7

Okazało się, że i Marco, i Oko Nocy, i Heike zdążyli w krótkim świetle błyskawicy zobaczyć coś dziwnego na południowo-wschodniej stronie nieba. Żaden z nich nie potrafił powiedzieć, co to było, zgadywali jednak, że to wielkie, czarne ptaki krążące nad stosunkowo niewielkim terytorium. Nie wyglądały zbyt sympatycznie, uważał Oko Nocy, który widział je najwyraźniej. Miał przecież wzrok bardziej przywykły do ciemności niż inni.

Heike, czy ty, który jesteś duchem, nie mógłbyś przenieść się tam i zobaczyć, co to było, chciała zapytać Siska, ale nie zdobyła się na tyle odwagi. Heike był taki ogromny i przerażający, dziewczyna nie wiedziała, że mimo swego szczególnego wyglądu jest uosobieniem dobroci.

Kiedy zeszli w dół do Juggernautów, gdzie czekała na nich reszta, Oko Nocy opowiedział o ptakach. Nikt z członków dwóch pozostałych grup nie widział żadnych latających istot.

– To chyba zrozumiałe – rzekł Oko Nocy. – Po pierwsze, pojawiły się od strony południowej, a po drugie, krążyły tak nisko nad gruntem, że nie mogliście ich zobaczyć.

– Nad gruntem, powiadasz? – zdziwił się Ram. – Nad jakim gruntem?

– To znaczy chciałem powiedzieć nad lasem. Ponad czubkami drzew.

Ram skinął głową.

– No cóż, nie możemy pojechać tamtą drogą. W takim razie zbadamy północną odnogę, tak postanowiliśmy.

I Siska czuła, że jest jej niedobrze. Oczywiście, należy wybrać lewą odnogę doliny, myślała. Ale ptaki mogą się przecież przenosić z miejsca na miejsce. I to bardzo szybko!

A co by się stało, gdyby owe latające stworzenia zobaczyły ludzi tutaj na wzgórzach?

Nie zdając sobie z tego sprawy, poszła w stronę J1.

– Ruszajmy – powiedziała krótko.


Tego popołudnia pojazdy pełzły przez na pierwszy rzut oka dość łatwo dostępną dolinę. Oczywiście napotykały różne przeszkody, ale Madragowie sprawnie manewrowali ciężkimi wozami między drzewami i skalnymi blokami, sprowadzali je w dół, w rozpadliny, a potem znowu wyjeżdżali na górę, przeciskali się przez wysokie ciasne przejścia, skąd mogli dostrzegać fragmenty Gór Czarnych, które teraz sprawiały wrażenie, jakby wisiały nad nimi. W końcu dotarli do przecinającej dolinę rzeki.

Zatrzymali się, by przedyskutować, czy przekroczyć rzekę, czy też raczej posuwać się wzdłuż jej brzegów. Wyglądało jednak na to, że wypływa ona z Gór Czarnych, widzieli, że wysoko w górze jest wąska i niedostępna. Poza tym chyba nie można było posuwać się przez cały czas brzegiem, zdawało się, że rzeka gdzieś ginie. A może powinni posuwać się po jej dnie…?

– Nie! – wykrztusiła Indra nieoczekiwanie.

Chor skierował reflektory na wodę. Wszyscy wydali z siebie jęk zgrozy.

Woda, jeśli to coś można nazywać wodą, miała paskudny kolor starej wątroby. Była szaroczerwona niczym łożysko krowy lub inne wnętrzności, które długo leżały na powietrzu. Odwrócili się z niesmakiem.

– Dlaczego? – spytała Indra.

– Pojęcia nie mam – odparł Ram. – Z pewnością jednak ta rzeka nie płynie w sąsiedztwie Królestwa Światła. Ciekawe, do jakiego zbiornika uchodzi?

– I skąd wypływa? – mruknął Armas.

– Wcale nie chciałabym tego wiedzieć – rzekła Indra.

Tak więc po sforsowaniu owej obrzydliwej, wypełnionej gęstą cieczą, lecz dość płytkiej rzeki, wyprawa ruszyła poprzez długą odnogę doliny.

