorycz piołunu i niekończącą się drogę przez światy.

– Powiedz, Księżniczko, co wtedy miałaś na myśli. Co ze mną jest nie tak? Gdzie straciłem duszę, kiedy urwał się mój los?

Poczuł, że pajęczyna już go nie trzyma. Tkaczka przywołała go do siebie. Kes z niedowierzaniem pokręcił głową, niemniej podszedł do feyriny leżącej w swoim hamaku.

Wyciągnęła rękę i otwarła dłoń, na której lśniły dwie nici splecione w jedną – złota nić i srebrna.

– Ot, proszę. Weź, magu, oto nić twojego losu. Ona ci da odpowiedź.

Weź, a zrozumiesz. Jesteś gotów? Pamiętaj, że jeśli przyjmiesz mój dar, otrzymasz odpowiedzi na wszystkie pytania. Także na takie, na jakie wolałabyś nie znać odpowiedzi. Zobaczysz swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Gotów?

Lekko odchyliła głowę, patrząc na maga zastygłego w pozie niepewności. Nie bez powodu się wahał, nie bez powodu… Księżniczka doskonale wiedziała, że są pytania, które lepiej pozostawić bez odpowiedzi.

Powoli, jak w półśnie, wyciągnął rękę i wziął w dwa palce nieważką nić.

Księżniczka wzdrygnęła się.


* * *

Ma dziewięć lat. Biegnie z kolegami tam, gdzie tańczy płomień, w nadziei, że dziś bogowie obdarzą ich swym błogosławieństwem i ześlą znak. Matka opowiadała, że kiedyś widziała ognistą duszę, miała takie szczęście, żeby tak jemu się trafiło! Bez cienia strachu podchodzi do jednego z ognisk, wysokiego na chłopa i odpowiednio szerokiego, wyciąga rękę… Pchnięcie w plecy. Leciutkie. Pada.

Pada w płomień. Powoli. Jakby czas stanął w miejscu. Ucichł rozpaczliwy krzyk kolegi, który go niechcący potrącił. Świat zamarł. Pada twarzą w dół, prosto w ogień, w objęcia płomienia. Nie czuje żaru, nie czuje gorąca, ani bólu, jeszcze nie rozumie, że żywioł, który jeszcze przed chwilą był dla niego łaskawy, zaraz odbierze mu życie.

Pada. Czas stoi w miejscu.

– Czy chceszszszsz żyć?

Trzask i syk ognia składają się w słowa.

– Czy chceszszsz żyć?

Leży wśród płomieni, zwinięty w kłębek, czując, jak jego odzież zamienia się w popiół.

– Chceszszsz? – syczy płomień. – Chceszszsz…? Chce. Jak niczego innego. Ale nie może odpowiedzieć, boi się rozewrzeć mocno zaciśnięte zęby. Żyć!

Już na granicy utraty przytomności widzi ciemną postać, która pochyla się nad nim, czuje, jak czyjeś ręce go porywają, wyciągają z kłębów ognia, niosą gdzieś…

Bóg okazał ludziom miłosierdzie. Płomienny wojownik wyniósł z żaru chłopca, który wpadł w ognisko, i przepowiedział, że kiedyś ten chłopiec zostanie jednym z najsilniejszych magów Akademii. Kes tego nie pamiętał. Nie pamiętał nawet upadku. Nie mógł pamiętać, jak Tkaczka oderwała jedną z nici, które przeszkadzały jej pociągnąć wzór dalej, i odrzuciła ją na bok.

Nie mógł wiedzieć, że żyje zamiast kogoś. Ze jego dusza dawno powinna była opuścić ciało. Że przypadł mu cudzy los.


* * *

Ma dziesiątki tysięcy lat. Wedle miary feyrów jest miody. Za młody, żeby umierać, żeby odchodzić w Chaos. Ale żywiołowi to nie robi różnicy, chętnie przyjmuje ofiarę przyniesioną przez ludzi.

Krzyczy, woła córkę, prosi, żeby powstrzymała jesienny płomień, wiedząc, że i tak już jest za późno. Żywioł nie wypuści kogoś, kto wpadł w jego ręce.

– Chcesz żyć, Książę? – szepcze jeden z łaszących się do niego płomieni. – Chceszszszszsz?


