Rozdział IV

PO DRUGIEJ STRONIE GRANICY

19 – 25 CZERWCA


Można by powiedzieć, że rano w sali tronowej elfiego pałacu było pełno ludzi, gdyby nie fakt, że na posiedzeniu „komitetu na rzecz uratowania świata” jedynym człowiekiem był Kes, reszta zaś miała – oględnie mówiąc – inne pochodzenie niż ludzkie. Ja swoim zwyczajem zaspałam, wpadłam więc do sali, gdy cierpliwość Elgora była na wyczerpaniu i władca właśnie zastanawiał się, komu ma przypaść w udziale zaszczyt obudzenia mnie. Na mój widok wszyscy obecni zareagowali westchnieniem ulgi.

No, prawie wszyscy. Kes wyglądał, jakby mu podano cytrynę z tranem.

– Przepraszam, że musieliście na mnie czekać – w moim głosie nie było skruchy, raczej bezgraniczny tupet. W końcu albo się jest Księżniczką, albo się nie jest!

– Zatem, skoro już jesteście z nami, to chyba możemy zaczynać?

Dawka jadu, jaką Elgor zdołał zmieścić w tym uprzejmym skądinąd zdaniu, mogłaby powalić słonia, a co dopiero taką małą kruchą istotkę jak ja. I za co?

– Możemy. – Skinęłam łaskawie głową, zajmując podsunięty przez elfa fotel. Zaraz obok pojawił się stolik z kawą i jakimiś ciastkami owocowymi. No nie, naprawdę, kocham go! Za takie rzeczy jestem w stanie wybaczyć jego wieczne „drogie dziecko, ja wiem lepiej”.

– Elgorze, mam nadzieję, że już zdążyłeś zreferować naszym gościom, jak sprawy stoją?

Gości było rzeczywiście dużo. Oprócz maga, władcy, jego pięcioosobowej obstawy i Pożogara w sali siedziały, stały (lub warowały) dziesiątki nieludziów, od jednorożców i walkirii poczynając, na gnomach kończąc. Elgor poczerwieniał. Proszę, proszę… Znaczy – zanim przyszłam, cały czas rżnąłeś głupa i jeszcze próbujesz mnie zawstydzić, bo się spóźniłam!

– Uznaliśmy, że będzie łatwiej zrozumieć, jeżeli ty wszystko zreferujesz.

A ja ci wierzyłam, ha, języku smoczy! Oj, zhardziałeś przez te lata, Elgorze, dawniej mi nie kłamałeś prosto w oczy. Ewentualnie kłamałeś, ale staranniej, tak że tego nie zauważałam. A może to ja się rozwijam? Może teraz już nikt mnie nie wyroluje?

– W porządku. Nie ma co tracić czasu, ja jeszcze dzisiaj muszę wyruszyć w drogę. Wszyscy doskonale wiecie, że wojna mojego narodu z ludźmi trwa już przeszło osiemnaście lat, a poniektóry nawet orientują się, o co poszło na początku. Tym, którzy nie wiedzą, wyjaśniam: bezpośrednią przyczyną wojny była egzekucja jednego z Książąt, mojego ojca, Jesiennego Lisa.

Ktoś głośno przełknął ślinę, prawdopodobnie Kes. Pozostali zachowywali się, jakby na razie nie dowiedzieli się niczego nowego. No jak to…?

– Mój ojciec zginął dziesiątego października, w dniu mojej mocy. Ruszyłam w ślad za nim, wyrzekając się swoich możliwości. Nazajutrz mój dziadek, Jesienny Łowiec, zagrał pieśń dzikich łowów, pozbawiając feyry niższe rozumu. Feyry wyższe omal się nie pozabijały nawzajem, ale ostatecznie zdołały zachować rozum i nawet utrzymać coś na kształt kontroli nad niższymi. Po czym i Łowiec, i Róg gdzieś zaginęli. Róg po jakimś czasie pojawił się na ziemiach śmiertelnych, okazało się, że jest w rękach magów. Gdzie jest Łowiec, nie wiadomo, prawdopodobnie również w Akademii. Nie mam pojęcia, czy w charakterze więźnia czy mściciela ukrywającego się pod postacią maga, prawdopodobnie to pierwsze. Co mamy robić? Po co się zebraliśmy? Zebraliśmy się, ponieważ pojawiła się szansa na przerwanie tego szaleństwa. Nie zamierzam was okłamywać i grzmieć, że los ludzi nie jest mi obojętny. Ludzie nic mnie nie obchodzą, ale są przyczyny, dla których nie mogę stać z boku. Pierwsza i główna przyczyna jest taka, że zginęło za dużo niższych, a są to istoty słabe i nierozumne. Moim obowiązkiem jako Księżniczki jest wstrzymać wymieranie mojego ludu. Pozostałe motywy nie są tak oczywiste, ale w każdym razie istnieją. Nie zamierzam dużo mówić, najważniejsze fakty znacie. Dzisiaj wraz ze swoim sługą, magiem z ludzkiego rodu, i jednym z pierworodnych wyruszę do Wołogrodu, tam spróbujemy przeniknąć do Akademii. Musimy znaleźć mojego dziadka, bo on jeden może powstrzymać to szaleństwo i zakończyć wojnę. Nie jesteście moimi podwładnymi, więc mogę wam tylko coś proponować, nie wolno mi od was żądać pomocy w tej sprawie, ja o pomoc proszę. Czy wśród was, istot prawdziwej krwi, jest ktoś, kto chce się przyłączyć? Czy jest ktoś, kto chce powstrzymać wojnę?

Zamilkłam, uznając, że to, co powiedziałam, w zupełności wystarczy. Więcej dowiedzą się ci, którzy pójdą ze mną. I tak ujawniłam za dużo. Mag spochmurniał, czułam, że jego prywatna lista moich grzechów gwałtownie się wydłużyła.

– Ja pójdę – odezwał się jeden ze zwierzołaków, mający w wyglądzie coś z wielkiego kota, jakby białego tygrysa albo też lamparta-albinosa. Białowłosy, zielonooki, chudy mężczyzna, wyglądał na jakieś trzydzieści lat, licząc wedle ludzkiej miary. W rzeczywistości mógł być pięć albo dziesięć razy starszy. Zwierzołaki żyją długo, dłużej nawet od elfów. – Zwę się Akir, będzie dla mnie zaszczytem służyć córce mego pana. Jego pamięć jest wciąż żywa, równie jak i przysięga na moc, którą przenieśliśmy na córkę Jesiennego Lisa.

Rozdziawiłam usta. A tom się wpakowała! Jak mogłam zapomnieć, że ojciec był Eisz-tanem zwierzołaków! Znaczy, nie było problemu. Jeszcze mi tylko dodatkowej rasy poddanych do pełnego szczęścia brakowało! Fajnie byłoby jeszcze dysponować feniksami, ale zwierzołaki są całkowitymi antagonistami mojej mocy. Fajnie. Problemy będziemy rozwiązywać w kolejności wystąpienia.

– W takim razie i ja pójdę. – Jednorożec spojrzał na wilkołaka niemal z zazdrością. Skąd mu się to wzięło? Nie słyszałam o rywalizacji między tymi ludami. – Jestem Kito, książę jednorożców, i choć mój Eisz-tan należy do Rodu Wiosennego, nie mogę zostawić Księżniczki bez pomocy.

I wszystko jasne. Wiosna i Jesień zawsze się licytują. Tak było i tak będzie.

– Nie możemy z wami wyruszyć. – Jeden z gnomów pokręcił głową, pociesznie wichrząc sobie brodę. – Zbyt się rzucamy w oczy wśród ludzi, to by was zdradziło. Ale już wydałem odpowiedni rozkaz i za godzinę zostanie tu dostarczona najlepsza broń, jaką kiedykolwiek wykuto w pieczarach Gór Pochmurnych.

Pozostali także obiecali wsparcie, ale zbyt się różnili wyglądem od ludzi, więc nie mogli iść. Spojrzałam na jednorożca. Nie, on też nie mógł uchodzić za człowieka, sami rozumiecie. Ale za konia od biedy mógłby robić… gdyby mu uciąć róg. Jakby odgadując moje myśli, jednorożec tupnął kopytem, aż iskry poszły z marmurowych płyt. Róg wsunął mu się w czaszkę i pozostała po nim tylko mała srebrna gwiazdka na łbie. Zacny konik się z niego zrobił, chociaż oczywiście nie tak dobry, jak mój Pegaz. Dla Kesa będzie w sam raz, przy tym jednorożce jakąś tam magią też władają, a z mojej mocy o tej porze roku wielkiego pożytku nie będzie. W walce jeszcze to i owo zdziałam, ale w podróży naturalna magia jednorożca się przyda.

Spojrzałam na Elgora.

– A ty co powiesz? Kogo poślesz? Kto ci najczęściej nadeptuje na odcisk, tak że bez żalu go dasz na zmarnowanie?

– Nie ma problemu, Elmir sam się zgłosił – odparł, wskazując jednego ze swoich ochroniarzy. Elmir… Skąd ja znam to imię?

