4

Ram natychmiast przybiegł z „mostka kapitańskiego”. Jak zawsze na jego widok Indra poczuła, że nogi się pod nią uginają.

Oczy wszystkich skierowane były na wodza Strażników. Widzieli, że jego wargi poruszają się, z pewnością wypowiadają niezbyt piękne słowa. Zdążył już poprosić Chora, by zatrzymał pojazd, a teraz polecił to samo również Tichowi.

Kiedy dwa kolosy wyłączyły silniki, zaległa dzwoniąca w uszach cisza.

– Kto to może być? – zastanawiała się Indra, wysiadając z innymi z pojazdu.

– Nie ma znaczenia, kto – odparł Ram, idący obok niej, zresztą może było odwrotnie, może to ona starała się zawsze znajdować blisko niego? – Żeby tylko nie Berengaria.

Ale to nie była Berengaria Drobna istota, którą Jori wyprowadził z J2, to Sassa.

– Ależ Sasso! – zawołała Siska. – Jak mogłaś wpaść na coś równie głupiego?

– Głupiego? – zapytał Faron, wyglądający teraz jak gradowa chmura. – To niewybaczalne!

– No, moja kochana, ale nas urządziłaś – warknął Ram. – Co my teraz zrobimy? Jest za późno, by zawracać.

Sassa pochlipywała cichutko.

– Wszystkim wolno jechać, tylko mnie się nigdy nigdzie nie zabiera. Ale zostawiłam na stole kartkę do dziadka i babci, żeby się nie denerwowali. Napisałam, że Marco będzie się mną opiekował.

– Sprawiłaś mi tym wielką radość – syknął Marco ze złością. – Rzeczywiście nie mam nic innego do roboty, tylko opiekować się dziećmi!

– Ja nie jestem dzie… – zaczęła Sassa, ale przerwał jej Faron:

– Ktoś jednak musi się tobą zająć. Znam tylko jedną osobę, która miałaby na to czas.

Nagle Indra poczuła na sobie spojrzenia wszystkich.

– No tak, nie może być inaczej – bąknęła. – Dlaczego to zawsze ja, która przecież nie cierpię dzieciaków, jestem wyznaczana do opieki nad niesfornymi malcami? Najpierw Reno, ta potworna mała bestia, potem Thomas Llewellyn, który tak się lękał tego świata, że był niczym małe dziecko, a teraz Sassa, bojąca się własnego cienia. A czy przypadkiem nie zabrałaś ze sobą Huberta Ambrozji? – zakończyła złośliwie.

– Nie, nie zmieściła się do kieszeni.

– Dzięki chociaż za to! Z kotem to już bym sobie na pewno nie poradziła!

Ram powiedział:

– Indro, przeprowadzisz się z Sassa na pokład J2. Nie możemy ulokować jej w J1.

Indra posłała mu rozdzierające serce spojrzenie, chciało jej się płakać na myśl o tym, że zostanie z nim rozdzielona na cały czas podróży, pośpiesznie próbowała znaleźć jakieś wyjście.

– Ale może udałoby się umieścić ją gdzieś, gdzie nie narobi szkód?

Sassa rozjaśniła się, ale Indra syknęła przez zęby:

All right, mogę rozpostrzeć nad biedactwem swoje opiekuńcze skrzydła! Ale dostaniesz za swoje! Będziesz musiała wykonywać wszystkie zadania, których ja nie lubię, będziesz wynosić śmieci i sprzątać ze stołu, i wypełniać najnudniejsze obowiązki, które mnie zawsze wydają się stratą czasu!

Faron rzekł lakonicznie:

– Każdy sługa też, jak widać, ma swego sługę.

Indra spojrzała na niego wciąż rozgoryczona, że zawsze zleca jej się tak mało interesujące zadania. Nagle jednak zaczęła się śmiać i zaraziła tym pozostałych, nawet Sassę. W końcu również Faron musiał odwrócić twarz, ale Indra widziała wyraźnie, że zrobił to dlatego, bo nie mógł opanować drżenia warg.

Kiedy się już uspokoili, Indra miała nareszcie czas rozejrzeć się po okolicy i określić, gdzie się znajdują. Wciąż byli w tej z pozoru nie kończącej się, płaskiej dolinie, teraz jednak już nie tak rozległej. Wzgórza po obu stronach zdawały się wyższe, roślinność też jakby bujniejsza. Gdyby stała się jeszcze bardziej gęsta i wysoka, mogłoby to stanowić problem, pomyślała Indra.

Trzej przywódcy roztrząsali jakąś sprawę, ale po chwili podeszli do pozostałych członków ekspedycji.

– Zbliża się czas snu – powiedział Ram. – Wygląda na to, że tutaj jest spokojnie i bezpiecznie, postanowiliśmy więc rozbić obóz. Kiro, ty jesteś szefem kuchni, zadbaj, by twoja załoga, Indra, Sassa i Yorimoto, przygotowała dla wszystkich posiłek. Zjemy w pojeździe, bo tutaj mogą się znajdować jakieś robaki, których nie znamy. Pozostali członkowie ekspedycji zajmą się tymczasem swoimi obowiązkami.