– Już niebawem dotrzemy chyba do celu – powiedziała Indra do Marca, stojąc obok niego na wieżyczce.

Zbliżał się już czas odpoczynku, podróżowali długo.

– Wzrok cię myli – oświadczył Marco. – Odległość jest znacznie większa, niż ci się wydaje.

– Ale tutaj dolina jest bardzo ładna – zauważyła Indra. – Spójrz, jaka płaska i otwarta, i jaka niezwykła jest tutaj ziemia!

Ledwo zdążyła wypowiedzieć te słowa, a z pokładu J2, który jechał jako pierwszy, rozległo się wołanie Ticha. Wzywał pomocy. Ku wielkiemu przerażeniu wszyscy zobaczyli, że tamten pojazd zarył się w podłożu i cała jego przednia część zniknęła.

– Ruchome piaski! – zawołał Marco. – Albo coś w tym rodzaju, może bagna? Co robimy?

Chor nacisnął wszystkie hamulce. J1 stał na twardym gruncie, przynajmniej na razie, ale J2 pogrążał się katastrofalnie. Tich utrzymywał kontakt z Ramem.

– Zbierzcie się wszyscy na wieży! – wołał do niego szef Strażników. – Rzucimy wam liny holownicze, czy ktoś może pójść na tył pojazdu i zamocować je?

W tylnych drzwiach J2 ukazał się Jori, a za nim Cień. Pojazd wciąż się pogrążał. Udało się przerzucić liny, Jori i Cień pośpiesznie je zamocowali.

– Potrzebna wam jeszcze jedna? – zapytał Ram.

– Tak, poproszę – odparł Jori. – Czy możemy spróbować odesłać wam małą Sassę? Upierała się, żeby przez chwilę pobyć u nas.

– Teraz to zbyt ryzykowne – przestraszył się Ram. – Nie, J2 pogrąża się zbyt szybko. Wyrzucimy linę z naszej wieżyczki i połączymy ją z waszą wieżą, wszyscy przedostaniecie się po niej do nas. Jori, zajmiesz się Sassą?

– Oczywiście! Mam tylko wątpliwości, czy Tich zgodzi się opuścić swój tonący okręt.

Ram także w to wątpił. Mruknął do Indry stojącej obok:

– Stracimy całe wyposażenie. Ale trudno, żeby tylko wszyscy bezpiecznie stamtąd wyszli.

Nagle Dolg wrzasnął z pokładu J2:

– Cofaj, Chor! J1 zaczyna się pogrążać!

Indrę przeniknął zimny dreszcz strachu. Teraz my też zostaniemy wciągnięci, pomyślała. Zdołała opanować gwałtowną potrzebę przytulenia się do Rama albo przynajmniej uchwycenia skraju jego peleryny.

Chor z całych sił próbował cofnąć swój pojazd. Liny holownicze naprężały się. Ku przerażeniu zebranych, w rezultacie jego usiłowań pojazd osobowy, J1, pogrążał się coraz bardziej w podstępnym podłożu.

Tymczasem inni zdążyli przerzucić linowy „pomost” między wieżami obu pojazdów. Indra zobaczyła, jak Jori, z przerażoną Sassą w objęciach, podejmuje próbę przejścia. Dziewczynka była do niego przywiązana sznurem, ona też mocno trzymała tę samą grubą linę.

Teraz będzie chyba miała dość wszelkich przygód, pomyślała Indra złośliwie, ale z największym przerażeniem obserwowała, co dzieje się na wieży.

Stalowe liny holownicze trzeszczały. Czyżby J1 przesunął się odrobinę do tyłu? A może to tylko złudzenie wywołane zapadaniem się w grunt jego przedniej części? Indra nie miała odwagi sprawdzić, jak jest w istocie.

– Przygotujcie się do opuszczenia pojazdu! – zawołał Ram. – Ale niech nikt nie wysiada, dopóki nie powiem.