– Zaraz! – Poderwałam się, zrzucając na podłogę talerzyk z ciastkiem, który miałam na kolanach. – Elmir? Z tego, co pamiętam, tak się nazywał twój młodszy brat?

Obydwa elfy zachichotały. Nigdy nie lubiłam Elmira. Prawie mój rówieśnik, kiedyś bardzo lubił latać za mną i łapać za warkocze. Normalka! I ten drań próbuje wcisnąć mi do ekipy świra, maniacko polującego na mnie?

– Sam bym poszedł, ale zdajesz sobie sprawę, że nie mam prawa ryzykować. Nikt oprócz mnie nie ma tyle prawdziwej krwi, żeby móc zasiąść na tronie, nawet Elmir. Ale jestem go pewien, inaczej by się nie zgłosił. Mój brat, choć młody, jest wspaniałym wojownikiem. Wierzę mu jak sobie samemu.

Elmir wyszedł zza tronu i ukłonił mi się. Jak mogłam go od razu nie poznać? Wśród jasnowłosych przystojniaków nieczęsto spotyka się egzemplarze nadające się na rycinę dydaktyczną dla nekromantów „Trup zwyczajny po ożywieniu”. Elmir był białoskórym brunetem, o czarnych oczach jak dwie czarne perły.

No cóż, skoro Elgor mu ufa, zaufam i ja. W sumie nie był to najgorszy z moich towarzyszy – przynajmniej w porównaniu z magiem-psychopatą, który o niczym tak nie marzy jak o wypatroszeniu mnie. A co do tego, że ma trochę źle w głowie, to nie mnie tu pierwszej rzucać kamieniem.

– Znakomicie – zgodziłam się łaskawie. – Zatem zbiórka zakończona. Moi towarzysze spotkają się teraz z szanownymi gnomami i wybiorą sobie broń. Resztę sprzętu zechce przejąć władca. Ci, którzy zdecydowali się pomóc, ale nie mogą iść z nami, niech wracają do domów. Zacznijcie zbierać wojska, bo nikt nie wie, jak się sprawy potoczą. Jeśli nawet wszystko pójdzie dobrze i uda nam się przywrócić feyrom rozum, jest całkiem możliwe, że ludzie spróbują rozbić Wrota lub zaatakować nas, nie wybaczą tak łatwo osiemnastu lat masakry. Mam nadzieję, że wtedy będziemy w stanie im się przeciwstawić.

Skończyłam i efektownie znikłam w płomieniach. Czas ruszać w drogę. Cisnęło się na usta słowo „ostatnią”…


* * *

Przygotowania potraktowałam poważnie. Odzież znowu dostałam od Elgora, ale tym razem nie wnosiłam zastrzeżeń. Był to standardowy strój wojownika – buty do pół łydki, spodnie z miękkiego, ale mocnego materiału, takaż kamizela i spodnia koszula. U pasa moja ukochana Szpileczka, w rękawach rzemienne pętle z nożami – jeden ruch i mam broń w ręku, do tego dwa cienkie sztylety za cholewami. Na plecach łuk, na szyi amulet, który miał przynosić powodzenie – dostałam go kiedyś od wujka i przez te wszystkie lata strzegłam jak źrenicy oka, gdyż stanowił jedyną pamiątkę mojej ludzkiej przeszłości. Włosy zaplotłam w warkocz, kolejny raz skląwszy niezdarnego fryzjera, który mi zniszczył grzywkę.

Ostatni raz spojrzawszy na pokój, który przez te dni już zdążyłam polubić, przeszłam na tylne podwórze do stajni. Pozostali już się tam zebrali, ktoś nawet pomyślał o tym, by osiodłać i wyprowadzić konie dla mnie i Kesa. Jednorożca osiodłał ostatecznie zwierzołak – mag wolał jechać na swoim koniu. No i dobrze, za późno sobie przypomniałam, że konie nie lubią zmieniać jeźdźców, a Akir nie mógł nam towarzyszyć w swojej zwierzęcej postaci – jeszcze nikomu nie udało się oswoić wielkich kotów, więc w towarzystwie „zwyczajnych najemników” wyglądałby co najmniej dziwnie.

Wszystkie te problemy radykalnie rozwiązałaby teleportacja do Wołogrodu, ale wśród elfów nie było magów na odpowiednim poziomie. Poprzednio oddział pościgowy wysłali przy pomocy amuletu, który kompletnie się rozładował, przerzucając taką masę na dużą odległość. Czekanie przez miesiąc, aż znowu będzie go można uruchomić, nie uśmiechało nam się zupełnie – przez ten czas już dotrzemy do Akademii.

Koń Elmira wywołał u mnie westchnienie zazdrości. Elfy hodowały najlepsze konie – nawet ta klacz, według ich standardów taka sobie, prawie dorównywała mojemu Pegazowi.

Koń prychnął z urazą, widocznie odczytał moje myśli z twarzy. Przecież powiedziałam „prawie”!

– Ruszamy?

Obrzuciłam wzrokiem naszą ekipę. Zaświtało mi w pamięci, że w poprzednim świecie każdy autor fantasy uważał za swój zawodowy obowiązek napisać coś o ekipie ratującej świat. No cóż, wygląda na to, że nie jesteśmy oryginalni, banał zupełny…

No i do licha z nim!

Odpowiedziały mi pomruki aprobaty. Mag podfrunął na siodło jako ostatni. Właśnie podfrunął, nie wskoczył. Zazdrość to brzydkie uczucie! Ja też mogę latać. Po prostu nie mam ochoty…

Mhm, a elfy nie umieją strzelać…

Podjechałam Pegazem do Kesowego Deresza.

– Za trzy godziny wyjdziemy na Północne Ziemie. Dasz radę nas osłonić przed magicznym wykrywaniem?

Muszę oddać mu sprawiedliwość: nie odpowiedział od razu. Zastanowił się. Nadmierna pewność siebie, która zawsze mnie w nim denerwowała, z wiekiem osłabła. Czy aby nie sprawiły tego lata bezskutecznego polowania na mnie? Może wreszcie zrozumiał, że każda kosa kiedyś trafi na kamień?

– Mogę spróbować, ale jeśli będzie szukał ktoś wyższy rangą ode mnie, to moje zaklęcie nie wytrzyma. Może lepiej ty spróbuj?

– Nie moja moc. – Pokręciłam głową. – Jestem panią ognia, inne działy sztuki magicznej są dla mnie niedostępne, tak że wsparcie magiczne to twoja działka. Jak tylko przekroczymy granicę, stawiaj barierę.

Widać było, że Kes dobrze to sobie zapamięta. A już miałam nadzieję, że choć tymczasowo pogodził się z tym, że współpracujemy, i przestanie knuć za moimi plecami. Do Wołogrodu może i tak, prawdopodobnie nawet do Akademii i do uwolnienia Łowca, ale potem wszystko, czego się dowie w czasie podróży, może zostać – i na pewno zostanie – wykorzystane przeciwko mnie. Żadnego wyzwania nie będzie, on już wie, że w uczciwej walce nie da mi rady. Powinnam oczekiwać ciosu w plecy.

Nigdy nie odsłaniam pleców, głupku. Jeśli to w końcu do ciebie dotrze, to – w miarę możności – wyjdziesz cało. Będziesz żył, dopóki nie znajdę sobie innej protezy światopoglądu i sensu istnienia tego świata.


* * *

Północne Ziemie były jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na Rusi – oczywiście nie licząc Burzliwej Puszczy. Nie docierały tu oddziały feyrów, nie bytowały starsze rasy, ale za to umrzyki pieniły się i mnożyły w tych lasach jak króliki na polach wyjątkowo dorodnej kapusty. I to nie jakieś tam banalne upiory czy zombie. Ta zaraza poczęła się jeszcze w przeszłym świecie, tutaj starsi nie dali jej się pojawić, ale przez zmurszałe w ciągu wieków granice świata pchały się z Chaosu koszmary, jakich nekromanci przeszłego świata nie widzieli w najgorszych snach. I tak ich nazywano w wiecznych ziemiach: koszmary, sny Chaosu. Te monstra były wrogami wszelkiego porządku, wszelkiego życia. Książęta i starsi, którzy uciekli w Chaos, przeobrazili się w istoty anormalne, wynaturzone – to była prawdziwa zaraza. Szczęście w nieszczęściu, że nie mogli oddalać się za bardzo od Granicy, inaczej dawno by pochłonęli nie tylko Ruś, ale także wieczne ziemie. Trzeba powiedzieć, że feyry są naturalnymi wrogami Chaosu – pochodzimy z niego, ale z nim walczymy. Taka jest polityka wyższych sfer, fetysz przeszłego świata, odwieczny problem „ojców i dzieci”.