* * *

Widzę nowy świat, dziecino, świat, w którym nie będzie wojny. W tym świecie srebro i stal nigdy nie spotkają się w boju. Ten świat powstanie na zgliszczach, powstanie z krwi, nienawiści i miłości. Kiedy pięć dusz odejdzie w Chaos, bo zdradziła je ich siostra, i nie będzie nadziei, wiatr stanie się ogniem, a śmierć zrodzi nowe życie.


* * *

Ognistym brzeszczotem odbiłam jedno z wodnych ostrzy, ale inne zatoczyło krąg i z przerażeniem zrozumiałam, że nie zdążę ani się uchylić, ani go odparować.

Czyjeś ciało wpiło się we mnie w ostatniej chwili i odrzuciło mnie w bok. Kes przycisnął mnie do ziemi, zasłaniając przed En-ne, ale kolejnego uderzenia nie było.

Kretyn! Mówiłam mu, że ma siedzieć w Kręgu, nosa stamtąd nie wystawiać! Co on kombi…

– Taaak… – Przez twarz Księżniczki zdrajczyni przemknął paskudny uśmieszek. – Kogo my tu widzimy? No proszę, nie spodziewałam się. Przynajmniej ciebie. Ojciec mógłby skorzystać z tego sposobu, ale ty, tak lubiący śmiertelników…? Jestem w szoku.

Kes stoczył się ze mnie i zerwał błyskawicznie na nogi. Próbowałam wstać, ale okazało się, że magia mi to uniemożliwia. Kes! Idiota! Bohater! Co on kombinuje?

Zaraz… o czym właściwie En-ne mówi?

Kes odgradzał mnie od Księżniczki. Ta cofnęła się. Widziałam tylko jego plecy, ale w postawie było coś do bólu wspaniałego, była w tym drapieżność i swoboda, coś dobrze mi znajomego. Nigdy go takiego nie widziałam.

– Ech, En-ne, En-ne, nic się nie zmieniłaś – zaśmiał się ochryple ktoś, kto w tej chwili posługiwał się ciałem maga. – Ciągle próbujesz pokazać ząbki i udowodnić, że masz je dłuższe niż ja i umiesz mocniej ugryźć? Daj spokój, od sarkazmu i kpin to ja tu jestem.

– Byłeś! – odparła, zmieniając się na twarzy. – Byłeś od tego!

– Byłem – zgodził się mój obrońca, kiwając głową. – Do momentu, kiedy mnie trafiło twoje zaklęcie. Dopóki mój podopieczny na mnie nie sprowadził zguby. Dopóki moja córka mnie nie zabiła.

– Nic mi nie zrobisz! – zawyła Księżniczka. – Ty nie żyjesz! Ciebie nie ma!

Człowiek odwrócił się i uśmiechnął się do mnie, zachęcająco i nieco smutno. Skądś znałam ten uśmiech…

En-ne rzuciła się na niego. Skuliłam się, nie chcąc patrzeć, jak zimna błękitna zorza wbije się w pierś mojego podopiecznego.

Nie było krzyku. Nie było płaczu. Był tylko szum, jakby wiatr przeganiał suche liście. Był cichy trzask płomienia i świdrujący w nozdrzach słodki zapach dymu.

– Lissi… – wykrztusiłam. – Ta… to…

Padł na jedno kolano i złapał w dłoń ostrze lecące naprzeciw niego. Czerwone promienie zachodzącego słońca splatały się z jego srebrzystymi włosami, nadając im barwę ludzkiej krwi.

– Nigdy nie byłaś w stanie dorównać mi w uczciwej walce, En-ne. To, że w tej chwili żadne z nas nie znajduje się w swoim ciele, niczego nie zmienia.

Rozłożył ręce i Księżniczka, próbując uwolnić broń, odleciała do tyłu, nie zdążywszy zatrzymać się na czas. Podniósł się i bezpośrednio z powietrza wyciągnął cienki kij, niczym nieróżniący się od tego, jaki miała w rękach En-ne. Tylko ostrza na końcach były z ognia.

– To nie twój żywioł! Nie masz prawa go używać! – zaprotestowała En-ne, odskakując do tyłu, do jednej z kolumn. – Nie czynisz swego prawa! To nie twój czas! To nie twoja moc!

Lis przerzucił kij do lewej ręki. Ostrza pozostawiały za sobą ognisty ślad.

– Kto tu mówi o prawie? Ktoś, kto złamał wszystkie możliwe i niemożliwe prawa? Nie kpij ze mnie i z Żywiołów, En-ne!

