– Chętnie zaprosilibyśmy was do stołu – powiedział Ram. – Niestety, nie możemy wam zaufać.
– Wiemy – odparł jeden z wilków. – Sami też sobie nie ufamy.
Indra spojrzała na nich z uwagą.
– Czy wy nie macie żadnych imion? Posługiwanie się omówieniami jest męczące. Wciąż mówimy: ten sympatyczny wilk, ten duży i groźny…
– Owszem, imiona też mamy – odparł „sympatyczny”, a w jego warknięciu słychać było rozbawienie. – Ja mam na imię Gere, a mój brat to Freke.
– Niemożliwe! – zawołała Indra. – Tak się nazywały wilki Odyna!
– Tak jest – potwierdził Gere.
– Ale przecież nie możecie być… A zresztą, co tam, niech wam będzie, dobrze, że w ogóle można się do was jakoś zwracać. Dziękuję!
Wiedziała, że i Gere, i Freke dałoby się przetłumaczyć jako żarłoczny, chciwy, uznała teraz, że może to i odpowiednie określenia. Z pewnością coś w tym było, że otrzymali takie właśnie mitologiczne imiona.
– Ale chwileczkę – niecierpliwił się Jori. – Pominęliśmy przecież punkt piąty i szósty. Czy się mylę?
– Nie mylisz się – odparł Faron. – Ale o tym, że Tsi jest ranny, wszyscy wiemy i akurat teraz nic więcej niej możemy w tej sprawie zrobić. A rozpatrzenie punktu szóstego zabrałoby nam zbyt wiele czasu. Lepiej więc… Niech Gere albo Freke opowiedzą o sobie.
Gere ustąpił miejsca bratu.
On pewnie nie zechce mówić, pomyślała Indra.
Ale zechciał. Miał głębszy głos niż Gere i nawet na pierwszy rzut oka było w nim znacznie więcej agresji. Mimo to zaczął spokojnie rozmawiać.
Najpierw Faron chciał się dowiedzieć, w jaki sposób i którędy wyszli na wolność. Żeby ekspedycja mogła pójść tą samą drogą.
Wilk błysnął zębami.
– To się nie uda. Znaleźliśmy otwór, który jest widoczny tylko od tamtej strony i tylko z tamtej strony można go otworzyć. Z zewnątrz nie ma nawet śladu, ja myślę, że oni go zamykają przed intruzami. Po prostu żadne przejście nie istnieje.
– Jasne – przytakiwał Faron. – Ale my potrafimy korzystać nawet z tak zamaskowanych dróg. Jeśli to konieczne, otworzymy każde drzwi. Powiedzcie więc, gdzie to jest.
– Wysoko w górskiej ścianie, na tamtym brzegu krwistej rzeki. – Sami nigdy byśmy przez nią nie przeszli.
– To dlaczego żaden z was nic nie powiedział, kiedy tam byliśmy?
– Nigdy tam nie byliście. Żeby zejść do tej doliny, musieliśmy się namęczyć jak dzikie zwierzęta, a już będąc na dole, pokonywaliśmy znaczne odległości w terenie, w którym wasze pojazdy nie mogłyby się nawet ruszyć. W końcu dotarliśmy do tak zwanych ciemnoczerwonych róż, do tej samej okolicy, gdzie mieszkała dziewczyna. Nie, w żaden sposób nie odnajdziemy miejsca, w którym wyszliśmy na zewnątrz.
Faron westchnął.
– A więc nie pomożecie nam? No trudno. A co jest przed nami? Skończą się te czarne róże i co dalej?
– Nie wiemy. Moim zdaniem macie rację, że poruszamy się po spirali, która prowadzi do centrum Gór Czarnych, ale my sami tego nie widzieliśmy, słyszeliśmy tylko, że tak jest.
– Od kogo?
– Od innych więźniów.
– Więc jesteście więźniami?
– No pewno! Tam wewnątrz jest mnóstwo takich jak my. Ale jest też liczny i silny oddział zaufanych, ochroniarzy zła. Trudno się od nich uwolnić.
Usłyszeli zniecierpliwiony głos Belli, która wciąż siedziała przywiązana do krzesła z zasłoniętymi oczyma. Staro poszedł do J2, żeby się położyć. Zmartwienia go przytłoczyły. Marco obiecał mu, że odzyska swoją dobrą córkę, ale sam książę nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Tak samo miała się sprawa wilkoludów, chociaż w ich przypadku będzie o wiele trudniej. Mają w sobie wilczą krew, a wilki z natury są drapieżnikami.