Że co? Ze po jaką zarazę pchaliśmy się właśnie przez te tereny? Już mniejsza nawet o taki drobiazg, że to była najkrótsza droga do Wołogrodu. Powrót na wołogrodzki gościniec był nie tylko stratą czasu, lecz także proszeniem się o walkę z łapaczami, a na to nie mogliśmy sobie w żadnym razie pozwolić. Magowie nie powinni wiedzieć, że na ziemiach śmiertelnych pojawiły się dwa rozumne feyry, w tym Księżniczka. Obawiałam się, że w przeciwnym razie przeniosą więźnia i Róg nie wiadomo gdzie, a za nami pójdzie prawdziwa obława.

Posuwaliśmy się naprzód, aż ściemniło się na tyle, że nawet ja ze swoim nocnym wzrokiem definitywnie przestałam widzieć drogę. Akurat wtedy dotarliśmy do ruin jakiegoś starego zamku. Oszacowawszy przebytą odległość, uznałam, że jesteśmy dostatecznie daleko od Granicy, by nie przejmować się nocnymi gośćmi. Jeśli nawet ktoś się zainteresuje ogniskiem, to nie cały tłum.

Z dwoma czy trzema koszmarami dam sobie radę nawet w pojedynkę.

Rozsiodławszy konie i napoiwszy je ze źródła, które Kito znalazł wśród skał, rozłożyliśmy się na nocleg. Całe szczęście, że w ciemności większość z nas widziała jak w dzień, zresztą Kes wyczarował nam nad głowami trochę światła. Pojawił się problem ogniska, bo nie widać było w pobliżu żadnego drewna. Wszyscy patrzyli na mnie z nadzieją. No proszę, nieszczęsne biedactwo znowu okazało się wszechmocne!

– Co ja jestem, kuchnia polowa? – Rozłożyłam ręce. – Ja was bardzo przepraszam, ale moja moc nadaje się do jednego: do zabijania i niszczenia. Innych czarów nie mam w obowiązkach.

Kes splunął. Elf zachichotał zgryźliwie. Akir wzruszył ramionami – jemu to akurat odpowiadało, odmieńce nie lubią ognia.

Ostatecznie zjedliśmy suchy prowiant. Tym lepiej. Więcej czasu zostało na sen.

– Wystawiamy warty?

Jednorożec, który już się rozgościł obok koni, podniósł bardzo ważny problem. Zasadniczo ja wyczuwam niebezpieczeństwo nawet przez sen, a poza tym na razie nie chciało mi się spać.

– Dzisiaj ja mogę wartować, a jakbym się zmęczyła, to kogoś obudzę, żeby mnie zmienił.

– Może ustalmy kolejność? – odezwał się Kes. Jak zwykle mój misterny plan diabli wzięli. Potwory z definicji nie mogą zaproponować nic dobrego, po co słuchać ich rad!

– W porządku. Ja stoję pierwsza, budzę Akira, świtówkę bierze Pożogar. Warta poranna spada na Kesa, Kito i Elmira, którzy dzisiaj nie mieli nic do roboty. Pasuje wam?

Wszyscy (oczywiście, jak zwykle, oprócz Kesa) skinęli głowami i zaczęli się układać do snu. Kes zgasił płomyk i nasz obóz pogrążył się w ciemności.

Mrugnęłam parę razy, żeby oswoić oczy z nowymi warunkami. Źrenice rozszerzyły się, niemal zasłaniając tęczówki, pozostała tylko słabo świecąca złocista obwódka. Znalazłszy płaski kamień, usiadłam na nim ze skrzyżowanymi nogami. Cicho szeleściła ostnica. Cisza. Spokój.


* * *

– Nie próbuj stać się mocą, nie próbuj zamienić się w ogień – nachmurzył się Lis, rozczarowany moją kolejną porażką. – One i tak są w tobie, w twojej krwi, w zmysłach i oczach. Otwórz drzwi, które je trzymają, i pozwól, żeby cię wypełniły.

Długo nie rozumiałam, co to znaczy „wpuścić w siebie”. Pewnie do tego trzeba było dorosnąć.

Wzbiłam się na spotkanie nieba, wchłaniając jego beztroskę, spokój i obojętność.

Wieczność – to tylko iskra w ciemności. Wieczność minie – nawet sie nie obejrzysz, a noc zostanie. Noc, która widziała pierwszy ze światów i która kiedyś zobaczy ostatni.


* * *

Uśmiechnęłam się, wyciągnęłam dłoń, wpatrując się z radością w maleńki płomyk pełgający po skórze. Otóż i ona, iskra w ciemności, tańcująca na niepewnym gruncie, czekająca, aż ten usunie się spod niej.

Usłyszałam szuranie za plecami. Zacisnęłam rękę, gasząc płomyczek, i odwróciłam się.

– Co tam, Kes, nie chce ci się spać?

Skulił się, ciaśniej owijając płaszczem. Noce na tych ziemiach nie są specjalnie ciepłe, to nie morza południowe. W blasku maleńkiego światełka unoszącego się przy twarzy maga jego biała skóra zdawała się świecić. Cały w czerni, z różnobarwnymi oczami, zdawał się w tym świecie o wiele bardziej obcy niż ja. Nie piękny, ale po prostu nie stąd. Mag, krótko mówiąc. Nie na darmo powiadają, że magowie są następnym szczeblem ewolucji człowieka.

– A tak jakoś, wiesz, postanowiłem ci potowarzyszyć.

– Boisz się, że cię zarżnę we śnie? – Podniosłam wyzywająco jedną brew.

– Nie – odparł z zaskakującym spokojem. – Koszmary mi nie dają spać. Dziecko mi się ciągle śni. Syn czy córka? Lina, powiedz… to prawda z tym dzieckiem?

Pokręciłam głową. Rozmowa zbaczała na niewłaściwe tory.

– Kes, ja naprawdę zostawiłam przeszłość. Nie wracam do niej, i tobie radzę robić tak samo. To wszystko jest zbyt skomplikowane. Co do dziecka, nie było go i być nie mogło, ponieważ nie masz ani kropli prawdziwej krwi, a ja nawet w śmiertelnym ciele człowieka byłam Księżniczką feyrów. Równie dobrze można by spodziewać się, że jeżyca zajdzie w ciążę z sokołem.

Uśmiechnął się nadspodziewanie ciepło. Wprawiło mnie to może nie w panikę, ale coś bardzo do niej zbliżonego. Bardzo mi się nie podobał bieg jego myśli. I moich.

– Lina, powiedz… Dlaczego to zrobiłaś?

Jęknęłam. Aha, zmienił taktykę. Nie kijem go, to pałką.

– Dajże sobie spokój z tą historią, przynajmniej na razie. Nie odpowiem. To nie ma znaczenia.

– Ale przecież mnie kochałaś.

– Nie ja – odparłam, otwierając dłoń i zapalając nowy ognik. – Nie jestem twoją Liną. Żyję według innych praw i innych zasad. Wytłumaczę ci to raz na zawsze, żeby nie było nieporozumień, które mogą się skończyć tragicznie, przede wszystkim dla ciebie. Miotasz się, twój stosunek do mnie jest, oględnie mówiąc, niekonsekwentny. Z jednej strony jestem potworem, który wymordował ci rodzinę, a z drugiej towarzyszką zabaw dziecięcych, narzeczoną, ukochaną… Nie jesteś pewien, czy będziesz w stanie podnieść rękę na feyra, który ma twarz najdroższej osoby. Pogubiłeś się, Kes.

– Fakt, nie wiem, co jest grane. Nie wiem, na kogo patrzę, czy naprawdę byłaś tym… czymś. Na logikę rozumiem, że to byłaś ty, ale uwierzyć w to nie jestem w stanie.

– Przestań kombinować, Kes, to byłam ja. Jestem feyrem i nie patrz na mnie jak na postać stworzoną w czasach mojego życia wśród ludzi. Nie-Jestem-Człowiekiem. Mam w nosie śmiertelników, nie traktuję ich jak równych, bo nawet starsze ludy są tylko sługami Książąt.

– Ale ze mną rozmawiasz jak równa z równym.

– Nie do końca. W tej chwili nie rozmawiam z tobą, tylko ze swoim sunner-warrenem. Tymczasowo tak cię traktuję. Nie jesteś mi równy, ale blisko.

– Ja cię nie rozumiem.

– Wiem. I nie próbuj. Po prostu uznaj siebie za szpiega w obozie wroga, a mnie za chwilowego sojusznika. Gdy tylko zrealizuję to, o czym marzysz, i zawieszenie broni przestanie być potrzebne, wyzwij mnie na pojedynek albo uciekaj. Ot i wszystko. Prościej się nie da.

– Ja właśnie w tej sprawie. Powiedziałaś, że szczegóły wytłumaczysz, jak tylko wyruszymy. Na razie nie powiedziałaś absolutnie nic.

– Często bywasz w Akademii?

– Niespecjalnie. Tylko jak się zbiera Rada, raz do roku.

– Rada? – zakrztusiłam się. Czego jeszcze się o nim dowiem? – Jesteś w Radzie Akademii?

– Tak, wybrali mnie trzy lata temu. Doszedłem do poziomu mistrza-nauczyciela.

– Czyli gdyby w Akademii były w niewoli feyry, Książęta, to byś o tym wiedział?