Indra zwróciła uwagę, że trupioblady Tsi-Tsungga obejmuje opiekuńczo ramionami dużo bardziej spokojną Siskę. Wyglądali wzruszająco. Indra miała nadzieję, że Siska nie jest zbyt niemiła dla nieszczęsnego chłopca, w żadnym razie sobie na to nie zasłużył.

Dolg i Cień byli już w drodze, Sassa i Jori wylądowali bezpiecznie na wieżyczce J1. Chociaż… czy można mówić o bezpieczeństwie, skoro wyglądało na to, że oba pojazdy są skazane? Ram musiał w bardzo ostry sposób nakazać Tichowi, by on także do nich przeszedł.

– Zaraz – odparł Madrag, ale wciąż się nie pokazywał. Uzdolniony technicznie Armas pomagał Chorowi manewrować J1, obaj nieustannie ponawiali próby uratowania J2. Nagle wszyscy poczuli, że J1 znalazł się na pewnym gruncie, zauważyli, że przesunął się odrobinę do tyłu.

Dolg i Cień byli na pokładzie. Tich gdzieś się zapodział, ale teraz nie nalegano już na to, by wracał. Z pewnością jest potrzebny na J2 w tym krytycznym momencie. Czy liny holownicze wytrzymają? Musiały przecież dźwigać straszliwy ciężar, a bagniste podłoże wsysało w siebie ofiary i nie chciało dać za wygraną.

Co się stanie z tym strasznym kolosem J2? zastanawiała się Indra.

Znajdowali się już tak daleko od Królestwa Światła, że w gęstych ciemnościach trudno było rozróżnić jakieś szczegóły. Dlatego wciąż nie wiedzieli, na jakim gruncie się znajdują, a kierowcy Juggernautów mieli pełne ręce roboty i nie było czasu, by w świetle reflektorów zbadać okolicę.

Liny holownicze trzeszczały złowieszczo.

Chor krzyknął do Ticha:

– Jak wam idzie? Zapadliście się już bardzo głęboko?

– Odkąd zaczęliście nas ciągnąć, przestaliśmy się pogrążać – odparł gardłowym głosem Tich i wszyscy odetchnęli nieco lżej.

– My pociągniemy bardzo mocno, a ty równocześnie próbuj się cofnąć – polecił mu Chor.

– Dobrze, ale nie szarpcie! Ciągnijcie spokojnie, choć stanowczo!

– Tak jest – zgodził się Chor. Do Armasa zaś powiedział: – Musisz mi teraz pomóc! A inni niech będą gotowi, żeby w razie czego wyskoczyć z pojazdu. Możemy się cofnąć, ale równie dobrze może nas też szarpnąć w przód. Wszystko zależy od tego, kto jest silniejszy. To zdradzieckie podłoże czy silniki J1.

Indra miała wrażenie, że J2 leży przed nimi przerażająco nisko. Ale Tich się nie mylił: wóz przestał się pogrążać, odkąd zaczęli go ciągnąć do tyłu. Tyle tylko, że nie posunął się zbyt daleko. Prawdę mówiąc, tkwił w tym samym miejscu.

Silniki J1 pracowały na pełnych obrotach. Ich hałas stawał się powoli trudny do zniesienia, tak że trzeba było zatykać uszy. Indra przytulała do siebie płaczącą Sassę, chociaż sama miała ochotę szukać schronienia w ramionach Rama. Liny holownicze drgały, wydając z siebie wizgliwy zgrzyt.

– Ruszyło – stwierdził Ram bezbarwnym głosem.

– Tak, ale w jakim kierunku? – zastanawiała się Indra. – Czy przesunęliśmy się bliżej bagna, czy też…?

Okazało się, że J2 nieskończenie powoli przesuwa się w tył. Najpierw zupełnie nieznacznie, później jednak bardziej wyraźnie.

– Chodź tutaj – mruknął Jori pod nosem. – Wróć do nas, nasz drogi sprzęcie!

– Ty cyniczny materialisto! – syknęła Indra.

Jori zachichotał w odpowiedzi.

