18

Czwórka wysłanników szła w milczeniu przez pogrążone w mroku pustkowie. Duchy widzą w ciemnościach, więc Mar podążał przodem, a dwa pozostałe duchy po bokach Yorimoto, by wskazywać mu drogę.

Bardzo szybko dotarli do jeziorka, a tam mimo woli przystanęli. Przywykli do panującej w tej krainie ciszy, która teraz została zakłócona czymś, co przypominało krzyki niewidzialnej chmary ptactwa.

– Sądzę, że powinniśmy kierować się właśnie według tych krzyków – powiedział Mar, a reszta zgodziła się z nim.

Yorimoto uniósł wzrok. Było ciemno, ale czyż na tle wiecznego mroku nie zauważał nad najbliższymi wzgórzami jeszcze bardziej mrocznych cieni?

Wspięli się na jedno z tych wzgórz i ich oczom ukazała się budząca grozę scena. Yorimoto ledwie ją dostrzegał, ale trzy duchy widziały wyraźnie. Chmary ogromniastych, czarnych niczym węgiel drapieżnych ptaków krążyły nad dwiema istotami skulonymi na ziemi. Leżący bronili się najlepiej jak mogli, wyglądali jednak na bardzo osłabionych. Jeden sprawiał wrażenie do tego stopnia pozbawionego sił, że próbował tylko osłaniać się przed atakującymi drapieżnikami.

Na widok nowo przybyłych jedno potężne ptaszysko oderwało się od grupy i ruszyło ku nim, łopocząc skrzydłami. Zdołali zobaczyć jego czarne, lśniące ślepia i ogromny, rozdziawiony dziób. Tego rodzaju potworów nikt z nich przedtem nie widział.

– One są pewnie z Gór Czarnych – oświadczył Cień. – Jeden jastrząb większy od drugiego.

– Na to wygląda – potwierdził Heike. – Co robimy? Czy wystarczy nam kul?

– Nie sądzę, żeby ich było potrzeba tak wiele – odparł Cień. – Mar! Yorimoto, najpierw my zajmiemy się ptaszyskami. Celujcie starannie, nie stać nas na marnowanie amunicji.

Yorimoto odłożył swoją strzelbę, służącą do obezwładniania przeciwnika. Tamci widzieli lepiej niż on. Heike przejął jego broń, wkrótce obaj z Marem trafili cztery żądne krwi drapieżniki. Przestraszona chmara zerwała się z okropnym wrzaskiem, wściekle okrążyła wzniesienie i zniknęła w mroku nocy. Cztery ogłuszone ptaki zostały na ziemi.

Jedna z przypominających wilki istot podniosła się z ziemi i podeszła do Yorimoto i Mara. Pozostałych dwóch duchów stwór nie widział. Wołał coś, co zabrzmiało jak „zaczekajcie!”

Yorimoto żałował, że nie ma swego miecza, ale Ram nie pozwolił mu go zabrać. Musiał się zadowolić karabinem, który teraz Heike mu oddawał. Wyglądał dobrze i był nieskomplikowany w obsłudze, ale co będzie, jeśli Yorimoto chybi?

Cóż za wstyd!

Wtedy musiałby popełnić harakiri. Samuraj nie może stracić twarzy.

Mar załadował swój karabin. Yorimoto poszedł za jego przykładem. Przeklinał mrok, który przeszkadzał tylko jemu.

Otrzymał zadanie. Pierwsze zadanie w Królestwie Światła. Musi się okazać godny zaufania.

Bestie krzyczały:

– Nie! Nie!

Mar i Yorimoto pociągnęli za spusty. Ram powiedział, że mają celować w barki. Yorimoto zajmował się istotą stojącą po lewej stronie.

Trafił w bark. Co prawda nie w prawy, jak zamierzał, lecz w lewy, ale i tak się udało. Mar zajął się drapieżnikiem po prawej stronie. Trafił. On także. Wrogowie leżeli na ziemi.

Całe szczęście, odetchnął z ulgą samuraj! Nie trzeba myśleć o harakiri!

Czterej wysłannicy Królestwa Światła pospiesznie zabrali nieprzytomne potwory i wyruszyli w drogę powrotną. Marco wyposażył duchy w moc pozwalającą im dźwigać ciężary, w przeciwnym razie nie byłoby to takie oczywiste.

Z bliska bestie wyglądały naprawdę okropnie, pół zwierzęta, pół ludzie, można powiedzieć: wilkoludy! Tym razem Yorimoto wdzięczny był losowi za ten wiekuisty mrok, który skrywał najgorsze.