Zamyślił się. Widziałam, że się waha. Z jednej strony działanie przeciwko swoim było ostro wbrew jego naturze, z drugiej jednak – on mi wierzył, przynajmniej w jednej sprawie: że naprawdę chcę pokoju – chcę powstrzymać wojnę.

– Słyszałem, że na dole są jeńcy, ale konkretnie to coś wiedzą tylko magowie rozumu i przewodniczący Rady. Uprzedzając następne pytanie: nie da się zejść na dolne poziomy Akademii. Nawet mnie tam nie przepuszczą.

– Nigdy nie mów nigdy – uśmiechnęłam się. – Jeśli istnieje ktoś, kto ma tam wstęp, można nim zawładnąć.

Kes zesztywniał. Tak, kolego. Żeby stać się bohaterem i uratować świat, najpierw trzeba zdradzić wszystkich i wszystko, wyrzec się wiary i siebie samego. Takie jest nasze życie – życie odmieńców.

– Myślę, że dogadam się z kimś, kto będzie wiedział na pewno, czy tam jest… feyr, którego poszukujemy. Na pewno go pamiętasz: Hele, przyjechał do nas kiedyś latem. Byliśmy wtedy na etapie łowienia ryb, mało się nie utopiłaś. A teraz jest magiem rozumu, i to jednym z silniejszych.

Uśmiechnęłam się mimo woli na wspomnienie rozczochranego rudzielca, niezgrabnego, niewiedzącego co zrobić ze zbyt długimi kończynami, wiecznie potykającego się, znanego pod przezwiskiem „Jonasz”.

Już miałam odpowiedzieć, ale w tym momencie wiatr przyniósł zapach obcych.

Złapałam maga za ramię i stoczyłam się z kamienia, pociągając go za sobą.

– Słyszysz?

Zesztywniał. Czułam, jak po skórze pełznie zaklęcie wykrywające. Na Chaos! Dlaczego nieszczęście nie może przejść bokiem? Jakby wszystko się sprzysięgło, żeby mi nie dać dotrzeć do Wołogrodu, co krok to przeszkoda! Jeszcze te zaręczyny! Jakby coś dawało do zrozumienia: ani kroku dalej!

– Obudź wszystkich! – zasyczał mag głosem rozwścieczonego kota. – Ich tam jest najmarniej dwadzieścia!

Podczołgałam się do pozostałych, wygłaszając w myśli komentarze na temat Chaosu i jego pochodzenia. Chyba nie muszę dodawać, że nie były życzliwe?

Najpierw obudziłam Pożogara. Sczytał moją pamięć i powoli rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą migocącą wstęgę opadających na kamienie iskier. Poszedł na zwiady – miałam nadzieję, że potwory go nie wyczują.

Reszta towarzystwa obudziła się sama. Widocznie tak samo jak ja wyczuwali niebezpieczeństwo nawet w najgłębszym śnie. Elmir natychmiast złapał łuk i rzucił się do ocalałego jakimś cudem kawałka muru. Akir podniósł się, zawahał się na moment i stanął na czworakach. Transformacja kotołaka to nie jest miły widok, możecie mi wierzyć, ale jako kotek był sympatyczny – ogromny biały tygrys. Tylko nieco zbyt mądre zielone oczy i zupełnie po ludzku wredny wyraz mordy zdradzały, że nie jest zwierzęcego rodu. Kito też wyrywał się do udziału w imprezie, ale gestem kazałam mu zostać na miejscu. Miałam inne rzeczy do roboty niż pilnowanie go.

Upewniwszy się, że moi towarzysze przygotowali naszym gościom godne przyjęcie i w razie potrzeby przyjdą z pomocą, zwróciłam się znowu do Kesa.

– Blisko?

– Będą tu za jakieś pięć minut, jeżeli nic ich nie zatrzyma. Wygląda na to, że idą prosto tutaj, wyczuli nas! Przy czym ja na razie nie jestem pewien, co to jest, albo kto…

– Umarlaki.

Zaczęłam w myśli przeglądać sposoby walki z tworami Chaosu. Babcia, która brała udział w tysiącach wojen, znała ich niemało, ale jak na złość nie mogłam się posłużyć niczym z tego bogatego arsenału – albo nie miałam ingrediencji potrzebnych przy zaklęciu, albo najzwyczajniej brakowało mi mocy.

Kes był wyraźnie wstrząśnięty, usłyszawszy, jacy goście się do nas wybierają. Nie zdziwiło mnie to – magowie nie znali żadnego sposobu walki z tą zarazą. A może by tak się tą wiedzą podzielić, powiedzmy, eee… w ramach wymiany kulturalnej?

– Kes, jak u ciebie z magią Ładu?

Wymowne milczenie. Rozumiem. Zero.

– W takim razie… będę musiała użyć Gwiazdy Żywiołów. Potrzebuję dziesięciu minut, utrzymacie się przez tyle?

– Nie wiem. Na razie tracimy czas.

Skoczyliśmy z powrotem na miejsce noclegu. Pozostali, widocznie rozumiejąc, że sprawy źle stoją, natychmiast pojawili się przy nas. Nawet elf.

– Stańcie dookoła mnie. Szybko. Za trzy minuty tu będą. Nie szarżować, nie dopuszczać za blisko. I przede wszystkim nie dajcie się zranić, bo was żadna siła nie uratuje.

Mówiąc to wszystko, rozgarnęłam przeszkadzające kamienie i zaczęłam kreślić na ziemi koślawą gwiazdę. Zdawało mi się, że słyszę gderanie prababci, że za takie… eee… niechlujstwo nauczyciele by jej wyrwali ręce i nogi, a potem przykleili w porządku losowym i powiedzieli, że przecież to w sumie wszystko jedno.

Teraz runy. Ład, Chaos, Wiatr, Woda, Ziemia, życie i śmierć – na promieniach nieforemnej siedmioramiennej gwiazdy. A pośrodku, na przecięciu linii, runa ognia.

Ktoś westchnął, odrywając mnie na moment od pracy. Tak, wszyscy na stanowiskach, nawet Pożogar wrócił. A prosto na nas walą niezwykłej piękności… Książęta? elfy? bóstwa? anioły? demony?

– Nie odpuszczajcie! Mają w sobie Chaos, mogą przybrać dowolną formę…

Nie patrzyłam, co robią moi wspólnicy. Jeśli mają dość rozumu, to się ockną i nie dopuszczą do siebie tych potworów, a jeśli głupi, to czort z nimi. Kes w każdym razie głupi nie był, a życie pozostałych nie miało dla mnie aż takiego znaczenia. Zostali ostrzeżeni, za resztę nie odpowiadam, duzi są.

Brzęk mieczy. Mają rozum, posłuchali. Ryk i wycie. Na linie, które wykreśliłam na ziemi, lecą jakieś odpadki.

– Nie rzucajcie mi tu flaków, jak czaruję, bo za cholerę nic z tego nie będzie!

Stoję nad runą ognia i rozpaczliwie próbuję zebrać resztki odwagi. Nie działa, widocznie już nie mam co zbierać. Stalowy nóż, który świsnęłam Kesowi, drży mi w ręce. Mam dosyć rozlewania swojej krwi dla czyjegokolwiek ratunku!

Biorę się w garść i otwieram sobie żyły. Jeszcze trochę, a będę mogła nosić tylko ubrania z długimi rękawami. Blizny po ranach zadanych stalowym narzędziem utrzymują się bardzo długo – jeszcze przez rok będę wyglądać jak po próbie samobójczej.

Złota krew cienką strużką cieknie na znak ognia. Powoli. Zbyt powoli.

Złocisty blask kresek i run rozświetla ciemność. Gdzieś tam trwa nierówna walka, ale ja jestem sam na sam ze sobą i żywiołami. Tamta walka mnie nie dotyczy. Moja walka odbędzie się tu i teraz.

Sensem tego zaklęcia jest zjednoczenie mocy, zlanie żywiołów w jedność. Można się z nimi dogadać, można im rozkazywać, ale taka zdolna to ja nie jestem. Będę musiała je zniewolić.

Pierwsze poddało się życie, za nim poszła śmierć. Wiatr, Ład, Woda i Ziemia stawiały opór niewiele dłużej. Pozostał Chaos, najgroźniejsza siła, najbardziej krnąbrna, najbardziej przeciwna mnie i mojej naturze.

No. Teraz. Jeszcze chwila.

Świst zerwanego zaklęcia. Cisza.

Wpojone mi odruchy nie zawiodły. Zdążyłam uchylić się i cios pazurzastej łapy trafił prosto w runę, co prawda niemającą już zamierzonej mocy, ale jednak skropioną moją krwią. Wycie, od którego ciarki biegły po grzbiecie, wycie zapierające dech w piersiach. Wycie nie-żywej istoty, która nie powinna się pojawić w tym świecie.

Pomiot Chaosu rozpłynął się w słupie prawdziwego płomienia.