– Tich! – zawołał Ram. – Cokolwiek się stanie, ty musisz zostać uratowany. Zrozumiałeś? Żadnego głupiego bohaterstwa w rodzaju, że kapitan idzie na dno ze swoim okrętem! Możemy zrezygnować ze statku. Ale ciebie utracić nam nie wolno!

– Dziękuję – odparł Tich lakonicznie. – Podporządkuję się twoim rozkazom. Ale sprawy mają się coraz lepiej, Ram. Żeby tylko liny wytrzymały!

Bo gdyby nie, to byłby koniec z J2, pomyśleli wszyscy stojący teraz na „mostku kapitańskim”, gdzie im w końcu pozwolono przeczekać chwile zagrożenia.

Faron stał milczący i wyprostowany, uważnie obserwując akcję ratunkową. Dopóki działano rozsądnie, nie mieszał się i nie mówił, co należy robić. Indra zastanawiała się często, co ten człowiek sobie myśli. Sprawiał wrażenie bardzo nieprzystępnego. A już Indrę ignorował kompletnie po tym, jak okazała się na tyle bezczelna, by zapytać go o jego osobiste dane.

– Teraz poruszyliśmy się naprawdę – rzekł Marco. – Pociągnij jeszcze raz, Chor, ale trochę bardziej zdecydowanie, może się uda. Czy nie możemy zrobić już nic więcej?

– Na razie nie – stwierdził Ram. – Wszystko zależy od maszyny.

W megafonie rozległ się głos Ticha:

– Chor, włączam mój silnik, ale będę bardzo ostrożny. Nie chciałbym zakopać się głębiej.

– Świetnie. A my szarpniemy mocno. Teraz!

Silniki znowu zagrały. J1 pociągnął z całej siły i zaraz J2 ruszył z wyciem. Teraz wszyscy mogli zobaczyć, że znajdujący się przed nimi kolos został uniesiony z bagna i pociągnięty w tył. Chor nakazał powtórzenie operacji, oba pojazdy drgnęły gwałtownie, ale jedna z lin holowniczych pękła.

Na szczęście J2 znajdował się już na tyle wysoko, że nawet jeden silnik byłby w stanie wyciągnąć go na pewny grunt. Oba pojazdy wycofały się spory kawałek. Potem przystanęły.

– Udało się – odetchnął Jori z ulgą.

Nie tylko on myślał z wdzięcznością o tym, że całe wyposażenie zostało uratowane. Chociaż większość uczestników wyprawy nie miała pojęcia, z czego się to wyposażenie składa. Ani jakie znaczenie będzie miało w Górach Czarnych.

Znajdowali się teraz na absolutnie pewnym gruncie, daleko od podstępnych moczarów, wszyscy biegli uściskać Ticha i obejrzeć ewentualne szkody. Badali starannie resztki tego, co przylepiło się do J2, ale nie udało im się wysnuć konkretnych wniosków. Było oczywiste, że to nie są ruchome piaski. Dotykali jakiejś lepkiej materii zupełnie nieznanego rodzaju. Ze zgrozą myśleli, że mogliby się zapaść w nią na dobre. Indra uściskała Rama.

– Bogu dzięki, że żyjesz – wyszeptała. – Że wszyscy żyjemy.

On też był tego zdania.

– Ale… – zaczął i nie pozwalając Indrze odejść, popatrzył na stojącą w mroku grupę i w dal nad chłodną dolinę. – Chyba wszyscy rozumiecie, co to oznacza?

– Owszem – odparł Jori cierpko. – Musimy wrócić do miejsca, w którym dolina dzieli się na dwoje.

– No właśnie. Ale to zbyt duża odległość, żeby podejmować tę wyprawę jeszcze dzisiaj. Zawrócimy tylko i odjedziemy nieco dalej stąd, po czym rozbijemy obóz.

– Odjedziemy daleko stąd – poprawił go Dolg, który znajdował się na pokładzie J2, gdy pojazd zaczaj się pogrążać. – Musimy odjechać naprawdę daleko!

Загрузка...