Wyciągnął przed siebie lewą rękę, trzymając kij poziomo. En-ne powtórzyła jego ruch. Nie orientowałam się już w magicznych kombinacjach… ojca. Wiedziałam, że specjalnie tak robi. Wiedziałam, że zawczasu zatroszczył się o to, bym nie mogła mu przeszkodzić. Nie mam pojęcia, jak mu się udało wrócić, jakie siły mu pomogły, ale teraz…

– Wyzywam cię, siostro. Udowodnij, że czynisz swoje prawo. Udowodnij, że jest twoim prawem decydować o losie tego świata! Ogień biorę na świadka!

– Czynię swoje prawo, bracie – uśmiechnęła się. – Przegrasz. Przyjmuję twoje wyzwanie. Prawdziwe wody biorę na świadka.

Ognista ścieżka pomknęła po ziemi, zakreślając krąg. Gdy tylko czerwona żmija pochwyciła swój ogon, zmroził ją lód.

Zamknęłam oczy, zacisnęłam je mocno, żałując, że mam skrępowane ręce, więc nie mogę zatkać uszu, zwinąć się w maleńki kłębek, ukryć twarzy.

Wybacz, Rey. Wybacz, to był mój wybór. To nie twoja wina… Głupio to brzmi, nie? Jak w romansach, które wujek przywoził ci z Wołogrodu. Wiesz, ja teraz będę musiał odejść. I on też. Takie warunki układu. Ale nie żałuję, że go kiedyś zawarłem, bo inaczej umarłbym już wtedy i nigdy nie spotkałbym ciebie. On walczy i nie może z tobą rozmawiać, ale prosił, żebym ci przekazał, że jest z ciebie dumny, że… Nie płacz, Lina! Przestań! Lis zaraz rozprawi się z tą wariatką i wszystko będzie dobrze. Nie poddasz się, prawda? Nie? No pewnie, że nie! Jesteś silna, silniejsza niż wszyscy, których znam, razem wzięci.

Kes…

No, no, już myślałem, że język ci przyrósł. No nic, na mnie czas. My tu gadu-gadu, a Lis się nie może skupić. Żeby nie my, toby ją już załatwił.

Kes! Nie trzeba! Powstrzymaj go!

Jedno z wodnych ostrzy trafiło mężczyznę w nogi. Lis zachwiał się i upadł na wznak. Cios srebrem – i ciało drga nadziane na ostrze żywiołu, jak motyl na szpilkę. Nie chciałam otwierać oczu, ale jakaś siła podniosła mi powieki, nie dawała z powrotem zamknąć oczu, nie pozwalała nawet mrugnąć. Ten obraz pewnie pozostanie w mojej pamięci na zawsze, jak fotografia. Cokolwiek kiedykolwiek zobaczę, będę to widziała na tle tego obrazu.

– Kes! Lissi! Obiecajcie! Obiecajcie mi, że nie odejdziecie, nie zostawicie mnie! – darłam się, choć przecież wiedziałam, że przez Krąg Prawa dźwięki przechodzą tylko na zewnątrz.

O dziwo, miałam wrażenie, że wiatr rzeczywiście zaszeptał:

Obiecujemy. Tylko doczekaj. Tylko nie zapominaj.

– En-ne, myślisz, że wygrałaś?

Kij z wygasłymi ostrzami wypadł ze zwisającej bezwładnie dłoni Lisa.

Księżniczka uśmiechnęła się złowrogo, stojąc nad pokonanym przeciwnikiem.

– Czy dobrze rozumiem, bracie? Czy odmawiasz zrzeczenia się swoich roszczeń i przeproszenia mnie? Czy odmawiasz uznania mojego prawa?

– A czegoś się spodziewała, siostro? – uśmiechnął się, lekko uniósłszy spalone brwi i krzywiąc je szyderczo. – Nawet teraz powtarzam, nie czynisz swojego prawa. Złamałaś prawo!

To już był koniec. Przegrany, który odmawia uznania racji zwycięzcy, musi umrzeć. Jego śmierć będzie dowodem jego błędu. Tylko tak. Nigdy inaczej.

Podniosła broń i odrzuciła ją na bok. W jej ręce zalśniła mizerykordia. Przyklękła, przykładając Lisowi do gardła ostrze wykute z krystalicznego lodu. Jego spokojny złocisty wzrok spotkał się z jej wzrokiem, srebrzystym i obłąkanym.

– Przegrałeś, bracie. Tym razem nie umkniesz Chaosowi.