Może nie było to wielkie zwycięstwo, ale zawsze poprawiło mi humor na tyle, że zaryzykowałam sprawdzenie, co słychać u pozostałych. Moi towarzysze nadal bronili się w kręgu, tylko Pożogar, przybrawszy postać niematerialną, rzucał się między wrogów, odwracając uwagę od pozostałych. Chłopcy słabli, widziałam, jak rzucają w moją stronę błagalne spojrzenia. Zaraza!

– Nie zdążę odprawić rytuału!

Nie wiem, czego w moim głosie było więcej – rezygnacji, strachu czy wściekłości.

Wszystko skończone. Byliśmy za słabi, by się obronić, a na ucieczkę za późno. Moja cholerna pewność siebie! Było rzucać graty i wiać co sil. Graty – rzecz nabyta.

Nie zwracając uwagi na ostrzegawcze krzyki towarzyszy, rzuciłam się w tłum wrogów. Jechał sęk ostrożność. Jak ginąć, to z hukiem.

Pożogar krzyczał coś o prawdziwym płomieniu, ale nie słuchałam. Nie miałam mocy, to nie był mój czas, tym mizernym płomyczkiem, który się we mnie tlił, nawet fajki by się nie dało zapalić. Za dużo mocy wyssały ze mnie poprzednie czary.

Wiele napastnikom nie byłam w stanie zrobić, dla Chaosu srebro jest niegroźne. Jakimś cudem udało mi się unikać ciosów.

– Zwariowałaś! – rugam sama siebie, wstrzymawszy cios w ostatniej chwili, o milimetry od człowieka osłaniającego mi plecy. Kretyn! Jeszcześ tutaj?

– Uciekajcie!

Stanowczo łatwiej walczyć, kiedy nie muszę uważać, co się dzieje za moimi plecami. Chociaż z drugiej strony to szaleństwo, w żadnym innym czasie i miejscu nie odważyłabym się stanąć plecami do niego, a co dopiero polegać na takiej obronie.

– Spadajcie stąd, ja ich trochę przetrzymam!

– Wal się! – ryknął Kes, ścinając wyrosłym z dłoni ostrzem łapę szukającą na oślep ofiary. – Obiecałaś, że będę mógł cię zabić! To tak się dotrzymuje słowa?

Cięłam w kolano jakiegoś Księcia Chaosu, który był na tyle nieostrożny, żeby podejść do mnie zbyt blisko.

– A proszę bardzo, rżnij waść! Masz okazję, minutę w lewo czy w prawo to mi już rybka!

Gdzie reszta? Przez tłum tego ścierwa nic nie widzę! Pożogar znowu plącze się pod nogami zjaw, kotołak broni się przed jakimiś dwoma. Elfa nie widać, lecz słychać świst jego strzał.

– Płomień! Księżniczko, wezwij Płomień!

Znowu cholerny Pożogar. Ja kiedyś tego genialnego doradcę zamorduję.

– Nie dam rady!

Rzuciło się na mnie trzech naraz. Jednego unieszkodliwił Kes, pozostali omal nie dobrali mi się do gardła.

– Przestań myśleć i wezwij!

– Niby jak? Powiedz jak, to proszę, mówisz i masz! Dobre rady to każdy umie dawać!

Odpowiedź przyszła. Z własnej pamięci. Prawidło pojawiło się przed oczami, jak wypisane ognistymi literami. Prawidło: bronić swojego sunner-warrena za wszelką cenę.

Za moimi plecami jest Kes. Jeśli ja zginę, to i on zginie. Jeśli on zginie, świat nie ma po co istnieć.

Czyli muszę uratować nas oboje.

Jakie to proste.

Iskra rosła jak lawina staczająca się po zboczu. Jeszcze chwila – i ogień przestał się mieścić we mnie, ogniste strugi trysnęły mi z oczu, spływały po rękach, serpentyną otaczały Kesa i mnie. Prawdziwy Płomień.

– Tutaj! – Rozpostarłam ręce, tworząc tarczę. Zmory zapomniały o wszelkim kamuflażu, zmieniały się na moich oczach, przeobrażając się w strzępki Chaosu, zmienne, śmiercionośne, nie z tego świata. Z ich widmowych ciał wydobywał się ni to jęk, ni to ryk. – Wszyscy do mnie!

Posłuchali, przebili się przez pomieszane szyki zmor, dopchali się do bezpiecznego miejsca. Dobrze, że ta zaraza na razie nie zainteresowała się końmi.

Uwolniwszy strugi ognia, osunęłam się na kolana, pociągając za sobą nic nierozumiejącego Kesa. Wpiłam mu się w rękę, zmuszając go do puszczenia miecza.

– Po prostu mi uwierz. Powierz mi swoje życie. Poproś mnie o obronę – szeptałam drżącym głosem, sił ubywało, a nie miałam skąd ich czerpać. – Poproś, a z twojego powodu będę w stanie przenosić góry, zniszczyć wszystko i wszystkich…

Złapałam go za włosy. Jazda, Kes, no, choć na chwilę uwierz w to, że tu i teraz nie jesteśmy wrogami, że dla ciebie zrobię wszystko…

– Li… na…

Zamknął oczy, próbując znaleźć w swoim sercu choć kroplę nadziei, wykrzesać choć trochę wiary. Nie działało, cholera jasna! Co to za porządek, żeby nasze życie zależało teraz od niepewnego siebie maga, zagubionego w sobie ludzika?

– Księżniczko! – zawył Pożogar. On też czuł, jak ogień topnieje, jak moc się rozpływa.

…Lissi… Ty też gdzieś tam jesteś, Chaos cię pożarł, teraz jesteś jednym z tych potworów…

Gniew. Też dobrze. Też się teraz może przydać. Grunt to odpowiednio go ukierunkować! Grunt to porozumieć się z odpowiednim dla siebie żywiołem…

– Lissi zginął, bo ja zawiodłam, jesteś mi winna jego życie… Jesteś! Mi! Winna! Zabiłaś! Go! Podporządkuj mi się natychmiast, a wybaczę ci to, wybaczę jego śmierć!

Nie zauważyłam nawet, że krzyczę, a Kes rzuca się w moich rękach, próbując się wyrwać. Sama nie wiedziałam, kiedy zdążyłam wysunąć pazury. I tak dobrze, że mu się wpiłam we włosy, a nie na przykład w ramiona, bo bym sama dokończyła to, czego nie zdążyły załatwić koszmary.

– W swoim imieniu otwieram wam drogę, przybądźcie do mnie, tej, która wiedzie was drogą chwały!

Ognisty pierścień otoczył nas. Jeszcze trochę! No…! Ognista brama otwierała się, niechętnie, ze zgrzytem, ale…

Dziewięć ognistych postaci ruszyło naprzeciwko zjaw. Ogniste dzidy, miecze i łuki, ogniste dusze, które bronią tego świata. Zginęli, broniąc go, i żyją w płomieniu walki, który ich pochłonął. Po tamtej stronie walczą dalej, nie znają spoczynku ani pokoju. Czasem żałuję, że nie mam duszy – też bym tak chciała.

– Zniszczyć!

Płomień. Ryk zjaw. A potem cisza.

Z trudem wciągnęłam pazury, puszczając maga, który patrzył na mnie przerażonymi, nierozumiejącymi oczami. Tam na arenie był zbyt zły, by się w pełni zorientować, co ja nawyrabiałam. Teraz poczuł na własnej skórze nikły cień tego, co potrafię.

Ogień zgasł, płomieniści wojownicy rozpłynęli się w ciemności. Tylko jeden podszedł do mnie i przyklęknął.

– Dług spłacony, która wiedziesz nas przez światy. Dług całkowicie wyrównany – powiedział i rozsypał się w iskry.

Przełknęłam ślinę, sama jeszcze nie wierząc, że wszystko skończone. Że się udało. Że żywioł po latach uznał za stosowne okazać wdzięczność.

– Co to było?

Roześmiałam się. Nie mam co robić, tylko wygłaszać referat o tym, co mogę, czego nie mogę i dlaczego mianowicie nie wezwałam tych wojowników od razu. Lepiej poleżę sobie, nie myśląc o niczym, na dzisiaj mam dosyć rozmów!


* * *

Obudziłam się z bólem głowy i skurczami rozregulowanego żołądka, chwiejąc się w siodle. W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie się znajduję, potem doszłam do wniosku, że jadę do domu po kolejnej pijatyce.

– Zaraz, a kto ty… – Namacałam ręce utrzymujące mnie w siodle. – Słuchaj, jeśli ci wczoraj coś obiecałam, to to nie byłam ja, tylko moja siostra bliźniaczka…

Śmiech. Podejrzanie znajomy, zbyt wredny. Kes…

Jęknęłam, przypomniawszy sobie, jakich rozrywek zażywałam w nocy i w jakim towarzystwie.

– Jak tam, obudziła się wasza wysokość? No, jak się czujesz? Nie mdli? Rzygać ci się nie chce? We łbie się nie kręci?

Gdyby w tym głosie był choć ślad troski, to może bym i uwierzyła, że jest szczerze zaniepokojony.

– Daj sobie spokój, przesiądę się na Pegaza.