W milczeniu dźwigali swoje ciężary do pojazdów, gdzie przygotowano już starannie okratowane pomieszczenie. Ram wyjął z ciał wilkoludów usypiające strzały. Teraz pozostawało już tylko czekać, aż się obudzą…

Siska strasznie się tej chwili bała. Nikt nie wiedział, co takie potwory mogą zrobić ani jakie naprawdę są niebezpieczne. Widziała przecież Hannagara i jego świtę.

Irytowała ją też Bella, która mierzyła mężczyzn pożądliwym spojrzeniem. Czy Staro tego nie widzi? Nie, Staro był ślepy na wszystko prócz tego, że ukochana córka się odnalazła. Rozpierała go duma. „Spójrz, Dolg, czyż ona nie jest śliczna? Byłaby to dla ciebie wspaniała żona!”

Och, biedny Staro, jak on mało wie! Ale Dolg uśmiechał się tylko przyjaźnie, ze smutkiem, jak to on, i unikał odpowiedzi.

Kiedy Kiro wysłał Siskę do składu bielizny na wieżę, po ręczniki, pomknęła wdzięczna, że może stąd w końcu odejść.

Przypadkiem Tsi również znajdował się na górze, liczył w spiżarni jakieś słoiki. Przybiegł do niej natychmiast.

– Księżniczko, okropnie mi się nie podoba ta nowa dziewczyna – poskarżył się. – Wygląda jak kanibal, jakby chciała mnie pożreć, poczynając od pośladków.

Dobry, naiwny Tsi! Całe rozgoryczenie Siski natychmiast się ulotniło.

– Ja też jej nie znoszę – szepnęła gorączkowo. – Ona nie ma do ciebie żadnego prawa, Tsi! Nikt nie może cię dotykać, tylko ja.

Pomieszczenie na bieliznę było bardzo małe. Tsi położył ręce na biodrach Siski.

– Nikt mnie nie dostanie, księżniczko! Dla mnie istnieje tylko jedna!

Siska przytuliła się do niego z westchnieniem ulgi. Nie stawiała najmniejszego oporu, kiedy Tsi, wbrew wszelkim obietnicom, przycisnął ją do ściany. Przeciwnie, objęła go mocno za szyję, oparła nogi na jego biodrach i otworzyła się przed nim. Och, jak strasznie chciała jeszcze raz to przeżyć! Kochali się bez słowa, od czasu do czasu słychać było tylko stłumione westchnienia, obejmowali się gorączkowo, z poczuciem winy, ale odsuwali od siebie każdą myśl o otaczającej ich rzeczywistości.

Potem, próbując doprowadzić do porządku włosy i ubranie, Siska myślała ze złością: Znowu to zrobiłam! A przecież oboje przysięgaliśmy! Ale co tam, było tak cudownie! Tego właśnie pragnęłam, on jest mój, tylko mój!

Odrobinę spóźniona zeszła z ręcznikami na dół.

I wtedy uświadomiła sobie, że tym razem Tsi się nie cofnął w odpowiedniej chwili, że w ogóle tego nie zrobił, czuła przecież wyraźnie. Na pozór spokojna powlokła się do łazienki, gdzie robiła co mogła, by pozbyć się fatalnych dowodów grzechu.

Ale wciąż gnębił ją niepokój: co będzie, jeśli nie wszystko udało się usunąć?


Marco i Dolg starali się zbadać oba wilkoludy, dopóki jeszcze leżały nieprzytomne.

– Nie widzę takich ran jak u Staro – stwierdził Dolg.

– Takich nie – rzekł Marco z goryczą. – Ale rany mają. Spójrz tutaj! Jakbyś to określił?

– Zapalenie skóry otartej pod kajdankami. O, i tam! Rozległe poparzenia! Całe futro popalone!

– Tak. Wiele świadczy o tym, że byli torturowani. Będzie czym się zająć, Dolg!

– No, niestety. Od czego zaczniemy? Czy powinniśmy przejrzeć najpierw ich rzeczy? Nie bardzo mnie to interesuje.

– Mnie też nie. Zresztą szkoda czasu. Patrz, ten człowiek, czy też wilk, jest konający. Spójrz na tę ranę! Co ty na to?

Dolg pochylił się. Słabszy wilkolud miał głęboką kłutą ranę na piersi. Wciąż jeszcze sączyła się z niej krew.

– Musiał jej stracić mnóstwo – stwierdził Dolg. – Tę ranę zadano, żeby zabić, Marco! Sądzisz, że to ta mała…?

– Nie, rana jest starsza, a poza tym ona nigdy nie spotkała się z nimi.