– Masz rację, En-ne, masz rację jak nigdy… Po jego skórze popłynęła cienka strużka krwi.

Nagle rzucił się do przodu, wyrwał dziewczynie broń z rąk, przewrócił ją na siebie, nie pozwalając jej się uwolnić, wyrwać.

– …ale na moich warunkach i tylko razem z tobą, dziwko!

En-ne próbowała się wyrwać, ale jej ręce jeszcze mocniej wpiły się w ramiona Lissiego, jakby zaczęły żyć własnym życiem.

– Szybciej! Szybciej! Dawaj, ja jej długo nie utrzymam!

Dziewczyna. Głupia dziewczyna, która wyrwała się z niewoli w ostatniej chwili.

Próbowałam powstrzymać żywioł, nakazywałam, błagałam, groziłam, wszystko nadaremno. Zbyt długo roiłam sobie, że rządzę ogniem. Nie. Wcale nie… Jestem tylko jego sługą, narzędziem. Prawdziwy Płomień decyduje sam. Zawsze i o wszystkim.

Ogień ogarnął dwa splecione ciała. Pięć rozbitych przez En-ne części Podwaliny uniosło się w powietrze i ustawiło w Kręgu Ładu. Z cichym brzękiem rozpadła się bariera, a lód skuwający ognisty pierścień rozsypał na okruchy.


* * *

Uniosłam się powoli, zrzucając z siebie rozpływające się widmowe więzy. Chwiejnym krokiem, nieśmiało podeszłam do czarnego kręgu wypalonej ziemi. Po chwili wahania zdobyłam się jednak na odwagę i przekroczyłam cienką linię. Zawsze będę ją pamiętać – ognistą żmijkę skutą lodem. Ta linia podzieliła moje życie na dwie części – przedtem i potem. Zabrała mi ostatnią rzecz, jaką jeszcze miałam. Po raz kolejny usunęła mi ziemię spod nóg.

Leżeli przy samej granicy kręgu – dwa ciała splecione w jedno, połączone, stopione ze sobą. Dwie istoty, dla których na tej wojnie nie było miejsca. Dwoje śmiertelnych, którzy zapłacili wysoki rachunek za cudze błędy. Za błędy popełnione przez wielkich, mądrych Książąt. Dwoje ludzi, którzy byli mi drodzy.

Więc czemu stoję nad nimi i pocieram suche, piekące oczy? Dlaczego nie płaczę, nie wyję, nie drapię wypalonej na kamień czarnej ziemi?

Bo ja już nie mam nic. Nawet łez. Zbyt wiele istot przyszło mi opłakać w ciągu swojego życia, tak bardzo krótkiego jak na feyra.

Bo jestem dzieckiem przeklętym. Siostra mojego ojca postradała zmysły po stracie, bo była słaba. Straciwszy sens istnienia, poddała się, pozwoliła swojej nienawiści, swojemu bólowi podkopywać Granicę. Miała nadzieję, że niszcząc ten świat, pozbędzie się bólu.

Ja jestem silniejsza od ciebie, En-ne Dennar, wielokrotnie silniejsza. Bo ja nie potrzebuję sunner-warrena, żeby walczyć dalej.

Bo ten świat gwiżdże na to, czy my widzimy sens w jego istnieniu czy nie.

Ten świat nie należy do nas, lecz do śmiertelnych. To oni będą decydować, czy on zasługuje na istnienie czy nie. To oni mają prawo go zniszczyć lub uratować. Nie my. My jesteśmy tylko strażnikami, sługami, obrońcami. Nie jesteśmy bogami!

Dzięki, Kes. Dzięki, że byłeś moim… po prostu, że byłeś. I dziękuję tobie, Anni, głupia dziewczyno. Za to, że w ostatniej chwili znalazłaś w sobie siły i zaczęłaś walczyć. Nie o siebie, przecież wiedziałaś, że dla ciebie wszystko się skończyło, prawda? Wiedziałaś, pewnie, że wiedziałaś. Ale rzuciłaś wyzwanie Księżniczce, która ukradła twoje ciało, i zwyciężyłaś. Wiedziałam, że dasz radę. Od początku wiedziałam, że jesteś wojowniczką. Wiem, że kiedyś zobaczę cię wśród moich ognistych wojowników. Wierzę, że będziesz jedną z tych dusz, które nie znają spokoju i nie szukają pokoju.

Kiedyś zobaczę.