– Gdzie się chcesz przesiadać, siedźże, obiecuję dziś nie próbować cię zabić, w nocy na to zarobiłaś.

– Rozumiem. Teraz będziemy się liczyć precyzyjnie. Ja cię ratuję, ty mi przesuwasz termin. Przewidujesz jakieś zniżki?

– Daruj sobie. Lepiej powiedz, coś ty wczoraj robiła?

– Nie co, tylko jak! – Poprawiłam się w siodle, usadawiając się wygodniej. W biodro wbiła mi się rękojeść jednego z kindżałów Kesa. Cholera! Wzdrygnęłam się. Jak mogłam zapomnieć, że ten świr jest cały obwieszony stalą, starczyłoby, żeby ze mnie zrobić gustownego martwego jeżyka.

– Kes, weź ten nóż! Trzymaj to ścierwo z dala ode mnie!

Podejrzanie długo milczał.

– To nie był nóż – powiedział wreszcie. – Mogłabyś ostrożniej traktować mój… moje niektóre części ciała?

Pożółkłam. Trudno, żebym czerwieniała, mając złotą krew.

Dalej jechaliśmy w milczeniu. Cieszyłam się, że ten drobny incydent kazał Kesowi zapomnieć o naszej rozmowie. Akir i Elmir jechali obok nas, z rzadka przerzucając się nic nieznaczącymi zdaniami. Nie narzucali mi się z pytaniami – wiedzieli, co to znaczy: Księżniczka po upojeniu mocą. Kes nie wiedział. Pożogar trzymał się na uboczu i nie przyszło mu do głowy go uprzedzić.

– Dobra, teraz powiedz, co się stało. Próbowałaś kreślić gwiazdę, widziałem, że ją uaktywniłaś. Co było potem i o jakim długu mówił ten… ktoś?

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Pewnie, że chcę. Jak by nie było, w tej podróży jesteśmy po jednej stronie. Co potem będzie, to będzie, a sama mówiłaś, że jestem dla ciebie czymś w rodzaju doradcy.

Tego już było za wiele!

– Pomijając wszystko inne, konkretnie dzięki tobie wczoraj o koński paznokieć by nas wyrżnęli! Prosiłam cię o wiarę, o szczyptę zaufania! Potrzebowałam mocy, a do mojego czasu jeszcze daleko. Teraz to ja jestem w stanie wykonać parę sztuczek, ale nie coś poważnego. Na przyszłość jak o coś proszę, to zrób to bez wahania… chyba że chcesz nas wszystkich wykończyć!

Łapał powietrze jak ryba wyjęta z wody, próbując coś powiedzieć. Sprężył się jak dzikie zwierzę przed skokiem – czułam, jak jego mięśnie poruszają się pod ubraniem. Znowu nie posłuchałam głosu rozsądku i niepotrzebnie naruszyłam kruche niepisane zawieszenie broni.

– Akir, Elmir! Krótki postój.

Nie zwracając uwagi na maga, zatrzymałam Deresza i wyrwałam się z przytrzymujących mnie ramion. Pół zeskoczywszy, pół spadłszy na ziemię, pojęłam, że przeceniłam swoje możliwości. Ledwo się trzymałam na nogach. Dobrze chociaż, że Pegaz, mądry konik, nadstawił bok i pomógł mi zachować resztki twarzy.

– Wszystko w porządku, Księżniczko? – spytał Akir, przechylając się przez łęk siodła, które Kito bez entuzjazmu dał sobie włożyć na grzbiet. – Może powinniście odpocząć?

– Nie trzeba. – Pokręciłam głową. Żołądek zawarczał gniewnie i zaczął powoli, ale nieubłaganie przemieszczać się w stronę gardła. W ustach poczułam smak żółci. – Dam radę, a musimy odbić jak najdalej od Granicy, zanim się zrobi ciemno. Drugi raz żywioł mi nie pomoże, i tak tym razem wzięłam od niego za dużo.

– Księżniczko, odnoszę wrażenie, że powinniście porozmawiać z waszym sunner-warrenem - odezwał się Elmir. – Jego niezdecydowanie naraziło nas wszystkich na niebezpieczeństwo, a wy o mało co nie spłonęliście.

Patrzcie go, jaki chytrus! Jak ja nie cierpię elfów! Teraz, czy mi się to podoba, czy nie, będę musiała opowiadać!

Pożogar, który już zdążył do nas podbiec, zawarczał protestująco. Tak, ja też uważam, że opowiadanie wrogowi, jak sprawy stoją, to zbyt hojny prezent dla niego, odkrycie kart nie było najlepszym pomysłem. Ale dopóki będzie stawał okoniem i osłabiał nasz związek, dopóty jesteśmy bezbronni.

Odwróciłam się do maga i obrzuciłam go sceptycznym spojrzeniem. Ręka Kesa sama skoczyła do rękojeści broni. Nerwowy jakiś.

– W porządku. Spróbuję ci opowiedzieć wszystko od początku, ale w drodze. Mówiłam poważnie, że nie mamy czasu. Zmiatamy stąd.

Chłopcy wskoczyli na siodła. Westchnęłam ciężko. Spojrzałam na Kesa, a on na mnie.

– Co jest?

– A nic takiego. Czekam, aż się domyślisz, że w tym stanie sama na Pegaza nie wylezę.

Niewidzialne łapska pochwyciły mnie i wrzuciły na siodło. Zero delikatności. A to łotr magiczny!

– Jedziemy!

Ruszyliśmy z kopyta. Pożogar biegł przodem. Elmir i Akir jechali po bokach, Pegaz i Deresz prawie się dotykały bokami. Westchnąwszy ciężko, zaczęłam opowieść…


* * *

Przyszliśmy na najpierwszy ze światów o pierwszym brzasku. Zrodzeni z Chaosu, powołani do obrony Ładu. Wieczne Ziemie leżą na granicy między światem śmiertelnych a wrogim mu nie-życiem, są jego przedmurzem. Starsze rasy, które pojawiły się po nas, były już dziećmi Ładu – ale w ciągu wieków ich krew zmieszała się z naszą. Nie o nich jednak miałam mówić, a o feyrach.

Początkowo było nas bardzo mało, ale z każdym wiekiem coraz więcej. Pojawili się niżsi. Książęta podzielili się na cztery rody. Przyszli ludzie… Pierwszy Świat był kolebką ludzkości, nigdzie i nigdy nie powstanie drugi podobny – doskonałość można osiągnąć tylko raz. U ludzi przetrwała tylko pamięć o Edenie, rajskim ogrodzie, z którego zostali wygnani.

Każdy z Książąt władał swoją osobną mocą, która osiągała szczyt raz w roku. Ten dzień przyjęło się nazywać czasem mocy. Na przykład dla moich przodkiń i dla mnie jest to dziesiąty października. Żeby być całkiem dokładnym: noc dziesiątego października i poranek jedenastego. Właśnie dlatego wśród ludzi pojawiła się tradycja palenia ognisk tego dnia. Nie święto zrodziło pierwszą Rey-line, a na odwrót.

Eden został zniszczony przez Chaos i nie dotrwał swego rozkwitu. Feyry, starsi i ludzie ramię w ramię walczyli z pomiotem Chaosu, ale Granica została przerwana.

Udało nam się uratować niedobitki śmiertelnych, które wraz z nami doczekały narodzin nowego świata w Wiecznych Ziemiach – ostatnim bastionie Ładu.

Tak mijała wieczność. Nowy świat, jego pogrążenie w Chaosie, uratowanie smętnych resztek ludzkości i starszych - i znowu, od początku.

Ale pewnego razu ten cykl został przerwany. Pewnego razu jeden z Książąt osiągnął szczyt mocy akurat wtedy, kiedy jego duszę przepalała nienawiść. Niewiele brakowało, żeby usunął ze świata wszystkich śmiertelnych i nieśmiertelnych. Pozostali Książęta ledwo zdołali go powstrzymać. Potem powstało prawo wpojone nam na poziomie instynktów. Szczerze mówiąc, prawo niewiele zmieniło – to nie był ostatni taki wypadek, ale pojawiło się coś, co powstrzymywało Książąt, którzy w dniu swojej mocy byli niemal wszechmocni.

Prawo głosi, że każdy z nas musiał wybrać sobie podopiecznego, sunner-warrena, sens istnienia świata. Nawet gdy rozum śpi, gdy moc upaja, pamiętamy, że gdzieś tam jest istota, moc, rzecz, zjawisko, ze względu na które ten świat musi przetrwać. Najczęściej jest to Książę, czasem ktoś ze starszych, bardzo rzadko człowiek, a w trzech przypadkach był to martwy przedmiot.

A teraz słuchaj uważnie i próbuj zrozumieć. Kim są podopieczni? Co do istoty – nie mówię w tej chwili o wyjątkowych przypadkach, kiedy padło na coś nieżywego – sunner-warren to dla Księcia cały świat uosobiony w jednej żywej istocie. Niekoniecznie w ukochanym, najczęściej jest to bliski krewny – ojciec, matka, dziecko… Nie będę powtarzać, co on znaczy dla Księcia – sam już rozumiesz, że nikt nie jest bliższy i z definicji być nie może. Teraz opowiem o obowiązkach i korzyściach wynikających z takiej sytuacji.