Marco wezwał Rama:

– Jak myślisz, jak długo oni jeszcze będą tak leżeć bez przytomności?

– Teraz mogą się ocknąć w każdej chwili. Natychmiast stamtąd wychodźcie!

Marco wstał.

– Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby byli bardzo niebezpieczni…

– My, którzyśmy ich tu przynieśli, też jesteśmy tego samego zdania – potwierdził Cień.

– W porządku, ale nie możemy ryzykować – uciął Ram. – Wychodźcie!

– Och, nie wypuszczajcie ich, oni mnie zamordują! – wrzasnęła Bella.

– A to dlaczego? – zdziwił się Ram.

– Bo mnie ścigali.

– To nie jest takie pewne – powiedział Heike. – Może chodziło im o jedzenie? Może potrzebowali pomocy?

Bella potrząsała tylko głową. Stanowczo, z zaciśniętymi wargami.

I właśnie w tym momencie jeden z więźniów otworzył oczy, zaraz potem ocknął się też drugi, ale ten nie był w stanie się ruszyć.

Silniejszy rzucił się do kraty i zaczął ją szarpać.

– Coście zrobili? – ryczał. – Wypuśćcie nas, dosyć już mamy więzienia!

Marco podszedł do nich spokojnie.

– Nie zamierzamy was więzić – wyjaśnił. – Nie byliśmy tylko pewni, jak się zachowacie. Powiedzcie nam teraz, skąd jesteście i dokąd się wybieracie?

Potwór gapił się na Marca.

– Ty rozumiesz naszą mowę? A ja rozumiem twoją, chociaż się nigdy przedtem nie spotkaliśmy!

– Pochodzimy z Królestwa Światła – wyjaśnił Marco. – Przymocowaliśmy wam do ramion takie małe aparaciki, to dzięki nim rozumiemy się nawzajem.

– Z Królestwa Światła? Więc ono istnieje?

– Sam je z pewnością widziałeś, choćby z daleka.

Wilk potrząsał głową. Spoglądał na swoje ramię, ale nie dotykał aparatu.

– Opowiadaj – ponaglał Marco. – Jesteśmy gotowi wyposażyć was we wszystko, czego potrzebujecie, ale najpierw musimy dowiedzieć się o was czegoś więcej. Twój towarzysz jest ciężko ranny, możemy uratować mu życie. Ale rozumiesz chyba, że nie chcemy narażać własnego na szwank.

Wilk skinął głową. Odpowiedział krótko:

– Pochodzimy z Gór Czarnych.

– Domyśliliśmy się tego. Bella, cicho bądź, nie wrzeszcz, chcę słyszeć, co on mówi.

– Zostaliśmy zmuszeni do życia w Górach Czarnych – tłumaczył dalej wilkolud. – Tak, tak, spędziliśmy wiele czasu w pobliżu źródła zła i nie jesteśmy wyłącznie dobrzy. Ale nie chcemy być źli, chcieliśmy stamtąd uciec, oni nas więzili i dręczyli. W końcu udało nam się zbiec podczas transportu z jednej więziennej groty do drugiej. Musieliśmy walczyć i wtedy mój towarzysz został ciężko ranny. Zabiliśmy wielu, ale ostatecznie znaleźliśmy drogę wyjścia. Potem długo błądziliśmy, wreszcie dotarliśmy nad jezioro. Niestety dziewczyna uciekła, chociaż nie chcieliśmy robić jej krzywdy.

Marco kiwał głową.

– Musicie zrozumieć naszą ostrożność. Mamy złe doświadczenia po dawniejszych spotkaniach z uciekinierami z Gór Czarnych.

W jednej wilczej paszczy błysnęły ostre zęby, zielone ślepia lśniły w jakiś diabelski sposób.

– Chyba wiem, kogo spotkaliście. To pewnie Hannagar i jego banda, prawda? – warknął na sposób wilczy.

– Tak.

– Powinieneś więc przyjąć do wiadomości, że to nie byli uciekinierzy, tylko wysłannicy!

– A wy nie jesteście wysłannikami?

– Czy wyglądamy na takich?

– Nie – musiał przyznać Marco.

Powtórzył swoją gotowość uleczenia ich ran, żądał tylko obietnicy, że nie zrobią krzywdy ani jemu, ani Dolgowi.

– Tego gwarantować nie możemy – powiedział wilkolud. – Nie mamy żadnej kontroli nad tkwiącymi w nas złymi mocami. Wiemy jedynie, że ich nienawidzimy i chcielibyśmy być normalnymi stworzeniami.

Marco wahał się.

– Hannagar i Elja byli tak zdeformowani psychicznie, że nie mogliśmy im pomóc. Jest jednak możliwe, że zdołamy usunąć zło z was trojga.

