11

– No to obejrzyjmy tę twoją stopę – powiedział Marco do Staro. Byli teraz w pojeździe tylko oni trzej. – Och, chyba będziemy musieli przejść do J2, gdzie mieści się nasza mała izba chorych.

Wyszli na zewnątrz. Zauważyli, że reszta członków ekspedycji rozproszyła się po różanej dolinie. Między Indrą i Sassa wywiązała się ostra dyskusja. Indra próbowała nakłonić Joriego, by się przez jakiś czas opiekował dziewczynką, bo ona sama „ma coś ważnego do załatwienia”, jak to określiła. Z głębokim westchnieniem człowieka składającego ofiarę Jori zgodził się. Sassa natychmiast wsunęła rękę w jego dłoń i pociągnęła go w stronę róż, żeby zebrać więcej kwiatów.

– Mowy nie ma! – zawołał Chor. – Brakuje miejsca na bukiety, wiadro jest już po prostu zapchane.

Marco, Dolg i Staro weszli do J2, gdzie Marco prowadził gościa pośród zdumiewających narzędzi i urządzeń. Staro nie miał pojęcia, do czego to wszystko służy, bo technika nie należała do jego świata.

Dolg zapalił światło w małym pomieszczeniu, którego używano jako izby chorych i pokoju do badań. Był on połączony z laboratorium. Po bardzo złych doświadczeniach z najlepszym laborantem w Królestwie Światła podczas poprzedniej ekspedycji uznano, że tym razem obejdzie się bez kogoś takiego. Członkowie wyprawy sami potrafili sobie radzić w różnych sytuacjach, poza tym chcieli na tę niebezpieczną wędrówkę zabierać jak najmniej ludzi. A i to tylko tych, na których można było w stu procentach polegać i którzy wiedzieli, na co się ważą.

– Połóż się na kozetce – poprosił Marco.

Okazało się, że Staro jest tak pokrzywiony, że nie może leżeć na plecach. Ułożono go więc na boku.

– Czy wiesz, czemu twoje ciało tak wygląda? – zapytał Marco.

– Nie wiem – westchnął Staro. – Urodziłem się jako potworek, a w miarę jak dorastałem, kręgosłup coraz bardziej się krzywił.

– Znam tę chorobę – oznajmił Marco. – Proszę cię, byś w żadnym razie nie nazywał sam siebie potworem! Nie jesteś żadnym potworem. Po prostu wyglądasz inaczej niż inni.

O mało nie dodał „i bądź z tego dumny”, ale w przypadku Staro brzmiałoby to jak szyderstwo.

Dolg ostrożnie zdjął skóry, w które była owinięta chora stopa. Ukazała się szkaradna rana, głęboka aż do kości.

– Jak to się stało? – zainteresował się Marco. Dotyk jego delikatnych rąk Staro odczuwał niczym balsam na obolałej nodze.

– Nie wiem. Coś mnie ukłuło w stopę, a potem rana zaczęła się paprać,

– Przecież węży nie ma tutaj w centrum Ziemi? – rzekł Dolg z niedowierzaniem.

– O ile wiem, to nie – zgodził się z nim Marco.

– Węże? A co to takiego? – zdziwił się Staro.

– Nic, nie ma czegoś takiego – odparł Marco. – Dolg, zajmiesz się tą raną?

– Owszem, jest już za późno na normalny zabieg, strasznie to zapuszczone.

Staro leżał i wsłuchiwał się w ich fantastyczne głosy, które brzmiały niczym najcudowniejsza muzyka. Jego małe, brzydkie oczka śledziły ruchy dwóch pięknych mężczyzn, nigdy w całym życiu nie był taki spokojny i taki wzruszony. Miał wrażenie, że znalazł się w baśniowym królestwie dobra i ładu.

Stwierdził, że Dolg podszedł do jakiegoś stołu i odwrócił się plecami. Kiedy znowu stanął przy chorym, trzymał w dłoniach dziwny przedmiot. Staro został oślepiony. W całym pomieszczeniu rozprzestrzeniło się cudowne, błękitne światło. Wypływało z kuli, którą Dolg miał w rękach.

Kiedy kula została przysunięta do stopy, rybak najpierw się okropnie przestraszył, nie chciał jednak burzyć atmosfery zaufania, jaka się między nimi wytworzyła, zmuszał się więc z całych sił, by leżeć spokojnie.

Z chorą stopą działo się coś dziwnego. Nieznośny ból ustąpił, na jego miejsce pojawiło się uczucie błogości.