Nie, nie zobaczę… Już nigdy więcej nie wezwę swojej armii. Wyrzeknę się tej mocy, nie otworzę znowu drogi, bo będę się bała.

Będę się bała, że zobaczę wśród nich swojego maga, a to będzie oznaczało koniec wszystkiego. Zobaczywszy jego duszę, nie będę już w stanie wierzyć w to, że Kes dotrzyma obietnicy. Ze oni dotrzymają słowa – Kes i ojciec. Wyrzeknę się mocy i będę czekać. Czekać i wierzyć. Co mi więcej pozostało?


* * *

Raptem o piętnaście minut ode mnie wrzała bitwa. Ginęli śmiertelni, tracili nieśmiertelność starsi i feyry. Płonął Jesienny Płomień, łopotały na wietrze bojowe sztandary, lała się różnobarwna krew. A ja stałam w Kręgu Ładu, wodząc palcami po chropowatym, ciepłym kamieniu Podwaliny i odczytując wyryte na nim runy.

Nie magia i nie stal – tylko wiara w nie.

Taki będzie nowy świat. Takie będzie nowe Prawo. Gdy tylko stworzę Granicę, powstanie nowy Ład, stary świat runie, jak runęła jego zasada „Magią i stalą”. W tym nowym świecie nie będzie miejsca ani dla starszych, ani dla feyrów – przyjmą ich wieczne krainy. Ludzie rozejdą się do swoich miast i już za jakieś dziesięć lat zapomną o tym dniu i o tym polu bitwy. Zapomną o feyrach, o magii. Rozsypią się ściany Akademii, a wszyscy łowcy wyrzekną się mocy. Ogniowa broń ustąpi miejsca zimnej, a potem…

Tak, taki właśnie będzie nowy świat. Wierzący, ale nie pamiętający i nie wiedzący. Kiedyś Granica znów padnie i na chropowatym kamieniu zostanie wyryte nowe Prawo, i znowu przyjdą na ten świat czarodzieje, wiedźmy, czarnoksiężnicy, feyry, starsi. Znów będzie zgrzytać stal…

Albo i nie.

Niezbadane są drogi Ładu.

Wciągnęłam skrzydła, wyszłam z kręgu, na chwilę zatrzymując wzrok na dwóch splecionych w śmiertelnym uścisku martwych ciałach. Odwróciłam się.

Śpijcie spokojnie, ludzie. To nie wasza wina. To nie wasza wojna. Jesteście tylko jej ofiarami. Nie mam do was żalu. Ani do ciebie, Anni, prawnuczko maga, który wyżej stawiał obowiązek niż miłość, ani do ciebie, Kes, człowieku, którego nigdy nie było. Śpijcie, będę czuwać nad waszym snem. Będę wierzyć, że pewnego dnia się zbudzicie. Ale teraz muszę iść. Wiecie to, prawda? Ale ja niedługo wrócę. Wrócę i będę czekać na cud.

Szłam ku odgłosom walki. Wiatr sypał mi w twarz kurz i popiół, rwał ubranie, rozwiewał rozczochrane włosy. Szłam, wspominając tych, którzy…

Akir. Dziwny zwierzołak, który miał pecha zakochać się w złej wiedźmie, jak w jakiejś bajce. Czuję, że żyjesz. Jesteś gdzieś tam wśród ogromnych kotów rzucających się z determinacją na twory Chaosu i osłaniających ludzi. Uratował cię tylko cud – i wiara, że ona się kiedyś uwolni. Kiedy dowiesz się wszystkiego, znienawidzisz ją. Ją i mnie. Wybacz, Akir, ale ta bajka źle się kończy. Ale wierz. Tak, jak ja wierzę. Wierz, że nie kochałeś potwora, lecz zaklętą księżniczkę. Uwierz, że Anni po prostu śpi. Czuwaj nad jej snem i czekaj, aż się obudzi. Przecież nowy świat będzie światem wiary – ślepej i irracjonalnej.

Kito. Głupi dzieciak! Dzieciak, który widział pierwszy świt pierwszego ze światów. Odszedłeś. Nie wiem, dokąd i po co; nie wiem, co cię czeka u kresu drogi, ale mam nadzieję, że tam, gdzie jesteś teraz, jesteś szczęśliwy. Będę pamiętać – to wszystko, co mi pozostało.