– Trojga? – rozległo się wiele głosów z pokładu J1.

– Trojga – powtórzył Marco. – Bella również została zakażona trucizną Gór Czarnych.

Staro był okropnie wzburzony.

– Moja córka jest najłagodniejszym stworzeniem na świecie!

– Nie bądź zaślepiony, Staro – westchnął Marco zmęczony.

Znowu zwrócił się ku więźniom.

– Kim wy właściwie jesteście? Ludźmi czy wilkami?

– Wilkami.

– To by się zgadzało. Oni przemienili was w bestie, prawda? Już wcześniej mieliśmy do czynienia z powiększonymi szczurami, zwanymi Svilami, a także z larwami wielkości dorosłego człowieka.

– Naprawdę? – warknął wilk zdumiony. – Wiecie więcej, niż przypuszczaliśmy.

– I tak za mało. No to co? Chcecie, byśmy wam pomogli? Jeśli chodzi o twojego kamrata, to czas nagli. Musimy jednak prosić w zamian o dwie rzeczy.

W skośnych oczach pojawił się paskudny błysk

– Co takiego?

– Dwie rzeczy. Po pierwsze, nie zaatakujecie nas, a po drugie, opowiecie nam o Górach Czarnych.

Wilk długo się zastanawiał. Trzymał kratę w swoich ni to rękach, ni to łapach. Długie pazury poruszały się nieustannie po metalowych prętach.

– Ten pierwszy warunek bardzo byśmy chcieli spełnić, ale nic obiecać nie możemy. Złe moce gór sięgają daleko. Jeśli one w nas przeważą, to wszyscy będziemy mieć problemy.

– A co z drugą sprawą?

– Pomożemy, w czym tylko będziemy mogli. Ale czego szukacie w Górach Czarnych? Nikt nie zapuszcza się tam z własnej woli!

– Musimy odnaleźć źródło jasnej wody. Tylko w ten sposób możemy pokonać zło i pomóc udręczonej Ziemi.

Wtedy wilk otworzył swoje wąskie ślepka jak szeroko, a uszy położył po sobie, co wiele stojących za Markiem osób przeraziło.

– Trudniejszego zadania nie można sobie wyobrazić – z gardzieli potwora za kratami wydobył się głuchy pomruk. – Nie wiemy, gdzie dokładnie się źródło znajduje, ale to jest gdzieś w samym jądrze Góry Śmierci.

– Na pewno jednak znacie przeszkody, czekające nas po drodze?

– Do pewnego momentu tak.

– Dla nas to bardzo ważne. Dobrze, no to teraz ja i Dolg wejdziemy do was, tylko Dolg coś przyniesie…

Sassa odczuwała współczucie dla głodnych wilków, poszła więc do kuchni, a potem wróciła i stanęła tuż przy kracie.

– Proszę bardzo – wyciągnęła rękę z kanapkami.

– Sassa! – krzyknął Marco.

Ale było za późno. Błysnęły białe kły i ręka dziewczynki znalazła się w żelaznym uścisku potężnych łap.

Marco błyskawicznie uniósł jedną rękę nad bestią i wyszeptał coś, czego inni nie słyszeli. Wilk cofnął gwałtownie łapę z rykiem bólu, pojawił się nad nią dym, a w pomieszczeniu rozszedł się swąd. W sali wybuchło straszne zamieszanie, Sassa ze szlochem szukała schronienia u Rama.

Po chwili wilka przestało boleć. Przestraszony, z niedowierzaniem przyglądał się Marcowi. Tymczasem wrócił Dolg.

– No dobrze – rzekł Marco. – Miałeś okazję zobaczyć, jaką rozporządzamy siłą, ale to dopiero początek. Dolg, którego tu widzicie, może was unicestwić, jednym gestem przemieni was w kupkę popiołu. Nie rób więc tego po raz drugi!

Nie wspomniał, rzecz jasna, że tę straszną władzę mają tylko on i Dolg, no i może jeszcze kilkoro z obecnych też potrafi to i owo. Wilki powinny czuć respekt wobec wszystkich.

Potwór położył uszy po sobie.

– Nie chciałem zrobić nic złego, ale sami widzicie, jak wielkie jest niebezpieczeństwo. Trzymajcie tę małą z daleka od nas, to moja szczera rada.

– A tę?

Marco wskazał ręką Bellę.

– Nie, ona jest za stara i żylasta.

Indra zachichotała, ale Bella wpadła we wściekłość

– To najokropniejsze, co słyszałam! Wcale nie jestem stara ani żylasta!