Wielu obecnych pamiętało jednak, jak to kiedyś Marco zdołał zmienić nastawienie pewnego gatunku zwierząt i z drapieżników stały się pod jego wpływem spokojnymi trawożernymi istotami. Dlaczego więc teraz nie miałby tego zrobić? Różnica polegała tylko na tym, że te tutaj przybyły z przenikniętych złem Gór Czarnych. Co prawda uciekły stamtąd, ale zainfekowane tym, co się tam kryje.
– Czy znaliście Hannagara i Elję?
Freke skrzywił się w paskudnym grymasie, uniósł górną wargę i wyszczerzył zęby.
– Oczywiście. Oni się natychmiast przyłączyli do ochroniarzy.
– Opowiedz trochę więcej o Górach Czarnych – poprosił Faron.
Freke wyjaśnił:
– My z bratem nigdy nie byliśmy w samym jądrze gór. Wiemy natomiast sporo o jego otoczeniu i zapewniam was, że to, co miałbym do przekazania, wcale nie jest zabawne.
– Zdążyliśmy się już zorientować. Czy słyszeliście o źródłach?
– To tylko legenda.
– Jak się okazuje, nie całkiem. Powtórzcie nam tę legendę.
– Żeby stać się naprawdę złym, należy się napić ciemnej wody. A żeby być dobrym, trzeba pić jasną wodę.
Uczestnicy ekspedycji spoglądali po sobie.
– A więc to samo co w zewnętrznym świecie – szepnęła Shira. – Chociaż nie do końca. Tam wymaga się znacznie więcej od kogoś, kto ma iść do źródeł. Żeby się do nich zbliżyć, musi być nieskazitelnie czysty lub też bez reszty zły.
– Tak jest – potwierdził Mar. – Mało brakowało, a bylibyśmy utracili Shirę o czystym sercu, choć przecież nie było na Ziemi lepszego człowieka niż ona.
Shira uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością…
– Wygląda na to, że tu wszystko jest prostsze – stwierdził Faron.
– Nie wiadomo – wtrącił się Marco. – Wilki znają jedynie legendę. A jak jest naprawdę?
– My nie wiemy – powtarzał Freke.
– Jest jeszcze inna kwestia – odezwał się Armas. – Skąd pochodzą te straszliwe wycia? Kto potrafi zawrzeć w krzyku aż tyle bólu?
Wilki zmarkotniały.
– Na ten temat wiemy wszystko. Właśnie dlatego uciekliśmy.
– Tak?
Wilki odwróciły głowy, ale jeśli kiedykolwiek w zwierzęcych oczach było cierpienie, to właśnie teraz, w wilczych ślepiach…
Potem Freke nie chciał już mówić, więc inicjatywę musiał przejąć Gere.
Ale Faron nie chciał ich zmuszać do opowiadania o Górach Czarnych, najwyraźniej nawet we wspomnieniach nie mieli ochoty tam wracać. Oba wilkoludy siedziały w milczeniu, jak wszyscy, i nie wiadomo było, od czego zacząć.
W pewnej chwili Faron wstał i podszedł do wazonu, w którym Sassa umieściła róże.
– Jedna biała, jedna bladoróżowa i jedna ciemnoróżowa – powiedział w zamyśleniu. – Brakuje kwiatów w trzech odcieniach. Ciemnoczerwonego, purpurowego i czarnego. Ale chyba nikt z nas nie chciałby tu widzieć takich róż?
Rzeczywiście, nikt tego nie pragnął.
Faron uniósł białą różę.
– Nie ma kolców… Wiecie, co ja myślę?
– Nie.
– Myślę, że początkiem wszystkiego są czarne róże. Te, które rosną dalej, tracą na intensywności barwy. Im dalej, tym są bledsze. Krwista rzeka jest granicą dla róż zła. Pamiętacie, jakie okropne kolce miały te najczerwieńsze? Patrzcie, ciemnoróżowa też ma paskudne kolce. Myślę, że kwiaty, które zebrała Sassa, przedostały się przez rzekę i rozpleniły w dolinie, tracąc po drodze część swoje złej siły i, jeśli można tak powiedzieć, blednąc. Białe są całkowicie niewinne, zostały oczyszczone dzięki odległości od źródeł zła. Ale przyjrzyjmy się, na przykład, tej różowej.