Indra nie mogła do końca zrozumieć, jak to się stało, że samuraj został pracownikiem kuchennym, on starał się jej wytłumaczyć, że w ostatnim okresie swego ziemskiego życia był roninem, czyli samurajem nie mającym ani pana, ani zajęcia. Ronin musi wędrować po świecie i podejmować się wszelkich prac, i dzięki temu właśnie on nauczył się radzić sobie sam. Jest zaś bardzo wdzięczny, że pozwolono mu uczestniczyć w tej wyprawie, wobec tego może robić cokolwiek i nie będzie to narażać na szwank jego samurajskiej dumy.

Sassa nie opuszczała Indry ani na krok, ona zaś starała się być dla dziewczynki miła, bardzo dobrze rozumiała jej uczucia.

W przyjemnej atmosferze zjedli bardzo smaczny posiłek przy długim stole rozstawionym pośrodku J1. Faron prezydował przy jednym końcu stołu, Marco przy drugim. Wódz przekazał trochę więcej informacji o wyprawie.

Jego metaliczny głos odbijał się dziwnie od ścian pojazdu. Zebrali się tu wszyscy, również pasażerowie J2. Była to bowiem uroczysta chwila, nikt nie wiedział, kiedy znowu będą mogli siedzieć tak spokojnie.

– Tę rozległą dolinę, którą jechaliśmy dzisiaj, znamy od dawna ze starych opisów badaczy, którzy żyli tutaj przed nami…

Ciekawe, kim byli? zastanawiała się Indra. Myślałam, że wy jesteście najstarsi, że to wy byliście tutaj pionierskimi istotami. Ale nigdy nie wiadomo. Historia Królestwa Światła jest pełna tajemnic, dokładnie tak samo jak historia Obcych.

Faron mówił dalej:

– Ale właśnie przebyliśmy już większą część znanego nam terenu. Teraz, to znaczy od punktu, w którym wzgórza po obu stronach stają się coraz wyższe, wystarczy przejechać jeszcze kawałek i dolina rozdzieli się na dwoje. Dalej już nikt z Królestwa Światła nie dotarł. Zwykle zawracano przy tym rozwidleniu w nadziei, że będzie można tam wrócić później. Ale nigdy do tego nie doszło. Dopiero teraz.

– Tylko że Czarnych Gór na razie nie widać – rzekł Tich.

– Rzeczywiście nie, wzgórza i wysokie drzewa przesłaniają widok. Poza tym jest bardzo ciemno.

– Natomiast straszne krzyki jakby przybrały na sile – wtrącił Chor.

– To prawda. Niewątpliwie zbliżamy się do nich. Jest wiele spraw w Ciemności, o których nie mamy pojęcia – przyznał Faron. – Zostawialiśmy tę okolicę w spokoju od czasu, kiedy u zarania dziejów pierwsi Obcy przeprowadzili tutaj badania. Wiemy, że wtedy ten teren był zamieszkany przez osobliwe stworzenia, później przybyły też liczne grupy innych, bo, jak się orientujecie, nie wszystkie drogi wiodące do centrum Ziemi prowadzą do Królestwa Światła. Wielu przybyszów, którzy zostali w Ciemności, to spokojne istoty, tak przynajmniej uznała Miranda, siostra Indry. Wycierpiały one wiele. My jednak nie byliśmy w stanie im pomóc. Większość plemion żyła tu swoim życiem, ponieważ Królestwo Światła jest naszym państwem, a Ciemność ich. Nie mamy prawa im się narzucać. Wszyscy zaś wiecie, że zadaniem naszej ekspedycji jest spróbować usunąć zagrożenie płynące z Gór Czarnych oraz stworzyć eliksir, który pomoże nam ofiarować światło również temu mrocznemu światu.

– Naszego światła potrzebuje też świat zewnętrzny – wtrąciła Sol. – Tamten świat strasznie cierpi, nierozumni ludzie przez setki lat poczynili wiele szkód.

– To prawda. Czas nagli, jeśli nie zdołamy powstrzymać zniszczenia, ludzkość skazana jest na zagładę – potwierdził Faron.

– A kiedy dotrzemy do rozwidlenia doliny? – zapytał Armas.

– Pewnie jutro – odparł Faron. – Myślę, że znajdujemy się gdzieś w pobliżu. Wtedy będziemy musieli dokonać wyboru, ale nie martwmy się na zapas. Pozwólcie, że wzniosę toast za powodzenie naszego przedsięwzięcia.

Wszyscy spełnili toast, nawet Sassa, której nalano do kieliszka musującego słodkiego napoju. Tsi opróżnił swój kieliszek jednym haustem i wyciągnął go ponownie z prośbą o jeszcze. Ale nic więcej już nie dostał.