– To chcesz tam do nich wejść? Posiedź, dopóki nie skruszejesz i nie zrobisz się smakowita – rzekł Marco ostrym tonem.

Bella przyglądała mu się z lękiem.

Indra natomiast rzuciła ze złością:

– Po raz pierwszy w życiu cieszę się, że jestem na coś za stara! – Podeszła do kraty. – Słuchajcie no, chłopaki, pozbierajcie teraz z ziemi ten chleb, który upadł tak żałośnie majonezem na dół, i pojedzcie sobie. Podziękujcie tej małej, że chciała wam pomóc. Może jaja i pomidory to nie są najodpowiedniejsze dla was dania, ale potraktujcie je jako zakąskę! Później Kiro wymyśli coś, co wam może bardziej przypadnie do smaku.

Te słowa rozładowały napięcie. Wszyscy przyglądali się teraz ze zdumieniem i wzruszeniem, jaki troskliwy jest silniejszy z wilków, jak karmi swego towarzysza resztkami kanapek.

Zdrowszy popatrzył na Indrę i wyjaśnił:

– Jesteśmy braćmi i mamy tylko siebie. Nie chciałbym zostać sam na świecie.

– Rozumiem – powiedziała Indra wzruszona. Z jakiegoś powodu nie bała się wilkoludów. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi odczuwała do nich coś w rodzaju sympatii. – W Królestwie Światła też żyją wilki, ale muszę powiedzieć, że są wprost nieprzyzwoicie łagodne, po prostu oswojone. Żadnego wycia do księżyca ani nic, żadnych zbójeckich wypraw do owczarni. Myślicie, że będziecie mogli się z nimi zgodzić?

Wilki się z pewnością nie uśmiechają. Ale teraz w oczach jednego z nich pojawił się właśnie uśmiech. Indra poczuła, że ma nowego przyjaciela.

Podeszła Siska i przystanęła obok niej.

– Wspominano tu o ptakach – powiedziała. – Czy one też pochodzą z Gór Czarnych?

– Owszem – przytaknął wilk po wilczemu, ale wszyscy bez trudu go zrozumieli. – To padlinożercy, tylko czekają, aż umrzemy.

– Kruki i wrony też się żywią padliną, a nikt się ich nie boi. Tymczasem Heike mówił, że te ptaki mają w sobie zło.

– I tak jest – potwierdził wilkolud. – One składają raporty siłom, których nie wymienię z imienia.

– Więc gdyby nie my, nie mielibyście żadnych szans ucieczki? – spytała Siska.

Indra przerwała jej:

– Dlaczego ty jesteś taka zafascynowana tymi ptaszyskami, Sisko?

– Nie jestem zafascynowana, jestem śmiertelnie przestraszona!

– Dlaczego?

– Bo… Bo czuję, że one wróżą coś bardzo złego.

– Daj spokój, już przecież odleciały! Heike i Mar je przegonili.

Siska nie wyglądała na przekonaną, ponownie zapytała wilkoluda:

– Więc nie mielibyście najmniejszych szans?

– W każdej chwili mogły nas złapać. Gdybyście się nie pojawili…

Patrzył raz na sufit, raz na ściany sali.

– A co to właściwie jest? W czym my siedzimy?

– Możemy to określić jako twierdzę na kółkach – rzekł Ram, podchodząc bliżej. – Wierzcie mi, nie chcemy waszej krzywdy i bardzo chętnie wam pomogliśmy. Sami jednak widzieliście, co się przed chwilą stało. Pozwólcie, żeby Marco i Dolg weszli do was i zajęli się rannym!

Wilkolud skinął głową, złożył uroczystą obietnicę, że nic się nie stanie Dolgowi ani Marcowi, wobec którego najwyraźniej odczuwał wielki respekt.

Nie wiedział jednak, że do klatki weszli nie tylko ci dwaj. Aż się w niej zaroiło od duchów, gotowych walczyć w obronie księcia Czarnych Sal i jego przyjaciela, syna Czarnoksiężnika.

Był wśród nich Heike. Shira i Mar również, wszyscy niewidzialni. Podobnie jak Cień i Sol. Nikomu nie wolno zranić najbardziej kochanych mieszkańców Królestwa Światła.

Dolg i Marco popatrzyli po sobie. Mieli przez cały czas świadomość, że zdrowy wilkolud stoi przy nich z otwartą paszczą, gotów w każdej chwili do ataku.

Bardziej niż kiedykolwiek zależało im więc na tym, by wypełnić zadanie ku zadowoleniu wszystkich.

Również wilkoluda z Gór Czarnych.

Загрузка...