Odłożył biały kwiat na miejsce i wyjął różowy.
– Jak widzicie, ta ma miękkie kolce. Ale jeśli do któregoś przysunę jakiś przedmiot… To co będzie?
Wziął ze stołu serwetkę, zwinął i przytknął do kolca.
Ten niczym koci pazur wysunął się błyskawicznie i wściekle wbił w serwetkę. Wszystko stało się tak nagle, że zebrani mimo woli odskoczyli.
– Dobrze, Sasso, że dotykałaś kwiatów bardzo ostrożnie – rzekł Faron z goryczą. – Czy nie wydaje ci się, że powinniśmy czym prędzej wyrzucić ten bukiet?
– Tak, tak! – zawołała gorączkowo. – Nie chcę więcej żadnych róż!
Faron podniósł wazon i wyrzucił jego zawartość za drzwi.
– No, a teraz do roboty! – rozkazał.
Nagle Indrę ogarnął smutek. W wyobraźni powróciła do Królestwa Światła, widziała swoje miasto, Sagę, dom na zboczu, ogród, w którym już nigdy nie posadzi róż, wspominała przyjazną atmosferę, swoje stopniowe sukcesy, jeśli chodzi o związek z Ramem, wszystko, co uważała za należące do niej i dawniej się nad tym nie zastanawiała.
Teraz tkwiła w ponurej, brutalnej rzeczywistości, która wydawała się koszmarnym snem. Strach i śmierć, przerażające, trudne do pojęcia wydarzenia na każdym kroku. A co się jeszcze przytrafi? Tego naprawdę nie da się przewidzieć.
Jak długo są już w tej podróży? Tydzień? W każdym razie coś koło tego. No i teraz utknęli w najokropniejszym paskudztwie świata bez żadnej nadziei… Nieszczęsny Tsi walczy o życie…
Och, drogi Tsi, taki blady, taki chory!
Nieoczekiwanie zaczęła się zastanawiać, co też słychać u Mirandy. Chyba jeszcze nie urodziła, ale czas się zbliża. A co z Misą, kobietą z rodu Madragów, która też oczekuje dziecka?
Jak się czuje ojciec? Czy się martwi? A Nataniel i Ellen, co przeżywają, skoro Sassa, nic im nie mówiąc, wybrała się w tę strasznie niebezpieczną podróż?
Czy Elena i Jaskari posunęli się chociaż o krok w swojej nie mającej końca historii, czy też nadal drepczą w miejscu?
Prawdopodobnie tak właśnie jest.
Och, Indra tak strasznie tęskniła do pięknego Królestwa Światła! Jeśli wyjdzie cało z tej przygody, to już nigdy, nigdy nie opuści domu!
Jedynym pożytkiem z tego wszystkiego jest obecność Rama.
I właśnie w tym momencie Ram klepnął ją leciutko w ramię.
– No, Indro, co się tak rozmarzyłaś? Zmywanie czeka!
Zmywanie czeka! Mój Boże, że też ona zakochała się śmiertelnie, superromantycznie w kimś takim!
– Jesteś bez serca! A wiesz, co wymyśliła twoja mądra, piękna, miła, bogata i oddana Indra?
– Nie – odparł z uśmiechem.
– Czy pamiętasz, że jasnowidzowie wyczuwali śmierć wokół Belli? Otóż to były róże! One są samą Śmiercią!
– To, moja ukochana, odkryliśmy dawno temu – przytulił ją i poszedł dalej.
– Nigdy ci już nie powierzę żadnej tajemnicy! – zawołała za nim rozbawiona. – Rzucę się do zlewozmywaka i zginę męczeńską śmiercią.
– Nie mamy zlewozmywaka! – odparł. – A w zmywarce dość trudno się utopić!
– Czy ty zawsze musisz być taki prozaiczny? Moja wrażliwa, artystyczna dusza cierpi…
Faron przeszedł obok i ku ogromnemu zdumieniu Indry poczochrał jej włosy z uśmiechem, który przy odrobinie dobrej woli mogłaby sobie tłumaczyć jako wyraz uznania.
Och, jakie to przyjemne uczucie po wszystkich okropnych wydarzeniach tego dnia!
Może właśnie dlatego Faron tak się zachował? Może chciał jej podziękować za to, że potrafi zakłócić śmiertelną powagę sympatycznym żartem?
Taką przynajmniej miała nadzieję.