Po chwili Dolg odsunął promieniejącą kulę, Staro uznał, że to jakiś kamień. Kula została odłożona na miejsce, a Dolg wrócił do chorego.

– No? Jak się czujesz?

– Dobrze. Ja…

– Popatrz na nogę!

Staro nigdy jej nie oglądał. Uważał, że rana jest zbyt straszna. Teraz też musiał się przemóc.

Okaleczenie zniknęło! Skóra była gładka i delikatna, znacznie delikatniejsza niż na drugiej nodze.

Staro otworzył usta. Spoglądał to na stopę, to na swoich dobroczyńców. Widzieli, że gardło biedaka porusza się, jakby chciał krzyczeć, więc Marco rzekł pośpiesznie:

– Pewnie myślisz, że jesteśmy czarownikami? To niedokładnie tak jest, ale dlaczego sądzisz, że czarownicy zawsze muszą służyć złu?

Staro odetchnął z jękiem. Gładził swoją stopę, jakby to był jakiś skarb.

– A jesteście? To znaczy, czy jesteście czarownikami?

– W Królestwie Światła, gdzie mogą mieszkać tylko dobrzy ludzie, jesteśmy obaj, Dolg i ja, bardzo szanowani. Różnimy się między sobą. To, co właśnie widziałeś, to niebieski szafir, jeden ze świętych kamieni Królestwa. Tylko Dolg może ich dotykać. Są niewiarygodnie potężne, a on jest ich przyjacielem i obrońcą. Dolg odnalazł również zaginione w zewnętrznym świecie Święte Słońce. Jest on synem pewnego czarnoksiężnika, który działa wyłącznie w służbie dobra.

Staro bez słowa kiwał i kiwał głową wciąż przestraszony.

– A ty sam? Ty nie jesteś taki potężny jak on?

Wtedy roześmiał się Dolg.

– Marco? On jest księciem Czarnych Sal i być może najważniejszą personą w całym Królestwie Światła. W porównaniu z nim ja jestem ledwie czeladnikiem, nigdy też nie zajdę tak wysoko jak on.

Staro nie mógł w to uwierzyć. Dolg nie ma sobie równych! Skierował spojrzenie na Marca.

– Jak wysoko?

Dolg odparł:

– Pokaż mu, Marco! Zasłużył sobie na to. Dotychczas jego życie było jedynie walką i cierpieniem.

Tamten zgodził się z uśmiechem.

– Ile bólu zdołasz wytrzymać, Staro?

– Ból jest moim towarzyszem, znam go na wylot. Wiem o nim wszystko.

– To dobrze. Bo to, co zamierzam zrobić, będzie niełatwe. Ale uwierz mi, nie będziesz żałował.

Rybak wciąż przyglądał mu się; badawczo.

– Nie potrwa to długo – uspokajał go Marco. – Chociaż, niestety, nie wszystko da się osiągnąć jednym ruchem ręki. Chyba będziesz musiał przechodzić przez to wiele razy w ciągu najbliższych dni.

Staro miał sceptyczną minę.

– Możesz nam zaufać – zapewniał Dolg łagodnie.

W końcu mały człowieczek zgodził się, pozwolił im robić ze sobą, co zechcą. Mimo wszystko w ciągu ostatnich godzin zobaczył więcej niezwykłości niż w ciągu całego poprzedniego życia, a wszystko było wyłącznie dobrem.

Ale bał się bardzo.

– Moglibyśmy cię znieczulić – rzekł Marco. – Ale ważne jest, byś był przytomny. Powinieneś śledzić cały ten proces i informować nas o tym, co odczuwasz.

– Oczywiście – zgodził się Staro niczego nie rozumiejąc.

– Dolg, zechcesz mi pomóc?

Dolg trzymał swoje ciepłe dłonie na ramionach Staro. Rybak, który wpatrywał się w niego niczym w bóstwo, wciąż jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze zdolności Marca. Patrzył tylko w łagodne oczy Dolga i był absolutnie nieprzygotowany na to, co miało się stać.

Marco przesuwał swoje pięknie ukształtowane dłonie po gołych, zdeformowanych nogach Staro. Ten najpierw czuł błogosławione ciepło płynące z rąk księcia Czarnych Sal, potem ciepło powoli przemieniało się w gorąco, w końcu zaczęło go po prostu palić, jakby ktoś rozżarzonym metalem szarpał mięśnie i żyły, wkrótce z trudem powstrzymywał krzyk.