Elmir – ty nigdzie nie zginiesz. Mam nadzieję, że za Wrotami ci się spodoba. Trzeba napomknąć twojemu bratu, że godność posła utemperuje twój zbyt ostry język. Pewnie od początku wiedziałeś, że ze mnie i twojego brata pary nie będzie. Nie pomyliłeś się. Ty się w ogóle rzadko mylisz, smolistowłosy elfie.

Pożogar. Mój wierny sługa. Mój chytry przyjaciel… Wybacz, stary, będziesz musiał się ponudzić w Złotych Dobrach, dopóki nie przyjdzie czas, żeby znowu zadąć w Róg. Mam nadzieję, że się doczekasz.

Elgor… Wybacz, zrywam zaręczyny. Owszem, na swój sposób cię kocham. Na tyle, żeby nie skazywać cię na życie z cieniem tej Rey-line, którą kiedyś znałeś.

Setki twarzy, imion, losów. Przeszli tę długą drogę razem ze mną. Czyjaś nić losu się zerwała, czyjaś stanie się fundamentem nowego świata.

Łopotały na wietrze sztandary, dzwoniła stal, topiło się srebro, trzaskał płomień. Szłam przez bitwę jak nóż przez masło, a on szedł mi naprzeciw. Spotkaliśmy się na środku pola. Walka ustała. Czekali wielcy Książęta, czekali niżsi, czekały dumne elfy i dzielne zwierzołaki, nawet ludzie opuścili broń, nawet koszmary zamarły, niezdecydowane.

Czarny płaszcz zafalował za plecami Wielolicego, boga o stu twarzach. Uśmiechnął się do mnie.

Cisza… Stało się tak cicho. Tylko ciężki oddech tysięcy istot, tylko szept wiatru i chmury, którymi zaciągnęło się czerwone niebo.

– Gotowaś? – Chaos przerwał przeciągające się milczenie.

– Poczekaj jeszcze minutę – poprosiłam cicho. – Chcę się pożegnać.

Skinął głową i nasunął kaptur głębiej, tak że prawie zasłaniał mu twarz. Uniosłam głowę, łowiąc ustami pierwsze krople deszczu. Zdawały się słone… Padały coraz gęściej i gęściej, zmywając krew i sadzę, rozbijając czarną skorupę, którą pokryła się ziemia.

– No, czas już, Walkirio – ponaglił mnie Wielolicy.

– Czas – zgodziłam się i ruszyłam mu na spotkanie. Rozpostarł zimne ramiona, w chwilę później znalazłam się w jego objęciach.

I świat znikł. Został tylko deszcz, jego usta na moich i ręce przyciągające mnie bliżej. To nie było pożądanie. To nie była miłość. Po prostu dwie moce, które się złączyły, zmieszały, zatraciły się w sobie nawzajem.

Bo tylko gdy Chaos i Ład stają się jednym ciałem, można między nimi poprowadzić Granicę.


* * *

Unosiłam się nad pustkowiem i czekałam.

Koszmary Chaosu odchodziły. Wraz z nimi odchodził zmęczonym krokiem ich wódz, czarny płaszcz wlókł się za nim po ziemi. Jak nigdy przedtem przypominał mi… człowieka? Odchodził, nie oglądając się za siebie. Wiedziałam, że to nieostatnie nasze spotkanie. Może on jeden nie będzie mnie obwiniał za głupie nadzieje, nie będzie próbował przemawiać mi do rozumu. Bo na krótką chwilę on stał się mną, a ja stałam się nim. Bo część mojej duszy na zawsze pozostała w tej dziwnej istocie, obcej temu światu, nienawistnej i przeklętej, samotnej i… A ja już nigdy nie zaprzeczę, że nawet w Chaosie można znaleźć Ład, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać.

Feyry i starsi odchodzili. Szli do Wrót, wiedząc, że w nowym świecie nie będzie dla nich miejsca. Szli powoli, zadzierając głowy i łapiąc w usta krople deszczu, próbując pozbyć się goryczy na języku. Pożogar prowadził za sobą mocno przetrzebioną w walce jesienną sforę. Kulał na jedną łapę, a jego nadpalona sierść zdawała się bura.

Odchodzili ludzie. Odchodzili do swoich miast ci, którym nie było sądzone długo istnieć w tym nowym świecie. Magowie i wojownicy, którzy wygrali swój ostatni bój. Nie byli już potrzebni. Wkrótce stal zardzewieje, a magiczne księgi pokryją się pyłem.

Oni odchodzili, a ja zostałam.

Oni odchodzili, a ja już nie miałam dokąd iść.

Загрузка...