20

Tylko Chor i Tich czuwali przy swoich maszynach w tę cichą noc w Ciemności. Co jakiś czas podejmowali spokojną rozmowę.

– Zauważyłeś, Chor? – zapytał Tich. – Róże są teraz ciemnoczerwone, powiedziałbym nawet purpurowe.

– No właśnie, może powinniśmy obudzić innych, żeby też je zobaczyli?

– Jeszcze nie teraz. Ten odcień kwiatów dopiero się pojawił. Bardzo długo będzie go można oglądać. Obudzimy resztę, gdyby się zanosiło na jakąś zmianę.

– Koniecznie wszyscy muszą je zobaczyć. Te róże są po prostu wspaniałe.

– Mnie się wydają trochę przerażające.

– To też, masz rację. Zastanawiam się, czy ta dolina będzie gdzieś miała swój koniec.

– Można pomyśleć, że zdążyliśmy już okrążyć cały górski masyw i lada moment znajdziemy się pod murami Królestwa Światła.

– Na to wygląda – zgodził się Chor.

Przez pewien czas Juggernauty w kompletnej ciszy mknęły ponad purpurową doliną. Do…

Tich ponownie włączył mikrofon.

– Chor, słyszysz to samo co ja?

Po krótkiej pauzie nadeszła odpowiedź:

– Tak, słyszę jakiś daleki hałas, który wciąż przybiera na sile.

– Budź Marca i Rama! Ja obudzę moich pomocników.

Tich miał na myśli Joriego i Cienia.

Po chwili stali na wieżyczce J1 i wsłuchiwali się ze zdumieniem w narastający łoskot.

– Co to, u licha, może być? – zastanawiał się Ram zbity z tropu. – Nic nie rozumiem!

– Zauważyłem coś jeszcze – doniósł po chwili Tich. – Od jakiegoś czasu lecimy nad rozległymi bagnami.

– Tak jest – potwierdził Chor. – Też chciałem wam o tym powiedzieć.

Wszyscy zaczęli przyglądać się podłożu. Reflektory oświetlały gęsto rosnące purpurowe róże, między którymi połyskiwała woda.

– Coś takiego – wykrztusił Ram. – Mam tylko nadzieję, że nie będziemy tu musieli lądować.

– Ram! – zawołał nagle Tich. – Wydaje mi się, że ten łoskot to szum potężnego wodospadu.

– Tu przecież nie ma wodospadów, już chyba raczej rzeka.

I rzeczywiście, po chwili wszyscy mogli stwierdzić, że to rzeka. Wzburzona, szumiąca rzeka pędziła przez dolinę i zdawała się znikać wśród gór po prawej stronie.

Rzeka pojawiła się nagle, tuż pod nimi.

– Przetniemy ją! – zawołał Jori.

– Ale jest bardzo szeroka – jęknął Tich. – Czy nasze wozy bojowe zdołają ją pokonać?

– Pozostaje mieć nadzieję, że tak – odparł Tich.

– Czy widzicie to samo co ja? – zapytał Ram.

– Owszem. Okazuje się, że to znowu krwista rzeka.

– Ale chyba jakaś inna – wtrącił Marco. – Ta płynie ku południowi.

– Uff! – wstrząsnął się Jori. – Wygląda wprost obrzydliwie.

Spoglądali w dół na toczące się chorobliwie czerwone fale. Czerwień była ciemniejsza niż przedtem, widocznie znajdowali się bliżej źródeł.

– Ale to wcale nie jest krew! – zawołał Cień.

Marco wziął lornetkę od Chora i przyglądał się uważnie falom.

– No tak – powiedział w końcu. – Już dawno wydawało mi się dziwne, że nigdzie nie widać zwiędłych kwiatów. No i mamy! Oto rzeka umarłych róż!

– Całe szczęście – westchnął Jori z ulgą.

– Mimo wszystko to okropne – rzekł Marco. – Mam wrażenie, że nad tą rzeką unosi się jakieś zło. No i dlaczego jaśniejsze róże nie miały takiego, powiedzmy, kanału odpływowego?

– Z pewnością miały, tylko my niczego nie widzieliśmy. Zresztą może tamte wsiąkają w ziemię?

– Może. Powiedz jednak, czy zdołamy się przez nią przeprawić? Wygląda, jakby nie miała końca.

Chor musiał przyznać, że silniki obu pojazdów pracują z coraz większym wysiłkiem, widocznie długotrwały lot dał im się we znaki.

– Ale na tyle jeszcze je stać – obiecał. – Chociaż rzeczywiście dziwne, że te kanały odpływowe dla zwiędłych róż są takie rozległe.

– Nic dziwnego – odezwał się Tich. – Teraz posuwamy się wzdłuż brzegu. Nasza rzeka zmieniła kierunek.

– Myślisz, że my też powinniśmy skręcić?

– Tak mi się wydaje. Zresztą nie zaszkodzi sprawdzić.

Skręcili. Z niewypowiedzianą ulgą stwierdzili, że mają znowu pod sobą stały grunt.

Nagle krwista rzeka zniknęła im z oczu. Nikt nie wiedział, ani gdzie się zaczyna, ani gdzie się kończy. Mokradła też zostawili za sobą. Znowu widzieli tylko purpurowe róże.

– Obrzydliwa była ta rzeka – skrzywił się Jori. – Rzeczywiście czai się nad nią jakieś zło.

– Tutaj wszystko jest zakażone złem – powiedział Marco. – Ale przecież wiesz, że w naszych pojazdach jesteśmy chronieni przed jego wpływem. Madragowie naprawdę dokonali cudu, jeśli o to chodzi. Dopóki siedzimy w środku, zło nie może zatruć naszych dusz.