– Więc odczuwasz – stwierdził Dolg spokojnie. – Znakomicie, bo to znaczy, że działanie jest skuteczne. Spróbuj to wytrzymać! Niedługo będzie koniec. Przynajmniej na dzisiaj.

Staro próbował usunąć nogę, była ona jednak jak z kamienia, jakby znalazła się w ogromnym żelaznym imadle. Spojrzał w górę, w surową, doskonale wyrzeźbioną twarz Marca, w której oczy lśniły mrocznym żarem, i nagle dostrzegł w niej piekło bólu. Nie zauważał tego u Dolga, którego tak podziwiał, prawdziwą siłę widział w oczach nieziemsko pięknego mężczyzny.

Książę Czarnych Sal? To nie brzmi zbyt dobrze. Prawie jak Góry Czarne, ale w Marcu nie dostrzegał niczego złego, tylko ten bardzo silny autorytet.

Bóle stały się tak potworne, że Staro był bliski utraty przytomności. W końcu Marco uniósł ręce.

– No – powiedział. – Na dziś wystarczy. Połóż się teraz i odpocznij, Staro. Potem będziesz mógł iść na dwór.

Marco wyszedł. Dolg jednak siedział, dotrzymując towarzystwa umęczonemu Staro, który dygotał na całym ciele z wysiłku.

– Wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz – mówił Dolg uspokajająco. – Pali cię jeszcze w nogach?

– Pali. Ale już nie tak mocno – odparł rybak zdumiony. – Czuję się… czuję się jakoś inaczej!

Dolg skinął głową.

– Sam musisz zdecydować, jak długo będziesz leżał.

– Myślę, że chciałbym wstać, czuję się świetnie. Ból i zmęczenie dosłownie ze mnie wypływają. Kim jest ten Marco?

– Obawiam się, że nie potrafię tego wytłumaczyć tak, żebyś zrozumiał. To swego rodzaju anioł.

Ani tego słowa, ani jego znaczenia Staro nie pojmował.

– Czy wy, w osadzie, macie jakieś bóstwa?

– Mnóstwo!

– Więc jeśli ci powiem, że Marco jest synem ziemskiej kobiety i nie pochodzącego z Ziemi bóstwa, to czy zrozumiesz?

Staro miał wrażenie, że pojmuje, ale nie do końca. Dolg powstrzymał się od wyjaśnienia, że ojciec Marca był strąconym aniołem światła, który przemienił się w czarnego anioła. Mogło to prowadzić do błędnych wniosków, że książę reprezentuje złą siłę. A to przecież nieprawda.

Dolg pomógł Staro się podnieść.

– Oj – jęknął rybak, stając na drżących nogach. – Jak daleko się zrobiło do podłogi! Jestem dużo wyższy!

W końcu spojrzał na swoje nogi.

– Nie, ojej…!

Przez dłuższą chwilę nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Patrzył i patrzył, dotykał rękami nóg, które teraz były proste i kształtne jak u normalnego człowieka.

– Nie, ale… – wykrztusił w końcu. Na nic bardziej inteligentnego nie potrafił się zdobyć.

Dolg uśmiechał się życzliwie.

– Jutro pokonamy kolejny etap.

– Nieee… – wyszeptał Staro. – To nie może być prawda!

Nagle się przestraszył.

– Ale to oczywiście minie, kiedy czary przestaną działać?

– To nie minie – zapewnił Dolg.

Teraz Staro wybuchnął płaczem.

– Moja mała Bella powinna to widzieć!

– Będziemy jej szukać – obiecał Dolg. – Niezależnie od tego, jakie będą rezultaty, zrobimy wszystko, by dowiedzieć się, co się z nią stało wtedy, rok temu. Przygotuj się jednak na najgorsze! W moim widzeniu była śmierć.

– Wiem o tym – rzekł Staro ze smutkiem. – Ale niepewność jest najgorsza ze wszystkiego.

– Masz rację. Kiedy dostaje się wiadomość o śmierci po wielu latach czekania i nadziei, żal jest naturalnie wielki. Ale uzyskuje się też jakiś spokój ducha płynący z tego, że się wie.

– To prawda. Można wtedy rozpaczać w bardziej naturalny sposób.

Głęboko wciągnął powietrze.

– Jestem przygotowany, Dolg. I… dziękuję! Dziękuję za wszystko, co robicie dla mnie i dla Belli… Dziękuję ci, że jesteś. Czy mogę nazywać cię przyjacielem?

– Mam nadzieję, że zechcesz mnie tak nazywać – uśmiechnął się Dolg życzliwie.

Загрузка...