Śmiertelni stają się nieśmiertelni, jak my. Dopóki Książę żyje, dopóty żyje jego podopieczny. Właściwie nie zdarza się, żeby sunner-warren zmarł przed Księciem – ten bowiem broni go za wszelką cenę. Dla swojego podopiecznego może wezwać moce, o jakich się bogom nie śniło.

Czasem, bardzo rzadko, może się zdarzyć, że Książę jest za daleko i nie zdąży przyjść z pomocą.

A potem, jeśli podopieczny nie żyje, wszystko traci sens. Życie traci sens. Świat traci punkt podparcia. Tak się kiedyś stało ze mną, cudem zupełnym zapanowałam nad mocą wyrywającą się na zewnątrz. Mocą, która byłaby w stanie zniszczyć Granicę.

Gdyby wspomnienia pewnego dnia nie wróciły, przeżyłabym życie jako śmiertelniczka, a potem odeszła w Chaos, ale wszystko ułożyło się inaczej. Po przebudzeniu musiałam znaleźć nowego podopiecznego, a pasował mi do tego tylko jeden człowiek.

Ty.

Teraz następna sprawa – dlaczego na ciebie nakrzyczałam. Ty naprawdę o mało co nas wszystkich nie zabiłeś – przez to, że nie chciałeś przyjąć mojej obrony, nie poprosiłeś o nią. Blokując nasz związek, odcinasz mi dostęp do mocy.

– A jaką ty masz moc? Co to byli za wojownicy?

– To byli strażnicy Ładu, dusze śmiertelnych, którzy nie znaleźli pokoju. Nie chcą się przemienić, nie chcą odejść w Chaos. Ich życiem pozagrobowym jest płomień wojny. Ja jestem Oginiem Jesiennych Ognisk, prawdziwym płomieniem, ale to nie znaczy, że panuję nad żywiołem, absolutnie nie. Jestem w stanie tylko otworzyć przejście do ziem śmiertelnych i wpuścić tutaj te dusze.

Nie chciałam dalej tłumaczyć. I tak dużo powiedziałam. Dałam ostrogę niezadowolonemu z tak powolnego marszu Pegazowi i wyrwałam naprzód, od razu oddalając się na kilkadziesiąt metrów od towarzyszy. Chciałam być sama.


* * *

Pożogar patrzył na maga, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Człowiek nie złościł się, nie protestował, nie dziwił. Na jego twarzy zastygła maska zimnego spokoju.

– Pożogar, powiedz ty mi, czy Książęta mają oficjalną władzę?

– Tak.

– Tak i nie – wtrącił się Elmir. – Każda rodzina ma swoje władze i swoje urzędy. Tylko w czasie wojen z Chaosem tworzy się wspólne dowództwo.

– Zgadza się. – Pies skinął głową. – A po co ci to?

– A czy Rey ma… czy Reylina ma jakieś stanowisko?

– Tak. Powiedziała ci dostatecznie dużo. Powinieneś był sam skojarzyć, że jej poprzedniczki zawsze były głowami Jesiennego Rodu i w czasie wojny praktycznie zawsze zostawały głównodowodzącymi zjednoczonych rodów. I taki sam los czekał ją.

– Jeszcze jedno pytanie…

Kes w zamyśleniu patrzył na dziewczynę jadącą przed nimi. Po jej dolegliwościach nie zostało ani śladu, niemal położyła się na grzbiecie Pegaza, obejmując go za szyję, i leciała na oślep przed siebie.

– Więzy, które nas połączyły… Dała mi słowo, że gdy tylko ta historia się skończy, będziemy walczyć w uczciwym pojedynku. Będzie miała taką możliwość?

Pożogar zawarczał, na chwilę się zapominając, z jego sierści poleciały złote iskry.

– Księżniczka nigdy nie łamie danego słowa!

Wzburzenie feyra było prawdopodobnie nieszczere. Sam nie wierzył w to, że tych dwoje kiedyś spotka się na udeptanej ziemi. Księżniczka nigdy nie zdoła podnieść ręki na swojego podopiecznego, a znowu jej samej nie da zginąć Pożogar.

Dziwnie się sprawy ułożyły.


* * *

Z boku mogło się zdawać, że pędzę na złamanie karku, ale to były tylko pozory. Złączyłam się z Pegazem w jedną całość, dookoła szeptała ostnica, grały świerszcze, gdzieś w tyle zostali moi towarzysze, ale mnie w tej chwili zajmowało zupełnie co innego.

Bezpośrednio po przebudzeniu przejmowałam się tylko swoimi układami z Kesem i nie miałam głowy do rozmyślań o tym, co stało się w nocy. Teraz trochę mi się rozjaśniło w głowie – i pojawiły się uzasadnione pytania i podejrzenia.

Koszmary nigdy nie atakowały tak licznymi oddziałami – wolały polować w pojedynkę albo parami. Nigdy nie zapuszczały się tak daleko. Te tutaj ewidentnie wiedziały, gdzie mają iść. Konkretnie na nas.

Co to wszystko mogło znaczyć?

Odpowiedź nasuwała się sama. Komuś bardzo zależało na tym, żeby nas zatrzymać. Nasza krucjata mocno nie pasowała do czyichś planów.

Była tylko jedna siła, która mogła rozkazywać koszmarom Chaosu, a ściśle biorąc tylko on sam.

To znaczyło, że czasu jest coraz mniej. Ze Granica świata trzeszczy i tym razem nie będzie komu stanąć w obronie ludzi, kiedy ostatnia bariera padnie i na ziemie śmiertelnych runą nie-żywi.

Ostro zatrzymałam Pegaza. Koń parsknął z niezadowoleniem. Po minucie reszta mnie dogoniła.

– Co się stało, Księżniczko? – spytał Elmir, rozglądając się czujnie. – Wróg?

Pokręciłam głową. Język odmówił mi posłuszeństwa, niezdolny do ogłoszenia strasznych domysłów.

– Pożogarze, czy ten atak w nocy nie wydał ci się, oględnie mówiąc, dziwny?

Milczenie. A więc nie mnie jednej nocne wypadki dały do myślenia.

Kes patrzył na nas nierozumiejącym wzrokiem.

– A co w tym dziwnego? Ta hołota atakuje każdego, kto wpadł na pomysł nocowania tutaj.

Jednak elf, kotołak i jednorożec podzielali nasze obawy.

– Kes, pomyśl trochę! – Popukałam się w głowę. – One nie napadły ot tak, po prostu na przypadkowo napotkane ofiary, to był planowy atak!

– Czyli…

– Czyli Granica niedługo padnie. Czyli niedługo przyjdzie czas walki i jeśli do tego czasu niżsi nie odzyskają rozumu, ludzie nie będą mieli gdzie uciekać i nie będzie komu stworzyć nowej Granicy. Świat zginie, ale tym razem nie zostanie nikt, żeby pozbierać skorupy i ułożyć z nich coś nowego…

Nie dane mi było skończyć. Konie zaryły kopytami przed szarym zamkiem, który dosłownie wyrósł nam przed nosem spod ziemi. Westchnęłam. O wilku mowa!

Kes pospiesznie mamrotał jakieś zaklęcia obronne. Podjechałam do niego.

– Nie ma sensu. Jeśli pan tego zamku zechce nas pozabijać, to obawiam się, że nawet moi wojownicy nic tu nie wskórają.

Skinęłam na pozostałych.

– Wchodzimy. Nie odrzuca się tak… natarczywego… zaproszenia. Gospodarz chyba nie lubi czekać.


* * *

Wieże zamku zdawały się sięgać nieba. Przejechaliśmy przez bramę i zsiedliśmy z koni. W środku panowała idealna cisza, jakby nie było tam żywej duszy.

– Gdzie ten gospodarz? Jakoś się nie kwapi powitać szanownych gości. Może nas się boi? – rzucił Kes szyderczo.

– Naprawdę myślisz, że ktoś, kto jest w stanie, ot tak stworzyć z niczego wielki zamek, kogoś się boi? – spytał sceptycznie Elmir.

Skinęłam głową, zgadzając się z elfem. Z tego, co wiedziałam z pamięci mojej poprzedniczki, trudno było choćby obudzić zainteresowanie właściciela szarego zamku. Ona akurat zdołała czymś zwrócić jego uwagę i została zaszczycona audiencją, której omal nie przypłaciła życiem. Z trudem udało jej się tego uniknąć. Z drugiej strony, gospodarz po prostu dał jej szansę. Ciekawe, czym myśmy na to zasłużyli…?

– Idziemy – powiedziałam, wyprzedzając pozostałych. Jak znam gospodarza, będzie chciał od razu zlikwidować wszystkich nieistotnych świadków. – I cicho być. Ja będę mówiła.