Zebrani świetnie rozumieli dlaczego, tylko Tsi był rozgoryczony. Po jedzeniu nadeszła pora na sen. Mieszkańcy Królestwa Światła przywykli do równomiernego dobowego rytmu. Wiedzieli wprawdzie, że tutaj, w Ciemności, panuje inny podział czasu, ale nie zwracali na to uwagi.

Wkrótce Juggernaut 1 pogrążył się w ciszy.


Siska, leżąca na najwyższej koi, nie zdążyła jeszcze zasnąć, gdy stwierdziła, że ktoś się zakradł do jej maleńkiej alkowy.

Miała dość rozsądku, by nie zacząć krzyczeć. Przecież chyba nie musi się niczego bać?

Poczuła czyjąś dłoń na wargach, pochylił się nad nią jakiś cień. Dziewczyna jednak spokojnie odsunęła tę dłoń, natychmiast bowiem rozpoznała gościa.

– Księżniczko – szepnął Tsi-Tsungga niemal bezgłośnie. – Czy mogę u ciebie chwilkę posiedzieć?

Zdążył już się ulokować na krawędzi jej łóżka Siska nasłuchiwała, co dzieje się w pojeździe, ale słyszała tylko spokojne, miarowe oddechy śpiących. Zwłaszcza uważnie wsłuchiwała się w oddech Indry, zajmującej koję pod nią, ale nic nie wskazywało, że sąsiadka nie śpi.

Siska uniosła się, wsparła na łokciu i wyszeptała:

– Musisz być cicho. Nie mów nic.

On potwierdził skinieniem głowy. Słyszała szalone bicie swego serca, co powinna zrobić? Oczywiście, przepędzić nieproszonego gościa, ale sytuacja była taka podniecająca, taka cudowna, że Siska mogłaby teraz umrzeć. A co będzie, jeśli zostaną odkryci? Co będzie, jeśli ktoś stwierdzi, że Tsi nie leży w swoim łóżku? Jeśli się wyda, że Siska przyjmuje nocne wizyty?

– Nie powinnam… – zaczęła

– Wiem o tym – przerwał jej. – Bądź spokojna!

Położyła się znowu na poduszce. Zaakceptowała jego obecność.

Tsi uniósł dłoń i głaskał ją po policzku. Siska była tak przejęta, że mogłaby się rozpłakać. Słyszała jego stłumiony, drżący oddech, wiedziała, jak bardzo jest podniecony. Niezwykle erotycznemu Tsi nie trzeba było wiele, a przecież nigdy jeszcze nie był z nikim blisko.

Wciąż głaskał jej policzki i włosy, ona chciała mu powiedzieć, że to przecież nie wchodzi w zakres ich umowy, miała tylko, bez żadnych uczuć, postarać się przynieść mu ulgę, a gdyby odważyli się posunąć tak daleko, to on mógłby się jej odwzajemnić. Oczywiście nie wolno mu jej pohańbić, taka była umowa. A co się teraz dzieje? Jego twarz znajdowała się tak blisko jej policzka, że raz po raz dotykali się nawzajem, Siska czuła, że łzy dziecka natury kapią na jej wargi… To przecież są uczucia! Nic takiego nie powinno się było dziać! Dla Siski bowiem Tsi był jedynie supererotyczną leśną istotą, ona zaś jest księżniczką, która może mieć każdego wybranego przedstawiciela rodu ludzkiego. Jej pisane są większe honory niż to tutaj.

Owszem, musiała przyznać, że odczuwa do Tsi wielki pociąg. Do jego witalności i do tego, co mogli oboje zrobić. Nic więcej jednak nie może ich połączyć.

Mimo to czuła, że każdy nerw w jej ciele wibruje, a wargi nabrzmiewają z tęsknoty. Szybkim ruchem, nad którym nie miała już kontroli, odwróciła głowę tak, że jej usta zetknęły się z jego wargami.

Och, to cudowne mrowienie w całym ciele! Och, to oszałamiające uczucie rozkoszy, jakie dawał jego pocałunek! Mimo woli otoczyła ramieniem kark Tsi i na chwilę mocno go do siebie przycisnęła. Potem jednak gwałtownie odwróciła twarz i oddychała ciężko.

Tsi był co najmniej tak samo podniecony jak ona.

– Chciałabyś spróbować? – szepnął.

– Nie, nie – wydyszała, choć najbardziej ze wszystkiego pragnęła krzyknąć „tak!” – Idź już sobie, idź zaraz!

– Dobrze. Ale jeśli się spotkamy w lesie…?

Była w stanie tylko poruszyć głową, nie miała sił powiedzieć nie. Zresztą nie chciała tego powiedzieć. Tsi wstał i wyszedł.

Co on z nią zrobił? Całe ciało płonęło ogniem, którego nie była w stanie ugasić, którego tutaj, wśród tych wszystkich ludzi, ugasić nie mogła. Zdławiła gwałtowną chęć przywołania z powrotem Tsi. Długo leżała w ciemnościach, rozpalone ciało powolutku stygło, w końcu zmorzył ją sen.

Загрузка...