– Dobrze wiedzieć, bo akurat ta sprawa bardzo mnie niepokoiła. Za nic bym nie chciał znaleźć się w takiej sytuacji jak Elja i Hannagar.

Wszyscy pomyśleli to samo: Mimo wszystko na pokładzie Juggernautów znajdują się istoty zakażone. Trzy.


Następnego ranka Marco zajął się okaleczonymi rękami i nogami Belli. Utraciła spore części jednej dłoni i obu stóp.

Jak na młodą, niewinną panienkę zachowywała się wobec Marca dosyć wyzywająco. Kiedy klęczał przed nią, obejmując dłońmi jej stopy, wierciła się na krześle, przyjmując uwodzicielskie pozy, aż w końcu musiał jej kazać siedzieć spokojnie. Przez cały czas próbowała pochwycić jego spojrzenie, a kiedy jej się to nie udawało, przeniosła zainteresowanie na Dolga.

Podskoczyła gwałtownie na miejscu, kiedy nieoczekiwanie pojawiła się obok jakaś młoda piękna kobieta, która nie wiadomo skąd się wzięła, wyłoniła się z niczego, po prostu z powietrza.

– Nie wygłupiaj się, ty kretynko – rzekła Sol chłodno. – Obchodzisz ich obu nie więcej niż zeszłoroczny śnieg.

Bella nie miała wprawdzie pojęcia, co to takiego śnieg, ale pojęła sens słów i prychnęła wściekle. Czy to babsko w dziwacznych łachach myśli, że nią się interesują? No to zobaczymy! Już miała na końcu języka ciętą odpowiedz, kiedy tamta zniknęła równie nieoczekiwanie, jak się pojawiła.

Co się z nią stało?

Wszyscy widzieli ciemnopurpurowe róże i nie mogli przestać ich podziwiać. Te były większe niż oglądane wcześniej, nikt jednak nie miał ochoty ich zrywać, nawet za pomocą owego sekatora na długim żelaznym ramieniu. Widzieli wyraźnie, że ciemne róże mają kolce, całe łodygi dosłownie obsypane kolcami. Zresztą Sassa straciła kolekcjonerski zapał.

Wilkoludy wciąż spały, ale ten, z którym wczoraj rozmawiali, sprawiał wrażenie, że wkrótce otworzy oczy. Drugi leżał jak zabity, wszyscy mieli nadzieję, że potrwa to jeszcze jakiś czas.

Indra przyglądała im się spoza krat. Byli ubrani jedynie w przepaski biodrowe. Uważała, że są bardzo przystojni. Męskie ciała, muskularne, dobrze zbudowane, ale pokryte krótkim włosiem, o rękach bardzo przypominających wilcze łapy. Wstawiono do klatki wodę i mleko na wypadek, gdyby chciało im się pić, oraz spore porcje surogatu mięsa. Mieszkańcy Królestwa Światła byli ekspertami od takiego jedzenia, smakowało jak mięso, ale nie miało w sobie nic zwierzęcego.

Nieszczęsne istoty, myślała Indra. Ponury los, kiedy ktoś jest taki… ni pies, ni wydra. Muszą czuć się obco w świecie.

Właściwie to nadszedł czas na kolejne „zabiegi” na twarzy Staro, ale on oddał swoje miejsce w kolejce Belli. Indra wiedziała, że Dolg z Markiem weszli rano do klatki i zabliźnili rany sympatyczniejszego wilkoluda. Jego bratu już wczoraj zrobili wszystko co trzeba. Chcieliby jakoś obłaskawić oba potwory, uwolnić je od zła zaszczepionego im w górach, ale dopóki śpią, nic nie można zrobić.

Od Madragów nadeszła bardzo niepokojąca wiadomość.

Już jakiś czas temu zauważono, że góry od strony południowej są wyższe i bardziej dzikie. Teraz otrzymali wyjaśnienie.

– Nie możemy mówić, że góry są od południa – oznajmił Tich. – Chor, odkryłem, co się dzieje i dlaczego Dolina Róż nie ma końca. Wszystkie nasze instrumenty działają źle, dopiero teraz się to okazało. My okrążaliśmy góry, chociaż właściwie nawet nie to, poruszaliśmy się po spirali, wchodząc coraz dalej w głąb górskiego terytorium. Musieliśmy chyba wykonać pełne okrążenie i wkrótce będziemy znowu przejeżdżać obok Królestwa Światła, ale go nie zobaczymy, bo te południowe góry je zasłaniają.

– Więc naprawdę znajdujemy się na obrzeżach Gór Czarnych?

– Tak jest.

– To dlaczego nie napotkaliśmy tego, co dziewczęta określiły jako odkurzaczową dolinę?

– Bo znajdujemy się daleko od niej. Ale to chyba dzięki niej znaleźliśmy się w Dolinie Róż.

Wszyscy spoglądali w milczeniu ku zachodowi. Tam musi się znajdować centrum Gór Czarnych. Jak daleko stąd?

Nikt nie potrafił odpowiedzieć.

Dolina Róż w ten sposób wciąga intruzów. A później? Co stanie się później? Czy pułapka się za nimi zatrzaśnie?

– Patrzcie! – zawołała Siska. – Patrzcie na ziemię! Chor, czy mógłbyś to lepiej oświetlić?

Madrag natychmiast zrobił to, o co prosiła. Najmocniejsze reflektory rzucały snopy światła na ziemię przed J1.

– Och – jęknęła Sol. – Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Przecież te róże są czarne!

– Jak węgiel – potwierdził Armas.

– No, moi przyjaciele – usłyszeli z wieżyczki głos Farona. – Chyba dotarliśmy do skraju Doliny Róż. W końcu!

Dlaczego to brzmi tak przerażająco? Siska nie mogła opanować drżenia.

Загрузка...