Ruszyliśmy głównymi schodami do góry. Wszystko dookoła było zapuszczone, jakby ostatni raz sprzątano tu wieki temu. Poszperawszy w pamięci poprzedniczki, stwierdziłam, że gospodarz najchętniej przyjmuje gości w bibliotece.

Odnalazłam właściwe drzwi, wzięłam głęboki wdech, upewniłam się, że pozostali idą za mną, i weszłam.

Na kominku trzeszczał ogień. Nigdzie ani drobinki kurzu. Wysokie regały zastawione książkami nasuwały myśl o gabinecie uczonego.

Siedział w głębokim fotelu, założywszy nogę na nogę, całkowicie pogrążony w lekturze jakiejś książki.

Na nasze przybycie gospodarz nie zwrócił najmniejszej uwagi.

A mnie krzyk zamarł na ustach.

Rude, niemal czerwone włosy.

Lśniące złote oczy.

Uśmiech, od którego serce skręca sie z bólu.

– Lissi… – wykrztusiłam. – Lissi…

Pożogar oprzytomniał pierwszy. Pociągnął mnie za nogawkę, a kiedy to nie odniosło skutku, wpił mi się zębami w nogę, raniąc do krwi. Zawyłam, ale sztuczka działała dalej.

Lissi nie żyje.

Czułam, jak ogarnia mnie złość. Zapomniałam, że obiecałam sobie być uprzejmą i przestrzegać etykiety. Wiedział, co robi, przybierając taką maskę.

– Pozwolę sobie zauważyć, że to nieładnie nie zwracać uwagi na gości.

Odłożył książkę na niski stolik i uśmiechnął się, leciutko pochylając głowę.

– Witam was, Księżniczko. To dla mnie zaszczyt przyjmować w mych skromnych progach wnuczkę Płomiennej Walkirii.

– Czemu zawdzięczamy wasze… zaproszenie?

– Zaintrygował mnie fakt, że moi słudzy nie dali rady pewnej Księżniczce, i postanowiłem sprawdzić, czy trafnie się domyślam. Odrodzona Walkiria, czyżby…

Kes chciał coś powiedzieć, ale Elmir w ostatniej chwili zatkał mu usta. Gospodarz usłyszał tylko niewyraźny bełkot. Uśmiechnął się, jakby zobaczył coś niezwykle zabawnego. Poczułam, że od tego uśmiechu ciarki mi przeszły po skórze. Miał nienaturalną mimikę, bawił się uczuciami jak słowami, a w rzeczywistości tylko udawał.

– Czy nie mógłbyś zmienić postaci, Zmiennokształtny? Trudno mi rozmawiać z… iluzją mojego ojca.

Skinął głową na znak zgody. Ten miraż już odegrał swoją rolę. W chwilę później przed nami siedział jeden z dawnych Książąt, rudowłosy, chudy mężczyzna.

– A więc, drogie dziecko, niezawodnie już się orientujesz, że stoisz na przeszkodzie moim planom. Przez wzgląd na pamięć Płomiennej Walkirii pozwolę ci odejść, jeśli obiecasz nie plątać mi się więcej pod nogami.

– Przez wzgląd na pamięć? – powtórzyłam, gestem uspokajając Pożogara. – O nie, Zmiennokształtny. Podaj mi prawdziwy powód, to się zastanowię.

– Cóż skłania cię do przypuszczenia, że prawdziwy powód jest odmienny?

– To mnie skłania, Zmiennokształtny, że ty z definicji nie możesz żywić żadnych uczuć do czegoś ani kogoś, po prostu nie masz czegoś takiego jak uczucia!

Patrzył na mnie długo. Taksująco. Ze zdziwieniem. Nie chciałam, żeby zauważył, że kolana już mi drżą. Trudno być nieustraszonym, kiedy patrzy na ciebie taka moc!

– W porządku. – Machnął nagle ręką i kontury pokoju zaczęły się rozmywać, jakby jego głos rozbrzmiewał w szarym, ciągnącym się kisielu. – Puszczam was wolno, bawcie się dalej w zbawców świata. A ty, dziecko, tym razem nie masz racji. Dawno już pojąłem tę prawdę, że kto chce serio myśleć o zwycięstwie, musi pierwej zrozumieć swojego wroga. Najpierw więc przejąłem rozum, potem zaś także uczucia…

Znowu staliśmy na pustym stepie. Nienaruszone ostnice opowiadały swoje bajki. Opodal pasły się konie. Jednorożec już biegł nam na spotkanie.

– Co to było? – oprzytomniał wreszcie Kes.

– To? – uśmiechnęłam się. – To był Wielolicy, mój drogi. Ten sam, który wczoraj posłał za nami swoje sługi. Masz powód do dumy. Jesteś pierwszym i ostatnim człowiekiem, który spotkał się z jedną z dwóch wielkich sił i przeżył.

– To znaczy, że…?

– Tak. Właśnie byliśmy na audiencji u Chaosu.


* * *

Gdy dotarliśmy do granicy Północnych Ziem, byliśmy już tydzień w drodze. Chaos na razie uznał za stosowne dać nam spokój – w każdym razie atak się nie powtórzył. Cóż to, czyżby naprawdę wytworzył sobie ośrodek uczuć?

To był nasz ostatni postój pod gołym niebem. Następną noc mieliśmy już spędzić w jakiejś karczmie. Zgodnie z ustalonym porządkiem zaczęliśmy się rozkładać na nocleg.

Akir właśnie wracał z pękiem chrustu, ale nagle zatrzymał się i upuścił ładunek.

– Co jest?

Nie odpowiedział, tylko uważnie wpatrywał się w mrok. Nadstawiłam ucha. Faktycznie. O jakieś trzy minuty [15] od nas dzwoniła stal.

– Akir, za mną!

Zerwałam się i, nie oglądając się na resztę, rzuciłam w stronę, z której słychać było odgłosy walki. Akir pomknął za mną, reszta najwyraźniej nie wiedziała, co się dzieje, i uznała, że są lepsze sposoby spędzania wolnego czasu, niż ganianie po krzakach za zbzikowaną Księżniczką. Poprawka – Pożogar dołączył do nas.

W pobliskim gaju walczyły cztery osoby. Trzej rośli mężczyźni w pancerzach nacierali na mocno zbudowaną, choć niewysoką, jasnowłosą dziewczynę. Widząc, jak wprawnie obchodziła się z bronią, nie miałam wątpliwości, że widzę wojowniczkę – a nie wieśniaczkę, która porwała pierwszy lepszy kawał żelaza w zasięgu ręki.

Akir nie tracił czasu na rozmyślania. Dobył miecza i rzucił się na pomoc „pięknej nieznajomej”. Wszyscy mężczyźni są tacy sami, ze zwierzołakami włącznie! Wiecznie męczy ich kompleks rycerza i ujawnia się w najmniej odpowiednim momencie! A może to jakaś przestępczyni? Dobrze chociaż, że nie zamienił się w tygrysa. I tak mamy problemów powyżej uszu.

Stwierdziłam, że właściwie już wszystko jedno, i przyłączyłam się do imprezy. Troje na troje, przynajmniej uczciwie.

Dziewczyna biła się świetnie, widać było, że ją od maleńkości oswajano z mieczem – zdawało się, że jest częścią jej ręki. Co prawda, gdybyśmy się nie wtrącili, nie dałaby sobie rady, bo jej przeciwnicy też sroce spod ogona nie wypadli.

A tak – w pięć minut później na ziemi leżały trzy ciała. Jeszcze drgające, ale już niegroźne.

Nieznajoma otarła krew sączącą się z ust rozciętych rycerską rękawicą i odwróciła się do nas. Nawet w półmroku widać było, że jest typową Rusinka, z jasnymi włosami i szarymi oczami. Treningi wzmocniły jej ciało, ale nie nadały męskiej figury – nawet w męskim ubraniu wyglądała kobieco.

– Dzięki wam, już myślałam, że koniec ze mną. Głos miała pasujący do wyglądu – niski, lekko zachrypnięty.

– Doprawdy drobiazg – burknęłam. – Co to za jedni?

– Ci tutaj? – Kopnęła najbliższego trupa. – Najemnicy mojego braciszka. Nie może się bydlak pogodzić z tym, że ojciec wszystko zostawił mnie, a jego wysłał na dwór do Wołogrodu.

– Rozumiem. Sprawy rodzinne.

– Czy pozwolicie się odprowadzić, piękna walkirio? – Akir, który dotąd bezceremonialnie przyglądał się dziewczynie, zwrócił na siebie jej uwagę. Poczerwieniała, widząc jego zachwycone spojrzenie.

– Anni mam na imię, zechciejcie być gośćmi na moim zamku.

– Z przyjemnością przyjmiemy zaproszenie, z tym że, za pozwoleniem, nas jest więcej.

– Nie ma sprawy, zapraszam wszystkich.

Skinęłam na Pożogara.

– Ściągnij chłopaków.

Posłusznie pobiegł w stronę naszego obozu. Dziewczyna popatrzyła za nim ze zdziwieniem, ale nic nie powiedziała.

Загрузка...